Śluzice, czyli zwodnicza prostota

Kręgowce bez kręgosłupa

Dzięki błyskotliwym badaniom genomu śluzic, których wyniki opublikowano w Nature kilka miesięcy temu (Marlétaz et al. 2024, patrz link pod wpisem), dowiedzieliśmy się czegoś ciekawego o własnym pochodzeniu. Zaraz powiem czego, ale najpierw kilka słów o śluzicach (Myxini) – morskich zwierzętach o węgorzowatym kształcie. Jest to chyba najmniej znana szerokiej publiczności gałąź kręgowców.

Jak każde dziecko wie, kręgowce to zwierzęta, które posiadają kręgosłup. Ale nie każde dziecko wie, że jest pewien wyjątek: śluzice, choć mają nieskomplikowaną czaszkę zbudowaną z chrząstki, kręgosłupa nie posiadają. Owszem, występuje u nich w tylnej części ciała, poniżej struny grzbietowej, szereg segmentów chrzęstnych zinterpretowanych w 2011 r. jako szczątkowe odpowiedniki kręgów, ale kręgosłupem toto jednak nie jest. Trudno się zatem dziwić długotrwałym sporom, czy śluzice w ogóle są prawdziwymi kręgowcami. Nie mają parzystych płetw ani niczego w rodzaju kończyn, zamiast oczu występują u nich tylko plamki światłoczułe pozbawione soczewki czy umięśnienia. Brak im szczęk, mają natomiast lejek przyssawkowy, a w nim chrzęstny język z dwiema parami twardych, rogowych zębów, które mogą chwytać i wciągać pokarm. Mają też jedno nozdrze, a wokół niego i otworu gębowego charakterystyczny wianuszek 6−8 czułków. Żyją w morzach, często na dużej głębokości, żywiąc się wieloszczetami i wszelkiego rodzaju morską padliną. Żerując, wwiercają się głęboko w ciało martwej ryby lub walenia.

Cechą, od której pochodzi ich nazwa, jest duża liczba gruczołów produkujących włóknisty śluz. Wydzielony do wody morskiej, śluz ten puchnie gwałtownie, zwiększając swoją objętość kilka tysięcy razy w czasie krótszym niż sekunda. Śluzica wrzucona do wiadra z wodą w okamgnieniu zamienia jego zawartość w galaretę. Ryba próbująca połknąć śluzicę musi ją szybko wypuścić, aby uniknąć uduszenia wskutek zatkania skrzeli. Schwytana śluzica potrafi błyskawicznie zawiązać się w węzeł prosty i przesunąć go wzdłuż ciała, ścierając ze skóry śluz i wyślizgując się z uchwytu napastnika. Kiedy jest się istotą tak niesamowicie śliską, zawiązanie się w supełek jest najskuteczniejszym sposobem uzyskania chwilowego punktu oparcia.

Jak rozgałęziało się drzewo rodowe kręgowców

Do niedawna część biologów skłaniała się ku hipotezie, że śluzice są najdawniej wyodrębnioną grupą kręgowców i że prostota ich anatomii świadczy o zachowaniu cech pierwotnych. Według tej koncepcji wspólny przodek kręgowców mógł przypominać śluzice. Inni z kolei uważali śluzice za blisko spokrewnione z drugą żyjącą grupą kręgowców bezszczękowych – minogami (Hyperoartia). Ale minogi, choć przypominają śluzice brakiem szczęk i sposobem odżywiania się, mają jednak prawdziwe kręgosłupy z prawdziwymi kręgami (w postaci regularnie uszeregowanych obrączek chrzęstnych i prawdziwe oczy z prawdziwymi soczewkami.

Kiedy zaczęto sekwencjonować i analizować genomy minogów i śluzic, wstępne wyniki wsparły hipotezę, że te dwie grupy są bliżej spokrewnione z sobą nawzajem niż z innymi żyjącymi kręgowcami. Jeśli tak jest, to tworzą wspólnie klad krągłoustych (Cyclostomata), siostrzany względem żuchwowców (Gnathostomata). We współczesnej faunie znamy 39 gatunków minogów i 76 gatunków śluzic. Wszystkie pozostałe kręgowce (prawie 70 tys. opisanych gatunków) to żuchwowce. Niektóre z wymarłych kręgowców bezszczękowych (np. konodonty czy anaspidy) były być może bliżej spokrewnione z krągłoustymi niż z żuchwowcami, ale ustalenie wzajemnych pokrewieństw tych licznych i bardzo różnorodnych grup, których rozkwit przypadał na wczesny paleozoik, jest trudne. W każdym razie trzeba było rozważyć możliwość, że prostota anatomii krągłoustych − zwłaszcza śluzic − nie jest pierwotna, ale wynika z wyspecjalizowanego stylu życia.

Ryc. 1.

Żuchwowce dzielą się z kolei na dwie wielkie gałęzie ewolucyjne: chrzęstnoszkieletowe (Chondrichthyes), czyli rekiny i ich kuzyni, i kostnoszkieletowe (Osteichthyes). Współczesne kostnoszkieletowe także dzielimy na dwie grupy: promieniopłetwe (Actinopterygii), obejmujące większość gatunków tradycyjnie nazywanych rybami, i mięśniopłetwe (Sarcopterygii). Do tej ostatniej grupy należą trzonopłetwe (Actinistia) oraz dwudyszne (Dipnoi) i ich najbliżsi krewni, czworonogi (Tetrapoda), czyli kręgowce, które wyszedłszy na ląd, w większości na nim pozostały. Proszę zapamiętać, że człowiek jest przedstawicielem mięśniopłetwych.

Jak powielały się genomy

Ponad pół wieku temu japońsko-amerykański genetyk i biolog ewolucyjny Susumu Ohno wysunął hipotezę, że we wczesnej historii kręgowców nastąpiły przynajmniej dwie rundy podwojenia całego genomu, czyli w porównaniu ze swoimi przodkami i bliskimi krewnymi (osłonicami, a w dalszej kolejności bezczaszkowcami) kręgowce mają poczwórny genom. Nie widać tego na pierwszy rzut oka, bo po każdej takiej rundzie następowała „rediploidyzacja”, czyli porządkowanie na nowo układu chromosomów i eliminacja wielu zbędnych genów (tylko niektóre duplikaty zostały zachowane). Dlatego nie mamy cztery razy więcej genów niż typowe bezkręgowce (nie wspominając o nietypowych).

Zwielokrotnianie genomu zdarza się sporadycznie u kręgowców, ale nie jest tak rozpowszechnione jak np. u roślin. Hipoteza dwóch rund duplikacji (w skrócie − hipoteza 2R) pozostawała kontrowersyjna aż do XXI w. Nowsze analizy, oparte na dostępnych obecnie danych, potwierdziły ją w przypadku żuchwowców. Dane wskazywały ponadto, że genom minogów stał się nie dość, że poczwórny, ale nawet poszóstny. Nie było jednak dość danych na temat śluzic, więc nie było jasne, w jakich momentach historii kręgowców zaszły podwojenia i potrojenia całego genomu, i których grup dotyczyły.

Obecnie już wiemy. Międzynarodowa grupa badaczy zsekwencjonowała genom komórek linii płciowej śluzicy Eptatreus atami (żyjącej w Oceanie Spokojnym wokół Japonii) i odtworzyła skład poszczególnych chromosomów. Porównano następnie genom śluzicy z genomem minoga morskiego (Petromyzon marinus), kilku gatunków żuchwowców (w tym człowieka) i strunowca spoza kladu kręgowców (lancetnika). Udało się zrekonstruować dużą liczbę drzew rodowych poszczególnych genów różnego typu oraz genealogię całych chromosomów. Nie było to łatwe, bo odtwarzano zdarzenia sprzed ponad pół miliarda lat, których ślady w dużej mierze zatarła lub rozproszyła późniejsza ewolucja. Ubocznym skutkiem badania było niezależne potwierdzenie hipotezy o bliskim pokrewieństwie śluzic z minogami.

Rekonstrukcja

Wnioski z badania są następujące. Przodkowie kręgowców i ich najbliższych krewnych, czyli osłonic, rozdzielili się jeszcze w ediakarze. We wczesnym kambrze (ok. 530 mln lat temu) w linii wiodącej do kręgowców zaszła „autotetraploidyzacja”, czyli podwojenie genomu zapewne wskutek połączenia niezredukowanych gamet (z podwójnym kompletem chromosomów) jednego gatunku. Tetraploidalny genom został po tym wydarzeniu uporządkowany i odchudzony, Wkrótce potem w zapisie kopalnym pojawiły się najstarsze znane kręgowce, wciąż „bazalne”, czyli nienależące do współcześnie istniejących kladów.

Podział na żuchwowce i krągłouste mógł nastąpić ok. 520 mln lat temu. W obu liniach rodowych zaszły niezależnie kolejne zwielokrotnienia genomów. U wspólnego przodka żuchwowców (ok. 505 mln lat temu) była to „allotetraploidyzacja”, czyli podwojenie genomu wskutek hybrydyzacji (skrzyżowania się dwóch różnych gatunków). U przodka krągłoustych (500 mln lat temu) przydarzyła się z kolei heksaploidyzacja, chyli potrojenie całego genomu diploidalnego. Dopiero później, ok. 460−450 mln lat temu, wyodrębniły się linie rodowe chrzęstnoszkieletowych i kostnoszkieletowych oraz minogów i śluzic. Te ostatnie, ewoluując w kierunku uproszczenia anatomii, straciły wiele pierwotnie posiadanych genów (jak choćby geny krystalin, czyli białek tworzących soczewkę oka). Redukcja całych rodzin genów u śluzic była radykalniejsza niż u jakichkolwiek innych kręgowców. Z drugiej strony – śluzice rozwinęły własne ciekawe innowacje, w tym zdolność do produkcji magicznego śluzu z glikoprotein i białek spokrewnionych z keratynami.

Śluzice bardzo różnią się od minogów kariotypem, czyli układem chromosomów. Minogi mają ich kilkakrotnie więcej. Trzeba w związku z tym zadać sobie pytanie, czy to u minogów zaszły podziały chromosomów odziedziczonych po przodku krągłoustych, czy przeciwnie – u śluzic odziedziczone chromosomy uległy połączeniu. Można to rozstrzygnąć, badając współwystępowanie grup genów na chromosomach (tzw. wzorce syntenii, o których pisałem tutaj). Okazuje się, że to minogi prezentują stan bliski pierwotnemu, a u śluzic zaszły połączenia (fuzje) wielu chromosomów.

Ryc. 2.

Śluzice były pierwszymi kręgowcami, u których odkryto znaczną różnicę między genomem komórek linii płciowej (produkujących gamety) a genomem komórek somatycznych (tworzących resztę tkanek ciała). W tych drugich w rozwoju zarodkowym zachodzi genetycznie zaprogramowana eliminacja dużej części DNA. W przypadku śluzic jest to ponad jedna trzecia genomu. Całkowicie usuwane jest siedem chromosomów zawierających DNA bogate w sekwencje powtarzalne. Dziś wiadomo, że podobny (choć różny w szczegółach) proces zachodzi u minogów, a także – o dziwo – u ptaków śpiewających.

Podsumowanie

Wiemy już zatem wiele o śluzicach, a przy okazji dowiadujemy się po raz kolejny, że pozory mylą. Śluzice nie są prymitywnymi kręgowcami o cechach wspólnego przodka. Musiały przejść długą i skomplikowaną ewolucję, żeby aż tak się uprościć.

Teoria Susumu Ohno głosi, że duplikacja całego genomu stwarza znakomitą okazję do nadania starym genom nowych funkcji. Jeśli genom, który początkowo zawierał 20 tys. genów kodujących białka nagle ma ich 40 tys., otwiera to ewolucji ciekawe możliwości. Nadmiarowe kopie genów mogą ulec pseudogenizacji i zanikowi (dobór naturalny niezbyt dba o ich zachowanie, bo druga funkcjonalna kopia wciąż działa jak należy), ale mogą też wskutek mutacji dać początek nowym genom kodującym nieco zmodyfikowane białka. Takie zachowane białka dziś różne, ale mające wspólne źródło w całościowej duplikacji genomu, zwane są na cześć Ohno ohnologami. Jeśli okażą się użyteczne w nowej funkcji, wzbogacają proteom swojego posiadacza (czyli cały repertuar białek służących jako budulec, enzymy, hormony, molekuły transportowe itd.). Po pewnym czasie liczba genów wraca do normy, ale nowy genom jest pełen nowych rozwiązań. Zapewne gdyby nie dwie kolejne rundy podwojenia genów homeotycznych (typu Hox) sterujących budową planu ciała zwierząt, nie pojawiłyby się kręgowce o parzystych płetwach, a następnie czworonogi.

Wydawać by się mogło, że „bezżuchwowce” (w tym krągłouste) nie wykorzystały szansy, jaką dało im zwielokrotnienie (podwojenie, a potem potrojenie genomu). Trzeba pamiętać, że minogi i śluzice są ostatnimi żyjącymi przedstawicielami grupy, której wcześni reprezentanci przez kilkadziesiąt milionów lat także uprawiali najróżniejsze eksperymenty ewolucyjne, tworząc wielką rozmaitość form. Ucieczka w skrajną specjalizację i uproszczenie morfologii była być może sposobem na uniknięcie konkurencji z – jak się okazało − bardziej skutecznymi żuchwowcami. W każdym razie zbieżność w czasie „eksplozji kambryjskiej” (patrz wpis na jej temat) i kolejnych rund zwielokrotnienia genomów kręgowców jest zastanawiająca. Kręgowce bowiem były jedną z grup, której kariera ewolucyjna, rozpoczęta w kambrze, rozwinęła się na wielką skalę i trwa do dzisiaj.

Literatura

Opisy ilustracji (Martelaz et al. 2024, licencja CC BY-SA 4.0)

Ryc. 1. Śluzica Eptatreus atami i drzewo rodowe kręgowców, strunowców i ich dalszych krewnych.
Ryc. 2. Porównanie chromosomów minoga i śluzicy, ukazujące zachowane wzorce syntenii (współwystępowania genów w określonej kolejności). Kolorowe linie łączą geny ortologiczne (pokrewne i odziedziczone po wspólnym przodku).

Wideo

Śluzica zawiązująca się w supeł (źródło: Nautilus Live, Ocean Exploration Trust).
https://nautiluslive.org/video/2016/06/09/hagfish-ties-itself-knot

Tabletka „Dzień Po”, czyli antykoncepcja awaryjna: fakty i mity. Autor: Izabela Nowak

Antykoncepcja awaryjna (emergency contraception, EC) pozostaje przedmiotem kontrowersji, głównie z powodu mitów i błędnych przekonań wśród społeczeństwa, decydentów i podmiotów świadczących opiekę zdrowotną. Skutkiem są ograniczenia w jej dostępności w wielu częściach świata, w tym w Polsce.

Czym jest antykoncepcja awaryjna? Inaczej nazywana antykoncepcją postkoitalną, jest terapią mającą na celu zapobieganie ciąży po odbyciu stosunku płciowego bez zabezpieczenia lub gdy inne zastosowane metody antykoncepcji okazały się niewystarczające (np. pęknięcie prezerwatywy). Zastosowanie pigułki „dzień po” warto rozważyć również w innych przypadkach: kiedy została pominięta pigułka antykoncepcyjna, wypadł krążek antykoncepcyjny bądź plaster antykoncepcyjny nie został naklejony w porę [1].

  1. Doustne metody hormonalne; znane również jako awaryjne pigułki antykoncepcyjne (emergency contraceptive pills, ECP), polegają na doustnym podaniu hormonów płciowych lub ich analogów, takich jak progesteron (lewonorgestrel, LNG), antyprogestageny (mifepriston, octan uliprystalu [UPA]), metody Yuzpe (kombinacja estradiolu-lewonorgestrelu).
  2. Wkładki wewnątrzmaciczne zawierające miedź. Polegają na założeniu miedzianej wkładki domacicznej po stosunku (copper intrauterine device, Cu-IUD).

Dostępne metody antykoncepcji awaryjnej zostały przedstawione w Tabeli 1 w kolejności rosnącej skuteczności wraz z zalecanym czasem zastosowania po niezabezpieczonym stosunku.

Tabela 1. Metody antykoncepcji awaryjnej

Mechanizmy działania antykoncepcji awaryjnej

Wszystkie metody doustnej antykoncepcji awaryjnej polegają na opóźnieniu owulacji. Inaczej mówiąc, powodują, że uwolnienie dojrzałej komórki jajowej (oocytu) z jajnika, a dokładniej z pęcherzyka Graafa, następuje później. W pewnym sensie antykoncepcja awaryjna wpływa więc na cykl miesiączkowy, uniemożliwiając zapłodnienie (czyli połączenie się komórki jajowej z plemnikiem, które następuje w jajowodzie). W dodatku zapłodnienie może nastąpić jedynie w ograniczonym okresie cyklu miesiączkowego.

Biorąc pod uwagę fakt, że żywotność plemników w żeńskim układzie rozrodczym wynosi około 5 dni, natomiast żywotność komórki jajowej po owulacji wynosi od 12 do 24 godzin, okno poczęcia trwa około 6 dni, czyli rozpoczyna się na 5 dni przed spodziewanym szczytem hormonu LH (LH – 5) i kończy się w 1 dzień po szczycie LH (czyli LH+1). Jednak najczęściej do zapłodnienia dochodzi w wyniku stosunku odbytego na 2 dni przed owulacją i do 1 dnia po owulacji [6].

Zagnieżdżanie się zarodka macicy rozpoczyna się między 6 a 7 dniem od zapłodnienia i kończy najczęściej około 12 dnia po zapłodnieniu.

1. Faza przedowulacyjnej niepłodności względnej (nazywana również fazą niepłodności przedowulacyjnej). Jest ona dłuższa w długich cyklach, natomiast w cyklach bardzo krótkich może nie wystąpić; przypada na menstruację i fazę folikularną – do około 3 dni przed jej końcem;

2. Faza okołoowulacyjna płodności (nazywana również fazą płodności). Składa się na nią kilka dni przed i po owulacji – trwa zwykle 6-9 dni;

3. Faza poowulacyjnej niepłodności bezwzględnej (nazywana również fazą niepłodności poowulacyjnej). Trwa od wyznaczonego końca fazy płodności do ostatniego dnia cyklu; odpowiada fazie lutealnej – od około 3. dnia jej trwania.

Okres poowulacyjny jest względnie stały, natomiast czas przed owulacją jest zmienny (zależy od cech osobniczych kobiety) i to on decyduje o długości danego cyklu miesiączkowego. Rycina 1. przedstawia 28-dniowy cykl miesiączkowy kobiety z uwzględnieniem poziomu hormonów i temperatury ciała, a także zmian w endometrium (błonie śluzowej) macicy.

Ryc. 1. Cykl miesiączkowy u kobiety. Według: Wikipedia. Licencja CC BY-SA 2.5.

W jaki sposób możemy wpłynąć na przebieg cyklu miesiączkowego? Podając doustne preparaty hormonalne. Jest ich kilka.

1. Lewonorgestrel (LNG) jest syntetycznym analogiem progesteronu, który wiąże się do receptora dla progesteronu. O takich związkach mówi się, że są agonistami receptorów. Kiedy poda się go przed osiągnięciem szczytu hormonu luteinizującego (LH), wpływa na dominujący pęcherzyk jajnikowy, zakłócając jego rozwój. W zależności od czasu zastosowania, LNG opóźnia rozwój lub hamuje wzrost pęcherzyka.  LNG podany po szczycie LH jest jednak nieskuteczny w zapobieganiu owulacji. Z tego powodu zaleca się jak najszybsze zastosowanie LNG po stosunku, najlepiej w ciągu pierwszych 72 godzin [1, 6]. Lewonorgestrel przyjmowany po owulacji nie wpływa na implantację i powoduje podobny odsetek zapłodnień w porównaniu do kobiet, które przyjmowały w badaniu placebo. Nie ma dowodów na to, że lewonorgestrel wpływa na rozwój płodu, poronienie, urodzenie martwego dziecka lub późniejsze miesiączki [7]. Niektóre badania opisują związek pomiędzy masą ciała pacjentki oraz ryzykiem niezamierzonej ciąży po zastosowaniu LNG-EC, wskazując na wzrost częstości ciąż u kobiet otyłych w porównaniu do kobiet z prawidłową wagą/niedowagą. Analiza czterech randomizowanych badań klinicznych wykazała, że wskaźniki ciąż po zastosowaniu LNG 1,5 mg jako antykoncepcji awaryjnej były niskie i wynosiły poniżej 3% [8].

2. Octan uliprystalu (UPA) wpływa na tworzenie pęcherzyków Graafa oraz produkcję żeńskich hormonów płciowych (steroidogenezę) wtedy, kiedy jest podany w środkowej fazie folikularnej cyklu, hamując lub opóźniając te procesy w zależności od stężenia LH i osiągnięcia szczytu LH. Okno działania UPA wydaje się szersze niż w przypadku LNG, gdyż może zapobiegać owulacji, gdy LH zaczyna rosnąć. Jeśli UPA zostanie podany w momencie szczytu LH lub później, nie zapobiegnie owulacji. Ponadto, powrót owulacji po zażyciu tabletki stwarza zwiększone ryzyko niezamierzonej ciąży w przypadku dalszych niezabezpieczonych aktów płciowych. Z tego powodu zaleca się przyjęcie go nie później niż 120 godzin po stosunku, a najlepiej jak najszybciej [6].

3. Mifepriston podany w fazie przedowulacyjnej blokuje lub opóźnia owulację w sposób zależny od dawki [4].  Obecnie zalecane dawki to 10-15 mg [5]. Niemniej jednak mifepriston był też w fazie klinicznej stosowany w pojedynczej dawce (600 mg) w celu przerwania ciąży. Prawdopodobnie z tego powodu tabletki z mifepristonem są dostępne tylko w 6 krajach na świecie i Polska się do nich nie zalicza. Wzory analogów hormonów przedstawiono na Ryc. 2.

4. Cu-IUD, wkładka domaciczna, w przeciwieństwie do doustnych metod EC, nie tylko zapobiega zapłodnieniu, ale także wpływa na receptywność endometrium czyli gotowość błony śluzowej macicy na przyjęcie i zagnieżdżenie zarodka. Dlatego może być skutecznie stosowana po owulacji. Jony Cu2+ wpływają także na czynność plemników i negatywnie wpływają na zapłodnienie [10, 11]. Istnieje jeszcze modyfikacja wkładek domacicznych zawierających lewonorgestrel [11]. Randomizowane badanie wykazało, że wkładki domaciczne-LNG są tak samo skuteczne jak wkładki zawierające tylko miedź. Ponadto, nie stwierdzono żadnej różnicy w częstości występowania działań niepożądanych. Wydaje się, że na skuteczność LNG-IUD nie wpływa masa ciała pacjentki [12].

Ryc. 2. Analogi hormonów stosowane w antykoncepcji awaryjnej. Źródło: Wikipedia, domena publiczna.

Antykoncepcja awaryjna jest ogólnie bezpieczna, ale podobnie jak każdy lek, może powodować pewne skutki uboczne wśród których wymienić należy: dyskomfort lub ból w dolnej części brzucha, zmęczenie, zmianę cyklu miesiączkowego, wymioty, ból i zawroty głowy czy ból piersi [1, 9, 10, 14].

Są jednak sytuacje,  kiedy nie można stosować  antykoncepcji awaryjnej:

  • Ciąża: antykoncepcja awaryjna nie powinna być stosowana przez kobiety, które są już w ciąży. Jest to środek zapobiegawczy, a nie środek do przerwania istniejącej ciąży.
  • Ciąża ektopowa w przeszłości: kobiety, które w przeszłości były w ciąży pozamacicznej, powinny skonsultować się z lekarzem przed zastosowanie antykoncepcji awaryjnej.
  • Alergia na składniki leku: jeśli kobieta jest uczulona na jakikolwiek składnik pigułki, nie powinna jej zażywać.
  • Niektóre schorzenia układu krążenia i wątroby.
  • Zażywanie leków lub suplementów: niektóre leki lub suplementy mogą wpływać na skuteczność antykoncepcji awaryjnej lub zwiększyć ryzyko skutków ubocznych, np. niektóre leki stosowane w leczeniu padaczki, gruźlicy, HIV oraz niektóre ziołowe suplementy, takie jak dziurawiec.
  • Ciężkie choroby jelit, takie jak choroba Leśniowskiego-Crohna, mogą wpływać na zdolność organizmu do absorpcji leku.

Należy podkreślić, że jeśli kobieta ma jakiekolwiek obawy dotyczące stosowania antykoncepcji awaryjnej, powinna skonsultować się z lekarzem lub farmaceutą.

W Polsce pigułki antykoncepcji awaryjnej zawierające LNG lub UPA są dostępne wyłącznie na receptę w aptekach. Jednak lekarzom nie wolno ich przepisywać kobietom poniżej 18 roku życia bez zgody rodziców. UPA był dostępny bez recepty od kwietnia 2015 r. do lipca 2017 r. 1 maja 2024 roku weszły w życie nowe przepisy będące tymczasowym programem pilotażowym, w ramach którego osoby powyżej 15. roku życia mogą skonsultować się z farmaceutą, otrzymać receptę, a następnie zakupić tabletki zawierające UPA (program nie obejmuje tabletek z lewonorgestrelem). Rozporządzenie nie dotyczy wszystkich aptek w Polsce. Kobiety mogą uzyskać dostęp do tabletek z UPA nie częściej niż raz na 30 dni, a osoba zamierzająca skorzystać z tej awaryjnej antykoncepcji musi być obecna podczas konsultacji [5].

Literatura

  1. Rudziński P, Łopuszyńska I, Pazik D, Adamowicz D, Jargielo A, Cieślik A, Kosieradzka K, Stańczyk, J, Meliksetian A & Wosińska A (2023). Emergency contraception – A review. European Journal of Obstetrics, Gynecology, and Reproductive Biology, 291, 213–218.
  2. Practice Bulletin No. 152: Emergency Contraception (2015). Obstetrics and Gynecology, 126(3), e1–e11.
  3. Cameron ST, Li HWR, Gemzell-Danielsson K (2017). Current controversies with oral emergency contraception. BJOG, 124, 1948–56.
  4. Chapter 3 Emergency Contraception (2015). Journal of Obstetrics and Gynaecology Canada: JOGC, 37(10 Suppl), S20–S28.
  5. European Consortium for Emergency Contraception n.d. (accessed May 10, 2024)
  6. Gemzell-Danielsson K, Berger C, & Lalitkumar PG (2014). Mechanisms of action of oral emergency contraception. Gynecological endocrinology: the official journal of the International Society of Gynecological Endocrinology, 30(10), 685–687.
  7. Endler M, Li R, & Gemzell Danielsson K (2022). Effect of levonorgestrel emergency contraception on implantation and fertility: A review. Contraception, 109, 8–18.
  8. Festin MP, Peregoudov A, Seuc A, Kiarie J, Temmerman M (2017). Effect of BMI and body weight on pregnancy rates with LNG as emergency contraception: analysis of four WHO HRP studies. Contraception, 95 (1), 50–54.
  9. Munuce MJ, Gomez-Elías MD, Caille AM, Bahamondes L, Cuasnicú PS, Cohen DJ. Mechanisms involved in the contraceptive effects of ulipristal acetate. Reproduction 2020;159:R139–49.
  10. Shen J, Che Y, Showell E, Chen K, & Cheng L (2019). Interventions for emergency contraception. The Cochrane database of systematic reviews, 1(1), CD001324.
  11. Gemzell-Danielsson K, Berger C, Lalitkumar PGL (2013). Emergency contraception – Mechanisms of action. Contraception, 87, 300–8.
  12. Stein R A, Deverakonda A N, Katz A & Schmidt EO (2022). Emergency Contraception: Access and Challenges at Times of Uncertainty. American Journal of Therapeutics, 29(5), e553–e567.
  13. Boraas CM, Sanders JN, Schwarz EB, Thompson I, Turok DK (2021). Risk of pregnancy with levonorgestrel-releasing intrauterine system placement 6–14 days after unprotected sexual intercourse. Obstetrics and Gynecology, 137, 623–5.
  14. Shohel M, Rahman MM, Zaman A, Uddin MM, Al-Amin MM & Reza HM (2014). A systematic review of effectiveness and safety of different regimens of levonorgestrel oral tablets for emergency contraception. BMC Women’s Health, 14, 54.
  15. Spitz IM. (2010). Mifepristone: where do we come from and where are we going? Clinical development over a quarter of a century. Contraception, 82(5), 442–452.

Labirynt ewolucji. Część 1: Gatunek jako pojęcie nieostre

Inne części tego cyklu:
2. Allele na łasce dryfu [w przygotowaniu]

Jak ścisła powinna być nauka?

Naukę od innych sposobów poznawania świata odróżnia między innymi precyzyjny język i rygorystyczna metodologia, pozwalająca formułować i sprawdzać (za pomocą obserwacji i kontrolowanych eksperymentów) hipotezy logicznie wynikające z teorii. Co to znaczy „precyzyjny język”? W zasadzie chodzi o terminologię na tyle jasno zdefiniowaną, żeby dyskutując, ludzie nauki mogli się spierać o modele teoretyczne i o interpretację faktów, ale nie o słowa, którymi opisują świat. Jednak nawet matematyka (czyli sztuka operowania abstrakcjami) nie definiuje wszystkiego do końca, pozostawiając miejsce na pojęcia pierwotne, rozumiane intuicyjnie. Nie ma na przykład formalnej definicji pojęcia „zbioru” ani „liczby” (w sensie ogólnym, w odróżnieniu od jakiejś konkretnej klasy liczb). Nie przeszkadza to na ogół w uprawianiu matematyki, czyli w budowaniu modeli formalnych i dowodzeniu twierdzeń. Nie da się definiować pojęć jakiejkolwiek dyscypliny naukowej „do wyczerpania”, nie popadając w nieskończony regres lub błędne koło logiczne. Ale też nie ma potrzeby zbytnio się tym przejmować, bo jak wiadomo od czasów Ludwiga Wittgensteina, znaczenie słów tkwi w ich funkcji komunikacyjnej (czyli w tym, w jaki sposób ich używamy, porozumiewając się), a nie w słownikowych definicjach. Nawiasem mówiąc, językoznawcy nie mają ścisłej, uniwersalnej definicji pojęcia „słowa”, a mimo to nie strzelają sobie w łeb z tego powodu. W pewnym sensie nieostrość pojęć, jakich używamy, jest zaletą języka, nadaje mu bowiem giętkość semantyczną umożliwiającą przekazywanie znaczeń innych niż dosłowne.

Po co wymyślono gatunki i taksonomię?

Jednym z fundamentalnych pojęć biologii jest gatunek. Kiedy biologia zaczynała się rozwijać jako nauka, trzeba było jakoś usystematyzować pole badań, żeby się połapać w różnorodności form świata żywego. W XVIII w. ojcowie klasyfikacji biologicznej − z Karolem Linneuszem na czele − podjęli próbę podzielenia wszystkich znanych organizmów na podstawowe jednostki taksonomiczne. Każda z nich – nazwana gatunkiem1 − zawierała zwierzęta lub rośliny odznaczające się wspólnym zestawem cech odróżniającym je od innych takich jednostek. Gatunki posiadające nietrywialne cechy wspólne można było łączyć w hierarchicznie uporządkowane jednostki wyższej rangi: rodzaje, rzędy, klasy/gromady i królestwa. W ten sposób rozwinięto metodę, której pionierem był Arystoteles w IV w. p.n.e. Linneusz skodyfikował używaną do dziś konwencję „łacińskiej” nomenklatury binomialnej (dwuczłonowej).2 Pierwszym członem jest nazwa rodzajowa pisana dużą literą (np. Mus ‘mysz’), a drugim – jednowyrazowy epitet gatunkowy pisany małą literą (np. musculus), odróżniający gatunek Mus musculus (mysz domowa) od innych gatunków łączonych w rodzaj Mus (mysz).3 Nazw takich nie nadaje się pochopnie. Ich użycie regulują szczegółowo międzynarodowe kodeksy nomenklatury, a żeby nazwa została uznana, opis gatunku spełniający odpowiednie kryteria musi zostać formalnie opublikowany. W słynnym dziesiątym wydaniu Systema Naturae (1758) Linneusz wyróżnił i nazwał ok. 10 tys. gatunków, w tym ok. 6 tys. roślin i nieco ponad 4 tys. zwierząt.

Odpowiedź na pytanie, dlatego istnieją gatunki, wydawała się w XVIII w. prosta: Bóg stworzył każdy z nich z osobna. A dlaczego gatunki łączy tyle podobieństw, że można je na ich podstawie grupować w rodzaje, rzędy itd.? No cóż, widocznie Bóg lubi działać planowo, po inżyniersku, więc najpierw obmyślił sobie kilka ogólnych schematów budowy, a potem dla każdego z nich wymyślał różne możliwości realizacji, modyfikując podstawowy plan i dodając nieco specyficznych szczegółów. Na przykład człowieka (Homo) i pozostałe naczelne (Primates), do których Linneusz zaliczył też nietoperze, łączy kilka wskazanych przez Linneusza głębokich podobieństw (pewne cechy uzębienia, para piersi u samic, przednie kończyny mające formę rąk), a do tego dochodzą oczywiście „domyślne” cechy wszystkich ssaków, ale gatunek Homo sapiens odróżnia się od podobnych istot między innymi tym, że jako jedyny posiadł zdolność do mówienia.4

Sto jeden lat później (1859) ukazało się dzieło Karola Darwina O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego. Darwin odrzucił koncepcję gatunków niezmiennych i istniejących od początku świata jako odrębne. Zamiast niej wprowadził koncepcję gatunków jako populacji cechujących się wewnętrzną zmiennością, ewoluujących pod działaniem nacisków selekcyjnych, a od czasu do czasu rozdzielających się na linie rodowe, z których każda daje początek innemu gatunkowi potomnemu (proces ten nazywamy specjacją).5 Stosując konsekwentnie model drzewa rodowego gatunków, obrazujący skutki kolejnych podziałów, można się pokusić o hipotezę, że w ogóle wszystkie istoty żywe pochodzą od jednego pierwotnego gatunku, czyli że istnieje tylko jedno uniwersalne „drzewo życia”. Taką wizję naszkicował sam Darwin, a biologia współczesna znalazła liczne argumenty na rzecz jej uznania.

Model ten elegancko wyjaśnia, skąd się bierze zarysowana przez Linneusza hierarchia grup gatunków pozagnieżdżanych w grupach wyższej rangi: odpowiadają one po prostu „poddrzewom” obejmującym pewien gatunek założycielski i wszystkie gatunki, które od niego pochodzą. Grupę spełniającą takie wymagania nazywamy dziś kladem. Każdy klad jest częścią większego kladu i sam zawiera mniejsze klady, chyba że składa się z jednego gatunku, który albo jeszcze nie zdążył się rozgałęzić, albo wymarł bezpotomnie. Współczesna taksonomia kladystyczna wymaga, żeby jednostki ogólniejsze niż gatunek były definiowane na podstawie wspólnego pochodzenia, a nie podobieństwa arbitralnie wybranych cech – to znaczy powinny być kladami. Czy nadamy im rangę rodzajów, rodzin, rzędów lub jakąkolwiek inną, nie ma większego znaczenia (poza wygodą badaczy). Jeżeli rekonstruujemy drzewo rodowe wszystkich organizmów żyjących w danym czasie, to końcówki wszystkich linii rodowych odpowiadają poszczególnym gatunkom współistniejącym na Ziemi.

Ryc. 1.

Ciągłość i podziały

Ale nadal nie wiemy dokładnie, czym jest  gatunek − poza tym, że jest to byt historyczny, zmienny w czasie i zdolny do rozdzielania się na gatunki potomne. Na czym polega to „rozdzielanie się”? Teoria ewolucji przewiduje, że zmiany są na ogół stopniowe, a zatem między sytuacją, w której istnieje jeden gatunek rodzicielski, a taką, w której mamy do czynienia z dwoma gatunkami potomnymi, powinny istnieć gładkie przejścia, gdy specjacja już trwa, ale nie jest jeszcze kompletna. Czy obserwujemy wówczas jeden gatunek, a w jego obrębie dwie różnicujące się odmiany, czy już dwa gatunki, ale jeszcze niezbyt wyraźnie rozdzielone? Decyzja może być niełatwa. Zauważmy, że sama teoria przewiduje tego rodzaju dylematy taksonomiczne. Chcielibyśmy uporządkować spektrum różnorodności biologicznej metodą upychania na siłę do przegródek. Okazuje się, że nie można tego załatwić jednym uniwersalnym kryterium. Zamiast tego stosuje się różne „koncepcje gatunku” w zależności od tego, o jakich organizmach mówimy.

Zacznijmy od tego, że każdy gatunek (o ile nie znajduje się w ostatnim stadium wymierania) odznacza się wewnętrzną różnorodnością i zmiennością. Jego populacja zawiera mnóstwo osobników, których DNA jest niemal identyczne, ale ponieważ typowe genomy składają się z milionów lub miliardów par zasad, słowo niemal może oznaczać całkiem znaczną liczbę różnic indywidualnych. W przypadku człowieka (6−6,1 mld par zasad w diploidalnym genomie) różnice między przypadkowo wybranymi ludźmi – nawet tej samej płci, czyli o takim samym układzie chromosomów − mogą sięgać 0,3% tej liczby (ok. 20 mln par zasad). W większości są to różnice punktowe lub obejmujące krótkie sekwencje DNA, ale jest wśród nich także średnio ponad 2 tys. różnic „strukturalnych” (dłuższe luki lub wstawki, zmienna liczba kopii powtarzalnych sekwencji DNA lub nawet całych genów). Większość z tych różnic nie ma znaczenia dla naszego rozwoju, fizjologii, zdrowia ani wyglądu, ale pozostałe odpowiadają za całą naszą zmienność wewnątrzgatunkową. A warto dodać, że H. sapiens należy do gatunków stosunkowo jednolitych genetycznie.

Koncepcja gatunku biologicznego

Skoro nie jesteśmy wszyscy tacy sami, skąd wiadomo że tworzymy jeden gatunek? Ma tu zastosowanie jedna ze wspomnianych „koncepcji”: koncepcja gatunku biologicznego, sformułowana przez Ernsta Mayra w roku 1942:

Gatunki to grupy faktycznie lub potencjalnie krzyżujących się naturalnych populacji, które są reprodukcyjnie odizolowane od innych takich grup.

Wynika stąd, że aby dwie populacje można było uznać za należące do osobnych gatunków, powinna między nimi istnieć bariera reprodukcyjna: przedstawiciele różnych populacji nie mogą dawać potomstwa zdolnego do przeżycia i dalszego rozrodu. W związku z tym przestaje zachodzić przepływ genów między populacjami, a wszelkie innowacje genetyczne (mutacje) pojawiające się w jednej z nich pozostają w jej obrębie. Z czasem różnice genetyczne pogłębiają się wskutek niezależnego gromadzenia się różnic w każdej populacji.

Tradycyjnie definiowano gatunki za pomocą diagnostycznego zestawu cech morfologicznych. Dopiero od niedawna stało się możliwe porównywanie w pełni zsekwencjonowanych genomów. Okazuje się często, że gatunki różniące się morfologicznie są w istocie bliskimi kuzynami i odwrotnie – populacje od dawna izolowane rozrodczo i różniące się genetycznie mogą pozostawać tak podobne morfologicznie, że były dotąd traktowane jako jeden gatunek i znane pod tą samą nazwą. Odkryto w ten sposób niezliczone kompleksy gatunków kryptycznych, trudnych do rozróżnienia na podstawie morfologii, ale reprezentujących izolowane linie ewolucyjne w ramach jednego kladu.6

Homo sapiens stanowi jeden gatunek w sensie mayrowskim, bo w jego obrębie krzyżowanie się zachodzi bez przeszkód, nie ma natomiast przepływu genów między człowiekiem a innymi gatunkami, nawet tymi, które są do nas podobne morfologicznie i genetycznie. Różnice między ludźmi a szympansami, nagromadzone w ciągu ok. 6 mln lat odrębnej ewolucji i dotyczące zarówno sekwencji DNA, jak i liczby chromosomów, powodują niedopasowanie genetyczne, które wyklucza prawidłowy przebieg zapłodnienia, a następnie normalny rozwój zarodka.

Zanim jedna zawołamy: „Hurra! Już wiem, czym jest gatunek!” zwróćmy uwagę, że mowa o izolacji rozrodczej ma sens, gdy mówimy o organizmach rozmnażających się płciowo (dzięki czemu zawartość genomów jest cały czas tasowana, czyli podlega rekombinacji). Do gatunków, które rozmnażają się głównie lub wyłącznie bezpłciowo, jeszcze wrócimy, ale na razie przyjrzyjmy się jeszcze innej trudności. Populacje, które rozdzieliły się stosunkowo niedawno (co w biologii może oznaczać czas rzędu setek tysięcy lat) mogą nadal być zdolne do krzyżowania się i wydawania na świat płodnego potomstwa. Z czasem ta zdolność maleje i w praktyce zanika.

Przeciekająca bariera: problem mieszańców

Na przykład linie ewolucyjne lwa i tygrysa rozdzieliły się ok. 3 mln lat temu. Te dwa gatunki nadal są zdolne do płodzenia mieszańców (zwanych ligrami lub tigonami zależnie od tego, które z rodziców reprezentuje jeden lub drugi gatunek). Zdarza się to czasem u zwierząt trzymanych w niewoli. Mieszane potomstwo płci męskiej jest bezpłodne; samice mogą być płodne. Brak dowodów, żeby lwy i tygrysy kiedykolwiek krzyżowały się w naturze tam, gdzie stykają się ich zasięgi geograficzne. Z drugiej jednak strony analiza genomów wielkich kotów (rodzaj Panthera) wskazuje, że już po tym, jak klad złożony z tygrysa i irbisa (pantery śnieżnej) oddzielił się od pozostałych przedstawicieli rodzaju (czyli lwa, lamparta i jaguara), dochodziło do przepływu genów między przodkiem lwa i lamparta a przodkiem irbisa, czyli do krzyżowania się już rozdzielonych gatunków.7

Ryc. 2.

Bariera reprodukcyjna zwykle nie pojawia się nagle, ale wyrasta stopniowo, z początku nie wykluczając hybrydyzacji i wymiany genetycznej między rozmnażającymi się płciowo populacjami. Zmniejsza tylko z czasem ich prawdopodobieństwo. Może nie być całkiem szczelna nawet po milionach lat. Hybrydyzacja – nagminna w świecie roślin − jest częstym źródłem trudności przy definiowaniu i oznaczaniu gatunków w botanice, a także przy rekonstruowaniu filogenezy roślin. Jeśli chodzi o kręgowce, krzyżówki międzygatunkowe są szczególnie częste wśród ptaków. Zwykle dotyczą małej liczby gatunków bardzo blisko spokrewnionych, ale np. kaczka (nomen omen) krzyżówka (Anas platyrhynchos) może w stanie dzikim tworzyć mieszańce z około 40 innymi gatunkami kaczek, w tym wieloma nawet nie zaliczanymi do rodzaju Anas. Gdybyśmy chcieli dogmatycznie stosować kryterium Mayra, trzeba by było większość rodzajów i gatunków kaczek (których ostatni wspólny przodek żył ok. 20 mln lat temu) zaliczyć do jednego gatunku. Nie robimy tego jednak, bo w praktyce populacje kaczek zachowują w dostatecznym stopniu swoją odrębność jako pule genetyczne, a przepływ genów między nimi – choć sporadycznie zachodzi – tylko częściowo zaciemnia strukturę pokrewieństwa wynikającą z wielokrotnych specjacji w ciągu milionów lat.

Jak widać, granice między gatunkami, zwłaszcza blisko spokrewnionymi, mogą być nieostre, a jeżeli chcemy  uwzględnić przepływ genów wskutek hybrydyzacji, ich drzewo rodowe należałoby uzupełnić o cieńsze lub grubsze wtórne połączenia między rozdzielonymi gałęźmi. Zresztą same gałęzie − ze względu na zróżnicowanie wewnątrzgatunkowe − nie są ostro zarysowanymi liniami, lecz raczej grubszymi pociągnięciami pędzla o nieco rozmytych konturach. Specjacja nie jest na ogół wydarzeniem dobrze zlokalizowanym w czasie, lecz procesem rozciągniętym na tysiące pokoleń. Dopiero po odpowiednio długim okresie możemy stwierdzić stanowczo, że gatunki rozdzieliły się skutecznie i nieodwracalnie. Przepływ genów między linią ludzi (Homo) a linią szympansów (Pan) ustał kilka milionów lat temu, ale szympansy zwyczajne (P. troglodytes) i bonobo (P. paniscus), rozdzielone ok. 2 mln lat temu, nadal potencjalnie mogą krzyżować się w niewoli. Istnieją też dowody genetyczne świadczące o wymianie genów między ich dziko żyjącymi populacjami stosunkowo niedawno – nie więcej niż 200 tys. lat temu.

Gatunki bez seksu

Rozmnażanie płciowe nie dotyczy wszystkich organizmów. Przede wszystkim nie uprawiają go prokarionty − bakterie i archeowce, które  przez ponad miliard lat były jedynymi żywymi mieszkańcami Ziemi i które do tej pory stanowią większość organizmów we wszystkich ekosystemach. Nie oznacza to, że między prokariontami nie dochodzi do przepływu i rekombinacji DNA (do tej kwestii jeszcze wrócimy), ale w każdym razie nie da się wobec nich zastosować  kryterium Mayra. Gdybyśmy uparli się to zrobić, musielibyśmy każdą pojedynczą bakterię uznać osobny „mikrogatunek”. A jednak prokarionty też można podzielić na grupy, wewnątrz których poszczególne osobniki mają praktycznie identyczną budowę i metabolizm, wykazują te same przystosowania do określonego typu środowiska i w niewielkim stopniu różnią się genetycznie. Tym, co je spaja, jest nie krzyżowanie się w obrębie populacji, ale wspólne pochodzenie (monofiletyzm) i ustawiczne działanie doboru naturalnego, utrzymujące całą populację blisko optimum dostrojenia do zajmowanej przez nią niszy ekologicznej.

Współczesne bakteriologiczne definicje gatunku  skupiają się głównie na ustalaniu progów podobieństwa genetycznego pozwalającego uznać dane prokarionty za „takie same”. Choć gatunki prokariontów noszą dwuczłonowe nazwy podobnie jak gatunki owadów, paproci czy grzybów, i tak samo grupowane są w rodzaje, rodziny i taksony wyższej rangi, trzeba pamiętać, że wyodrębniane są na podstawie innych kryteriów niż gatunki eukariontów rozmnażających się płciowo: gatunkiem jest w zasadzie klad złożony z pęczka linii rodowych, którego wewnętrzne zróżnicowanie (zwłaszcza genetyczne) utrzymuje się poniżej pewnego progu ustalonego empirycznie jako wygodny.

Na podobnych zasadach można definiować gatunki wirusów, które, choć tylko „jedną nogą” należą do świata żywego, ewoluują w podobny sposób jak prokarionty i także poddają się klasyfikacji kladystycznej. Nomenklatura wirusów nie została dotąd usystematyzowana; można nawet powiedzieć, że jest skrajnie chaotyczna, ale od kilku lat Międzynarodowy Komitet Taksonomii Wirusów (po długotrwałych dyskusjach i konsultacjach) wprowadza − na razie na zasadzie dowolności − nomenklaturę binomialną. Na przykład wirus znany nam aż nazbyt dobrze jako SARS-CoV-2 otrzymał w 2023 r. (wraz ze swoim kuzynem SARS-CoV) rekomendowaną nazwę gatunkową Betacoronavirus pandemicum. Ponieważ wyróżnia się już ponad 14 tys. gatunków wirusów pogrupowanych w ponad 3,5 tys. rodzajów, ponad 300 rodzin itd. (a liczby te z pewnością będą rosły lawinowo), uporządkowanie ich taksonomii jest sprawą pilną.

Są także liczne eukarionty, które rozmnażają się wyłącznie wegetatywnie (klonalnie), partenogenetycznie (dzieworódczo, czyli z udziałem jedynie gamety żeńskiej), albo też niemal wyłącznie polegają na takich aseksualnych sposobach rozrodu, a seks uprawiają tak rzadko i tak skrycie, że dotychczas ani razu badaczom nie udało się ich przyłapać na rozmnażaniu płciowym. Przykłady takich strategii rozrodczych prezentowałem w innym wpisie. W takich przypadkach gatunki trzeba definiować w podobny sposób jak u prokariontów.

Gatunki wymarłe i chronogatunki

Jeszcze inną trudność sprawia klasyfikacja organizmów wymarłych, znanych tylko w stanie kopalnym. Tu zwykle nie można polegać na danych molekularnych, bo DNA degraduje się całkowicie najdalej po dwóch milionach lat. Białka takie jak kolagen mogą się zachować w skamieniałościach znacznie dłużej, ale tylko w wyjątkowych okolicznościach. Pomijając zatem skamieniałości świeżej daty (z epoki plejstocenu), identyfikacja gatunków wymarłych i określanie ich przynależności systematycznej dokonywane są na podstawie cech morfologicznych, a jak już wiemy, morfologia bywa zwodnicza. Nie ma na to jednak rady, bo nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy np. dwa ewidentnie blisko spokrewnione i podobne do siebie dinozaury sprzed 100 mln lat mogły czy nie mogły się krzyżować. Ponadto populacje wymarłe, które znamy wyrywkowo z przypadkowo zachowanych skamieniałości, nie żyły wszystkie w tym samym czasie. Pojedyncza linia ewolucyjna mogła się rozwijać przez miliony lat, nie ulegając w tym czasie podziałom na osobne gatunki, ale zmieniając się morfologicznie. Paleontolodzy traktują ją wtedy jako zmienny w czasie chronogatunek, czasem nadając odrębne nazwy gatunkowe jego historycznym stadiom, ale oczywiście nie używając przy tym kryterium Mayra.

Podsumowanie

A zatem zamiast uniwersalnej definicji mamy szereg nie całkiem równoważnych koncepcji gatunku, stosowanych w zależności od tego, jaką grupą organizmów się zajmujemy. Wszystkie mają na celu ustalenie podstawowych jednostek taksonomicznych i zarazem bytów, których dotyczy ewolucja („gatunków filogenetycznych”). Spełniają swoje zadanie zadowalająco i tylko o to w gruncie rzeczy chodzi. Idealnej precyzji nie da się osiągnąć, bo problemy taksonomiczne są nieuniknione i wynikają z samej natury procesów ewolucyjnych.

Co z tego wynika dla modelu „drzewa życia”?  Wiemy już, że nieostrość pojęcia gatunku i niepełna izolacja nowo wyodrębnionych gatunków zakłócają jego elegancką geometrię. Na tym jednak nie koniec. W kolejnych odcinkach przyjrzymy się innym zakłóceniom. Gatunki składają się z osobników, a osobniki są nosicielami genomów. Każdy fragment genomu powielany i przekazywany z pokolenia na pokolenie ma własną historię i drzewo rodowe, ale dla różnych fragmentów te genealogie mogą być różne. Nie muszą się także pokrywać z tym, co uznajemy za historię ewolucyjną gatunku. Życie, jak wiadomo, składa się z samych komplikacji.

Przypisy

  1. Po łacinie: species (słowo to oznaczało ‘wygląd, formę, kształt, postać’). Polskie słowo gatunek jest zapożyczeniem z niemieckiego Gattung ‘rodzaj’. ↩︎
  2. Nazwy gatunków i grup taksonomicznych mogą zawierać elementy łacińskie, greckie lub zaczerpnięte z innych języków, ale formalnie mają z reguły postać zlatynizowaną, z końcówkami rzeczowników i przymiotników łacińskich. ↩︎
  3. Nazwy rodzajów i gatunków obowiązkowo pisane są kursywą; nazwy taksonów wyższej rangi mogą być pisane kursywą lub pismem prostym w zależności od tradycji specyficznej dla danego działu biologii, preferencji redakcji czasopism naukowych i zaleceń (nie zawsze zgodnych) kodeksów nomenklatury biologicznej. Częstym błędem popełnianym przez laików jest niewłaściwe użycie wielkich i małych liter: homo sapiens lub Homo Sapiens zamiast Homo sapiens. ↩︎
  4. Jak łatwo się domyślić, umieszczenie człowieka w Systema Naturae w królestwie zwierząt w towarzystwie małp, lemurów i nietoperzy było trudne do zaakceptowania dla części myślicieli, zwłaszcza teologów. ↩︎
  5. Przed Darwinem ewolucyjną zmienność gatunków postulował Jean-Baptiste Lamarck, który jednak wyobrażał sobie przemiany gatunków jako równoległy rozwój osobnych linii rodowych od prostoty do złożoności, a nie jako wywodzenie ich od wspólnego przodka. ↩︎
  6. Pewną komplikacją definicji Mayra jest fakt, że relacja „A i B należą do tego samego gatunku, ponieważ mogą się krzyżować” nie jest przechodnia. Z faktu, że A krzyżuje się z B, a B  z C, niekoniecznie wynika, że A krzyżuje się z C. ↩︎
  7. Co z tego wynikło, opowiem w jednym z kolejnych odcinków tej serii. ↩︎

Opis ilustracji

Ilustracja w nagłówku. Chrobotki (Cladonia) to rodzaj grzybów porostowych obejmujący ponad 400 znanych gatunków o rozmaitych formach tzw. plechy wtórnej: od kieliszkowatych (jak w tym przypadku) lub szydlastych po krzaczkowato rozgałęzione. Tradycyjnie wyróżniano wśród nich gatunki morfologiczne (na podstawie budowy) i chemiczne (na podstawie produkowanych przez nie charakterystycznych metabolitów wtórnych). Badania genomów doprowadziły do rewolucji w ich systematyce, ujawniając wiele złudnych podobieństw (konwergencji), kompleksów gatunków kryptycznych i ekotypów różniących się wyglądem, ale należących do tego samego gatunku. Identyfikacja chrobotków na poziomie gatunku bywa trudna lub niemożliwa bez starannych badań. Na zdjęciu widać owocniki (apotecja) w formie nieregularnych koralików, produkujące zarodniki służące do rozmnażania płciowego; można tu zatem zdefiniować gatunek w sensie mayrowskim. Foto: Piotr Gąsiorowski (2024). Lokalizacja: Puszcza Zielonka, Wielkopolska (licencja CC BY-SA 4.0).
Ryc. 1. Jedna z wersji „drzewa życia” Ernsta Haeckla (ok. 1879), ukazująca filogenezę kręgowców. Ilustruje ona początki myślenia w kategoriach filogenetycznych, choć z dzisiejszego punktu widzenia ma więcej wartości artystycznej niż naukowej. Źródło: Wikipedia (domena publiczna).
Ryc. 2. Wilk rudy, żyjący pierwotnie na dużym obszarze wschodniej częśći USA, to ginący ssak z rodzaju Canis o pozycji systematycznej trudnej do ustalenia mimo badań genetycznych. Bywał uważany za współczesną krzyżówkę wilka szarego (C. lupus) i kojota (C. latrans), za podgatunek wilka szarego, za osobny gatunek (C. rufus) lub za odmianę wilka algonkińskiego (C. lycaon) z dużą domieszką DNA kojota. Najnowsze badania całych genomów ujawniają skomplikowane pochodzenie północnoamerykańskich wilków i kojotów. C. lycaon/rufus wydaje się potomkiem endemicznego plejstoceńskiego gatunku siostrzanego względem kojota, ale podobnego morfologicznie do wilka, przy czym jeszcze w plejstocenie zdarzała się wymiana genów wskutek hybrydyzacji tego gatunku z wilkiem szarym. Współczesne wilki i kojoty teoretycznie mogą wydawać płodne potomstwo, ale brak dowodów na ich krzyżowanie się w stanie dzikim. Krótko mówiąc, rodzaj Canis (także w Starym Świecie) ilustruje najrozmaitsze komplikacje pojawiające się w warunkach niekompletnej specjacji. Foto: Animal Spot. Źródło: Wikimedia (licencja CC BY-SA 4.0).

Lektura dodatkowa