Co by było, gdyby…(7)

nasze Słońce było inną gwiazdą?

Przywykliśmy do tego, że żyjemy w atmosferze mającego 4,5 miliarda lat żółtego karła, czyli gwiazdy zwanej Słońcem, znajdującej się mniej więcej 150 mln kilometrów od nas, a mimo to powodującej na przykład przykre oparzenia słoneczne, kiedy zapomnimy się posmarować kremem z filtrem. Oczywiście cały czas obserwujemy Słońce z powierzchni naszej planety, polujemy na zaćmienia, a nawet wysłaliśmy w kosmos obserwatorów tej fascynującej, najbliżej nam gwiazdy: Parker Solar Probe, Solar Orbiter, SOHO, ACE, IRIS, WIND, Hinode, Solar Dynamics Observatory i STEREO. Te obserwacje są dla nas niezwykle ważne, bo poprzez badanie naszej gwiazdy możemy zdobywać ogólną wiedzę na temat innych słońc.

Słońce jest gwiazdą średniej wielkości; astronomowie wykryli już gwiazdy nawet 100 razy większe, często występujące w układach binarnych (prawdopodobnie nawet takie układy są częstsze od pojedynczych gwiazd). Dzięki zachodzącym w jego wnętrzu reakcjom termojądrowym temperatura osiąga nawet 15 MILIONÓW stopni Celsjusza, choć sama fotosfera, czyli najwyższa warstwa, ma zaledwie około 5500 stopni.

Klasyfikacja gwiazd

Diagram Hertzprunga-Russella. Źródło: The Hertzsprung Russell Diagram. Licencja: CC BY-SA 2.5

Słońce obecnie znajduje się nadal w tzw. ciągu głównym, co oznacza po prostu, że nadal trwa w jego wnętrzu proces zamiany wodoru w hel. Z czasem zaczną być wytwarzane cięższe pierwiastki, a dodatkowo wodór z warstw zewnętrznych zacznie coraz intensywniej przemieszczać się do jądra, co w końcu spowoduje jeszcze szybsze reakcje, wzrost wytwarzania energii, zwiększenie jasności (głównie poprzez „spuchnięcie”), aż wreszcie Słońce przejdzie w fazę czerwonego olbrzyma (to za jakieś 5 mld lat, nie martwcie się na zapas), a następnie fotosfera sięgnie orbity Ziemi. Z czasem jednak znowu się zapadnie, odrzucając zewnętrzne warstwy, stając się tzw. białym karłem, początkowo niezwykle gorącym, a następnie stopniowo przechodzącym do fazy czarnego karła (zabiera to tyle czasu, że według astrofizyków nie jesteśmy w stanie jeszcze takiej gwiazdy wykryć). Słońce przed przejściem w etap białego karła utworzy tzw. mgławicę planetarną, która, jak kiedyś wyjaśniałam na Twitterze, z planetami nie ma nic wspólnego. Po prostu dawno temu, kiedy teleskopy były niedoskonałe, astronomowie uznali, że widziane przez ich proste szkiełka obiekty przypominają planety: nawet znamienity astronom, Herschel, opisał te mgławice jako „podobne do planety”. Są to jedne z najwspanialszych mgławic, często przybierające fantazyjne kształty.

Mgławica NGC 6302 w gwiazdozbiorze Skorpiona. Źródło: Hubble/ESA/NASA. Domena publiczna.

A ty całuj mnie…

Zanim przejdziemy do rozważań o tym, jak wyglądałoby (i czy by wyglądało) ewentualne życie na Ziemi z inną gwiazdą na nieboskłonie, przyjrzyjmy się harwardzkiej klasyfikacji gwiazd: najczęstsze typy to O, B, A, F, G, K i M (Oh, Be A Fine Girl, And Kiss Me), ale istnieją dodatkowe oznaczenia dla gwiazd Wolfa-Rayeta czy gwiazd węglowych.

Gwiazdy typu O są najgorętsze, najjaśniejsze i największe z gwiazd ciągu głównego, ale jednocześnie występują rzadko, bo ich cykl życia jest też krótki – dużo paliwa to szybsza reakcja. Nasze Słońce jest gwiazdą typu G, a najbliższa nam Proxima Centauri – typu M (są to gwiazdy najchłodniejsze, najciemniejsze i najmniejsze). Z łatwością znajdziecie je na wykresie powyżej.

Sprawdźmy więc, jak wyglądałoby nasze niebo i nasza planeta z jakąś inną gwiazdą.

Gdyby Ziemia wędrowała dokoła czerwonego karła, takiego jak Proxima Centauri, znajdującego się 1 au według „starej” gwiazdy od nas, nie doszłoby do powstania życia na naszej planecie, ponieważ byłoby za zimno i za ciemno. Od około 0,8 średnicy Słońca (oznaczanego symbolem ☉) można rozważać potencjalne życie na planecie położonej w odległości 1 au. Na drugim końcu skali są olbrzymy, takie jak Aldebaran – w tej gwieździe zachodzi już przemiana helu w węgiel, co oznacza, że napuchła do ogromnych rozmiarów i nie ma co liczyć na to, że jakakolwiek planeta w odległości 1 au się w ogóle uchowała, nie mówiąc o życiu. Oczywiście teoretycznie na dalekiej orbicie być może powstałyby odpowiednie warunki, ale rok na takiej planecie trwałby dość długo, co nie sprzyja rozwojowi organizmów takich, jak ziemskie. Być może w kosmosie istnieją zupełnie inne, oparte nie na węglu formy życia – zajmiemy się tym niedługo.

Dzięki nowoczesnym technikom obrazowania oraz teleskopom wysyłanym poza orbitę Ziemi możemy badać inne układy słoneczne, a więc też rozważać, czy istnieje w nich szansa na życie, zastanawiać się nad wyglądem egzoplanet i egzoksiężyców – NASA przygotowała nawet serię wizualizacji, by ułatwić nam wyobrażenie sobie tego, jak to jest mieć inną gwiazdę zamiast swojskiego Słońca, pod warunkiem również innej orbity.

Zacznijmy od układu TRAPPIST: znajduje się on około 40 lat świetlnych od nas, zawiera siedem skalistych planet upakowanych ciasno na orbitach dokoła czerwonego karła (czyli gwiazdy typu M) niewiele większego od naszego Jowisza. Ponieważ cały układ można zmieścić między orbitą… Merkurego a Słońca, na naszej planecie widzielibyśmy wszystkie pozostałe, i to bardzo dokładnie! Czy na planetach w tak zbudowanych układach gwiazd typu M jest możliwe życie? Bardzo teoretycznie, choć na pewno nie wygląda tak samo, jak na Ziemi, głównie z powodu innej długości fal: na przykład rośliny byłyby czarne. Na razie jednak trudno powiedzieć, czy rzeczywiście dałoby się odnaleźć ślady życia w takich układach słonecznych ze względu na uwarunkowania typu ciasne orbity, „kapryśność” gwiazdy czy obrót synchroniczny (taki, jak Księżyca wokół Ziemi).

Wizualizacja planety TRAPPIST-1e. Źródło: NASA.
Widok z jednej z planet układu TRAPPIST, ilustracja. Źródło: ESO/M. Kornmesser

A gdyby tak Ziemia krążyła wokół pulsara? Pulsar to gwiazda neutronowa o ogromnej gęstości, charakteryzująca się szybkimi obrotami – bardzo długo uważano, że tego typu gwiazdy nie mogą mieć swojej trzódki planet, nie mówiąc o jakimkolwiek życiu. Jednak wiemy już, że można w ich otoczeniu znaleźć planety pozasłoneczne, choć są one narażone na ekstremalne promieniowanie, a warunkiem do utrzymania życia jest niezwykle gęsta atmosfera, która spowodowałaby, że na powierzchni panowałyby warunki podobne do tych na dnie naszych oceanów. Za to mielibyśmy na takiej planecie całkiem niezwykły widok z okna!

Pulsar. Źródło: Chandra X-ray Observatory Center. NASA/CXC/ASU/J.Hester et al. Domena publiczna.

Jednak istnieją też inne możliwości powstania życia, na przykład egzoksiężyce, na których mogą występować warunki przyjaźniejsze niż na planetach – właśnie tym zagadnieniem zajmie się misja JUICE: spróbujemy się dzięki niej dowiedzieć, czy jest szansa na to, by we wnętrzu lodowych księżyców znajdowała się woda umożliwiająca rozwój żywych organizmów, nawet jeśli sama planeta nie stwarza ku temu warunków, bo jest gazowym olbrzymem.

A na koniec ciekawostka: gdyby nasz układ słoneczny znalazł się w ultragęstej galaktyce, gdzie gwiazdy upakowane są gęsto, wieczorami mielibyśmy prawdziwe gwiezdne cuda na niebie. Takie galaktyki już nie istnieją, bo wszechświat się rozszerzył (a istniały na samym początku, więc obserwowanie ich jest niezwykle trudne – widzimy wszak wspomnienie takiej galaktyki, jeśli światło z niej wędruje do nas 11 miliardów lat, a w tym czasie zdążyła się zmienić, to znaczy zmienić rozmiar przy jednoczesnym „wymarciu” większości gwiazd, które były bardzo masywne i bardzo gorące), ale pomarzyć miło!

Źródło:NASA, ESA i G. Bacon (STScI)

Jak myślicie, czy w zakątkach kosmosu skrywa się gdzieś życie?

Kosmiczny sok z Jowisza…

czyli początek nowej przygody.

Europejska Agencja Kosmiczna, ESA (European Space Agency), choć musi szybko dreptać, by dotrzymać kroku swojej starszej siostrze, NASA, od dawna angażuje się w interesujące misje, zwłaszcza związane z eksploracją obiektów innych niż planety. Od 1979 roku rozwija program Ariane, rakiet wynoszących na orbitę ładunki komercyjne i naukowe, a ponadto angażuje się w badania Ziemi, planuje ambitną misję Clearspace-1 (usuwanie śmieci z orbity naszej planety) i współpracuje z NASA i innymi agencjami w ramach wielu innych projektów (najbardziej znanym jest sonda Huygens, która wylądowała na Tytanie, księżycu Saturna. Zachęcam wszystkich do bliższego zapoznania się z projektami ESA, bo nie wszystkie są „popularne”, a agencja ma naprawdę imponujący dorobek.

Misja sondy Huygens, która zabrała się jako pasażer z sondą Cassini w 1997 roku, była wyjątkowa: jej celem było bowiem zbadanie księżyca Saturna, Tytana, który najbardziej przypomina naszą planetę: ma nawet wspaniałe jeziora, rzeki i morza z… no właśnie, nie z wody, a z węglowodorów, które w niskiej temperaturze „płyną”, obmywając lodowe skały. Trwający 72 minuty eksperyment zakończył się sukcesem, a zebrane dane nadal są analizowane przez naukowców. Sukcesy należy powtarzać, więc ESA wysyła kolejną sondę na kolejne księżyce naszego układu słonecznego, tym razem w kierunku Jowisza. Już 13 kwietnia można będzie (oby!) obserwować start rakiety Ariane 5, która wyniesie JUICE z Kouru w kierunku Jowisza. Podróż potrwa mniej więcej osiem lat, a po drodze sonda zahaczy o Wenus, Ziemię i Księżyc, by nabrać rozpędu, oszczędzając paliwo potrzebne na realizację czteroletniej misji już w okolicy samego Jowisza.

Plan misji JUICE. Źródło: ESA, materiały prasowe.

Nazwa misji to akronim od słów Jupiter Icy Moons Explorer, ponieważ sonda będzie badać trzy lodowe księżyce Jowisza: Europę, Kallisto i Ganimedesa. Dodatkowo dokona też kolejnych obserwacji Jowisza na potrzeby analizy egzoplanet, a dzięki misji być może uda się odpowiedzieć na pytanie, czy poza Ziemią gdzieś jeszcze w naszym układzie słonecznym było, jest lub może ma szansę rozwinąć się życie, nawet w formie bakterii czy innych organizmów. Cele misji wpisane są w tzw. ESA Cosmic Vision na lata 2015–2025: określenie warunków formowania się planet w całym kosmosie oraz powstawania życia, a także dostarczenie kolejnych informacji na temat naszego układu słonecznego, który nadal pozostaje w dużej mierze niezbadany (choć nam, przywykłym do fotografii, filmów i danych, może wydawać się to dziwne).

Jest to zdecydowanie europejska misja, choć przygotowana we współpracy z NASA i japońską JAXA, które dostarczyły niektóre przyrządy lub ich komponenty. Na pokład sonda zabiera aż dziesięć przyrządów, które posłużą do kompleksowych badań, a oprócz tego eksperyment o nazwie PRIDE (Planetary Radio Interferometer & Doppler Experiment), którego zadaniem będzie ocena wykorzystania interferometrii do jeszcze dokładniejszego określania parametrów statku kosmicznego. Kolejnym dodatkowym elementem będzie przyrząd do monitorowania poziomu promieniowania kosmicznego, niezwykle ważny na potrzeby ewentualnych misji załogowych.

Liczba przyrządów jest naprawdę imponująca, dlatego też sama sonda jest spora i wraz z paliwem waży około sześć ton. Co więc zabierze JUICE?

Schemat sondy JUICE. Źródło: ESA, materiały prasowe.
JANUS
układ kamer optycznych, które na pewno dostarczą nam wielu wspaniałych obrazów
UVS
(UV imaging Spectrograph), dostarczony przez NASA spektrograf (spektometr) działający w podczerwieni
MAJIS
(Moons and Jupiter Imaging Spectrometer), działający w paśmie widzialnym i podczerwieni spektrometr
SWI
(Sub-millimeter Wave Instrument), radioteleskop heterodynowy
GALA
(GAnymede Laser Altimeter) do pomiaru skorup lodowych i badania ich tektoniki
RIME
(Radar for Icy Moons Exploration), radar penetracyjny z możliwością pomiarów do 9 km wgłąb
J-MAG
magnetometr
PEP
(Particle Environment Package), spektrometr do pomiaru cząstek
RPWI
(Radio & Plasma Wave Instrument) do badania fal radiowych i pola elektromagnetycznego, pomiaru temperatury – tutaj mamy polski akcent
3GM
(Gravity & Geophysics of Jupiter and Galilean Moons) do pomiaru oceanów pod lodową skorupą

Przygotowanie sondy, która przez cztery lata będzie wykonywać wiele pomiarów, było nie lada wyzwaniem. Jowisz i jego okolice to trudny orzech do zgryzienia z wielu względów: silne promieniowanie, temperatura -230 stopni Celsjusza, trudności w pozyskiwaniu energii słonecznej oraz ogromna odległość od Ziemi, co wymaga doskonałych parametrów anten i zastosowania najnowszych rozwiązań komputerowych oraz sztucznej inteligencji tak, by sonda działała bez zarzutu i by nie trzeba było za każdym razem diagnozować niewielkich problemów.

Kiedy już JUICE dotrze w okolice Jowisza, czym będzie się zajmować? ESA określiła pięć filarów misji: pytań, na które będziemy poszukiwać odpowiedzi.

Jak wyglądają i jakie mają cechy trzy księżyce Jowisza z lodową skorupą i oceanem pod spodem?

Spróbujemy dowiedzieć się, jak wyglądają oceany znajdujące się pod lodową powierzchnią trzech księżyców: jak gruba jest pokrywa lodowa, czy oceany są słone, czy słodkie, a także jak są głębokie. Zrozumienie tych kwestii może nam pomóc w poszukiwaniu życia na egzoplanetach i egzoksiężycach.

Co kryje się za polem magnetycznym Ganimedesa?

Ten księżyc będzie głównym celem misji, częściowo dlatego, że jest on największym księżycem naszego układu słonecznego, większym nawet od Merkurego!

Ganimedes w obiektywie Juno. Źrodło: NASA, domena publiczna.

Sonda będzie miała tu sporo pracy: Ganimedes ma bowiem wiele ciekawych zagadek do rozwiązania, takich jak pole magnetyczne przypominające ziemskie, intrygującą atmosferę i niesamowitą lodową pokrywę.

Czy księżyce Jowisza mogą lub mogły skrywać życie?

Ta część misji, choć nie jest to jej główny cel, na pewno intryguje każdego, kto choć raz zapoznał się z opisem JUICE: czy ukryte pod lodem oceany są na tyle przyjazne dla życia, że mogły lub będą mogły kiedyś je gościć? A może i teraz, skryte przed naszym okiem, pływają w nich organizmy podobne do ziemskich lub zgoła inne?

Kallisto w obiektywie sondy Galileo. Źródło: NASA, domena publiczna.

W jaki sposób Jowisz i księżyce oddziałują na siebie?

Ta część misji pomoże nam zrozumieć, jak powstają planety, księżyce i układy słoneczne: Jowisz i jego liczne „dzieci” to idealne środowisko do zbadania zależności grawitacyjnych, zapoznania się z aspektami rezonansu orbitalnego (1:2:4) czy wpływem Słońca i silnego pola magnetycznego planety na księżyce.

Jak powstają typowe gazowe olbrzymy i czym się charakteryzują?

Oprócz badania księżyców, misja JUICE ma na celu dokładniejsze przyjrzenie się samej planecie, jej atmosferze, całemu układowi, a także pierścieniom.

Jowisz w obiektywie Juno. Ciemna plama to cień Ganimedesa. Źródło: NASA, domena publiczna.

Na które z tych pytań najbardziej chcecie poznać odpowiedź?

The butt of a cosmic joke…

czyli najnowsze zdjęcia Urana i jego pierścieni.

Przywykliśmy już do „kosmicznych zdjęć” wykonanych teleskopem JWST (o tym, dlaczego tak obecnie się go nazywa, muszę napisać osobną notkę) przedstawiających odległe galaktyki, mgławice i pustki, ale nie wiem, czy wiecie, że jednym z zadań JWST jest też obrazowanie naszego własnego układu słonecznego, a zwłaszcza lodowych olbrzymów, czyli Urana i Neptuna.

Zanim przejdziemy do poważniejszej części dzisiejszego wpisu, warto wiedzieć, czemu Uran wzbudza tak ogromne fale żartów w anglojęzycznych zakątkach internetów. Angielska nazwa planety, zapisywana jako Uranus, kojarzy się bowiem z… odbytem (your anus) – nawet specjalnie wymyślono dwa rodzaje wymowy, aby nie rozśmieszać słuchaczy.

Wróćmy jednak do najnowszych obrazów wykonanych przez NIRCam, czyli aparat działający w bliskiej podczerwieni, którym JWST wykonał fantastyczne zdjęcia Urana, kilku księżyców oraz pierścieni.

Zdjęcie z teleskopu JWST. Źródło: NASA: domena publiczna.
Czym jest NIRCam?

NIRCam, czyli Near-Infrared Camera, to jeden z najważniejszych elementów kosmicznego teleskopu: działa w zakresie bliskiej podczerwieni (od 0,6 do 5 mikronów).

Plakietka NIRCam. Źródło: NASA, domena publiczna.

Składa się ona z dwóch niemal jednakowych modułów, które obejmują zasięgiem dwa sąsiadujące pola widzenia. Jednym z ważnych elementów NIRCam jest koronograf, znany czytelnikom zapewne z obserwacji Słońca: dzięki niemu można „zablokować” za pomocą przesłony jasne światło, takie jak pochodzące z tarczy Słońca, by obserwować otoczenie gwiazdy (a konkretnie, w przypadku naszej gwiazdy, jej koronę poza okresami zaćmienia czy znajdujące się blisko Słońca komety). Ponadto NIRCam ma ogromne możliwości obrazowania z licznymi filtrami, dzięki którym możemy zwizualizować wcześniej niewidziane (lub słabo widziane) elementy.

Zdjęcie podobne do Urana ma też już Neptun: dzięki JWST nie tylko mogliśmy obejrzeć jego pierścienie, ale także zaobserwować atmosferę.

Wróćmy do Urana. Ostania fotka, którą dał sobie zrobić ten lodowy olbrzym z bliska, pochodzi z… 1986 roku i jej „autorem” była sonda Voyager 2. Podczas zbliżania się do planety udało się też zarejestrować pierścienie, nowe księżyce i zmierzyć temperaturę planety. Jak widać, od tamtego czasu nasze możliwości obrazowania nieco się poprawiły.

Uran w obiektywie sondy Voyager 2. Źródło: NASA, domena publiczna.

Co do tej pory udało nam się ustalić na temat tej dziwnej, wędrującej „na boku” planety? Uran jest lodowym olbrzymem, przedostatnią najdalej położoną od Słońca planetą (około 2,9 mld kilometrów), która obraca się dokoła własnej osi dość szybko (17 godzin), ale za to dokoła Słońca, a raczej wspólnego środka masy, porusza się w tempie 84 ziemskich lat. Sama planeta składa się z wody, metanu i amoniaku, a jej wnętrze najprawdopodobniej skrywa skaliste jądro.

Jest to też druga, oprócz Wenus, planeta obracająca się w kierunku z zachodu na wschód (ziemski), za to jedyna „kopnięta”: nachylenie osi wynosi aż 97,77 stopni! Widać to doskonale na zdjęciu z teleskopu Hubble’a:

Uran okiem teleskopu Hubble’a. Źrodło: NASA, ESA, SETI. Domena publiczna.

W ciągu najbliższych lat planowana jest dalsza eksploracja Urana, na razie obrazowa, ale być może do 2040 roku ziści się marzenie wielu astronomów i astrofizyków o prawdziwej misji na kraniec naszego układu słonecznego.