Co by było, gdyby (8)…

ludzkość zamieszkała na Marsie?

Kiedy zabierałam się za ten wpis, zrobiłam na Twitterze sondę z pytaniem o najbardziej kłopotliwy element eksploracji Marsa w dobie kolonizacji. Spojrzałam na temat jak astrofizyczka, a nie psycholożka – tymczasem sonda sondą, a w komentarzach niemal każdy pisał o tym, że co tam promieniowanie, marsjański pył czy wiatr, brak gleby, problemy z wodą i atmosferą: najważniejsze będzie to, czy mieszkańcy nowej kolonii będą potrafili ze sobą współpracować i czy psychicznie dadzą radę. Odłóżmy zatem na moment kwestie technologiczne i spójrzmy na to, jak agencje kosmiczne realizują program przystosowania do długich lotów, z czym wiąże się pobyt w kosmosie pod kątem zachowania, jakie zagrożenia może nieść ze sobą przebywanie z dala od Ziemi przez dłuższy czas, a także czy w razie ewentualnego „buntu na Bounty” kolonii groziłoby realne niebezpieczeństwo.

Oczywiście od samego początku podbój kosmosu i psychologia wiązały się ze sobą nierozerwalnie. To, że w kosmos do lat 80. w zasadzie latali wojskowi piloci, nie było przypadkiem, i wcale nie chodziło tu głównie o ich umiejętności związane z lataniem: podróże kosmiczne już od zarania odbywały się na pokładzie skomputeryzowanych statków; obecnie na przykład Dragon lecący na ISS wszystko „robi sam”. Wojskowi piloci mieli jednak zestaw umiejętności oraz cech fizycznych (i poziom wytrenowania), a także predyspozycje do tego, by jednocześnie nie bać się wykonać zadanie, ale też by mieć na tyle respektu i wglądu w samych siebie, by być w stanie oceniać sytuację, w razie potrzeby samodzielnie decydować, a także wiedzieć, kiedy mieć ograniczone zaufanie do automatyki i przyrządów.

Musimy też pamiętać, że choć pierwsi kosmonauci i astronauci nie byli naukowcami, to jednak mieli wykształcenie techniczne, uczestniczyli w budowie i testowaniu statków kosmicznych (czasami niestety też podczas tych prób ginęli), mieli solidne podstawy fizyki, chemii, nawigacji i astrofizyki.

Wśród pierwszych naukowców, którzy polecieli w kosmos, było dwóch Rosjan: Borys Jegorow (lekarz) i Konstanty Feoktysztow (biolog) udali się na orbitę 12 października 1964 roku wraz z doświadczonym pilotem, Komarowem. Do dzisiaj nie mogę uwierzyć, że naukowcy sami zdecydowali się na lot, podczas którego NIE MIELI skafandrów (bo po prostu by się w nich nie zmieścili na pokład w trójkę) ani opcji ewakuacji. Cóż, Rosja to stan umysłu.

Misje Apollo na początku również składały się z wojskowych (co było zrozumiałe również ze względów bezpieczeństwa państwa), a jedynym człowiekiem na Księżycu bez wcześniejszej służby wojskowej był Harrison Hagan Schmitt, geolog, który poleciał na Księżyc z misją Apollo 17.

Harrison Hagan Schmitt. Źródło: NASA. Domena publiczna.

Z czasem w kosmosie znalazło się miejsce dla naukowców, cywili czy celebrytów – jednak zawsze przechodzą oni szkolenie, pozostają w ścisłym kontakcie z centrum kontroli lotów, są starannie monitorowani i muszą zdawać regularne raporty dotyczące samopoczucia fizycznego i psychicznego.

Udajmy się jednak dalej, w ośmiomiesięczną podróż na Marsa, zakończoną co najmniej dwuletnim pobytem przed otwarciem kolejnego korzystnego okna przelotowego. Jaki rys osobowościowy („charakter”) powinni mieć koloniści i na jakie niespodzianki psychologiczne trzeba ich przygotować?

Wszyscy pewnie już widzieli lub czytali „Marsjanina”, jednak książka (i film na jej podstawie) przedstawiają sytuację ekstremalną: jednego człowieka, swego rodzaju Robinsona Crusoe, który musi poradzić sobie z obcą planetą, która chce go zabić na każdym kroku. Jest sam, więc przynajmniej nie musi się użerać z fochami innych osób, prawda?

Doskonały serial o Marsie wyprodukowało studio National Geographic. Choć serial ma wiele uproszczeń i błędów, to trzeba przyznać, że całkiem dobrze skupia się na relacjach międzyludzkich. Możemy dzięki niemu zrozumieć, że bycie genialnym naukowcem nie gwarantuje sukcesu we współpracy z innymi, że czasami trzeba wyciągnąć rękę do „wroga”, a także że spędzanie czasu na planecie odległej od Ziemi wiąże się z ryzykiem starym jak świat, zwanym swojsko cabin fever.

Cabin fever to coś więcej niż klaustrofobia: to złożone zjawisko obejmujące kwestie psychofizyczne związane z przedłużającym się pobytem w niewielkiej przestrzeni lub w izolacji (w tym ekstremalnej izolacji od świata zewnętrznego, na przykład na łodzi podwodnej) samotnie lub z grupą innych osób. Do objawów zaliczamy rozdrażnienie, problemy ze snem, zanik zaufania do innych osób i samego siebie, a także irracjonalną potrzebę uwolnienia się z tej stresującej sytuacji, nawet kosztem życia własnego lub innych. I właśnie o tym zjawisku traktował jeden z odcinków serialu: kiedy po awarii zasilania dr Paul Richardson musiał pogodzić się ze zniszczeniem upraw, zaczął doświadczać na tyle trudnych emocji, że pojawiły się u niego objawy cabin fever; zanim na Marsa dotarła jego dokumentacja psychiatryczna, było za późno: wiedziony omamami (słonecznym ogrodem pełnym roślin) otworzył śluzę, zabijając nie tylko siebie, ale i kilka innych osób, i omal nie niszcząc całego habitatu.

John Light jako egzobotanik, dr Paul Richardson, w serialu Mars produkcji National Geographic.
Rysunek Paula, który był wstępem do tragedii.

Oprócz tak ekstremalnych przypadków najważniejsze oczywiście jest zarządzanie relacjami, które z czasem mogą stać się skomplikowane: kiedy pokłócimy się z kimś, często mamy potrzebę pozostania w samotności czy wyjścia na spacer, co w naturalny sposób pozwala nam przetrawić emocje i rozładować gniew czy żal: na Marsie, a tym bardziej na statku kosmicznym, może to być znacząco utrudnione. Dlatego właśnie astronauci przechodzą intensywne szkolenia z zarządzania emocjami, rozwiązywania konfliktów – i uczą się rosyjskiego i angielskiego.

W Stanach Zjednoczonych problemem tym zajmuje się National Space Biomedical Research Institute (NSBRI) we współpracy z wieloma psychologami i instytutami. Pierwszym badaniem prowadzonym na szeroką skalę było badanie dotyczące stacji kosmicznej Mir, podsumowane w roku 2000 i dotyczące lat 1995–1998. Podczas tego badania okazało się, że Amerykanie, którzy na stację lecieli zawsze w mniejszej liczbie i zawsze znajdowali się tam pod dowództwem Rosjanina (a także musieli komunikować się po rosyjsku), narzekali na dyskomfort psychiczny spowodowany problemami z komunikacją, przydzielaniem zadań, a także brakiem niezależności. Na Mirze zwykle znajdowała się załoga złożona z dwóch kosmonautów i jednego astronauty, co wprowadzało ten właśnie brak równowagi i poczucie bycia piątym kołem u wozu.

Do innych znanych przykładów należy trwająca jedenaście dni misja Apollo 7, podczas której niemal doszło do buntu na pokładzie: astronauci ciągle pamiętali o wypadku Apollo 1, byli zmęczeni, zdenerwowani – i na koniec odmówili założenia hełmów podczas powrotu na Ziemię (głównie z powodu potwornego problemu Schirry z zatokami: okazuje się, że zatkany nos potrafi w kosmosie być problemem niemal nie do przeskoczenia). Członkowie załogi zakończyli w zasadzie po tym locie karierę astronautów.

Załoga Apollo 7: Eisele, Schirra i Cunningham. Źródło: NASA. Domena publiczna.

NASA oczywiście zdaje sobie sprawę z tego, że misje kosmiczne to nie tylko doskonałe przygotowanie techniczne i fizyczne, ale także kwestie behawioralne. Mapa drogowa badań (znajdziecie ją tutaj) zawiera zatem takie punkty, jak ryzyko problemów behawioralnych i zaburzeń zdrowia psychicznego, a także problemy wynikające z nieodpowiedniego przygotowania do współpracy z członkami załogi i kontrolą lotów. Najczęściej pojawiającym się ryzykiem jest izolacja, zwłaszcza ta związana z brakiem możliwości szybkiego powrotu na Ziemię.

Taka izolacja wiąże się z wieloma skutkami nie tylko emocjonalnymi, ale i poznawczymi: zaczynają się tarcia między członkami załogi, pojawiają się objawy depresji, wykonywanie zadań może zostać zarzucone lub przerwane albo spowolnione – a na stacji kosmicznej czy statku nie można sobie tak po prostu odłożyć na potem na przykład konserwacji czy odkurzania.

Na Ziemi często prowadzi się eksperymenty badawcze, takie jak Mars 500: podczas tego badania członkowie załogi (troje Rosjan, dwoje Europejczyków i jeden Chińczyk, sami mężczyźni) spędzili najpierw 105 dni we wstępnej izolacji w celu zbadania zdrowia i spełniania warunków eksperymentu, a następnie 520 dni w specjalnie przygotowanym module izolacyjnym, w którym symulowano zarówno pobyt na statku lecącym na Marsa, jak i lądowniku. Członkowie „załogi” mogli komunikować się z kontrolą lotów, czasami z rodziną, wszystko z około 20-minutowym symulowanym opóźnieniem, mogli też korzystać z maili. Największym problemem okazało się zaburzenie cyklu snu.

Aby jeszcze dokładniej zbadać wpływ izolacji na człowieka, prowadzi się też bardziej rygorystyczne badania w rejonach arktycznych, gdzie dodatkowo uczestnicy mają świadomość, że za drzwiami nie ma „cywilizacji”.

Najciekawszym jednak, i na razie niemożliwym do zbadania, jest efekt „Earth-out-of-view” w kontraście do efektu „Overview” (efektu oglądu). Efekt ten, polegający na utracie widoku Ziemi jako planety (z daleka będzie jedynie świecącym punktem na niebie, a przy podróżach poza nasz układ słoneczny nie będzie jej widać), może znacząco przyczynić się do pogorszenia stanu psychicznego załogi, która będzie mieć świadomość braku połączenia z tymi, którzy zostali tak daleko.

Pale Blue Dot. Źródło: Voyager 1, NASA. Domena publiczna.

Wszystkie te kwestie trzeba brać pod uwagę już na etapie planowania misji, wyboru astronautów, a nawet projektowania samego statku kosmicznego. Trzeba uwzględnić nie tylko potrzebę spędzania czasu z innymi członkami załogi, ale także prywatność, o którą tak trudno w ciasnych pomieszczeniach. Podczas samego lotu, a także ewentualnego pobytu na innej planecie, niezmiernie ważne jest stałe monitorowanie samopoczucia, prowadzenie sesji terapeutycznych, a także dbanie o dobrostan bliskich załogi: osoby na Ziemi bowiem również mogą doświadczać ogromnego stresu związanego z misją, a przecież jednym z ich zadań jest udzielanie wsparcia tym, którzy są daleko.

Reasumując: pobyt na Marsie będzie wiązać się z wieloma wyzwaniami nie tylko pod względem technologii – dlatego właśnie potrzebujemy jak najwięcej psychologów zajmujących się kosmosem!

Dalsza lektura:

Opis eksperymentu LUNARK.

Kwestie behawioralne i psychologiczne związane z mieszkaniem na Marsie.

April Fools, czyli o tym, jak robi się żarty w kosmosie

Kosmiczne żarty, dowcipy, śmieszne teksty – bez nich podbój kosmosu nie byłby kompletny. Astronauci ciężko pracują, by móc polecieć na przykład na ISS: od zawsze szkolenia były trudne, długie i wymagające wiedzy, umiejętności i skupienia. Nic więc dziwnego, że czasami ulegali pokusie pożartowania sobie nawet w trudnych sytuacjach.

Wszyscy chyba pamiętają historię o słynnej przemyconej kanapce, choć ten akurat żart mógł mieć poważne konsekwencje, bo okruszki mogły znacząco zaszkodzić misji. Z kolei w każdym zapisie misji (na przykład Apollo 11) można znaleźć sporo wesołych momentów, żartów, wygłupów, które na pewno pomagały poradzić sobie ze świadomością przebywania naprawdę daleko od domu. W rozweselaniu kolegów (kiedy jeszcze w kosmos nie latały kobiety) celował Pete Conrad:

Pete Conrad. Źródło: NASA. Domena publiczna.

Jako trzecia osoba, która postawiła stopę na Księżycu, Conrad udowodnił, że jest odważny, kompetentny i nadaje się doskonale na astronautę, ale to nie przeszkodziło mu w żartach w stylu wymyślanie tajnego kodu do nadawania świńskich dowcipów przez radio, wygłupiania się podczas testów psychologicznych czy dostarczania próbek kału w ozdobnych opakowaniach. Koledzy nie pozostawali dłużni: kiedy członkowie misji Apollo 12 zajrzeli do instrukcji już po dotarciu na Księżyc, ze zdziwieniem odkryli, że w środku znajdują się zdjęcia z czasopism dla dorosłych.

Ale które dowcipy zapamiętamy najlepiej?

Tim Peake na pewno na długo zapamięta… goryla, który wyłonił się z ładunku. Scott Kelly przemycił na pokład ISS przebranie, które zrobiło furorę.

W 2010 roku astronauci 1 kwietnia wyszli sobie z ISS na spacer… bez skafandrów, co zarejestrował oficjalny stream.

Źródło: NASA TV. Domena publiczna.

Moim jednak ulubionym dowcipem był prank z… 1973 roku, kiedy na pokładzie Skylaba „pojawiła się” znienacka Helen Garriott, żona astronauty, która ucięła sobie pogawędkę z kontrolą lotów.

Garriott zaplanował żart z Bobem Crippenem z kontroli lotów: przed misją Helen nagrała na taśmie, z odpowiednimi przerwami, swoje kwestie, a Crippen dzięki temu mógł zadawać jej pytania na żywo – pracownicy widzieli, że damski głos zdecydowanie pochodzi ze Skylaba! Helen opowiedziała o tym, że poleciała sobie z chłopakami, gotuje obiady, sprząta i podziwia Ziemię z wysoka, a na koniec szybko urwała rozmowę, informując, że nie powinna była dotykać interkomu i będzie miała kłopoty.

Owen opisał kulisy żartu dopiero po 23 latach:

Jakie macie plany na 1 kwietnia?

NASA

Uh, oh… czyli ostatnie słowa Mike’a J. Smitha

Historia promu Challenger

Ostatnie nagrane z kabiny Challengera słowa znajdziemy w zapisie dokumentującym ostatni start wahadłowca, misję STS-51-L, 28 stycznia 1986 roku.

T+73.000 (approximate)

Smith, intercom: “Uh oh…” This is the last comment captured by the crew cabin intercom recorder. Smith may have been responding to indications on main engine performance or falling pressures in the external fuel tank.

Krótko przedtem z centrum kontroli lotów poszła „okejka” na zwiększenie mocy silników (rakieta po starcie rozpędza się, osiągając w pewnym momencie tzw. max Q, punkt maksymalnego ciśnienia dynamicznego – żeby się nie rozpadła, przed jego osiągnięciem ograniczana jest moc silników, która następnie jest zwiększana, nazywamy to „throttle up”). W 74 sekundzie od startu orbiter rozpadł się na fragmenty, które zaczęły, na oczach zgromadzonych widzów, dziennikarzy, rodzin i pracowników NASA, majestatycznie spadać z nieba.

Dezintegracja promu Challenger. Źródło: Kennedy Space Center / Wikimedia Commons. Domena publiczna.

Co przyczyniło się do katastrofy? W toku postępowania wyjaśniającego prowadzonego przez NASA zidentyfikowano dwa główne problemy: wadliwy o-ring oraz, niestety, błędy decyzyjne ze strony szefów NASA i kontroli lotów, do których doprowadziła ogromna presja na start: misja STS-51-L miała być wyjątkowa ze względu na obecność na pokładzie orbitera nauczycielki, Christy McAuliffe. Misja NASA, przybliżanie zwykłym ludziom kosmosu, miała ziścić się podczas właśnie tego tragicznego lotu – paradoksalnie właśnie to w dużej mierze przyczyniło się do tragedii: konieczność wykazania się, poparcia składanych do budżetu wniosków, zademonstrowania podatnikowi, że wydatki na podbój kosmosu nie są oderwane od rzeczywistości, ale służą zwykłym ludziom.

Problemy z o-ringami nie były nowe: po każdym locie starannie oglądano wszystkie elementy orbitera i odzyskane SRB: już w 1984 roku znaleziono uszczelkę, która kompletnie nie spełniła swojego zadania (jak większość elementów zużywalnych, o-ringi były też redundantne, czyli nadmiarowe – w połączeniach znajdowały się zawsze dwa). Firma Thiokol, która odpowiadała za produkcję uszczelek, stworzyła nowy wzór o-ringów, jednak proponowany nowy system był zbyt drogi, a do tego pojawił się dopiero pod koniec 1985 roku, wiec nie było żadnych szans na zastosowanie go w SRB Challengera.

I być może gdyby Larry Mulloy posłuchał chociaż zdecydowanych sprzeciwów inżynierów Thiokol dotyczących startów w niskich temperaturach, a sama firma twardo obstawała przy przesunięciu planowanej daty startu, a nie poddała się w końcu, rezygnując ze swojej decyzji, Challenger stałby teraz w którymś muzeum Ameryki, a program kosmiczny nie straciłby wspaniałych astronautów. To już jednak historia.

OV-099, czyli Challenger, był orbiterem… z przypadku. Jako STA-099 miał służyć wyłącznie celom testowym, jako pierwszy statek kosmiczny zbudowany z nowoczesnych lekkich materiałów. Pamiętajmy, że były późne lata 70. ubiegłego wieku, modelowanie komputerowe miało wiele ograniczeń, więc po prostu wytrzymałość testowano „na żywo”, a raczej na ziemi lub podczas krótkich lotów testowych. W 1979 roku NASA, zadowolona z osiągów i możliwości Challengera, zwróciła się do firmy Rockwell, podpisując kontrakt na przebudowanie promu tak, by mógł trafić na orbitę. Przebudowa i testy trwały trzy lata, a w 1982 roku Challenger trafił na Florydę do Kennedy Space Center.

Był to kolejny statek kosmiczny, którego nazwa nawiązywała do statku morskiego, a konkretnie do brytyjskiego HMS Challenger, który wsławił się rejsami po Pacyfiku i Atlantyku w latach 70. XIX wieku. Orbiter dotrzymał „danego słowa” – wiele misji Challengera i jego załóg było przełomowych, a najważniejszym osiągnięciem były fantastyczne misje Spacelab.

Czas na nieco statystyki:

Liczba misji: 9 (misja 10 zakończona katastrofą)

Misje Spacelab: trzy, w tym pierwsza rzeczywista misja (Spacelab-1 poleciał testowo dwa lata wcześniej z STS-9 [Columbia]) Spacelab-3: dla zmyłki Spacelab-2 na orbitę wyniósł również Challenger w sierpniu 1985 r. Te dwa loty zakończyły fazę testowania działania laboratorium w przestrzeni kosmicznej, ale o Spacelab jeszcze niedługo napiszę więcej. Warto wspomnieć, że podczas postępowania wyjaśniającego katastrofę stwierdzono taką samą usterkę o-ringu, która później przyczyniła się do tragedii.

STS-8: pierwsza misja ze startem i lądowaniem w nocy. Nocne starty to zawsze gratka dla fotografów.

STS-8 podczas startu. Źródło: NASA. Domena publiczna.

STS-6: pierwsza misja z wyjściem astronauty w przestrzeń kosmiczną. Rozpoczęła się 4 kwietnia 1983 r. i trwała 5 dni, 23 minuty i 42 sekundy. Podczas wyjścia w przestrzeń kosmiczną Musgrave i Peterson testowali EMU, czyli Extravehicular Mobility Unit – skafander, którego konstrukcja niewiele w zasadzie się od tamtego czasu zmieniła. W 1993 roku Musgrave wziął też udział w misji serwisowej teleskopu Hubble’a i z tej misji pochodzi jedno z najwspanialszych selfie z teleskopem.

F. Story Musgrave podczas misji serwisowej w 1993 r. Źródło: NASA. Domena publiczna.

STS-7: pierwsza misja z kobietą, Sally Ride, na pokładzie.

Sally Ride na pokładzie Challengera. Źródło: NASA. Domena publiczna.

Katastrofa Challengera odbiła się szerokim echem nie tyko w mediach, ale także w branży – ale czy wyciągnęliśmy z niej właściwe wnioski? Kto wie.

Najlepszy, rzetelny dokument: https://youtu.be/3NdlIiDiCZ4