Skąd się wzięła czerwień. Część 1: Rozprawa o robokach

Inne wpisy z tej serii
Skąd się wzięła czerwień. Część 2: Od czerwia do nazw kolorów
Skąd się wzięła czerwień. Część 3: Pluskwiaki w sklepie spożywczym

Roboki som wselenijako łezmajte: zwycajne i zmutowane

W naiwnej, przednaukowej klasyfikacji robakiem nazywano w zasadzie dowolne zwierzę niebędące ssakiem, ptakiem ani rybą, mające sześć lub więcej odnóży albo beznogie. Nie jest to definicja ścisła i jednoznaczna, bo nie o ścisłość chodziło, ale o ogólne wrażenie: robak to coś, co pełza i wije się, a często także dokucza (patrz załączona pod wpisem Rozprawa o robokach Kazimierza Grześkowiaka). Język praindoeuropejski dysponował na określenie takich zwierząt słowem *kʷr̥mis (z sylabicznym *r). Jest ono solidnie poświadczone w językach celtyckich, bałtosłowiańskich i indoirańskich, a także w albańskim. Natomiast w grupie italskiej i germańskiej spotykamy refleksy bardzo podobnego słowa *wr̥mis, które zapewne powstało wskutek zniekształcenia szerzej rozpowszechnionego wariantu. Przyczyną mogła być kontaminacja, czyli upodobnienie – wskutek przypadkowego skojarzenia – do jakiegoś innego słowa o podobnym znaczeniu, ale po tysiącach lat trudno ustalić szczegóły tego procesu.

Końcowe *-s było końcówką mianownika liczby pojedynczej, a nie nieodłączną częścią rzeczownika, więc możemy je pominąć i zapisywać powyższe słowa jako *kʷr̥mi- i *wr̥mi- (z dołączanymi końcówkami odmiany). Od *wr̥mi- pochodzi łacińskie vermis, a także germańskie *wurmiz > gockie waurms, staroislandzkie ormr (orm we współczesnych językach skandynawskich), niemieckie Wurm, angielskie worm itd.

Germanie uogólnili pojęcie robaka podobnie jak Grześkowiak, rozciągając je nie tylko na beznogie gady (padalec nazywa się po angielsku slowworm), ale nawet na mityczne monstra przypominające gady, czyli na smoki, które przecież także mogą pełzać i wić się. Staroangielskie słowo wyrm (przodek dzisiejszego worm) mogło oznaczać dżdżownicę (reġn-wyrmrobak deszczowy’) lub larwę muchy, ale także smoka. W finale poematu Beowulf tytułowy bohater zostaje śmiertelnie ranny w walce ze strzegącym skarbów potworem określanym na zmianę jako wyrm lub draca (to drugie to synonim zapożyczony z języków klasycznych). W mitologii skandynawskiej świat ludzi, Midgard, opasany był przez żyjącego w oceanie gigantycznego węża, tak wielkiego, że otoczywszy wszystkie lądy, mógł chwycić w zęby własny ogon. Jednym z imion, jakimi go określano, było Miðgarðsormr, czyli ‘robak Midgardu’, przy czym oczywiście nie chodziło o dżdżownicę.

Roboki indoirańskie i bałtosłowiańskie

Z przyczyn, które później staną się oczywiste, bardziej jednak będą nas interesowały słowa pochodzące od *kʷr̥mis w dwóch gałęziach rodziny indoeuropejskiej: indoirańskiej i bałtosłowiańskiej. W obu grupach początkowe * straciło labializację (towarzyszące spółgłosce zwartej zaokrąglenie warg) i zmieniło się w zwykłe *k. Stąd mamy praindoirańskie *kr̥mi- (np. w staroindyjskim kṛ́mi- ‘robak, owad’). Zapamiętajmy sobie na późniejszy użytek kilka typowych refleksów irańskich: średnioperskie kirm (od III w. p.n.e. do VII w. n.e.) i nowoperskie kerm.

Teraz możemy przejść do języków bałtosłowiańskich W tej grupie sylabiczne *r̥ rozwinęło się w sekwencję *ir, stąd prabałtosłowiańskie *kirmi-, dobrze widoczne w litewskim kirmis i łotewskim cirmis ‘robak, larwa, gąsienica’ (itp.). Słowo to dało początek wielu bałtyjskim wyrazom pochodnym, zwłaszcza zdrobnieniom. Jedno z nich, litewskie kirmėlė, straciło (co się często zdarza) odcień zdrobniały i zaczęło oznaczać to samo co starsze kirmis. Z jakiegoś wczesnego stadium języków bałtyjskich zapożyczyli omawiane słowo przodkowie ludów fińskich w znaczeniu ‘wąż’ (dzisiejsze fińskie käarme).

Etymologia i entomologia: na scenę wkraczają czerw i czerwiec

A co widzimy w językach słowiańskich? Widzimy ślady oczekiwanego prasłowiańskiego *čьrmь, które dałoby hipotetyczne polskie *czerm, niepoświadczone bezpośrednio, ale powrócę jeszcze do tej kwestii. Zdecydowanie przeważa inny wariant, mianowicie *čьrvь (polskie czerw, dopełniacz czerwia, dowodzący historycznej miękkości końcowej spółgłoski). O ogólnosłowiańskim zasięgu tego zmutowanego wariantu świadczą liczne wyrazy pokrewne w wielu językach: rosyjskie červʹ, ukraińskie, czeskie i słowackie červ, słoweńskie črv, górnołużyckie čerw, serbsko-chorwackie crv, staro-cerkiewno-słowiańskie črьvь, bułgarskie červej itd.

Słowo *čьrvь nie ma odpowiedników poza językami słowiańskimi, ale musiało powstać już w języku prasłowiańskim jako wariant *čьrmь, które zostało przez nie prawie całkowicie wyparte. Żadna regularna słowiańska zmiana językowa nie wyjaśnia zastąpienia *m przez *v, więc tak jak w przypadku *wr̥mi- można podejrzewać kontaminację. Moim zdaniem słowem, które mogło wpłynąć na zniekształcenie pierwotnego *čьrmь, było zbliżone fonetycznie *morvь ‘mrówka’ (z licznymi pochodnymi tworzonymi przez dodawanie sufiksów), również o bardzo szacownym indoeuropejskim rodowodzie. I jak od *morvь można było urobić derywat *morvьcь (spotykany w dialektach polskich jako mrowiec, alternatywne określenie mrówki), tak od *čьrvь pochodzi *čьrvьcь > polski czerwiec.

Słowo to z pochodzenia było prasłowiańskim zdrobnieniem, czyli początkowo wyrażało zabarwienie uczuciowe, ale formant -ec w języku polskim nie ma już tej funkcji i tworzy tzw. „rzeczowniki ogólnikowo pochodne”. Na przykład chłopiec to wyraz pozostający dziś z chłopem w luźnym związku historycznym; nie oznacza chłopa niskiego wzrostu ani traktowanego protekcjonalnie (tę rolę przejął chłopek). Czerwiec oznaczało więc mniej więcej to samo co czerw, ale jako słowo nacechowane morfologicznie (ozdobione sufiksem) miało tendencję do specjalizacji semantycznej – zawężania znaczenia do jakiegoś szczególnego rodzaju czerwia. Taki „podział pracy” między synonimami jest zjawiskiem częstym w historii języków i może prowadzić do skomplikowanych modyfikacji znaczenia. Od starego słowa kół ‘pal’ mamy derywaty kolec (starszy) i kołek (młodszy i bardziej przejrzysty). Im starszy wyraz pochodny, tym bardziej różni się znaczeniowo od swojej historycznej podstawy słowotwórczej, ponieważ miał więcej czasu na samodzielną ewolucję. Podobnie stółstolec (≠ stołek) albo dwórdworzec (≠ dworek).

Robok polski, czyli Porphyrophora polonica, i jego miesiąc

W języku polskim czerw (staropolskie czyrzẃ, czyrẃ, czérẃ) oznaczał początkowo dowolnego „robala”, zawłaszcza larwę owada uważanego za szkodnika (np. w XVI w. larwa wołka zbożowego bywała określana jako żytny czerw), ale dziś odnosi się bardziej szczegółowo do larw błonkówek (pszczół, os, mrówek itp.) oraz muchówek. Jako termin fachowy (pszczelarski, entomologiczny) lub słowo książkowe raczej nie występuje w języku potocznym. Zastąpiło je słowo chrobåk > robåk (dzisiejsze robak).

Natomiast czerwiec (czyrzwiec, czérwiec itp.) uległ jeszcze dalej posuniętej specjalizacji. W tej części Słowiańszczyzny, gdzie obecnie leży Polska, zawęził się znaczeniowo do nazwy konkretnego gatunku owada, zwanego przez entomologów czerwcem polskim (Porphyrophora polonica). Jest to pluskwiak żerujący na roślinie, na którą również przeniesiono „ogólnikowo pochodną” nazwę czerwiec. Chodzi o czerwiec trwały (Scleranthus perennis), raczej niepozorną roślinę z rodziny goździkowatych. Występuje ona dość pospolicie w Europie i zachodniej Azji; lubi suche, piaszczyste gleby i chętnie rośnie na nieużytkach przekształconych przez człowieka, na przydrożach i ugorach. Dziś mało kto zwraca na nią uwagę, jednak dawniej była tak ważna, że za jej sprawą słowo czerwiec uzyskało jeszcze jedno znaczenie – nazwy miesiąca, w którym na miejscach porośniętych przez czerwiec rośliny wykopywano specjalną łopatką z korzeniami, otrząsano na rozłożone na ziemi płachty, a następnie wsadzano z powrotem do ziemi. A wszystko po to, żeby zebrać przyczepione do korzeni ciemnoczerwone lub fioletowe napęczniałe cysty pluskwiaka – okrągłe larwy, u których na tym etapie życia zanikały odnóża i czułki. Stąd się wzięło dawne powiedzenie cytowane przez Zygmunta Glogera w Encyklopedii staropolskiej (1900–1903): „W czerwcu pod czerwcem siedzi czerwiec”.

Ryc. 1.

Wcześniejszą nazwą miesiąca był czerwień (z wariantami czyrzwień, czyrwień, dopełniacz czerwnia), wyraz będący w takim stosunku do czerwia, jak sierpień i wrzesień do sierpa i wrzosu (czyli oznaczający po prostu ‘miesiąc czerwia’). Zresztą także lipiec był nazywany lipień. Oba warianty były używane wymiennie do XVI w., po czym utrwaliły się formy czerwiec i lipiec. Podobnie zbudowane są nazwy czerwca w sąsiednich językach słowiańskich: białoruskie červjenʹ, ukraińskie červenʹ, czeskie červen). Żeby nie było zbyt prosto, lipiec nazywa się po czesku červenec, a w XV w. mamy też poświadczony polski czyrwień w znaczeniu ‘sierpień’. Z północnych języków słowiańskich wyraz przeniknął na Bałkany jako nazwa lipca (staro-cerkiewno-słowiańskie črъvljenyi, bułgarskie červen). Ogólnie można zatem stwierdzić, że „sezon czerwia” zaczynał się jego zbiorem na na początku czerwca, ale trwał przez całe lato, zapewne w związku z przetwarzaniem zbiorów w produkt handlowy i jego wędrówką szlakami kupieckimi.

Ryc. 2.

Zapomniany bohater

Tak się złożyło, że choć czerwiec polski (czyli pluskwiak) był szeroko rozsiedlony w północnej Eurazji, od Francji po Chiny (szczególnie wzdłuż strefy stepów i lasostepów), to centrum jego występowania znajdowało się na obszarze dzisiejszej Polski, Ukrainy i Białorusi, zahaczając także o Niemcy, Czechy, Litwę i Łotwę. Na tym obszarze było go tyle, że mógł być zbierany w celach komercyjnych (a jakich konkretnie, o tym będzie mowa w kolejnym odcinku).

Ryc. 3.

Jeszcze w XVIII i XIX w., choć czerwiec stracił znaczenie handlowe, pozostawał (pod postacią charakterystycznych poczwarek) owadem dobrze znanym. Jak jest obecnie, trudno stwierdzić, bo od lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku publikowanych doniesień o obserwacji czerwca mamy jak na lekarstwo. Nawet na stronach projektu iNaturalist, gdzie miłośnicy fotografii przyrodniczej dzielą się swoimi nieformalnymi obserwacjami (często rzadkich gatunków o zasięgu słabo zbadanym przez specjalistów), liczba obserwacji czerwca polskiego wynosi równe zero. Na pewno nie wyginął całkowicie, bo pojedyncze stanowiska są dokumentowane tu i ówdzie, ale z równą pewnością można stwierdzić, że jest gatunkiem silnie zagrożonym. Z niezrozumiałych powodów owad wyjątkowo zasłużony w historii Polski i noszący oficjalnie nazwę gatunkową polonica nie jest w naszym kraju objęty ochroną gatunkową.

Czym konkretnie zasłużył się czerwiec i co z tego wynika dla nazewnictwa kolorów – to temat na drugą część miniserii.

Opisy ilustracji

Ryc. 1. Czerwiec trwały (Scleranthus perennis), okolice Głuszyny pod Poznaniem, Wielkopolska. Foto: wojtest Źródło: iNaturalist (licencja CC BY-NC 4.0).
Ryc. 2. Stadia życiowe czerwca polskiego. Rycina z dzieła Johanna Philippa Breynego (1731), Historia naturalis Cocci radicum tinctorii, quod Polonicum vulgo audit. Źródło: Pomorska Biblioteka Cyfrowa (domena publiczna).
Ryc. 3. Uskrzydlony samiec czerwca polskiego, sfotografowany w południowej Francji. Samice są znacznie większe, bezskrzydłe i neoteniczne (dorosłe wyglądają nadal jak larwy). Foto: brigitte. Źródło: Galerie du Monde des insectes (licencja CC BY-C).

Lektura dodatkowa

Występowanie czerwca polskiego w Polsce współczesnej
https://baza.biomap.pl/pl/getpdf/11064_Lagowska_B_et_al_2006.pdf
https://baza.biomap.pl/pl/taxon/species-porphyrophora_polonica/default

Dodatek obowiązkowy

Rozprawa o robokach.

Przerywnik językowy: Etruski satelita z toporkiem

Jedną z konsekwencji faktu, że języki łatwo zapożyczają od siebie słownictwo, jest „życie po życiu” słownictwa języków wymarłych. Słowa pochodzące z języka, który, użyczywszy ich, następnie zniknął z tego świata, mogą nadal funkcjonować i ewoluować w języku, który je przygarnął. Zanim jeszcze powstało imperium rzymskie, język łaciński (używany pierwotnie w Rzymie i na niewielkim obszarze wokół niego) był pod silnym wpływem nieindoeuropejskiego języka etruskiego. Językowym śladem tego wpływu jest pewna liczba zapożyczeń etruskich w łacinie. Jednym z nich było słowo o znaczeniu ‘członek straży przybocznej’, po etrusku zatlaθ [tsatlatʰ]. Jego drobiazgowa analiza dokonana przez Margaret M. T. Watmough w rozprawie doktorskiej opublikowanej w roku 1997, pozwala je zanalizować jako nazwę działacza z etruskim sufiksem -aθ od hipotetycznego czasownika *zatil ‘rąbać’ (zob. etruskie zati, miejscownik/narzędnik o prawdopodobnym znaczeniu ‘toporem’, co implikowałoby istnienie rzeczownika *zat ‘topór’). Zatem *zatil-aθ > zatlaθ oznaczało ‘rębacza’ – kogoś, kto posługuje się toporkiem bojowym lub jakąkolwiek bronią sieczną (bo zatlaθ mogło się uniezależnić od swojej podstawy słowotwórczej).

Etruski prototyp satelity: słowo zatlaθ zapisane od prawej do lewej (w tym kierunku zwykle pisali Etruskowie).

Rzymianie zapożyczyli to określenie, zanim jeszcze znikła samogłoska w środkowej sylabie, i skojarzyli je sobie z własnymi nazwami różnych formacji wojskowych, jak np. eques (dopełniacz equitis) ‘jeździec’ albo mīles ‘(prosty) żołnierz’ (dopełniacz mīlitis). Zawarty w nich przyrostek został pierwotnie wyabstrahowany ze słów comes (comitis) ‘towarzysz’ i pedes (peditis) ‘piechur’, które pochodziły od *kom-h₁i-t-  ‘idący razem’ oraz *ped-h₁i-t- ‘idący piechotą’ (drugim elementem jest czasownik *h₁ej-; wśród jego potomków mamy polskie iść). Cała ta grupa znaczeniowa była na tyle wyrazista, że zapożyczone *zatilaθ [tsatilatʰ] łatwo się do niej zasymilowało jako satelles (dopełniacz satellitis) ‘członek drużyny, towarzysz zbrojny, dworzanin’. Z łaciny klasycznej przejęła to słowo łacina średniowieczna, a z niej – różne języki europejskie. Wydaje mi się, że pierwszym uczonym, który użył słowa satellites w odniesieniu do ciał niebieskich orbitujących wokół innego ciała niebieskiego, czyli jego „drużynników”, był Johannes Kepler (1611) w traktacie Narratio de observatis a se quatuor Jovis satellitibus, mając na myśli cztery księżyce Jowisza dopiero co odkryte przez Galileusza.

O współczesnym zastosowaniu słowa „satelita” nie muszę chyba pisać. Zauważę tylko, że Etruskowie, choć cenili wróżów przepowiadających przyszłość, nie mogli nawet przeczuwać, jak potoczą się losy ukutego przez nich określenia ochroniarza uzbrojonego w toporek.

Gżegżółka, czyli skąd się biorą słowa (3)

Jedną z zasad morfologii indoeuropejskiej jest to, że typowe rdzenie czasownikowe (oznaczające stan lub czynność) zawierają szkielet spółgłoskowy i gdzieś w środku jedno miejsce na samogłoskę. Za podstawową (kanoniczną) formę rdzenia uważa się postać, w której samogłoską jest *e, ale istnieją też inne warianty (tzw. stopnie apofoniczne), w których zamiast *e występuje *o albo samogłoska całkowicie zanika (co często, choć nie wyłącznie i niekoniecznie) zdarza się w pozycji nieakcentowanej. Jeśli w rdzeniu w sąsiedztwie samogłoski występuje spółgłoska nosowa (*m, *n), płynna (*l, *r) albo półsamogłoska (*j, *w), to przy braku samogłoski właściwej spółgłoska staje się sylabiczna. W przypadku *j lub *w w stopniu zredukowanym rdzenia pojawia się ich samogłoskowy odpowiednik, czyli *i lub *u. Rdzeń, który po redukcji wygląda tak: *gʰuǵʰ-, w stopniu pełnym powinien mieć postać *gʰweǵʰ- lub *gʰewǵʰ- (co można też zapisać *gʰeuǵʰ-, jeśli chcemy podkreślić, że grupa *ew fonetycznie tworzy dyftong).

Jeśli zatem próbujemy wyjaśnić, dlaczego dawna bałtosłowiańska nazwa kukułki zawiera sekwencję *gʰuǵʰ-, warto sprawdzić, czy istnieje niezależnie zrekonstruowany czasownik indoeuropejski o podstawowej formie rdzenia *gʰweǵʰ- lub *gʰewǵʰ-. Można to sprawdzić np. w dość opasłym, starannie opracowanym leksykonie czasowników indoeuropejskich (LIV, czyli Lexikon der indogermanischen Verben), którego drugie, poszerzone wydanie ukazało się w roku 2001 pod redakcją Martina Kümmela i Helmuta Rixa. Znajdujemy tam jeden rdzeń odpowiadający opisowi: *g(ʷ)ʰewǵʰ-. Symbol w nawiasach oznacza labializację, czyli wymawianie dźwięku * z zaokrągleniem warg: *gʷʰ. Dane porównawcze nie pozwalają na ustalenie, czy pierwszą spółgłoską było zwykłe *, czy labializowane *gʷʰ, bo wg LIV rdzeń jest bogato poświadczony tylko w językach indoirańskich, w których labializacja zanikła i obie spółgłoski uległy utożsamieniu. Nie ma to wielkiego znaczenia dla naszej analizy, bo języki bałtosłowiańskie również nie zachowały tego kontrastu. Dla uproszczenia przyjmijmy, że formą podstawową było *gʰewǵʰ- (możliwość z góry bardziej prawdopodobna, bo spółgłoska labializowana i dyftong *ew bardzo rzadko występują razem w jednym rdzeniu).

Czasownik ten oznaczał ‘schować, ukryć’. Rzeczownik pochodny typu *gʰé-gʰuǵʰ-o- powinien oznaczać coś, co albo samo stale się chowa, albo ma zwyczaj coś ukrywać. Obie możliwości pasują do kukułki, która jest ptakiem skrytym, płochliwym, dobrze się kamuflującym i rzadko widywanym, aczkolwiek często słyszanym (to dotyczy kukających z ukrycia samców), a zarazem ukrywającym swoje jaja w gniazdach innych ptaków (to z kolei dotyczy samic). Nie jesteśmy w stanie rozstrzygnąć, której okoliczności gżegżółka zawdzięcza swoją nazwę, ale przynajmniej możemy wskazać konkretny czasownik „pasujący do układanki”. Choć LIV nie wspomina o jego występowaniu poza grupą indoirańską, prawdopodobnie ten sam rdzeń pojawia się w języku litewskim w postaci gūž- w czasownikach z przedrostkami: pri-si-gūžti ‘czaić się, tulić się’ i su-gūžti ‘brać pod swoje skrzydła’, a także w rzeczowniku gūžta ‘gniazdo, schronienie’. Zwraca uwagę jego „ornitologiczna” semantyka. Również w językach germańskich istnieje kilka słów potencjalnie dających się wyprowadzić z tego samego rdzenia. Jednym z nich jest – uwaga! – pragermańska nazwa kukułki, *gaukaz, która teoretycznie może pochodzić od dawniejszego *gʰowǵʰ-nó-s, co byłoby derywatem innego typu od tego samego czasownika. Od *gaukaz pochodzi staroangielskie słowo ġēac (wymawiane [jæːɑk]). W późniejszym okresie zostało ono, podobnie jak polska gżegżółka, zastąpione przez onomatopeję cuckoo, choć niektóre brytyjskie dialekty zachowały odziedziczone yeek. W niemieckim także dawniejsze Gauch ‘kukułka’ zostało zastąpione przez Kuckuck; podobna zmiana zaszła w niderlandzkim; natomiast języki skandynawskie zachowały wiernie starą nazwę: duńskie gøg, islandzkie gaukur, szwedzkie gök, norweskie (bokmål) gjøk. Możliwe zatem, że polska (i bałtosłowiańska) gżegżółka ma kuzynów germańskich.

Rękopis średnioangielskiej piosenki Sumer is icumen in (ok. 1300 r.), w której po raz pierwszy w literaturze angielskiej zamiast staroangielskiego ġēac występuje onomatopeiczne cuccu. Źródło: Wikipedia Commons (British Library).

Tyle możemy wycisnąć z danych językowych. Być może staranna analiza ewentualnych słów pokrewnych mogłaby ujawnić jeszcze jakieś drobne szczegóły, ale raczej nie wpłynęłaby na ogólny obraz. Nadal pozostają pytania, na które nie potrafimy odpowiedzieć, np. dlaczego wczesnoindoeuropejski czasownik o znaczeniu ‘ukryć’ brzmiał *gʰewǵʰ-. Nie ma żadnego koniecznego związku między formą słowa a jego znaczeniem, więc trzeba poprzestać na konstatacji, że tak było i już. Jak napisał wielki polski językoznawca, Jerzy Kuryłowicz (The inflectional categories of Indo-European, 1964): „One cannot reconstruct ad infinitum. We must be satisfied with the reconstruction of stages bordering the historical reality” [Nie da się rekonstruować w nieskończoność. Musimy się zadowolić rekonstrukcją stadiów zbliżonych do rzeczywistości historycznej]. Dlatego na tym zakończę historię o gżegżółce. I tak sporo wydusiliśmy z niepozornego ptaszka o dziwacznej nazwie.

Przypis:

Jeśli kogoś dziwi przymiotnik indogermanisch w tytule LIV, to trzeba wyjaśnić, że językoznawcy niemieccy pozostali wierni nazwie „języki indogermańskie”. Nie jest to objaw niemieckiego szowinizmu, bo nazwy tej (langues indo-germaniques) nie nadał Niemiec, ale duński geograf działający we Francji, Conrad Malte-Brun, w roku 1810. W tym czasie przynależność języków celtyckich do nowo odkrytej rodziny nie była jeszcze pewna, więc języki indyjskie i germańskie uznawano za jej geograficznie najbardziej odległych przedstawicieli. Trzy lata później angielski fizyk, językoznawca i egiptolog Thomas Young (jeden z pionierów odczytania hieroglifów staroegipskich i ogólnie polihistor, znany jako „ostatni człowiek, który wiedział wszystko”) użył nazwy „języki indoeuropejskie” (Indo-European languages), która ostatecznie przyjęła się wszędzie poza krajami niemieckojęzycznymi. Ta nazwa też nie jest zbyt szczęśliwie utworzona i może prowadzić do nieporozumień, ale przez dwieście lat utarła się na tyle, że nikt nie ma ochoty jej zmieniać. Być może wrócę jeszcze kiedyś do tych skądinąd ciekawych problemów terminologicznych.