Hrabia Stanisław Czaykowski przed Grand Prix de Pau we Francji, we wrześniu 1930 roku. Źródło: Agence Rol/Bibliotheque Nationale de France

WYŚCIGOWY HRABIA cz. 2

Wyścig 24h Le Mans organizowany jest od 1923 roku. Gdy w 2014 wystartowałem w Le Mans Classic jako kierowca oficjalnego teamu Renault, samochodem Alpine M65 z 1965 roku, polska flaga po raz pierwszy załopotała nad trybunami francuskiego toru. Sprawdzałem to dla pewności wielokrotnie – okazałem się pierwszym obywatelem Polski, który wziął udział w zawodach samochodowych w Le Mans. Przede mną już raz startował w Le Mans Polak, który jednakże polskim obywatelem nie był, hrabia Stanisław Czaykowski, posiadacz paszportów holenderskiego i francuskiego.

Hrabia pozbierał się szybko po wypadku w Genewie. Wóz naprawiono i zawodnik stawił się na starcie Grand Prix de la Marne, wyścigu organizowanego na trójkącie dróg publicznych w okolicach Reims – czyli na czasowym torze Reims-Gueux. Po 400 kilometrach zaciętej walki Czaykowski wywalczył w pełni zasłużone trzecie miejsce. Kilka tygodni później – kolejny wyścig, czterogodzinne zmagania o Grand Prix Dieppe. W potwornej ulewie, wzmocnionej silnym wiatrem, Czaykowski nawet przez jakiś czas prowadził w wyścigu, by w końcu w dobrym stylu obronić drugie miejsce – pod koniec wyścigu pokazał klasę, stopniowo zmniejszając stratę do lidera. Dla recenzentów sportu samochodowego sprawa była jasna: polski hrabia z francuskim paszportem uczciwie zapracował sobie na miejsce wśród najlepszych kierowców Europy.

Hrabia Stanisław Czaykowski w swoim Bugatti podczas GP de Provence 1932. (Wikimedia Commons)

Kolejny wyścig, dwa tygodnie później, okazał się niezbyt fortunny dla naszego bohatera – tor Circuit du Dauphiné pod Grenoble, zlany deszczem, nie stanowił problemu dla Czaykowskiego, który od początku wyścigu walczył o miejsce na podium. Problemem okazał się jeden z zaworów w silniku, który postanowił właśnie wtedy rozpaść się na kawałki. Podczas Grand Prix Comminges, na trasie, którą hrabia znał dobrze ze swego debiutanckiego wyścigu, poszło znacznie lepiej. Zacząwszy wyścig z pierwszego szeregu pól startowych, hrabia wyszedł na prowadzenie, zarazem zdobywając nowy rekord okrążenia. Na kolejnych okrążeniach prowadził zacięta walkę z kilkoma rywalami, przy czym grupa liderów rozciągała się na przestrzeni zaledwie 200 metrów. Przebiwszy oponę, zjechał do boksów, gdzie mechanicy uporali się ze zmianą koła w 18 sekund. Korzystając z błędów adwersarzy, Czaykowski poprawiał pozycję. Mimo bardzo szybkiego tempa i zdobycia kolejnego rekordu okrążenia, nie udało mu się dogonić Philippe’a Etancelin w bardzo szybkiej Alfie Romeo Monza – ale drugie miejsce na mecie po raz kolejny dowodziło posiadania przez polskiego hrabiego solidnej dawki talentu i determinacji.

We wrześniu 1931 roku Stanisław Czaykowski wystartował w GP Włoch na skrajnie niebezpiecznym torze Monza. Rozsądnie zdecydował się na skorzystanie z wolniejszego Bugatti T.35C z własnej stajni, dając sobie szansę na nauczenie się toru w mniej wymagającym aucie. W pierwszym biegu na prowadzenie wysunął się od razu Ruggeri w Maserati (i nie oddał go do końca), ale tuż za nim trzymali się Czaykowski i znacznie bardziej doświadczony Włoch Clemente Biondetti. Hrabia uległ Biondettiemu, ale solidne trzecie miejsce dowiózł do mety bez trudu. Zakwalifikował się do finału, ale podobnie jak koledzy z czołówki klasy poniżej dwóch litrów, postanowił nie startować w nim: walka ze znacznie mocniejszymi samochodami zwyczajnie nia miała sensu. Niedługo potem Czaykowski wygrał wyścig aut sportowych, znów jadąc modelem 35C, w nowym wyścigu o Grand Prix Brignolles, zorganizowanym na drogach na północ od Tulonu. Finałowy bieg dla najlepszych aut ze wszystkich klas dał mu trzecią pozycję. Należy sądzić, że sezon 1931 przyniósł polskiemu artystokracie, zamieszkałemu głównie na Riwierze, dostateczną satysfakcję, bo intensywnie przygotowywał się do kolejnego sportowego sezonu.

Skan z czasopisma Les Annales Coloniales. (Bibliotheque Nationale de France)

Wyścig o Grand Prix Tunisu w kwietniu 1932 roku miał imponującą listę startową. Nazwisko naszego hrabiego widniało na niej obok takich nazwisk jak Varzi, Chiron, Veyron, Fagioli, Dreyfus czy Etancelin. Porządku na trasie pilnowało 200 uzbrojonych żołnierzy wojsk kolonialnych, a zwycięzcy poszczególnych klas otrzymywali wysokie nagrody pieniężne. Zawodom przyglądało się 50 tysięcy widzów. Zaraz po starcie Czaykowski znajdował się poza pierwszą dziesiątką, ale stopniowo odrabiał straty. Po pięciu okrążeniach zajmował już ósmą pozycję, a po dziesięciu – szóstą. Potężne, pięciolitrowe Bugatti T.54, którymi jechali Wimille, Lehoux i von Morgen, przegrzewały się, a zbyt małe hamulce zupełnie nie sprawdzały się w ciężkim samochodzie. Jadący równo i bezbłędnie hrabia musiał zatrzymać się na wymianę świec zapłonowych, co zajęło minutę i 12 sekund (wymiana świec podczas wyścigu na dystansie prawie 500 km była czymś normalnym) i dotarł do mety na solidnym piątym miejscu. Otwarcie sezonu 1932 okazało się zatem udane.

Wyścig o Grand Prix Monako, 1932. (Wikimedia Commons).

Grand Prix Monako 17 kwietnia z kolei nie zapowiadało się zbyt dobrze. Stanisław Michel Frederic Marie Czaykowski, za kierownicą T.51, najwyraźniej nie czuł się swobodnie na wąskich i śliskich uliczkach księstewka. Treningi poszły kiepsko, wolniej od Czaykowskiego początkowo pojechał tylko Divo piekielnie trudnym Bugatti T.53 z napędem na cztery koła. Z każdym treningiem Czaykowski nabierał pewności siebie i poprawiał czasy okrążeń. Gdy po 26 okrążeniach hrabia plasował się około 11. miejsca, prowadzący w wyścigu Louis Chiron zaczął dublować zawodników z końca stawki. Do Czaykowskiego zbliżył się wtedy, gdy ten czterokołowym poślizgiem pokonywał szykanę. Chiron czuł na plecach oddech atakującego skutecznie Nuvolariego i popełnił rzadki błąd: spróbował przecisnąć się obok Bugatti Polaka. To się naturalnie nie udało, Chiron zawadził o worek z piaskiem, jego auto przekoziołkowało, a kierowca wypadł z niego i stracił chwilowo przytomność. O spowodowanie wypadku obwiniał Polaka, ale oczywiste było, że winę ponosił on sam: próbował wyprzedzać tam, gdzie wyprzedzać się nie dało. Wyścig wygrał ostatecznie Nuvolari, choć na ostatnich okrążeniach miał problemy z samochodem i dogonił go Niemiec Caracciola, także w Alfie Romeo. Relacje samego Caraccioli, spisywane w różnych okresach są sprzeczne, ale ewidentnie niemiecki kierowca pozwolił kierowcy z Mantui wygrać – miało to związek z dalszymi startami Caraccioli Alfą Romeo, w tym w Grand Prix Lwowa.

cdn.

Niezwykła chemia próbek z asteroidy Bennu

Już kilkakrotnie na naszym portalu pisaliśmy o niesamowitej misji OSIRIS-REx, w ramach której sonda kosmiczna dopędziła jedną z asteroid, pobrała z niej próbkę regolitu i, przelatując w pobliżu Ziemi, wysłała ją do zbadania przez specjalistów z NASA. Uzyskane pierwsze wyniki są co najmniej zaskakujące.

OSIRIS-REx pobiera próbkę regolitu (wizja artystyczna)
źródło Wikipedia, domena publiczna
Powierzchnia asteroidy Bennu sfotografowana z odległości 3 km.
źródło: NASA, licencja: domena publiczna

Ale najpierw może kilka słów o tym, dlaczego w ogóle wymyślono taką misję. Otóż cały czas badamy to, jak powstawał Układ Słoneczny. Wiadomo, że w zasadzie jest to masa różnych pyłów, kamieni i skałek, które dzięki sile grawitacji związały się w nieco większe obiekty, a w rezultacie końcowym – w planety skaliste (od Merkurego do Marsa). I one są dla badaczy najbardziej istotne z punktu widzenia powstawania życia. Co prawda na Ziemi lądują często meteoryty i są dokładnie badane, ale jest z nimi poważny problem. Nie przechwytujemy ich w przestrzeni, a więc mogą ulec kontaminacji, czyli zanieczyszczeniu materiałem ziemskim (lub atmosferycznym). W przypadku regolitu z Bennu dostajemy absolutnie czystą próbkę – pobraną miliony kilometrów od Ziemi i dostarczoną tutaj w szczelnym pojemniku. Próbka została otwarta (no, z pewnymi trudnościami, o czym pisałem) w warunkach kontrolowanych, w sterylnym pomieszczeniu. Wszystko po to, aby nie można było mieć obaw o zewnętrzne zanieczyszczenia. No ale przejdźmy do wyników.

Zacznijmy od chemii nieorganicznej, choć jest w sumie nieco nudniejsza niż organiczna (moim zdaniem). Już wcześniej nieco światła rzuciły tu wstępne badania regolitu. W ziarenkach regolitu odkryto obecność jonów sodu oraz magnezu, jak też anionów fosforanowych.

Mikrofotografie próbek pozyskanych z Bennu. Biały kolor – fosforany.
źródło: NASA, licencja: domena publiczna

Co w tym niezwykłego? Ano choćby to, że tego typu związki nie pojawiają się ot tak, lecz zazwyczaj krystalizują z roztworów wodnych. Wygląda na to, że asteroida (a właściwie ciało niebieskie, z którego pochodzi) musiała pierwotnie zawierać roztwory różnych soli, które zagęszczając się (woda odparowywała m.in. ze względu na niskie ciśnienie) pomaleńku krystalizowała, tworząc rozmaite minerały. Dokładniejsze badania wykazały, że oprócz znalezionych wcześniej fosforanów (PO43-) i węglanów (CO32-) znajdują się tam jeszcze siarczki oraz magnetyt. Na szczególną uwagę zasługuje pierwszy raz znaleziony pozaziemski pirotyn/pirotyt1 (FeS – nie mylić z pirytem, czyli FeS2!). Występuje on także na Ziemi, w skałach magmowych oraz w kominach hydrotermalnych. Oprócz wyżej wymienionych znaleziono także znane z Ziemi kalcyty (węglany wapnia), dolomity (węglany wapnia i magnezu) oraz magnezyt (węglan magnezu zawierający Fe i Mn). Odkryto również tlenek żelaza w postaci magnetytu (Fe3O4), utkany w kryształach kalcytu. Innymi znalezionymi minerałami są glinokrzemiany, których na Ziemi jest niezwykle dużo. Wśród dziesiątków zidentyfikowanych minerałów znajdziemy tam też chlorek sodu i potasu (halit i sylwit), ale też, co ciekawe, fluorek sodu. Zinwentaryzowano też siarczany sodu i magnezu.

Bardzo istotnym odkryciem są też sole uwodnione – węglany wapnia i sodu. Dowodzą one, że tam, gdzie powstawała asteroida, musiało być pod dostatkiem wody, prawdopodobnie w postaci ciekłej.

Ale w sumie nie trzeba lecieć na asteroidę, aby odkryć różne minerały. Wystarczy pójść do kuchni i zajrzeć do czajnika. Jeśli przez jakiś czas nie był odkamieniany, zobaczymy na wewnętrznej powierzchni mniej lub bardziej grubą warstewkę jasnego lub ciemniejszego osadu. Powstaje on z soli rozpuszczonych w wodzie kranowej w czasie jej gotowania. Gdybyśmy poddali go analizie chemicznej, znaleźlibyśmy tam głównie węglany magnezu i wapnia, a także pewną ilość soli żelaza. Na Bennu prawdopodobnie miały miejsce podobne procesy, z tym że miliardy razy wolniejsze, bo przebiegające w znacznie niższych temperaturach. To trochę tak, jak porównanie szybkości reakcji utleniania – mamy błyskawiczne fajerwerki, a z drugiej strony rdzewiejący kawałek metalu. Chemicznie jest to taka sama reakcja.

Zostawmy jednak chemię nieorganiczną. O wiele ważniejsze są związki organiczne, które badacze znaleźli w materiale z asteroidy. Mamy tu cały zestaw całkiem skomplikowanych związków organicznych. Co takiego tam znaleziono? Cegiełki, z których zbudowane są kwasy nukleinowe: wszystkie cztery zasady występujące w DNA, czyli adeninę, guaninę, cytozynę i tyminę, oraz uracyl, który występuje w RNA zamiast tyminy – co jest bardzo istotnym odkryciem. A co z aminokwasami? HA! Odkryto aż 14 z 20 aminokwasów, które znamy z życia na Ziemi. Nie odnaleziono jednak (jeszcze?) łańcuchów aminokwasowych, czyli prekursorów naszych białek. Tu jeszcze jedna uwaga – jeśli czytaliście o lustrzanym świecie, o którym pisał Marcin Czerwiński, to zapewne rodzi się w was pytanie: jaką odmianę aminokwasów znaleziono: L czy D? Otóż znaleziono mieszaninę racemiczną, czyli obie odmiany w równych proporcjach. Na tym etapie świat wydaje się więc symetryczny. Nadal pozostaje zagadką, dlaczego nagle zaczął preferować odmianę L. Co więcej, w próbkach meteorytów znajdowano do tej pory aminokwasy właśnie z pewną przewagą odmiany L. Istnienie mieszaniny równych ilości L i D jest tu co prawda logiczne, ale w sumie dość niezwykłe.

Wróćmy do zasad nukleinowych. Badacze poszukiwali nieco więcej, a mianowicie nukleotydów, czyli zestawów „trójkowych” złożonych z zasady nukleinowej, cząsteczki cukru oraz nieorganicznej grupy fosforanowej. Niestety, jak dotąd poszukiwania nukleotydów nie przyniosły rezultatów. Cukrów jak na razie też nie znaleziono.

Oprócz wymienionych wyżej związków uczeni znaleźli takie prostsze molekuły jak formaldehyd, aminy, kwasy karboksylowe, wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne oraz N-heterocykle. Prawdziwa prebiotyczna zupa.

Już starożytny mędrzec, Anaksagoras, rozmyślając nad pochodzeniem życia na Ziemi spoglądał w niebo. Wysnuł hipotezę, że życie może właśnie stamtąd pochodzić, z przestrzeni kosmicznej. Hipoteza ta była stricte filozoficzna i w zasadzie pozbawiona twardych dowodów. W XX wieku temat podjął m.in. wybitny chemik Svante Arrhenius, który tę hipotezę obudował naukowo, uważając, że życie (jakkolwiek je definiować) wędruje w kosmosie dzięki wszechobecnemu ciśnieniu światła. W zasadzie panspermia przewija się tu i ówdzie w rozmowach naukowców, ale jak dotąd brak twardych dowodów na to, że tak właśnie pojawiło się tutaj życie.

Czy badania regolitu z Bennu w jakimś stopniu potwierdzają hipotezę panspermii? Byłbym bardzo ostrożny w stawianiu takiej tezy. OK, znaleziono sporo związków, zarówno nieorganicznych, jak też organicznych (i to całkiem złożonych). Tyle że od znalezienia kilku(dziesięciu) klocków do podziwiania kolorowego zamku zbudowanego z nich nadal jest strasznie długa droga.

An evaporite sequence from ancient brine recorded in Bennu samples | Nature

Abundant ammonia and nitrogen-rich soluble organic matter in samples from asteroid (101955) Bennu | Nature Astronomy

  1. Wygląda na to, że nazwę Pyrrhotin (w języku niemieckim) nadał mu August Breithaupt w 1835 r. Ta wersja występuje niezmiennie w niemieckiej literaturze fachowej i została zapożyczona przez język polski. Wariant „zmutowany” z obocznym sufiksem (pyrrhotite) pojawił się nieco później (Pierre-Armand Dufrénoy 1847) i rozpowszechnił się we francuskim i angielskim. Mimo to nazwa pyrrhotine bywała nadal używana sporadycznie w angielskim. Oxford English Dictionary dopuszcza oba warianty. [autor przypisu: Piotr Gąsiorowski] ↩︎
Hrabia Czaykowski. Źródło: Agence Rol/Bibliotheque Nationale de France

WYŚCIGOWY HRABIA cz. 1

Wyścig 24h Le Mans organizowany jest od 1923 roku. Gdy w 2014 wystartowałem w Le Mans Classic jako kierowca oficjalnego teamu Renault, samochodem Alpine M65 z 1965 roku, polska flaga po raz pierwszy załopotała nad trybunami francuskiego toru. Sprawdzałem to dla pewności wielokrotnie – okazałem się pierwszym obywatelem Polski, który wziął udział w zawodach samochodowych w Le Mans. Przede mną już raz startował w Le Mans Polak, który jednakże polskim obywatelem nie był.

W historii europejskich sportów motorowych jest to postać absolutnie wyjątkowa, a jednak całkowicie zapomniana. To człowiek, który zawsze o sobie mówił, że jest polskim arystokratą, choć legitymował się francuskim obywatelstwem. Skuteczny kierowca najszybszych wyczynowych Bugatti, zdobywca rekordów prędkości, hrabia Stanisław Czaykowski.

Autor w samochodzie Alpine M65 z 1965 roku na trasie wyścigu Le Mans Classic w 2014 r. (Bernard Canonne/Renault Classic)

Badanie życiorysu tego utalentowanego kierowcy okazało się trudnym zadaniem – większość żródeł powtarza te same, nierzadko sprzeczne informacje. Krótka sportowa kariera człowieka, który w sumie startował siedmioma egzemplarzami samochodów Bugatti, umknęła uwadze sportowych kronikarzy. Można domniemywać, że jedna gałąź rodu Czaykowskich, prawdopodobnie herbu Dębno (wzmiankowana już przez Jana Długosza), wyniosła się z podzielonej między zaborców Polski w okresie tzw. Wielkiej Emigracji i osiadła w Holandii. Czy tak było w istocie, niepodobna sprawdzić ponad wszelką wątpliwość: może kiedyś jakiś poważny historyk pokusi się o zbadanie genealogii polskiego kierowcy Grand Prix. Źródła współczesne hrabiemu uznawały jego arystokratyczne pochodzenie za pewnik.

Urodzony w Hadze 10 czerwca 1899 roku Stanisław podobno dysponował sporym majątkiem rodzinnym. Jak pokazał jednak dalszy przebieg jego życia, nie miał zamiaru siedzieć biernie w kosztownej rezydencji i przyglądać się bezczynnie, jak mija czas. W wieku 17 lat zaciągnął się do Legii Cudzoziemskiej i wziął udział w pierwszej wojnie światowej. Weteran krwawych bojów nad Marną i Sommą, Czaykowski był człowiekiem niezwykłej łagodności i wrażliwości. Rzadko mówił o wojnie, zdarzyło mu się kiedyś o 3 rano w Le Mans wspomnieć o niej przyjacielowi. Porównał wówczas brutalne chwile pobudki w okopach, przed świtem, w chłodzie i wilgoci, do konieczności zrywania się na obowiązkowy nocny trening przed 24-godzinnym wyścigiem.

Czaykowski przed Grand Prix de Pau w roku 1930. (Agence Rol/Bibliotheque Nationale de France)

Podobno prowadził rozległe interesy w Wielkiej Brytanii i to one pozwoliły mu pomnożyć majątek. Być może to obserwacja życia na Wyspach skłoniła go do zainteresowania się wyścigami samochodowymi? Swoją przygodę ze sportem samochodowym rozpoczął w roku 1929. Nie miał statusu fabrycznego kierowcy Bugatti, dopłacił więc sporo za przygotowanie swojego T37A na takim samym poziomie jak aut z oficjalnego zespołu, ale nie skąpił środków na własne starty. Auta zawsze kupował za pośrednictwem agenta Bugatti, Ernesta Fridericha, którego salon znajdował się w Nicei, nieopodal jednej z rezydencji Czaykowskiego, znajdującej się w Cap d’Ail na Lazurowym Wybrzeżu.

Salon Bugatti Fridericha w Nicei. (Wikimedia Commons)

Mechanikiem hrabiego został Jean Georgenthum – arystokrata pozostał mu wierny do samego końca swej kariery. Alzacki mechanik zaczął swą karierę od obsługi m.in. silników lotniczych, a następnie pracował w fabryce Bugatti. Tam znalazł go polski hrabia i namówił do porzucenia Molsheim. Auta Czaykowskiego Georgenthum obsługiwał w warsztacie Fridericha przy Rue de Rivoli 21 w Nicei, a dla wykonania poważniejszych robót zawoził je do producenta specjalnie przebudowaną ciężarówką Chevrolet. Podobno hrabia lubił wołać na mechanika „Jerzy”, przez co do Alzatczyka przylgnął na całe życie przydomek „Yéri”.

Ernest Friderich w Bugatti. (Bibliotheque Nationale de France)

Stanisław Czaykowski zaczął karierę zawodniczą od wyścigu Grand Prix du Comminges, organizowanego na pętli dróg między miejscowościami St. Gaudens i Montrejeau w departamencie Haute-Garonne. Debiut przebiegł nieźle, bo pozornie niedoświadczony Czaykowski ze spokojem wygrał w klasie do 1500 cm³ (na drugiej pozycji do mety dojechał inny Polak, zamieszkały w Paryżu Jan Bychawski, także za kierownicą Bugatti).

Jan Bychawski z Paryża w swoim Bugatti. (Agence Rol/Bibliotheque Nationale de France)

Zachęcony sukcesem hrabia Czaykowski pozostał przy małolitrażowym Bugatti i nadal startował w tej samej klasie. W sezonie 1930 zaliczył starty Bugatti T35A w pięciu wyścigach rangi Grand Prix. W czerwcu zakupił kolejne Bugatti, model 35C z silnikiem zaopatrzonym w sprężarkę. Tym właśnie samochodem pojechał w Grand Prix Francji, gdzie zajął czwarte miejsce (niektóre źródła twierdzą, że był to model 35B). Rok 1931 przyniósł starty w GP Tunisu (6. pozycja w wyścigu, po bardzo dobrej sesji kwalifikacyjnej) oraz Monako, gdzie dojechał do mety jako dziewiąty, a zarazem ostatni sklasyfikowany zawodnik. To ostatnie rozczarowanie po niemożności nawiązania walki z czołówką, jadącą mocniejszymi autami, skłoniło Czaykowskiego do dokupienia kolejnego samochodu. Naturalnie Bugatti. Szybszego od poprzedniego.

Grand Prix de Comminges. (Wikimedia Commons)

Nowiutki egzemplarz modelu T51 okazał się skuteczną bronią w rękach hrabiego. Stanisław Czaykowski, który w tym samym 1931 roku otrzymał francuskie obywatelstwo, szybko nauczył się samochodu. Wyścig o Grand Prix Casablanki zakończył się jego zwycięstwem. Niestety nie wiemy, jak Francuz o polskim sercu i słowiańskiej urodzie fetował sportowe triumfy. Był żonaty, lecz o jego życiu towarzyskim praktycznie nic nie wiadomo. Wiemy za to, że Grand Prix Genewy na ulicach Meyrin nie było łatwym wyścigiem. Czaykowski, startujący w klasie aut o największej mocy, dobrze radził sobie w kwalifikacjach, a podczas samego wyścigu wziął udział w poważnym incydencie. Próbując uniknąć kolizji z nieuważnym zawodnikiem Klingerem, skręcił w drogę wjazdową do willi państwa Zaninetti, rozbił werandę, na której siedzieli mieszkańcy, obserwujący wyścig. Jego Bugatti wyryło długi ślad w murze domu, rozbiło drugą werandę i zatrzymało się do góry kołami. Niestety jeden z mieszkańców willi stracił życie. Czaykowski złamał żebro i zranił się w nogę.

Po zwycięstwie w GP Casablanki w 1931 roku. (Wikimedia Commons)

cdn.