Skąd się wzięła czerwień. Część 3: Pluskwiaki w sklepie spożywczym

Inne wpisy z tej serii
Skąd się wzięła czerwień. Część 1: Rozprawa o robokach
Skąd się wzięła czerwień. Część 2: Od czerwi do nazw kolorów

Koszenila: etymologia

Jedna z dawniejszych nazw łacińskich czerwca polskiego, dziś już nieaktualna, ale za to nadana przez samego Karola Linneusza, brzmiała Coccus polonicus. Zresztą do dzisiaj Coccus (po polsku zwany misecznikiem) jest nazwą jednego z rodzajów pluskwiaków dość blisko spokrewnionych z czerwcem i kermesem. Nazwa pochodzi od greckiego słowa kókkos ‘pestka (zwłaszcza granatu)’. Tym samym słowem określano „jagódkę dębową”, czyli kermesy żerujące na dębach śródziemnomorskich. Łacina przejęła słowo greckie w tym znaczeniu, adaptując je jako coccum. Aczkolwiek entomologia współczesna podzieliła pluskwiaki na niezliczone rodzaje, historycznie Coccus mogło oznaczać jakiegokolwiek „robaka” barwierskiego. Stąd także nazwa koloru: greckie kókkinos i łacińskie coccineus ‘szkarłatny’.

Biedronka, choć jest chrząszczem, a nie pluskwiakiem, została nazwana przez Linneusza Coccinella ze względu na jaskrawoczerwony kolor gatunku typowego, czyli naszej uroczej siedmiokropki. Podobnie uformowano nazwy „czerwonych robaczków” w językach romańskich: włoskie cocciniglia, hiszpańskie cochinilla; którąś z nich język francuski zapożyczył w XVI w. jako cochenille. Z francuskiego mamy kolejne zapożyczenia, jak angielskie cochineal i polskie koszenila.

Czerwiec kaktusowy: entomologia

Hiszpanie przenieśli nazwę cochinilla na kolejnego pluskwiaka z tej samej grupy, do której należy czerwiec, nazwanego przez Linneusza Coccus cacti, a obecnie znanego jako Dactylopius coccus (po polsku półoficjalnie „czerwiec kaktusowy”). Gatunek ten ma dziwny, nieciągły zasięg geograficzny. Żyje w Andach (na południu Peru i w przygranicznych rejonach Chile) oraz w górach Meksyku (sięgając dziś po południowe stany USA), ale nie występuje pomiędzy tymi obszarami. Jest to owad niezbyt ruchliwy – słaby materiał na gatunek migrujący; został więc zapewne przeniesiony przez człowieka, celowo lub niechcący, ale przy obecnym stanie badań nadal nie jest pewne, czy jego pierwotną ojczyzną było Peru, czy Meksyk. W każdym razie w X w. n.e. był już z pewnością udomowiony i wykorzystywany jako źródło barwnika zarówno w Peru (kultura Wari), jak i w Meksyku (Toltekowie). D. coccus zawiera więcej kwasu karminowego niż inni przedstawiciele rodzaju Dactylopius (ok. 20% suchej masy ciała), a ponadto woskowa osłonka, jaką wytwarzają jego dzicy kuzyni, uległa u niego redukcji. Czyni go to wrażliwszym na naturalne niebezpieczeństwa i częściowo uzależnia od opieki hodowców, ale za to łatwiej go eksploatować.

Ryc. 1.

Roślinami żywicielskimi D. coccus są kaktusy z rodzaju Opuntia (opuncja). Jest ich sto kilkadziesiąt gatunków (nie wspominając o licznych hybrydach), a czerwiec kaktusowy może się żywić praktycznie każdym z nich. Ponieważ jednak opuncja figowa (O. ficus-indica – w języku nahuatl nohpalli), rodem ze środkowego Meksyku, była i tak uprawiana przez tamtejsze ludy dla swoich owoców i jadalnych młodych pędów, a przy tym jest rośliną okazałą i wytrzymałą, nadawała się znakomicie na podłoże dla hodowli czerwca kaktusowego. Żeby zebrać samice z opuncji, trzeba było – na odpowiednim etapie ich rozwoju – zgarniać je z powierzchni płaskich pędów kaktusa na przykład za pomocą pędzla zrobionego z jeleniego ogona.

Produkcją barwnika z tych pluskwiaków (w sposób dość podobny jak w przypadku czerwca polskiego) trudnili się między innymi Aztekowie. Nazwali oni czerwca kaktusowego tak samo jak pancernika: tlālpitzotl (dosłownie: ‘świnia ziemna’), zapewne dlatego, że segmentowana bezskrzydła samica pluskwiaka faktycznie przywodzi na myśl miniaturowego pancernika (o tym, jak wymawiać tę nazwę, można przeczytać w tym wpisie). Hiszpańscy konkwistadorzy zapoznali się z hodowlą czerwców w trakcie podboju Meksyku i nie umknęło ich uwagi, że pozyskiwany z nich barwnik, czyli koszenila, nadaje się szczególnie do barwienia tkanin z włókien białkowych (zwierzęcych), czyli np. owczej wełny lub jedwabiu. Poszli zatem bardziej śladem ludów peruwiańskich, które barwiły na czerwono wełnę z alpaki, niż meksykańskich, używających koszenili głównie do mniej skutecznego barwienia materiałów roślinnych (ale też np. futerek króliczych). Władcy Azteków traktowali wysoce pożądany barwnik jako obowiązkową daninę i rozwinęli w tym celu stosowny aparat administracyjny. Hiszpanie po prostu „przyszli na gotowe”, czyli przejęli cały system.

Koszenila wymiata konkurencję

Już w XVI w. Hiszpanie zaczęli sprowadzać koszenilę do Europy. Szybko wyparła ona z rynku nie tylko śródziemnomorski kermes, który ustępował jej i wydajnością, i efektem kolorystycznym (zawierał przede wszystkim kwas kermesowy, słabiej sprawdzający się jako barwnik od karminowego), ale z czasem także wysokiej jakości barwniki uzyskiwane z czerwca polskiego i armeńskiego. Ich zbiór był trudniejszy i zawierały one mniej kwasu karminowego, toteż w końcu produkcja czerwieni w starym stylu przestała się opłacać. Popyt na koszenilę był wielki i narastał w miarę rozwoju przemysłu tekstylnego. Barwiono nią luksusowe stroje od szat kardynałów watykańskich po żupany polskiej szlachty, a także uniformy oficerów armii brytyjskiej (czerwone kubraki prostych żołnierzy farbowane były raczej marzaną barwierską, tańszym i tandetniejszym barwnikiem roślinnym). Za pośrednictwem kupców holenderskich tkaniny barwione koszenilą trafiały nawet do Japonii. Wielcy artyści, między innymi Rembrandt, a także Tycjan czy El Greco, eksperymentowali z wykorzystaniem koszenili jako pigmentu malarskiego.

Kwas karminowy tworzy trwałe, słabo rozpuszczalne kompleksy (chelaty) z jonami glinu i wapnia. Modyfikują one jego barwę, zatem traktując koszenilę ałunem lub węglanem wapnia można było otrzymać paletę odcieni od jasnej czerwieni do fioletu. Dzięki chelacji barwnik staje się stabilny, czyli odporny na zmiany pH (sam kwas karminowy zachowuje kolor tylko przy odczynie obojętnym lub lekko kwaśnym).

Przez długi czas koszenila ustępowała jedynie srebru jako import z Nowego Świata przynoszący krociowe zyski królestwu Hiszpanii. Meksyk (szczególnie dzisiejszy stan Oaxaca) pozostawał jej niemal wyłącznym eksporterem aż do początków XIX w. Wówczas jednak monopol meksykański zaczął się chwiać. Wojna o niepodległość (1810–1821) utrudniła handel koszenilą; zbiegło się to w czasie z udanym przeniesieniem hodowli opuncji i czerwca kaktusowego na Wyspy Kanaryjskie. Gwatemala i Peru stały się konkurencją dla Meksyku w Nowym Świecie. W późniejszych dziesięcioleciach opanowano syntezę barwników organicznych, poczynając od czerwonej alizaryny, która podobnie jak kwas karminowy jest pochodną antrachinonu. Znaczenie koszenili zmalało, ale nie do zera.

Robaki, które jadamy

Koszenila nadal jest używana jako barwnik – głównie w przemyśle kosmetycznym i spożywczym, a na mniejszą skalę także do barwienia tkanin. Jej głównymi producentami są dziś Peru (200 ton rocznie) i Wyspy Kanaryjskie (20 ton rocznie). Parę innych krajów półkuli zachodniej wytwarza ją w niewielkich ilościach. Nadal potrzeba około 140 tys. samic pluskwiaka, żeby wyprodukować kilogram koszenili. Eksperymenty z hodowlą Dactylopus coccus w innych częściach świata (np. w Australii pod koniec XVIII w. i w Etiopii, poczynając od 2004 r.) nie były udane.

Etiopia stała się na krótko poważnym producentem koszenili produkowanej przez chilijski koncent Foodsafe; eksportowano ją do Niemiec, a także (o dziwo) do Meksyku, Doszło jednak do nieprzewidzianych komplikacji. Zamiast pozostać tam, gdzie produkowano koszenilę, czerwiec kaktusowy wymknął się spod kontroli i – nie mając w Etiopii naturalnych wrogów – zaczął niszczyć dzikie plantacje sprowadzonej z Ameryki opuncji figowej, która w pustynnych warunkach północnej Etiopii była cenionym źródłem żywności dla ludzi i zwierząt. W wyniku konfliktu między zwolennikami koszenili i opuncji produkcję przerwano, natomiast problem z inwazją czerwca pozostał. Było to odwrócenie sytuacji australijskiej, gdzie czerwce kaktusowe nie przeżyły, natomiast różne gatunki opuncji stały się uciążliwymi roślinami inwazyjnymi.

Ryc. 2.

Jeżeli wśród składników jakiegoś słodkiego napoju, deseru, cukierków, albo substancji nadających apetyczny kolor wędlinie czy wędzonej rybie znajdziemy barwnik oznaczony kodem E120 (znany też poza Unią Europejską jako Natural Red 4), to warto wiedzieć, że jest to koszenila – naturalna, nie syntetyczna. Nie chodzi o czysty kwas karminowy, ale zawierający go surowy ekstrakt lub chelat glinowy zwany karminem (oznaczane są one w Unii tym samym numerem E). Aczkolwiek kwas karminowy jest wytwarzany przez pluskwiaki jako ochrona przed drapieżnikami i pasożytami (bardzo skuteczna zwłaszcza przeciwko mrówkom), to w stosunku do człowieka nie stanowi on groźnej broni chemicznej. Jest w praktyce nietoksyczny, a barwi tak intensywnie, że wystarczy go używać w niewielkich ilościach. Konsumentowi nie przeszkadza jego smak (który byłby gorzki przy dużym stężeniu), a zawartość glinu w chelacie nie przekracza norm bezpieczeństwa. Pozostaje kwestia świadomości, że „jemy pluskwiaki” – wprawdzie wysuszone, zmielone na proszek i przetworzone, ale jednak pluskwiaki, co nie każdego zachwyca (ze względów etycznych, psychologicznych lub religijnych).

Czy koszenila może zaszkodzić?

Należy wiedzieć, że – co prawda stosunkowo rzadko – zdarza się alergia skórna, wziewna bądź pokarmowa na koszenilę. Nie dotyczy samego kwasu karminowego czy też jego kompleksów z glinem czy wapniem; niemniej niektóre badania sugerują, że kwas karminowy lub jego chelat może działać jako hapten. Hapten to substancja stosunkowo prosta chemicznie, normalnie niewykazująca cech alergenu, ale łatwo wiążąca się z białkami. Połączenie białka z haptenem (tzw. addukt) może sprowokować reakcję odpornościową nawet wówczas, gdy nie powoduje jej samo białko. Ponieważ kwas karminowy wiąże się silnie z niektórymi białkami pochodzącymi z organizmu owada, w barwniku zawarte są pozostałości adduktów, które – jak się podejrzewa – mogą wywołać pobudzenie bazofilów (granulocytów zasadochłonnych) i reakcję alergiczną, a w skrajnych przypadkach nawet wstrząs anafilaktyczny. Producenci nie są zobowiązani do starannego oczyszczenia koszenili z resztek białkowych, bo obowiązujące normy niezbyt restrykcyjnie określają dopuszczalną zawartości takiej domieszki, a jej całkowita eliminacja byłaby trudna i kosztowna. Zresztą mechanizm alergii na składniki koszenili/karminu i związane z tym ryzyko (być może niedoszacowane) wymagają dalszych badań.

Gdyby Hiszpanie nie przejęli byli od Azteków biznesu koszenilowego, a Polska pozostała mocarstwem barwierskim, to barwnik otrzymywany z czerwca polskiego stwarzałby identyczne ryzyko jak koszenila z czerwców kaktusowych. Był to bowiem ten sam związek chemiczny otrzymywany przy użyciu podobnych metod i tak samo zanieczyszczony pozostałościami białek pluskwiaka należącego do tej samej grupy. Jeśli kogoś to pociesza, jest on przynajmniej „naturalny”.

Lektura dodatkowa

Aztekowie, Hiszpanie i koszenila: https://www.neh.gov/humanities/2015/julyaugust/feature/red-all-over-how-tiny-bug-changed-the-way-we-see-the-world
A może zaprząc bakterie lub grzyby do produkcji kwasu karminowego? https://www.soci.org/news/2022/3/cochineal-a-red-dye-from-bugs-moves-to-the-lab
Współczesne zastosowania koszenili i związane z nimi kontrowersje: https://theperfectpigment.com/modern-uses-of-cochineal/
Czerwiec kaktusowy na Wyspach Kanaryjskich: https://www.hellocanaryislands.com/experiences/canarian-cochineal/
Więcej zdjęć czerwca kaktusowego (także samców) z Orange County (Południowa Kaliforniia): https://nathistoc.bio.uci.edu/hemipt/Dactylopius.htm
Koszenila jako alergen: Lis & Bartuzi 2021.

Opisy ilustracji

Ryc. 1: Samice Dactylopius coccus na pędzie opuncji. La Gomera (Wyspy Kanaryjskie). Foto: Dirk Mezger 2023. Źródło: iNaturalist (licencja CC-BY-NC).
Ryc. 2: Podczas wczorajszych zakupów przejrzałem na chybił trafił półki ze słodyczami w sklepach, które regularnie odwiedzam. Nie było trudno znaleźć produkty, w których składzie występował barwnik ukryty za numerem E120 lub określany wprost jako karmin. Foto: Piotr Gąsiorowski.

Skąd się wzięła czerwień. Część 2: Od czerwi do nazw kolorów

Inne wpisy z tej serii
Skąd się wzięła czerwień. Część 1: Rozprawa o robokach
Skąd się wzięła czerwień. Część 3: Pluskwiaki w sklepie spożywczym

Przetwarzanie czerwca

Larwy czerwca w stadium cysty są w ogromnej większości żeńskie i mają 3–4 mm średnicy. Cysty męskie, o połowę mniejsze, stanowią tylko ok. 0,02% ogólnej liczby. Trzeba je było zbierać przed końcem miesiąca, tradycyjnie gdzieś w okolicach dnia św. Jana. Data była o tyle umowna, że w 1586 r. Polska przyjęła kalendarz gregoriański, co czerwcom było obojętne; chodziło w każdym razie o to, żeby zebrać napęczniałe larwy, zanim postać dojrzała, czyli imago samicy, skończy ostatnią wylinkę i wydostanie się spod ziemi. Zapewne z tego względu niektórzy autorzy w XVI w. mylnie utożsamiali robakowatą samicę czerwca z „robaczkiem świętojańskim”, czyli również bezskrzydłą samicą świetlika (Lampyris noctula). Dość powszechny był pogląd, że cysty są wytworami rośliny (co z kolei wyjaśniałoby utożsamienie nazw rośliny i owada).

Zebrane czerwce zabijano wrzątkiem, suszono w piecu chlebowym lub na słońcu, mielono na proszek i prasowano, a potem poddawano dodatkowej obróbce dla celów barwierskich. Wszystko po to, żeby w końcu otrzymać wyjątkowo trwały, a przy tym rozpuszczalny w wodzie barwnik zwany kwasem karminowym (powszechniej znany jako koszenila). Można nim było barwić sukno wełniane, jedwab i inne tkaniny na intensywnie czerwony kolor, przypominający dojrzałe maliny. Był to produkt bardzo poszukiwany w całej Europie i na Bliskim Wschodzie (także jako kosmetyk i substancja medyczna), a Rzeczpospolita stała się jego głównym eksporterem, sprzedając za granicę do kilkuset ton barwnika rocznie w XVI–XVII w. Produkcja na taką skalę nie była łatwa, bo żeby uzyskać kilogram suchego barwnika, trzeba było (wg różnych szacunków) zebrać mniej więcej 150–300 tys. czerwców, a na jednej roślinie było ich przeciętnie około dziesięciu, maksymalnie kilkadziesiąt. Dlatego dbano o siedliska czerwca trwałego i sadzono rośliny z powrotem po otrząśnięciu z larw. Gdyby zbiór był zbyt rabunkowy, cały interes barwnikowy byłby się szybko zakończył wyeksploatowaniem zasobów.

Ryc. 1.

Karmin, kermes, alkermes

Skąd nazwa „kwas karminowy”? Nazwa koloru karmin pochodzi nieco krętymi drogami z perskiego kirmiz, oznaczającego ‘coś koloru robaka’. Jak wyjaśniłem w poprzednim odcinku, średnioperskie kirm ‘robak’ ma wspólne pochodzenie z polskim czerw. Słowo perskie odnosiło głównie do pluskwiaków zaliczanych dziś do gatunków Kermes vermilio i K. ilicis. Żerują one na dębach skalnych (Quercus coccifera) lub ostrolistnych (Q. ilex), których ojczyzną jest basen Morza Śródziemnego. Nazwa gatunkowa coccifera oznacza ‘jagodonośny’. Dęby oczywiście nie produkują jagód; nazwa jest aluzją do kulistych samic pluskwiaka, które w okresie składania jaj przyczepiają się nieruchomo do gałęzi i osiągają wielkość ziaren grochu. Notabene kolor barwnika kermesowego zmodyfikowany przez potraktowanie ałunem (przybiera wtedy odcień cynobru), nazywa się w językach zachodniej Europy wermilionem (angielskie i francuskie vermilion) od łacińskiego vermiculus ‘robaczek’. Jest to zdrobnienie od vermis – słowa, z którym już się zapoznaliśmy.

Perskie słowo kirmiz (kermes) rozeszło się po całej zachodniej Azji (znają je m.in. języki tureckie). Za pośrednictwem arabskim dotarło do Europy jako nazwa cennego barwnika wyrabianego z „robaków”, a także jednego z panaceów (leków na wszystko) ówczesnej medycyny, alkermesu (arabskie al-qirmiz), czyli gęstego i słodkiego syropu barwionego kermesem. Wątpliwe, żeby alkermes rzeczywiście cokolwiek leczył, ale w jego smaku i kolorze gustowano powszechnie, co zapewniało mu ogromną popularność.

Czerwiec spod Araratu, karmazyn i King Crimson

To samo perskie słowo zapożyczyli Ormianie jako karmir ‘czerwień’. Wyrażenie ordan karmir ‘czerwień robaka’ oznaczało ich własny, konkurencyjny barwnik, wytwarzany z gatunku pluskwiaka spokrewnionego blisko z czerwcem polskim. Był to czerwiec armeński (Porphyrophora hamelii). Gatunek ten żeruje na korzeniach trzciny pospolitej i kilku innych gatunków roślin, które dawniej porastały gęsto słone bagna Równiny Araratu w pobliżu rzeki Araks. W swoim czasie Armenia także była poważnym producentem barwnika czerwcowego. Obecnie czerwiec armeński – kiedyś występujący w ogromnych ilościach – jest gatunkiem ginącym. Jego obszar występowania obejmuje zaledwie ok. 20 km2. Dobiła go w czasach ZSRR władza radziecka, meliorując słone bagna, czyli systematycznie niszcząc jego jedyne siedliska.

Polacy z kolei zapożyczyli w XVI w. włoskie chermesino ~ carmesino (oczywiście pochodne nazwy kermesu, spokrewnione także z angielskim crimson) jako kermezyn (z wariantami karmezyn i karmazyn). Była to nazwa koloru, a także drogiej tkaniny jedwabnej farbowanej „czerwienią z robaków”. Karmazynem zaczęto nawet nazywać polskiego czerwca i otrzymywany z niego barwnik. Nikt oczywiście nie miał bladego pojęcia, że słowa czerwiec i karmazyn mają wspólne indoeuropejskie źródło. Natomiast polska klasa wyższa pokochała karmazyn tak bardzo, że słowo to stało się synonimem szlachcica, zwłaszcza możnego, który na mocy przywileju przysługującemu „starej szlachcie” nosił żupan farbowany czerwcem.

Nowa nazwa starego koloru

Ale zostawmy obce zapożyczenia i wróćmy do słownictwa czysto słowiańskiego i polskiego. Jeszcze zanim wyodrębnił się język polski, od rzeczownika *čьrvь utworzono czasownik *čьrviti ‘barwić za pomocą czerwia (czerwca)’. Od niego zaś urobiono imiesłów *čьrvenъ(jъ), czyli ‘barwiony za pomocą czerwca’. W najstarszej polszczyźnie rozwinął się on w formę czyrzwiony, czyrwiony, czérwiony. Do dziś zachowaliśmy formy, które świadczą o pierwotnie miękkiej wymowie w, np. czerwień, czerwieńszy, czerwienić się (słowa, które tak się mają do czerwiony, jak zieleń, zieleńszy, zielenić się do zielony). Także po kaszubsku kolor nazywa się do dziś czerwiony.

Dlaczego używamy wariantu czerwony, który pojawił się już w XV w., a sto lat później stał się wyłączny? Zwykle tego rodzaju nieregularne stwardnienie spółgłosek przypisuje się wpływowi języka czeskiego, który w owym czasie cieszył się w naszej części Europy wysokim prestiżem. Istniała zatem moda na naśladowanie czeskich cech fonetycznych. Wymowa czerwony wygląda na polsko-czeską hybrydę: kompromis między pierwotnym czerwiony a staroczeskim črvený. Polską odmiękczoną wersję przejęły też zachodnie dialekty staroruskie, z których wywodzą się języki ukraiński i białoruski.

Przymiotnika *čьrvenъ używają niemal wszystkie języki słowiańskie, nie tylko z obszaru, na którym występował masowo czerwiec Porphyrophora polonica. Wyjątkiem jest rosyjski, który ma własne określenie tego koloru: krasnyj z prasłowiańskiego *krasьnъ ‘piękny, ozdobiony’. Czerwiec był zapewne znany Prasłowianom na długo przed XIV–XVI w., gdy Polacy przekształcili handel barwnikiem w wielki biznes eksportowy. Czyżby przodkowie Słowian stworzyli słowo oznaczające czerwień dopiero po opanowaniu techniki przerabiania czerwca na barwnik?

Oczywiście nie. Istnieją dobrze znane, ogólnoindoeuropejskie nazwy koloru czerwonego, wywodzące się z rdzenia *h₁rewdʰ- o znaczeniu ‘zmienić kolor na czerwony, zarumienić się’. Dwa najważniejsze, szeroko rozpowszechnione przymiotniki to *h₁roudʰ-o- i *h₁rudʰ-ro-. Od pierwszego pochodzi np. angielskie red (pragermańskie *rauda-) i łacińskie rūfus, a od drugiego – łacińskie ruber i greckie erutʰrós (jak w słowie erytrocyt). Języki słowiańskie zachowały mnóstwo pamiątek po tych dawnych określeniach czerwieni, choćby polskie słowa rudy, rydz, rdza, rumiany. Fakt, że tak stara i dobrze zakorzeniona w języku podstawowa nazwa koloru ustąpiła lokalnej innowacji świadczy o przebojowości nowej techniki  „czerwienia”. W tej części świata nie było czerwonego barwnika, który mógłby konkurować z kwasem karminowym.

Dalsza rodzina czerwia

Istniał także przymiotnik utworzony bezpośrednio od słowa *čьrmь – *čьrmьnъ(jъ). Musiał on powstać bardzo wcześnie, ponieważ jego podstawą słowotwórczą był archaiczny wariant oboczny, ze starym *m zamiast *v. Pokrewny rzeczownik *čьrmьnь > polskie czermień (utworzony tak jak kwiecień od przymiotnika kwietny) był używany jako nazwa roślin z rodziny obrazkowatych o jaskrawoczerwonych owocach, zapewne kojarzących się Słowianom z kuleczkami czerwca. Czermieniem nazywano np. obrazki (Arum), a obecnie czermień błotna (zmieniwszy rodzaj na żeński) funkcjonuje jako oficjalna polska nazwa gatunku Calla palustris.

Mamy w Polsce (i nie tylko w Polsce) sporą liczbę nazw miejscowych typu Czermin (dawniej Czermien), Czermna, Czermno. Są to wszystko niezłożone formy dawnego przymiotnika czermny, który mógł znaczyć ‘czerwony, koloru czerwca’ albo ‘związany z czerwcem’. Nazwa wsi Czermna (dawna Czyrmna) w okolicach Biecza tłumaczona była w XIV w. jako Aqua Rufa ‘Czerwona/Ruda Woda’. Ten sam przymiotnik pojawia się także w innych językach słowiańskich. Na przykład Wsiewołod IV Czermny, wielki książę kijowski z dynastii Rurykowiczów (zmarły ponad 800 lat temu), zawdzięczał swój zagadkowo brzmiący przydomek rudym włosom.

Można podejrzewać, że przynajmniej w niektórych przypadkach nazwy wspomnianego typu nawiązywały do miejsc, gdzie zbierano czerwca i produkowano „czermny” barwnik. Wieś Czermno w województwie lubelskim jest szczególnie ciekawa, albowiem odkryte na jej terenie wielkie grodzisko (z komorą celną i portem rzecznym na Huczwie) z dużą dozą prawdopodobieństwa identyfikuje się z historycznym Czerwieniem, centralnym ośrodkiem Grodów Czerwieńskich w X–XIII w.

Choć tradycyjnie używamy formy Czerwień (dopełniacz Czerwienia), poprawniej z historycznego punktu widzenia byłoby mówić Czerwien (dopełniacz Czerwna), ponieważ Czermno i Czerwien są wariantami tego samego przymiotnika prasłowiańskiego, *čьrmьnъ ~ *čьrvьnъ. Wahanie rodzaju gramatycznego jest pospolite w nazwach geograficznych pochodzenia przymiotnikowego. Rodzaj takiej nazwy mógł się zmieniać w zależności od domyślnego, ale niewyrażonego wprost rzeczownika. Jeśli był nim np. *gordъ ‘gród’, to nazwa przybierała formę męską *Čьrvьnъ. Jeśli było nim np. *město ‘miejsce’ (stąd późniejsze miasto), to nazwa przybierała rodzaj nijaki: *Čьrmьno. Były to skróty rozwiniętych nazw opisowych: „czerwny gród”, „czermne miejsce”. Często dokumenty średniowieczne poświadczają współistnienie różnych wariantów. Na przykład wieś, w której mieszkam, Kicin pod Poznaniem, w XIV–XV w. występowała pod wymiennie używanymi nazwami Kycin, Kycino, Kycina (przymiotniki dzierżawcze od imienia osobowego Kyta > Kita). A zatem w zależności od kaprysów historii i języka centralny ośrodek Grodów Czerwieńskich mógł równie dobrze skończyć jako Czerwno lub Czermi(e)n.

Obszar dawnych Grodów Czerwieńskich, podobnie jak położone dalej na wschód lessowe ziemie Wołynia i Podola, stanowił znakomite miejsce dla uprawy czerwca (rośliny) i zbioru czerwca (owada). W późniejszych stuleciach było to jedno z najwydajniejszych centrów produkcji barwnika, można więc postulować związek nazwy z handlem prowadzonym już w czasach wczesnohistorycznych.

Ryc. 2.

A skoro już wspomniałem o własnym fyrtlu, jak mówią poznaniacy, to mieszkam w gminie Czerwonak. Według lokalnej tradycji (co prawda niepopartej bezpośrednio przez dowody w postaci dokumentów historycznych) cysterki z opactwa w Owińskach (pierwotnie Owieńsko, Owieńsk), założonego w XIII w., zbierały czerwca w dobrach owińskich – lasach stanowiących dziś skraj Puszczy Zielonki na stokach Dziewiczej Góry, w pobliżu Czerwonaka i Kicina. Kilka poszlak się zgadza: jest to miejsce występowania czerwca trwałego (Scleranthus perennis), a czerwiec polski (Porphyrophora polonica) był notowany na tym obszarze dość licznie jeszcze w I połowie XX w. (niestety nie znalazłem wiarygodnych informacji o późniejszych obserwacjach). Ponadto Poznań był jednym z głównych ośrodków handlu czerwcem. Jest zatem możliwe, że i Czerwonak (w XV w. Czyrwony Młyn) zawdzięcza mu swoją nazwę.

W ostatnim odcinku zajmiemy się pytaniem, dlaczego nie zbieramy już czerwca polskiego, ormiańskiego ani z rodzaju Kermes.

Opisy ilustracji

Ryc. 1: Model cząsteczki kwasu karminowego (koszenili). Wzór sumaryczny: C22H20O13. Źródło: Wikipedia (domena publiczna).
Ryc. 2: Hipoteza o roli cysterek owińskich w produkcji barwnika z czerwca w Wielkopolsce oparta jest na lokalnej tradycji, niepewnej, ale jak widać oficjalnie autoryzowanej przez Nadleśnictwo Łopuchówko. Tablica edukacyjna ze szlaku przyrodniczego w Puszczy Zielonce w pobliżu leśniczówki Annowo (okolice Dziewiczej Góry). Opis grafiki na tablicy jest nieprecyzyjny. „Owad dorosły” jest w istocie dorosłym samcem czerwca, a „larwa” może być neoteniczną samicą. Foto: Piotr Gąsiorowski.

Literatura dodatkowa

Vahedi & Hodgson 2010
Przegląd rodzaju Porphyrophora w Europie, na Bliskim Wschodzie i w północnej Afryce z uwzględnieniem interesujących nas gatunków P. polonica i P. hamelii (czyli czerwca polskiego i armeńskiego). Spośród 47 opisanych dotąd gatunków Porphyrophora te dwa (i prawdopodobnie dwa inne w Azji i Egipcie) były używane jako źródło czerwonego barwnika, ale prawdopodobnie każdy inny też by się nadał do tego celu, gdyby mógł być pozyskiwany w odpowiednich ilościach.

Badania archeologiczne w Czermnie: Nauka w Polsce.
Ciekawostki o cysterkach z Owińsk i czerwcu: Wielkopolska ciekawie.

Orselki z Makaronezji a sprawa Guanczów

Wpis na pokrewny temat
Zaginione ludy i odrodzone pismo Berberów

Porosty z Wysp Szczęśliwych

Nazwa Makaronezji nie pochodzi od makaronu, ale od starogreckiego przymiotnika mákar (μάκαρ) ‘szczęśliwy, błogosławiony’ i rzeczownika nêsos (νῆσος) ‘wyspa’. Spotykane już u Hezjoda (czyli ok. 700 r. p.n.e.) wyrażenie makárōn nêsoi (μακάρων νῆσοι) ‘wyspy błogosławionych’, tłumaczone też nie całkiem ściśle jako ‘wyspy szczęśliwe’, oznaczało legendarne rajskie wyspy na Oceanie za Słupami Heraklesa. Przekonanie o istnieniu na dalekim zachodzie wysp obfitujących we wszelkie dobro było wśród dawnych Europejczyków tak głębokie, że traktowano je jako fakt mimo braku konkretnych informacji. Toteż kiedy geografowie rzymscy zaczęli opisywać Wyspy Kanaryjskie, rzecz jasna nadali im nazwę Fortūnātae Īnsulae ‘Wyspy Szczęśliwe’, nawiązując do pradawnych podań.

Dziś Makaronezją nazywamy obszar geograficzny obejmujący kilka archipelagów wysp wulkanicznych położonych na Atlantyku na zachód od Afryki Północnej i Półwyspu Iberyjskiego: Azory, Maderę, Wyspy Kanaryjskie i Wyspy Zielonego Przylądka. W sensie biogeograficznym stanowią one region, do którego można by też zaliczyć atlantyckie wybrzeża Afryki i Europy od Senegalu po Portugalię. Charakteryzuje go łagodny klimat – ciepły i wilgotny – oraz bogata bioróżnorodność. Makaronezja jest w pewnym sensie rajem – jeśli niekoniecznie dla ludzi, to przynajmniej dla niektórych grup organizmów.

Jedną z nich są porosty z rodzaju Roccella (kto nie pamięta, czym są porosty, może sobie odświeżyć pamięć tutaj).1 Nie spotykamy ich w Polsce, bo idealnym środowiskiem dla nich są skalne urwiska nad oceanem w klimacie cieplejszym niż środkowoeuropejski. W polskiej tradycji biologicznej mają jednak całkiem uroczą rodzimą nazwę: orselka, co nawiązuje do francuskiej nazwy orseille i innych podobnych słów w językach romańskich (zob. także angielskie zapożyczone orchil lub archil). Jednym z jej zniekształconych wariantów jest oficjalna nazwa łacińska rodzaju, wskutek etymologii ludowej upodobniona do późnołacińskiego rocca ‘skała’. Nie znamy pochodzenia pierwotnej nazwy porostu, poświadczonej od średniowiecza.

Ryc. 1.

Rodzaj Roccella obejmuje około 40 znanych gatunków, z których kilka występuje w obfitości w Makaronezji. Są to między innymi R. tinctoria (orselka barwierska), R. canariensis, R. fuciformis, R. phycopsis czy R. maderensis. Jak to aż nadto często bywa z porostami, systematyka rodzaju nie jest do końca jasna i wymaga dalszych badań. Na przykład R. tinctoria i R. canariensis różnią się tym, że pierwsza rozmnaża się bezpłciowo za pomocą sorediów (urwistków), a druga – płciowo za pomocą apotecjów (owocników produkujących zarodniki). Jednak badania molekularne pokazują, że linie rodowe odmian płciowych i bezpłciowych nie są wyraźnie rozdzielone, ale tworzą gmatwaninę sugerującą, że przejście od rozmnażania płciowego do wegetatywnego zaszło kilka razy niezależnie, a zatem z ewolucyjnego punktu widzenia trudno rozbić kompleks R. canariensis/tinctoria na porządnie zdefiniowane, odrębne gatunki.

Purpura na każdą kieszeń

Takie problemy intrygują jednak lichenologów, czyli biologów specjalizujących się w badaniach porostów, a dla laików większe znaczenia ma pytanie, skąd się wzięła nazwa gatunkowa tinctoria (barwierska). Tīnctor to łaciński odpowiednik staropolskiego słowa barwierz, które oznaczało rzemieślnika farbującego tkaniny.2 Od czasów starożytnych zdawano sobie sprawę, że niektóre porosty (produkujące mnóstwo tzw. metabolitów wtórnych) mogą być źródłem interesujących pigmentów. Eksperymentując metodą prób i błędów, nauczono się je uzyskiwać z rozmaitych źródeł, często w pomysłowy i nieoczywisty sposób.

Już w starożytności gdzieś na wschodnich wybrzeżach Morza Śródziemnego jakiś przedsiębiorczy wynalazca opracował metodę wytwarzanie barwnika o efektownym i poszukiwanym kolorze podobnym do tak zwanej purpury tyryjskiej. Purpura była dostępna tylko dla arystokratów z powodu zawrotnej ceny: produkowano ją według fenickiej receptury z wydzieliny gruczołu podskrzelowego ślimaków morskich – rozkolców z gatunków takich jak Hexaplex trunculus czy Bolinus brandaris. Aby uzyskać jeden gram pigmentu, trzeba było przetworzyć – w pracochłonnym i bardzo niemile pachnącym procesie – gruczoły wycięte żywcem z około 10 tysięcy ślimaków.

Nowy barwnik nie był tak trwały jak purpura tyryjska, ale według niektórych antycznych estetów miał nawet ładniejszy odcień, a przede wszystkim można go było nabyć za znacznie przystępniejszą cenę. Jak wykazały badania opublikowane w roku 2016, barwnikiem tym nasączono pergamin, na którym spisano srebrnym tuszem ze złotymi inicjałami Ewangelie z Rossano, jeden z tzw. „kodeksów purpurowych” z VI w., uznawany za bezcenny zabytek sztuki bizantyjskiej. Sądzono dawniej, że swoją barwę kodeks zawdzięcza purpurze tyryjskiej, okazało się jednak, że twórcy kodeksu użyli orseiny – tańszego pigmentu otrzymywanego z orselki z dodatkiem natronu (naturalnego uwodnionego węglanu sodu Na2CO3·10H2O).

Zawarty w porostach depsyd kwasu orselinowego (dwie cząsteczki kwasu połączone wiązaniem estrowym) w wyniku hydrolizy i dekarboksylacji rozkłada się na jednopierścieniowy orcynol, związek z grupy alkilofenoli. Orcynol jest bezbarwny. Żeby otrzymać z niego kilkupierścieniowe orseiny – rodzinę związków chemicznych koloru głębokiej purpury – trzeba go utlenić w obecności amoniaku. W starożytności i w średniowieczu podstawowym źródłem amoniaku był mocz. Mieszano zatem zmacerowane porosty z odstałym moczem i poddawano dwu- lub trzymiesięcznym zabiegom, których szczegóły stanowiły pilnie strzeżoną tajemnicę producentów. Orseiny zidentyfikowano również w innych kodeksach purpurowych (wcześniej uważanych za barwione pigmentem ze ślimaków) i w kilku sławnych iluminowanych manuskryptach, np. w irlandzkiej Księdze z Kells z IX w., przechowywanej w bibliotece Trinity College w Dublinie.

Orselki rosły m.in. na skalistych brzegach Krety, na Cykladach (słynęła z nich zwłaszcza wyspa Amorgos), na Balearach, Sycylii i na tyrreńskim wybrzeżu Italii, ale popyt na „purpurę dla ubogich” mógł doprowadzić do wyczerpania zasobów cennego surowca. Tym bardziej, że znajomość metody wytwarzania barwnika rozprzestrzeniała się stopniowo. Florencki ród handlarzy wełną, którego początki sięgały XII w., zapoznał się z nią i zbił fortunę na sprzedaży purpurowego sukna. Przybrał też nazwisko Oricellari, które z czasem wyewoluowało w Rucellari i wreszcie w Rucellai. Upamiętniało ono barwnik zwany po włosku oricello, na którym zbudowano bogactwo i prestiż rodu. Florentyjczycy także nie utrzymali monopolu: po pewnym czasie z sekretem zapoznali się barwierze flamandzcy, francuscy i inni (stąd późniejsza nazwa pourpre française ‘purpura francuska’).

Krzyżowiec z Normandii

Położona nad kanałem La Manche normandzka wieś Grainville-la-Teinturière (druga część nazwy oznacza barwiernię, czyli farbiarnię tkanin) dostała się w spadku tamtejszemu szlachcicowi nazwiskiem Jean IV de Béthencourt. Pod koniec XIV w. odbudował on rodzinny zamek Grainville, zburzony na rozkaz króla Karola V w trakcie wojny stuletniej. Dobra Grainville obejmowały siedem parafii i przynosiły dochody m.in. z ceł przewozowych i z manufaktur, w których farbowano wełnę. Ponieważ wojna stuletnia tliła się nadal i od czasu do czasu wybuchała na nowo, zwierzchnictwo Normandii przechodziło z rąk do rąk, a Jean de Béthencourt musiał lawirować między królem Francji Karolem VI (notabene chorym psychicznie) a królem Anglii Henrykiem V Lancasterem. Jednocześnie szukał możliwości poprawy swojej sytuacji materialnej.

W tym celu zaciągnął się w 1390 r. na tzw. krucjatę berberyjską. Zorganizowali ją kupcy z Genui. Rzeczywistym celem wyprawy było zdobycie i złupienie Mahdii, tunezyjskiej twierdzy piratów berberyjskich, którzy dawali się we znaki genueńskim statkom handlowym. Doża Genui Antonietto Adorno zaprezentował ją jednak papieżowi i królowi Francji jako wyprawę krzyżową. Genueńczycy wnosili wkład w postaci floty, piechoty i łuczników, ale potrzebowali ponadto około półtora tysiąca rycerzy. Użyczyła ich głównie Francja, a w mniejszej liczbie także Anglia. Nagrodą za udział – oczywiście prócz spodziewanych łupów – było zwolnienie z długów i kar sądowych, a do tego odpust papieski. Wyprawa zakończyła się po kilku miesiącach rozejmem, który obie strony – wyczerpane przedłużającym się oblężeniem, wzajemnym nękaniem się w potyczkach, kłopotami z logistyką i stratami w ludziach – uznały za sukces.

W rezultacie tego remisu doża Genui oraz sułtan Tunisu Ahmad II zobowiązali się do wzajemnej nieagresji. Ponad 200 rycerzy francuskich poległo w walkach lub zmarło na choroby. Pozostali wrócili okryci chwałą, z odpuszczonymi grzechami, ale poza tym właściwie z niczym. Nie był to jednak dla Jeana de Béthencourt czas całkowicie zmarnowany. Zapewne właśnie od żeglarzy genueńskich dowiedział się o istnieniu na Atlantyku Wysp Kanaryjskich i o tym, że ich skaliste wybrzeża obfitują w orselkę. Genueńczycy, podobnie jak żeglarze portugalscy, kastylijscy i aragońscy, zapuszczali się w tamte strony przez cały XIV w. i dobrze znali archipelag. Zetknęli się także z rdzenną ludnością wysp, czyli z Guanczami.

Podczas krucjaty berberyjskiej i oblężenia Mahdii Jean de Béthencourt odnowił też dawniejszą znajomość z innym poszukiwaczem fortuny, Gadiferem de La Salle, rodem z nadatlantyckiej Piktawii. Był to doświadczony obieżyświat, który brał już wcześniej udział w rejzach krzyżackich przeciwko Litwie i Żmudzi (sprzedawanych propagandowo jako krucjata litewska), a także w zbrojnych przedsięwzięciach zakonu szpitalników z wyspy Rodos. Obaj rycerze mieli podobne zainteresowania i ambicje, zostali więc przyjaciółmi i wspólnikami.

Konkwistadorzy

Béthencourt i La Salle zaczęli zatem planować wspólną ekspedycję i doprowadzili ją do skutku, wyruszając z La Rochelle 1 maja 1402 r. W miesiąc później, po różnych przygodach w Galicji, Portugalii i Kadyksie, wylądowali na Lanzarote. To, co się później działo, spisali dwaj duchowni uczestniczący w wyprawie i pełniący rolę kapelanów, w kronice zatytułowanej Le Canarien (Kanaryjczyk), opublikowanej prawie 60 lat po śmierci głównego bohatera. Jest to opowieść nieco hagiograficzna, podkreślająca zasługi Jeana de Béthencourt. Za całe zło obwiniany jest jego rodak z Normandii, Berthin de Berneval, czarny charakter kroniki, który knuł, intrygował i w imię własnych ciemnych interesów zdradzał i oszukiwał wszystkich, od rdzennych Kanaryjczyków z Lanzarote (początkowo nastawionych dość ufnie względem Europejczyków), przez La Salle’a i Béthencourta, aż po własnych wspólników. Ciekawe, że odkryta później wcześniejsza wersja rękopisu kroniki bohaterem pozytywnym czyni w większym stopniu La Salle’a, a Béthencourtowi nie szczędzi krytyki. Tekst ostateczny został ewidentnie poddany cenzurze idealizującej i wybielającej Béthencourta.

Kronika napisana jest żywym językiem i przypomina romans przygodowy, trzeba jednak pamiętać, że protagoniści nie przybyli na Wyspy Kanaryjskie w celach rozrywkowych ani krajoznawczych. Także nawracanie na chrześcijaństwo tubylców (zaliczanych ogólnie do „Saracenów”) nie było celem, ale środkiem do celu, którym było wzbogacenie się. Aby zdobyć fundusze na wyprawę, Jean de Béthencourt musiał sprzedać lub zastawić sporą część majątku. Wkrótce po rozpoczęciu swojej prywatnej konkwisty i założeniu ufortyfikowanej bazy na Lanzarote zawrócił do Hiszpanii, aby w Sewilli wystarać się u króla Henryka III Chorowitego o wyłączny patent na podbój wysp w jego imieniu oraz wsparcie finansowe i zapasy pozwalające na kontynuację działań. Otrzymał, czego chciał, ale zadbał tylko o własne interesy, całkiem pomijając La Salle’a. Oznaczało to koniec pięknej przyjaźni. Po uspokojeniu konfliktów na Lanzarote (sprowokowanych przez intrygi Berthina de Bernevala) i podbiciu Fuerteventury rozżalony Gadifer de La Salle opuścił wyspy, natomiast Béthencourt stał się praktycznie właścicielem zagarniętych części archipelagu jako lennik króla Kastylii. Miał prawo bić własną monetę, pobierać procent of dochodów z eksploatacji wysp, a w końcu nawet (dzięki wsparciu papieża Innocentego VII) mianować się ich królem. Zanim wrócił do Normandii na stałe w roku 1412, pozostawiając na wyspach swojego bratanka jako namiestnika, zdążył jeszcze podbić mniejszą wyspę El Hierro.

Ryc. 2.

Orselka zamiast złota

Wyspy Kanaryjskie nie miały tego, co Hiszpanie lubili najbardziej, czyli srebra ani złota. Sprowadzano z nich kozie skóry, łój, sery czy produkty naturalne takie jak żywica draceny smoczej, ceniona w ówczesnej medycynie jako tzw. smocza krew. Jednak szczególnie atrakcyjnymi towarami były: orselka, na którą popyt stale rósł (autorzy Kanaryjczyka wspominają ją kilkakrotnie jako oursolle), i lokalna ludność, pacyfikowana, asymilowana po przymusowym przyjęciu chrześcijaństwa, ale także masowo porywana i sprzedawana w niewolę. Na jej miejsce sprowadzano osadników – Kastylijczyków i Normanów. Genueńscy i hiszpańscy handlarze niewolników sponsorowali konkwistę kanaryjską. Guanczowie szybko zorientowali się w intencjach kolonizatorów, stąd ich zażarty opór; znacznie spowolnił on próby podboju największych wysp archipelagu, których społeczności były liczne i dobrze zorganizowane.

Trudno byłoby dowieść, że perspektywa zysków z importu porostów farbiarskich była dla Béthencourta główną motywacją, ale jako właściciel barwierni z całą pewnością zdawał sobie sprawę, jak cenny był to surowiec. W odróżnieniu od wcześniejszych kupców, którzy nabywali orselkę od tubylców, wymieniając ją za narzędzia żelazne i błyskotki, kolonizatorzy szybko zaczęli ją pozyskiwać i importować na skalę przemysłową (co nie było takie łatwe, bo robotnicy zbierający orselkę musieli się spuszczać na linach w miejscach, gdzie porastała ona pionowe klify). Przez długi czas, dopóki nie odkryto innych miejsc, gdzie masowo rosły porosty z rodzaju Roccella3, Wyspy Kanaryjskie pozostawały ich głównym źródłem, a handel nimi objęty był królewskim monopolem.

Lakmus

W XVI–XVII w. niderlandzcy specjaliści od barwników, eksperymentując z orselką, zauważyli, że jeśli do mieszanki, z której otrzymywano „purpurę francuską”, dodać wapno gaszone (wodorotlenek wapnia Ca(OH)2), gips (uwodniony siarczan wapnia CaSO4·2H2O) i potaż (węglan potasu K2CO3), można otrzymać fioletowy barwnik – jak dziś wiemy, składający się ze związków spokrewnionych z orseinami, ale bardziej skomplikowanych, o większej masie cząsteczkowej. Można go oddzielić od orsein, wypłukując je za pomocą alkoholu. Nazwano go po niderlandzku lakmoes, co w wolnym tłumaczeniu oznacza ‘pastę barwnikową’. Jako odpowiednik angielski przyjęło się litmus, słowo podobne, ale o innym pochodzeniu, poświadczone już w XIV w (jako litmose) i zapożyczone ze staronordyjskiego lit-mosi ‘mech barwiący’. Oznaczało ono jakiekolwiek porosty będące źródłem barwników (w czasach przednaukowych mylone z mchami).

Tak powstał lakmus, który następnie zrobił zawrotną karierę w chemii jako środek wykorzystywany w papierkach lakmusowych, zmieniających kolor w zależności od odczynu ośrodka: papierek barwi się na czerwono w środowisku kwaśnym (niskie pH), a na niebiesko w zasadowym (wysokie pH). Przez długi czas produkcją lakmusu zajmowali się wyłącznie Holendrzy według własnych tajnych receptur. Rozpowszechnienie się syntetycznych barwników anilinowych spowodowało spadek popytu na pigmenty uzyskiwane z porostów, a w laboratoriach chemicznych tradycyjne papierki lakmusowe zostały wyparte z użytku przez dokładniejsze papierki uniwersalne i wskaźnikowe oraz inne indykatory. Może to lepiej dla orselek, bo nie grozi im wymarcie wskutek nadmiernej eksploatacji. Ludzka chciwość i tak spowodowała już zbyt wiele nieodwracalnych szkód.

Przypisy

1) Fotobiontami tych porostów są pospolite zielenice lądowe z rodzaju Trentepohlia.
2) Nie mylić z innym barwierzem/balwierzem, czyli cyrulikiem lub fryzjerem. Barwierz–farbiarz jest utworzony od niemieckiego Farbe ‘kolor, barwa, barwnik’, a barwierz–cyrulik – od łacińskiego barba ‘broda’.
3) Rzecz dziwna, Portugalczycy dopiero po wielu latach zdali sobie sprawę z równie obfitego występowania orselek w swojej części Makaronezji, czyli na Maderze, Azorach i Wyspach Zielonego Przylądka (wcześniej bezludnych, więc niewymagających zbrojnego podboju). Inne regiony bogate w te porosty  to afrykańskie wybrzeża Oceanu Indyjskiego, Madagaskar, Peru, wyspy Galapagos. Kalifornia (USA i Meksyk) i region karaibski.

Opisy ilustracji

Ryc. 1. Orselka barwierska (Roccella tinctoria) na skałach nadmorskich w Las Palmas, Gran Canaria (Wyspy Kanaryjskie). Na odcinkach plechy widoczne gruzełkowate soralia, czyli skupiska urwistków. Foto: Fero Bednar. Źródło: iNaturalist (licencja CC BY-SA 4.0).
Ryc. 2. Jean de Béthencourt i Gadifer de La Salle (dwaj rycerze z mieczami na kasztelu rufowym statku) udają się na podbój Wysp Kanaryjskich. Miniatura z niekompletnego starszego rękopisu Le Canarien (ok. 1420–1440), czyli Codex Egerton 2709 (The British Library). Źródło: Proyecto Tarha (fair use).

Dodatkowa lektura (linki)

Orselki z Makaronezji: Tehler et al. 2004.
Szczególny użytek z moczu: https://www.livescience.com/55310-urine-dye-found-in-ancient-gospel.html
Pierre Bontier i Jean le Verrier (XV w.), przekład angielski (Richard Henry Major 1872): The Canarian (Le Canarien).