Próżnia, (nie)byt skomplikowany. Część 4: Próżnie kwantowe

Pozostałe części cyklu

Część 1: Próżnie filozofów i eksperymentatorów
Część 2: Próżnie kosmiczne
Część 3: Próżnie relatywistyczne

Jeszcze jedno spojrzenie na próżnię

Ponieważ jest to ostatni odcinek cyklu, warto sobie przypomnieć, jak ewoluowało pojęcie próżni. Zaczęliśmy od filozofów starożytnych: atomistów, którzy uważali, że przestrzeń między najmniejszymi cegiełkami materii jest pusta, i antyatomistów, dla których sama koncepcja pustki absolutnej była nie do przyjęcia, toteż próbowali ją wypełnić „żywiołem subtelnym” – eterem. Wiek XIX przyniósł z jednej strony tryumf atomowej teorii budowy materii, a z drugiej – renesans koncepcji eteru, tym razem jako ośrodka przenoszącego fale elektromagnetyczne. Szczególna teoria względności zanegowała istnienie eteru, a ogólna teoria względności skupiła się na geometrii czasoprzestrzeni, abstrahując od jej „wypełniacza”. Wiemy, że przestrzenie Wszechświata są na ogół niemal doskonale puste. Jednak teorie kosmologiczne znów zaczęły sugerować, że ta „pustka” odznacza się własną gęstością energii (lub, co na jedno wychodzi, masy), co prawda znikomą, ale jak się okazuje, dostatecznie dużą, żeby decydować o geometrii i ewolucji Wszechświata. Prawda, że to trochę skomplikowane jak na dyskusję o „niczym”?

Ale najdziwniejsze jeszcze przed nami. Dziś zajmiemy się koncepcją próżni w fizyce kwantowej. Fizyka współczesna to dyscyplina pełna zdumiewających odkryć, które zmieniły świat nie do poznania. Jak wszyscy wiedzą (albo powinni wiedzieć), w pierwszych dziesięcioleciach XX w. wybuchły w niej dwie rewolucje. Jedna (ogólna teoria względności) przyniosła spójną i zgodną z obserwacjami teorię grawitacji, a druga (mechanika kwantowa), która osiągnęła dojrzałość w latach dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku, dostarczyła narzędzi pozwalających zrozumieć przedziwny świat cząstek subatomowych i elementarnych oraz oddziaływań między nimi. Rozwinęła się z niej fizyka kwantowa w szerszym sensie, obejmująca kilka nowych kierunków badań, takie jak kwantowa teoria pola czy informatyka kwantowa.

Świat niedookreślony i cząstki na granicy istnienia

Jednym z fundamentów fizyki kwantowej jest zasada nieoznaczoności, sformułowana w 1927 r. przez Wernera Heisenberga. Stwierdza ona, że istnieją pewne pary wielkości fizycznych (nazywamy je kanonicznie sprzężonymi), których dla tego samego obiektu nie można jednocześnie zmierzyć z dowolną dokładnością. Im precyzyjniej próbujemy ustalić jedną z nich, tym większy będzie rozrzut wyników pomiaru drugiej i vice versa. Wynika to z faktu, że cząstki materii zachowują się pod pewnymi względami jak pakiety falowe, których parametry (odpowiadające różnym klasycznym „wielkościom fizycznym”) nie mogą jednocześnie przybierać ściśle określonych wartości. Można jedynie stwierdzić, że wartości te z takim a takim prawdopodobieństwem mieszczą się w takim a takim zakresie.

Do takich sprzężonych wielkości należą pęd i położenie cząstki, o czym pisał niedawno Lucas Bergowsky (Zasada nieoznaczoności a zapis przyszłości). Możemy na przykład, dokonując pomiaru, „zmusić” cząstkę, żeby jej pęd stał się określony z dużą dokładnością, ale wtedy jej położenie staje się rozmyte: z równym prawdopodobieństwem może się ona znaleźć gdziekolwiek w sporym obszarze przestrzeni – czyli mówiąc po prostu, nie wiadomo, gdzie jej szukać. Inna taka para wielkości to energia i czas. Nietrwała cząstka ma pewien średni czas życia i masę (czyli także równoważną tej masie energię spoczynkową E0 = m0 c2). Jeśli jest dokładnie zlokalizowana w czasie, czyli rozpada się bardzo szybko, to jej masa/energia może przyjmować wartości z dość szerokiego zakresu (staje się „rozmyta”). Natomiast im bardziej rozciągnięta w czasie jest długość życia cząstki, tym dokładniej można określić jej masę/energię.

Przykładem może być najkrócej żyjąca i jednocześnie najcięższa cząstka elementarna w modelu standardowym: kwark t. Istnieje on zaledwie ok. 5 · 10–25 s – tak krótko, że ulega rozpadowi, zanim oddziaływania silne zdążą go związać z innymi kwarkami w cząstkę złożoną (hadron). Jest dzięki temu jedynym kwarkiem, którego rozpad można zaobserwować „na swobodzie”. Masa kwarku t, wyznaczona ostatnio z dużą dokładnością, odpowiada energii 172,52 ± 0,33 GeV. Jest to wartość średnia, od której masa kwarku ujawniająca się w zdarzeniach z jego udziałem może odbiegać o wielkość rzędu 0,65 GeV (powiązaną z czasem życia, co wynika wprost z zasady nieoznaczoności), czyli prawie o masę protonu. Nie jest to kwestia niedoskonałości technicznej pomiaru (która oczywiście też komplikuje ustalenie masy tak trudno uchwytnej cząstki), tylko faktu, że kwark t nie ma i nie może mieć jednoznacznie ustalonej masy; ma natomiast pewien stosunkowo szeroki rozkład prawdopodobieństwa masy z określonym powyżej maksimum i szacowanym rozrzutem wokół niego. Natomiast masę elektronu, który jest cząstką trwałą i może żyć dowolnie długo, możemy wyznaczyć z dokładnością sięgającą obecnie kilkunastu cyfr znaczących.1

Cząstki, czyli pola wzbudzone

Próżnię „klasyczną” mogą, oprócz cząstek, wypełniać pola, spośród których poznaliśmy już pole elektromagnetyczne (kombinacja pola elektrycznego i magnetycznego) i grawitacyjne. Pole to sposób, w jaki opisujemy zdolność oddziaływania na odległość. Pola klasyczne mają to do siebie, że w danym punkcie przyjmują pewną konkretną wielkość (skalarną, wektorową bądź tensorową). W szczególności wielkość ta może być równa zeru, co oznacza, że pole w danym punkcie całkowicie zanika. Jednak w fizyce kwantowej pole staje się czymś w rodzaju obiektu fizycznego. Zaciera się granica nie tylko między cząstką a odpowiadającą jej falą, ale także między cząstką/falą a zaburzeniem pola.

Cząstka może być traktowana jako stan wzbudzenia pola na tyle trwały, że można go zaobserwować wprost. A ponieważ same pola mają naturę kwantową, oddziaływania fizyczne są opisywane jako wymiana „cząstkopodobnych” fluktuacji, które zachodzą w tak krótkim czasie i w tak ograniczonej przestrzeni, że zgodnie z zasadą nieoznaczoności nie można im przypisać określonej energii/masy ani pędu/prędkości. Nie można ich także zaobserwować bezpośrednio. Używane w odniesieniu do nich określenie „cząstki wirtualne” rodzi w umyśle obraz pojawiających się i znikających cząstek materialnych. Jest to wyobrażenie nieco zwodnicze, bo aby cząstka mogła naprawdę zaistnieć, powinna mieć choć trochę określone parametry. Istnieją jednak realne (czy też „urealnione”) cząstki odpowiadające wirtualnym nośnikom oddziaływań: bezmasowe fotony i gluony, ciężkie bozony pośredniczące Z0 i W± oraz jeszcze masywniejsza cząstka Higgsa (patrz ryc. 1).

Ryc. 1.

Model standardowy postuluje istnienie znacznej liczby pól odpowiadających poszczególnym rodzajom cząstek elementarnych, interpretowanych jako ich obserwowalne wzbudzenia. Są wśród nich pola sił odpowiedzialne za przenoszenie oddziaływań fundamentalnych (elektromagnetyczne, słabe i silne), natomiast skalarne pole Higgsa odpowiada za generowanie masy spoczynkowej niektórych cząstek elementarnych.

Można w zasadzie powiedzieć, że w rzeczywistości kwantowej nie ma nic prócz wszechobecnych pól, a to, co uznajemy za cząstki i oddziaływania, odpowiada ich wzbudzeniom i fluktuacjom. Jedno pole pozostaje wszakże poza zasięgiem modelu standardowego: pole grawitacyjne, którego opis nadal jest klasyczny. Nie stworzono dotąd powszechnie akceptowanej teorii grawitacji kwantowej. Nie zaobserwowano także hipotetycznych nośników oddziaływań grawitacyjnych – grawitonów. Ogólna teoria względności i fizyka kwantowa pozostają uzupełniającymi się opisami Wszechświata, między którymi brakuje spójnego związku (choć zakłada się, że wszystkie pola i związane z nimi cząstki oddziałują grawitacyjnie).

Lista pól, jakie współistnieją we Wszechświecie, oparta tym, czego wymaga modelu standardowy, nie jest z pewnością pełna. Przypomnijmy sobie, że nie wiemy, na przykład, czym jest ciemna materia, stanowiąca według modelu ΛCDM ok. 84% masy wszelkiej materii złożonej z cząstek. Model Standardowy z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością wymaga poważnego rozszerzenia, aby przynajmniej był zgodny z danymi kosmologicznymi (już pomijając kwestię „specjalnego statusu” oddziaływań grawitacyjnych).

Drgawki, na które nie ma lekarstwa

Stany pola mogą być opisane jako drgania – suma wzbudzeń oscylatorów harmonicznych o różnych częstotliwościach. Energia kinetyczna oscylatora klasycznego jest zawsze dodatnia, a jej średnia wartość może przybierać różne wartości w ciągłym zakresie, poczynając od zera – jak w przypadku wahadła zatrzymanego w punkcie równowagi i pozostającego w spoczynku. Natomiast oczekiwana energia oscylatora kwantowego może dla danej częstotliwości drgań przyjmować tylko pewne dyskretne poziomy energii różniące się o stałą wartość ΔE = hf, gdzie h jest stałą Plancka, a f częstotliwością. Taka określona porcja energii odpowiada pojedynczemu kwantowi pola. Jednak najniższa dopuszczalna energia oscylatora kwantowego (zwana energią punktu zerowego lub energią drgań zerowych) wynosi E0 = hf/2, czyli połowę pojedynczego kwantu. Nie można się jej pozbyć, bo najmniejszą porcją energii, jaka może być pochłonięta lub wypromieniowana w zdarzeniach fizycznych, jest właśnie jeden kwant.

Wskutek tego pole kwantowe nie może nigdzie całkowicie zaniknąć. Zanik oznaczałby bezruch: w danym miejscu pęd związany z oscylacjami osiągałby wartość dokładnie równą zeru, a tego zakazuje zasada nieoznaczoności Heisenberga. Wahadło kwantowe, w odróżnieniu od klasycznego, nigdy nie może jednocześnie znajdować się w punkcie równowagi (minimum energii potencjalnej) i w bezruchu. Dlatego na przykład ruchy cząstek nie zanikają całkowicie nawet dowolnie blisko temperatury zera bezwzględnego (0 K) .2

Próżnia jako zbiór fluktuacji

Zatem w przestrzeni wypełnionej polami, nawet wówczas, gdy nie ma w niej żadnych obserwowalnych wzbudzeń, które można by było zinterpretować jako obecność cząstek elementarnych, każde pole ma w dowolnym miejscu i czasie własną wewnętrzną energię, stanowiącą sumę energii drgań zerowych dla oscylatorów o różnych częstotliwościach. Fizyka kwantowa zmusza pola do nieustannych losowych fluktuacji. Zgodnie z zasadą nieoznaczoności, skrajnie krótkotrwałe zaburzenia oznaczają duży rozrzut energii, jak gdyby pole spontanicznie generowało „cząstki wirtualne”, a dokładniej – pary złożone z wirtualnej cząstki i antycząstyki, które znikają równie szybko, jak się pojawiły. Można powiedzieć, że pole podtrzymuje swoje istnienie, nieustannie oddziałując samo z sobą nawet pod nieobecność „prawdziwych” cząstek. Znów pojawia się tu coś, co przywodzi na myśl dziewiętnastowieczny eter, ale i tym razem analogia jest czysto powierzchowna. Próżnia kwantowa złożona z fluktuujących pól wygląda tak samo dla każdego obserwatora inercjalnego, nie można więc wykryć ruchu jednostajnego względem niej; zachowana jest także oczywiście stała prędkość światła.

Szereg potwierdzonych eksperymentalnie zjawisk fizycznych wskazuje na to, że fluktuacje próżni kwantowej są czymś rzeczywistym, a nie tylko nadinterpretacją modelu matematycznego. Klasycznym przykładem jest efekt Casimira (przewidziany teoretycznie przez holenderskiego fizyka Hendrika Casimira w 1948 r.), polegający na tym, że między dwiema nienaładowanymi, przewodzącymi płytkami zbliżonymi w próżni na odległość d mniejszą niż 1 μm powinna się pojawić mierzalna siła przyciągająca. Bierze się ona stąd, że na zewnątrz płytek fluktuacje próżni mogą mieć dowolną długość fali3, natomiast między nimi, jak we wnęce rezonansowej, wkład do energii próżni dają tylko oscylacje o długości fali 2d/n, czyli takie, których połówka okresu mieści się w d całkowitą liczbę razy. Zatem gęstość energii skwantowanego pola elektromagnetycznego na zewnątrz płytek będzie większa niż pomiędzy nimi, jak gdyby gaz złożony z wirtualnych fotonów wywierał ciśnienie naciskające na płytki z zewnątrz (gdzie gęstość tego „gazu” jest większa niż między płytkami).

Ryc. 2.

Konflikt na pograniczu

Pewnym (delikatnie to ujmując) problemem jest fakt, że sumowanie wszystkich możliwych wkładów w całkowitą energię pól kwantowych każdego punktu w skończonym obszarze daje wynik formalnie dążący do nieskończoności. Nie ma zgody, co począć z tym fantem. Samo mechaniczne sumowanie jest procedurą cokolwiek naiwną. Pola mogą oddziaływać między sobą, zatem traktowanie ich jako niezależnych oscylatorów harmonicznych jest uproszczeniem. Wielu cząstek, a zatem i związanych z nimi pól, zapewne jeszcze nie znamy i nie wiemy, czy ich wkład w całkowitą energię próżni jest dodatni, czy ujemny (co dopuszczają niektóre hipotezy). Ponieważ nie dysponujemy kwantową teorią grawitacji, trudno przewidzieć konskwencje skwantowania oddziaływań grawitacyjnych, a właściwie samej czasoprzestrzeni.

W praktyce stosuje się wybieg polegający z grubsza na przyjęciu, że przy opisie zjawisk kwantowych interesują nas jedynie różnice energii względem pewnej energii odniesienia – obojętnie jakiej, choćby i nieskończonej (tak jak wzrost stojącego człowieka liczymy względem powierzchni, na której człowiek stoi, a nie na przykład jako odległość czubka jego głowy od środka Ziemi). Tu jednak pojawia się konflikt na styku fizyki kwantowej oraz kosmologii (opartej na ogólnej teorii względności). Przyjmijmy, że jakiś mechanizm – niekoniecznie zrozumiały przy obecnym stanie wiedzy – niweluje skutki niezerowej energii podstawowej pól w taki sposób, żeby nie wpływała ona ona na geometrię czasoprzestrzeni. Wtedy efektywna energia próżni z punktu widzenia OTW byłaby dokładnie zerowa. Jednak, jak widzieliśmy w poprzednim odcinku, obserwacje wskazują na istnienie równomiernie rozłożonej „ciemnej energii”, która jest niezbędna, żeby wyjaśnić z jednej strony płaską lub niemal płaską geometrię wielkoskalową Wszechświata, a z drugiej – jego przyśpieszającą ekspansję.

Intuicja podszeptuje, że jeśli próżnia kosmiczna posiada niezerową gęstość energii, a teorie kwantowe wymuszają niezerową energię podstawowych stanów pól, to między jednym a drugim faktem powinien istnieć jakiś związek. Byłoby przy tym miło, gdyby oczekiwania teoretyczne były zgodne z obserwacjami. Jednak wynikająca z pomiarów gęstość próżni (aczkolwiek kluczowa w modelach kosmologicznych) jest śmiesznie mała w porównaniu z tym, co wynika z kwantowej teorii pola.4 Przez „śmiesznie mała” należy rozumieć, że rozbieżność wynosi ok. 120 rzędów wielkości. Tym lepiej zresztą dla nas, a także dla Wszechświata. Gdyby gęstość próżni była zgodna z szacunkami teoretycznymi i wynosiła 1096 kg/m3, Wszechświat nie byłby – mówiąc eufemistycznie – miejscem, jakie znamy i lubimy.5

Próżnia coraz bardziej tajemnicza

Zapewne przy obecnym stanie wiedzy po prostu nie ma sensu stosowanie przewidywań fizyki kwantowej (która pomija oddziaływania grawitacyjne), aby przewidzieć zjawiska istotne dla OTW (która z kolei pomija kwantowe podejście do opisu oddziaływań grawitacyjnych).6 Poprzestańmy zatem na konstatacji, że całkowita energia próżni kwantowej nie jest na razie obliczalna (co nie ma wielkiego praktycznego znaczenia, dopóki nie rozważamy jej wpływu w skali kosmicznej), a ciemna energia ma gęstość bardzo małą, lecz większą od zera i na razie niewyprowadzalną z teorii pól kwantowych (co także nie jest wielkim zmartwieniem, dopóki nie próbujemy na serio zunifikować fundamentalnych teorii fizycznych).

Wielka unifikacja wciąż nam się wymyka. Nie dlatego, żeby brakowało hipotez – mamy raczej problem z ich nadmiarem. Wszystkie proponowane rozwiązania nie mogą jednocześnie być prawdziwe (choć mogą być – i być może są – jednocześnie fałszywe). Ale żeby porównać ich zgodność z empirią w celu oddzielenia ziarna od plew, trzeba by było rozstrzygających obserwacji i eksperymentów. Te, które przeprowadzono do tej pory, ujawniają tak doskonałą, że aż irytującą dokładność przewidywań zarówno OTW, jak i teorii kwantowych tam, gdzie są one stosowalne. Nie podpowiadają jednak, jak scalić te teorie w spójny opis wszystkich aspektów Wszechświata.

Przesłanie końcowe

Dotychczasowy rozwój fizyki w dużym stopniu polegał na przełamywaniu ograniczeń naszej naiwnej wyobraźni. Po każdym dużym kroku naprzód świat stawał się curiouser and curiouser (jak to ujął Lewis Carroll w Alicji w Krainie Czarów). Z punktu widzenia przedstawionych tu refleksji nad historią pojęcia próżni, czyli pustki tak doskonałej, jak to tylko możliwe, mamy do czynienia z interesującym paradoksem. Próżnia współczesna, z uwzględnieniem jej aspektów relatywistycznych, kosmologicznych i kwantowych, pozostaje zjawiskiem bardziej zagadkowym niż kiedykolwiek w przeszłości, choć zdawałoby się, że nie może istnieć nic prostszego. Być może trzeba poczekać na kolejny przełom w fizyce, zanim lepiej zrozumiemy, czym jest „nic”.

Przypisy

  1. Można to sobie wyobrazić na podstawie analogii z drgającą struną. Im krócej trwa jej drganie, tym trudniej określić, a nawet zdefiniować jego częstotliwość. Natomiast jeśli drganie obejmuje wiele okresów drgań struny, określenie częstotliwości nie nastręcza problemów. Wystarczy policzyć liczbę oscylacji w dłuższym okresie czasu i wykonać proste dzielenie (tyle a tyle cykli na sekundę). ↩︎
  2. Nie jest to jedyna ważna różnica między oscylatorem klasycznym a kwantowym. Na przykład ten drugi może z pewnym prawdopodobieństwem znaleźć się w obszarze zabronionym według modelu klasycznego („uciec″ ze studni potencjału, nie pobierając energii z zewnątrz). In a różnica polega na tym, że oscylujące wahadło spędza najwięcej czasu tam, gdzie porusza się najwolniej, a jego energia potencjalna jest największa, czyli blisko miejsc maksymalnego wychylenia, natomiast oscylator kwantowy z największym prawdopodobieństwem można znaleźć w otoczeniu stanu o najniższej energii potencjalnej. ↩︎
  3. Oczywiście ta „dowolność″ jest względna, bo w praktyce efekt Casimira bada się np. w komorze próżniowej, która też narzuca oscylacjom pewne warunki brzegowe. Ale w każdym razie zakres swobody jest dla nich znacznie większy niż w wąskiej szczelinie między płytkami. ↩︎
  4. Albo raczej zdaje się wynikać, bo założenia przyjmowane w próbach teoretycznego oszacowania całkowitej energii próżni zdecydowanie skłaniają do sceptycyzmu. ↩︎
  5. Odpowiada to mniej więcej domniemanej gęstości Wszechświata, kiedy jego wiek był rzędu czasu Plancka, czyli 5,39 · 10–44 s. Dla porównania: najgęstsze obiekty astronomiczne, jakie znamy (poza hipotetyczną osobliwością we wnętrzu czarnej dziury), czyli gwiazdy neutronowe, mają gęstość „zaledwie″ około 3,7–5,9 · 1017 kg/m3. Jest to nieco więcej niż gęstość materii wewnątrz jądra atomu. ↩︎
  6. Aczkolwiek od czasu do czasu ktoś próbuje; patrz Łach 2023 (Projekt Pulsar) o publikacji Tkatchenko & Fedorov 2023). ↩︎

Opis ilustracji

Ryc. 1. Siedemnaście cząstek „modelu standardowego”. Nie wszystkie podane masy są zgodne z aktualnymi oszacowaniami (co nie powinno dziwić, bo jest to dynamicznie rozwijający się obszar badań). Autor: Andrzej Barabasz (Chepry) 2012. Źródło: Wikimedia Commons (licencja CC BY-SA 3.0).
Ryc. 2. Efekt Casimira. Obszar między przewodzącymi płytkami narzuca ograniczenia na długość fali oscylacji (odpowiadających wirtualnym fotonom) w kierunku prostopadłym do płytek. Autor: Kyle Kinsgbury (aphyr) 2009 (fair use).

Lektura uzupełniająca

  • Więcej o kwarku t. Adamczyk 2024 (kwantowo.pl).
  • Dlaczego model standardowy jest teorią zbyt dobrą. Kowalski-Glikmann 2022 (Projekt Pulsar)
  • Dla ambitnych czytelników: różne aspekty i odmiany efektu Casimira i jego możliwe znaczenie praktyczne. Stange, Campbell & Bishop 2021.

Pułapka na miony

Jeden z poprzednich tekstów na naszym blogu pt. Ciemna materia, czyli królowa jest naga w świetny sposób przybliżył nam temat związany z materią, która, jeśli istnieje, to oddziałuje z pozostałą wyłącznie za pomocą grawitacji i być może za pośrednictwem oddziaływań słabych. Jeśli nie czytaliście, to gorąco zachęcam.

Moje poprzednie wpisy miały zaś na celu przybliżenie aparatu matematycznego, którego używamy do opisu materii i oddziaływań zebranych razem jako Model Standardowy. O ile można łatwo zgodzić się z istnieniem elektronów i kwarków górnych oraz dolnych, o tyle pozostałe cząstki, takie jak neutrina czy cięższe leptony, czyli mion i taon, wydają się dziwną koncepcją. Czy mamy jakiekolwiek dowody na to, że są to realne cząstki, a nie wyłącznie matematyczne twory, które ładnie pasują do modelu? Mamy i to nawet obserwacyjne!

Detekcja neutrin jest nie do przeprowadzenia w warunkach domowych – głownie z uwagi na rozmiar detektorów. Umówmy się, że mało kto ma możliwość umieszczenia w piwnicy zbiornika zawierającego 50 000 ton wody. Jednak możemy pokusić się o próbę upolowania innych cząstek znanych nam z modelu standardowego, czyli właśnie mionów, i zaraz dowiecie się jak zrobić to w domu!

Czym są same miony? Mają właściwości dokładnie takie jak znane nam elektrony – są leptonami, czyli nie oddziałują silnie; posiadają ładunek elektryczny, czyli oddziałują elektromagnetycznie; posiadają jak wszystkie fermiony połówkowy spin i podlegają oddziaływaniu słabemu. Tym, co odróżnia je od elektronów, jest masa – 105,65 MeV, czyli są około 200 razy cięższe. Z pewnością oddziałują grawitacyjnie, ale jak wspomniałem wcześniej, nie posiadamy żadnej teorii pozwalającej nam opisać takie efekty ani tym bardziej nie mamy możliwości ich obserwacji w takich skalach.

Skąd owe miony się biorą? Generalnie to z kosmosu, a ściśle – z górnych warstw atmosfery, która jest cały czas bombardowana wysokoenergetycznymi cząstkami pochodzącymi ze Słońca, promieniowania kosmicznego, wybuchów supernowych, zderzeń gwiazd neutronowych itp. Te cząstki poruszają się z prędkościami bliskimi prędkości światła, a ich zderzenia z jądrami atomów budujących naszą atmosferę dają kaskadę cząstek wtórnych, pośród których najliczniej występują różnego rodzaju mezony, w tym piony.

Tu krótkie przypomnienie: mezony to cząstki zbudowane z pary kwark–antykwark; nie są to cząstki trwałe i szybko ulegają rozpadowi. Produktem takich rozpadów są właśnie miony, które są również cząstkami nietrwałymi – ich średni czas życia wynosi 2,197 · 10−6 s, czyli w przybliżeniu 2,2 mikrosekundy. I tu można właściwie zapytać: to jakim cudem chcemy je łapać w domu, skoro do warstw atmosfery, gdzie powstają, mamy jednak kawałek liczony w dziesiątkach kilometrów, podczas gdy tak krótki czas życia pozwala na przebycie dystansu jakiśch 660 metrów, co możemy łatwo udowodnić, przekształcając wzór V = s/t, aby uzyskać s, czyli drogę? Rozwiązaniem tej zagadki jest V, jakie musimy umieścić w tym równaniu – powstałe miony poruszają się z prędkościami bliskimi prędkości światła, a przecież Einstein miał rację! Pamiętacie o zjawisku znanym jako dylatacja czasu? Jeśli jakiś obiekt w stosunku do nas porusza się z prędkościami bliskimi c, to jego czas płynie wolniej w stosunku do naszego. O ile wolniej? Da się to dość łatwo obliczyć, jeśli wiemy, z jaką prędkością taki mion się porusza – dla uproszczenia przyjmijmy, że jest to 99% prędkości światła w próżni:

Pod grecką literą gamma kryje się tzw. czynnik Lorentza, który mówi nam, że zegar takiego mionu w stosunku do naszego „tyka″ około 70 razy wolniej, co oznacza, że jego 2,2 mikrosekundy wyglądają dla nas jak 0,15 milisekundy, a więc taki mion może przebyć znacznie większy dystans, bo około 40 kilometrów. Miony, które obserwujemy, są kolejnym dowodem na to, że Einstein miał rację, a takie efekty naprawdę istnieją! To jak złapać taki mion w kuchni? Samą cząstkę to będzie ciężko – obiektów tak małych gołym okiem zobaczyć się nie da, okiem ubranym (poprawnie: uzbrojonym, ale nie mogłem się powstrzymać) także. Możemy jednak zaobserwować efekty, jakie wywołują, a konkretnie trajektorie, po jakich się poruszają, za pomocą urządzenia, które zbuduje każdy bez większej wiedzy technicznej przy pomocy rzeczy, które są do nabycia bez większych kłopotów w sklepach i przez internet. Mam tu na myśli coś, co jest szerzej znane jako komora mgłowa lub komora Wilsona, za pomocą której udowodniono między innymi istnienie pozytonów.

Komora mgłowa czyli domowy detektor cząstek

Sama nazwa tego urządzenia sugeruje jego zasadę działania: w jej wnętrzu nie ma cząsteczek np. pyłów, na których powierzchni para mogłaby ulegać kondensacji. Z pewnością słyszeliście pojęcie „jądra kondensacji″: jest to właśnie taka cząsteczka, na której para może zacząć się skraplać. Nie musi być to koniecznie pył czy kurz. Takie właściwości mają również jony, które powstają, gdy we wnętrzu naszej komory znajdzie się cząstka obdarzona sporą energią. Pary alkoholu ulegną kondensacji na powstałych na trasie takiego przelotu zjonizowanych cząsteczkach, czego efektem będą „chmurki″ o różnej grubości i długości, o czym za chwilę.

To tyle teorii a teraz powiedzmy sobie jak zbudować taką „pułapkę na miony″? No to poniżej lista zakupów:

Prawda, że nic skomplikowanego? Jeśli nie uda się wam zdobyć akwarium w tych rozmiarach, spokojnie może zostać zastąpione np. plastikowym pudełkiem (z tym że plastik musi być przezroczysty); filc można spokojnie zastąpić inną tkaniną. Blachy zaś muszą dobrze pasować do pojemnika, tak aby powstające wewnątrz pary nie uchodziły na zewnątrz. Z braku blach można wykorzystać jakiś pojemnik i przykryć go metalem w kolorze czarnym, co zapewni dobry kontrast i ułatwi obserwacje. Całość brzmi banalnie i taka jest – a przy pomocy tej metody uzyskano dwie nagrody Nobla 🙂

Suchy lód umieszczamy na dnie jednej z blach – można go dodatkowo pokruszyć tak, aby powierzchnia była pokryta możliwie równomiernie. Przypominam, że suchy lód to zestalony dwutlenek węgla, więc eksperyment należy przeprowadzić w dobrze wentylowanym pomieszczeniu, a dłonie i oczy należy ochraniać za pomocą rękawic i gogli. Blachę z lodem przykrywamy drugą. Filc umieszczamy na dnie akwarium – przytwierdzić można go w dowolny sposób; ważne, aby unikać różnych klejów, gdyż te zostaną błyskawicznie rozpuszczone przez izopropanol, którym należy nasączyć wspomniany filc. Alkoholu powinno być tyle, aby tkanina była mokra, ale by z niej nie kapało, gdy odwrócimy akwarium do góry dnem i umieścimy na blachach z suchym lodem. Eksperyment prowadzimy po ciemku, a wnętrze komory należy oświetlić latarką. Po kilku minutach wnętrze komory powinno wypełnić się oparami alkoholu chłodzonymi przez suchy lód; skrzypiące dźwięki są całkowicie naturalną konsekwencją zetknięcia metalu z tak zimną powierzchnią. Po kwadransie będziecie widzieli już liczne ślady, które są konsekwencją przelotu różnych rodzajów cząstek. Poniżej ilustracja:

Chude, proste linie to miony lub antymiony. Taki kształt tworzącej się „chmurki″ wynika z tego, że poruszają się niezwykle szybko, a więc posiadają dużą energię kinetyczną. Jeśli zauważycie nagłe załamanie lini tak jakby cząstka gwałtownie skręciła, to zaobserwowaliście rozpad mionu na elektron i odpowiednie neutrina. Gruba, krótka chmurka to dowód na istnienie ciężkich cząstek alfa, a cieniutka, pofalowana to zjawisko związane z odpychaniem się elektronów o tożsamym ładunku.

Gorąco zachęcam do przetestowania tej metody detekcji cząstek oraz do zadawania pytań. No i może podzielenia się efektami eksperymentu 🙂

(c) by Lucas Bergowsky
Jeśli chcesz wykorzystać ten tekst lub jego fragmenty, skontaktuj się z autorem

Cztery zaskoczenia (4c): Fizyka

Inne odcinki serii:

Cztery zaskoczenia (1): Biologia (systematyka i ewolucja)
Cztery zaskoczenia (2): Astronomia
Cztery zaskoczenia (3): Chemia
Cztery zaskoczenia (4a): Fizyka
Cztery zaskoczenia (4b): Fizyka

4. LHC i polowanie na bozon Higgsa

Po co wydaje się 7,5 mld euro na budowę zderzacza cząstek? Bo właściwie nie ma innego sposobu na popchnięcie fizyki naprzód. Testowanie przewidywań istniejących teorii (zanim znajdzie się w nich luki wskazujące na konieczność uzupełnienia lub zmiany modelu) wymaga eksperymentów w zakresie olbrzymich energii. Wielki Zderzacz Hadronów (Large Hadron Collider, LHC) to kolisty tunel o średnicy 8.5 km i długości 26,7 km na granicy szwajcarsko-francuskiej, w Europejskim Ośrodku Badań Jądrowych (CERN). Tysiące magnesów nadprzewodzących chłodzonych ciekłym helem rozpędzają w nim dwie przeciwbieżne wiązki protonów do takiej prędkości, że każdy z protonów uzyskuje energię kinetyczną 6,5 TeV (6,5 biliona elektronowoltów). Odpowiada to prędkości (względem ścian tunelu) 0,99999999 c, czyli o 3,1 m/s poniżej prędkości światła. W czterech punktach obwodu LHC trajektorie wiązek przecinają się i protony zderzają się czołowo.

Jaka, z punktu widzenia protonu obiegającego LHC, jest prędkość protonu nadlatującego z przeciwka „na czołówkę”? Wbrew pozorom nie jest to wartość bliska podwójnej prędkości światła, bo w teorii względności nie mamy prostego dodawania prędkości, tylko ich relatywistyczne składanie, którego wynik nigdy nie przekracza c. W tym przypadku jest to ok. 0,99999999999999995 c – mniej więcej o 15 nanometrów na sekundę (innymi słowy o niecałe pół metra na rok) mniej niż prędkość światła. Żeby jeszcze bardziej zbliżyć się do c, trzeba by było zainwestować jeszcze więcej energii w rozpędzanie protonów. Nie jest to łatwe, bo pobór mocy przez LHC w trakcie działania i tak już wynosi 200 MW.

Kiedy zderzacz został oddany do użytku w 2010 r., nadawał protonom każdej wiązki energię 3,5 TeV – a było to i tak cztery razy więcej niż poprzedni rekord. Obecną wartość osiągnięto po kilku upgrade’ach sprzętu. Planowany jest kolejny, wymagający kilkuletniego wyłączenia, podczas którego LHC zostanie częściowo przebudowany. W 2027 r. energia protonów ma wzrosnąć do ok. 7 TeV w każdej wiązce, ale przede wszystkim ma dziesięciokrotnie wzrosnąć „jasność” wiązek, czyli liczba zderzeń na sekundę i centymetr kwadratowy przekroju. Jest to ważne, bo LHC generuje całe morze informacji o produktach zderzeń, a fizycy poszukują wśród nich zjawisk skrajnie rzadkich, świadczących o zachodzeniu zdarzeń bardzo mało prawdopodobnych (obserwowanych np. raz na bilion zderzeń), a za to ciekawych. A zatem im więcej rejestrowanych zderzeń, tym większa szansa, że któreś z nich okaże się takim „rzadkim ptakiem”.

Chyba każdy słyszał o tym, że sztandarowym sukcesem LHC było (uzyskane w 2012 r.) potwierdzenie istnienia bozonu Higgsa, jednego ze „świętych Grali” fizyki cząstek elementarnych. LHC powstał między innymi po to, żeby przeprowadzić łowy na tę konkretną cząstkę. Rezultatem była nagroda Nobla przyznana rok później dwóm spośród sześciu teoretyków, którzy przewidzieli istnienie bozonu Higgsa niemal pół wieku wcześniej, w 1964 r. Jednym z nich był rzecz jasna Peter Higgs, którego nazwisko przylgnęło do bozonu i związanej z nim teorii „mechanizmu Higgsa” i „pola Higgsa”. Regulamin noblowski, ograniczając liczbę osób jednocześnie nagradzanych w danej dziedzinie, niestety często krzywdzi uczonych, którzy niezależnie opublikowali podobne wnioski.

Jedno ze zdarzeń zarejestrowanych przez LHS, w których ujawnił się bozon Higgsa. Źródło: CERN.

Bozon Higgsa ma wielką masę – ok. 126 GeV/c² (porównywalną z masą atomu jodu; spośród znanych cząstek elementarnych tylko kwark t jest jeszcze cięższy) – i właściwie to wszystko, co ma, bo nie posiada ładunku elektrycznego ani kolorowego (związanego z oddziaływaniami silnymi). Ma także zerowy spin, czyli brak mu kwantowego odpowiednika momentu pędu. Krótko mówiąc, gdyby nie masa, bozon Higgsa bardzo skutecznie udawałby, że nie istnieje. Nawet w zakresie energii zderzeń dostępnym w LHC powstaje bardzo rzadko, a rozpada się po ok. 160 joktosekundach. Jedna joktosekunda (1 ys) to kwadrylionowa część sekundy. Żeby dać wyobrażenie o skali tych zjawisk: w czasie życia bozonu Higgsa światło przebywa drogę około jednej dwudziestej pikometra (to tylko 60 razy więcej niż promień protonu). Łatwo sobie wyobrazić, że polowanie na tak rzadką i płochliwą zwierzynę nie może być łatwe. Na szczęście produkty rozpadu bozonu Higgsa są bardzo charakterystyczne, co umożliwiło jego zarejestrowanie, określenie masy (zgodnej z przybliżonymi oczekiwaniami teoretyków) i potwierdzenie zerowego spinu.

Dlaczego bozon Higgsa jest ważny? Bo jest dowodem na istnienie pola Higgsa – szczególnego pola skalarnego o niezerowej wartości jednolicie wypełniającego „pustą przestrzeń” Wszechświata. Sprzężenie z tym polem, tzw. mechanizm Higgsa, wyjaśnia, dlaczego niektóre cząstki elementarne nabywają energii spoczynkowej objawiającej się jako masa (zgodnie ze wzorem m = E₀ c²). Bozon Higgsa jest kwantowym wzbudzeniem pola Higgsa (o ujemnej wartości ładunku słabego), czyli najmniejszą możliwą „zmarszczką”, jaką można zaobserwować na jego powierzchni, zainwestowawszy wiele energii w jej wywołanie. Skoro istnieją te zmarszczki, musi też istnieć ośrodek, który je tworzy. Niezerowa wartość pola Higgsa powoduje, że cząstki elementarne zdolne do wymiany wirtualnych bozonów Higgsa z polem Higgsa oscylują nieustannie między dwoma stanami, umownie nazywanymi lewoskrętnym i prawoskrętnym. Jest to źródło ich wewnętrznej energii niezanikającej w stanie spoczynku, czyli masy. Mechanizm Higgsa łamie symetrię między oddziaływaniami słabymi a elektromagnetycznymi, powodując, że nośniki tego pierwszego (bozony W i Z) są ciężkie, a foton jest bezmasowy.

Cząstki obdarzone masą odznaczają się inercją: jeśli nie działa na nie siła, mogą poruszać się ruchem jednostajnym z prędkością mniejszą niż c lub pozostawać w spoczynku. Można naiwnie sądzić na podstawie codziennego doświadczenia, że posiadanie masy jest czymś oczywistym dla każdego obiektu fizycznego. Tak jednak nie jest: istnieją przecież cząstki o masie dokładnie zerowej (foton, osiem typów gluonów i hipotetyczny grawiton), a masa hadronów (mezonów i barionów, czyli cząstek złożonych z parzystej lub nieparzystej liczby kwarków, w tym protonów i neutronów) bierze się niemal w całości z uwięzionej w nich energii skomplikowanych oddziaływań między składnikami. Wkład masy kwarków generowanej z pomocą pola Higgsa stanowi tylko drobny ułamek całkowitej masy hadronów.

Nie można jednak w analogiczny sposób wyjaśnić masy cząstek naprawdę elementarnych takich jak bozony W i Z, leptony posiadające ładunek (elektron, mion, taon) i wszystkie kwarki. Równania fizyki cząstek byłyby doskonale symetryczne, gdyby wszelkie cząstki elementarne były bezmasowe. Co prawda Wszechświat, jaki znamy, nie istniałby w takim przypadku: nie byłoby atomów ani ludzi. Mechanizm Higgsa włączono do modelu standardowego, żeby wyjaśnić, w jaki sposób (w zakresie energii spotykanych w obserwowalnym Wszechświecie) powstały pewne fundamentalne asymetrie, a niektóre cząstki nieposiadające struktury wewnętrznej uzyskały masę. Nadal nie jest tylko pewne, skąd się bierze zadziwiająco maleńka, ale niezerowa masa neutrin, a także skąd się bierze masa samego bozonu Higgsa, za którą – co może się wydawać zaskakujące – nie odpowiada mechanizm Higgsa. Istnienie ciemnej materii (dotąd niewyjaśnionego składnika Wszechświata) każe podejrzewać, że istnieją mechanizmy generujące masę, o których jeszcze nic konkretnego nie wiemy.

Gdyby upolowanie bozonu Higgsa było jedyną racją istnienia LHC, już dziesięć lat temu można by go było zamknąć i zastanowić się, czy warto było wydać miliardy euro na potwierdzenie teorii z lat sześćdziesiątych. Czy opłaca się nadal ulepszać zderzacz, który spełnił swoją misję, i ładować w kolejne eksperymenty energię, która wystarczyłaby na potrzeby nowoczesnego miasta średniej wielkości? Jednak LHC dostarcza także innych cennych danych na temat budowy materii. W zderzeniach powstają liczne typy hadronów z najrozmaitszymi kombinacjami kwarków i ich stany wzbudzone, od czasu do czasu egzotyczne mezony (tetrakwarki) złożone nie z dwóch, ale z czterech kwarków oraz egzotyczne bariony (pentakwarki) złożone z pięciu kwarków; nie wszystkie dają się łatwo zinterpretować i opisać w ramach standardowej teorii. „Hadronowe zoo”, i tak już duże (pierwszy wielki wysyp hadronów nastąpił w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych), dzięki LHC powiększyło się o ok. 70 nowo odkrytych cząstek złożonych tego typu. Ich badanie znacznie wzbogaca wiedzę o oddziaływaniach silnych, umożliwiając także głębsze zrozumienie struktury cząstek bardziej swojskich, jak proton czy neutron.

Najbardziej ekscytujące byłoby odkrycie wśród analizowanych zderzeń anomalii świadczących o konieczności poważnego przemyślenia na nowo modelu standardowego, a może nawet podważających jego podstawy. Pewną nadzieję dają na przykład anomalie statystyczne zaobserwowane w procesach, w których biorą udział miony. Jednak istotność statystyczna tych obserwacji na razie nie jest na tyle przekonująca, żeby ogłosić jakiś przełom, więc trzeba poczekać na następne sesje robocze LHC.

I na tym kończę listę zaskoczeń fizycznych ostatniego półwiecza. Przepraszam, jeśli się rozgadałem.

Lektura dodatkowa dla Czytelników cierpliwych i nieco zaawansowanych:

https://www.kwantowo.pl/2017/07/09/bozon-higgsa-czyli-dawca-masy-czasu/

https://profmattstrassler.com/articles-and-posts/particle-physics-basics/the-known-apparently-elementary-particles/the-known-particles-if-the-higgs-field-were-zero/

https://physics.mit.edu/wp-content/uploads/2021/01/physicsatmit_13_wilczek.pdf