Defilada na Placu Czerwonym w Moskwie w czerwcu 1945 roku. Wikimedia Commons

WSPÓLNOTA CZERWIENI cz. 43

Lotnicze zdobycze Związku Sowieckiego, pozyskane w Niemczech po zakończeniu drugiej wojny światowej, to temat tak szeroki, że wystarczy na osobną książkę. Z konieczności skupię się na wybranych zagadnieniach.

Zazwyczaj w kontekście wykorzystania ogromnych zasobów intelektualnych niemieckiej aeronautyki po 1945 roku wspomina się o operacji Paperclip i wywiezieniu ponad tysiąca hitlerowskich naukowców i inżynierów do USA, razem z tysiącami ton (!) dokumentacji (militarnej tudzież cywilnej, przemysłowej), licznymi samolotami oraz pociskami rakietowymi. Sowieci wypominali Amerykanom przed wiele dekad Wernhera von Brauna i jego kolegów, czyniąc to tak skutecznie, że i dziś większość opinii publicznej wierzy w kłamstwo, że tylko Zachód skorzystał z zastrzyku nazistowskiej wiedzy, a stalinowski Kraj Rad wszystko osiągnął samodzielnie. Trzeba naprawdę wierzyć w cuda, by w XXI wieku upierać się, że kraj, który jeszcze w naszych czasach nie umie zbudować toalet w budynkach mieszkalnych, w epoce komunizmu potrafił autonomicznie rozwiązać wszystkie problemy, których wraży Zachód nie umiał pokonać bez udziału hitlerowców.

Z lewej generał Walther Dornberger, komendant ośrodka badawczego V-2 w Peenemünde; w środku SS-Sturmbannführer Wernher von Braun – dwaj przyszli pracownicy NASA. Austria, 3 maja 1945. (NARA/Wikimedia Commons)

Sęk w tym, że o ile faktycznie francuski przemysł lotniczy, w tym silników odrzutowych, brytyjski i amerykański nie uzyskałyby szybkich postępów bez niemieckich emigrantów, to sowiecki potrzebował ich jak powietrza. W latach 30. kupowano wiele technologii, ale stalinowskiej Rosji brakowało fachowców, by technikę rozwijać i zmuszać fabryki do prawidłowej produkcji. W latach 1945-46 ustrzeżono się tych błędów, zabierając z Niemiec dokumentację i prototypy wraz z ludźmi, którzy posiadali stosowną wiedzę i umiejętności. Na początku kazano im pracować w Niemczech Wschodnich, ale wywiady alianckie dowiedziały się o tym ewidentnym łamaniu porozumień poczdamskich i Sowieci zmuszeni byli ewakuować “swoich” Niemców.

Lipiec 1946 roku: uprawa ziemi w dawnym berlińskim ogrodzie zoologicznym. (Bundesarchiv)

W tym samym czasie podwaliny nowych technologii w Wielkiej Brytanii czy Francji tworzyli już Niemcy. Pierwsze silniki odrzutowe francuskiej firmy Turboméca, założonej przez polskiego Żyda, Józefa Szydłowskiego, konstruował zespół inżynierów pod kierunkiem Fritza Nallingera, byłego szefa działu badawczo-rozwojowego Mercedesa. Założone od zera konsorcjum ATAR tworzyło silniki turboodrzutowe rękami Niemców z BMW pod wodzą Hermanna Oestricha (który wcześniej już zaprojektował dla Brytyjczyków silnik turbośmigłowy). W Wielkiej Brytanii pracował Hans Multhopp, który już w 1947 roku stworzył projekt myśliwskiego samolotu naddźwiękowego – ale Brytyjczycy uznali, że latanie szybciej niż dźwięk jest niebezpieczne i nie należy się nim zajmować; projekt utajniono, zabraniając autorowi dostępu do własnej pracy. Multhopp wyjechał do USA i dzięki niemu powstał amerykański prom kosmiczny Space Shuttle. Bez niemieckiej dokumentacji nie powstałyby angielskie bombowce Avro Vulcan (prace Lippischa) i Handley Page Victor (skrzydło projektu Arado), ale Brytyjczycy wstydzili się swojej przemysłowej prowizorki i szybko pozbyli się większości Niemców. Zostali tylko tacy ludzie jak Dietrich Küchemann, który uratował od klęski bombowiec Victor i uczestniczył w projektowaniu samolotu Concorde.

Prototypy statków powietrznych o nośnych kadłubach HL-X-24A, M2-F3 i HL-10, które zaprojektował dla NASA zespół pod kierownictwem Hansa Multhoppa, byłego konstruktora samolotów odrzutowych w zakładach Focke-Wulfa. Dzięki zdobytej podczas badań tych prototypów wiedzy mógł powstać prom kosmiczny Space Shuttle. (NASA NIX-ECN-2353/Wikimedia Commons)

Sowiecki wywiad wiedział na pewno o większości tych prac – w końcu przynajmniej brytyjski establishment był przezeń spenetrowany. W atmosferze oskarżeń ze strony pozostałych aliantów, zaplanowano potężną operację wywozu z radzieckiej strefy okupacyjnej wszelkich istotnych naukowców, inżynierów i techników – część jechała chętnie, chcąc uniknąć biedy w zrujnowanej ojczyźnie, część jechała tylko dlatego, że nie zainteresowali się nimi zachodni alianci, innych zaś zabrano siłą. Wywożono naukowców, inżynierów i techników wraz z rodzinami. Operację nazwano dla niepoznaki “Osoawiachim”, czyli tak, jak nazywał się pseudocywilny aeroklub narodowy ZSRR, szkolący załogi de facto dla lotnictwa bojowego. 22 października 1946 jednocześnie wysłano specgrupy NKWD do 3500 niemieckich specjalistów (amerykańska operacja Paperclip w sumie dotyczyła ok. 1600 osób) i wraz z rodzinami wywieziono ich do ZSRR (w sumie prawdopodobnie ok. 6 tysięcy Niemców). Większość fachowców zajmowała się lotnictwem bądź rozwojem techniki rakietowej. Reszta specjalizowała się w konstrukcji broni strzeleckiej, pojazdów, elektroniki itd. – szczegółowe dane nie są dostępne.

Legitymacja kandydata na członka Komitetu Centralnego KPZR Iwana Sierowa. (Wikimedia Commons)

Operację zorganizował na polecenie Stalina i kierował nią jeden z najbardziej zaufanych ludzi sowieckiego dyktatora. Iwan Sierow był tym samym enkawudzistą, który wcześniej stanął na czele organizacji Smiersz i który jeszcze w 1944 na warszawskiej Pradze uruchomił przesłuchania oraz tortury polskich patriotów. Wielu z nich zginęło z ręki jego siepaczy w piwnicach domów, w których urządzono prowizoryczne więzienia. Z kolei w 1947 roku to on stał na czele ekipy, w skład której wchodził m. in. zespół matematyków, fałszującej wybory w Polsce.

Oficjalne godło głównego zarządu kontrwywiadu “Smiersz”. (Wikimedia Commons)

Operacja Osoawiachim udała się w pełni, część specjalistów zabrano także z amerykańskiej strefy okupacyjnej. Moskwa była wściekła, że nie udało się zgarnąć Wernhera von Brauna i musiała się zadowolić specjalistą od naprowadzania rakiet z Peenemünde, Helmutem Gröttrupem wraz z ekipą współpracowników. Stalin zażądał pozyskania lub porwania znakomitego konstruktora firmy Focke-Wulf, Kurta Tanka oraz profesora Eugena Sängera, twórcy koncepcji pojadu suborbitalnego dalekiego zasięgu (zabawne, ale w XXI wieku wraca się do jego pomysłów!), lecz się to nie powiodło.

Profesor Eugen Sänger długo po wojnie. (Wikimedia Commons)

O ile mocarstwa zachodnie miały za sobą początek własnej ścieżki rozwoju samolotów o napędzie odrzutowym, to Sowieci musieli wykonać znacznie większy skok technologiczny w tej materii, jeśli chcieli nadal myśleć o podboju świata. Alianci skorzystali z technologii budowy płatowców, silników odrzutowych i turbośmigłowych, foteli wyrzucanych, aerodynamiki skrzydeł skośnych, w układzie delta i układów bezogonowych, a także medycyny lotniczej – tu szczególnie wyróżnił się doktor Hubertus Strughold, badacz korzystający z więźniów obozów koncentracyjnych. Bez jego badań (których wyniki znali także Sowieci) nie byłyby możliwe loty w stratosferze oraz załogowe loty kosmiczne.

Doświadczalny kombinezon ciśnieniowy firmy Dräger, badany w kabinie latającego skrzydła Horten. (Wikimedia Commons)

cdn.

Niemiecki cywil patrzy na ogromny portret Stalina na Unter den Linden w Berlinie. 3 czerwca 1945. Wikimedia Commons

WSPÓLNOTA CZERWIENI cz. 42

Mocarstwo kolonialne, jakim był w istocie Związek Radziecki, karmiło się zawsze niczym pasożyt zawartością podbitych regionów i krajów – musiało, bo inaczej koślawej i niewydajnej gospodarce groziła rychła entropia. Uznanie ZSRR za jednego ze zwycięzców II wojny światowej otworzyło przed totalitarnym molochem nowe, niemal nieograniczone możliwości.

Radioodbiornik polskiej firmy Elektrit z Wilna. (Wikimedia Commons)

Przede wszystkim nikt się nie upomniał o polskie zasoby przemysłowe i naukowe, zagarnięte przez czerwoną szarańczę już w 1939 roku, takie jak np. nowoczesną fabrykę radioodbiorników Elektrit w Wilnie, zakłady szybowcowe we Lwowie (Lwowskie Warsztaty Lotnicze) i całą masę drobniejszych, specjalistycznych przedsiębiorstw. Planowo niszczono dowody pokazujące poziom rozwoju międzywojennego przemysłu w Polsce (np. nie ściągnięto do Polski znajdujących się w Rumunii przedwojennych samolotów poza kilkoma), nawet mapy i plany miast – elementem Wielkiego Sowieckiego Kłamstwa była przecież “konieczność” interwencji Armii Czerwonej w 1939 roku na ziemiach wschodnich w obronie chłopów i robotników przed emanującą złem sanacją. O niektórych przejawach technologicznego zaawansowania II RP po raz pierwszy napisano nieśmiało dopiero w latach 70. XX wieku.

Osiągnięcia sowieckiego przemysłu motoryzacyjnego. (Deutsche Fotothek/Wikimedia Commons)

Niemcy i Austria wypełnione były dobrem wszelakim, w tym fabrykami przedmiotów codziennego użytku. Wiele z nich pojechało do ZSRR wraz z personelem, którego nikt nie pytał o zgodę na wyjazd i pracę przymusową. Tak się stało np. z fabryką motocykli DKW, która po przeniesieniu do ZSRR zaczęła produkować – nie żadną “kopię”, tylko oryginał – motocykl DKW RT 125, przemianowany na “Moskwa/Mińsk M1A”. Przedwojenny Opel Kadett stał się Moskwiczem 400 (wszystkie części były wzajemnie wymienne), przy czym z zakładu Opel Brandenburg nie dało się za wiele zabrać po bombardowaniach – sporo sprzętu za to uzyskano w zakładzie w Rüsselsheim w amerykańskiej strefie okupacyjnej, stamtąd też wzięto dokumentację. Na wschód pojechała także fabryka samochodów dostawczych Framo. Niczego nie trzeba było konstruować.

Moskwicz 400. (Wikimedia Commons)

Wbrew powszechnej opinii, rozpowszechnianej do dziś przez wewnętrznie sprzeczne strony internetowe, ciężki motocykl Dniepr M-72/Ural nie został skopiowany ze zdobycznych motocykli niemieckich – w końcu lat 30. normalnie zakupiono prawa do licencji na motocykl BMW R71, narzędzia niezbędne do tejże produkcji oraz sprowadzono z III Rzeszy personel techniczny, który wyszkolił załogę fabryk w Moskwie, Leningradzie i Charkowie. Tylko dlatego zachowały się we wschodnich Niemczech zakłady w Eisenach (BMW, potem EMW i DKW/Wartburg), w Zwickau (Horch, potem P60/70/Trabant) oraz mury zakładu Framo (przed wojną Framo, potem Barkas), bo po zużyciu elementów z zapasów miały wytwarzać samochody z silnikami dwusuwowymi, przedwojennej konstrukcji DKW, a te Rada Najwyższa ZSRR uznała za nieprzydatne dla gospodarki Kraju Rad – nadto uznano, że wschodnim Niemcom trzeba zapewnić minimum wygody, by nie ośmielili się buntować.

Motocykl BMW R71 z 1938 roku. (BMW AG)

Zabierano wyposażenie szpitali, tory kolejowe, podkłady, linie energetyczne, transformatory. Z terenów poniemieckich przekazanych Polsce skradziono co najmniej 5000 kilometrów kompletnych linii kolejowych. O tępocie sowieckiego okupanta najlepiej świadczy fakt, że gdy w 1948 roku na Pomorzu Szczecińskim rozpoczęto rozbudowę baz wojskowych ZSRR, musiano odbudować linie kolejowe do poniemieckich lotnisk, które ten sam okupant wcześniej zdemontował i ukradł. Z tego regionu Sowieci zabrali do siebie odlewnię żelaza, fabrykę celulozy, cementownię, wspomniane wcześniej zakłady w Policach…

Czerwonoarmiści na ulicach Starogrodu w 1945 roku – obecnie Stargard. (Wikimedia Commons)

Przekazane Polsce ziemie, perfidnie opisywane jako “Odzyskane”, potraktowano jak ziemię niemiecką, z której należy zebrać reparacje – mające wynagrodzić moskiewskiej dyktaturze niepowodzenie inwazji Zachodu w 1941 roku. Na to wszystko nakładało się działanie band złożonych z czerwonoarmistów, które rabowały i zabijały polskich przesiedleńców, a czasem i własnych kolegów. Ogołocenie polskiej ziemi z zastanych dóbr, podpalanie bibliotek, pałaców, domów mieszkalnych, to wszystko sprawa Sowietów – wyniki ich działalności propaganda PRL zrzucała na “działania wojenne” i co straszne, wielu naszych rodaków nadal wierzy w to wyjaśnienie. Prawdziwej skali strat poniesionych przez Polskę wskutek działań ZSRR nie zbadano nigdy.

Niemiecki lotniskowiec Graf Zeppelin w Szczecinie. Wrzesień 1945. (Wikimedia Commons)

W tym samym czasie Rosjanie zbierali niemiecki sprzęt wojskowy, gdzie się dało. Weźmy na przykład ogromną, zajmującą prawie 3 kilometry kwadratowe, instalację łączności ELF Goliath w miejscowości Calbe an der Milde w Saksonii-Anhalt. Już przed drugą wojną światową naukowcy niemieccy, pracujący w firmie elektrotechnicznej C. Lorenz AG, dopracowali system łączności radiowej w zakresie bardzo niskich częstotliwości, pozwalający na odbieranie przez pozostające w zanurzeniu okręty podwodne prostych wiadomości. Pierwsza stacja nadawcza powstała w 1939 roku w miejscowości Nauen, nieopodal Berlina, ale lokalizacja okazała się niefortunna, albowiem osiągnięto tam niską skuteczność anten. Nową stację zbudowano w bardziej sprzyjającym terenie. Zaczęła działać w roku 1943 i funkcjonowała bez przeszkód do końca wojny. Maszty antenowe miały wysokość ok. 200 metrów, a nadajnik, z zasilaniem z niezależnych generatorów, miał moc między 1 MW i 2 MW (zależnie od źródeł). Sygnały odbierano bez problemu nawet w Cieśninie Malakka.

U-Boot Typ XXI, najnowocześniejszy okręt podwodny II wojny światowej. (Wikimedia Commons)

Amerykanie, którzy początkowo zajęli teren stacji nadawczej Goliath, prawdopodobnie nie zrozumieli znaczenia swego znaleziska i wykorzystywali miejsce jako punkt zborny jeńców wojennych. Po nich przejęli stację Sowieci, którzy metodycznie zdemontowali całość i wywieźli do ZSRR – stację zmontowano ponownie w rejonie miasta Niżny Nowgorod, gdzie według wszelkich dostępnych danych działa do dziś (na jej wzór zbudowano drugą na Białorusi, obecnie działa także trzecia, znacznie nowsza, na Półwyspie Kola). Pierwszą podobną stację Amerykanie uruchomili dopiero w roku 1982. Dziś podobnymi dysponuje kilka krajów, w tym Chiny, które całkiem niedawno uruchomiły największą na świecie. Wszystkie korzystają z tych samych niemieckich założeń konstrukcyjnych.

Sekcja kadłuba U-Boota Typ XXI w stoczni. (Wikimedia Commons)

Notabene Sowieci, którzy od 1934 roku budowali okręty podwodne według zakupionej w III Rzeszy dokumentacji, po wojnie wyprodukowali kilkaset nowych, opartych na konstrukcji U-boota Typ XXI (wcześniej, po zajęciu zakładów budujących moduły, z których składał się ten U-boot oraz montownię w Gdańsku, Rosjanie prawdopodobnie po prostu kontynuowali produkcję, wytwarzając w sumie nawet ponad 50 jednostek). Wykorzystując niemiecką dokumentację z prób przeprowadzonych jeszcze podczas wojny i, prawdopodobnie, niemieckich inżynierów, na ich bazie budowano pierwsze sowieckie okręty podwodne, uzbrojone w rakietowe pociski balistyczne (Niemcy przeprowadzili pierwsze próby wystrzeliwania rakiet spod wody już w 1942 roku). Zgodnie z radzieckim zwyczajem, sprawdzone bazowe konstrukcje kadłubów itp. wykorzystywano w nowych modelach jednostek podwodnych, budowanych nawet w latach 80.

Sowiecki okręt podwodny klasy Projekt 613, czyli nieco zmieniony U-Boot Typ XXI. (Wikimedia Commons)

Przejmowano także mnóstwo instalacji stacjonarnych (np. słynną centralę telekomunikacyjną Zeppelin w Zossen i kilkadziesiąt tysięcy km linii telekomunikacyjnych w Europie, całość służyła Sowietom do lat 80.), lotniska, poligony, koszary, ale także sporo sprawnego i czasem fabrycznie nowego sprzętu lotniczego. Na fabrycznym lotnisku zakładów Focke-Wulfa w Marienburgu (dziś Malbork) przejęto znaczną liczbę fabrycznie nowych myśliwców Fw-190D-9. Nie wiadomo, ile ich było – rosyjscy historycy starali się zawsze w swoich publikacjach zredukować znaczenie tej zdobyczy.

Focke-Wulf Fw-190D-9 w służbie lotnictwa sowieckiego. (Wikimedia Commons)

Według niektórych źródeł wystarczyło na wyekwipowanie dwóch pełnych pułków lotnictwa bojowego Floty Bałtyckiej oraz, być może, specjalnego pułku, który w latach 1945-46 miał bronić Moskwy. Masowe wprowadzenie do służby tych samolotów najlepiej świadczy o zaufaniu, jakim darzono własne, rzekomo znakomite, konstrukcje Jakowlewa i Ławoczkina. Notabene jesienią 1945 roku jeszcze cztery Focke-Wulfy dostarczono do ZSRR ze Szwecji – zostały tam internowane w czasie działań wojennych i przekazano je w ramach realizacji niemieckich reparacji.

Focke-Wulf Fw-190D-9. (Wikimedia Commons)

W dalszych odcinkach opowiem o innych lotniczych zdobyczach Sowietów.

cdn.

Zajęcie miejscowości Biała koło Prudnika przez Armię Czerwoną w 1945 roku. Wikimedia Commons

WSPÓLNOTA CZERWIENI cz. 41

Dzięki Wielkiemu Sowieckiemu Kłamstwu Stalin dokonał cudu: nieudaną inwazję Europy przekształcił w przejście do sojuszu z krajami Zachodu. Ten majstersztyk udał się między innymi dlatego, że pomógł wygodnie zakamuflować własne niepowodzenia pozostałych Aliantów. Propaganda wmówiła światu, że bohaterscy Sowieci niemal samodzielnie obronili Europę przed nazistami i dzięki temu mogli uczestniczyć w podziale łupów po III Rzeszy i brać udział w osądzaniu hitlerowskich zbrodniarzy.

Zdjęcie z dokumentacji wykonanej po odkryciu grobów oficerów polskich zamordowanych w Katyniu. (Wikimedia Commons)

Tak naprawdę stemplem, uwierzytelniającym wobec społeczności międzynarodowej Wielkie Sowieckie Kłamstwo, stał się trybunał w Norymberdze – za zbrodnie przeciw ludzkości osądzono tam tylko Niemców i Austriaków, zaś zbrodnie sowieckie pozostały bezkarne, w tym masowy mord w Katyniu. Główny sowiecki prokurator w Norymberdze, Roman Rudenko, został potem nagrodzony stanowiskiem komendanta obozu koncentracyjnego NKWD nr. 7, mieszczącego się w Sachsenhausen, gdzie doprowadził do śmierci co najmniej 12 tysięcy więzionych osób. Ten sam Rudenko uczestniczył w eliminacji Ławrientija Berii i skazaniu pilota samolotu zwiadowczego U-2, Gary’ego Powersa, zajmował się planowaniem metod tępienia opozycji, a także był członkiem KC KPZR i posiadaczem tytułu Bohatera Związku Radzieckiego.

Prokurator Roman A. Rudenko w Norymberdze. (TASS/Wikimedia Commons)

O ile w latach 30. Stalin musiał kupować licencje i zlecać cudzoziemcom budowę fabryk, w 1945 roku mógł po prostu zabrać kompletne fabryki i, wraz z nimi, tysiące niemieckich specjalistów, których można było zaprząc do uruchamiania produkcji oraz działalności badawczo-rozwojowej. Tak jak industrializację późnych lat 20. i wczesnych 30. Związek Sowiecki w całości zawdzięczał kapitalistycznemu Zachodowi, tak wtórną industrializację w okresie po zakończeniu drugiej wojny światowej zawdzięczał splądrowaniu Niemiec i ziem niemieckich przyznanych Polsce, a także ściągnięciu rzeszy niemieckich specjalistów do Rosji Sowieckiej. Rodzimy wkład w ten proces ograniczał się do wyznaczania “słupów”, firmujących biura konstrukcyjne i nadających im propagandowo akceptowalny charakter. Umowy z Jałty i Poczdamu przyznawały formalnie ludobójcy Stalinowi, sojusznikowi Hitlera, połowę wszystkich oficjalnych reparacji wojennych ze strony Niemiec.

Sowieccy fizylierzy na amerykańskim czołgu M4A2 Sherman, otrzymanym bezpłatnie w ramach dostaw Lend-Lease. Terytorium Niemiec, rok 1945. (Wikimedia Commons)

Tuż za falami formacji frontowych, które w końcowej fazie wojny atakowały Niemców i ich sojuszników, posuwały się jednostki tzw. “trofiejszczyków”, które gromadziły wszelkie zdobyczne dobra o charakterze militarnym (resztę kradli lub bezmyślnie niszczyli czerwonoarmiści już na własną rękę). Zbierano broń, pojazdy, narzędzia, wszelką dokumentację. Już na tym etapie także wywożono do ZSRR techników czy innych specjalistów, których udawało się ująć – operacja ta nie miała zorganizowanego charakteru i odbywała się żywiołowo. Losy tych Niemców nie są znane.

Czerwonoarmiści w Austrii, rok 1945. (Wikimedia Commons)

Kapitulacja Niemiec i stworzenie radzieckiej strefy okupacyjnej oznaczały nowe realia i nowe możliwości. Głodny i pozbawiony środków do życia personel wszelkich zakładów przemysłowych o charakterze zbrojeniowym, znajdujących się we wschodnich Niemczech, niezwłocznie zapędzono do pracy w tych samych zakładach i ośrodkach badawczych. Nie zawsze konieczny były przymus – obietnica otrzymania żywności miała ogromną wartość (a żywność i tak pochodziła w większości z bezpłatnych dostaw amerykańskich – słynna sowiecka “tuszonka” to po prostu puszki amerykańskiego produktu mięsnego o nazwie “Spam”; łącznie Stany Zjednoczone wysłały do ZSRR 3 miliony ton żywności).

Cincinnati w stanie Ohio: produkcja wieprzowiny w puszkach dla ZSRR w zakładach spożywczych Krogera. (Wikimedia Commons)

Wszelkie obiekty przemysłowe, przejmowane w czasie działań wojennych, były opróżniane ze sprzętu, który natychmiast wywożono koleją do ZSRR. Ten los spotkał wszystkie niemieckie zakłady przemysłowe na ziemiach pierwotnie polskich, a także na terenach poniemieckich, teoretycznie przyznanych Polsce jako “Ziemie Odzyskane”. Z pozoru to nielogiczne – skoro Polska wchodziła w sferę wpływów Moskwy i otrzymała ziemie historycznie niemieckie, to zniszczona pożogą wojenną powinna była w ramach reparacji dla siebie zatrzymać wyposażenie hitlerowskich fabryk, by móc pracować w nich na chwałę bratniego Związku Sowieckiego, prawda? Nieprawda. Stalin nigdy bowiem nie wybaczył Polsce 1920 roku i porażki swojego pierwszego planu inwazji Europy. Wydał polecenie, aby na przejmowanych przez rząd lubelski terenach poniemieckich “została goła ziemia”. Służalcze pseudowładze nowej Polski, z niewielkimi i rzadkimi wyjątkami, nie ośmieliły się odezwać w tej kwestii.

Hydrierwerk Pölitz, zakłady produkcji benzyny syntetycznej w Policach. (Wikimedia Commons)

Tak straciliśmy mnóstwo zakładów chemicznych, w tym fabrykę Anorgana w Dyhernfurth (Brzegu Dolnym, produkującą broń chemiczną) czy zakłady produkcji benzyny syntetycznej w Policach i Blachowni, fabryki samolotów Focke-Wulf w podpoznańskich Krzesinach i w Malborku, stocznię w Elblągu, wyposażenie zakładów lotniczych w Mielcu, mnóstwo zakładów na Dolnym Śląsku i Pomorzu, w tym fabrykę samochodów Stoewer w Szczecinie. Ta ostatnia znajdowała się w nieskazitelnym stanie, część sprzętu ewakuowano, ale transport przejęła Armia Czerwona – przechodząca spod niemieckiej pod sowiecką okupację Polska mogłaby niemal natychmiast uruchomić produkcję samochodów nowocześniejszych pod względem technicznym od komicznie archaicznej Pobiedy, ale Stalin na takie ekstrawagancje nie miał zamiaru pozwalać. Polska, w jego założeniu, miała być biednym, niewolniczym, posłusznym krajem, zdanym całkowicie na łaskę ZSRR.

Samolot LWD Zuch 2, konstrukcji Tadeusza Sołtyka, napędzany zdobycznym niemieckim silnikiem Siemens-Bramo Sh.14. (Wikimedia Commons)

Fabryk benzyny syntetycznej państwo sowieckie oczywiście nie potrzebowało – ale zabierając je z Polski odbierało jej możliwość produkcji własnych paliw ciekłych z węgla kamiennego, którego ta miała w nadmiarze. Ciągłe upokarzanie “bratniego” państwa trwało aż do śmierci komunistycznego dyktatora, objął ten proces zmuszenie Polski do nabycia licencji na samochód Pobieda i samolot Po-2 czy zebranie niemieckich silników lotniczych ze składnic na ziemiach polskich – aby Polacy tacy jak Sołtyk nie ośmielali się budować własnych samolotów.

Prezydent Truman podczas inspekcji 3. Dywizji Pancernej Armii USA na terenie Niemiec. Stoi w samochodzie Stoewer Arkona, wyprodukowanym w Stettinie/Szczecinie. (NARA/Wikimedia Commons)

Co najstraszniejsze z punktu widzenia odbudowy naszego kraju, większość wyposażenia niemieckich zakładów z przejmowanych przez administrację polską obszarów nigdy nie została przez Sowietów wykorzystana przemysłowo – albo stała się złomem hutniczym, albo stoi do dziś zapomniana na zarośniętych krzakami, zardzewiałych bocznicach kolejowych. Małpia złośliwość Stalina sprawiła, że skradziono więcej fabryk, aniżeli była w stanie przetrawić prostacka gospodarka jego totalitarnego kraju.

W dalszych odcinkach opowiem o konkretnych przykładach pozyskanej przez Sowietów niemieckiej technologii, o programach budowy bomby atomowej, broni rakietowej, samolotów odrzutowych, broni strzeleckiej, akcji przemieszczenia niemieckiego personelu do ZSRR i wielu innych mało znanych zagadnieniach.

cdn.