Promieniujące orzechy – czyli znów ci dziennikarze…

Podejrzewam, że do świąt będę miał na tapecie przynajmniej po jednym dziennikarzu z każdej z tzw. „szanujących się” redakcji gazety czy radia. Mieliśmy już na tapecie „wyłączanie pola magnetycznego” i „rozmiary cząsteczek elementarnych”, a dziś skupimy się na temacie promieniowania i radioaktywności. Nasz blog zawiera świetny cykl o samym promieniowaniu, który polecam pod poniższym linkiem: Promieniowanie.

Co spowodowało, iż znów załamałem ręce? Zajrzyjcie pod ten link, bo brzmi naprawdę groźnie! https://pomorska.pl/oto-najbardziej-radioaktywne-produkty-spozywcze-lista-one-maja-najwiecej-promieniotworczych-pierwiastkow-9042024/ar/c14-18435665. Już pierwszy akapit powoduje we mnie poczucie, że znów nie wiem, o co chodzi, ale chyba powinienem się bać: „Każdy produkt spożywczy jest w pewnym stopniu radioaktywny. Poziom radioaktywności zależy od ilości znajdujących się w nim pierwiastków promieniotwórczych. Niekwestionowanym liderem są orzechy brazylijskie. Ich aktywność wynosi 6600 pCi/kg. Czy mogą zaszkodzić naszemu zdrowiu? Jakie jeszcze popularne produkty spożywcze znajdują się na liście? Szczegóły w naszym artykule.

Szanowna Pani − co to znaczy że aktywność wynosi 6600 pCi/kg? To dużo czy mało? Co to za jednostka i co to za lista produktów radioaktywnych? Jako że na wyjaśnienia autorki nie ma co oczekiwać, jak zwykle pomoże nasz blog.

Tak, każdy produkt jest w jakimś stopniu radioaktywny i ma to związek z zawartością pierwiastków promieniotwórczych, choć poprawnie należałoby powiedzieć − izotopów. O szczegółach już za chwilę, a teraz chciałbym się skupić na owym „6600 pCi/kg”. Jestem przeciwnikiem używania jednostek, z którymi Czytelnik nie spotyka się na co dzień, bez wyjaśnienia, co oznaczają. Metry, kilogramy czy sekundy są swojskie, ale takie pikokiury na kilogram (tak należy odczytać pCi/kg)? Jak bardzo radioaktywna jest garść takich orzechów i czy do wieczornego seansu nie należy jednak wybrać fistaszków?

Jednostki tej nie znajdziemy w Układzie SI − została ona nazwana na cześć jednej z najwybitniejszych Polek; myślę, że łatwo się domyślić, o kim mowa. Jeden kiur odpowiada aktywności 1g izotopu 226Ra. Nie jest to jednostka zbyt wygodna w stosowaniu, dlatego do opisu aktywności danej próbki lepiej posłużyć się bekerelem (Bq): jeśli w ciągu sekundy zajdzie w niej jeden rozpad promieniotwórczy, np. jeśli jedno jądro wyemituje jedną cząstkę alfa w tym czasie, to mówimy że aktywność próbki jest równa jednemu bekerelowi. 1 Ci (kiur) to w zaokrągleniu 37 GBq (gigabekereli), stąd łatwo obliczyć, że aktywność wspomnianych orzechów to około 244 Bq, czyli 244 rozpady w każdej sekundzie − pod warunkiem, że mamy pod ręką kilogram. Aktywność jednego orzecha będzie znacznie mniejsza. Kilogram kawy dla porównania charakteryzuje się aktywnością 1 kBq, czyli w każdej sekundzie zachodzi w nim tysiąc takich rozpadów. Może to jest przyczyną, dla której promieniujemy energią po małej czarnej? Żarty na bok. Powiedzieliśmy sobie jak na razie, że w żywności zachodzą rozpady radioaktywne i że nie ma w tym nic dziwnego. Wiemy również, że pracownicy palarni kawy nie pracują w strojach wymaganych przy pracy z materiałami radioaktywnymi. To jak to jest z tym, co na polu rośnie? Jeść − czy jednak przepijać każdy kęs płynem Lugola? Przepraszam, postaram się ograniczyć poczucie humoru, zwłaszcza tego rodzaju, wspomniany preparat nie jest „lekiem przeciwko promieniowaniu” i nie należy go spożywać. Spójrzmy na dalszą część cytowanego artykułu:

Wśród pierwiastków promieniotwórczych występujących w żywności można wymienić rad 226Ra, potas 40K, uran, cez czy stront. Niektóre z nich naturalnie występują w przetworach mlecznych, produktach zbożowych, owocach, warzywach czy wodzie mineralnej. Inne zaś, tak jak rad, migrują z gleby do roślin oraz wody, a następnie dostają się do organizmów zwierząt.

O ile zrozumiałbym taki zapis w SMS-ie, to szacunek dla Czytelników wymaga pewnej staranności: izotopy danych pierwiastków zapisujemy, umieszczając liczbę masową w lewym górnym rogu, tj. 226Ra, 40K. Nie rozumiem jednak, czemu podano promieniotwórcze izotopy dwóch pierwiastków, pomijając to przy następnych? Sugeruje to, że uran, cez i stront są promieniotwórcze w każdym przypadku, a tak nie jest. Uran, tak samo jak każdy pierwiastek zawierający w swoim jądrze więcej protonów niż ołów, nie posiada stabilnych izotopów, ale cez i stront jak najbardziej. Są to odpowiednio: 133Cs i 84Sr, 86Sr, 87Sr oraz 88Sr. Dalszej części cytowanego tekstu nie rozumiem do końca − bo co to znaczy, że w owocach są naturalnie a do roślin migrują z gleby? To skąd się wzięły w samych owocach?

Nie lubię pisania o radioaktywności w ten sposób. Sprawia to takie wrażenie, jakbyśmy nie stykali się z jakąś jej formą w każdej chwili. Wszystkie znane nam pierwiastki posiadają niestabilne izotopy; część z nich powstała naturalnie w toku procesów zachodzących np. we wnętrzach gwiazd. Tak na naszej planecie znalazły się np. uran i tor. Inne powstały i powstają w atmosferze Ziemi bombardowanej strumieniem promieniowania kosmicznego; przykładem jest tu radioaktywny izotop węgla 14C. Część z nich jest wtórnym efektem rozpadu uranu i toru, czego przykładem może być odkryty przez Marię Skłodowską rad. Inne to efekt naszych wesołych eksperymentów polegających na ostrzeliwaniu jąder neutronami bądź jonami. Choć jak wspomniałem, wszystkie pierwiastki posiadają izotopy promieniotwórcze, to z absolutną większością nigdy się nie zetkniecie: ich czas półrozpadu jest rzędu od mikrosekund do miesięcy. Te, z którymi mamy najczęściej kontakt, to izotopy potasu, węgla i pierwiastków będących produktami rozpadu uranu i toru. Ponieważ potas jest minerałem powszechnie występującym w skorupie ziemskiej, to rośliny pobierają go wraz z wodą z gleby. Ponieważ minerały zawarte w glebie to zawsze mieszanka różnych izotopów danego pierwiastka, to oczywistym jest, że drobna cześć pobranego przez roślinę potasu będzie radioaktywnym izotopem 40K.

Tych samych minerałów używamy do budowy naszych domów, dlatego same ściany naszych domów są w jakimś stopniu radioaktywne. Bardzo często mamy kontakt z jednym z produktów rozpadu uranu − jest to radon, który przecież jest gazem. W tej postaci ze skorupy ziemskiej trafia do atmosfery, gdzie ulega dalszemu rozpadowi, stając się radioaktywnym izotopem bizmutu 214Bi. Metale to ciała stałe, więc nie należy się dziwić, że czujniki różnych stacji notują zwiększony poziom promieniowania po każdym deszczu. Prawdę powiedziawszy, to radon jest odpowiedzialny za większość radioaktywności, z którą mamy kontakt w ciągu życia. Jest gazem, więc kumuluje się w zamkniętych pomieszczeniach, w których przecież spędzamy większość życia. Z tym, że nie ma się czego obawiać: w badaniach przeprowadzonych na obszarach o podwyższonej promieniotwórczości naturalnej nie odnotowano zwiększonej zapadalności na nowotwory. Czy więc należy się obawiać spożywania orzechów, bananów, kawy czy czegokolwiek? Nie, większe dawki przyjmujemy z innych źródeł i nie obserwujemy negatywnych efektów. Nie istnieje żaden sposób, aby uniknąć naturalnej promieniotwórczości; jest z nami od zawsze i będzie tak długo, jak długo będą istnieć jądra zdolne do rozpadu. Jeśli to, co chcecie zjeść, nie rosło na niezabezpieczonym składowisku odpadów radioaktywnych lub nie zostało wzbogacone intencjonalnie o takie pierwiastki, to absolutnie nie ma się czego obawiać.

fot. CC BY 3.0.

Oddziaływanie, któremu zawdzięczamy istnienie jąder atomowych, jest nazywane silnym. Biorąc pod uwagę jego zdolność do przezwyciężenia sił związanych z elektromagnetyzmem, jest to jak najbardziej usprawiedliwiona nazwa. Niestety zdolność ta jest ograniczona do bardzo krótkiego dystansu. Naprawdę krótkiego. Aby sobie to jakoś zobrazować, proszę sobie wyobrazić najmniejszy z atomów, czyli wodór. Jego promień atomowy wynosi ok. 5,291 772 · 10−11m − zasięg, na którym oddziaływanie silne jest zdolne do pokonania elektromagnetycznego, to 10 tysięcy razy mniej. No to jakim cudem istnieją (i mają się dobrze) jakiekolwiek jądra większe niż hel? Przecież to się (dzięki ładunkowi elektrycznemu jaki przenosi każdy proton) kupy nie trzyma w żaden sposób?

Trzyma! I musi się trzymać, czego dowodem naocznym są żelazne gwoździe! Oddziaływanie silne jest związane z ładunkiem umownie nazywanym kolorem, który przenoszą kwarki tworzące protony i neutrony. Cząstki przenoszące kolor mają specyficzną cechę: im bardziej próbujemy je wyrwać z układu z pozostałymi, tym mocniej się trzymają. Choćby włożyć w to dowolnie dużo energii, to i tak nigdy nie uzyskamy swobodnego kwarka, ale zawsze twór nazywany mezonem, składający się z pary kwark-antykwark. Właśnie wymiana takich par, noszących w omawianym przypadku nazwę pionów, pomiędzy protonami i neutronami trzyma jądra w całości. Z tym, że znów − zasięg takiego oddziaływania nie jest nieograniczony i aby istnieć, jądro musi zawierać neutrony, które stanowią rolę swoistego łącznika pomiędzy protonami. Dość naiwnie, ale w sposób wystarczający dla tego modelu, można sobie wyobrazić, iż wymiana pionów powoduje, iż każdy tworzący je neutron i proton cały czas zmienia swoją tożsamość.

No to prześledźmy pokrótce listę stabilnych izotopów, może rzuci się nam w oczy jakaś prawidłowość. Najbardziej popularny jest wodór w postaci protu. Zawiera w swoim jądrze jeden proton, a o ile nam wiadomo, protony się nie rozpadają. Gdy próbować skleić z sobą dwa protony, jak dzieje się to np. we wnętrzu Słońca, to efektem będzie nie 2He tylko 2H (D) czyli trwały izotop wodoru tj. deuter.

fot. domena publiczna

Stabilne izotopy helu zawierają w swoim jądrze jeden lub dwa neutrony, przy czym najbardziej rozpowszechniony jest wariant 4He czyli izotop zawierający w swoim jądrze dwa protony i dwa neutrony. Spójrzmy na węgiel: ma dwa stabilne izotopy, przy czym więcej jest tego zawierającego w jądrze 6 neutronów i 6 protonów. Podobna prawidłowość zachodzi dla azotu, tlenu i neonu. Przewagę mają izotopy zawierającego równą liczbę neutronów i protonów. W przypadku kolejnych pierwiastków pozostaje to prawdą dla pierwiastków o parzystej liczbie protonów w jądrze, w przypadku nieparzystej przewagę mają izotopy zawierające o jeden lub dwa neutrony więcej w porównaniu do liczby protonów.

Ostatnim pierwiastkiem spełniającym tę regułę jest wapń, którego najbardziej rozpowszechnionym izotopem jest 40Ca. Od tytanu zaczyna się to rozjeżdżać: przewagę mają te izotopy, w których jest nadmiar neutronów w stosunku do protonów, z tym że nie widać w tym żadnej prawidłowości. Jedyne, co rzuca się w oczy, to to, że pierwiastki o parzystych liczbach protonów mają więcej stabilnych izotopów w porównaniu do nieparzystych, które mają jeden lub dwa stabilne izotopy. Cyna, mająca liczbę atomową 50, ma aż dziesięć stabilnych izotopów, podczas gdy antymon o liczbie atomowej 51 jedynie dwa; kolejny tellur osiem, a następny jod jeden. Wyliczanka kończy się na ołowiu, który posiada cztery stabilne izotopy. Następny na liście jest bizmut z jednym izotopem, który nie jest stabilny, choć może się takim wydawać, bo jego czas półtrwania przekracza wiek Wszechświata. Kolejne pierwiastki nie mają już żadnych stabilnych izotopów, choć tor i uran posiadają na tym tle względnie dużo izotopów o czasie półtrwania do miliardów lat, co pozwala im występować naturalnie na naszej planecie. Liczba izotopów niestabilnych w przypadku poszczególnych pierwiastków pozwala nam dostrzec pewną zależność.

fot. CC BY 4.0.

Jeśli dany izotop leży poniżej ścieżki wyznaczonej przez izotopy stabilne, to jego sposób rozpadu będzie związany ze zmniejszeniem liczby neutronów w jądrze poprzez rozpad beta minus, czyli przemianę jednego z neutronów w proton przy jednoczesnej emisji elektronu i antyneutrina. Jeśli jądro zawiera niedobór neutronów w stosunku do izotopów stabilnych, to należy się spodziewać rozpadu beta plus, polegającego na przemianie protonu w neutron przy emisji pozytonu i neutrina. Jeśli dany izotop leży poza końcem ścieżki stabilności, to najczęściej rozpada się, emitując cząstkę alfa, składającą się z dwóch protonów i dwóch neutronów. Nie ma prostego algorytmu, który na podstawie liczby protonów w jądrze poda nam, ile możemy uzyskać izotopów danego pierwiastka, ale można zauważyć, że dla pewnych liczb protonów i neutronów w jądrze jest ono bardziej trwałe w stosunku do sąsiednich. Są to tzw. liczby magiczne: 2, 8, 20, 28, 50, 82, 126 i 184 dla samych neutronów. Biorąc pod uwagę, że najcięższe stabilne jądro to 208Pb o magicznych liczbach protonów (Z=82) i neutronów (N=126), to rzecz wydaje się warta uwagi, zwłaszcza że sprawdza się również w innych przypadkach. Zwracam uwagę, iż najbardziej rozpowszechniony izotop helu to 4He. Jest to szczególnie ciekawe w kontekście poszukiwania cięższych pierwiastków. Większość syntezowanych superciężkich jąder rozpada się w czasie rzędu milisekund, ale gdy uda się uzyskać jądra o większych ilościach neutronów to zauważamy obszar nazywany wyspą stabilności gdzie np. izotop 270Hs (pierwiastka zwanego hasem) ma czas półrozpadu ok. 22s! Sugeruje to, iż jądro, tak jak atom, posiada powłoki energetyczne możliwe do zajmowania przez jego składniki, a wypełnienie takich powłok sprawia, iż jądro jest stabilniejsze. Jest również nadzieja na syntezę dalszych pierwiastków, aby sprawdzić, gdzie leży granica!

Współczesna (2012) ocena położenia i rozmiarów wyspy stabilności, z maksimum czasu życia dla izotopów koperniku (Z = 112). Widoczny jest także obszar wysokiej niestabilności jąder, który dla obecnie badanych dróg syntezy rozciąga się powyżej Z ≈ 120

fot. domena publiczna

Kończąc ten tekst − zawsze, gdy ktoś w alarmistycznym tonie opowiada o radioaktywności wokół nas, to pamiętajcie, że macie z nią stały kontakt. Czy to w żywności, czy to podczas oddychania, czy z deszczem.

Spośród kilkudziesięciu izotopów promieniotwórczych występujących w sposób naturalny w przyrodzie, zaledwie kilka obecnych jest w różnych produktach spożywczych. Należą do nich przede wszystkim 14C, 40K oraz izotopy radu, toru i ich pochodne. Najbardziej rozpowszechniony jest izotop potasu 40K oraz izotop węgla 14C, które w organizmie człowieka o masie 70 kg odpowiadają za radioaktywność około 10 000 Bq.

W wyniku rozszczepienia ciężkiego jądra, np. uranu lub plutonu, powstaje około 100 różnych izotopów promieniotwórczych, jednakże tylko kilka z nich ma praktyczne znaczenie w przypadku skażenia żywności. Należą do nich głównie izotopy jodu, cezu i strontu, dla których ustalono normy zawartości zawierające się w przedziałach od 100 do 1000 Bq/kg w zależności od rodzaju izotopu (137Cs, 131I, 90Sr, 40K) i rodzaju żywności. Inne będą dla owoców, a inne dla mleka lub mięsa. O tym, dlaczego skupiono się na tych izotopach, oraz o tym, jak konkretnie przedostają się do środowiska, porozmawiamy sobie w kolejnym tekście, gdzie poruszę to w związku z rocznicą katastrofy w Czarnobylu.

(c) by Lucas Bergowsky
Jeśli chcesz wykorzystać ten tekst lub jego fragmenty, skontaktuj się z autorem
.

EM poleca (#2): Richard Rhodes – „Jak powstała bomba atomowa”

Zapewne wielu z Was obejrzało w zeszłym lub w tym roku film „Oppenheimer”, bardzo ciekawą opowieść o ojcu bomby jądrowej (7 Oscarów w 2024!). Kto nie widział – polecam. Ale ja nie o filmie tu chcę napisać.

Jeszcze zanim powstało to dzieło filmowe, były niezliczone książki traktujące o tym, jak doszło do powstania bomby. Chciałbym szczególnie polecić jedną, a mianowicie „Jak powstała bomba atomowa” autorstwa Richarda Rhodesa. Zanim przejdę do samej książki, kilka słów o autorze, bo jest to niezwykła postać. Gdy miał zaledwie rok, jego matka popełniła samobójstwo. Ojciec ożenił się ponownie, ale macocha zaniedbywała Richarda i jego starszego brata. W efekcie obaj trafili do sierocińca, gdzie pozostali do pełnoletności. Uczyli się bardzo dobrze, skończyli szkołę średnią, po czym Richard dostał stypendium na Yale, gdzie skończył studia (humanistyczne, m.in. historia) z wyróżnieniem. Gdy zainteresował się tematem z pogranicza historii i fizyki, czyli bombą jądrową, poszedł specjalnie na uniwersytecki kurs fizyki, aby zrozumieć to wszystko.

I tak w 1986 roku powstała absolutnie niezwykła książka „The making of the atomic bomb”, która została wyróżniona nagrodą Pulitzera.


Przeczytałem dziesiątki książek o tej tematyce, ale ta jest ewidentnie ponad wszystkimi innymi. Rhodes wykonał tytaniczną pracę, studiując tysiące dokumentów z tamtych czasów, co dało nam książkę mającą niemal 900 stron. Historia bomby zaczyna się jeszcze w XIX wieku – odkryciem zjawiska promieniotwórczości – ale wspomniany jest też Herbert George Wells, wizjoner bomby atomowej (powieść „The world set free” – „Świat wyzwolony” z 1914 (!) roku). Autor wplata w historię sporo fizyki, przekazując tę skomplikowaną wiedzę w całkiem prosty sposób. Ale mamy tam nie tylko fizykę. Dowiecie się też o całym skomplikowanym układzie światowej polityki, zarówno amerykańskiej, jak też światowej. Jest też sporo informacji o gospodarce, głównie o tym, jak trudno było przekonać Kongres do wyasygnowania wielkich pieniędzy bez ujawniania szczegółów tego, na co mają być przeznaczone. Szpiedzy przecież nie zasypiali gruszek w popiele, a Amerykanie woleli sowietów trzymać z dala od swoich sekretów. Szczerze mówiąc średnio im się to udało, albowiem wiele dokumentów dość szybko wylądowało na Kremlu. I wcale nie przekazywał ich Oppenheimer, przez lata gnębiony, śledzony i podsłuchiwany. Olbrzymi dramat wielkiego człowieka.

To książka o nauce, ale przede wszystkim o ludziach – wybitnych fizykach, politykach, przywódcach, ale też szeregowych technikach, robotnikach i dziewczynach obsługujących maszyny do separacji izotopów. Spotkamy w niej ludzi, których nazwiska znamy z podręczników: Einsteina, Bohra, Tellera, Feynmana. Czyta się ją z wypiekami na twarzy, jak najlepszy thriller. Dodajmy, że historia bomby nie kończy się ani testem Trinity, ani też zrzuceniem bomb na Hiroszimę i Nagasaki. Wzmaga się po wojnie, gdy zaczyna się wyścig zbrojeń. I w zasadzie trwa nadal.

Przeczytajcie tę książkę koniecznie, nawet jeśli nie interesuje was mechanizm rozszczepienia atomu, pomiar energii wybuchu przy pomocy papierków wypuszczanych z ręki czy też szalony zakład o to, czy wybuch bomby zapali atmosferę i zakończy życie na Ziemi. No i, jeśli dotychczas nie widzieliście, obejrzyjcie film. A tylko dla porządku dodam, że film nie jest oparty na omawianej książce, lecz na znakomitej biografii Oppenheimera autorstwa Birda i Sherwina.
Na samym końcu muszę też pochwalić tłumacza – Piotra Amsterdamskiego. Astrofizyk, wielki miłośnik gór. Przełożył kilkadziesiąt książek popularyzujących naukę, był naprawdę tytanem pracy.
Niestety, zabrała go wielka miłość, góry. Zginął w Tatrach w 2008 roku.

Promieniowanie. Część 4: Działanie w przypadku skażenia

Apokalipsa – obraz Alberta Goodwina (1903)

źródło: Wikipedia, domena publiczna

To wcale nie musi być wojna. Nie musi eksplodować wielka bomba, którą przyniesie rakieta. Nie musimy zobaczyć efektownego grzyba widocznego z wielu kilometrów.

Skażenie radiacyjne (promieniotwórcze) może nastąpić lokalnie, w zasadzie po cichu. Wystarczy, że jakaś paranoiczna grupa terrorystyczna użyje brudnej bomby (ang. dirty bomb). O brudnej bombie pisałem już na blogu jakiś czas temu. Jak to może wyglądać? Ktoś podłoży mały ładunek wybuchowy zawierający pewną ilość izotopów promieniotwórczych, dla bezpieczeństwa wyposażony w zapalnik zdalny albo czasowy. Spokojnie sobie odejdzie na bezpieczną odległość. I tyle. Nastąpi eksplozja, którą będzie słychać tak, jak czasami słyszymy, gdy ktoś odpala petardę czy mocniejsze fajerwerki. I w tym momencie wszystko się zaczyna. Ładunek zostanie rozproszony po okolicy bliższej i nieco dalszej. Nie będzie żadnych ostrzeżeń, nic nie będzie śmierdzieć, nie będzie efektownych kolorowych obłoków. Nic się nie da wyczuć, jeśli nie będziemy przy sobie mieli odpowiedniego miernika/dozymetru, a chyba mało kto nosi go ze sobą. Dlatego cały czas powtarzam, że właśnie taki rodzaj skażenia promieniotwórczego jest szczególnie niebezpieczny.

Jeśli zobaczymy w bliskiej okolicy grzyb atomowy, sprawa jest względnie prosta. Jeśli będziemy blisko, najczęściej nawet nie zdążymy się pożegnać z bliskimi. Po prostu odparujemy i tyle. Kto wie, czy to nie jest najlepsze rozwiązanie.

Jeśli chcecie sprawdzić, jak by to było w waszej okolicy, możecie skorzystać z jednego z wielu symulatorów eksplozji nuklearnej, np. Nuclear Secrecy.

Radzę zacząć od małej bomby, np. takiej jak w Hiroszimie – 15 kt TNT. Potem możecie iść na całość i zrzucać bomby megatonowe. W punkcie 3. radzę zaznaczyć „Casualties” (ofiary) oraz „Radioactive fallout” (opad promieniotwórczy). Gotowe, odpalamy i oglądamy. Uwaga: nie proponuję tego po to, aby was straszyć. Chodzi mi tylko (albo aż) o uzmysłowienie sobie, jak straszliwa jest ta broń.

Ale załóżmy, że była to bomba, która została zdetonowana daleko, albo że mieliśmy do czynienia z brudną bombą. Co w takiej sytuacji robić? Czy np. wiecie, jak wyglądają komunikaty o skażeniu promieniotwórczym? Obawiam się, że wątpię.

Po ustaniu niebezpieczeństwa zostanie nadany sygnał ciągły, niemodulowany, także trwający 3 minuty, z komunikatem: „Uwaga! Uwaga! Uwaga! Odwołuję alarm o skażeniach promieniotwórczych dla… (tu ma być podany obszar zagrożenia – wieś, miasto, dzielnica)”.
Podobny komunikat usłyszymy w przypadku skażenia chemicznego i biologicznego.

Tu znajdziecie oficjalne informacje rządowe związane ze stanem zagrożenia radiacyjnego.

No dobrze, ale co zrobić pomiędzy tymi dwoma komunikatami? W sieci na pewno znajdziecie setki stron, które to opisują. Ja ograniczę się do najbardziej podstawowych punktów.
Zapewne nie jesteście preppersami, którzy są zawsze przygotowani na takie wydarzenie. Mają wszystkie zapasy oraz miejsce schronienia. Ten tekst nie jest dla nich, piszę dla ludzi, którzy będą zaskoczeni wydarzeniami i nie przygotowywali się.
Po pierwsze – starajmy się nie panikować! Wiem, że łatwo się mówi, ale to tylko taka rada.

Zapamiętajmy trzy istotne zasady, jeśli chodzi o promieniowanie:

1. Im krócej będziemy wystawieni na promieniowanie, tym mniejszą dawkę przyjmiemy. Wniosek: ukryj się!
2. Im dalej jesteś od źródła, tym lepiej.
3. Każda, nawet niepozorna osłona zmniejsza narażenie.

Jeśli więc usłyszycie syrenę i komunikat, zbierajcie się. Gdy jesteście na zewnątrz, poszukajcie schronienia (biorąc pod uwagę każdy z powyższych punktów). Wchodząc do domu zdejmijcie całą wierzchnią odzież, włóżcie do plastikowego worka (razem z butami), zaklejcie go. Przepłuczcie nos i usta, umyjcie twarz, włosy, jeśli się da – weźcie prysznic. Zamknijcie okna, zasłońcie wywietrzniki, uszczelnijcie kominy i kominki. Wyłączcie wentylację, klimatyzację i wszelkie nawiewy. Napuśćcie wody do pojemników, do wanny/wiadra – jako gospodarczą, będzie przydatna do toalety. Nie wychodźcie z domu, mury was chronią, przynajmniej częściowo.

– woda (w lekkich, plastikowych pojemnikach),

– leki, które przyjmujecie stale + przeciwbólowe/przeciwgorączkowe, apteczka pierwszej pomocy,

– wilgotne chusteczki odkażające,

– maska przeciwpyłowa,

– ubranie (luźne, wygodne), buty (byle nie odkryte, żadnych sandałków!),

– koc ratunkowy (folia złoto-srebrna),

– worki plastikowe (dużo!),

– latarka (najlepiej LED),

– telefon + ładowarka,

– radio bateryjne (jeśli macie) + zapasowe baterie,

– power bank,

– dokumenty,

– jedzenie – tylko trwałe: napoje w butelkach, konserwy (nie zapomnijcie o otwieraczu!), jedzenie o długiej trwałości, szczelnie opakowane, suchary itd.,

– miska, łyżka, nóż.

Jeśli ogłoszą ewakuację, nie czekajcie. Spakujcie ważne rzeczy, najlepiej do plecaka, bo niesienie walizki czy torby jest niewygodne. Zapewne będziecie kierowani na nawietrzną (czyli pod wiatr), więc zawczasu sprawdźcie kierunek wiatru.

Schron? No cóż… to nie Szwajcaria. Można założyć, że schrony nie istnieją (wiecie, gdzie w waszej okolicy znajduje się ogólnodostępny schron?). Teoretycznie możecie się schronić w piwnicy, ale na pewno nie na długo, ponieważ nie ma tam ani filtrów, ani żadnej infrastruktury.

Pomarzyć sobie można – tak Bing Chat narysował schron przeciwatomowy

I jeszcze jedna prośba. Bądźcie empatyczni. Pomyślcie o sąsiadach, szczególnie starszych i być może niepełnosprawnych. Mogli nie usłyszeć syreny albo nie zrozumieć komunikatów. Zapukajcie do nich, spytajcie, czy nie potrzebują pomocy w ewakuacji. Pomóżcie im się spakować, weźcie z sobą. Ot, taki ludzki odruch.

Eksplozja bomby jądrowej to nie tylko promieniowanie. Do tego dochodzi ciśnienie, a także często pomijany w opisach impuls elektromagnetyczny (EMP – electromagnetic pulse). Ten ostatni może „usmażyć” energetykę (nie będzie prądu), a także elektronikę (w tym stacje bazowe sieci komórkowej, nie mówiąc już o samochodach). Niewykluczone więc, że zostaniemy odcięci od zasilania, zapewne na dłużej. Może więc nie działać telefonia, telewizja i radio. Bomba zdetonowana w powietrzu może doprowadzić do poważnych zakłóceń w promieniu ponad tysiąca km, a także wywołać burzę magnetyczną.
Uwaga: piszę to wszystko nie po to, aby was straszyć. Chodzi mi raczej o to, abyście sobie zdali sprawę ze złożoności problemów, które w takiej sytuacji mogą wyniknąć.

A w następnym odcinku będzie o izotopach w służbie nauki. Nie będę straszył, obiecuję.