Zapomniane liczebniki (2): Idąc samotrzeć, zyskujesz w trójnasób

Poprzedni odcinek miniserii:
Ceść 1. Federico Fellini, Półdziewięta

Jak pokazałem w pierwszej części tej miniserii, w języku staropolskim istniały formy proste liczebników porządkowych, odziedziczone z języka prasłowiańskiego:

liczebnikrodzaj męskirodzaj nijakirodzaj żeński
1pirzwpirzwopirzwa
2wtórwtorowtora
3trzećtrzeciétrzeciå
4cz(t)wartcz(t)wartocz(t)warta
5piętpiętopięta
6szostszostoszosta
7siodmsiodmosiodma
8osmosmoosma
9dziewiętdziewiętodziewięta
10dziesiętdziesiętodziesięta

W razie potrzeby można je było tworzyć od liczebników jeszcze wyższych, ale ograniczmy się do tych, które faktycznie można spotkać w konstrukcjach staropolskich. Trzeba wspomnieć, że nawet w tych językach słowiańskich, które zachowały zarówno prostą, jak i złożoną odmianę przymiotników, w przypadku liczebników porządkowych zdecydowanie przeważała odmiana złożona. Formy proste są tak rzadkie, że można by było wątpić w ich realne istnienie, gdyby nie fakt, że to właśnie one zostały wykorzystane do tworzenia niektórych specjalnych typów liczebników: połówkowych (już omówionych) i zespołowych, o których będzie za chwilę mowa. Ponadto zdarzało się ich użycie przysłówkowe lub rzeczownikowe. Na przykład staropolski liczebnik pirzw < prasłow. *pьrvъ jest zawarty w takich słowach współczesnych jak pierw, wpierw, najpierw, a wtór został zaadaptowany jako rzeczownik o znaczeniu ‘akompaniament’.

Ponieważ już wiemy, skąd się wzięły te dziwne liczebniki, rzućmy okiem na ich kolejne zastosowanie. Polszczyzna (podobnie jak inne języki słowiańskie) posiadała tzw. liczebniki zespołowe, informujące o tym, że rzeczownik, do którego się odnoszą, jest członkiem grupy działających podmiotów o liczebności n. Były one złożeniami przymiotnika sam (w znaczeniu ‘we własnej osobie’) z liczebnikiem porządkowym w formie prostej. Do naszych czasów najlepiej zachowały się słowa samowtór ‘on sam jako drugi’ (czyli we dwójkę z kimś innym) i samotrzeć ‘on sam jako trzeci’ (czyli w towarzystwie dwu innych osób), ale w starszej literaturze (choćby w Trylogii Sienkiewicza, gdzie język dialogów, a miejscami i narracji stylizowany jest na średniopolski) można spotkać przykłady innych liczebników tego typu. Weźmy jako przykład deklarację Onufrego Zagłoby w Ogniem i mieczem:

Dalibóg, z waćpanami i z księciem naszym na czele ruszyłbym samopięt, choćby na Stambuł.

Samopięt oznacza tu ‘sam jako piąty’ (w towarzystwie was trzech i księcia). Bez księcia, ale z Wołodyjowskim, Skrzetuskim i Podbipiętą Zagłoba ruszałby samoczwart. Liczebniki zespołowe mogły przybierać także formę żeńską (rzadko nijaką). Utrwalonym w tradycji przykładem jest święta Anna samotrzecia (z Matką Boską i małym Jezusem) jako motyw ikonografii chrześcijańskiej. O ile jednak element -trzecia jest łatwo rozpoznawalny dla współczesnego oka i ucha, to trudno to samo powiedzieć o jego męskim odpowiedniku -trzeć. Dlatego jeśli ktoś, kto mało wie o starszej polszczyźnie, natyka się w literaturze na słowo samotrzeć, rozpoznaje w nim głównie element samo- i często interpretuje go jako ‘sam, w pojedynkę’, nie zawracając sobie głowy analizowaniem reszty wyrazu. Kontekst nie zawsze wyjaśnia, że chodzi o zespół. Skutek bywa taki, że słowo zostaje przyswojone w błędnym znaczeniu: ‘samodzielnie, bez towarzystwa’. I nie jest to praktyka wyłącznie współczesna ani ograniczona do osób słabo wykształconych. Ze zdumieniem natknąłem się na kilkakrotne użycie samotrzeć ewidentnie w znaczeniu ‘w pojedynkę’ w powieści Księżna łowicka Wacława Gąsiorowskiego (1869–1939; zbieżność nazwisk przypadkowa). Na przykład jeden z bohaterów (Walery Łukasiński) mówi:

– Wybornie! Tedy, mój Jędrzejowski, stawcie czoło bryce, a ja tymczasem opłotkami samotrzeć. W razie czego, nie widziałeś mnie.

… po czym samotnie kieruje się ku furtce między opłotkami.

Błędem bardzo pospolitym i popełnianym nawet przez historyków sztuki jest święta Anna samotrzeć, co można odebrać jako sugestię, że święta Anna była mężczyzną. Łatwo jednak zrozumieć, jak dochodzi do takich wykolejeń. Świadomość, że liczebniki zespołowe zawierają liczebnik porządkowy z końcówką wyrażającą rodzaj, zatarła się w świadomości użytkowników polszczyzny. Formy samowtór i samotrzeć (nawet poprawnie interpretowane pod względem semantycznym) wydają się współczesnym użytkownikom języka nie przymiotnikami, ale nieodmiennymi przysłówkami. Używamy ich rzadko i gdyby nawet strzeliło nam do głowy – na zasadzie „staropolszczyznę się mnie zachciało” – nadać styl archaiczny stwierdzeniu, że Marysia wracała ze szkoły w towarzystwie jednej bliżej nieokreślonej osoby, to powiemy raczej „Marysia wracała ze szkoły samowtór” niż „samowtóra”. Nawiasem mówiąc, w dawniejszej polszczyźnie trzeba było uważać, mówiąc tak o kobiecie, bo samowtora mogło oznaczać ‘ciężarna, brzemienna’.

Leonardo da Vinci, Święta Anna samotrzecia (albo raczej samoczwarta, jeśli doliczyć baranka). Muzeum Luwru, Paryż. Źródło: Wikipedia (domena publiczna).

W XV–XVI w. łatwo było tworzyć w ten sposób nawet dość skomplikowane liczebniki, na przykład samowtórnaćcie. Co to znaczy? Zacznijmy od tego, że liczebniki od 11 do 19 tworzono, dodając do liczebnika z zakresu 1–9 wyrażenie na dziesięcie (odpowiadające dzisiejszemu na dziesięciu): jeden na dziesięcie, dwa na dziesięcie itd. Z czasem wyrażenie to uległo uproszczeniu fonetycznemu, wskutek czego zatarła się jego struktura: na dziesięcie > -naćście, -naćcie, -naście. Liczebnikowi dwa na dziesięcie (dwanaćcie, dzisiejsze dwanaście) odpowiadał zatem liczebnik porządkowy w formie prostej wtór na dziesięcie > wtórnaćcie ‘dwunasty’. A zatem samowtórnaćcie to ‘sam plus jedenaście innych osób’ (razem dwanaście). Podobnie samotrzećnaćcie to ‘on sam plus dwanaście osób’ (razem trzynaście). Zapewne istniał także liczebnik zespołowy *samopirzwnaćcie (*samopierwnaście) ‘sam i dziesięć innych osób’ (razem jedenaście), ale nie jest on bezpośrednio udokumentowany w zachowanych tekstach staropolskich.

Fakt, że w liczebnikach połówkowych i zespołowych zachowały się formy proste liczebników porządkowych, niemal nieużywane samodzielnie nawet w najstarszej polszczyźnie, świadczy o ich bardzo dawnym pochodzeniu. Ponieważ komponent liczebnikowy przybierał w nich nietypową, niekiedy trudno rozpoznawalną postać, nic dziwnego, że bywały one przekształcane na różne sposoby, przybierając nieco przejrzystszą strukturę. Na przykład zamiast samodziesięt z czasem spotykamy samodziesiąt, samodziesięć, ewentualnie forma prosta mogła być zastępowana przez złożoną: samodziesiąty, samdziesiąty (podobnie samotrzeci, samoczwarty itp.). Zamiast wspomnianego wyżej samotrzećnaćcie w XVI w. widzimy wersję „unowocześnioną” samotrzynast. Takie rozchwianie strukturalne i mnożenie się nowych wariantów jest charakterystyczne dla formacji archaicznych i stopniowo wychodzących z użycia. Fani Andrzeja Sapkowskiego mogą się jeszcze od biedy natknąć na samoszóst (zamiast samoszost).

Istniała jeszcze jedna seria liczebników opartych na odmianie prostej przymiotników, mianowicie liczebniki zbiorowe. Do dziś używamy ich rodzaju nijakiego: dwoje, oboje, troje, czworo, pięcioro itd. Miały one pierwotnie także rodzaj męski (np. dwój, czwór) i żeński (dwoja, czwora) i zachowywały się jak przymiotniki. Dodane do rzeczownika oznaczały, że coś lub ktoś tworzy zbiór n elementów: dwój sposób, dziesięcioro przykazanie, pięciora księga. Wyrażenie dwój duch (podwójna dusza) widzimy jeszcze u Mickiewicza w wierszu Przyjaciele (o Leszku i Mieszku). W rodzaju męskim i nijakim  liczebniki dwój (dwoje), obój (oboje) i trój (troje) już w języku staropolskim upodobniły się do podobnie wyglądających zaimków (mój, twój, swój), przybierając w dopełniaczu formę dwojego, obojego, trojego (zamiast *dwoja, *oboja, *troja). Pod ich wpływem formy dopełniacza liczebników od czwór w górę zaczęły również wstawiać -g- do dopełniacza: czworaczworga. To „pasożytnicze” -g- zainfekowało pozostałe przypadki zależne (czworgu, czworgiem), a kolejny rzut infekcji ogarnął formy, z których -g- pierwotnie przywędrowało: zamiast dwojego mamy dziś dwojga. Czasem nawet mianownik poddawał się tej tendencji (siedmiorgo). Był to proces stopniowy, rozciągnięty na całe stulecia. Wyrażenia takie jak obojego rodzaju albo obojej płci można było spotkać sporadycznie jeszcze w XIX, a nawet XX w.

Już w XV w. pojawiła się konstrukcja alternatywna: liczebnik zbiorowy zaczął się zachowywać jak rzeczownik rodzaju nijakiego, a określany przezeń rzeczownik (dowolnego rodzaju) występował w dopełniaczu. Zamiast dziesięcioro przykazanie (dopełniacz: dziesięciora przykazania) pojawiło się dziesięcioro przykazań (dopełniacz: dziesięciorga przykazań). Stąd mamy także dziewiętnastowieczne Królestwo Obojga Sycylii (Sycylia właściwa plus Królestwo Neapolu). Nie było błędem użycie liczebników zbiorowych tego typu z rodzajem męskim (czworo rycerzy) lub żeńskim (dwoje panien). Ponieważ jednak poręczniej było w takich razach używać zwykłego liczebnika (czterej rycerze, dwie panny), zakres użycia liczebników zbiorowych był coraz bardziej ograniczany. Dziś używamy ich niemal wyłącznie z rzeczownikami rodzaju nijakiego oznaczającego istoty ożywione, zwłaszcza ludzi, ale fakultatywnie też zwierzęta (dwoje dzieci, troje piskląt), z rzeczownikami nieposiadającymi liczby pojedynczej (czworo drzwi), z takimi, których liczba mnoga jest dawną liczbą podwójną (ośmioro oczu) i dla wyrażenia liczebności zbioru ludzi różnej lub niewiadomej płci (trzydzieścioro demonstrantów, troje uczestników). Ponadto zachowało się kilka połączeń zakonserwowanych przez tradycję, jak dziesięcioro przykazań, trojga imion albo obojga płci (jako synonim obu płci).

Forma prosta liczebników zbiorowych rodzaju męskiego (dwój, trój, czwór) w zasadzie wyszła z użycia, ale widzimy ją okazyjnie w pierwszym członie złożeń  złożeń (trójkąt, trójnóg) oraz jako składnik serii liczebników „krotnych”, których drugim składnikiem jest zapomniany dziś rzeczownik rodzaju męskiego nasób ‘taka sama ilość, tyle samo’. Dosłownym znaczeniem wyrażenia dwój nasób było ‘podwojona ilość’. Stąd zachowane do dziś połączenia w(e) dwójnasób, w trójnasób, w(e) czwórnasób (czyli podwójnie, potrójnie, poczwórnie). Dawniej równie dobrze mogło być w dziesięciórnasób.

Nawet ludzie wykształceni i oczytani łatwo mylą te egzotyczne typy liczebników. Zdarza się w szczególności mylenie liczebników zespołowych z krotnymi. Jeśli już musimy się popisywać stylem archaizującym, to pamiętajmy: można coś komuś wynagrodzić w czwórnasób (poczwórnie, po czterykroć), ale jeśli na przykład ktoś podróżuje z trojgiem towarzyszy, to robi to samoczwart, a nie w czwórnasób. Wpadki zdarzają się każdemu. Profesor Jan Miodek, który przecież jest wybitnym polonistą i zna polszczyznę na wylot, w jednym krótkim felietonie podał dwie fikcyjne, błędnie utworzone formy: !samoczwór i !samopiąć (zamiast samoczwart, samopięt). Niech to pocieszy mniej utytułowanych koneserów staropolszczyzny.

Zapomniane liczebniki (1): Federico Fellini, Półdziewięta

Następny odcinek miniserii:
Część 2. Idąc samotrzeć, zyskujesz w trójnasób

Łatwo się śmiać z kogoś, kto powie półtora godziny (zamiast półtorej godziny) albo półtorej roku (zamiast półtora roku), ale trudniej wyjaśnić, dlaczego używamy takich a nie innych form liczebnika połówkowego (1½) w zależności od wyrażanego przez nie rodzaju gramatycznego. Formy półtora, półtorej nie są przejrzyste morfologicznie, nic zatem dziwnego, że użytkownicy języka niezbyt się zastanawiają nad ich pochodzeniem i logiką ich użycia. Jeśli już się zastanowią, to mogą dotrzeć do informacji etymologicznej: półtora to rezultat ściągnięcia zwrotu pół wtora, czyli ‘(jeden cały i) pół drugiego’. Ale skoro występuje tu przymiotnik wtóry ‘drugi’ (wciąż używany, choć odczuwany jako archaiczny), to dlaczego nie mówiono pół wtórego?

Powody są następujące:

Z formalnego punktu widzenia liczebnik porządkowy jest przymiotnikiem. Przymiotniki słowiańskie (i staropolskie) miały podwójną odmianę. Przypominały pod tym względem przymiotniki bałtyjskie i germańskie. Jeden typ odmiany nazywamy prostym, a drugi – złożonym. Weźmy jako przykład przymiotnik ‘zdrowy’, którego prasłowiańska forma prosta wyglądała tak: *sъdorvъ. Odmieniał się on tak samo jak rzeczowniki o podobnej budowie, z tą jedną różnicą, że jako przymiotnik mógł przybierać także rodzaj nijaki, *sъdorvo, lub żeński *sъdorva. Te formy w języku staropolskim przybrały postać: zdrōw, zdrowo, zdrowa (pozioma kreska, czyli makron nad samogłoską oznacza wzdłużenie, które w tym przypadku kompensowało zanik końcowej sylaby ze słabą samogłoską, czyli tzw. jerem).

Nie będę was zanudzał szczegółami odmiany, ale muszę wspomnieć przynajmniej o dopełniaczu (kogo? czego?), który dla rodzaju męskiego i nijakiego miał formę zdrowa (tak jak np. Krakowa albo drzewa), a dla żeńskiego zdrowy (tak jak mowy albo krowy). Formy te znikły w języku nowopolskim, ale pozostawiły po sobie trochę reliktów. Rodzaj nijaki zdrowo został przekwalifikowany na przysłówek. Kiedy dziś mówimy: „Chodzę na spacery, bo to zdrowo” – to używamy dawnej formy prostej rodzaju nijakiego. Mianownik rodzaju męskiego zdrów nadal funkcjonuje jako orzecznik: jestem zdrów, bywaj zdrów itd. Dawniej można było również powiedzieć: dziecko jest zdrowo. Zachowało się kilka innych form prostych tego typu używanych jako orzeczniki: gotów, godzien, pełen, winien, wesół, żyw, rad, łaskaw, wart, a niektóre mogą także pełnić funkcję przydawki: sam (samo), jeden (jedno), żaden, pewien. Jednak straciły one swój pierwotny system odmiany: zachował się tylko odrębny mianownik liczby pojedynczej w rodzaju męskim (wyjątkowo też w nijakim).

Forma złożona przymiotnika ‘zdrowy’ wyglądała tak: *sъdorvъ-jь, *sъdorvo-je, *sъdorva-ja. Sylaba doczepiona na końcu to odpowiednia forma rodzajowa zaimka *. Był to zaimek anaforyczny (odsyłający do rzeczownika określanego przez przymiotnik). We współczesnym języku polskim zanikł jego mianownik, ale pozostałe formy deklinacyjne zostały przejęte przez zaimek osobowy on, ono, ona. Dlatego na przykład dopełniacz zaimka trzeciej osoby brzmi dziś jego, jej, ich, a nie onego, onej, onych. W języku prasłowiańskim w odmianie złożonej zarówno przymiotnik, jak i towarzyszący mu zaimek przybierały końcówki przypadków. Dopełniacz brzmiał zatem: *sъdorva-jego (rodzaj męski i nijaki), *sъdorvy-jejě (rodzaj żeński w dialektach północnosłowiańskich).

Zaimek z czasem utracił samodzielność i zaczął być odczuwany jako część końcówki przymiotnika. Końcówki te stały się wskutek tego dwu- lub trzysylabowe. Nikt nie lubi nadmiaru komplikacji w odmianie, więc pomiędzy rozpadem języka prasłowiańskiego a początkami języka polskiego zaszły w nich procesy uproszczenia. Polegały one przede wszystkim na zaniku słabej spółgłoski *j między samogłoskami, a następnie ściągnięciu następujących po sobie samogłosek w jedną sylabę. Efekt (widoczny w języku staropolskim) był następujący: zdrowy, zdrowē, zdrowā, a w dopełniaczu zdrowēgo i zdrowē.

Pod koniec XV w. kontrast długości zanikł w języku polskim, a zamiast tego pojawił się kontrast barwy samogłoski. Dawne krótkie e, o, a (tzw. samogłoski „jasne”) wymawiane były mniej więcej tak jak dzisiaj, czyli [ɛ], [ɔ], [a], natomiast ich długie odpowiedniki ē, ō, ā zmieniły się w é, ó, å (tzw. samogłoski „pochylone”), wymawiane [e], [o], [ɒ]. Powstały zatem formy zdrowy, zdrowé, zdrowå, a w dopełniaczu zdrowégo i zdrowé (do tej ostatniej formy w XVI w. dodano końcowe -j: zdrowéj). Były one niemal identyczne z dzisiejszymi z tą różnicą, że aż do XVIII w. samogłoski é, ó, å były odrębnymi fonemami. Dopiero w ciągu ostatnich 300 lat w języku warstw wykształconych é i å uległy utożsamieniu z e i a, natomiast ó utożsamiło się fonetycznie z u. Jednym ze skutków tego uproszczenia systemu samogłosek był całkowity zanik różnicy między formą prostą zdrowa < *sъdrova a formą złożoną zdrowå < *sъdrovaja w rodzaju żeńskim.*

Za często pouczamy, jak „się mówi”, za rzadko tłumaczymy, dlaczego tak się mówi. Grafika: KŻ/Polityka.

Teraz możemy wrócić do liczebników połówkowych.

Podwójną odmianę miały także liczebniki porządkowe. Obok form złożonych: pirzwy (pirzwé, pirzwå)**, wtory (wtoré, wtorå), trzeci (trzecié, trzeciå), cz(t)wårty (cz(t)wårté, cz(t)wårtå), piąty (piąté, piątå), szosty (szosté, szostå) itd., istniały także formy proste: pirzw (pirzwo, pirzwa), wtór (wtoro, wtora), trzeć (trzecié, trzeciå)***, cz(t)wart (cz(t)warto, cz(t)warta), pięt (pięto, pięta), szost (szosto, szosta). I właśnie od tych form prostych tworzono liczebniki połówkowe. W rodzaju męskim i nijakim dopełniaczem od wtór ‘drugi’ było wtora (jak wór | wora); dopełniacz rodzaju żeńskiego brzmiał wtory (jak zmora | zmory). Stąd wyrażenia (bardzo stare, pochodzące z czasów, gdy odmiana prosta była jeszcze w pełni żywa):

  • pół wtora > półwtora > półtora
  • pół wtory > półwtory > półtory

Żeńska forma półtory pozostawała w użyciu aż do początku XX w., kiedy częstszy stał się wariant półtorej, istniejący już od pewnego czasu i szerzący się pod wpływem odmiany złożonej (mianownik wtorå, dopełniacz wtoréj, a w nowszych czasach wtóra, wtórej). Jednak w XIX w. częściej pisano „weź półtora funta cukru i półtory szklanki wody”, a nawet i po I wojnie światowej część gramatyków protestowała przeciwko „błędnej” formie półtorej.

Podobne pary istniały dla kolejnych liczebników:

  • 2½ – półtrzeciå, półtrzecié (w staropolskim także -éj, później półtrzeci, w XX w. półtrzeciej)
  • 3½ – półcz(t)warta, półcz(t)warty (półczwartej)
  • 4½ – półpięta, półpięty (z wariantami: półpiąta, półpiąty ~ półpiątej)
  • 5½ – półszosta, półszosty (z wariantami: półszósta, półszósty ~ półszóstej)

Warianty brały się między innymi stąd, że na przestrzeni stuleci Polacy zdążyli całkiem stracić orientację, gdzie powinny pojawiać się samogłoski jasne, a gdzie ich odpowiedniki pochylone. Nie winiłbym ich za to, bo iloczas samogłosek staropolskich, często zależny od prasłowiańskiego akcentu melodycznego, potrafi konfundować nawet językoznawców. Z dość oczywistych powodów im wyższy liczebnik, tym rzadziej używano pochodzących od niego form połówkowych, ale jeszcze w pierwszej połowie XX w. dużą żywotność zachowywały nawet formy w rodzaju półdziewięta (= osiem i pół, stąd tytuł niniejszego wpisu). Po II wojnie światowej większość z nich wyszła z użycia; tylko najczęściej używane półtora | półtorej pozostały w obiegu potocznym. A może ktoś jeszcze pamięta nieco okryty kurzem liczebnik półtorasta, czyli półtorej setki (150)? Liczebniki połówkowe nie są jednak całkiem martwe. Nawet w XXI w. zdarza się, że jakiś erudyta, smakosz języka i miłośnik barokowego stylu napisze półtrzynasta wieku, ryzykując być może, że mniej wyrobieni czytelnicy nie zrozumieją, iż chodzi o około 1250 lat.****

Błędne z historycznego punktu widzenia użycie półtora z rzeczownikiem w rodzaju żeńskim albo półtorej (dawniej półtory) z rodzajem męskim lub nijakim nie jest niczym nowym. Zdarzało się dość nagminnie w XIX w., czego liczne ślady widać w literaturze z tego okresu oraz w ostrzeżeniach gramatyków, że „tak się nie mówi” (a dobrze wiemy, że jeśli ostrzegają, to niewątpliwie ktoś tak jednak mówi). Wyrażenia takie jak półtora mili bywały określane jako „powiatowszczyzna Wschodniéj Galicji” (nie wiem, czy słusznie, czy tylko na podstawie jakiegoś ówczesnego stereotypu).

Celem tego wpisu było przygotowanie gruntu pod szerszą dyskusję kilku kategorii liczebników, które – choć nieco zapomniane i rzadko dziś używane – nadal funkcjonują w polszczyźnie. W drugiej części zobaczymy, że wiedza przyswojona w celu zrozumienia budowy liczebników połówkowych może się jeszcze na coś przydać. Jednak już obecnie mam nadzieję, że jeśli ktoś w starym tekście znajdzie zwrot typu „półczwarta łokcia bez ćwierci”, to błyskawicznie zrozumie, że chodzi o 3¼ łokcia (czyli 2 m ± margines niepewności wynikający z faktu, że w Polsce używano kilku różnych lokalnych długości łokcia).

Przypisy

*) Dla ścisłości – to uproszczenie dotyczy polszczyzny ogólnej, „standardowej”, ale nie większości gwar regionalnych, gdzie dawne é, ó, å często zachowują refleksy inne niż e, u, a (np. w wyrażeniu młodå żona przymiotnik i rzeczownik mają różne końcówki). Osobnym zagadnieniem jest oboczność ę i ą, również odzwierciedlająca dawne różnice długości, której poświęciłem wcześniej specjalny wpis.

**) Forma pirzw(y) rozwinęła się następnie w piérzw(y), pierw(y). Współczesne pierwszy zawiera przyrostek stopnia wyższego.

***) Prasłowiańską formą prostą liczebnika ‘trzeci’ w rodzaju męskim było *tretьjь, a formą złożoną – *tretьjь-jь. Obie rozwinęłyby się regularnie w staropolskie trzeci, ale ponieważ we wszystkich innych liczebnikach porządkowych forma prosta była o jedną sylabę krótsza od złożonej, w języku staropolskim polskim (i kilku innych językach słowiańskich) utworzono przez analogię wariant skrócony trzeć. Oczywiście staropolski dopełniacz każdej z tych form był inny: w odmianie prostej trzeciå < *tretьja, a w odmianie złożonej trzeciégo < *tretьja-jego.

****) Co prawda po staropolsku 12½ wyrażano raczej jako półtrzeciånaście (ściągnięcie zwrotu pół trzeciå na dziesięcie), a w rodzaju żeńskim półtrzeciénaście (pół trzecié na dziesięcie), ale wyrażenia półtrzecianaście wieku już na pewno nikt by nie zrozumiał prócz znawców historii języka.

Czy znacie język polski? (3): Weń, doń i inne dziwne połączenia

Inne odcinki serii i wpisy pokrewne:

Część 1. Reguła Wackernagla
Część 2. Niepożądane misie
Część 4. Co zasię przedsięwziąć z nasięźrzałem
Część 5. Co zacz i przecz się swarzy ni ocz
Patrz także: Wzięłem i poszłem: krótki wykład o względności norm

Dlaczego, chociaż biernik i dopełniacz l.poj. zaimka on brzmi jego, w wyrażeniach przyimkowych używamy innego wariantu: niego? Biernik: w niego, przez niego, za niego, po niego, o niego. Dopełniacz: od niego, do niego, bez niego, obok niego, naprzeciw niego. Skąd się wzięło to początkowe ń [ɲ]? Podobnie wygląda sprawa z rodzajem żeńskim i nijakim, tyle tylko, że biernik różni się od dopełniacza. W bierniku mamy , je, a po zaimku w nią, w nie.  W dopełniaczu mamy jej, jego, a po zaimku do niej, do niego. To samo w celowniku: ku niemu, ku niej, natomiast bez zaimka: jemu, jej. Prawie to samo w miejscowniku: o nim, o niej; tu jednak nie ma odpowiedników bez spółgłoski nosowej, bo miejscownik we współczesnym języku polskim zawsze wymaga przyimka. I wreszcie w licznie mnogiej formy ich, im także konsekwentnie są zastępowane po przyimkach przez nich, nim. Osobliwym wyjątkiem jest narzędnik, gdzie mamy wyłącznie nim, nią, nimi – nawet bez przyimka.

Ponadto każdy, kto jest choć trochę otrzaskany z dawniejszą polszczyzną – choćby dzięki znajomości kanonu lektur szkolnych – zdaje sobie sprawę z istnienia dziwnych wariantów powszechnie używanych wyrażeń przyimkowych. Na przykład na co dzień mówimy i piszemy spojrzała na niego ze zdziwieniem, ale w języku literackim może być także spojrzała nań ze zdziwieniem. Zamiast biorą z niego przykład może być biorą zeń przykład. Co to właściwie za część mowy, to weń, zeń?

Otóż ń, które w nich występuje, ma to samo pochodzenie, co ń dodawane do zaimków w wyrażeniach przyimkowych. Jest to ń kradzione. Złodziejem był zaimek, a jego ofiarą – przyimek. A było to tak:

W języku prasłowiańskim było kilka przyimków – w tym dwa bardzo często używane, *sъn ‘z(e)’ i *vъn ‘w(e)’ – zakończonych na *n. Pierwszy z nich łączył się z narzędnikiem, drugi z biernikiem (określając kierunek, cel) lub z miejscownikiem (określając lokalizację). W tych dawnych czasach formy biernika, narzędnika i miejscownika zaimków osobowych trzeciej osoby były następujące (ograniczymy się do rzutu oka na liczbę pojedynczą); zauważmy, że wszystkie zaczynały się na *j:

 bierniknarzędnikmiejscownik
rodzaj męski**jimь*jemь
rodzaj nijaki*je*jimь*jemь
rodzaj żeński**jejǫ*jeji
Niektóre prasłowiańskie formy zaimka 3. osoby.

O występujących tu słabych samogłoskach *ь [ɪ], *ъ [ʊ] można poczytać w innym wpisie, gdzie dokładniej przedstawiam ich losy w językach słowiańskich.

Warto też zwrócić uwagę, że w rodzaju męskim prasłowiańska forma *jego pełniła wyłącznie funkcję dopełniacza. Stary biernik * przetrwał jako staropolskie ji, używane w XIV–XV w. Jednak już w staropolszczyźnie dopełniacz jego (z enklitycznym wariantem go, który powstał wskutek redukcji fonetycznej zaimka nieakcentowanego) zaczął zastępować formę ji – najpierw wtedy, gdy zaimek odnosił się do mężczyzny, a potem ogólnie w rodzaju męskim. Proces ten zakończył się w XVI w. i odtąd mamy formy jego/go (oraz niego po przyimkach) zarówno w bierniku, jak i w dopełniaczu.

Choć trudno w to uwierzyć, patrząc na współczesne języki słowiańskie, język prasłowiański nie lubił skomplikowanych zbitek spółgłoskowych ani sylab zakończonych na spółgłoskę. Pozbywał się ich, kiedy tylko mógł. W przyimkach *sъn, *vъn końcowe *-n znikało, jeśli kolejny wyraz zaczynał się na spółgłoskę, ale zachowywało się w utartych zwrotach przed samogłoską lub słabą spółgłoską (właściwie półsamogłoską) *j. Wyrażenie złożone z przyimka i zaimka tworzyło fonetycznie spójną grupę, w której zacierała się granica między składnikami:

z biernikiem: *vъn jь > *vъnь
z narzędnikiem: *sъn jimь > *sъnimь
z miejscownikiem: *vъn jemь > *vъnemь

Być może widzicie już, co się stało: ponieważ na ogół przyimki traciły końcowe *n i były realizowane jako *, *, te skrócone formy zostały uznane za podstawowe, a w wyrażeniach przyimkowych zachowane *n zostało wbrew etymologii uznane za część zaimka, a nie przyimka. Innymi słowy – zostało ono ukradzione przez zaimek, a powyższe formy zostały zanalizowane na nowo:

*vъnь > *vъ nь > staropolskie we-ń
*sъnimь > *sъ nimь > staropolskie s nim (później z nim)
*vъnemь > *vъ nemь > staropolskie w niem (później w nim)

Taką kradzież głoski należącej do sąsiedniego wyrazu lub morfemu (czyli przesunięcie granicy międzywyrazowej lub morfologicznej) nazywamy fachowo perintegracją.

Przez analogię do tego, co się działo po szczególnie często  występujących przyimkach, formy typu niemu, nią, nich zaczęły być kojarzone z wyrażeniami przyimkowymi i używane także po tych przyimkach, które pierwotnie nie były zakończone na *n. Początkowe ń znalazło dla siebie funkcję: zaczęło odgrywać rolę sygnału informującego, że zaimek stanowi część wyrażenia przyimkowego. Dołączano je zatem do każdego zaimka, który tworzył połączenie z przyimkiem: *do jego > do niego.

Spójrzmy teraz na na formę we-ń, gdzie jest śladem dawnego biernika * połączonego z perintegrowanym *-n. Po upowszechnieniu się jego, niego jako form biernika zaczęto zastępować weń nową kombinacją: w niego. Proces ten postępował jednak powoli, bo użytkownicy języka staropolskiego zdążyli się już przyzwyczaić do traktowania jako wariantu biernika towarzyszącego przyimkowi. Przez analogię używali go w rodzaju męskim także po innych przypadkach wymagających biernika: zań (za niego), nań (na niego), przedeń (przed niego), przezeń (przez niego), podeń (pod niego), nadeń (nad niego), przedeń (przed niego), (o niego), poń (po niego). Zastępowanie przez niego zdarzało się częściej po rzadziej używanych przyimkach, natomiast zwroty najbardziej utarte, jak weń, zeń, przezeń, trzymały się dość dzielnie i przetrwały do naszych czasów jako formy książkowe. Są one jednak równie stare jak sam język polski, więc należy im się pełen szacunek, nawet jeśli trochę pachną antykwariatem.

Analogia dała o sobie znać po raz drugi, gdy jego, go, niego przejęły funkcję normalnego biernika rodzaju męskiego (czyli gdy biernik utożsamił się co do formy z dopełniaczem). Zaczęto wtedy rozumować tak: skoro weń, zań, przezeń są synonimami w niego, za niego, przez niego, to również do niego, dla niego powinny mieć odpowiedniki skrócone: doń, dlań, nieprawdaż? I stało się naonczas, iż utworzono analogiczny szereg form dla przyimków łączących się z dopełniaczem: doń (do niego), odeń (od niego), dlań (dla niego), zeń (z niego), bezeń (bez niego). Są one stosunkowo świeżego pochodzenia, a wymyślone zostały przez ludzi, którzy nadal używali biernikowego , czyli przez warstwę wykształconą, chętnie stosującą archaizmy (lub, jak w tym przypadku, pseudoarchaizmy), iżby uzyskać efekt stylu podniosłego. Chętnie używali ich także poeci, którym na potrzeby rytmu mogło lepiej pasować jednosylabowe dlań niż rozwlekłe dla niego. Adam Mickiewicz nie był fanem takich form, ale i on użył doń kilkakrotnie w Panu Tadeuszu, np. w słynnym przepisie na bigos (użył ponadto dwukrotnie formy zeń zamiast z niego):

Bierze się doń siekana, kwaszona kapusta,
Która, wedle przysłowia, sama idzie w usta…

W XIX i XX w. chyba nikt prócz językoznawców nie zdawał sobie sprawy, skąd pochodzi to doczepiane do zaimków zamiast niego, ale czytelnik literatury wiedział przynajmniej tyle, że formy typu weń i doń są eleganckie i używane od święta. Wówczas dorwali się do nich grafomani, a analogia uderzyła po raz trzeci: w stylu snobującym się na podniosły zaczęto używać nie tylko zamiast biernika/dopełniacza rodzaju męskiego, ale także w narzędniku czy miejscowniku, i to nie oglądając się na rodzaj. Kiedyś spojrzał nań można było użyć tylko wtedy, gdy rzeczownik, do którego ten zwrot się odnosił, wymagał zaimka rodzaju męskiego. W rodzaju nijakim trzeba było powiedzieć spojrzał na nie, a w żeńskim spojrzał na nią. Po pomieszaniu form przestało to mieć znaczenie. Zdarza się także użycie zamiast zaimka liczby mnogiej (i to w stylu akademickim):

wiele bezcennych przedmiotów z naniesionymi nań inskrypcjami

O ile częste używanie dlań czy doń zamiast dla niego, do niego (rodzaj męski) jest, jak to się mówi, „nieszkodliwą afektacją”, trochę pretensjonalną, ale zasługującą na pobłażliwość, to uogólnianie tej maniery na miejscownik jest już zdecydowanie niepożądane, bo zacierałoby różnicę między zwrotami oznaczającymi kierunek (na niego) i lokalizację (na nim). Oto autentyczny przykład !nań (na nim) niepoprawnego z dwóch powodów naraz (rodzaj nijaki i miejscownik).

36-letni Rosjanin już czwarty raz w karierze znalazł się na podium Indywidualnych Mistrzostw Europy. Po raz pierwszy stanął nań w 2011, zdobywając złoty krążek…

Rozważmy taki fragment (autor: Jerzy Urban, czyli bądź co bądź sprawne pióro):

Jesienią odbyło się wesele i Michał J. poszedł zeń wprost do wojska, jeszcze nim wytrzeźwiał.

Forma zeń jest tu w zasadzie dopuszczalna jako zastępująca wyrażenie z niego. Językoznawca może kręcić nosem na rodzaj (nijaki), ale że w dopełniaczu nie ma kontrastu między rodzajem nijakim a męskim, można od biedy machnąć na to ręką. Zdecydowanym błędem byłoby jednak zastępowanie w ten sposób wyrażenia z narzędnikiem (z nim), gdzie mamy z(e) o znaczeniu komitatywnym, czyli oznaczającym towarzyszenie: !chodziłem zeń do szkoły. Błędem byłoby także !wszedłem na górę i zszedłem zeń, bo polska norma językowa zakazuje używania zeń w zastępstwie wyrażenia z niej (rodzaj żeński).

Scrabble pozwala. https://scrabblemania.pl/

Na zakończenie wyjaśnijmy sobie, dlaczego w narzędniku w ogóle znikły oczekiwane formy (j)im (rodzaj męski i nijaki), (rodzaj żeński) oraz (j)imi (liczba mnoga). Takie formy istniały naprawdę; co więcej, były w powszechnym użyciu w XV w. Dopiero w XVI w. zaczęły je zastępować formy nim, nią, nimi. Ma to związek ze wspomnianym wyżej komitatywnym użyciem narzędnika (nie „kim/czym”, ale „z kim/z czym”). Jest to tak ważna funkcja tego przypadka, że zwielokrotnia częstość występowania połączeń z nim, z nią, z nimi. Trzeba też pamiętać, że występujące tu z jest refleksem dawnego *sъn (inaczej niż z łączące się z dopełniaczem, które pochodzi od prasłowiańskiego *jьz, czyli z historycznego punktu widzenia jest całkiem innym wyrazem!). Oznacza to, że spółgłoska nosowa w połączeniach tego przyimka z narzędnikiem zaimka 3. osoby występowała już w języku prasłowiańskim, a zatem była solidnie zakorzeniona w tradycji językowej. Ewolucja języka miewa swoje kaprysy i jednym z nich było całkowite uogólnienie form z nosówką w narzędniku. Reliktem – nieoczywistym – dawnej formy beznosówkowej jest utrwalona konstrukcja im…, tym… (występująca również w wariancie czym…, tym…).

Zaimki to dynamicznie ewoluująca część mowy i można by było długo opowiadać o historii każdego z nich, ale żeby nie zanudzić Czytelników, zrobię tu przerwę, a w kolejnym wpisie z tej serii opowiem osobno o tym, jak układała się współpraca przyimków z zaimkami bezrodzajowymi mnie (mię), cię, się. Zostało po niej we współczesnym polskim sporo reliktów, czasem wprowadzających nas w konfuzję, a zatem godnych uwagi.