Ani w epoce Jelcyna, ani tym bardziej w putinowskiej Rosji nie ukazały się żadne znaczące publikacje, przyglądające się wykorzystaniu przez ZSRR nazistowskich chemików paliw, metalurgów, konstruktorów okrętów wojennych, projektantów artylerii lufowej, optyków, specjalistów technik szyfrowania, twórców radiostacji, stacji radiolokacyjnych, tworzyw sztucznych…
Skąd Sowieci mieli nowe konstrukcje radarów po drugiej wojnie? W ich propagandzie dźwięczy ta sama śpiewka, co przy lotnictwie i rakietach: nasi naukowcy już pracowali nad tym w latach 30., zaraz po wojnie powstał nowy instytut i nasi samorodni geniusze od razu w 1946 zbudowali nowoczesny radar do wykrywania celów powietrznych. Tak samo jak we wspomnianych przykładach, jest to wierutne kłamstwo. Wśród ludzi, których w ramach operacji Osoawiachim zabrano z sowieckiej strefy okupacyjnej, znajdowali się także specjaliści z dziedziny radiolokacji. Jak mówi raport CIA z 28 lutego 1950 roku, amerykański wywiad wiedział o obecności zespołu nazistowskich inżynierów w Zakładzie nr 197 imienia W. I. Lenina w mieście Gorki (dziś Niżny Nowgorod) – nie wiadomo, ilu tam pracowało, wiemy zaś, że pojechało z nimi 48 członków rodzin. Według tego samego raportu w instytucie badawczym przy owym zakładzie pracowali również niemieccy specjaliści w zakresie zdalnego sterowania drogą radiową oraz elektroakustyki.
Zakład nr 197 miał związek z jeszcze jednym ciekawym rozwiązaniem technicznym rodem z nazistowskich Niemiec. Dziś łączność jednokierunkowa z zanurzonymi okrętami podwodnymi przy pomocy nadajników VLF wydaje się czymś oczywistym dla każdego, kto czyta książki i czasopisma o tej tematyce, ale w latach 30. tylko Niemcom udało się zbudować taki system, który dobrze działał; system Goliath zastąpił u nich jeszcze przed wojną system Nauen o mniejszej wydajności. Anteny systemu łączności Goliath wraz z nadajnikami, zdemontowane w Kalbe an der Milde na południe od Magdeburga, pojechały najpierw do wymienionego zakładu, a następnie Niemcy zmontowali i uruchomili je w nowej lokalizacji, gdzie najprawdopodobniej działają do dziś. Wszystkie użytkowane na świecie instalacje nadawcze VLF, służące do przesyłania komunikatów do zanurzonych okrętów podwodnych, bazują na tych samych założeniach i rozwiązaniach, także najnowsze instalacje rosyjskie i chińskie.
W latach trzydziestych Związek Sowiecki zakupił w Szwecji maszyny szyfrujące B-211 firmy Hagelin (która po drugiej wojnie światowej przeniosła się do Szwajcarii i zmieniła nazwę na Crypto AG), używano ich podczas przygotowań do wojny, agresji na Finlandię i Iran, wreszcie przez resztę drugiej wojny światowej i pierwszą dekadę po niej. Boris Hagelin urodził się w 1892 roku w Rosji, ale miał ojca Szweda i w Szwecji właśnie założył w latach 20. XX wieku przedsiębiorstwo, produkujące seryjnie maszyny szyfrujące – we wspomnieniach napisał, że sowiecka komisja handlowa “zmusiła” go do sprzedaży dwóch maszyn, które skopiowano – nie jest jasne, jakich środków perswazji użyli w Sztokholmie enkawudziści. Dość szybko po 1941 roku niemieckim kryptologom udało się rozpracować sowiecki system szyfrowania wiadomości na poziomie frontu (zgrupowania armii), a sowiecki wywiad, głównie dzięki takim wiernym agentom jak Kim Philby i John Cairncross, znał wszystkie słabości Enigmy. Długi okres używania maszyn Hagelina najlepiej świadczy o tym, że nie były dostępne własne konstrukcje o lepszych parametrach, a samo skopiowanie Enigmy nie mogło być uznane za wystarczające. Co się zmieniło w 1945 roku?
Szykując inwazję Europy Zachodniej Sowieci musieli poprawić poziom utajnienia swej łączności. Trudno uwierzyć, aby jednym z priorytetów grup trofiejszczyków i specjalnych ekip NKWD na wiosnę 1945 roku nie było pozyskanie nazistowskich ekspertów od szyfrów – skoro specjalistów od łączności przewodowej i bezprzewodowej zabrano do ZSRR na pewno. Fakty są takie, że na początku lat 50. rozpoczęto seryjną produkcję i wprowadzanie do służby maszyny szyfrującej M-125, popularnie nazywanej “Fiałka”. Maszyna ta, stosowana w ZSRR, krajach Układu Warszawskiego, a także np. na Kubie czy w pracujących dla Moskwy krajach Bliskiego Wschodu, została zmodernizowana w połowie lat 60. i używano jej do 2001 roku. Pod względem konstrukcji zbliżona była do Enigmy, ale miała dziesięć bębnów i dodatkowe zabezpieczenia podobne do tych z urządzeń Hagelin.
Zakres pracy niemieckich specjalistów marynarki wojennej w ZSRR po 1945 roku także pozostaje tajemnicą. Oczywiste jest, że skoro pozyskano jednostki pływające – nawodne i podwodne, dokumentację produkcyjną, mnóstwo wyposażenia stoczniowego (na przykład całą zawartość stoczni Schichau-Werke w Elblągu), to potrzebni byli także ludzie z odpowiednią wiedzą – Stalin pamiętał, że samo lawinowe kupowanie licencji w latach 30. nie załatwiło sprawy. Co najmniej jeden specjalistyczny ośrodek badawczy, w którym pracowali Niemcy, istniał w miejscowości Oranienbaum (dziś: Łomonosow), drugi raczej na pewno w Leningradzie. A czym tam się zajmowali Niemcy, przywiezieni ze strefy okupacyjnej lub wyłuskani z obozów jenieckich na terenie ZSRR? Według danych amerykańskiego wywiadu pracowano nad konstrukcjami torped, rakietotorped, elektronicznymi zapalnikami dla min morskich, badaniami oporu hydrodynamicznego, naddźwiękowymi pociskami rakietowymi dla marynarki wojennej oraz konstruowaniem cichobieżnych śrub napędowych.
Fascynuje wielu z nas kwestia rozwoju broni strzeleckiej. Co robił w ZSRR Hugo Schmeisser? Internetowi fanatycy toczą pianę z ust, gdy ktoś ośmiela się stwierdzić, że karabinek automatyczny na nabój pośredni AK-47 powstał na bazie niemieckiego karabinka StG 44. Faktycznie, te dwa typy broni działają na innej zasadzie, ale mają podobny pokrój i zbliżoną koncepcję. Skoro w Związku Sowieckim po 1946 roku na pewno pracowali niemieccy specjaliści od broni strzeleckiej, zabrani na wschód w łapance Sierowa, to dlaczego mamy się upierać, że najbardziej popularny dziś na naszym globie karabinek automatyczny został stworzony samodzielnie przez genialnego towarzysza Kałasznikowa, który nie skończył nawet podstawówki i który przez jakiś czas był tylko kierowcą, a potem dowódcą czołgu? Który usłyszawszy w szpitalu skargi żołnierzy na broń, w ciągu kilku miesięcy od zera zaprojektował pistolet maszynowy, który wystąpił w państwowym konkursie? Czyż nie brzmi to jak perfekcyjnie sowiecka legenda o bohaterze z ludu? Samorodnym, proletariackim geniuszu, którego pierwsza żona, Jekatierina, wykonywała za niego rysunki techniczne?
Zacznijmy od początku: ważnym ośrodkiem niemieckiego rusznikarstwa i produkcji broni strzeleckiej było miasto Suhl i jego okolice, gdzie fach rusznikarza przekazywano z ojca na syna już w XIX wieku. 3 kwietnia 1945 roku wojsko amerykańskie zajęło Suhl i wstrzymało produkcję broni we wszystkich znajdujących się tam zakładach. Hugo Schmeisser (autor m.in. projektu pierwszego na świecie udanego pistoletu maszynowego MP18) wraz z bratem Hansem byli przez wiele tygodni przesłuchiwani przez brytyjski i amerykański wywiad. Pod koniec czerwca 1945 roku, na mocy ustaleń poczdamskich, Amerykanie opuścili Turyngię i na ich miejsce wkroczyli Sowieci. Armia Czerwona natychmiast zmusiła personel fabryki do przywrócenia produkcji sprzed kapitulacji III Rzeszy – już w sierpniu udało się zmontować ze zmagazynowanych części 50 sztuk nowoczesnego karabinka StG 44 na nabój pośredni, które w ekspresowym tempie wysłano do kochającego pokój ZSRR, aby odpowiednia jednostka poddała testom tę broń, idealną dla wojsk w natarciu. Razem z testową partią karabinków wysłano 10785 arkuszy rysunków technicznych broni strzeleckiej. Październik 1945 roku przyniósł polecenie władz okupacyjnych, aby Schmeisser (który notabene nie był projektantem pistoletu maszynowego MP38, znanego jako “Schmeisser”; autorem tego projektu był Heinrich Vollmer, za to Schmeisser odpowiadał za nowoczesny karabinek StG 44) zgłosił się do pracy w tzw. Komisji Technicznej Armii Czerwonej i przyłożył się do szczegółowego opisania stanu rozwoju broni strzeleckiej w Trzeciej Rzeszy celem przygotowania podstaw dla stworzenia nowych konstrukcji takiej broni w ZSRR (podobne opracowania przygotowali pracujący dla Moskwy wówczas niemieccy specjaliści z innych dziedzin, na przykład Helmut Gröttrup).
W październiku 1946 Hugo Schmeisser i inni niemieccy konstruktorzy broni strzeleckiej zostali przymusowo wywiezieni na wschód w ramach Operacji Osoawiachim Iwana Sierowa. 24 października specjalny pociąg z Suhl i okolic dotarł do Iżewska na Uralu do fabryki broni nr 74, stanowiącej kontynuację przedsiębiorstwa z czasów carskich – dziś fabryka ta nazywa się Iżmasz. Dla 16 Niemców z Suhl powołano do życia osobny wydział konstrukcyjny, numer 58, w tejże fabryce; stworzono pięć zespołów konstrukcyjnych, każdy pod kierunkiem doświadczonego niemieckiego konstruktora. Tymi konstruktorami byli: Hugo Schmeisser z firmy Haenel, Kurt Horn i Werner Gruner (obydwaj z firmy Grossfuss) oraz Oscar Schink z firmy Gustloff, a wszystkimi zespołami formalnie zarządzał Karl Barnitzke, także z firmy Gustloff. Schmeisser otrzymywał wciąż negatywne opinie od NKWD, stale chorował, ale projektował, co mu kazano, korzystając ze stworzonych przez siebie dla StG 44 technik tłoczenia elementów składowych broni – za to inżyniera Grunera Sowieci chętnie chwalili. Nie wiemy i pewnie nigdy nie dowiemy się, który zespół konkretnie projektował karabinki automatyczne na nabój pośredni. Schmeisser, rzekomo tak władzy sowieckiej mało przydatny, miał wrócić na terytorium Niemiec z początkiem 1952 roku, lecz jego wyjazd opóźniono o pół roku. Dotarł do NRD w końcu 9 czerwca 1952 roku, ale już 12 września roku kolejnego zmarł w szpitalu w Erfurcie po operacji płuc.
Wszystkie – nieliczne – rosyjskie publikacje na temat Schmeissera powtarzają ad infinitum twierdzenie, jakoby Niemiec był krnąbrny, leniwy i nie chciał pracować w ZSRR, dlatego też ukarano go obniżką uposażenia. Te same publikacje upierają się, że pojechał na wschód z własnej woli, zarazem twierdząc, że “pozwolono mu wrócić” de facto dopiero wtedy, gdy było jasne, że lada chwila zemrze na chorobę płuc, której nabawił się w jakże zdrowym klimacie Iżewska. Ja bynajmniej nie twierdzę, że to akurat on odpowiadał za konstrukcję automatu Kałasznikowa, zwracam tylko uwagę na fakt, że zbiegi okoliczności nie istnieją; skoro 16 wybitnych niemieckich konstruktorów broni pracowało w tym okresie w Iżewsku, to raczej skorzystano jakoś z ich ogromnego doświadczenia. Wiemy na pewno, że pracował z nimi między innymi Jewgienij Dragunow, oficjalnie autor projektu znanego do dziś karabinu snajperskiego. Czytelnikom pozostawię wnioski: czy jest większa szansa, że znakomitą, prostą konstrukcję karabinka AK opracowała ekipa ogromnie doświadczonych Niemców z Suhl, czy raczej półanalfabeta po dwuletniej szkole mechaników Kolei Turkiestańsko-Syberyjskiej, figurant w wielkiej propagandowej mistyfikacji?
Skoro Brytyjczycy zbudowali swój pierwszy rakietowy pocisk powietrze-powietrze, naprowadzany w podczerwieni, w ramach projektu Blue Jay, nazwany w produkcji seryjnej Firestreak, wyłącznie na podstawie niemieckiej wiedzy i konstrukcji czujnika podczerwieni Kiel-Gerät, montowanego do nocnych myśliwców Junkers Ju 88, to dlaczego Sowieci, mając u siebie w szaraszkach konstruktorów tego systemu, mieliby wymyśleć to samo od zera zupełnie samodzielnie? Wiemy, że istniały ośrodki, w których pracowali Niemcy, mający doświadczenie z badaniami naprowadzania w podczerwieni, ale zakres ich zadań pozostaje utajniony. Jak zwykle, Sowieci/Rosjanie przyznają się do małego ułamka nazistowskiego wkładu, ukrywając rzeczy ważniejsze – ma to odzwierciedlenie w nielicznych książkach o wpływie Niemców na sowieckie konstrukcje lotnicze, gdzie autorzy skupiają się na projektach zespołu Brunolfa Baadego, które nie trafiły do produkcji, całkowicie pomijając to, co przez długie lata robił Siegfried Günter. Niemiecki aktywny celownik noktowizyjny do broni strzeleckiej Vampyr produkowano w ZSRR z niewielkimi zmianami jako NSP-2 i użytkowano w armiach Układu Warszawskiego jeszcze w latach 70. XX wieku.
Wszyscy zdają się zapominać o specjalistach z zakresu optyki. Z samych zakładów Zeissa w Jenie NKWD zabrało, w ramach operacji Osoawiachim, aż 286 specjalistów wraz z członkami rodzin, co czyniło w sumie około 700 Niemców, wywiezionych jednym ruchem do Leningradu. Tam porozdzielano ich pomiędzy słynną fabrykę nr 349, znaną jako “GOMZ” (tam później produkowano między innymi aparaty fotograficzne Lubitiel i Smiena), zakład produkcyjny Progres i Państwowy Instytut Optyczny. Cały sprzęt ze zdemontowanych zakładów Zeissa spędził sporo czasu na wolnym powietrzu i sporo urządzeń uległo zniszczeniu z powodu typowej sowieckiej bezmyślności i wszechobecnego niechlujstwa. Niemcy musieli w bałaganie znaleźć potrzebne przedmioty i je samodzielnie naprawić, co się generalnie udało. Czym się zajmowano? Budowano urządzenia do astrofizyki, spektrografii, celowniki, dalmierze, mikroskopy pomiarowe, teleskopy, epidiaskopy i aparaty fotograficzne. Jeszcze w 1952 roku w ZSRR używano szkła przywiezionego z magazynów w Jenie – jego jakość znacznie przewyższała to, co udawało się wyprodukować w Kraju Rad. Te maszyny z Jeny, które nie pojechały do Leningradu, trafiły do Krasnogorska (aparaty Zorki) oraz do Kijowa (dział aparatów Contax). Część niemieckich specjalistów pozostała w ZSRR jeszcze po 1952 roku.
Z jednym brutalnym wnioskiem musimy się pogodzić: pełnego zakresu wykorzystania nazistowskich specjalistów w ZSRR po 1945 roku nie poznamy nigdy. Częściowo ze względu na zintensyfikowane przez ekipę Putina fałszowanie historii, ewidentne choćby w powrocie do obwiniania Niemców o zbrodnię katyńską, częściowo dlatego, że jeśli nawet ktoś wspomina o operacji Osoawiachim i pokazuje niepełne listy osób, zabranych do ZSRR, to nie mówi się nigdy o ogromnej rzeszy ludzi wysłanych na wschód jeszcze w 1945 roku (jak choćby fizycy jądrowi), nie mówi się też o szeregowych technikach i mechanikach, brygadzistach, kreślarzach… Związek Radziecki osiągnął perfekcję w tworzeniu legend, fałszowaniu życiorysów, przypisywaniu sobie zasług innych krajów, a także ukrywaniu prawdziwej historii.
Sowieci, pozornie trzymając się ustaleń z Jałty i Poczdamu, podciągali deportacje personelu naukowego III Rzeszy pod osobowe świadczenia w ramach reparacji wojennych. Dokładnie według tej samej wymówki – pasującej do narracji, że Związek Radziecki poświęcił miliony swoich obywateli dla “ratowania” Europy przed faszyzmem – zabrano na wschód kilkadziesiąt tysięcy Górnoślązaków, których zmuszono do pracy w sowieckich kopalniach i obozach pracy przez kilka lub nawet kilkanaście lat; wielu z nich wywieziono już w lutym 1945 roku! Od maja 1945 opuszczonego hitlerowskiego obozu zagłady Auschwitz-Birkenau Sowieci używali jako “Frontowego Obozu Przesyłowego” dla jeńców wojennych, ale przeszło przezeń także sporo Ślązaków, podobnie jak przez obóz w Łabędach, więzienie w Gliwicach itd. Nawet bezmyślni apologeci zbrodniarza Bieruta muszą przyznać, że nigdy nie upomniał się o Polaków, zmuszonych do niewolniczej pracy u rzekomego sojusznika. Ani on, ani Gomułka nie ośmielili się zaryzykować gniewu swoich mocodawców – dopiero w 1956 roku pojawiła się szansa oficjalnego powrotu tych wywiezionych, którzy przeżyli. W obozach śmiertelność sięgała często 60%, zaś pełna lista wywiezionych nie istnieje. Szacuje się, że w ramach “reparacji ludzkich”, tych samych, na które powoływali się Sowieci z NKWD, wywożący hitlerowskich naukowców, deportowano pomiędzy 50 i 150 tys. Górnoślązaków. Przyobozowe, prowizoryczne cmentarze zlikwidowano w latach 60. XX wieku i zabudowano tereny po nich pozostałe. Cóż, bracia z ZSRR znacznie lepiej potraktowali wrażych nazistów niż “przyjaciół” z Polski.
Na świecie istnieje sieć – i to nie jest żadna teoria spiskowa – historyków, którzy są w stanie wykonać najgłupsze nawet fikołki intelektualne, aby tylko wspierać i umacniać Wielkie Sowieckie Kłamstwo. Przykład: bardzo popularny historyk Michael Jabara Carley, pracujący w Montrealu, autor wielu książek o historii ZSRR, zaraz po próbie zamordowania Skripala wysmarował pamflet, uwalniający Putina i podległe mu instytucje od odpowiedzialności za zamach, a oskarżający rząd brytyjski. Między innymi z tego powodu, dla przeciwdziałania dalszej propagacji sowieckich i rosyjskich kłamstw historycznych, powstał niniejszy cykl tekstów.
cdn.