Uszkodzony budynek w Bitburgu, w Niemczech, sfotografowany 1 marca 1945 przez fotografa US Army. Wikimedia Commons

WSPÓLNOTA CZERWIENI cz. 52

Prace nad bronią rakietową z wykorzystaniem niemieckich zasobów miały u Stalina priorytet, ale nie od razu – niektórzy jego podwładni z tego powodu toczyli między sobą administracyjne wojny. Broń rakietowa mogła w szybki sposób pomóc w zdobyciu przewagi militarnej w wojnie, którą musiał planować sowiecki dyktator, do obrony nie była bowiem potrzebna po oficjalnym zwycięstwie nad rzekomo największym wrogiem.

Gdy Instytut Rabe zaczął działać sobie w najlepsze, a Czertok tworzył plany pozyskiwania niemieckich naukowców z zachodnich stref okupacyjnych (w drodze werbunku i porwań), na miejscu zjawił się generał Kuzniecow, dowódca GAU, czyli głównego zarządu artylerii i oznajmił mu, że od tej pory Instytut znajduje się pod komendą właśnie GAU. Oponowanie generałowi nie miało sensu – przynajmniej jego stanowisko oznaczało poparcie dla pracy Czertoka i jego Niemców, gdy wielu sowieckich notabli nadal z niepokojem spoglądało w stronę Stalina, nie wiedząc, czy opłaca się pozytywnie mówić o broni rakietowej.

Wiernopoddańczy plakat ze Stalinem, 1945. Napis brzmi (w wolnym przekładzie): “Mieliśmy szczęście, że przez trudne lata wojny Armię Czerwoną i naród radziecki przeprowadził mądry i doświadczony wódz Związku Radzieckiego, Wielki Stalin”. (Wikimedia Commons)

Po Kuzniecowie pojawił się w Bleicherode jeszcze generał Gajdukow, odpowiedzialny za gwardyjskie jednostki moździerzy, te, którym podlegały baterie “Katiusz” – Gajdukow także zaczął naciskać w Moskwie, aby przeznaczono jak największe siły i środki na pozyskanie owoców hitlerowskiego programu rakietowego. Liczono się z jego zdaniem, bo sam Stalin kazał wydać dekret nr 9716ss, na podstawie którego specjalna komisja do spraw rakiety A-4 (V-2) mogła swobodnie dysponować personelem z dowolnych instytucji ZSRR. Wydanie dekretu miało miejsce 3 sierpnia 1945 roku. Już pięć dni później rozmaici naukowcy sowieccy, którzy wcześniej badali znalezione na terenie Polski resztki V-2, otrzymali indywidualne wezwania do Komitetu Centralnego WKP(b). Zapewne sparaliżowani strachem, dotarli do sali, w której spotkali równie przerażonych kolegów. Tam dowiedzieli się, że zostali praktycznie powołani do wojska i że następnego dnia jadą do Niemiec. Zapytano, czy mają pytania – samobójcami nie byli, nikt nie miał.

PS-84, czyli sowiecki licencyjny Douglas DC-3, później znany jako Lisunow Li-2. (Wikimedia Commons)

W niedopasowanych mundurach bez oznaczeń rodzaju sił zbrojnych, ale za to z dystynkcjami majorów i pułkowników, spotkali się nazajutrz na jednym z podmoskiewskich lotnisk, zostali zapakowani zapewne do Li-2, czyli licencyjnego DC-3 z licencyjnymi silnikami, i na podłodze pozbawionego foteli transportowego samolotu przeprowadzili pierwsze zebranie organizacyjne zespołu – raczej pełne spekulacji, bo nie powiedziano im, po co do Berlina lecą. Na miejscu ktoś zakomunikował im, że mają zająć się odtworzeniem dokumentacji konstrukcyjnej rakiety A-4 oraz ponownym uruchomieniem jej produkcji. Od tej pory międzyresortowej komisji podlegały takie jednostki, jak Instytut Rabe, zakłady produkcyjne Mittelwerk oraz berliński ośrodek badawczo-rozwojowy rakietowej broni przeciwlotniczej i rakiet kierowanych. Nim skończył się rok 1945, w Niemczech pracowało już 284 radzieckich specjalistów rakietowych.

Życie w sowieckiej strefie okupacyjnej, lato 1947. (Deutsche Fotothek/Wikimedia Commons)

Ale bez Niemców, jak się szybko zorientowano, niczego się wskórać nie dało. Wiedzieli to Amerykanie i śmietanka ludzi z Peenemünde trafiła do nich. Szansa na zbudowanie nowoczesnych sił zbrojnych, które byłyby w stanie sprawnie pokonać niedawnych sojuszników, mogła Sowietom umknąć i niektórzy zdawali sobie z tego sprawę, proponując rozwiązania dobrze znane – kierujący przemysłem lotniczym ZSRR towarzysz Szachurin napisał w czerwcu 1945 list do Komitetu Centralnego, w którym proponował ustanowienie systemu zatrudniania niemieckich specjalistów pod zarządem NKWD. Marszałek Żukow, dowódca wojskowej administracji sowieckiej strefy okupacyjnej, nakazał podwładnym przygotowanie zasad zatrudnienia obywateli niemieckich i wynagradzania ich za pracę. Jak pisałem wcześniej, Sowieci mieli otrzymać matryce do druku okupacyjnej waluty, więc środki finansowe, de facto kradzione aliantom, nie stanowiły problemu. Władze sowieckie uruchomiły specjalną radiostację w Lipsku, która po niemiecku zachęcała byłych pracowników Peenemünde do zatrudniania się po wschodniej stronie. Tragiczne warunki bytowe większości byłych naukowców, konstruktorów, techników stanowiły istotny czynnik w wyborze dalszej drogi życia – gotowi byli pracować dla radzieckiego okupanta, byle tylko wyżywić rodziny i siebie.

50 marek niemieckich, banknot wydrukowany przez ZSRR i ważny w całych okupowanych Niemczech. 1948 rok. (Wikimedia Commons)

Nadal szukano ludzi, którzy bezpośrednio współpracowali z von Braunem, ale do świadomości Sowietów zaczął przenikać rozsądny pogląd, że może po prostu wystarczy pozyskać specjalistów z właściwych dziedzin, którzy posiadają potrzebną wiedzę i umiejętności praktyczne. Podążając tym śladem, zatrudniono na przykład znakomitego znawcę żyroskopów, Kurta Magnusa, Dr. Hocha, specjalistę od przyrządów pokładowych czy Dr. Blaziga, który wcześniej pracował u jednego z poddostawców, dostarczających podzespoły dla programu produkcji seryjnej rakiet V-2. Powolnym strumieniem płynęli zdesperowani Niemcy do Instytutu Rabe. Borys Czertok nie zaprzestał jednakże agresywnych poszukiwań w pozostałych strefach okupacyjnych – korzystając prawdopodobnie z ludzi organizacji Smiersz Iwana Sierowa, namówił czołowego eksperta od systemów kierowania lotem pocisków rakietowych A-4/V-2, Helmuta Gröttrupa, by zgodził się na relokację do Niemiec Wschodnich. Człowiek ten stać się miał centralną postacią niewyobrażalnie wielkiego wysiłku sowieckiego kierownictwa, zmierzającego do stworzenia niezawodnej broni rakietowej. Nie wszystkie tajne operacje Czertoka miały równie szczęśliwy epilog – podczas jednej z nich jego emisariusz, próbujący dotrzeć w amerykańskiej strefie okupacyjnej do samego Wernhera von Brauna (!), został pojmany przez wojsko amerykańskie i odtransportowany na granicę strefy.

Lipiec 1949, granica stref okupacyjnych, między Turyngią i Bawarią. (Bundesarchiv)

Zapoznając się z tym fascynującym okresem “niezależnego rozwoju” sowieckiej techniki rakietowej, ponownie napotykamy typowy dla propagandy ZSRR brak wewnętrznej logiki: historycy rosyjscy przyznali się wreszcie dwie dekady temu, że z ogromna intensywnością pozyskiwano dokumentację, sprzęt i ludzi z niemieckiego programu rakietowego. I ci sami historycy asekurancko twierdzą, że Niemcy właściwie niczego nie wnieśli, że nie wolno przeceniać ich wkładu, że Sowieci wszystko sami zrobili… To po co im byli Niemcy, dekret Stalina, specjalna komisja i tysiące ton towaru w setkach pociągów? Ot, tajemnica.

cdn.

Defilada na Placu Czerwonym w Moskwie w czerwcu 1945 roku. Wikimedia Commons

WSPÓLNOTA CZERWIENI cz. 43

Lotnicze zdobycze Związku Sowieckiego, pozyskane w Niemczech po zakończeniu drugiej wojny światowej, to temat tak szeroki, że wystarczy na osobną książkę. Z konieczności skupię się na wybranych zagadnieniach.

Zazwyczaj w kontekście wykorzystania ogromnych zasobów intelektualnych niemieckiej aeronautyki po 1945 roku wspomina się o operacji Paperclip i wywiezieniu ponad tysiąca hitlerowskich naukowców i inżynierów do USA, razem z tysiącami ton (!) dokumentacji (militarnej tudzież cywilnej, przemysłowej), licznymi samolotami oraz pociskami rakietowymi. Sowieci wypominali Amerykanom przed wiele dekad Wernhera von Brauna i jego kolegów, czyniąc to tak skutecznie, że i dziś większość opinii publicznej wierzy w kłamstwo, że tylko Zachód skorzystał z zastrzyku nazistowskiej wiedzy, a stalinowski Kraj Rad wszystko osiągnął samodzielnie. Trzeba naprawdę wierzyć w cuda, by w XXI wieku upierać się, że kraj, który jeszcze w naszych czasach nie umie zbudować toalet w budynkach mieszkalnych, w epoce komunizmu potrafił autonomicznie rozwiązać wszystkie problemy, których wraży Zachód nie umiał pokonać bez udziału hitlerowców.

Z lewej generał Walther Dornberger, komendant ośrodka badawczego V-2 w Peenemünde; w środku SS-Sturmbannführer Wernher von Braun – dwaj przyszli pracownicy NASA. Austria, 3 maja 1945. (NARA/Wikimedia Commons)

Sęk w tym, że o ile faktycznie francuski przemysł lotniczy, w tym silników odrzutowych, brytyjski i amerykański nie uzyskałyby szybkich postępów bez niemieckich emigrantów, to sowiecki potrzebował ich jak powietrza. W latach 30. kupowano wiele technologii, ale stalinowskiej Rosji brakowało fachowców, by technikę rozwijać i zmuszać fabryki do prawidłowej produkcji. W latach 1945-46 ustrzeżono się tych błędów, zabierając z Niemiec dokumentację i prototypy wraz z ludźmi, którzy posiadali stosowną wiedzę i umiejętności. Na początku kazano im pracować w Niemczech Wschodnich, ale wywiady alianckie dowiedziały się o tym ewidentnym łamaniu porozumień poczdamskich i Sowieci zmuszeni byli ewakuować “swoich” Niemców.

Lipiec 1946 roku: uprawa ziemi w dawnym berlińskim ogrodzie zoologicznym. (Bundesarchiv)

W tym samym czasie podwaliny nowych technologii w Wielkiej Brytanii czy Francji tworzyli już Niemcy. Pierwsze silniki odrzutowe francuskiej firmy Turboméca, założonej przez polskiego Żyda, Józefa Szydłowskiego, konstruował zespół inżynierów pod kierunkiem Fritza Nallingera, byłego szefa działu badawczo-rozwojowego Mercedesa. Założone od zera konsorcjum ATAR tworzyło silniki turboodrzutowe rękami Niemców z BMW pod wodzą Hermanna Oestricha (który wcześniej już zaprojektował dla Brytyjczyków silnik turbośmigłowy). W Wielkiej Brytanii pracował Hans Multhopp, który już w 1947 roku stworzył projekt myśliwskiego samolotu naddźwiękowego – ale Brytyjczycy uznali, że latanie szybciej niż dźwięk jest niebezpieczne i nie należy się nim zajmować; projekt utajniono, zabraniając autorowi dostępu do własnej pracy. Multhopp wyjechał do USA i dzięki niemu powstał amerykański prom kosmiczny Space Shuttle. Bez niemieckiej dokumentacji nie powstałyby angielskie bombowce Avro Vulcan (prace Lippischa) i Handley Page Victor (skrzydło projektu Arado), ale Brytyjczycy wstydzili się swojej przemysłowej prowizorki i szybko pozbyli się większości Niemców. Zostali tylko tacy ludzie jak Dietrich Küchemann, który uratował od klęski bombowiec Victor i uczestniczył w projektowaniu samolotu Concorde.

Prototypy statków powietrznych o nośnych kadłubach HL-X-24A, M2-F3 i HL-10, które zaprojektował dla NASA zespół pod kierownictwem Hansa Multhoppa, byłego konstruktora samolotów odrzutowych w zakładach Focke-Wulfa. Dzięki zdobytej podczas badań tych prototypów wiedzy mógł powstać prom kosmiczny Space Shuttle. (NASA NIX-ECN-2353/Wikimedia Commons)

Sowiecki wywiad wiedział na pewno o większości tych prac – w końcu przynajmniej brytyjski establishment był przezeń spenetrowany. W atmosferze oskarżeń ze strony pozostałych aliantów, zaplanowano potężną operację wywozu z radzieckiej strefy okupacyjnej wszelkich istotnych naukowców, inżynierów i techników – część jechała chętnie, chcąc uniknąć biedy w zrujnowanej ojczyźnie, część jechała tylko dlatego, że nie zainteresowali się nimi zachodni alianci, innych zaś zabrano siłą. Wywożono naukowców, inżynierów i techników wraz z rodzinami. Operację nazwano dla niepoznaki “Osoawiachim”, czyli tak, jak nazywał się pseudocywilny aeroklub narodowy ZSRR, szkolący załogi de facto dla lotnictwa bojowego. 22 października 1946 jednocześnie wysłano specgrupy NKWD do 3500 niemieckich specjalistów (amerykańska operacja Paperclip w sumie dotyczyła ok. 1600 osób) i wraz z rodzinami wywieziono ich do ZSRR (w sumie prawdopodobnie ok. 6 tysięcy Niemców). Większość fachowców zajmowała się lotnictwem bądź rozwojem techniki rakietowej. Reszta specjalizowała się w konstrukcji broni strzeleckiej, pojazdów, elektroniki itd. – szczegółowe dane nie są dostępne.

Legitymacja kandydata na członka Komitetu Centralnego KPZR Iwana Sierowa. (Wikimedia Commons)

Operację zorganizował na polecenie Stalina i kierował nią jeden z najbardziej zaufanych ludzi sowieckiego dyktatora. Iwan Sierow był tym samym enkawudzistą, który wcześniej stanął na czele organizacji Smiersz i który jeszcze w 1944 na warszawskiej Pradze uruchomił przesłuchania oraz tortury polskich patriotów. Wielu z nich zginęło z ręki jego siepaczy w piwnicach domów, w których urządzono prowizoryczne więzienia. Z kolei w 1947 roku to on stał na czele ekipy, w skład której wchodził m. in. zespół matematyków, fałszującej wybory w Polsce.

Oficjalne godło głównego zarządu kontrwywiadu “Smiersz”. (Wikimedia Commons)

Operacja Osoawiachim udała się w pełni, część specjalistów zabrano także z amerykańskiej strefy okupacyjnej. Moskwa była wściekła, że nie udało się zgarnąć Wernhera von Brauna i musiała się zadowolić specjalistą od naprowadzania rakiet z Peenemünde, Helmutem Gröttrupem wraz z ekipą współpracowników. Stalin zażądał pozyskania lub porwania znakomitego konstruktora firmy Focke-Wulf, Kurta Tanka oraz profesora Eugena Sängera, twórcy koncepcji pojadu suborbitalnego dalekiego zasięgu (zabawne, ale w XXI wieku wraca się do jego pomysłów!), lecz się to nie powiodło.

Profesor Eugen Sänger długo po wojnie. (Wikimedia Commons)

O ile mocarstwa zachodnie miały za sobą początek własnej ścieżki rozwoju samolotów o napędzie odrzutowym, to Sowieci musieli wykonać znacznie większy skok technologiczny w tej materii, jeśli chcieli nadal myśleć o podboju świata. Alianci skorzystali z technologii budowy płatowców, silników odrzutowych i turbośmigłowych, foteli wyrzucanych, aerodynamiki skrzydeł skośnych, w układzie delta i układów bezogonowych, a także medycyny lotniczej – tu szczególnie wyróżnił się doktor Hubertus Strughold, badacz korzystający z więźniów obozów koncentracyjnych. Bez jego badań (których wyniki znali także Sowieci) nie byłyby możliwe loty w stratosferze oraz załogowe loty kosmiczne.

Doświadczalny kombinezon ciśnieniowy firmy Dräger, badany w kabinie latającego skrzydła Horten. (Wikimedia Commons)

cdn.