Likopen – węglowodór, ale bardzo zdrowy

Węglowodory zazwyczaj są niezbyt zdrowe, a niektóre nawet toksyczne. Ale nie wszystkie. Tym razem napiszę o takim, który powinien zainteresować panów, choć oczywiście nie tylko. Zapamiętajcie magiczną nazwę likopen. Jest to bardzo ciekawy i niezwykle pożyteczny związek chemiczny, a co więcej – naturalny, łatwo dostępny i tani (w sezonie).

Najpierw jednak nieco chemii. Musicie jakoś wytrzymać, mam to w genach. Likopen to zwyczajowa nazwa związku organicznego należącego do klasy karotenoidów. Zacznijmy więc od nich. Karotenoidy to związki zbudowane z kilku jednostek izoprenowych, swoistych cegiełek tworzących wiele naturalnych związków ważnych dla organizmów żywych. Z kolei izopren to prościutki węglowodór o wzorze C5H8. Jest to jeden z dienów. Rozszyfrujmy tę nazwę. „Di” czyli dwa, a „en” oznacza wiązanie podwójne. A więc mamy węglowodór z dwoma wiązaniami podwójnymi o wzorze jak poniżej.

Izopren – (2-metylobuta-1,3-dien)

Źródło: Wikimedia, licencja: domena publiczna

Warto zapamiętać choćby nazwę, bo związek ten jest wszechobecny. Produkują go rośliny, ale jest też obecny w organizmach ssaków. Izopren można uznać za swoisty chemiczny klocek lego. Z takich jednostek zbudowane są takie związki, jak terpeny (wiecie, jak pachną pomarańcze czy sosny), karoten, fitol czy retinol (wit. A). Z tysięcy „klocków” izoprenowych zbudowany jest też naturalny kauczuk. Ciekawostka: każdy z nas ma wydycha pewną ilość izoprenu. Także drzewa wydzielają ten związek, głównie przez liście.

Ale wracajmy do karotenoidów. Podstawowym jest karoten, pomarańczowy barwnik, który znajdziemy w marchwi.Wszystkie karotenoidy zawierają dużo wiązań podwójnych i są barwne: żółte, pomarańczowe, czerwone. Można z grubsza powiedzieć, że im więcej wiązań podwójnych, tym głębsza barwa – najwięcej mają karotenoidy czerwone. I właśnie taką barwę ma likopen, który w cząsteczce ma 40 atomów węgla (a więc jest tetraterpenem), 56 atomów wodoru i 13 wiązań podwójnych (C=C), z czego 11 jest sprzężonych (tzn. takich, które są oddzielone od siebie tylko jednym wiązaniem pojedynczym C-C). Naturalny likopen ma konfigurację trans (dla wszystkich wiązań).

Likopen (*)

Źródło: Wikimedia, licencja: domena publiczna

Jak ktoś ma ochotę, może rozrysować wszystkie możliwe izomery – jest ich zaledwie 2048. A jeśli ktoś chciałby prześledzić biosyntezę likopenu, powinien się zainteresować kwasem mewalonowym. To właśnie ten związek jest prekursorem w ścieżce syntezy likopenu, ale też wielu innych ważnych związków w organizmach roślin, glonów oraz bakterii fotosyntetyzujących.

Gdy przyjrzymy się budowie cząsteczki likopenu, zauważymy, że jest to po prostu węglowodór. No, może nieco bardziej złożony niż metan czy butan, ale nadal należy do tej właśnie klasy związków. Dlatego też ma właściwości typowe dla węglowodorów, a więc m.in. nie jest rozpuszczalny w wodzie. Wniosek jest prosty – najlepiej się czuje w towarzystwie tłuszczów / olejów. Mówimy, że jest to związek lipofilowy.

Likopen jest dostarczany do organizmu człowieka z pożywieniem. Tam jest absorbowany wraz z tłuszczem w jelitach, skąd wędruje dalej. Generalnie gromadzi się w wątrobie, skąd jest powoli uwalniany. Innymi miejscami, w których znajdujemy likopen, są prostata, jajniki i nerki. O właśnie – prostata! Badania pokazały, że poziom stężenia likopenu w tym męskim gruczole ma spory wpływ na hamowanie procesów nowotworzenia. Wynika to m.in. z tego, że likopen bardzo dobrze reaguje z tzw. wolnymi rodnikami, m.in. z reaktywnymi formami tlenu, które są ściśle związane z procesami nowotworzenia i starzenia. Tak więc panowie (i panie też) – pokochajcie pomidory!

Koncentrat pomidorowy – doskonałe źródło likopenu

Źródło: Wikimedia, licencja: CC BY-SA 3.0

Co więcej, rozważcie raczej nie tyle pomidory z krzaka, ale ich przetwory: soki, a jeszcze lepiej koncentraty. Te ostatnie są wprost nasycone likopenem (w 100 g mają nawet 20-krotnie więcej likopenu niż same pomidory). Są też inne źródła likopenu, takie jak owoce o czerwonej barwie (np. arbuzy), papaja, różowy grejpfrut. Trzeba jednak wiedzieć, że zawartość tego związku jest w nich zdecydowanie niższa niż w pomidorach.

Szybki przegląd ofert w sieci pokazuje, że można też znaleźć suplementy diety zawierające likopen. Osobiście jednak preferuję źródła naturalne. Mamy je w zasięgu ręki i, co ważne, są znacznie tańsze niż tabletki czy proszki.

(*) A jeśli ktoś ma trudności z zapamiętaniem nazwy likopen, może zawsze użyć nazwy chemicznej:
(6E,8E,10E,12E,14E,16E,18E,20E,22E,24E,26E)-2,6,10,14,19,23,27,31-oktametylodotriakonta-2,6,8,10,12,14,16,18,20,22,24,26,30-tridekaen

(c) by Mirosław Dworniczak
Jeśli chcesz wykorzystać ten tekst lub jego fragmenty, skontaktuj się z autorem. Linkować oczywiście można.

Rtęć – część II – Jak się jej pozbyć z domu


Rtęć ze zbitego termometru
Źródło: Wikimedia Commons
Licencja: CC BY 4.0
Autor: Tavoromann

O rtęci można pisać bardzo wiele, bo to fascynujący pierwiastek. Ja jednak skupię się na jednej bardzo ważnej sprawie, która może w zasadzie dotknąć każdego. Wspominałem, że pary rtęci są toksyczne, nawet bardzo. Często spotykam się z pytaniami o to, co zrobić, jeśli w domu zbije się stary termometr, manometr czy barometr rtęciowy. W wielu miejscach (w tym nawet w poważnych źródłach rządowych) można spotkać radę, żeby te ruchliwe kuleczki zasypać sproszkowaną siarką. Od razu napiszę: NIE! To naprawdę nic nie da. Reakcja rtęci z siarką daje oczywiście nielotny siarczek rtęci, ale potrwa to niezwykle długo, jak wszystkie reakcje, które zachodzą na granicy faz ciecz-ciało stałe. Rtęć nawet obficie posypana siarką zdąży odparować, zanim przereaguje. Reakcję można przyśpieszyć ucierając płynną rtęć ze sproszkowaną siarką w moździerzu (nie róbcie tego w domu). Poza tym – kto z Was ma w domu opakowanie sproszkowanej siarki?

Ale jest jeszcze gorszy pomysł – próba zebrania rozlanej rtęci odkurzaczem. Jaki osiągniemy efekt? Ano taki, że rtęć przeleci przez odkurzacz i zostanie pięknie rozproszona w powietrzu, co tylko ułatwi jej parowanie. Zmiatanie rtęci szczotką czy też pędzlem to też bardzo zły pomysł.

Co w takim razie zrobić? Po pierwsze – bez paniki, rtęć nikogo nie zabije od razu. Nie wzywajcie bez sensu jednostki ratownictwa chemicznego (chyba że tej rtęci jest kilogram). Najpierw poproście o wyjście ludzi i zwierzęta z pokoju, w którym jest rtęć. Zamknijcie drzwi do pokoju. Po drugie – otwórzcie okno/okna. Teraz możecie przystąpić do działania, starajcie się to jednak zrobić w miarę szybko. Najprostszym sposobem jest zebranie widocznych kropelek w większe (to można zrobić kawałkami plastiku albo twardej tektury) i przeniesienie ich (np. na małym papierku) do niewielkiego pojemnika z wodą. Do zbierania kropelek rtęci można też wykorzystać niewielki zakraplacz. Niewielkie krople, które mogą się kryć w szczelinach podłogi albo ścian, można w prosty sposób wykryć świecąc latarką. Gdy je zauważycie, użyjcie zwykłej taśmy klejącej (małe kropelki zwykle przylgną do kleju) i też przenieście całość do pojemnika z wodą. Gdy rtęć zostanie przykryta warstwą wody, nie będzie już parować. Nie muszę chyba dodawać, że te wszystkie operacje należy koniecznie przeprowadzać w rękawiczkach. Po zakończeniu pracy należy rękawiczki zdjąć, natychmiast przewinąć je na lewą stronę i włożyć do plastikowego woreczka, który następnie trzeba szczelnie zamknąć, np. taśmą. Zarówno pojemnik z zebraną rtęcią jak też pozostałe przedmioty, które były używane przy tych operacjach należy oddać w PSZOK (Punkcie Selektywnej Zbiórki Odpadów Komunalnych), informując obsługę, co im przynieśliśmy. Absolutnie nie wolno ich wyrzucać do zwykłych śmietników, nawet gdy rtęć jest zabezpieczona warstwą wody. I tyle, sprawa załatwiona.

Świetlówki (lampy fluorescencyjne)
Źródło: Wikimedia Commons
Autor: Delgr6328
Licencja: CC BY SA 2.0

Muszę tu jeszcze wspomnieć o innym źródle rtęci, a mianowicie świetlówkach/lampach fluorescencyjnych. Tu sprawa jest gorsza niż w przypadku termometru czy barometru. W każdej świetlówce znajdują się bowiem pary rtęci. Jeśli zbijemy świetlówkę, koniecznie trzeba wywietrzyć pokój. Tu niczego nie zbieramy, bo par się zebrać nie da. Jeśli świetlówka się przepali, nie należy jej wyrzucać bezrefleksyjnie do odpadów zmieszanych. Nigdy jej nie wolno zbijać. Trzeba taki przedmiot ostrożnie umieścić w specjalnym pojemniku na żarówki/świetlówki, które są w wielu marketach. Oczywiście można też oddać do PSZOK.

(c) by Mirosław Dworniczak

Jeśli chcesz wykorzystać ten tekst lub jego fragmenty, skontaktuj się z autorem. Linkować oczywiście można.

Nikotyna – mity i fakty – część III – Naprawdę uzależnia jak heroina?

Kończąc serię wpisów o nikotynie, muszę tutaj też wspomnieć o jeszcze jednej istotnej sprawie. W różnych miejscach możemy przeczytać, że nikotyna jest uzależniająca. Co więcej, czasami autorzy piszą, że uzależnia tak samo, albo nawet bardziej niż heroina i kokaina! Niestety, tego typu informacje znajdziemy nawet na stronach ministerstwa zdrowia.

Jaka tymczasem jest prawda? Zdecydowanie bardziej złożona. Praktycznie wszystkie badania dotyczące kwestii uzależnienia oparte są nie na oddziaływaniu nikotyny jako takiej, ale na działaniu dymu tytoniowego, który jest bardzo złożonym koktajlem tysięcy związków chemicznych. I tu warto wspomnieć o badaniach neurobiologów, m.in. Jean-Pola Tassina. Wykazał on, że sama nikotyna uzależnia w niewielkim stopniu – nie bardziej niż kofeina, na której przecież nikt nie wiesza psów. Jeśli jednak w mieszaninie z nikotyną znajdą się związki, które fachowo nazywają się inhibitorami monoaminooksydazy (IMAO), to sytuacja zmienia się diametralnie – wtedy o uzależnienie jest zdecydowanie łatwiej. Skąd te inhibitory? Tu sprawa jest bardzo prosta – związki te powstają w trakcie spalania tytoniu, a konkretnie obecnego w nich cukru. Cukier w tytoniu? Ha, właśnie – producenci wyrobów tytoniowych wywalczyli sobie prawo do dodawania do niego niewielkich ilości cukru, aby produkt nie był zbyt gorzki. Cukier spalając się w papierosie uwalnia inhibitory MAO, które wzmacniają uzależniające właściwości nikotyny. I potem palacz sięga po kolejnego papierosa, paczkę, dziesięć. I płaci coraz więcej. A bossowie w eleganckich garniturach siedzą w gabinetach i liczą coraz większą kasę. Proste, prawda? Rdzenni mieszkańcy Ameryki palili, ale praktycznie się nie uzależniali, bo nie mieli dodawanych żadnych związków do naturalnego tytoniu, podczas gdy dziś dodaje się ich kilkadziesiąt.

Przy okazji nikotyny wspominałem o kofeinie. I tu drobna ciekawostka – kawa sama w sobie zawiera niewielkie ilości inhibitorów MAO – pochodnych karboliny o nazwach harman i norharman. Wzmacniają one właściwości uzależniające kofeiny. Pamiętajcie o tym, pijąc kolejny kubek kawy.

Kofeina (czarne – węgiel, niebieskie – azot, czerwone – tlen, szare – wodór)

Reasumując – skończmy raz na zawsze z opowieściami o silnym potencjale uzależniającym nikotyny. Chciałbym jednak podkreślić jedną rzecz – jestem przeciwnikiem palenia tytoniu (sam wcześniej paliłem przez 35 lat!). Palenie jest szkodliwe, ponieważ osoba, która to robi, wdycha mieszaninę tysięcy szkodliwych związków chemicznych, z których wiele ma właściwości rakotwórcze. Dym tytoniowy szkodzi też ludziom w otoczeniu palacza. Palenie zabija, ale dziś już wiemy, że nie ze względu na obecność nikotyny w tytoniu!

Nie byłbym sobą, gdybym tu nie wspomniał o jednej sprawie. Od wielu lat jestem propagatorem e-papierosów. Od razu zastrzeżenie – tylko dla dorosłych, którzy chcą zwalczyć nałóg palenia tytoniu. Aktualne badania pokazują, że używanie e-papierosów (używanie, a nie palenie, bo tam nie ma żadnego palenia) jest wielokrotnie (szacuje się, że nawet 50 razy) mniej szkodliwe niż palenie tytoniu. Badania nad medycznymi właściwościami nikotyny tylko to potwierdzają. Rzucając tytoń pozbawiamy się najbardziej szkodliwego balastu – smół, wielopierścieniowych węglowodorów aromatycznych oraz nitrozoamin (silnie rakotwórcze!), tlenku węgla. Oczywiście nie oznacza to, że używanie e-papierosów jest całkiem nieszkodliwe. Nie paliłeś/aś? Nie tykaj zwykłych papierosów, ale też e-papierosów.

Pierwszy odcinek serii jest tutaj.

A drugi znajdziecie tu.

(c) by Mirosław Dworniczak

Jeśli chcesz wykorzystać ten tekst lub jego fragmenty, skontaktuj się z autorem. Linkować oczywiście można.