Autor za kierownicą jedynego BMW 328 Superleggera, które wygrało wyścig Mille Miglia 1940. Foto: BMW UK

SAMOCHODY, SAMOLOTY I WOJNA cz. 1

Gdy mówimy o historii firm samochodowych, często wspominamy o ich związkach z przemysłem zbrojeniowym i ogólnie z wojną, ale rzadko przyglądamy się tym związkom szczegółowo. Postanowiłem zatem napisać dłuższy materiał o koneksjach przemysłu samochodowego, zbrojeniowego, lotniczego, który – być może – rozjaśni nieco w głowach entuzjastów automobilizmu.

Niemcy

Zacznijmy od rzeczy niemal oczywistych. O ile takie marki jak Opel, Mercedes, Horch, Stoewer czy Hanomag faktycznie zmotoryzowały niemieckie siły zbrojne (nie do końca, o czym świadczy fakt, że transport zaopatrzenia i holowanie artylerii pozostały w dużym stopniu domeną koni aż do 1945 roku – przez okres wojny Rzesza “zużyła” ponad 3 miliony tych zwierząt), to inne zajęte były produkcją lotniczą, której nie dane było im kontynuować po drugiej wojnie światowej. Wynikiem tej sytuacji były często ciekawe wątki w historii owych firm.

Prawdziwe oblicze logistyki Wehrmachtu: zaprzęg konny haubicy 105 mm na ulicy okupowanego Oslo, kwiecień 1940. (Wikimedia Commons)

BMW

Biało-niebieskie śmigiełko w godle marki to nawiązanie do Bawarii i silników lotniczych – bo w Monachium, które dziś jest siedzibą koncernu, produkowano właśnie silniki dla samolotów. Samochody nie stanowiły przed drugą wojną ważnego segmentu produkcji, motocykle uważano za bardziej istotne od nich. Niszowe, o sportowym charakterze auta BMW wytwarzano w Eisenach, we wschodnich Niemczech, które stanowiły automobilowe zagłębie kraju. To w Saksonii znajdowały się fabryki BMW, DKW, Horcha i inne. Wraz z zakończeniem wojny wszystko się zmieniło. BMW jako koncern zostało z zakładami w Monachium, które wcześniej nie produkowały pojazdów – ale oczywiście o kontynuowaniu wojennej produkcji po 1945 roku nie mogło być mowy.

Silnik lotniczy BMW VI z 1926 roku. (Wikimedia Commons)

Zanim opowiem o decyzjach, które wówczas podjęto, najpierw kilka słów o lotniczych silnikach BMW. Mamy tu do czynienia z dwoma wątkami – firmą BMW, która wywodziła się z przedsiębiorstwa niejakiego Karla Friedricha Rappa oraz firmą Bramo, która była spadkobierczynią zakładów Siemens-Schuckert, które z kolei podczas pierwszej wojny światowej wytwarzały silniki lotnicze oraz samoloty. Przed pierwszą wojną światową Ferdynand Porsche skonstruował dla firmy Austro-Daimler udane silniki lotnicze, 6-cylindrowe w układzie rzędowym. Licencja na nie została sprzedana brytyjskiej firmie Beardmore, która wersje rozwojowe tych jednostek produkowała przez wiele lat (samoloty napędzane nimi walczyły na froncie z samolotami zaopatrzonymi w austriackie oryginały, ot, chichot losu), a także firmie Karla Friedricha Rappa z Monachium, z której to firmy z czasem powstała inna, znana potem jako BMW.

Samochody BMW Dixi. (BMW Group Classic)

BMW po pierwszej wojnie światowej zajęła się z konieczności budowaniem coraz to lepszych motocykli, zakupiła także brytyjską licencję na samochód Austin 7 (produkowany jako BMW Dixi), a potem wróciła do silników lotniczych, sprzedając gotowe silniki tudzież prawa do produkcji niektórych z nich stalinowskiej Rosji Sowieckiej. Przykładem skrajnej durnoty niektórych nazistowskich władców RLM (Ministerstwa Lotnictwa Rzeszy) było odgórne nakazanie, by zakłady BMW z lotniczych silników rzędowych, w produkcji których miały ogromne doświadczenie, przerzuciły się na projektowanie oraz wytwarzanie silników gwiazdowych, chłodzonych powietrzem. Przemysł lotniczy III Rzeszy był w znacznym stopniu centralnie zarządzany i fundusze przyznawano na projekty zaaprobowane przez RLM – firma BMW nie miała zatem wyboru i zajęła się z konieczności nieznaną sobie dziedziną technologii. Zakłady Bramo w Berlinie produkowały gwiazdowe silniki lotnicze i w 1939 roku zostały przejęte przez BMW – tak zdecydowano w Reichsluftfahrtministerium (RLM). Silniki Bramo zostały zaopatrzone w nowoczesne systemy wtrysku paliwa (których do zakończenia wojny alianci seryjnie nie produkowali) i napędzały wiele istotnych typów płatowców, w tym długowiecznego Junkersa Ju-52 (notabene przed drugą wojną światową taki samolot należał do PLL “LOT” i obsługiwał niektóre połączenia zagraniczne).

Silnik gwiazdowy Bramo 323 Fafnir. (Wikimedia Commons)

Najbardziej znanym silnikiem lotniczym BMW pozostaje gwiazdowy model 801, który napędzał wiele wersji znakomitego Focke-Wulfa Fw-190 – i z rzadka tylko inne modele samolotów, ze względu na zbyt małą produkcję. Wyjątkiem był na przykład prototyp bombowca dalekiego zasięgu Messerschmitt Me-264, w którym zamiast pierwotnie zainstalowanych jednostek napędowych Jumo zamontowano BMW 801. Szczytowy punkt rozwoju silników tłokowych stanowił ogromny, 4-tonowy, 28-cylindrowy silnik BMW 803, zaopatrzony w bezpośredni wtrysk powietrza oraz doładowanie, osiągający moc 4000 KM (jedyny istniejący egzemplarz można zobaczyć w muzeum Deutsche Flugwerft w Schleissheim pod Monachium).

14-cylindrowy silnik gwiazdowy BMW 801C. ( Dane A. Parland, Smithsonian National Air and Space Museum A19670101000).

W BMW rozwijano także silniki odrzutowe, z których model BMW 003 trafił do produkcji seryjnej. BMW stworzyło własne projekty samolotów bombowych dalekiego zasięgu, w tym z napędem turbośmigłowym. Silniki odrzutowe produkowano m.in. w tajnej fabryce pod Berlinem oraz w podziemnym kompleksie Dora, głównie rękami więźniów. Dokumentację silnika 003 przekazano także Japonii. Na bazie odrzutowego silnika BMW skonstruowano we współpracy z biurem konstrukcyjnym Porsche turbinę gazową do napędu czołgów, którą z powodzeniem testowano w czołgu Panther. W 1945 roku Związek Radziecki przejął plany silników oraz wyposażenie zakładów, co umożliwiło uruchomienie produkcji niemieckiej konstrukcji w ZSRR pod nazwą RD-20. Z kolei silnik BMW 018, który pod koniec wojny istniał w postaci prototypów, udoskonalono i produkowano przez lata we Francji jako SNECMA Atar. Posłużył od do napędu licznych francuskich bojowych samolotów odrzutowych, a skonstruował go zespół Niemców pod kierunkiem Hermanna Oestricha, pochodzący w całości z biura konstrukcyjnego BMW.

Silnik turboodrzutowy BMW 003. (National Air and Space Museum A19670125000)

Warto zauważyć, że pod względem wiedzy fachowej i zasobów osobowych BMW pozostało po wojnie w niezłej sytuacji, podobnie jak Mercedes – musiano tylko poczekać, aż władze okupacyjne pozwolą na powrót metalurgów, technologów i konstruktorów do pracy. Fabrykę w Eisenach utracono, podobnie jak i inne zasoby, które pojechały koleją do ZSRR. Notabene w Eisenach przez jakiś czas enerdowcy produkowali samochody BMW, korzystając z maszyn i zapasu części, ale nawet oni musieli ulec naciskom z Zachodu i zmienili nazwę na “EMW”. Później fabryka stała się miejscem produkcji samochodów Wartburg, korzystających z przedwojennych technologii DKW. Tak czy owak, BMW jako spółka istniejąca w Niemczech Zachodnich znalazła się w konkretnych opałach.

BMW 502 z silnikiem V-8. (Wikimedia Commons)

Wprowadzone do produkcji duże, luksusowe samochody z silnikiem V-8 własnej konstrukcji nie spotkały się z życzliwym przyjęciem: obiektywnie nie były udane, a cierpiące biedę Niemcy nie potrzebowały jeszcze wozów dla ludzi sukcesu. Kultowe dziś BMW 507, choć pięknie wystylizowane przez hrabiego Albrechta von Goertza, także nie wzbudziło entuzjazmu wśród klientów, na dodatek było za drogie i horrendalnie kosztowne w produkcji. Zakupienie we Włoszech licencji na malutką Isettę poprawiło na chwilę wypłacalność, ale moda na mikrosamochody minęła wraz ze wzrostem gospodarczym w Europie. Bez zupełnie nowych modeli, pasujących do bieżącej sytuacji ekonomicznej, BMW zatonęłoby niczym ołowiana cegła wrzucona do stawu.

Przedwojenny mistrz Hans Stuck za kierownicą BMW 507. (BMW AG)

Przyszedł rok 1960. Herbert i Harald Quandt zainwestowali furę pieniędzy w BMW AG, zdobywając kontrolny pakiet akcji (który w rodzinie Quandtów pozostał do dziś – tak, Harald był przyrodnim bratem Herberta, a jego matka zakończyła życie jako żona Josepha Goebbelsa w bunkrze Führera w Berlinie, podawszy wcześniej dzieciom, które miała z Goebbelsem, trucizny w czekoladkach). Gdyby fabryka silników lotniczych nie przetrwała wojny, gdyby nie ocalała większość znakomitych inżynierów, którzy budowali owe silniki, nie istniałaby dziś marka BMW.

Harald Quandt. (Wikipedia)

cdn.

Defilada na Placu Czerwonym w Moskwie w czerwcu 1945 roku. Wikimedia Commons

WSPÓLNOTA CZERWIENI cz. 43

Lotnicze zdobycze Związku Sowieckiego, pozyskane w Niemczech po zakończeniu drugiej wojny światowej, to temat tak szeroki, że wystarczy na osobną książkę. Z konieczności skupię się na wybranych zagadnieniach.

Zazwyczaj w kontekście wykorzystania ogromnych zasobów intelektualnych niemieckiej aeronautyki po 1945 roku wspomina się o operacji Paperclip i wywiezieniu ponad tysiąca hitlerowskich naukowców i inżynierów do USA, razem z tysiącami ton (!) dokumentacji (militarnej tudzież cywilnej, przemysłowej), licznymi samolotami oraz pociskami rakietowymi. Sowieci wypominali Amerykanom przed wiele dekad Wernhera von Brauna i jego kolegów, czyniąc to tak skutecznie, że i dziś większość opinii publicznej wierzy w kłamstwo, że tylko Zachód skorzystał z zastrzyku nazistowskiej wiedzy, a stalinowski Kraj Rad wszystko osiągnął samodzielnie. Trzeba naprawdę wierzyć w cuda, by w XXI wieku upierać się, że kraj, który jeszcze w naszych czasach nie umie zbudować toalet w budynkach mieszkalnych, w epoce komunizmu potrafił autonomicznie rozwiązać wszystkie problemy, których wraży Zachód nie umiał pokonać bez udziału hitlerowców.

Z lewej generał Walther Dornberger, komendant ośrodka badawczego V-2 w Peenemünde; w środku SS-Sturmbannführer Wernher von Braun – dwaj przyszli pracownicy NASA. Austria, 3 maja 1945. (NARA/Wikimedia Commons)

Sęk w tym, że o ile faktycznie francuski przemysł lotniczy, w tym silników odrzutowych, brytyjski i amerykański nie uzyskałyby szybkich postępów bez niemieckich emigrantów, to sowiecki potrzebował ich jak powietrza. W latach 30. kupowano wiele technologii, ale stalinowskiej Rosji brakowało fachowców, by technikę rozwijać i zmuszać fabryki do prawidłowej produkcji. W latach 1945-46 ustrzeżono się tych błędów, zabierając z Niemiec dokumentację i prototypy wraz z ludźmi, którzy posiadali stosowną wiedzę i umiejętności. Na początku kazano im pracować w Niemczech Wschodnich, ale wywiady alianckie dowiedziały się o tym ewidentnym łamaniu porozumień poczdamskich i Sowieci zmuszeni byli ewakuować “swoich” Niemców.

Lipiec 1946 roku: uprawa ziemi w dawnym berlińskim ogrodzie zoologicznym. (Bundesarchiv)

W tym samym czasie podwaliny nowych technologii w Wielkiej Brytanii czy Francji tworzyli już Niemcy. Pierwsze silniki odrzutowe francuskiej firmy Turboméca, założonej przez polskiego Żyda, Józefa Szydłowskiego, konstruował zespół inżynierów pod kierunkiem Fritza Nallingera, byłego szefa działu badawczo-rozwojowego Mercedesa. Założone od zera konsorcjum ATAR tworzyło silniki turboodrzutowe rękami Niemców z BMW pod wodzą Hermanna Oestricha (który wcześniej już zaprojektował dla Brytyjczyków silnik turbośmigłowy). W Wielkiej Brytanii pracował Hans Multhopp, który już w 1947 roku stworzył projekt myśliwskiego samolotu naddźwiękowego – ale Brytyjczycy uznali, że latanie szybciej niż dźwięk jest niebezpieczne i nie należy się nim zajmować; projekt utajniono, zabraniając autorowi dostępu do własnej pracy. Multhopp wyjechał do USA i dzięki niemu powstał amerykański prom kosmiczny Space Shuttle. Bez niemieckiej dokumentacji nie powstałyby angielskie bombowce Avro Vulcan (prace Lippischa) i Handley Page Victor (skrzydło projektu Arado), ale Brytyjczycy wstydzili się swojej przemysłowej prowizorki i szybko pozbyli się większości Niemców. Zostali tylko tacy ludzie jak Dietrich Küchemann, który uratował od klęski bombowiec Victor i uczestniczył w projektowaniu samolotu Concorde.

Prototypy statków powietrznych o nośnych kadłubach HL-X-24A, M2-F3 i HL-10, które zaprojektował dla NASA zespół pod kierownictwem Hansa Multhoppa, byłego konstruktora samolotów odrzutowych w zakładach Focke-Wulfa. Dzięki zdobytej podczas badań tych prototypów wiedzy mógł powstać prom kosmiczny Space Shuttle. (NASA NIX-ECN-2353/Wikimedia Commons)

Sowiecki wywiad wiedział na pewno o większości tych prac – w końcu przynajmniej brytyjski establishment był przezeń spenetrowany. W atmosferze oskarżeń ze strony pozostałych aliantów, zaplanowano potężną operację wywozu z radzieckiej strefy okupacyjnej wszelkich istotnych naukowców, inżynierów i techników – część jechała chętnie, chcąc uniknąć biedy w zrujnowanej ojczyźnie, część jechała tylko dlatego, że nie zainteresowali się nimi zachodni alianci, innych zaś zabrano siłą. Wywożono naukowców, inżynierów i techników wraz z rodzinami. Operację nazwano dla niepoznaki “Osoawiachim”, czyli tak, jak nazywał się pseudocywilny aeroklub narodowy ZSRR, szkolący załogi de facto dla lotnictwa bojowego. 22 października 1946 jednocześnie wysłano specgrupy NKWD do 3500 niemieckich specjalistów (amerykańska operacja Paperclip w sumie dotyczyła ok. 1600 osób) i wraz z rodzinami wywieziono ich do ZSRR (w sumie prawdopodobnie ok. 6 tysięcy Niemców). Większość fachowców zajmowała się lotnictwem bądź rozwojem techniki rakietowej. Reszta specjalizowała się w konstrukcji broni strzeleckiej, pojazdów, elektroniki itd. – szczegółowe dane nie są dostępne.

Legitymacja kandydata na członka Komitetu Centralnego KPZR Iwana Sierowa. (Wikimedia Commons)

Operację zorganizował na polecenie Stalina i kierował nią jeden z najbardziej zaufanych ludzi sowieckiego dyktatora. Iwan Sierow był tym samym enkawudzistą, który wcześniej stanął na czele organizacji Smiersz i który jeszcze w 1944 na warszawskiej Pradze uruchomił przesłuchania oraz tortury polskich patriotów. Wielu z nich zginęło z ręki jego siepaczy w piwnicach domów, w których urządzono prowizoryczne więzienia. Z kolei w 1947 roku to on stał na czele ekipy, w skład której wchodził m. in. zespół matematyków, fałszującej wybory w Polsce.

Oficjalne godło głównego zarządu kontrwywiadu “Smiersz”. (Wikimedia Commons)

Operacja Osoawiachim udała się w pełni, część specjalistów zabrano także z amerykańskiej strefy okupacyjnej. Moskwa była wściekła, że nie udało się zgarnąć Wernhera von Brauna i musiała się zadowolić specjalistą od naprowadzania rakiet z Peenemünde, Helmutem Gröttrupem wraz z ekipą współpracowników. Stalin zażądał pozyskania lub porwania znakomitego konstruktora firmy Focke-Wulf, Kurta Tanka oraz profesora Eugena Sängera, twórcy koncepcji pojadu suborbitalnego dalekiego zasięgu (zabawne, ale w XXI wieku wraca się do jego pomysłów!), lecz się to nie powiodło.

Profesor Eugen Sänger długo po wojnie. (Wikimedia Commons)

O ile mocarstwa zachodnie miały za sobą początek własnej ścieżki rozwoju samolotów o napędzie odrzutowym, to Sowieci musieli wykonać znacznie większy skok technologiczny w tej materii, jeśli chcieli nadal myśleć o podboju świata. Alianci skorzystali z technologii budowy płatowców, silników odrzutowych i turbośmigłowych, foteli wyrzucanych, aerodynamiki skrzydeł skośnych, w układzie delta i układów bezogonowych, a także medycyny lotniczej – tu szczególnie wyróżnił się doktor Hubertus Strughold, badacz korzystający z więźniów obozów koncentracyjnych. Bez jego badań (których wyniki znali także Sowieci) nie byłyby możliwe loty w stratosferze oraz załogowe loty kosmiczne.

Doświadczalny kombinezon ciśnieniowy firmy Dräger, badany w kabinie latającego skrzydła Horten. (Wikimedia Commons)

cdn.