Proszek PERSIL, Żarówka OSRAM i tabletki CALGON.

Chyba każdy z nas kojarzy produkty kryjące się pod tymi nazwami. Pewnie nawet macie je w swoich domach. Jaki właściwie jest związek pomiędzy budzącą wesołość marką żarówek a proszkiem do prania czy tabletkami mającymi zapewnić długie życie każdej pralki? Każda z tych nazwy skrywa w sobie nazwy pierwiastków lub związków chemicznych.

Weźmy na początek żarówki OSRAM. Sama firma powstała w 1906 roku w Niemczech, a jej nazwa to kombinacja nazw pierwiastków, z których był wykonany żarnik, czyli drut wewnątrz żarówki. Mowa tu o dwóch metalach: OSmie i wolfRAMie.

Osm to pierwiastek o jednej z największych gęstości spośród wszystkich, a został odkryty jeszcze na początku XIX w. w Anglii, gdy dwóch chemików, Smithson Tennant i William Wollaston, szukało sposobów na oczyszczanie rud platyny. Gdy rozpuszczali je w wodzie królewskiej, zauważyli powstawanie dużych ilości czarnego osadu. Tennant postanowił zbadać ów osad dokładnie i właśnie w nim odkrył dwa nowe pierwiastki: osm i iryd. Wolfram zaś został szeroko opisany przez Piotra w tekście pt. „Nazwy pierwiastków chemicznych: wojna wolframu z tungstenem”. Tu warto zaznaczyć, że istniała firma, która ów konflikt z nazewnictwem rozwiązała w sposób najprostszy z możliwych, tj. przyjmując nazwę „Tungsram”, łączącą w sobie nazwę wolframu z obydwu języków.

Sposób działania takiej żarówki jest banalnie prosty. Polega na tym, że, jak wskazuje sama nazwa, się żarzy. Oczywiście nie sama żarówka, a znajdujący się wewnątrz niej drut wykonany m.in ze wspomnianego wcześniej wolframu. Jeśli zaś widzimy, że coś się żarzy lub świeci, to bez wątpienia stoi za tym oddziaływanie elektromagnetyczne i fotony. Przepływ prądu to nic innego, jak przepływ elektronów, które napotykając na atomy wolframu zderzają się z nimi, przekazując im część swojej energii. Nadmiar takiej energii jest wypromieniowany w postaci światła i ciepła. Wolfram jest rozgrzewany takim przepływem prądu do około 3000 stopni Celsjusza, co powoduje jego parowanie i osadzanie się w postaci nalotu na ściankach żarówki. Oczywiście drut nie ma takiej samej grubości w każdym miejscu, co oznacza, że w pewnych miejscach odparuje szybciej – i właśnie tam pęknie, co określamy popularnie mianem „przepalenia się” żarówki.

Kolejny na liście produktów kryjących w sobie dziwne chemiczne nazwy jest proszek do prania PERSIL, którą to nazwę zarejestrowała w 1907 roku niemiecka firma Henkel. Nazwa powstała również z połączenia takich nazw. W tym wypadku mowa o PERboracie i SILikacie. Jeśli te nazwy nic wam nie mówią, to już wyjaśniam, co to za dziwa. Perborat to niemiecka nazwa związku znanego chemikom jako nadboran sodu. Nadborany to grupa związków o właściwościach utleniających, a więc będących świetnym źródłem aktywnego tlenu. Silikat zaś to nic innego jak krzemian sodu (poprawnie: metakrzemian), którego roztwór jest szerzej znany jako szkło wodne.

fot. Alf van Beem

A po co właściwie pchać do proszku takie dziwne substancje? Dawniej było mydło i tarka lub kij i kamienie nad rzeką – i też się dało żyć. Tylko kto powiedział, że dawniej było lepiej? Brud, jak pamiętamy z wpisu dotyczącego mydła, ma cechy hydrofobowe, a więc jego cząsteczki chcą się znaleźć jak najdalej od wody, aby się „nie zmoczyć”. Tu z pomocą przychodzą różne związki powierzchniowo czynne, których rolą jest obniżenie napięcia powierzchniowego na granicy tkanina – woda, tak, aby one i inne mogły wniknąć i rozdrobnić brud na mniejsze drobiny, które można łatwo spłukać. Różne dodatki, takie jak wspomniane wcześniej silikat czy perborat, mają wpływ na proces prania, wpływając na np. zasadowość wody czy uniemożliwiając drobinom ponowne osiadanie na włóknach tkaniny. A skoro jesteśmy już przy praniu i wodzie, pozostaje przejść do trzeciego ze wspomnianych produktów.

O czymś takim jak „twarda woda” słyszał również zapewne każdy, a pewnie wielu z nas również doświadczyło. Twarda woda to taka zawierająca dużo minerałów. Ubrania wyprane w takiej wodzie są szorstkie i pokrywają się szarym osadem, a na częściach pralki zaczyna osiadać nieprzyjemny nalot. Taki osad zawiera w sobie wspomniane sole, np. wapnia, który ukrył się w nazwie produktu mającego zapewnić długie życie pralkom. CALGON pochodzi od słów „CALcium GONe”, czyli w wolny tłumaczeniu „pozbądź się wapnia”. Pierwotnie ów produkt zawierał w swoim składzie heksametafosforan sodu, który w wodzie reaguje z jonami wapnia i uniemożliwia powstawanie takiego osadu. Obecnie, aby ułatwić prace oczyszczalniom ścieków, stosuje się różne mieszanki zeolitów i kwasów karboksylowych. Zeolity to duża grupa minerałów, które mają w sobie coś naprawdę niezwykłego. Pod wpływem temperatury zaczynają dosłownie „kipieć”, a na ich powierzchnię wydostaje się uwięziona w nich woda. Oczywiście „luka” po cząsteczce wody może zostać zastąpiona inną lub jonem np. wapnia.

fot. “Calgon ‘Ancient Chinese Secret’ Commercial” Phil Hall.

Gdyby ktoś z was chciałby zapytać o produkt o nazwie SILAN, to powiem, że też jest związana z chemią, choć nie ma związku ze składem produktu. W języku arabskim „silan” oznacza “diament”, który, jak przecież pamiętamy, jest po prostu jedną z form, jakie przybiera swojski węgiel.

A wy? Czy znacie jeszcze jakieś produkty o równie ciekawych nazwach?

(c) by Lucas Bergowsky
Jeśli chcesz wykorzystać ten tekst lub jego fragmenty, skontaktuj się z autorem
.