Sprawa dwóch goździków. Historia detektywistyczna

Zlecenie przyjęte

Spytała mnie żona, dlaczego słowo goździk ma w języku polskim dwa całkiem różne znaczenia. To niebezpieczne pytanie: wiedziałem, że odpowiedź nie będzie prosta, a jeśli jej nie udzielę, stracę twarz jako językoznawca. Podjąłem się zatem wyjaśnienia. Coś tam kojarzyłem, ale nie wszystko było dla mnie jasne, więc zacząłem kopać. Oto, co znalazłem.

Po pierwsze: goździk (Dianthus) to rodzaj roślin z rodziny goździkowatych, liczący blisko 400 opisanych gatunków, występujących dziko w Eurazji i dużej części Afryki (jeden gatunek azjatycki, D. repens, przekroczył Cieśninę Beringa i skolonizował również Alaskę i Jukon). Niektóre z nich, zwłaszcza goździk ogrodowy (D. caryophyllus), a także mieszańce międzygatunkowe, uprawiane są od średniowiecza jako rośliny ozdobne. Wrócimy jeszcze do goździka w tym sensie, ale na razie włóżmy go do wazonu i odstawmy na bok.

Śladami przyprawy − drogą morską i lądową

Goździk to także przyprawa korzenna, która z punktu widzenia botaniki z tym pierwszym goździkiem nie ma wiele wspólnego. Goździki to wysuszone pączki kwiatowe czapetki pachnącej (Syzygium aromaticum), drzewa z rodziny mirtowatych. Gatunek ten rósł pierwotnie tylko na niektórych wyspach archipelagu Moluków (Maluku), należącego obecnie do Indonezji (patrz ryc. 3 i opis ilustracji). Moluki nazywano kiedyś Wyspami Korzennymi, bo słynęły jako źródło przypraw. Z tego samego archipelagu, położonego między Sulawesi a Nową Gwineą, pochodzą gałka muszkatołowa i kwiat muszkatołowy, wytwory innego tamtejszego drzewa, muszkatołowca korzennego (Myristica fragrans).

Domniemane uwęglone pozostałości goździków znaleziono w Syrii (ok. 10 tys. km od Moluków) na stanowisku datowanym na 1720 r. p.n.e., ale ani data, ani identyfikacja gatunku nie są pewne, a znalezisko jest całkowicie izolowane. Należy je zatem traktować z rezerwą, dopóki archeolodzy nie dostarczą więcej danych. Faktem jest jednak, że żeglarze austronezyjscy, skolonizowawszy „ziemiomorze” między Azją a Australią, około połowy II tysiąclecia p.n.e. zaczęli tworzyć sieć wymiany handlowej z Azją Południową, między innymi z ludami południowych Indii i Cejlonu, używającymi języków z rodziny drawidyjskiej. Stamtąd szlaki handlowe prowadziły lądem do Mezopotamii i dalej ku Morzu Śródziemnemu. W I tysiącleciu p.n.e. do handlu włączali się stopniowo kolejni gracze: Indoariowie, Persowie, hellenistyczni Seleucydzi, mieszkańcy Arabii i Rzymianie.

Dwa tysiące lat temu Rzym regularnie handlował z Indiami drogą morską przez Morze Czerwone i Arabskie. Nieco wcześniej powstał słynny Jedwabny Szlak, którym egzotyczne towary z Dalekiego Wschodu wędrowały na zachód drogą lądową. Trudno ustalić dokładnie, kiedy goździki dotarły do Europy, ale wiemy, że w pierwszych wiekach naszej ery zaczęli się nimi interesować Grecy i Rzymianie. Wcześniej (II w. p.n.e.) wspominają o nich źródła chińskie.

Ryc. 1.

Goździe i goździki

Tyle na temat przyprawy. Teraz przyjrzyjmy się jej nazwie. Słowo goździk to zdrobnienie od góźdź, obocznego wariantu słowa gwóźdź. Już w XV w. (czyli w epoce staropolskiej) występowały obok siebie pary synonimów: góźdź i gwóźdź (oznaczające oprócz metalowego gwoździa także kołek lub szpunt – coś, co można było wbić młotkiem) oraz goździk i gwoździk. Przyprawę sprowadzaną z na poły bajkowych krajów na wschodnich krańcach Ziemi nazywano zarówno goździkiem, jak i gwoździkiem. Ta druga forma była częstsza w okresie staro- i średniopolskim. Była też starsza, bo przodkiem słowa g(w)óźdź było prasłowiańskie *gvozdь o tym samym znaczeniu. Użytkownicy języka często odczuwają pokusę, żeby słowo mające dwa warianty i dwa znaczenia posegregować w dwie jednostki słownikowe dla uniknięcia wieloznaczności. Dlatego współcześnie nastąpiło zróżnicowanie znaczeń gwoździka i goździka – przynajmniej w polszczyźnie standardowej, bo oboczne góźdź i goździk ‘mały gwóźdź’ są nadal żywe np. w gwarze poznańskiej (i nie tylko).

Motywacja dla nazwania przyprawy g(w)oździkami wydaje się dość oczywista: suszone goździki przypominają małe gwoździe. Ale sprawa ma drugie i trzecie dno. Francuską nazwą goździka-przyprawy jest clou de girofle, co dosłownie oznacza ‘gwóźdź rośliny zwanej girofle’. Girofle pochodzi od ludowego łacińskiego gariofilum, a to z kolei stanowi zniekształcenie greckiego karuóphullon (w wersji zlatynizowanej caryophyllum), będącego nazwą egzotycznej rośliny rodzącej goździki. Francuskie słowo clou w tym sensie spotykamy już w XIII w. Język angielski zapożyczył je jako clow lub clow-gelofre, przekształcone w dzisiejsze clove ‘goździk-przyprawa’, ale np. język średnio-dolno-niemiecki, funkcjonujący jako lingua franca imperium handlowego Hanzy, przetłumaczył je i zdrobnił jako negelken ‘mały gwóźdź, gwoździk’, stąd niemieckie Nelken ‘goździk-przyprawa’. Polacy najwyraźniej zaadaptowali je w podobny sposób, tłumacząc na własny język, a nie zapożyczając w oryginalnej formie.

Zawikłanym tropem starych nazw

Ale dlaczego karuóphullon? Dosłownie znaczy to coś w rodzaju ‘orzecholist’. Jednak po pierwsze – czapetka pachnąca nie ma liści podobnych jak orzech (czy to włoski, czy leszczyna, czy jakikolwiek inny), a po drugie – Grecy nie mieli bladego pojęcia, jak wygląda roślina dostarczająca goździków, choć oczywiście zakładali jej istnienie. Skąd więc taka nazwa? Najprawdopodobniej Grecy zracjonalizowali sobie na zasadzie etymologii ludowej krążące po Azji słowo oznaczające ‘goździk’ (przyprawę), które dotarło do nich przez ciąg zapożyczeń. Za jego prawdopodobne pierwotne źródło uchodzi jedno ze staroindyjskich określeń goździków, *kalikā-phala-, dosłownie ‘pąk-owoc’, które pozostawiło wiele słów potomnych w językach Indii, np. marathi kaḷāphūl.

Arabska nazwa goździka-przyprawy, qaranful, często bywa uważana za zapożyczenie z greckiego, ale trudno wykluczyć inne źródła – na przykład niezależny import z Indii. Z arabskiego słowo to przeniknęło do wielu innych języków, między innymi do perskiego i do tureckiego (karanfil). Podobne słowa występują w językach drawidyjskich, np. tamilskie kirāmpu ~ karāmpu, ale nie są one znane z okresu przedkolonialnego, więc ich historia jest niepewna. Same mogą być zapożyczeniami – może arabizmami. W tym natłoku nazw o niejasnej etymologii, podobnych do siebie fonetycznie (zacytowałem ich tylko kilka dla ilustracji), panuje galimatias, wobec którego nawet specjalistom opadają ręce. Tak to bywa z nazwami handlowymi: szerzą się jak wirusy, a rekonstrukcja ich transmisji bywa trudna.

Ryc. 2.

Wątek austronezyjski i zapach eugenolu

Pierwotną nazwą goździka (przyprawy) w Indiach było importowane z Moluków słowo lawan, które za pośrednictwem języka staromalajskiego i języków drawidyjskich dotarło do sanskrytu jako lavaṅga- (stąd hindi lauṅg, paszto lawong itd.). Ta austronezyjska nazwa zakończyła wędrówkę na subkontynencie indyjskim i otarła się o Afganistan, nie podbijając jednak świata zachodniego. Warto zauważyć, że słowo molukańskie odpowiada zachodnio-malajsko-polinezyjskiemu *laBaŋ ‘gwóźdź’. Stąd wyrażenie malezyjskie bunga lawang (etymologicznie: ‘kwiat-gwóźdź’), oznaczające obecnie inną wonną przyprawę, anyż gwiazdkowy (badian), a w przeszłości gałkę muszkatołową, ale pierwotnie odnoszące się do goździków. W innych językach regionu malajskiego i w językach drawidyjskich lawang i słowa pokrewne mogą też oznaczać cynamon.

Jak widać, skojarzenie ususzonych pąków czapetki pachnącej z gwoźdźmi pojawiało się niezależnie w różnych kulturach. Widać też skłonność do przenoszenia nazwy goździków na inne rzeczy o „korzennym” zapachu. Nieprzypadkowo cynamon i gałka muszkatołowa zawierają eugenol, główny składnik olejku goździkowego, odpowiedzialny za jego łatwo rozpoznawalną, charakterystyczną woń.

Ryc. 3.

Powrót do ogrodu

I tu wracamy do goździka jako rośliny ozdobnej. Dzicy protoplaści goździka ogrodowego pochodzą z południowej Europy (Grecja, Włochy). Grecki uczony Teofrast, zwany „ojcem botaniki” (IV–III w. p.n.e.), nadał goździkowi nazwę diòs ánthos ‘boski kwiat’, stąd nazwa rodzajowa Dianthus, zaproponowana w XVIII w. przez Linneusza, który dodał goździkowi ogrodowemu nazwę gatunkową caryophyllus (nawiązującą do goździka-przyprawy). Ale kiedy i dlaczego powstało to skojarzenie?

Nastąpiło to ok. XIV w. i wydaje się, że inicjatywa wyszła od ogrodników perskich, którzy na poważnie zaczęli hodować goździki jako kwiaty ozdobne, otrzymali ich odmiany o dużych, silnie pachnących kwiatach i nadali im nazwę gul-i qaranful ‘róża goździkowa’, wskutek czego znaczenie nazwy goździka-przyprawy rozszerzyło się na goździki ogrodowe. Wśród licznych składników bukietu zapachowego tych drugich jest i eugenol, występujący w dostatecznym stężeniu, żeby w zapachu goździków-kwiatów dało się wyczuć silną nutę goździka-przyprawy.

Identyczne rozszerzenie znaczenia zaszło w arabskim qaranful i tureckim karanfil, a wkrótce potem w językach romańskich, bo nowinki ogrodnicze szerzyły się szybko. Niektóre języki używające jako nazwy przyprawy pochodnych późnołacińskiego gariofilum przeniosły je na kwiat (stąd np. włoskie garofano i francuskie giroflée). Ze średnioangielskiego gelofre ‘drzewo goździkowe’ przeniesionego na goździk-kwiat etymologia ludowa zrobiła gillyflower (nazwa dziś przestarzała, zastąpiły ją oficjalne carnation i potoczne clove pink).

Clou – tu tkwi gwóźdź

W innych językach, gdzie utożsamiono słownikowo goździki-przyprawę z gwoźdźmi (lub zdrobniale gwoździkami), to samo słowo przeniosło się na goździki ogrodowe. Stąd mamy katalońskie clavell (poświadczone już w XV w.), hiszpańskie clavel i portugalskie cravo. W języku niemieckim także kwiat nazwano tak jak przyprawę. Zapożyczone z dolnoniemieckiego zdrobnienie Nelken (pierwotnie liczba pojedyncza rodzaju nijakiego) wyglądało jak liczba mnoga, więc wstecznie dorobiono do niej liczbę pojedynczą rodzaju żeńskiego Nelke ‘goździk-kwiat’. W języku polskim już w XV w. nazywano g(w)oździkami niektóre wonne rośliny, zwłaszcza kukliki (Geum urbanum). W ich przypadku goździkami-przyprawą pachnie nie kwiat, ale świeżo wykopany korzeń. Jednak w XVI w. Polacy podążyli za szerzącą się ogólnoeuropejską modą i nazwa g(w)oździk zaczęła oznaczać (oprócz małego gwoździa i przyprawy) także nowe kwiaty wyhodowane w ogrodach Persji.

Czesi mają i hvozdík (jak Polacy), i karafiát (jedną z dalekich pochodnych caryophyllum). Tu można wspomnieć, że i w dawniejszej polszczyźnie alternatywną nazwą goździka-kwiatu było karafioł, karafior lub karofiał. Pierwszy wariant przetrwał na Śląsku Cieszyńskim ze zmienionym znaczeniem (jako nazwa fiołka). Z Polski nazwa goździka powędrowała na wschód, stąd litewskie gvazdikas ‘goździk-kwiat’ i gvazdikėlis ‘goździk-przyprawa’ oraz wschodniosłowiańskie nazwy zarówno kwiatu, jak i przyprawy: ukraińskie hvozdýka, białoruskie hvazdzík i rosyjskie gvozdíka.

Ryc. 4.

Epilog

Oto zatem rozwiązanie zagadki. Celowo pominąłem pochodzenie angielskiej nazwy carnation, bo choć ciekawa, nie ma z naszymi goździkami bezpośredniego związku. Pominąłem także historię olejku goździkowego i właściwości chemicznych oraz zastosowań medycznych eugenolu, bo także nie należą do sprawy, a wśród autorów bloga mamy chemików, którzy mogą to zrobić lepiej.

Opowiedziałem to wszystko żonie, ale być może będę musiał powtórzyć jeszcze raz, bo za pierwszym podejściem niewiele da się spamiętać.

Opis ilustracji

Ryc. 1. Suszone pączki kwiatowe Syzygium aromaticum. Foto: Piotr Gąsiorowski (licencja CC BY-SA 3.0).
Ryc. 2. Czapetka pachnąca (Syzygium aromaticum), czyli „drzewo goździkowe″, z owocami. Foto: Forest & Kim Starr 2009. Lokalizacja: Maui, Hawaje (licencja CC BY-SA).
Ryc. 3. Moluki (Maluku). Naturalną ojczyzną czapetki pachnącej był łańcuch niewielkich wysp na zachód od Halmahery (od Ternate do grupy wysp Bacan). Te same wyspy obejmuje zasięg naturalny muszkatołowca korzennego (Myristica fragrans), ale gatunek ten wyewoluował pierwotnie na wyspach Banda w południowych Molukach. Autor: Lencer. Źródło: Wikipedia (licencja CC BY-SA 3.0).
Ryc. 4. Tulipany, goździki, róża i inne kwiaty w szklanym naczyniu na parapecie. Jacob van Hulsdonck (1582−1647), malarz flamandzki z Antwerpii, jeden z prekursorów „martwej natury z kwiatami″. Zarówno tulipany, jak i goździki należały wówczas do najmodniejszych kwiatów ozdobnych. Źródło: Wikipedia (domena publiczna).

Od Walii po Wołoszczyznę, czyli kim właściwie był Asterix i dlaczego orzechy włoskie są włoskie

Wolkowie i ich sąsiedzi

Dawno, dawno temu, kiedy młoda republika rzymska dopiero zaczynała podbój Italii, większą część Europy Zachodniej i Środkowej zajmowali celtyccy Galowie, połączeni wspólnym językiem, ale podzieleni na wielką liczbę lokalnych plemion. Znamy nazwy wielu z nich, ale nie zawsze możemy je umiejscowić na mapie, bo ludy epoki żelaza były ruchliwe, bitne i skłonne do szukania nowych siedzib, gdy nadarzała się okazja. Jednym z takich ludów byli Wolkowie (po łacinie Volcae). Ich nazwa plemienna prawdopodobnie wywodziła się z celtyckiego słowa *wolkos ‘sokół’. Wschodni odłam Wolków wyróżniał się aktywnością w krainach położonych wokół pasa gęstych, pierwotnych puszcz, ciągnących się od północno-wschodniej Galii aż po Karpaty i ujście Dunaju. Był to legendarny Las Hercyński, fascynujący geografów starożytnych. Na północ od niego żyły ludy mało znane uczonym greckim i rzymskim, także rozdrobnione na wiele plemion. W krajach śródziemnomorskich nie zdawano sobie jeszcze sprawy, że ludy te nie są częścią celtyckiej grupy językowej. Dopiero w I w. p.n.e. Rzymianie poznali je bliżej i nadali im nazwę Germanów.

Germanie przejęli kulturę epoki żelaza za pośrednictwem Celtów. Inspirowali się w dużym stopniu celtycką organizacją plemienną i instytucjami społecznymi, czego dowodem są słowa celtyckie zapożyczone przez język pragermański na określenie tych cywilizacyjnych nowinek. Na swoich obcojęzycznych sąsiadów z południa i zachodu Germanie uogólnili nazwę Wolków. Około III w. p.n.e. w języku pragermańskim zaszły regularne zmiany dźwiękowe, które nazywamy zbiorowo prawem Grimma. Jedną z nich było przejście bezdźwięcznych spółgłosek zwartych w szczelinowe przy zachowaniu pierwotnego miejsca artykulacji. Na przykład indoeuropejskie *k zmieniło się w germańskie *x (wymawiane początkowo jak polskie ch). W ten sposób celtyckie *wolko- zostało zaadaptowane jako germańskie *walxa-.

Walchowie wyspiarscy i kontynentalni

Kilkaset lat później mapa etniczna Europy uległa gruntownym zmianom. Świat kontynentalnych Celtów runął, podkopany z jednej strony przez Rzymian, którzy zajmowali kolejno północną Italię, Iberię i Galię, a z drugiej – przez Germanów, którzy rozszerzali swój zasięg w Europę Środkowej i regionie Karpat; z czasem osiedlili się także na stepach czarnomorskich i nad dolnym Dunajem. Wolkowie znikli z kart historii. Pozostała jednak zaświadczona w językach zachodniogermańskich i skandynawskich nazwa *walxa- (na doraźny użytek tego wpisu możemy ją spolszczyć jako Walch), odnosząca się do potomków dawnych Celtów, wchłoniętych przez imperium rzymskie i używających raczej ludowej łaciny niż resztek języka galijskiego. W okresie upadku imperium zachodniego i wędrówek ludów (IV–V w. n.e.), dla Germanów „Walchem” był już każdy mieszkaniec dawnych zachodnich prowincji rzymskich, który nie posługiwał się językiem germańskim. Innymi słowy, określenie Walch stało się przybliżonym synonimem Rzymianina w szerokim sensie – zromanizowanego nie-Germanina.

W drugiej połowie V w. grupa ludów germańskich pochodzących z terenu dzisiejszej Danii i północnych Niemiec (według tradycji dominowali w niej Anglowie, Sasi i Jutowie) rozpoczęła kolonizację Wielkiej Brytanii. Wyspy Brytyjskie były już wtedy ostatnią redutą Celtów. Irlandia była wciąż całkowicie celtycka językowo i kulturowo, natomiast część Wielkiej Brytanii podbita cztery wieki wcześniej przez Rzymian i wchodząca w skład imperium uległa chrystianizacji i częściowej romanizacji. Znaczna część ludności miast, które powstały wokół ważniejszych fortów rzymskich, używała regionalnej, brytyjskiej łaciny, ale na wsi dominował język celtyckich Brytów, wspólny przodek walijskiego, kornwalijskiego i bretońskiego. Z punktu widzenia Anglosasów każdy Bryt, miejski czy wiejski, mówiący po brytańsku czy po łacinie, był Walchem – w dialekcie Sasów wealh, w dialekcie Anglów walh; liczbą mnogą było wealas lub walas. Z nazwą tą związany był przymiotnik wylisċ lub welisċ (z pragermańskiego *walx-iska-).

Nazwy Walchów nie rozciągnięto na Irlandczyków, czy też ogólnie na Celtów mówiących dialektami gaelickimi. Anglosasi przejęli na ich określenie nazwę łacińską niejasnego pochodzenia: scottas, czyli Szkoci. Stało się to dlatego, że Walchów utożsamiano już wówczas z ludami zromanizowanymi, a Irlandia nigdy nie znalazła się pod władzą Rzymu. Inaczej niż Skandynawowie i pozostali Germanie Zachodni, Anglosasi przestali stopniowo nazywać Walchami ludy romańskie na kontynencie i zawęzili znaczenie słowa do lokalnej ludności „rzymskiej”, stopniowo asymilowanej lub wypieranej z krainy obecnie nazywanej Anglią. W średniowieczu ostoją brytyjskich Celtów stał się region nazywany po prostu w liczbie mnogiej Walchami: W(e)alas > Wales. Tak powstała angielska nazwa Walii, a przymiotnik welisċ rozwinął się w Welsh ‘walijski’, odnoszący się także do języka Walchów (obecnie Walijczyków). Brytyjscy Celtowie oczywiście nigdy nie określali w ten sposób samych siebie (walijską nazwą Walii jest Cymru). Walchów z półwyspu zwanego przez Brytów *Körnɨw (współczesne Kernow) nazywano po staroangielsku corn-wealas ‘Kornwalijczycy’ (dosłownie ‘Walchowie z Kornu’).

Dawne, bardziej ogólne znaczenie słowa wealh (‘cudzoziemiec z prowincji rzymskich’) zachowało się w nielicznych słowach pochodnych, z których najbardziej znanym jest wealh-hnutu. Jego drugi element, staroangielskie hnutu, to przodek dzisiejszego słowa nut ‘orzech’; całość oznaczała więc ‘orzech cudzoziemski’ albo – jak kto woli – ‘rzymski’ lub ‘galijski’ (ale na pewno nie ‘walijski’). Po polsku, co warto zapamiętać, nazywamy go orzechem włoskim. Jak łatwo zgadnąć, współczesnym angielskim refleksem staroangielskiego łamańca językowego wealhhnutu jest walnut.

A teraz przenieśmy się na kontynent. Germanie nadal nazywali Walchami „rdzennych” mieszkańców dawnych prowincji rzymskich, głównie zaś mieszkańców Galii niebędących Frankami (czyli zachodniogermańską elitą przybyłą znad Morza Północnego), a także ludność Italii czy też dzisiejszej Szwajcarii romańskiej. Stąd też pochodzi nazwa Walonowie, czyli francuskojęzyczni Belgowie (po niderlandzku Walen, przymiotnik Waals). Rzecz osobliwa, francuska nazwa Galii, Gaule, nie ma etymologicznie nic wspólnego z łacińską nazwą Gallia. Pochodzi z języka Franków, którzy podbijane przez siebie ziemie określali jako *walha-land ‘kraj Walchów’. Ponieważ centralne dialekty języka starofrancuskiego, który rozwinął się z lokalnej łaciny galijskiej, zastępowały zapożyczoną głoskę /w/ na początku wyrazu przez /ɡw/, z frankijskiego *walha ‘Walchowie’ i przymiotnika *walhisk rozwinęły się francuskie Gaule i gaulois (starofrancuskie gualeis).

Ryc. 1.

Oznacza to, że Astérix le Gaulois tak naprawdę nie jest Galem w prostej linii, tylko Wolkiem przerobionym przez Germanów na Rzymianina lub zromanizowanego Celta i następnie adoptowanym w charakterze Gala przez potomków etnicznej mieszanki galijsko-rzymsko-frankijskiej (nie wspominając o Normanach), z której wywodzą się Francuzi.

Od Walchów do Włochów i Wołochów

Dialekty zachodniogermańskie, z których rozwinęły się języki wysoko- i dolnoniemiecki czy niderlandzki, również zachowały zachodniogermański rzeczownik *walh i przymiotnik *walhisk. Rozwinęły się z nich średnio-wysoko-niemieckie słowa Walch i welsch. Pierwsze (jak w angielskim) wyszło z użycia, ale przeżyło jako element kilku złożeń. Stąd wzięło się niemieckie Walnuss ‘orzech włoski’, etymologicznie odpowiadające niderlandzkiemu walnoot i angielskiemu walnut. Przymiotnik przetrwał dłużej. Niemieckie welsch używane było do niedawna w sensie ‘romański, cudzoziemski’ (szczególnie włoski lub francuski). Oprócz orzecha „włoska” (czy raczej rzymska lub śródziemnomorska) mogła być kapusta, dotąd w niektórych regionach niemiec nazywana Welschkraut lub Welschkohl. Ponieważ jednak przymiotnik welsch często przybierał znaczenie pejoratywne i nieco obraźliwe, zaczęto go unikać na rzecz precyzyjniejszych przymiotników (französisch, italienisch). Pozostaje natomiast w użyciu w odniesieniu do Szwajcarów mówiących językami retoromańskimi.

Jednak już o wiele wcześniej, zapewne między VI a VIII w., słowo *walh zostało przejęte przez Słowian. Najprawdopodobniej źródłem zapożyczenia był któryś z języków zachodniogermańskich. Co prawda Słowianie nie mieli bezpośrednio do czynienia z Wolkami ani innymi Celtami, ale migrując w końcowym okresie wędrówek ludów, albo natykali się na ludy mówiące późną formą ludowej łaciny (na Bałkanach), albo przynajmniej docierały do nich za pośrednictwem germańskich sąsiadów wieści o „Walchach” zamieszkujących Italię czy zachodnią część potężnego państwa Franków.

W taki sposób język prasłowiański przyswoił sobie słowo *volxъ (mimo innej transkrypcji, uświęconej tradycją slawistyczną, wymawiane praktycznie tak samo jak jego germański prototyp). Po rozpadzie słowiańskiej wspólnoty językowej, spowodowanym szybką ekspansją Słowian – tak jak wcześniej Celtów czy Germanów – w dialektach słowiańskich zaczęły zachodzić zmiany nie obejmujące całej Słowiańszczyzny, lecz organiczone terytorialnie. Jedna z nich dotyczyła spółgłosek płynnych (*r i *l) w pozycji między samogłoską *e lub *o a spółgłoską. Nie ma potrzeby wchodzić tu w szczegóły. Wystarczy wiedzieć, że forma *volx- rozwijała się różnie w zależności od regionu. W dialektach wschodniosłowiańskich mamy przejście *volx- > *volox-, w południowosłowiańskich oraz w grupie czesko-słowackiej *volx- > *vlax-, a w dialektach, z których rozwinęły się języki łużyckie i polski *volx- > *vlox-. Widać to w refleksach słowa o podobnej strukturze, *volsъ: rosyjskie i ukraińskie vólos, staro-cerkiewno-słowiańskie vlasъ, serbsko-chorwackie i czeskie vlas, dolnołużyckie, polskie i kaszubskie włos.

Dokładnie tak samo zachowywało się słowo *volxъ. Przodkowie Polaków, z których perspektywy „Walchowie” byli przede wszystkim mieszkańcami Italii, określali ich nazwą Włoch (liczba mnoga Włosi, dawniej Włoszy). Kraj zamieszkany przez Włochów nazwano Włochy, analogicznie do takich nazw jak Czechy, Węgry czy Prusy, czyli podobnie jak w przypadku angielskiego Wales. Po czesku ten sam kraj nazywano Vlachy, a jego mieszkańców Vlaši (liczba pojedyncza Vlach). Obecnie jednak używa się nazw Itálie ‘Włochy’ i Ital ‘Włoch’. Po staro-cerkiewno-słowiańsku Vlaxъ oznaczało jeszcze mieszkańca zachodniej części byłego imperium rzymskiego, ale na południu i wschodzie Słowiańszczyzny zaczęto nim nazywać przede wszystkim romańską ludność obszaru bałkańsko-karpackiego, czyli Rumunów i ludy z nimi spokrewnione. Serbsko-chorwackie i bułgarskie vlah, rosyjskie i ukraińskie volóx odnosiły się zwłaszcza do mieszkańców południowej krainy historycznej w Rumunii, Wołoszczyzny (położonej na Nizinie Wołoskiej). Słowa Vlah używa się także w stosunku do romańskojęzycznych grup etnicznych mieszkających na południe od Dunaju, poza Rumunią (jak bałkańscy Arumuni). Oczywiście polskie słowa Wołoch, wołoski i Wołoszczyzna mają tę samą etymologię co Włoch, włoski i włoszczyzna, ale zostały zapożyczone od Słowian Wschodnich i odnoszą się do innego ludu romańskiego. Osadnicy „wołoscy” zajmujący się pasterstwem i migrujący z jednego końca Karpat na drugi, wnieśli też swój wkład w kulturę polskich górali. W dialektach południowej Polskich występują liczne zapożyczenia rumuńskie, ale to już inna historia.

Ryc. 2.

Choć ani Włosi, ani Rumuni nie pochodzą od Celtów, w ich słowiańskich określeniach nadal pobrzmiewa echo nazwy plemiennej Wolków. Przy okazji wyjaśniło się, dlaczego orzech włoski jest „włoski”, choć jego ojczyzną nie są, ściśle rzecz biorąc, Włochy. Nazwę przetłumaczono z języków germańskich, w których element wal(h)- miał znaczenie ‘zagraniczny, sprowadzany z południowych krajów’.

Można byłoby ciągnąć tę historię dalej, bo nie kończy się ona na językach słowiańskich. Nazwa *volxъ w wersji vlach (l. mn. vlaši) została z kolei zapożyczona np. przez Węgrów (olasz ‘Włoch; język włoski’, Olaszország ‘Włochy’). Gdzieś jednak trzeba przerwać. Celem tego miniwykładu było pokazanie, że słowa żyją własnym życiem. Mogą się przenosić z języka do języka i zmieniać znaczenie wskutek nieporozumień lub przypadków historycznych, ale przeżywają tysiące lat, kopiowane przez kolejnych użytkowników. Ze wszystkiego, czym byli i co robili Wolkowie, najtrwalsza okazała się ich nazwa.

Opisy ilustracji

Ryc. 1. Podobieństwo między łacińskim Gallus ‘Gal’ a francuskim Gaulois jest najzupełniej przypadkowe. Mało kto o tym wie, więc możecie zabłysnąć w konwersacji, ujawniając ten fakt. Okładka Gala Asteriksa (domena publiczna).
Ryc. 2. Dojrzałe owoce orzecha włoskiego (Juglans regia), nazwanego tak w zasadzie wskutek nieporozumień językowych. Foto: Ivar Leidus. Źródło: Wikipedia (licencja CC BY-SA 4.0).

Rzadkie dźwięki (4): jak mlaskać na sto sposobów

Inne odcinki serii:

Rzadkie dźwięki (1): walijskie ll
Rzadkie dźwięki (2): azteckie tl
Rzadkie dźwięki (3): wystrzałowe spółgłoski i zgrzytliwe samogłoski Majów

Mlaski, zwane też klikami (ang. clicks), mają opinię dźwięków bardzo egzotycznych. Jest prawdą, że tylko wyjątkowo są używane jako głoski (dźwięki mowy), ale wcale nie są takie znów niezwykłe. Kilku z nich używamy powszechnie jako dźwięków „parajęzykowych”, wyrażających coś, czego nie ubieramy w słowa. Na przykład przesyłając komuś symboliczny pocałunek, artykułujemy mlask dwuwargowy, którego symbol w międzynarodowym alfabecie fonetycznym (IPA) wygląda tak: [ʘ]. Cmokając z irytacją za pomocą czubka języka, wydajemy z siebie mlask zębowy [|]. Popędzając konia, możemy, zamiast wołać „wio!”, wyartykułować mlask dziąsłowy boczny [ǁ]. Mój pies rozumie, że kiedy wypowiadam powtórzony mlask przedniojęzykowo-dziąsłowy [!], mam na myśli „chodź tu!”. Jest jeszcze na przykład mlask środkowojęzykowo-podniebienny [ǂ], dla którego nie mam żadnych szczególnych zastosowań, ale potrafię wymówić go bez trudu.

Mlaski to właściwie bardzo dobre spółgłoski, dość łatwe w artykulacji i wyraziste akustycznie. Aż dziw, że nie są używane na całej Ziemi jako dźwięki mowy, natomiast niemal wszędzie są zarezerwowane dla komunikacji niewerbalnej. Często także służą do porozumiewania się ze zwierzętami domowymi, które z łatwością je rozpoznają i rozumieją, że te „dźwięki specjalne” ludzie kierują właśnie do nich. Jak powstają mlaski? Trzeba to wytłumaczyć, bo nawet jeśli potrafimy je wymówić, rzadko jesteśmy świadomi, co się w trakcie tej czynności dzieje z naszymi narządami mowy. W odróżnieniu od głosek ejektywnych, które wymagają silnego sprężenia powietrza, artykulacja mlasku polega na wytworzeniu podciśnienia, po czym następuje szybkie zassanie powietrza z charakterystycznym donośnym cmoknięciem.

Aby uzyskać podciśnienie, tylną część języka zwieramy z podniebieniem miękkim (jak przy wymawianiu [k]), uniemożliwiając przepływ powietrza. Do tego tworzymy dodatkowe zwarcie w przedniej części traktu głosowego albo za pomocą warg (jak przy przesyłaniu całusa), albo za pomocą przedniej lub środkowej części języka (jak przy pozostałych mlaskach). Obniżając główną masę języka, powiększamy objętość powietrza zamkniętą między obydwoma zwarciami, a przez to rozrzedzamy je. W końcu odrywamy od siebie wargi (mlask dwuwargowy), czubek języka od zębów lub dziąsła (mlask zębowy lub dziąsłowy), boki języka od bocznych zębów (mlask boczny), albo środek języka od podniebienia twardego (mlask podniebienny), a gwałtownie wessane powietrze robi swoje, produkując pożądany efekt akustyczny. Wtedy możemy zwolnić (już bezgłośnie) zwarcie tylnojęzykowe.

Oto zatem kilka podstawowych mlasków, przy czym od razu zaznaczam, że możliwości jest więcej, ale od czegoś musimy zacząć:

artykulacjadwuwargowazębowadziąsłowabocznapodniebienna
symbol IPAʘ|!ǁǂ
Najczęściej występujące typy mlasków

Możemy od razu na próbę połączyć mlaski z samogłoskami, do czego nie przywykliśmy, i co może sprawiać trudności, bo mlaski niewerbalne normalnie występują samodzielnie. Spróbujmy więc powiedzieć [ʘoʘo], starając się, żeby zabrzmiało to płynnie, jak gdybyśmy mówili [popo], albo [ǁaǁa] w takim samym tempie i z podobną swobodą, z jaką byśmy powiedzieli [tata]. Wymaga to trochę ćwiczeń, ale dla chcącego nic trudnego. Możemy to ćwiczenie powtórzyć kolejno z każdym mlaskiem z tabelki, aż do odpowiedniego rozgimnastykowania mięśni artykulacyjnych.

To jednak nie wszystko, co można zrobić z mlaskami. Zauważmy, że w ich wymowę zaangażowany jest język, czasem wargi – ogólnie jama ustna. Krtań (wraz ze strunami głosowymi) może w tym czasie przybierać dowolny stan. Możemy na przykład rozsunąć więzadła głosowe na boki tak, żeby w fazie przechodzenia od mlasku do samogłoski powstał bezdźwięczny przydech, np. [ǁʰa] (tak jak przy wymawianiu przydechowego [pʰ], [tʰ] lub [kʰ]). Choć podczas wymawiania mlasku blokujemy przepływ powietrza przez usta, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby pozwolić mu przepływać przez nos, bo połączenie gardła z jamą nosową znajduje się z tyłu za podniebieniem miękkim. Najłatwiej się o tym przekonać, wymawiając długo i przeciągle tylnojęzykową spółgłoskę nosową [ŋ], a jednocześnie cmokając wargami lub językiem w dowolny sposób, jaki nam przyjdzie do głowy. Można więc na przykład sprawić, że dwuwargowemu „całusowi” [ʘ] towarzyszy nosowość: [ŋʘ]. Zresztą czasem wykorzystujemy ten dźwięk, symbolicznie wyrażając „całowanie z lubością” albo coś w rodzaju „pycha! palce lizać!”. Ale równie łatwo można wyartykułować np. [ŋǁ] lub [ŋǂ]. Jeśli chcemy ich użyć jako dźwięków mowy, musimy tylko pamiętać, że nosowość i mlaśnięcie powinny zacząć się i skończyć mniej więcej równocześnie, aby było jasne, że wypowiadamy jedną głoskę, a nie grupę spółgłoskową: [ŋǁ], a nie [ŋ] plus [ǁ].

Jeśli potrafimy już wymówić mlaski przydechowe i unosowione, możemy eksperymentować dalej. Na przykład możemy mlask nosowy wymówić bezdźwięcznie (jak gdyby szeptem): powietrze wypływa nosem, ale struny głosowe nie drgają. Możemy to zapisać tak: [ŋ̥ǁ] (kółeczko pod znakiem spółgłoski oznacza tu bezdźwięczność). Mlaskowi może też towarzyszyć zwarcie krtaniowe, zwalniane dopiero, kiedy zaczynamy artykułować następującą po nim samogłoskę. Na przykład symbol [!ʔ] oznacza mlask dziąsłowy glottalizowany (czyli z towarzyszeniem zwarcia krtaniowego). A skoro mowa o mlasku dziąsłowym, to czasem jest on realizowany w szczególny sposób: język tak energicznie odrywa się od dziąsła, że towarzyszy temu głośne plaśnięcie spodu języka o dolne dziąsło. Czasem używamy tego dźwięku, naśladując odgłos kopyt końskich stukających o twarde podłoże. Istnieje nawet specjalny symbol dla oznaczenia tego plaśnięcia: [¡]. A zatem „plaśnięty” mlask dziąsłowy to [!¡]. Każdy mlask w wersji podstawowej jest w zasadzie bezdźwięczny, ale jeśli wymawiając go, wypuszczamy z płuc nieco powietrza, wprawiając fałdy głosowe w drgania, otrzymujemy mlask udźwięczniony. Zapisujemy go na przykład tak: [ɡǀ] (udźwięczniona wersja mlasku zębowego). Mlask dźwięczny brzmi tak, jakbyśmy próbowali jednocześnie mlasnąć i wymówić [ɡ].

Dodatkowe efekty artykulacyjne towarzyszące mlaskom nazywamy akompaniamentami. Akompaniamenty są na ogół artykułowane niezależnie zarówno od mlasków, jak i od siebie nawzajem, a zatem mogą występować w rozmaitych kombinacjach. A skoro tak, to mając do dyspozycji choćby tylko pięć podstawowych mlasków z tabelki powyżej (co zresztą nie wyczerpuje ludzkich możliwości), możemy za pomocą przydechu, nosowości, udźwięcznienia, glottalizacji albo różnych kombinacji tych (i nie tylko tych) cech dokonać ich cudownego rozmnożenia. Teoretyczna liczba sposobów, na jakie można mlaskać, sięga kilkuset. I wiele z tych sposobów jest rzeczywiście wykorzystywanych w językach, które posługują się mlaskami jako dźwiękami mowy.

Rodzina użytkowników jednego z języków khoe-kwadi (prawdopodobnie naro). Dystrykt Ghanzi w Botswanie (Kalahari). Foto: Mopane Game Safaris. Źródło: Wikipedia (licencja CC BY-SA 4.0).

Gdzie spotykamy takie języki? W zasadzie tylko na jednym kontynencie – w Afryce, a konkretnie w jej południowej części. Część języków, które dziś używają głosek mlaskowych, pierwotnie ich nie posiadała. Nabyły je dzięki kontaktom z rdzennymi ludami tej części kontynentu. Dawne określenie tych ludów autochtonicznych, „Buszmeni i Hotentoci”, jest nienaukowe i anachroniczne, a może też być postrzegane jako obraźliwe, więc lepiej go unikać. Używana w językoznawstwie nazwa zbiorcza „języki khoisan” nie jest zbyt szczęśliwa, bo w zamyśle miała oznaczać rodzinę językową, czyli grupę języków wywodzących się od wspólnego przodka. Jednak próby rekonstrukcji takiego wspólnego przodka nie powiodły się i większość badaczy dzieli te języki na pięć niezależnych rodzin.

Trzy z nich, zwane khoe-kwadi, tuu i kx’a, przetrwały w rejonie pustyni Kalahari, głównie na terenie Namibii i Botswany. Najwięcej użytkowników (ok. 200 tys.) ma język nama, znany też jako khoekhoe (z rodziny khoe-kwadi). Pozostałe mają w najlepszym razie kilka lub kilkanaście tysięcy użytkowników, a większość jest niebezpiecznie blisko granicy wymarcia. W systemie fonologicznym języka nama jest dwadzieścia mlasków: zębowe, dziąsłowe, boczne i podniebienne, a każdy z nich może występować w stanie podstawowym lub w połączeniu z którymś spośród czterech akompaniamentów: przydechu, nosowości, nosowości bezdźwięcznej (z przydechem) oraz nosowości z glottalizacją. Innych spółgłosek jest jedenaście, a zatem prawie dwie trzecie spośród 31 spółgłosek w nama to mlaski. To zresztą bynajmniej nie jest szczyt mlaskowego wyrafinowania. W niektórych dialektach języka ǃxóõ (z rodziny tuu) liczba wszystkich fonemów mlaskowych wynosi co najmniej około osiemdziesięciu (językoznawcy różnią się w ocenie, bo niektóre dźwięki mogą być analizowane jako zbitki spółgłoskowe, a nie pojedyncze segmenty mowy). Odpowiada to pięciu podstawowym artykulacjom (jak w tabelce) i kilkunastu typom akompaniamentów (od prostszych do bardziej złożonych). ǃXóõ ma ponadto dużą liczbę spółgłosek niemlaskowych, więc całkowita liczba głosek wykorzystywanych w tym języku przekracza setkę. Znaczna większość słów zaczyna się na któryś z licznych mlasków.

Dwie pozostałe rodziny to dwa języki izolowane, nieposiadające znanych kuzynów i niespokrewnione z sobą nawzajem: sandawe i hadza. Oba używane są w Tanzanii, ok. 2 tys. km od innych rdzennych języków posługujących się mlaskami. Ich dzisiejsze rozmieszczenie jest prawdopodobnie reliktem znacznie szerszego zasięgu w dalekiej przeszłości.

Około dwóch tysięcy lat temu całą południową część Afryki zajmowały prawdopodobnie rodziny językowe typologicznie podobne do tych, które przetrwały do dziś na znacznie mniejszym i pofragmentowanym obszarze. W tym czasie do południowej Afryki docierały migrujące z terenów położonych na wschód od Jeziora Wiktorii grupy wędrownych ludów pasterskich, a wraz z nimi przybywały najpierw owce, a następnie kozy i bydło domowe. Umożliwiał to korytarz trawiastych stepów przejściowo wolny od bariery, jaką dla pasterzy stanowiło występowanie muchy tsetse, przenoszącej pasożytnicze świdrowce. Wydaje się, że główny szlak tych wczesnych migracji skręcał na wschód w okolicach Mozambiku i prowadził w poprzek kontynentu ku Namibii. Przynależność językowa tych migrujących grup nie jest jasna, ale badania genetyczne sugerują, że byli spokrewnieni z populacjami używającymi dziś języków kuszyckich z rodziny afroazjatyckiej, a być może także z ludami nilosaharyjskimi. Pasterze żyli w jakiegoś rodzaju kulturowej symbiozie z rdzenną ludnością zbieracko-łowiecką, co doprowadziło do asymilacji społecznej i przejęcia pasterstwa przez część ludów używających języków khoe-kwadi. Zasięg tej rodziny był w przeszłości znacznie większy niż obecnie i jeszcze w początkach kolonizacji europejskiej sięgał aż w okolice Przylądka Dobrej Nadziei. Użytkownicy języków z rodzin tuu i kx’a (oraz pozostałej części rodziny khoe-kwadi) pozostali przy tradycyjnym, zbieracko-łowieckim trybie życia i prowadzą go do tej pory, głównie na terenie Botswany.

W I tysiącleciu n.e. do Afryki Południowej dotarła fala ekspansji ludów mówiących językami bantu z rodziny atlantycko-kongijskiej. Była to ludność rolnicza, uprawiająca również pasterstwo i znająca się na metalurgii. Wraz z nią rozprzestrzeniła się w Afryce Południowej technologia wytopu żelaza (od dawna znana w Afryce Środkowo-Zachodniej, gdzie epoka żelaza nastąpiła bezpośrednio po neolicie). Języki bantu wyparły bliżej nieznane wcześniejsze języki rdzenne w całej południowo-wschodniej części Afryki oraz stały się poważną konkurencją dla reliktowych języków z rodzin nadal istniejących, które utrzymały się głównie w ekologicznie trudnym, niegościnnym dla rolnictwa regionie Kalahari.

Grupa nguni, stanowiąca jedną z gałęzi bantu, wyodrębniła się na południowym wschodzie i częściowo przejęła cechy języków, które zastąpiła. Języki nguni mają systemy fonemów mlaskowych. W języku suazi jest ich tylko sześć. Wszystkie mają to samo miejsce artykulacji (zębowe lub dziąsłowe), ale każdy ma także odpowiednik unosowiony, a niezależnie od tego mogą być także (oprócz stanu podstawowego) przydechowe lub dźwięczno-przydechowe. W języku zulu jest piętnaście mlasków (trzy miejsca artykulacji i pięć sposobów wymawiania), a w języku xhosa osiemnaście (trzy miejsca artykulacji i sześć sposobów wymawiania). Ten ostatni język na także bardzo rozbudowany system spółgłosek niemlaskowych, w tym rozmaite rarytasy omawiane w poprzednich wpisach z tej serii: iniektywne [ɓ] i spółgłoski ejektywne (zwarte i zwartoszczelinowe) jak w języku maja oraz boczną spółgłoskę szczelinową [ɬ] jak w walijskim.

Także inne języki z południowych gałęzi bantu zapożyczyły mlaski od języków lokalnych: na przykład język yeyi znad rzeki Okawango (w Botswanie i Namibii) ma 18 mlasków (choć nie całkiem tych samych co xhosa). Oprócz języków bantu znamy jeszcze jeden przypadek zapożyczenia mlasków: język dahalo z kuszyckiej gałęzi rodziny afroazjatyckiej, używany opodal ujścia rzeki Tana w Kenii, ma cztery fonemy mlaskowe, najwyraźniej przejęte z jakiegoś zaginionego języka substratowego. Dahalo, podobnie jak xhosa, ma także bogaty system spółgłosek, wykorzystujący wszystkie znane ludzkości mechanizmy produkowania strumienia powietrza.

Przykłady te są dla językoznawców ważne, bo dowodzą, że mlaski mogą się szerzyć wskutek kontaktów językowych i tworzyć nowe podsystemy głosek w językach, które ich wcześniej nie miały. Być może coś takiego zaszło w Afryce Południowej tysiące lat temu, gdy głoski mlaskowe stały się regionalną specjalnością, niekoniecznie odziedziczoną po bardzo dalekich przodkach. Mogły się rozwinąć spontanicznie jako warianty wymowy innych, mniej egzotycznych głosek. Nie sposób dziś rozstrzygnąć, czy mlaski południowoafrykańskie są archaizmem, czy innowacją, ale na pewno stanowią cechę unikatową, niespotykaną w innych regionach Ziemi. Właściwie nie wiadomo dlaczego, bo jak wspominałem, nie nastręczają większych trudności w wymowie i nie trzeba mieć DNA łowców-zbieraczy z Kalahari, żeby je poprawnie wymawiać. Poza Afryką mlaski wykorzystano tylko w języku damin. Jest to sztuczny język obrzędowy używany podczas ceremonii rytualnych przez użytkowników języków lardil i yangkaal z rodziny tangkijskiej w północnej Australii. Język damin został celowo obmyślony tak, żeby brzmiał dziwnie, dlatego zawiera głoski o bardzo wymyślnej i osobliwej artykulacji, w tym kilka różnych mlasków.

Małe ćwiczenie: język xhosa ma prawie 10 mln użytkowników, dla których jest językiem ojczystym, i drugie tyle, dla których jest językiem drugim. Jest jednym  z języków oficjalnych RPA, liczebnie drugim po zulu (afrikaans jest dopiero trzeci). Wstyd byłoby nie wiedzieć, jak wymawiać jego nazwę. W opracowanej dla niego ortografii litera x oznacza mlask dziąsłowy boczny [ǁ], czyli trochę jakby azteckie tl, ale wymawiane za pomocą zassania powietrza przez mechanizm mlaskowy, a nie za pomocą powietrza wydychanego z płuc. Dwuznak xh oznacza przydechowy odpowiednik tego mlasku, czyli [ǁʰ]. Cała nazwa wymawiana jest [ǁʰoːsa] (z długą samogłoską o). Pierwsza sylaba ma wysoki ton, ale ten detal pozwoliłem sobie pominąć. A teraz przykład z języka nama: jeśli już trochę go opanowaliśmy, ale rozmówca mówi za szybko i nie wszystko łapiemy, mówimy: ǂause toxoba !hoa re ‘proszę, mów wolniej’, gdzie [ǂ] jest mlaskiem podniebiennym, a trzecie słowo zaczyna się na przydechowy mlask dziąsłowy [!ʰ]. W tym przypadku x nie jest mlaskiem, tylko spółgłoską wymawianą jak polskie ch, a b oznacza szczelinowe [β], wymawiane jak w hiszpańskim lobo ‘wilk’.

Ilustracja

Nagrania mlasków języka nama. Na zalinkowanej stronie mlasku są transkrybowane w trochę inny sposób niż w tym wpisie. Symbol [k] przez znakiem mlasku oznacza jego wersję podstawową, bez dźwięczności bądź nosowości, czyli np. [kǁ] oznacza to samo co moje [ǁ].

https://www.phonetik.uni-muenchen.de/studium/skripten/languagedemos/Demos/nama.html