Przeglądając dzisiaj Twittera, natrafiłem na wpis o takiej treści:
Wpis taki niczym pocisk kumulacyjny ma za zadanie przebić się przez pancerz naszej wiedzy i zdrowego rozsądku. Przyznam szczerze, że technika grania na emocjach poprzez tworzenie poczucia zagrożenia i słynnego: “Oni nie chcą abyś to wiedział!” zawsze wywołuje u mnie pewne rozbawienie. Najlepszą techniką obrony przed pociskiem skumulowanych bzdur jest informacja, najlepiej w zrozumiałej formie. Zastanówmy się więc wspólnie, dlaczego to, co widzimy w tweecie, nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.
Na początek: czy dałoby się ukryć wybuch tych rozmiarów i przedostanie się do atmosfery różnych produktów rozpadu radioaktywnego? Moim zdaniem nie, a na poparcie tej tezy przypominam sytuację, której rocznicę obchodziliśmy 26 kwietnia, czyli katastrofę w Czarnobylu. Pomimo blokady informacyjnej zastosowanej przez ZSRR wykryli ją niezależnie od siebie naukowcy polscy i szwedzcy. Wykryto ją przy pomocy instrumentów pomiarowych, które istnieją nadal, a nawet zostały ulepszone i rozbudowane. Ich wskazania możemy na bieżąco sprawdzać w Internecie: https://www.umcs.pl/pl/radioaktywnosc-w-powietrzu-w-lublinie,21784.htm. No i spójrzmy – co widzimy? Jak wynika z danych, w ostatnim czasie nie widać żadnych odchyleń od normy. Owszem, pomiędzy 15 a 16 maja widać niewielką górkę; z czego ona wynika? Jak zwrócił mi uwagę Mirek, tego dnia w Lublinie padał deszcz, a wraz z deszczem radioaktywny izotop bizmutu, co jest procesem absolutnie naturalnym. W powietrzu nie wykryto izotopów jodu i cezu. Oczywiście naukowcy mogą kłamać, a dane mogą być sfałszowane, ale przecież zawsze można je porównać z danymi z innych stacji.
Skoro w powietrzu wszystko w normie, to zastanówmy się, czym są te “pociski z wzbogaconym uranem”. Przepraszam ale nie potrafię się nie śmiać, gdy o tym myślę. Umiecie sobie wyobrazić pociski będące w gruncie rzeczy miniaturowymi bombami atomowymi używane przez czołgi? W jakim celu?
fot. domena publiczna
Pociski tego rodzaju faktycznie testowano. Zdjęcie pochodzi z poligonu w Newadzie, a wykonano je w 1953 roku. Na zdjęciu widać działo M65 kalibru 280mm i eksplozję pocisku o mocy kilkudziesięciu kiloton trotylu. Pociski takie wyłącznie, podkreślam, testowano, ale nigdy nie weszły do użycia. W użyciu jest zaś amunicja, która faktycznie uran zawiera, ale jest to uran zubożony. Wyjaśnijmy sobie te nazwy.
Uran występuje na naszej planecie naturalnie w postaci rud, które zawierają jego różne izotopy w różnych proporcjach. Przeciętnie jest to 99,3% izotopu 238U i 0,7% izotopu 235U oraz śladowe ilości 234U. Jak wspominałem wielokrotnie wcześniej, używanie uranu jako paliwa sprowadza się do rozbijania jego jąder za pomocą neutronów tak, aby pozyskać energię, oraz kolejne neutrony do rozbijania następnych jąder, co podręczniki szkolne zwykły nazywać “uzyskiwaniem energii w wyniku reakcji łańcuchowej”. W przypadku broni atomowej puszczamy ten proces bez kontroli, w przypadku elektrowni atomowej staramy się go trzymać pod kontrolą. O ile rozpadowi radioaktywnemu podlegają wszystkie jądra uranu, o tyle takiemu wymuszonemu – te będące izotopem 235U. Aby ten proces mógł zajść i się utrzymać, neutrony muszą odpowiednio często napotykać jądra tego izotopu, aby ilość wytworzonych neutronów była wyższa od tej pochłoniętej. Im więcej 235U w przysłowiowym “kilogramie uranu”, tym reakcja będzie wydajniejsza. Aby móc to sobie jakoś wyobrazić, pomyślcie, że gdyby chciano zastosować uran naturalny w bombie, którą zrzucił na Hiroszimę samolot, to musiałby ją tam dostarczyć spory statek. Co można na to poradzić? Pomyślmy: jeśli chcemy “zwiększyć” moc alkoholu w trunku, to go destylujemy, czyli rozdzielamy składniki mieszaniny tak aby uzyskać te pożądane. Czy można zrobić coś podobnego z uranem? Tak, proces rozdzielania izotopów, czyli jego wzbogacanie, jest jak najbardziej możliwy, a robi się to za pomocą tego:
fot. domena publiczna
Tak, żartuję sobie. Swojska “Frania” nie bardzo się nadaje do wzbogacania uranu i nie polecam próbować tego w domu. Urządzenia, które służą do wzbogacania uranu, mają jednak z “Franią” coś wspólnego: to też są wirówki, tyle że wysokoobrotowe. Jeśli wasze pralki w domu pozwalają na regulację liczby obrotów na minutę podczas wirowania, to zapewne liczby te są z zakresu 800 – 2600 i mogą być opisane jednostką RPM która oznacza “obroty na minutę”. W przypadku “pralek do uranu” liczbę takich obrotów wyrażają liczby pięciocyfrowe, czyli dziesiątki tysięcy. Po co to robimy? Wystarczy sobie odpowiedzieć na jedno pytanie: skoro mamy dwa różniące się masą izotopy tego samego pierwiastka, to na który z nich siła odśrodkowa będzie działała bardziej? Oczywiście, że na ten o większej masie. Tym samym 238U będzie zbierał się bardziej na brzegach bębna, a 235U pozostanie pośrodku. Używanie jednej takiej wirówki byłoby bardzo nieefektywne dlatego stosuje się je w układach kaskadowych, w których każda następna wirówka jest zasilana z poprzedniej. Istnieją też inne metody wzbogacania uranu opierające się na zastosowaniu pola magnetycznego itp. Ważnym jest że oprócz uranu wzbogaconego, który trafia do elektrowni, bomb i tam, gdzie jest potrzebny, mamy również uran który został w znacznym stopniu pozbawiony izotopu 235U, czyli uran zubożony.
Uran tego rodzaju znalazł faktycznie zastosowanie jako amunicja przeciwpancerna, ale nie ze względu na możliwość wybuchu jądrowego, bo jak ustaliliśmy do tego trzeba wzbogaconej wersji uranu, tylko ze względu na swoją gęstość ok. 1,7 razy większą niż ołowiu oraz to, że odłamki takiego pocisku płoną w kontakcie z powietrzem. Warto jednak wiedzieć że ten sam uran jest również stosowany jako składnik wzmacniający pancerze czołgów takich jak np. Abrams. Poza wojskiem możecie go również znaleźć w szpitalach, gdzie jest używany jako osłona tzw. “bomby kobaltowej”, która słusznie kojarzy się wam z onkologią. Był (obecnie zastąpiony ołowiem lub kadmem) również stosowany jako balast w samolotach. Wszystkim powyższym zastosowaniom sprzyja jego wysoka gęstość, niska cena i promieniowanie, które jest zaledwie 4 razy większe od naturalnego promieniowania, a więc nie jest szkodliwe dla ludzi. Szkodliwe mogą być produkty jego spalania, czyli tlenki i pyły.
Na koniec autor zapytuje o posiadane zapasy jodu. To ja na koniec przypomnę iż płyn Lugola ani tabletki z jodem NIE SĄ lekiem na chorobę popromienną I NIE BIERZE SIĘ ich profilaktycznie i na zapas. Ich rolą jest jedynie ochronić naszą tarczycę przed wchłonięciem promieniotwórczego jodu, którego w powietrzu aktualnie po prostu nie ma i nie mógłby powstać bez rozpadu radioaktywnego, a ten, jak ustaliliśmy, nie ma znaczenia w przypadku zubożonego uranu.
Uranu w domu nie wzbogacimy, ale sami siebie wiedzą zawsze możemy.
(c) by Lucas Bergowsky
Jeśli chcesz wykorzystać ten tekst lub jego fragmenty, skontaktuj się z autorem.