Orselki z Makaronezji a sprawa Guanczów

Wpis na pokrewny temat
Zaginione ludy i odrodzone pismo Berberów

Porosty z Wysp Szczęśliwych

Nazwa Makaronezji nie pochodzi od makaronu, ale od starogreckiego przymiotnika mákar (μάκαρ) ‘szczęśliwy, błogosławiony’ i rzeczownika nêsos (νῆσος) ‘wyspa’. Spotykane już u Hezjoda (czyli ok. 700 r. p.n.e.) wyrażenie makárōn nêsoi (μακάρων νῆσοι) ‘wyspy błogosławionych’, tłumaczone też nie całkiem ściśle jako ‘wyspy szczęśliwe’, oznaczało legendarne rajskie wyspy na Oceanie za Słupami Heraklesa. Przekonanie o istnieniu na dalekim zachodzie wysp obfitujących we wszelkie dobro było wśród dawnych Europejczyków tak głębokie, że traktowano je jako fakt mimo braku konkretnych informacji. Toteż kiedy geografowie rzymscy zaczęli opisywać Wyspy Kanaryjskie, rzecz jasna nadali im nazwę Fortūnātae Īnsulae ‘Wyspy Szczęśliwe’, nawiązując do pradawnych podań.

Dziś Makaronezją nazywamy obszar geograficzny obejmujący kilka archipelagów wysp wulkanicznych położonych na Atlantyku na zachód od Afryki Północnej i Półwyspu Iberyjskiego: Azory, Maderę, Wyspy Kanaryjskie i Wyspy Zielonego Przylądka. W sensie biogeograficznym stanowią one region, do którego można by też zaliczyć atlantyckie wybrzeża Afryki i Europy od Senegalu po Portugalię. Charakteryzuje go łagodny klimat – ciepły i wilgotny – oraz bogata bioróżnorodność. Makaronezja jest w pewnym sensie rajem – jeśli niekoniecznie dla ludzi, to przynajmniej dla niektórych grup organizmów.

Jedną z nich są porosty z rodzaju Roccella (kto nie pamięta, czym są porosty, może sobie odświeżyć pamięć tutaj).1 Nie spotykamy ich w Polsce, bo idealnym środowiskiem dla nich są skalne urwiska nad oceanem w klimacie cieplejszym niż środkowoeuropejski. W polskiej tradycji biologicznej mają jednak całkiem uroczą rodzimą nazwę: orselka, co nawiązuje do francuskiej nazwy orseille i innych podobnych słów w językach romańskich (zob. także angielskie zapożyczone orchil lub archil). Jednym z jej zniekształconych wariantów jest oficjalna nazwa łacińska rodzaju, wskutek etymologii ludowej upodobniona do późnołacińskiego rocca ‘skała’. Nie znamy pochodzenia pierwotnej nazwy porostu, poświadczonej od średniowiecza.

Ryc. 1.

Rodzaj Roccella obejmuje około 40 znanych gatunków, z których kilka występuje w obfitości w Makaronezji. Są to między innymi R. tinctoria (orselka barwierska), R. canariensis, R. fuciformis, R. phycopsis czy R. maderensis. Jak to aż nadto często bywa z porostami, systematyka rodzaju nie jest do końca jasna i wymaga dalszych badań. Na przykład R. tinctoria i R. canariensis różnią się tym, że pierwsza rozmnaża się bezpłciowo za pomocą sorediów (urwistków), a druga – płciowo za pomocą apotecjów (owocników produkujących zarodniki). Jednak badania molekularne pokazują, że linie rodowe odmian płciowych i bezpłciowych nie są wyraźnie rozdzielone, ale tworzą gmatwaninę sugerującą, że przejście od rozmnażania płciowego do wegetatywnego zaszło kilka razy niezależnie, a zatem z ewolucyjnego punktu widzenia trudno rozbić kompleks R. canariensis/tinctoria na porządnie zdefiniowane, odrębne gatunki.

Purpura na każdą kieszeń

Takie problemy intrygują jednak lichenologów, czyli biologów specjalizujących się w badaniach porostów, a dla laików większe znaczenia ma pytanie, skąd się wzięła nazwa gatunkowa tinctoria (barwierska). Tīnctor to łaciński odpowiednik staropolskiego słowa barwierz, które oznaczało rzemieślnika farbującego tkaniny.2 Od czasów starożytnych zdawano sobie sprawę, że niektóre porosty (produkujące mnóstwo tzw. metabolitów wtórnych) mogą być źródłem interesujących pigmentów. Eksperymentując metodą prób i błędów, nauczono się je uzyskiwać z rozmaitych źródeł, często w pomysłowy i nieoczywisty sposób.

Już w starożytności gdzieś na wschodnich wybrzeżach Morza Śródziemnego jakiś przedsiębiorczy wynalazca opracował metodę wytwarzanie barwnika o efektownym i poszukiwanym kolorze podobnym do tak zwanej purpury tyryjskiej. Purpura była dostępna tylko dla arystokratów z powodu zawrotnej ceny: produkowano ją według fenickiej receptury z wydzieliny gruczołu podskrzelowego ślimaków morskich – rozkolców z gatunków takich jak Hexaplex trunculus czy Bolinus brandaris. Aby uzyskać jeden gram pigmentu, trzeba było przetworzyć – w pracochłonnym i bardzo niemile pachnącym procesie – gruczoły wycięte żywcem z około 10 tysięcy ślimaków.

Nowy barwnik nie był tak trwały jak purpura tyryjska, ale według niektórych antycznych estetów miał nawet ładniejszy odcień, a przede wszystkim można go było nabyć za znacznie przystępniejszą cenę. Jak wykazały badania opublikowane w roku 2016, barwnikiem tym nasączono pergamin, na którym spisano srebrnym tuszem ze złotymi inicjałami Ewangelie z Rossano, jeden z tzw. „kodeksów purpurowych” z VI w., uznawany za bezcenny zabytek sztuki bizantyjskiej. Sądzono dawniej, że swoją barwę kodeks zawdzięcza purpurze tyryjskiej, okazało się jednak, że twórcy kodeksu użyli orseiny – tańszego pigmentu otrzymywanego z orselki z dodatkiem natronu (naturalnego uwodnionego węglanu sodu Na2CO3·10H2O).

Zawarty w porostach depsyd kwasu orselinowego (dwie cząsteczki kwasu połączone wiązaniem estrowym) w wyniku hydrolizy i dekarboksylacji rozkłada się na jednopierścieniowy orcynol, związek z grupy alkilofenoli. Orcynol jest bezbarwny. Żeby otrzymać z niego kilkupierścieniowe orseiny – rodzinę związków chemicznych koloru głębokiej purpury – trzeba go utlenić w obecności amoniaku. W starożytności i w średniowieczu podstawowym źródłem amoniaku był mocz. Mieszano zatem zmacerowane porosty z odstałym moczem i poddawano dwu- lub trzymiesięcznym zabiegom, których szczegóły stanowiły pilnie strzeżoną tajemnicę producentów. Orseiny zidentyfikowano również w innych kodeksach purpurowych (wcześniej uważanych za barwione pigmentem ze ślimaków) i w kilku sławnych iluminowanych manuskryptach, np. w irlandzkiej Księdze z Kells z IX w., przechowywanej w bibliotece Trinity College w Dublinie.

Orselki rosły m.in. na skalistych brzegach Krety, na Cykladach (słynęła z nich zwłaszcza wyspa Amorgos), na Balearach, Sycylii i na tyrreńskim wybrzeżu Italii, ale popyt na „purpurę dla ubogich” mógł doprowadzić do wyczerpania zasobów cennego surowca. Tym bardziej, że znajomość metody wytwarzania barwnika rozprzestrzeniała się stopniowo. Florencki ród handlarzy wełną, którego początki sięgały XII w., zapoznał się z nią i zbił fortunę na sprzedaży purpurowego sukna. Przybrał też nazwisko Oricellari, które z czasem wyewoluowało w Rucellari i wreszcie w Rucellai. Upamiętniało ono barwnik zwany po włosku oricello, na którym zbudowano bogactwo i prestiż rodu. Florentyjczycy także nie utrzymali monopolu: po pewnym czasie z sekretem zapoznali się barwierze flamandzcy, francuscy i inni (stąd późniejsza nazwa pourpre française ‘purpura francuska’).

Krzyżowiec z Normandii

Położona nad kanałem La Manche normandzka wieś Grainville-la-Teinturière (druga część nazwy oznacza barwiernię, czyli farbiarnię tkanin) dostała się w spadku tamtejszemu szlachcicowi nazwiskiem Jean IV de Béthencourt. Pod koniec XIV w. odbudował on rodzinny zamek Grainville, zburzony na rozkaz króla Karola V w trakcie wojny stuletniej. Dobra Grainville obejmowały siedem parafii i przynosiły dochody m.in. z ceł przewozowych i z manufaktur, w których farbowano wełnę. Ponieważ wojna stuletnia tliła się nadal i od czasu do czasu wybuchała na nowo, zwierzchnictwo Normandii przechodziło z rąk do rąk, a Jean de Béthencourt musiał lawirować między królem Francji Karolem VI (notabene chorym psychicznie) a królem Anglii Henrykiem V Lancasterem. Jednocześnie szukał możliwości poprawy swojej sytuacji materialnej.

W tym celu zaciągnął się w 1390 r. na tzw. krucjatę berberyjską. Zorganizowali ją kupcy z Genui. Rzeczywistym celem wyprawy było zdobycie i złupienie Mahdii, tunezyjskiej twierdzy piratów berberyjskich, którzy dawali się we znaki genueńskim statkom handlowym. Doża Genui Antonietto Adorno zaprezentował ją jednak papieżowi i królowi Francji jako wyprawę krzyżową. Genueńczycy wnosili wkład w postaci floty, piechoty i łuczników, ale potrzebowali ponadto około półtora tysiąca rycerzy. Użyczyła ich głównie Francja, a w mniejszej liczbie także Anglia. Nagrodą za udział – oczywiście prócz spodziewanych łupów – było zwolnienie z długów i kar sądowych, a do tego odpust papieski. Wyprawa zakończyła się po kilku miesiącach rozejmem, który obie strony – wyczerpane przedłużającym się oblężeniem, wzajemnym nękaniem się w potyczkach, kłopotami z logistyką i stratami w ludziach – uznały za sukces.

W rezultacie tego remisu doża Genui oraz sułtan Tunisu Ahmad II zobowiązali się do wzajemnej nieagresji. Ponad 200 rycerzy francuskich poległo w walkach lub zmarło na choroby. Pozostali wrócili okryci chwałą, z odpuszczonymi grzechami, ale poza tym właściwie z niczym. Nie był to jednak dla Jeana de Béthencourt czas całkowicie zmarnowany. Zapewne właśnie od żeglarzy genueńskich dowiedział się o istnieniu na Atlantyku Wysp Kanaryjskich i o tym, że ich skaliste wybrzeża obfitują w orselkę. Genueńczycy, podobnie jak żeglarze portugalscy, kastylijscy i aragońscy, zapuszczali się w tamte strony przez cały XIV w. i dobrze znali archipelag. Zetknęli się także z rdzenną ludnością wysp, czyli z Guanczami.

Podczas krucjaty berberyjskiej i oblężenia Mahdii Jean de Béthencourt odnowił też dawniejszą znajomość z innym poszukiwaczem fortuny, Gadiferem de La Salle, rodem z nadatlantyckiej Piktawii. Był to doświadczony obieżyświat, który brał już wcześniej udział w rejzach krzyżackich przeciwko Litwie i Żmudzi (sprzedawanych propagandowo jako krucjata litewska), a także w zbrojnych przedsięwzięciach zakonu szpitalników z wyspy Rodos. Obaj rycerze mieli podobne zainteresowania i ambicje, zostali więc przyjaciółmi i wspólnikami.

Konkwistadorzy

Béthencourt i La Salle zaczęli zatem planować wspólną ekspedycję i doprowadzili ją do skutku, wyruszając z La Rochelle 1 maja 1402 r. W miesiąc później, po różnych przygodach w Galicji, Portugalii i Kadyksie, wylądowali na Lanzarote. To, co się później działo, spisali dwaj duchowni uczestniczący w wyprawie i pełniący rolę kapelanów, w kronice zatytułowanej Le Canarien (Kanaryjczyk), opublikowanej prawie 60 lat po śmierci głównego bohatera. Jest to opowieść nieco hagiograficzna, podkreślająca zasługi Jeana de Béthencourt. Za całe zło obwiniany jest jego rodak z Normandii, Berthin de Berneval, czarny charakter kroniki, który knuł, intrygował i w imię własnych ciemnych interesów zdradzał i oszukiwał wszystkich, od rdzennych Kanaryjczyków z Lanzarote (początkowo nastawionych dość ufnie względem Europejczyków), przez La Salle’a i Béthencourta, aż po własnych wspólników. Ciekawe, że odkryta później wcześniejsza wersja rękopisu kroniki bohaterem pozytywnym czyni w większym stopniu La Salle’a, a Béthencourtowi nie szczędzi krytyki. Tekst ostateczny został ewidentnie poddany cenzurze idealizującej i wybielającej Béthencourta.

Kronika napisana jest żywym językiem i przypomina romans przygodowy, trzeba jednak pamiętać, że protagoniści nie przybyli na Wyspy Kanaryjskie w celach rozrywkowych ani krajoznawczych. Także nawracanie na chrześcijaństwo tubylców (zaliczanych ogólnie do „Saracenów”) nie było celem, ale środkiem do celu, którym było wzbogacenie się. Aby zdobyć fundusze na wyprawę, Jean de Béthencourt musiał sprzedać lub zastawić sporą część majątku. Wkrótce po rozpoczęciu swojej prywatnej konkwisty i założeniu ufortyfikowanej bazy na Lanzarote zawrócił do Hiszpanii, aby w Sewilli wystarać się u króla Henryka III Chorowitego o wyłączny patent na podbój wysp w jego imieniu oraz wsparcie finansowe i zapasy pozwalające na kontynuację działań. Otrzymał, czego chciał, ale zadbał tylko o własne interesy, całkiem pomijając La Salle’a. Oznaczało to koniec pięknej przyjaźni. Po uspokojeniu konfliktów na Lanzarote (sprowokowanych przez intrygi Berthina de Bernevala) i podbiciu Fuerteventury rozżalony Gadifer de La Salle opuścił wyspy, natomiast Béthencourt stał się praktycznie właścicielem zagarniętych części archipelagu jako lennik króla Kastylii. Miał prawo bić własną monetę, pobierać procent of dochodów z eksploatacji wysp, a w końcu nawet (dzięki wsparciu papieża Innocentego VII) mianować się ich królem. Zanim wrócił do Normandii na stałe w roku 1412, pozostawiając na wyspach swojego bratanka jako namiestnika, zdążył jeszcze podbić mniejszą wyspę El Hierro.

Ryc. 2.

Orselka zamiast złota

Wyspy Kanaryjskie nie miały tego, co Hiszpanie lubili najbardziej, czyli srebra ani złota. Sprowadzano z nich kozie skóry, łój, sery czy produkty naturalne takie jak żywica draceny smoczej, ceniona w ówczesnej medycynie jako tzw. smocza krew. Jednak szczególnie atrakcyjnymi towarami były: orselka, na którą popyt stale rósł (autorzy Kanaryjczyka wspominają ją kilkakrotnie jako oursolle), i lokalna ludność, pacyfikowana, asymilowana po przymusowym przyjęciu chrześcijaństwa, ale także masowo porywana i sprzedawana w niewolę. Na jej miejsce sprowadzano osadników – Kastylijczyków i Normanów. Genueńscy i hiszpańscy handlarze niewolników sponsorowali konkwistę kanaryjską. Guanczowie szybko zorientowali się w intencjach kolonizatorów, stąd ich zażarty opór; znacznie spowolnił on próby podboju największych wysp archipelagu, których społeczności były liczne i dobrze zorganizowane.

Trudno byłoby dowieść, że perspektywa zysków z importu porostów farbiarskich była dla Béthencourta główną motywacją, ale jako właściciel barwierni z całą pewnością zdawał sobie sprawę, jak cenny był to surowiec. W odróżnieniu od wcześniejszych kupców, którzy nabywali orselkę od tubylców, wymieniając ją za narzędzia żelazne i błyskotki, kolonizatorzy szybko zaczęli ją pozyskiwać i importować na skalę przemysłową (co nie było takie łatwe, bo robotnicy zbierający orselkę musieli się spuszczać na linach w miejscach, gdzie porastała ona pionowe klify). Przez długi czas, dopóki nie odkryto innych miejsc, gdzie masowo rosły porosty z rodzaju Roccella3, Wyspy Kanaryjskie pozostawały ich głównym źródłem, a handel nimi objęty był królewskim monopolem.

Lakmus

W XVI–XVII w. niderlandzcy specjaliści od barwników, eksperymentując z orselką, zauważyli, że jeśli do mieszanki, z której otrzymywano „purpurę francuską”, dodać wapno gaszone (wodorotlenek wapnia Ca(OH)2), gips (uwodniony siarczan wapnia CaSO4·2H2O) i potaż (węglan potasu K2CO3), można otrzymać fioletowy barwnik – jak dziś wiemy, składający się ze związków spokrewnionych z orseinami, ale bardziej skomplikowanych, o większej masie cząsteczkowej. Można go oddzielić od orsein, wypłukując je za pomocą alkoholu. Nazwano go po niderlandzku lakmoes, co w wolnym tłumaczeniu oznacza ‘pastę barwnikową’. Jako odpowiednik angielski przyjęło się litmus, słowo podobne, ale o innym pochodzeniu, poświadczone już w XIV w (jako litmose) i zapożyczone ze staronordyjskiego lit-mosi ‘mech barwiący’. Oznaczało ono jakiekolwiek porosty będące źródłem barwników (w czasach przednaukowych mylone z mchami).

Tak powstał lakmus, który następnie zrobił zawrotną karierę w chemii jako środek wykorzystywany w papierkach lakmusowych, zmieniających kolor w zależności od odczynu ośrodka: papierek barwi się na czerwono w środowisku kwaśnym (niskie pH), a na niebiesko w zasadowym (wysokie pH). Przez długi czas produkcją lakmusu zajmowali się wyłącznie Holendrzy według własnych tajnych receptur. Rozpowszechnienie się syntetycznych barwników anilinowych spowodowało spadek popytu na pigmenty uzyskiwane z porostów, a w laboratoriach chemicznych tradycyjne papierki lakmusowe zostały wyparte z użytku przez dokładniejsze papierki uniwersalne i wskaźnikowe oraz inne indykatory. Może to lepiej dla orselek, bo nie grozi im wymarcie wskutek nadmiernej eksploatacji. Ludzka chciwość i tak spowodowała już zbyt wiele nieodwracalnych szkód.

Przypisy

1) Fotobiontami tych porostów są pospolite zielenice lądowe z rodzaju Trentepohlia.
2) Nie mylić z innym barwierzem/balwierzem, czyli cyrulikiem lub fryzjerem. Barwierz–farbiarz jest utworzony od niemieckiego Farbe ‘kolor, barwa, barwnik’, a barwierz–cyrulik – od łacińskiego barba ‘broda’.
3) Rzecz dziwna, Portugalczycy dopiero po wielu latach zdali sobie sprawę z równie obfitego występowania orselek w swojej części Makaronezji, czyli na Maderze, Azorach i Wyspach Zielonego Przylądka (wcześniej bezludnych, więc niewymagających zbrojnego podboju). Inne regiony bogate w te porosty  to afrykańskie wybrzeża Oceanu Indyjskiego, Madagaskar, Peru, wyspy Galapagos. Kalifornia (USA i Meksyk) i region karaibski.

Opisy ilustracji

Ryc. 1. Orselka barwierska (Roccella tinctoria) na skałach nadmorskich w Las Palmas, Gran Canaria (Wyspy Kanaryjskie). Na odcinkach plechy widoczne gruzełkowate soralia, czyli skupiska urwistków. Foto: Fero Bednar. Źródło: iNaturalist (licencja CC BY-SA 4.0).
Ryc. 2. Jean de Béthencourt i Gadifer de La Salle (dwaj rycerze z mieczami na kasztelu rufowym statku) udają się na podbój Wysp Kanaryjskich. Miniatura z niekompletnego starszego rękopisu Le Canarien (ok. 1420–1440), czyli Codex Egerton 2709 (The British Library). Źródło: Proyecto Tarha (fair use).

Dodatkowa lektura (linki)

Orselki z Makaronezji: Tehler et al. 2004.
Szczególny użytek z moczu: https://www.livescience.com/55310-urine-dye-found-in-ancient-gospel.html
Pierre Bontier i Jean le Verrier (XV w.), przekład angielski (Richard Henry Major 1872): The Canarian (Le Canarien).

Zaginione ludy i odrodzone pismo Berberów

Inne wpisy na podobny temat
Trudna rodzina pełna nierówności, czyli języki afroazjatyckie
Imazighen, czyli Berberowie

Addendum
Orselki z Makaronezji a sprawa Guanczów

Wstęp

Omawiając poszczególne języki berberyjskie i ich wzajemne pokrewieństwa nie wspomniałem o dwóch, które zostały fragmentarycznie udokumentowane, ale nasza wiedza o nich jest skromna. Mają one jednak duże znaczenie historyczne nie tylko ze względu na rolę, jaką odegrały posługujące się nimi ludy, ale także dlatego, że świadczą o dawnej berberyjskiej tradycji posługiwania się pismem. Może nie tak starej jak w przypadku języka egipskiego i języków semickich, ale i tak starszej niż np. używanie pisma przez Germanów, nie wspominając o Słowianach.

Zacznijmy od tego, co da się powiedzieć o najdawniejszej historii Berberów. Wspominałem, że podrodzina berberyjska musiała się wyodrębnić jako osobna gałąź rodziny afroazjatyckiej wiele tysięcy lat temu, ale ostatni wspólny przodek dzisiejszych języków berberyjskich istniał stosunkowo niedawno, zapewne w I tysiącleciu p.n.e. Przodkiem większości z nich mógł być dominujący język królestwa Numidii, istniejącego przez dwa ostatnie stulecia p.n.e.

Językowi przodkowie Imazighen musieli żyć w Afryce Północnej gdzieś poza obszarami zajmowanymi przez ludy semicko- i egipskojęzyczne. Egipcjanie od XIII w. p.n.e. określali swoich zachodnich sąsiadów (z którymi łączyła ich historia wojen i najazdów) nazwą zapisywaną rbw, co odpowiada mniej więcej wymowie /lebu/. W VII w. p.n.e. Grecy z Santorynu założyli kolonię w Cyrenie (Kyrḗnē). Ludność okoliczną nazywali podobnie jak Egipcjanie Líbues (l.poj. Líbus), stąd grecka nazwa ziem na zachód od Nilu, wzmiankowana już w Odysei: Libúē, zlatynizowana później jako Libya. Libowie, podobnie jak Numidyjczycy, byli zapewne protoplastami Berberów. Mogli być nimi także jeszcze dawniejsi „mieszkańcy oaz”, których Egipcjanie już przed 3100 r. p.n.e. nazywali ṯḥn.w, a później także ṯmḥ.w.1 Wiele poszlak sugeruje taką identyfikację, ale trudno o twarde dowody, gdy mówimy o ludach, które nie pozostawiły trwałych śladów swojego języka w formie pisanej.

Fenicjanie i pochodzenie pism libijsko-berberyjskich

Sytuacja zmieniła się w I tysiącleciu p.n.e., gdy na terenie starożytnej Libii zaczęto używać pisma. Inspiracja pochodziła od Fenicjan. Zakładali oni na wybrzeżach Afryki Północnej kolonie takie jak Utyka (ʕatiq), Hadrumet (ha-Drūmīt) czy Kartagina (Qart Ḥadašt). Alfabet fenicki (a ściślej mówiąc, abdżad, czyli pismo spółgłoskowe, o którym pisałem tu wcześniej) rozwinął się w XI w. p.n.e. i szybko rozprzestrzenił się w basenie Morza Śródziemnego wraz z kolonizacją fenicką. Był łatwy w użyciu, bo w odróżnieniu od pism ideograficznych lub sylabicznych korzystał tylko z 22 znaków (liter odpowiadających spółgłoskom fenickim). Alfabet grecki i pisma paleohiszpańskie (o mieszanym charakterze sylabiczno-alfabetycznym) to przykłady wczesnych systemów pisma powstałych jako adaptacja albo twórcze przekształcenie idei przejętej od Fenicjan.

Podobnie stało się w Afryce Północnej. Ludy mieszkające w okolicy miast fenickich i kontaktujące się regularnie z Fenicjanami przejęły ideę pisma spółgłoskowego i zastosowały ją do własnego języka. Nie wiadomo dokładnie, kiedy doszło to tego transferu intelektualnego. Najdawniejsze wiarygodnie datowane teksty w tzw. piśmie libijsko-berberyjskim pochodzą z II w. p.n.e. (czyli z czasów królestwa Numidii), ale ponieważ miało ono już formę skonwencjonalizowaną i rozwiniętą, zapewne było w użyciu od pewnego czasu. Jednak trzeba traktować z rezerwą często spotykane cofanie jego początków w głęboką starożytność – po prostu nie ma realnych podstaw do spekulacji na ten temat. Można ostrożnie szacować, że pismo to opracowano gdzieś między VII a III wiekiem p.n.e. – i to raczej bliżej końca tego okresu.

Alfabet libijsko-berberyjski, podobnie jak fenicki, używał liter odpowiadających spółgłoskom. Dopasowano go do języka, którego system fonologiczny był zbliżony do fenickiego, ale nie we wszystkich szczegółach. Kilka liter prawie nie zmieniło kształtu, inne przekształcono graficznie albo w ogóle zastąpiono nowo opracowanymi znakami. Pismo libijsko-berberyjskie rozwinęło się w wiele wariantów lokalnych. Największe różnice – dotyczące około połowy znaków – istnieją między wschodnią a zachodnią odmianą alfabetu. Tę pierwszą rozumiemy znacznie lepiej dzięki inskrypcjom dwujęzycznym, w których ta sama treść zapisana jest również pismem fenickim po punicku (dialekt języka fenickiego używany w koloniach). Porównując częste w inskrypcjach imiona własne, można bez trudu ustalić wartość fonetyczną prawie wszystkich spośród 24 liter tej odmiany pisma libijsko-berberyjskiego.

Ryc. 1.

Alfabetem tym pisano albo tak jak po fenicku, czyli od prawej do lewej w każdym wierszu (czym wiersze układały się z góry na dół), albo w bardzo oryginalny sposób, pionowymi kolumnami od dołu do góry (przy czym kolumny układały się od lewej do prawej). Ten drugi styl był znacznie częstszy, zwłaszcza w napisach naskalnych. Pierwszy natomiast występuje na przykład w dwóch dość długich (kilkuzdaniowych) numidyjskich inskrypcjach upamiętniających z Thuggi (północna Tunezja), których sens znamy dzięki równoległemu tłumaczeniu tekstu na punicki. Były to napisy monumentalne, starannie wykonane; jeden zdobił mur mauzoleum, drugi – świątyni.

Niektóre litery miały różny kształt w zależności od tego, czy pisano wierszami, czy kolumnami. Napisy nagrobkowe należą do najczęstszych, ale choć potrafimy je zrozumieć, niewiele z tego wynika, bo zwykle są typu „X, syn Y”. Zdarzają się też napisy o innej treści, np. „Ja, X, kocham Y”, ale większości spośród tysięcy krótkich, często niekompletnych inskrypcji po prostu nie rozumiemy, bo po pierwsze są zbyt krótkie, żeby coś się dało wydedukować z ich struktury, a po drugie – nie znamy kontekstu sytuacyjnego, jaki towarzyszył ich powstaniu.

Dające się zinterpretować imiona własne i pojedyncze wyrazy wykazują dość nawiązań berberyjskich, żeby uprawdopodobnić hipotezę, że pismem libijsko-berberyjskim pisano po berberyjsku. Nie mamy jednak dość materiału, żeby ustalić związki genetyczne języka napisów z językami i dialektami współczesnymi. Możliwe, że pismo libijsko-berberyjskie było stosowane także przez inne ludy, używające języków niespokrewnionych z berberyjskimi, ale o zasięgu pokrywającym się częściowo z obszarem, na którym spotykamy inskrypcje (w grę wchodzą np. języki saharyjskie i z rodziny songhaj).

Tifinagh – pismo Tuaregów

Pismo libijsko-berberyjskie powoli wyszło z użycia po podporządkowaniu sobie Numidii przez Rzymian i wprowadzeniu alfabetu łacińskiego. Pozostałoby tylko ciekawostką historyczną, gdyby nie Tuaregowie. Ich migracja na południe spowodowała, że nie ulegli asymilacji i zachowali własne tradycje, w tym system pisma. Śladem jego pierwotnie oficjalnej funkcji są częściowo zachowane napisy w monumentalnym grobowcu tuareskiej królowej Tin Hinan w południowej Algierii (IV w. n.e.). Tę znacznie zmodyfikowaną, późną odmianę pisma libijsko-berberyjskiego nazywamy alfabetem tifinagh. Wciąż było to pismo spółgłoskowe. Co ciekawe, tradycyjny przekaz kulturowy Tuaregów był par excellence ustny. Pisma używali ubocznie w rozmaitych nieformalnych funkcjach – do zapisu krótkich prywatnych notatek i wiadomości, formułek magicznych, w liścikach miłosnych, jako formę gry językowej lub po prostu w celach dekoracyjnych (gdzie liczyła się forma liter, a nie treść napisu). Kultura Tuaregów była matrylinearna (oparta na linii żeńskiej), jeśli chodzi o system pokrewieństwa rodów i dziedziczenia. Kobiety także częściej niż mężczyźni posługiwały się pismem tifinagh. Aczkolwiek z czasem zakres jego używania ulegał redukcji, nigdy nie zostało do końca zapomniane i pozostało elementem tradycyjnego pakietu kulturalnego, a którym opiera się tożsamość tuareska.

Tifinagh współczesny – pismo Imazighen

O piśmie tifinagh przypomniano sobie, kiedy na fali odrodzenia etniczno-kulturalnego Imazighen pojęto próby standaryzacji języka berberyjskiego (tamazight). Najpierw (około roku 1970) współczesną wersję tifinagh (neotifinagh) opracowała Akademia Berberyjska, organizacja działająca w środowisku francuskiej diaspory Kabylów. W pierwszych latach XXI w. pałeczkę przejął Królewski Instytut Kultury Amazigh w Maroku. Opracowany ostatecznie alfabet służy (z niewielkimi modyfikacjami) do zapisu różnych oficjalnych wersji tamazight, zarówno marokańskiej, jak i kabylskiej. Natomiast Tuaregowie preferują własny, tradycyjny system (tifinagh tuareski).

Ryc. 2.

Między starym a nowym tifinagh istnieje kilka znaczących różnic. Neotifinagh jest pełnym alfabetem – uzupełniono go litery oznaczające samogłoski. Zmieniono także kierunek zapisu: obecnie od lewej do prawej. Nie jest to rekonstrukcja systemu „klasycznego” ani jego kontynuacja w prostej linii, ale system stworzony od nowa, choć inspirowany przez dawne pisma Berberów. Na obszarach, gdzie używa się języków berberyjskich, normą jest występowanie w przestrzeni publicznej napisów informacyjnych w dwóch, a często w trzech językach (arabskim, tamazight i francuskim) i trzech systemach pisma (arabskim, tifinagh i łacińskim). Nie każdy wie, że wszystkie one mają w ostatecznym rachunku te same korzenie historyczne: wywodzą się nieco krętymi drogami ze spółgłoskowego alfabetu Fenicjan.

Wyspy Kanaryjskie i tajemnica Guanczów

Starożytne napisy libijsko-berberyjskie spotyka się także w dość nieoczekiwanym miejscu: na Wyspach Kanaryjskich. Wyspy znajdują się niezbyt daleko od atlantyckiego wybrzeża południowego Maroka. Najbliższą, Fuerteventurę, dzieli od Afryki 97 km. Z pewnością bywały sporadycznie odwiedzane przez starożytnych żeglarzy i rybaków, ale przez długi czas nie były trwale kolonizowane. Jednak gdy na początku XV w. rozpoczął się ich krwawy podbój przez Hiszpanów (a właściwie przez ekspedycje pod wodzą dwóch francuskich konkwistadorów na żołdzie królestwa Kastylii), wyspy miały liczną ludność tubylczą, zasiedziałą tam od wieluset lat i znakomicie zaadaptowaną do lokalnych warunków. Część ludności (zwłaszcza męska) zginęła wskutek walk i represji albo padła ofiarą deportacji; część została zasymilowana przez najeźdźców. Nazywamy ich zbiorowo Guanczami, choć nazwa ta odnosiła się pierwotnie tylko do mieszkańców Teneryfy. Rdzenni Kanaryjczycy dysponowali jedynie bardzo prymitywnymi substytutami łodzi morskich, toteż kontakty między wyspami były bardzo ograniczone. Stąd różnice, które zdążyły się rozwinąć wskutek wielowiekowej izolacji. Styl życia, tradycje i dialekty poszczególnych wysp ewoluowały niezależnie w różnych lokalnych warunkach.

A jednak Guanczowie jakoś dostali się na Wyspy Kanaryjskie. Co więcej, wraz z nimi dotarły zwierzęta hodowlane – kozy, świnie i owce (obecne na wszystkich głównych wyspach archipelagu), nie wspominając o psach, kotach i myszach domowych. Dotarły też rośliny uprawne – przede wszystkim jęczmień, ale też pszenica, soczewica, bób i groch. Guanczowie byli zatem ludem rolniczo-pasterskim. Nie używali żadnych metali, bo archipelag pozbawiony jest rud miedzi czy żelaza. Z konieczności zatem ich kultura stała się neolityczna (a na niektórych wyspach z upływem czasu zaczęła ewoluować wstecz ku łowiectwu–zbieractwu). Otacza ich aura tajemniczości, wzmocniona wspomnieniem zaciętego i – przynajmniej przez pewien czas – skutecznego oporu, jaki stawili Europejczykom (podbój Teneryfy zakończył się dopiero w roku 1496). Stąd krążące w literaturze pseudonaukowej i po internecie opowieści, według których Guanczowie – rzekomo odznaczający się nadludzką posturą – byli ocalałymi potomkami olbrzymów z Atlantydy. Inne romantyczne koncepcje przedstawiają Guanczów jako spadkobierców atlantyckich kultur megalitycznych, ewentualnie starożytnych Egipcjan lub Fenicjan z domieszką krwi wikingów. Jednak już we wczesnych opisach kronikarzy europejskich podkreślane było podobieństwo fizyczne i kulturowe tubylców do ludów północno-zachodniej Afryki, a szczątkowa dokumentacja języka Guanczów, utrwalona przed jego wymarciem (liczebniki, listy słownictwa), wyraźnie wiąże ich z Berberami. Często cytowanym przykładem jest słowo oznaczające świnię, zapisane przez Hiszpanów jako ilfe, odpowiadające północnoberberyjskiemu iləf (o tym samym znaczeniu).

Pochodzenie Guanczów nie zostało dotąd wyjaśnione w szczegółach, ale archeologia Wysp Kanaryjskich kilka rzeczy ustaliła z dużą dozą pewności. Jeśli odrzucić datowania wątpliwe lub ewidentnie błędne, nie ma dowodów na jakiekolwiek stałe osadnictwo na wyspach przed II w. n.e. Wiadomo natomiast, że na przełomie er na wyspach bywali Rzymianie; archipelag był zresztą dobrze znany rzymskim geografom. Pliniusz Starszy opisał go dość dokładnie w I w. n.e. jako Insulae Fortunatae ‘Wyspy Szczęśliwe’.2 Badania genetyczne zarówno zachowanych szczątków Guanczów sprzed podboju kastylijskiego, jak i ich współczesnych potomków, wskazują na migrację z Afryki w co najmniej dwóch falach w pierwszych stuleciach naszej ery.3

Można się natknąć na spekulacje, że  przodkowie Guanczów byli więźniami lub jeńcami wojennymi skazanymi na przymusowe osiedlenie się na wyspach przez Rzymian lub królów Numidii i Mauretanii, ale byłaby to praktyka niepodobna do niczego, co notuje historia. Migracja z kontynentu na archipelag była zapewne dobrowolna i miała jakiś cel, być może po prostu ucieczkę przed kryzysami politycznymi i anarchią trapiącymi Afrykę Północną. Okazało się, że była to podróż z biletem w jedną stronę, bo choć niewątpliwie wymagała użycia statków, to osadnicy sami nie potrafili lub nie chcieli ich budować na miejscu, stopniowo izolując się nawet od sąsiednich wysp. Możliwe, że tylko część osadników była berberyjskojęzyczna, bo wiele słów zanotowanych przez kronikarzy hiszpańskich nie ma ani wyraźnych odpowiedników berberyjskich, ani w ogóle przekonującej etymologii.

Przodkowie Guanczów nie byli analfabetami. Znali pismo i pozostawili po sobie wiele napisów naskalnych. Używali zarówno jednej z zachodnich odmiany pisma libijsko-berberyjskiego (przed jego przekształceniem się w tifinagh), jak i rozpowszechnionej w Afryce Północno-Zachodniej odmiany kursywnego pisma łacińskiego. Przy tym inskrypcje libijsko-berberyjskie – z reguły zapisywane kolumnami z dołu do góry – spotyka się w różnych częściach archipelagu (przy czym różne wyspy stosowały nieco odmienne warianty alfabetu), a zapisy pismem łacińskim – tylko na Lanzarote i Fuerteventurze. Podobnie jak gdzie indziej, teksty są krótkie i trudne do zinterpretowania. Nie udało się w nich wyodrębnić berberyjskich końcówek fleksyjnych ani innych elementów, które pomogłyby w odczytaniu. Większość z nich jest także niedatowalna metodami bezpośrednimi.

Podsumowanie

Widzimy zatem, że współczesny alfabet (neo)tifinagh, choć utworzony współcześnie na nowo, nawiązuje do bardzo długiej, barwnej i w dużym stopniu tajemniczej historii pism berberyjskich. Gorąco zachęcam do zapoznania się z nim choć na tyle, żeby móc odczytywać nazwy miejscowości na marokańskich lub algierskich drogowskazach. Na tym w zasadzie kończę przegląd zagadnień związanych z językami i pismami Berberów/Imazighen, ale planuję jeszcze nieduży dodatek do tej serii. Wyjaśnię w nim, jak pewien porost skłonił pewnego szlachcica z Normandii do zbrojnej ekspedycji i czynów, które dziś nazwalibyśmy ludobójstwem. A także – co ma z tym wspólnego papierek lakmusowy.

Ryc. 3.

Przypisy

1)  Spółgłoska transkrybowana była wymawiana jako palatalne /tʲ/ lub /c/, a jako bezdźwięczne gardłowe /ħ/; dokładna rekonstrukcja samogłosek nie jest niestety możliwa. Konwencjonalnie używa się przybliżonej wymowy T(i)ehenu, T(i)emehu.
2) Jedną z nich nazwał Canaria Insula ‘Wyspa Psia’ (dzisiejsza Gran Canaria), dając w ten sposób początek dzisiejszej nazwie całego archipelagu.
3) Choć z drugiej strony np. kozy na wszystkich siedmiu głównych wyspach pochodziły z tej samej małej populacji założycielskiej, czyli zostały sprowadzone na wyspy jednorazowo.

Opisy ilustracji

Ilustracja w nagłówku: Gumersindo Robayna y Lazo (1829–1898), Pierwsza bitwa w Acentejo (domena publiczna). Miejskie Muzeum Sztuk Pięknych, Santa Cruz de Tenerife. 31 maja 1494 r., dwa lata przed zakończeniem konkwisty kanaryjskiej, ekspedycja hiszpańska poniosła druzgocącą klęskę w bitwie ze sprzymierzonymi plemionami Guanczów z Teneryfy. Straty Hiszpanów wyniosły ok. 80% (prawie tysiąc zabitych). Było to ostatnie wielkie zwycięstwo rdzennych Kanaryjczyków, nie zapobiegło jednak całkowitemu podbojowi wysp.

Ryc. 1. Dwujęzyczny napis na ścianie świątyni w Thugdze (138 r. p.n.e.), upamiętniający króla Numidii Masynissę. Górna część napisu w języku punickim, dolna – w języku staroberberyjskim. Jest to najdłuża znana inskrypcja zapisana pismem libijsko-berberyjskim. Odlew gipsowy oryginału, przechowywany w Muzeum Luwru (domena publiczna).
Ryc. 2. Oficjalna wersja współczesnego alfabetu tifinagh dla marokańskiego standardu języka tamazight (33 litery). Autor: Serg!o. Źródło: Wikipedia (licencja CC BY-SA 3.0).
Ryc. 3. Przykład współczesnej inskrypcji dwujęzycznaj: nowa marokańska wersja znaku drogowego STOP. Na górze napis po arabsku: qif (od prawej do lewej). Na dole napis w standardowym marokańskim tamazight (od lewej do prawej): bedd [bədd]. Oba oczywiście oznaczają to samo: ’zatrzymaj się!′ (domena publiczna).

Lektura dodatkowa

Inskrypcje libijsko-berberyjskie: https://africanrockart.britishmuseum.org/thematic/written-in-stone/
Historia współczesnego ruchu Amazigh: Vorbrich 2020.
Najnowsze ustalenia archeologii kanaryjskiej: Mitchell 2023.