Czy znacie język polski? (5): co zacz i przecz się swarzy ni ocz

Inne odcinki serii i wpisy pokrewne:

Czy znacie język polski? (1): reguła Wackernagla
Czy znacie język polski? (2): niepożądane misie
Czy znacie język polski? (3): weń, doń i inne dziwne połączenia
Czy znacie język polski? (4): co zasię przedsięwziąć z nasięźrzałem
Patrz także: Wzięłem i poszłem: krótki wykład o względności norm

Nie zawsze zdajemy sobie sprawę z tego, jak szacowne i starożytne jest słownictwo, którego używamy. Dotyczy to nawet skromnych i nierzucających się w oczy zaimków. Zaimek, który znamy dzisiaj jako co, ma dość skomplikowaną historię. Jego praindoeuropejskim przodkiem był zaimek pytajny rodzaju nijakiego, którego mianownik i biernik brzmiały *kʷid (patrz łacińskie quid), a dopełniacz *kʷesjo lub w wersji nieco uprodszczonej *kʷeso.

W języku prasłowiańskim końcowe *d znikło, a * straciło zaokrąglenie warg, a następnie uległo zmiękczeniu przed samogłoskami przednimi. Krótkie *i rozwinęło się w nienapiętą samogłoskę *ь. W wyniku tych zmian pojawiły się formy prasłowiańskie: mianownik/biernik *čь, dopełniacz *česo. Pierwszy z nich miał prasłowiańską formę oboczną powstałą wskutek dodania do niego zaimka wskazującego *to (z praindoeuropejskiego *tod). Z tego połączenia powstało *čьto, którego refleksy spotykamy w językach wschodnio- i południowosłowiańskich.

Już w okresie prasłowiańskim istniała tendencja do zastępowania odziedziczonej końcówki dopełniacza w zaimkach, *‑eso, przez słowiańską innowację *‑ego/*‑ogo. Jednak forma *česo przeżyła szczególnie długo w językach zachodniosłowiańskich, opierając się zastąpieniu przez *čego skuteczniej niż inne zaimki. Uległa tylko nieznacznym zmianom: samogłoska pierwszej sylaby zredukowała się fonetycznie, wskutek czego powstała forma *čьso.

Zanim jeszcze wyodrębnił się język polski, *čьso, które jako forma izolowana i morfologicznie nieprzejrzysta nie było wyraźnie postrzegane jako dopełniacz, zaczęło być traktowane jako rozszerzona, bardziej wyrazista forma mianownika/biernika *čь (niewygodnie krótkiego, tym bardziej że słaba samogłoska *ь miała tendencję do całkowitego zaniku). Dawny biernik ostał się tylko w połączeniach z przyimkami, podczas gdy „swobodna” forma *čьso mogła odgrywać jednocześnie rolę mianownika, biernika i dopełniacza. W tej ostatniej funkcji zaczęło ją zastępować *čego (analogiczne do *jego), choć – jak zobaczymy – ten proces, rozpoczęty ponad tysiąc lat temu, nadal bynajmniej się nie zakończył.

Stan staropolski był następujący: podstawową formą mianownika/biernika było *čьso, które po zaniku słabej samogłoski dało czso (tak właśnie pisane w najstarszej polszczyźnie). Wskutek asymilacji fonetycznej rozwinęło się one w cso i wreszcie w co (XVI w.). W dopełniaczu szerzyło się *čego > czego. Natomiast po przyimkach wymagających biernika zachowała się reliktowa forma *čь, po utracie samogłoski skrócona do ‑cz (pisanego łącznie z przyimkiem). Wrócimy do niej za chwilę, ale trzeba wspomnieć o jeszcze jednej formie: zaimku zaprzeczonym, który miał formę *ni-čь (wersja archaiczna) lub *ni-čьso (wersja nowsza), stąd piętnastowieczne warianty nicz, niczso, nicso oraz (z zanikiem samogłoski w drugiej sylabie) niczs, nics i dominujące od XVI w. nic.

Opowiadanie Stanisława Lema o maszynie, która zaczęła robić nic (w odróżnieniu od nierobienia nic).

Staropolskie połączenia ‑cz z przyimkami wyglądały następująco: wecz (stopniowo zastępowane przez we czso, a następnie w co), ocz (o co), zacz (za co). Przyimek przez miał starszy wariant prze (widoczny w skostniałych wyrażeniach takich jak przeto ‘dlatego’ i przebóg < prze Bóg ‘na Boga’), tworzył więc połączenie przecz (przez co), używane głównie w znaczeniu ‘dlaczego, czemu’. Niektóre z nich przetrwały w utartych zwrotach, tak archaicznych, że właściwie nie rozumiemy dziś ich budowy. Sienkiewicz w Trylogii wielokrotnie używa przecz lub przeczże, zapewne jednak większość współczesnych czytelników nie wie, co to za formy. Zacz przetrwało w zwrocie kto on zacz, choć historycznie poprawną formą jest raczej co zacz, odpowiadające współczesnemu co za jeden – dosłownie: ‘co za co(ś)’. Pytano zatem: „coście zacz?” albo „co to zacz jest?” Można też było powiedzieć: „proście, ocz chcecie”, „wecz mam nalać wina?” albo „pocześ tu przyszedł?” Połączenia takie były całkowicie żywe w XVI w., w czasach Reja czy Kochanowskiego, póżniej jednak ich zakres użycia zaczął się kurczyć, aż pozostała po nich tylko garść zleksykalizowanych „żywych skamieniałości”.

Ciekawe było zachowanie partykuły przeczącej ni w połączeniach z przyimkiem i zredukowaną formą zaimka ‑cz. Dziś mówimy za nic, natomiast dawniej można było powiedzieć ni zacz, przesuwając negację przed przyimek. Jeśli ktoś się użalał: „nizacz mnie nie mają” (albo, co na jedno wychodziło, „nizacz mię mają”), to miał na myśli, że jest lekceważony. „Swarzyć się ni ocz” oznaczało ‘kłócić się o nic’. Z kolei ni przecz oznaczało ‘bez powodu’, a ni nacz – ‘na nic, na próżno’. I wreszcie ni wecz było odpowiednikiem dzisiejczego w nic.

Już w XVI w. ludzie mówiący po polsku zaczynali tracić wyczucie, jak poprawnie używać tych zwrotów. Mając do wyboru ni zacz i za nic (o tym samym znaczeniu) tworzyli hybrydy w rodzaju za nizacz ‘za darmo’ lub ‘tanio, za psi grosz’. Były one tautologiczne jak masło maślane, ale tautologie zwykle niezbyt wadzą użytkownikom języka. Podobnie ze skrzyżowania synonimowych wyrażeń ni wecz i w nic powstało hybrydowe w niwecz, współcześnie pisane łącznie i zachowane w wyrażeniu obrócić wniwecz ‘unicestwić’. Dawniej można także było iść w niwecz ‘znikać, marnować się’ albo czynić coś w niwecz ‘nadaremnie’. Oczywiście to właście od ni wecz utworzono czasownik niweczyć ‘pozbawiać wartości, udaremniać’.

Wspomniałem, że innowacyjny dopełniacz czego nie do końca wyparł odziedziczone co. Dotyczy to zwłaszca jego zanegowanej formy niczego, która nadal nie zastąpiła nic w funkcji dopełniacza. Po przyimkach wymagających dopełniacza mamy zawsze czego i niczego: „od czego zaczniemy?”, „ta rura jest do niczego”. Jednak czasowniki bywają bardziej tolerancyjne. Niektóre z nich, choć normalnie rządzą dopełniaczem, dopuszczają co na równi z czego. Dotyczy to zwłaszcza czasownika chcieć. Od najdawniejszych czasów można zapytać zarówno „co chcesz?”, jak i „czego chcesz?”. Można powiedzieć „nie ma co żałować”, lecz równie dobrze „nie ma czego żałować”. Zdania takie jak „gdzieżem ja nie był, cóżem nie widział!” odczuwamy jako nacechowane stylistycznie, ale nie jako niegramatyczne.

Szczególnie dużo swobody ma zaimek nic, który  po dziś dzień jest używany wymiennie z niczego po czasownikach zanegowanych. Spójrzmy na kilka charakterystycznych przypadków, gdzie obie wersje są jednakowo poprawne:

Nic nie pamiętam. | Niczego nie pamiętam.
Nie kupiłem nic na obiad. | Nie kupiłem niczego na obiad.
Nic mi nie brakuje. | Niczego mi nie brakuje.
Nie widzę w tym nic zdrożnego. | Nie widzę w tym niczego zdrożnego.
Nic tu nie ma. | Niczego tu nie ma.

W wielu tradycyjnie utrwalonych konstrukcjach można użyć tylko nic w charakterze dopełniacza:

Nie mam nic przeciwko temu.
Ona nie ma w sobie nic z małej dziewczynki.
To wszystko nic nie znaczy.
Nie mam tu nic do roboty.
Nic a nic nie rozumiesz.

Z drugiej strony niczego jest obowiązkowe w zwrotach takich jak niczego sobie albo niczego nieświadom, gdy zaimek nie towarzyszy czasownikowi.

Spotykałem się z próbami pedantycznego „poprawiania” nic na niczego w zdaniach typu „nic mu nie można zarzucić”, przy czym poprawiający argumentował, że przecież nic jest biernikiem, a nie dopełniaczem. To po prostu nieprawda. Jeżeli nic jest zależne składniowo od czasownika, to nie tylko pozostaje pełnoprawną formą dopełniacza, ale jako spadkobierca pierwotnego *ni-česo ma do tego prawo historyczne sięgające czasów, gdy *ni-čego nawet jeszcze nie istniało.

Czy znacie język polski? (4): co zasię przedsięwziąć z nasięźrzałem

Inne odcinki serii i wpisy pokrewne:

Czy znacie język polski? (1): reguła Wackernagla
Czy znacie język polski? (2): niepożądane misie
Czy znacie język polski? (3): weń, doń i inne dziwne połączenia
Czy znacie język polski? (5): co zacz i przecz się swarzy ni ocz
Patrz także: Wzięłem i poszłem: krótki wykład o względności norm

Jako się rzekło wcześniej, bezrodzajowe zaimki osobowe (pierwszej i drugiej osoby liczby pojedynczej oraz zwrotny) miały w języku staropolskim następujące formy (dla uproszczenia podane we współczesnej pisowni):

biernikdopełniaczcelowniknarzędnikmiejscownik
mię (mie)mniemnie (mi)mnąmnie
cię (cie)ciebietobie (ci)tobątobie
się (sie)siebiesobie (si)sobąsobie
Odmiana zaimków staropolskich.

Formy w nawiasach to warianty enklityczne, posłuszne regule Wackernagla. Osobne „słabe” formy biernika (z samogłoską nienosową) były używane konsekwentnie tylko w dialekcie małopolskim jako dopełnienie czasownika. Forma si wcześnie wyszła z użycia (co język potoczny skompensował sobie wprowadzeniem nowej enklityki se). Formy mi, ci istnieją nadal i mają się świetnie, a nawet szerzą się w konstrukcjach typu mi się pod akcentem. Warto zauważyć, że form enklitycznych nie używano z przyimkiem: nigdy nie mówiono !ku mi ani !ku ci, ale wyłącznie ku mnie, k tobie (albo ku tobie).

W tym systemie w ciągu XVII i XVIII w. zaszły dość istotne zmiany dotyczące biernika i dopełniacza. Pojawiła się tendencja do ujednolicenia obu przypadków, przy czym dawne formy dopełniacza traktowane były coraz częściej jako „mocne” (ortotoniczne), a dawne formy biernika jako „słabe” (atoniczne, enklityczne). Na przykład ciebie tu nie potrzeba (z akcentowanym zaimkiem), ale nikt cię nie lubi. Taki stan rzeczy utrwalił się mniej więcej we współczesnym języku, choć do dziś użycie cię i się jako enklitycznego dopełniacza podlega wahaniom (nienawidzę ciebie/cię albo mam ciebie/cię dość), co świadczy o nadal trwającej ewolucji. Nie ma natomiast wahań w przypadku mnie, bo forma mię została niemal całkowicie wyparta z żywego języka. Zauważmy przy okazji, że wymowa mię, cię, się jako [mʲɛ], [tɕɛ], [ɕɛ] (bez nosowości) jest zwykłym przypadkiem regularnego we współczesnej polszczyźnie odnosowienia ę na końcu wyrazu i nie ma bezpośredniego związku ze staro(mało)polskimi formami słabymi mie, cie, sie.

Jedną z konsekwencji wprowadzania mnie, ciebie, siebie w bierniku było skolonizowanie przez te formy jednej ze szczególnych nisz ekologicznych zaimków, mianowicie zwrotów przyimkowych. Pierwotnie było tak: po przyimkach wymagających biernika występowały tylko mię, cię, się. Na przykład: przez mię, przed cię, za się. Po przyimkach wymagających dopełniacza było natomiast: dla mnie, beze mnie, do ciebie, z siebie. Gdy kontrast między biernikiem a dopełniaczem uległ zaburzeniu i zaczął się zacierać, zdarzało się, że przez analogię do przed cię mówiono do się lub dla cię, ale częściej występowała migracja w drugą stronę. Ponieważ pojawiła się tendencja do używania mię, cię, się tylko jako swobodnych enklityk, zaczęto ich unikać po przyimkach. Od XVII w. najpierw sporadycznie, a potem coraz częściej mówiono przeze mnie, przed ciebie, po ciebie, za siebie, o siebie. W XIX w. ustalił się podział ról zbliżony do dzisiejszego. Nie mówimy już: „Ruszył przed się, nie oglądając się za się”. Archaizowanych form można użyć dla żartu i dla rymu, jak to robił Jeremi Przybora: „Dla cię, za cię, w szmacie…” Ale mój dziadek, gospodarz z zachodniego Mazowsza, powożąc, wołał do konia: k sobie! (w lewo) i od się! (w prawo).

Po starych wyrażeniach przyimkowych pozostały ciekawe relikty. Niektóre z nich funkcjonowały jako przysłówki lub partykuły, tworząc związki tak ścisłe, że traktowano je jako jeden wyraz, czego świadectwem jest łączna pisownia. Na przykład przed się ‘przed siebie’ utarło się w wyspecjalizowanych znaczeniach takich jak ‘nadal, wciąż’, a następnie ‘a jednak, wbrew pozorom, mimo wszystko’ i zaczęło być zapisywane jako przedsię oraz ulegać wewnętrznej asymilacji fonetycznej, ponieważ nie odczuwano już granicy morfologicznej między jego składnikami. Poniższe formy spotykamy powszechnie już w XVI wieku:

przed się > przedsię > przecię, przećsie, przećcie, przecie itp.

Można było też rozszerzać urobioną w ten sposób partykułę o przyrostki wzmacniające takie jak ‑ż lub ‑ć: przedsięż, przedsięć. Kiedy już o tym wiemy, to staje się oczywiste, że dzisiejsze przecież i przecie są pozostałościami tego zwrotu.

Mówiło się także brać (coś) przed się w znaczeniu ‘zajmować się czymś’. Wyrażenie to także uległo stopniowej fosylizacji:

wziąć przed się > wziąć przedsię, przedsię wziąć > przedsięwziąć

I choć nie mówimy już przed się, nadal mamy przedsiębiorstwo, przedsięwzięcie i przedsiębiorców; możemy też coś przedsięwziąć (rzadziej przedsiębrać).

Drugim popularnym wyrażeniem tego typu było za się ‘za siebie’. Jako partykuła zaczęło oznaczać mniej więcej ‘następnie, natomiast, z kolei, ponownie’; ulegało przy tym uproszczeniu fonetycznemu:

za się > zasię > zasie > zaś

W tej zredukowanej formie przybrało tyle odcieni znaczeniowych, że nieraz trudno je dokładnie zdefiniować. Może też wchodzić w skład bardziej rozbudowanych wyrażeń, jak zwłaszcza zaś, nie zaś itp. Znaczeń gwarowych w rodzaju ‘wara, nic ci do tego’ (do cudzego garnka zaglądać zasię!) nie da się zliczyć na palcach obu rąk. Mamy też szeroko rozpowszechnione regionalne zaś w znaczeniu przysłówkowym ‘później, potem’ oraz na zaś w znaczeniu ‘na później, na zapas’ (zostaw se coś na zaś). Osobliwie zaś poznańską specjalnością jest tautologiczne zaś potym ‘później’, a także zaś ale (tej, zaś ale jaką ty kawkę pijesz?), odpowiadające funkcjonalnie wzmocnionemu spójnikowi ‘a’.

Mamy ponadto koła wodne nasiębierne i podsiębierne zależnie od tego, czy biorą wodę na się, czy pod się. Ktoś wymyślił do kompletu przymiotnik śródsiębierne, raczej dziwaczny, bo nie istniał zwrot !śród się; pokazuje on jednak, jak działa analogia. W Wikipedii koło nasiębierne stało się nadsiębierne, także przez analogię (skoro „pod”, to i „nad”), ale wbrew etymologii. Kiedy przygotowywałem ten wpis, Mirosław Dworniczak przypomniał mi o istnieniu ładowarek różnych typów: przedsiębiernych, zasiębiernych oraz przedsięrzutnych i zasięrzutnych (dziękuję!). Terminologia techniczna nie zapomniała o swoich osiemnasto- lub dziewiętnastowiecznych korzeniach.

Nasięźrzał pospolity (Ophioglossum vulgatum), który niestety nie jest już w Polsce pospolity. Foto: Enzo De Santis. Źródło: Atlas roślin (licencja CC BY-NC-ND 4.0).

Na zakończenie zaś wspomnę jeszcze o nasięźrzale, pięknej i ciekawej paproci o niezwykłym pokroju. Jej charakterystyczny kłos zarodnionośny dał początek bajkom o „kwiecie paproci”. Nazwa nasięźrzału (starsze warianty: nasięźrza, nasięźrze) pochodzi od zwrotu na się źrzeć ‘patrzyć na siebie’, zapewne dlatego, że nasięźrzał uważany był za ziele magiczne o wielkiej mocy, powodujące, że kochankowie na się źrzą. Według Zygmunta Glogera (1903, Encyklopedia staropolska, hasło „Rośliny miłośnicze”) miało to działać tak:

Lud opowiada, że dziewczyna, chcąc zjednać sobie miłość chłopca, musi zdobyć tę paproć w szczególniejszy sposób. A więc upatrzywszy sobie za dnia miejsce, gdzie rośnie nasięźrzał, musi iść tam o północy nago i obróciwszy się tyłem – żeby jej djabeł nie porwał – rwać go, wymawiając pewną formułę, której liczne warjanty posiadamy – a więc np. taką:

Nasięźrzale, nasięźrzale,
Rwę cię śmiale,
Pięcią palcy, szóstą dłonią,
Niech się chłopcy za mną gonią;
Po stodole, po oborze,
Dopomagaj, Panie Boże.

Ostrzegam jednak, że nasz krajowy nasięźrzał (Ophioglossum vulgatum) to gatunek bardzo rzadki w Polsce i ściśle chroniony, nauka zaś nie potwierdza skuteczności magicznych praktyk z jego udziałem. Jest to przedsięż roślina nietuzinkowa. Nie mogę nie wspomnieć, że genom krajowego nasięźrzału ma 2n = 480 chromosomów (ponad dziesięć razy więcej niż ludzkie 46). Jeden z tropikalnych gatunków nasięźrzału, O. reticulatum, ma ich jeszcze trzy razy więcej, czyli 1440 (rekord świata organizmów żywych). Na tym na razie skończę, ale będzie jeszcze jeden odcinek o tym, co zacz, i przecz obracamy coś wniwecz.

Czy znacie język polski? (3): weń, doń i inne dziwne połączenia

Inne odcinki serii i wpisy pokrewne:

Czy znacie język polski? (1): reguła Wackernagla
Czy znacie język polski? (2): niepożądane misie
Czy znacie język polski? (4): co zasię przedsięwziąć z nasięźrzałem
Czy znacie język polski? (5): co zacz i przecz się swarzy ni ocz
Patrz także: Wzięłem i poszłem: krótki wykład o względności norm

Dlaczego, chociaż biernik i dopełniacz l.poj. zaimka on brzmi jego, w wyrażeniach przyimkowych używamy innego wariantu: niego? Biernik: w niego, przez niego, za niego, po niego, o niego. Dopełniacz: od niego, do niego, bez niego, obok niego, naprzeciw niego. Skąd się wzięło to początkowe ń [ɲ]? Podobnie wygląda sprawa z rodzajem żeńskim i nijakim, tyle tylko, że biernik różni się od dopełniacza. W bierniku mamy , je, a po zaimku w nią, w nie.  W dopełniaczu mamy jej, jego, a po zaimku do niej, do niego. To samo w celowniku: ku niemu, ku niej, natomiast bez zaimka: jemu, jej. Prawie to samo w miejscowniku: o nim, o niej; tu jednak nie ma odpowiedników bez spółgłoski nosowej, bo miejscownik we współczesnym języku polskim zawsze wymaga przyimka. I wreszcie w licznie mnogiej formy ich, im także konsekwentnie są zastępowane po przyimkach przez nich, nim. Osobliwym wyjątkiem jest narzędnik, gdzie mamy wyłącznie nim, nią, nimi – nawet bez przyimka.

Ponadto każdy, kto jest choć trochę otrzaskany z dawniejszą polszczyzną – choćby dzięki znajomości kanonu lektur szkolnych – zdaje sobie sprawę z istnienia dziwnych wariantów powszechnie używanych wyrażeń przyimkowych. Na przykład na co dzień mówimy i piszemy spojrzała na niego ze zdziwieniem, ale w języku literackim może być także spojrzała nań ze zdziwieniem. Zamiast biorą z niego przykład może być biorą zeń przykład. Co to właściwie za część mowy, to weń, zeń?

Otóż ń, które w nich występuje, ma to samo pochodzenie, co ń dodawane do zaimków w wyrażeniach przyimkowych. Jest to ń kradzione. Złodziejem był zaimek, a jego ofiarą – przyimek. A było to tak:

W języku prasłowiańskim było kilka przyimków – w tym dwa bardzo często używane, *sъn ‘z(e)’ i *vъn ‘w(e)’ – zakończonych na *n. Pierwszy z nich łączył się z narzędnikiem, drugi z biernikiem (określając kierunek, cel) lub z miejscownikiem (określając lokalizację). W tych dawnych czasach formy biernika, narzędnika i miejscownika zaimków osobowych trzeciej osoby były następujące (ograniczymy się do rzutu oka na liczbę pojedynczą); zauważmy, że wszystkie zaczynały się na *j:

 bierniknarzędnikmiejscownik
rodzaj męski**jimь*jemь
rodzaj nijaki*je*jimь*jemь
rodzaj żeński**jejǫ*jeji
Niektóre prasłowiańskie formy zaimka 3. osoby.

O występujących tu słabych samogłoskach *ь [ɪ], *ъ [ʊ] można poczytać w innym wpisie, gdzie dokładniej przedstawiam ich losy w językach słowiańskich.

Warto też zwrócić uwagę, że w rodzaju męskim prasłowiańska forma *jego pełniła wyłącznie funkcję dopełniacza. Stary biernik * przetrwał jako staropolskie ji, używane w XIV–XV w. Jednak już w staropolszczyźnie dopełniacz jego (z enklitycznym wariantem go, który powstał wskutek redukcji fonetycznej zaimka nieakcentowanego) zaczął zastępować formę ji – najpierw wtedy, gdy zaimek odnosił się do mężczyzny, a potem ogólnie w rodzaju męskim. Proces ten zakończył się w XVI w. i odtąd mamy formy jego/go (oraz niego po przyimkach) zarówno w bierniku, jak i w dopełniaczu.

Choć trudno w to uwierzyć, patrząc na współczesne języki słowiańskie, język prasłowiański nie lubił skomplikowanych zbitek spółgłoskowych ani sylab zakończonych na spółgłoskę. Pozbywał się ich, kiedy tylko mógł. W przyimkach *sъn, *vъn końcowe *-n znikało, jeśli kolejny wyraz zaczynał się na spółgłoskę, ale zachowywało się w utartych zwrotach przed samogłoską lub słabą spółgłoską (właściwie półsamogłoską) *j. Wyrażenie złożone z przyimka i zaimka tworzyło fonetycznie spójną grupę, w której zacierała się granica między składnikami:

z biernikiem: *vъn jь > *vъnь
z narzędnikiem: *sъn jimь > *sъnimь
z miejscownikiem: *vъn jemь > *vъnemь

Być może widzicie już, co się stało: ponieważ na ogół przyimki traciły końcowe *n i były realizowane jako *, *, te skrócone formy zostały uznane za podstawowe, a w wyrażeniach przyimkowych zachowane *n zostało wbrew etymologii uznane za część zaimka, a nie przyimka. Innymi słowy – zostało ono ukradzione przez zaimek, a powyższe formy zostały zanalizowane na nowo:

*vъnь > *vъ nь > staropolskie we-ń
*sъnimь > *sъ nimь > staropolskie s nim (później z nim)
*vъnemь > *vъ nemь > staropolskie w niem (później w nim)

Taką kradzież głoski należącej do sąsiedniego wyrazu lub morfemu (czyli przesunięcie granicy międzywyrazowej lub morfologicznej) nazywamy fachowo perintegracją.

Przez analogię do tego, co się działo po szczególnie często  występujących przyimkach, formy typu niemu, nią, nich zaczęły być kojarzone z wyrażeniami przyimkowymi i używane także po tych przyimkach, które pierwotnie nie były zakończone na *n. Początkowe ń znalazło dla siebie funkcję: zaczęło odgrywać rolę sygnału informującego, że zaimek stanowi część wyrażenia przyimkowego. Dołączano je zatem do każdego zaimka, który tworzył połączenie z przyimkiem: *do jego > do niego.

Spójrzmy teraz na na formę we-ń, gdzie jest śladem dawnego biernika * połączonego z perintegrowanym *-n. Po upowszechnieniu się jego, niego jako form biernika zaczęto zastępować weń nową kombinacją: w niego. Proces ten postępował jednak powoli, bo użytkownicy języka staropolskiego zdążyli się już przyzwyczaić do traktowania jako wariantu biernika towarzyszącego przyimkowi. Przez analogię używali go w rodzaju męskim także po innych przypadkach wymagających biernika: zań (za niego), nań (na niego), przedeń (przed niego), przezeń (przez niego), podeń (pod niego), nadeń (nad niego), przedeń (przed niego), (o niego), poń (po niego). Zastępowanie przez niego zdarzało się częściej po rzadziej używanych przyimkach, natomiast zwroty najbardziej utarte, jak weń, zeń, przezeń, trzymały się dość dzielnie i przetrwały do naszych czasów jako formy książkowe. Są one jednak równie stare jak sam język polski, więc należy im się pełen szacunek, nawet jeśli trochę pachną antykwariatem.

Analogia dała o sobie znać po raz drugi, gdy jego, go, niego przejęły funkcję normalnego biernika rodzaju męskiego (czyli gdy biernik utożsamił się co do formy z dopełniaczem). Zaczęto wtedy rozumować tak: skoro weń, zań, przezeń są synonimami w niego, za niego, przez niego, to również do niego, dla niego powinny mieć odpowiedniki skrócone: doń, dlań, nieprawdaż? I stało się naonczas, iż utworzono analogiczny szereg form dla przyimków łączących się z dopełniaczem: doń (do niego), odeń (od niego), dlań (dla niego), zeń (z niego), bezeń (bez niego). Są one stosunkowo świeżego pochodzenia, a wymyślone zostały przez ludzi, którzy nadal używali biernikowego , czyli przez warstwę wykształconą, chętnie stosującą archaizmy (lub, jak w tym przypadku, pseudoarchaizmy), iżby uzyskać efekt stylu podniosłego. Chętnie używali ich także poeci, którym na potrzeby rytmu mogło lepiej pasować jednosylabowe dlań niż rozwlekłe dla niego. Adam Mickiewicz nie był fanem takich form, ale i on użył doń kilkakrotnie w Panu Tadeuszu, np. w słynnym przepisie na bigos (użył ponadto dwukrotnie formy zeń zamiast z niego):

Bierze się doń siekana, kwaszona kapusta,
Która, wedle przysłowia, sama idzie w usta…

W XIX i XX w. chyba nikt prócz językoznawców nie zdawał sobie sprawy, skąd pochodzi to doczepiane do zaimków zamiast niego, ale czytelnik literatury wiedział przynajmniej tyle, że formy typu weń i doń są eleganckie i używane od święta. Wówczas dorwali się do nich grafomani, a analogia uderzyła po raz trzeci: w stylu snobującym się na podniosły zaczęto używać nie tylko zamiast biernika/dopełniacza rodzaju męskiego, ale także w narzędniku czy miejscowniku, i to nie oglądając się na rodzaj. Kiedyś spojrzał nań można było użyć tylko wtedy, gdy rzeczownik, do którego ten zwrot się odnosił, wymagał zaimka rodzaju męskiego. W rodzaju nijakim trzeba było powiedzieć spojrzał na nie, a w żeńskim spojrzał na nią. Po pomieszaniu form przestało to mieć znaczenie. Zdarza się także użycie zamiast zaimka liczby mnogiej (i to w stylu akademickim):

wiele bezcennych przedmiotów z naniesionymi nań inskrypcjami

O ile częste używanie dlań czy doń zamiast dla niego, do niego (rodzaj męski) jest, jak to się mówi, „nieszkodliwą afektacją”, trochę pretensjonalną, ale zasługującą na pobłażliwość, to uogólnianie tej maniery na miejscownik jest już zdecydowanie niepożądane, bo zacierałoby różnicę między zwrotami oznaczającymi kierunek (na niego) i lokalizację (na nim). Oto autentyczny przykład !nań (na nim) niepoprawnego z dwóch powodów naraz (rodzaj nijaki i miejscownik).

36-letni Rosjanin już czwarty raz w karierze znalazł się na podium Indywidualnych Mistrzostw Europy. Po raz pierwszy stanął nań w 2011, zdobywając złoty krążek…

Rozważmy taki fragment (autor: Jerzy Urban, czyli bądź co bądź sprawne pióro):

Jesienią odbyło się wesele i Michał J. poszedł zeń wprost do wojska, jeszcze nim wytrzeźwiał.

Forma zeń jest tu w zasadzie dopuszczalna jako zastępująca wyrażenie z niego. Językoznawca może kręcić nosem na rodzaj (nijaki), ale że w dopełniaczu nie ma kontrastu między rodzajem nijakim a męskim, można od biedy machnąć na to ręką. Zdecydowanym błędem byłoby jednak zastępowanie w ten sposób wyrażenia z narzędnikiem (z nim), gdzie mamy z(e) o znaczeniu komitatywnym, czyli oznaczającym towarzyszenie: !chodziłem zeń do szkoły. Błędem byłoby także !wszedłem na górę i zszedłem zeń, bo polska norma językowa zakazuje używania zeń w zastępstwie wyrażenia z niej (rodzaj żeński).

Scrabble pozwala. https://scrabblemania.pl/

Na zakończenie wyjaśnijmy sobie, dlaczego w narzędniku w ogóle znikły oczekiwane formy (j)im (rodzaj męski i nijaki), (rodzaj żeński) oraz (j)imi (liczba mnoga). Takie formy istniały naprawdę; co więcej, były w powszechnym użyciu w XV w. Dopiero w XVI w. zaczęły je zastępować formy nim, nią, nimi. Ma to związek ze wspomnianym wyżej komitatywnym użyciem narzędnika (nie „kim/czym”, ale „z kim/z czym”). Jest to tak ważna funkcja tego przypadka, że zwielokrotnia częstość występowania połączeń z nim, z nią, z nimi. Trzeba też pamiętać, że występujące tu z jest refleksem dawnego *sъn (inaczej niż z łączące się z dopełniaczem, które pochodzi od prasłowiańskiego *jьz, czyli z historycznego punktu widzenia jest całkiem innym wyrazem!). Oznacza to, że spółgłoska nosowa w połączeniach tego przyimka z narzędnikiem zaimka 3. osoby występowała już w języku prasłowiańskim, a zatem była solidnie zakorzeniona w tradycji językowej. Ewolucja języka miewa swoje kaprysy i jednym z nich było całkowite uogólnienie form z nosówką w narzędniku. Reliktem – nieoczywistym – dawnej formy beznosówkowej jest utrwalona konstrukcja im…, tym… (występująca również w wariancie czym…, tym…).

Zaimki to dynamicznie ewoluująca część mowy i można by było długo opowiadać o historii każdego z nich, ale żeby nie zanudzić Czytelników, zrobię tu przerwę, a w kolejnym wpisie z tej serii opowiem osobno o tym, jak układała się współpraca przyimków z zaimkami bezrodzajowymi mnie (mię), cię, się. Zostało po niej we współczesnym polskim sporo reliktów, czasem wprowadzających nas w konfuzję, a zatem godnych uwagi.