Inne części tego cyklu
1. Dziki, kosmaty miodożerca
2. Fizjologia i seks, czyli ***** zakazy
Patrz też: Etymologiae. O pochodzeniu słów.
Zagajenie
Mamy w polskim dwa czasowniki, umrzeć i zdechnąć, o podobnym znaczeniu (‘zakończyć życie’). Skąd się wzięły i dlaczego przyjęło się uważać, że „zwierzę zdycha, a człowiek umiera”? Oczywiście od tej zasady istnieją wyjątki, bo zdechnąć w stylu potocznym może dotyczyć także człowieka i nie musi być wcale nacechowane pejoratywnie (zdechnę od tego upału); z kolei pszczelarze rezerwują dla pszczół czasownik umrzeć. Najzagorzalszym tradycjonalistom nie przeszkadza stwierdzenie, że drzewo umiera (bo trudno powiedzieć, że zdycha). Zgódźmy się jednak, że konserwatywny uzus w języku polskim podkreśla przede wszystkim odrębność śmierci ludzkiej i zwierzęcej, mimo iż chodzi przecież o ten sam proces fizjologiczny. Nie ma podobnego rozróżnienia w przypadku takich czasowników jak żyć albo rodzić (się). Tylko śmierć zwierzęcia (innego niż człowiek) – czyli końcówka życia, a nie jego początek lub przebieg – została objęta tabu: zdaniem części Polaków nie należy mówić o zwierzęciu, że umarło, bo nie wypada zrównywać wartości jego życia z wartością życia ludzkiego.
Na wszelki wypadek przypominam, że człowiek (Homo sapiens) jest zwierzęciem należącym do typu strunowców, a w jego obrębie do gromady ssaków, rzędu naczelnych i rodziny człowiekowatych. Kiedy umiera, dzieje się z nim to samo, co z każdym innym zwierzęciem: jego procesy życiowe (w tym funkcje mózgu) nieodwracalnie ustają i zaczyna się rozkład martwych tkanek. Jest to zjawisko nieprzyjemne, ale stare jak życie na Ziemi, naturalne i nieuniknione. Wiele języków (zapewne zdecydowana większość, choć nie badałem dokładnie tej kwestii) używa tego samego czasownika dla wszystkich istot żywych i nikomu nie przychodzi do głowy, żeby miało to oznaczać deprecjację ludzkiego życia i ludzkiej śmierci. Po angielsku mówi się my cat died podobnie jak the Queen died bez żadnej ujmy dla królowej lub kota. Czy w polskim obecne rozróżnienie istnieje „od zawsze”? Wrócimy do tego pytania, ale najpierw przyjrzyjmy się pochodzeniu obu słów.
*mer- i śmierć
W języku praindoeuropejskim istniał pierwiastek czasownikowy *mer- oznaczający ‘zakończyć życie/istnienie’. Mógł on się odnosić do wszystkiego, co żyje, a także do rzeczy nieożywionych, które znikają lub odchodzą w zapomnienie. Wśród jego licznych pochodnych mamy prasłowiańskie *merti (formy osobowe *mьretь, *mьrǫtь) > polskie mrzeć (mrze, mrą), dziś zazwyczaj używane z przedrostkami: umrzeć, zemrzeć, wymrzeć itp. Oprócz tego prasłowiański miał też formę oznaczającą proces rozciągnięty w czasie: *mirati, stąd staropolskie umirać, zamirać > współczesne umierać, zamierać.
Ale na tym nie koniec. Już w epoce praindoeuropejskiej tworzono causativum, czyli czasownik przechodni *mor-éje- ‘spowodować, że ktoś lub coś umrze, zabić’, stąd prasłowiańskie *moriti > polskie morzyć. Coś, co powodowało śmierć (np. choroba), mogło być określane jako *mor-o-s > prasłowiańskie *morъ > polskie mór, pomór (patrz też nazwa muchomor, o której pisałem przy innej okazji). Osobnik, który umarł, był *mr̥-tó-s, ale pod wpływem kontrastującego przymiotnika *gwih3wos ‘żywy’ niektóre języki indoeuropejskie dodały do tej formy *w (*mr̥twos), stąd łacińskie mortuus i prasłowiańskie *mьrtvъ > polskie martwy. Podobne było znaczenie słowiańskiego imiesłowu *mьrlъ, od którego pochodzi polski czas przeszły marł i przymiotniki takie jak zmarły, umarły, wymarły.
Warto jeszcze wspomnieć rzeczownik abstrakcyjny *mr̥-tí-s ‘śmierć’, od którego pochodzi np. łacińskie mors (dopełniacz mortis) i litewskie mirtis. W języku prasłowiańskim dodano do niego przedrostek *sъ- oznaczający coś pozytywnego (z praindoeuropejskiego *h1su- ‘dobry’); stąd mamy *sъ-mьrtь > staropolskie śmirzć > śmierć. Być może był to eufemizm mający udobruchać śmierć (żeby nie przyszła przedwcześnie), a może określano w ten sposób pierwotnie jakiś pożądany rodzaj rozstania się ze światem (np. śmierć naturalną „we własnym łóżku” bądź przeciwnie – zaszczytną śmierć na placu boju) – tego zapewne już się nie dowiemy.
Zauważmy, że choć wiele osób razi mówienie o dowolnym zwierzęciu, że umarło, nie dotyczy to niektórych wyrazów pokrewnych, także pochodzących od pierwiastka *mer-. Chyba nikt (nawet profesor Jerzy Bralczyk) nie zaprzeczy, że zwierzę może być martwe, że jakiś gatunek może wymrzeć albo nawet jest już wymarły, że zwierzęta można morzyć głodem, ani że pewien groźny wirus powoduje afrykański pomór świń. Nie spotkałem się też z opinią, że to, co spotyka w końcu każdy organizm z człowiekiem włącznie, należy określać jakoś inaczej niż śmierć. Każde zwierzę można oczywiście uśmiercić. Oddam zresztą głos samej Śmierci, która w słynnej Rozmowie tak to wyjaśniała Mistrzowi Polikarpowi w połowie XV w.:
Nikt się przede mną nie skryje,
Wszytkiem żywem utnę szyje:
Sama w lisie jamy łażę,
Wszytki liszki w zdrowiu każę;
Za kunami łażę w dzienie,
Łupieże dam na odzienie;
Ja dawię gronostaje
I wiewiorkam się dostaje;
Jać też kosą siekę wilki,
Sarny łapam drugiej filki;
Przez płoty chłopie
Gonię żorawie i dropie;
Z gęsi też wypędzam duszki,
Pierze dawam na poduszki –
Zwierzęta i wszytki ptaki
Ja posiekę nieboraki.
Co koli martwym niosą,
Ci byli pod mą kosą.
Tabu nie dotyczy zatem rdzenia *mer-, ale głównie jednej z jego pochodnych – czasownika umrzeć i form blisko z nim związanych. Brak w tym logiki, ale w końcu nikt nie wymaga od języków naturalnych, żeby były do końca logiczne. W każdym razie dla autora Rozmowy było jasne, że śmierć nas łączy z resztą świata żywego i że nie ma istotnej różnicy między śmiercią lisa, wiewiórki, dropia czy człowieka.
*dhwes-: zdychanie, dech i dusza
Drugi interesujący nas rdzeń to praindoeuropejskie *dhwes- ‘tchnąć, zrobić wdech lub wydech’. Jest on nieco słabiej poświadczony, ale jego status prajęzykowy nie budzi zastrzeżeń. Jak każdy pierwiastek indoeuropejski miał on kilka możliwych wariantów, w tym tzw. stopień redukcji *dhus-, w którym samogłoska *e zanikała, a półsamogłoska *w była realizowana jako samogłoska *u. Od niego można było utworzyć przymiotnik *dhews-ó- ‘oddychający’ za pomocą procesu słowotwórczego opisanego tutaj. Fakt, że pełna samogłoska była wstawiana nie tam, gdzie teoretycznie było jej miejsce, nie przeszkadzał Indoeuropejczykom. Przymiotnik oznaczał ‘oddychający’, a zdolność do oddychania była utożsamiana z życiem. Dlatego na przykład w językach germańskich *dhews-ó- zostało zaadaptowane jako rzeczownik rodzaju nijakiego *deuza- o znaczeniu ‘coś, co oddycha, zwierzę’.1 Stąd pochodzi staroangielskie dēor ‘dzikie zwierzę (zwłaszcza jeleń)’. We współczesnym angielskim znaczenie deer uległo zawężeniu do ssaków jeleniowatych, ale wyrazy pokrewne w innych językach germańskich (gockie dius, niemieckie Tier, niderlandzkie dier czy szwedzkie djur) oznaczają ogólnie ‘zwierzę’.
Języki słowiańskie odziedziczyły pierwiastek czasownikowy na stopniu redukcji, *dhus-. Gałąź bałtosłowiańska wraz z indoirańską odznacza się kilkoma wspólnymi zmianami fonetycznymi, w tym tzw. regułą RUKI, o której można przeczytać więcej w tym wpisie. Wskutek działania tej reguły końcowe *s zmieniło się w *š, które w językach słowiańskich zachowało się przed samogłoskami przednimi lub *j, a w pozostałych pozycjach przeszło w *x (polskie ch). Stary czasownik dokonany *dhus-new- zmienił się w prasłowiańskie *dъxnǫti, od którego pochodzi staropolskie dchnąć. Po asymilacji spółgłoski dźwięcznej do bezdźwięcznej zrobiło się z tego tchnąć. Istniała też utworzona od tego samego pierwiastka forma niedokonana *dyxati > polskie dychać. Jak zwykle w językach słowiańskich, do czasownika podstawowego można było dołączać rozmaite przedrostki, otrzymując różne odcienie znaczenia: odetchnąć/oddychać, westchnąć/wzdychać.
Jednym ze słowiańskich przedrostków, które mogły się łączyć z czasownikiem *dъxnǫti był *jьz- (występujący także jako samodzielny przyimek) o znaczeniu ‘z’, a ściślej ‘ze środka na zewnątrz’. Połączenie *jьz-dъxnǫti oznaczało ‘wydać z siebie tchnienie’, a metaforycznie ‘umrzeć’ (zakładając, że tchnienie było ostatnie).2 W języku staropolskim, w epoce eliminowania słabych samogłosek, czyli jerów *ъ i *ь (o których więcej pisałem tutaj), nastąpiło wbrew etymologii utożsamienie dwóch przedrostków, *jьz i *sъ(n)-. Ten drugi oznaczał wspólne wykonanie czynności albo wykonanie jej do końca, a jako przyimek miał znaczenie ‘razem z’. Z tego pomieszania narodził się hybrydowy przedrostek z(e)- (pisany też s- lub ś- zależnie od kontekstu), łączący funkcję obu przodków. Tak samo oba przyimki połączyły się we wspólne z(e).
Co się zatem stało z czasownikiem *jьz-dъxnǫti? Wyewoluował w staropolskie zedchnąć > zetchnąć, nadal o tym samym znaczeniu ‘wydać ostatnie tchnienie’; był zatem nieco eufemistycznym synonimem starszego czasownika umrzeć. Miał do pary formę niedokonaną zdychać. W czasie przeszłym odmieniał się zgodnie z tzw. prawem Havlíka, opisującym zanik lub wzmocnienie jerów: on (jest) zdechł, ona (jest) zetchła. Istniał też przymiotnik zetchły. Dopiero po pewnym czasie nastąpiło wyrównanie odmiany przez uogólnienie formy zdech- wyizolowanej z męskiej formy czasu przeszłego. Po ujednoliceniu odmiana zaczęła przypominać dzisiejszą: zdechnąć, zdychać, zdechł, zdechła, zdechły.
Rzeczownik *dhusos ‘oddech, tchnienie’ rozwinął się w prasłowiańskie *dъxъ, a następnie w staropolskie dech, dopełniacz dchu > tchu (znów wskutek rozszerzenia bezdźwięczności na całą grupę spółgłosek). Do dziś zachowaliśmy tę starą odmianę, choć gdy rzeczownik poprzedzony był przedrostkiem, następowało wyrównanie przez analogię: zamiast dawnego wydech/wytchu mamy dziś ujednolicone wydech/wydechu, mimo że pokrewny czasownik brzmi nadal wytchnąć (a nie np. *wydechnąć).
Inne derywaty pierwiastka *dhwes- odziedziczone przez języki słowiańskie to *dhowsos > prasłowiańskie *duxъ i *dhowsjah2 > prasłowiańskie *duša. Ich kontynuacją są oczywiście polskie duch i dusza. Oznaczały one mniej więcej to samo: siłę, dzięki której to, co żyje, oddycha. Jeśli coś przestawało oddychać, wyobrażano to sobie jako ucieczkę siły życiowej przez usta (stąd wyrażenie wyzionąć ducha). Zauważmy, że w słowach tchnąć, oddychać, dech, duch, dusza nie ma nic pejoratywnego. Oddychać może zarówno człowiek, jak i dowolne inne zwierzę. Żaden konserwatysta językowy nie będzie chyba się upierał, że stwierdzenie człowiek oddycha odbiera nam godność, ponieważ krowa, mrówkojad i zaskroniec też oddychają. Z punktu widzenia naszych dalekich przodków duch i dusza, jako pojęcia ściśle związane z oddychaniem, również nie podlegały ograniczeniom gatunkowym. Dopiero chrześcijaństwo nadało im nowy abstrakcyjny sens teologiczny, zrywający związek semantyki z etymologią.
Kość niezgody
I tu bierzemy byka za rogi: przechodzimy do sedna sporu, który od czasu do czasu rozgrzewa internet. Kto zdycha, a ko umiera? Otóż różnie to bywało w historii. W tekstach z XV w. czasowniki zetchnąć i zdychać zachowywały jeszcze swój pierwotny sens etymologiczny i zapewne nie miały odcienia pejoratywnego. Nie oznaczały śmierci „gorszego sortu”, tylko po prostu „wyzionięcie ducha”, czyli śmierć. Pojawiały się w odniesieniu do człowieka w poważnych tekstach religijnych, jak przekłady Biblii. Na przykład w Biblii królowej Zofii (lata pięćdziesiąte XV w.) czytamy w księdze Rodzaju:
Rzekł k niemu Bóg: Zdechniesz, przeto iżeś wziął żonę, boć ma męża.
No, skoro sam Bóg tak mówił, to chyba nie wypada polemizować. Zdechniesz (już z wyrównaniem morfologicznym zamiast starszego zetchniesz) jest tu tłumaczeniem łacińskiego moriēris, słowa znaczącego po prostu ‘umrzesz’, bez żadnego nacechowania emocjonalnego. Mój ulubiony przykład pochodzi z Rozmyślania przemyskiego, zapisanego w pierwszej połowie XVI w. Wśród wielu apokryficznych opowiastek o życiu Jezusa mamy tam między innymi Czcienie (czytanie) 106:
Czcienie o dziecięciu, ktore sie swaliło z skały i zdechło, a to miły Jesus wskrzesił z martwych
Jednego dnia dziecię miły Jesus wyszedł na pole, a za nim dzieci naśladowały, wielika tłuszcza. Tako są weszli na jednę gorę wielmi przykrą i poczęli igrać każdy swoję igrę, ktora sie komu widziała, a Jesus siedział niedaleko, ich przyglądając. Bieżąc jedno dziecię nieopatrznie i zwaliło sie z onej gory, to jest z skały, padnie na ziemię i zdechnie.
Z drugiej strony mamy w staropolszczyźnie przykłady użycia czasowników mrzeć, umrzeć, zemrzeć w odniesieniu do zwierząt, choćby w protokołach sądowych takich jak poniższy (z roku 1404).3
Jako przy tem był, kiedy Staszek dzielił s kmieciem skot, kiedy się Staszkowi dostała krowa, a kmieciewi wół, a trzecie umarło.
Z kolei w opisie potopu w Biblii królowej Zofii mamy, co następuje:4
I z gorami wszytko stworzenie, csoż jest było na ziemi, ptacy i źwierzęta, i wszytko płożące, jeż to płozi po ziemi, zmarło jest.
Konkluzja
Nacechowanie pejoratywne słowa zdechnąć nie jest zatem w języku polskim odwieczne. Rozwijało się stopniowo. Zaczęto unikać go w stosunku do ludzi przynajmniej w stylu oficjalnym. Jednocześnie ograniczano użycie umrzeć, zemrzeć, gdy mowa była o zwierzętach. Podobny proces zachodził równolegle w kilku językach słowiańskich. Jeśli wyrażało się w tym postrzeganie zwierząt w naszym zakątku Europy jako istot z zasady „gorszych” i niezasługujących nawet na to, żeby ich śmierć opisać czasownikiem niezabarwionym negatywnie, to moim zdaniem nie wystawia to dobrego świadectwa Słowianom sprzed kilkuset lat.
„Tradycyjny uzus” utrwalił ten stan rzeczy, a wraz z nim stereotypowy obraz świata, w którym człowiek jest czymś z zasady lepszym od wszystkich swoich kuzynów, bliższych i dalszych. A jako superistota stojąca ponad światem zwierząt i przepełniona niekoniecznie uzasadnionym samozadowoleniem nie jest zobowiązany do empatii wobec innych żywych istot choćby na poziomie formułowania myśli w języku polskim. Pies umarł ma nas razić jako nadające psiej śmierci nienależną godność (choć jakoś nie razi martwy pies, śmierć psa ani wymarła rasa psów). Takie symboliczne deprecjonowanie zwierząt (z wyjątkiem pszczół, za co chwała pszczelarzom) powinno należeć do przeszłości, ale stereotypy mają twardy żywot.
Jak już wykazałem powyżej, uzus to nic świętego ani zakonserwowanego na wieki wieków. To tylko tymczasowy zwyczaj, w którym odbija się językowy obraz świata charakterystyczny dla danej epoki. Nie żyjemy obecnie w XVII w. i nie musimy się kurczowo odwoływać do dawnych systemów wartości. Argumenty typu „uważam, że tak należy mówić, bo tak się dotąd mówiło” nie tylko opierają się na błędnym kole logicznym, ale są także małostkowe i krótkowzroczne. Zmienia się nasza wrażliwość i wiedza o świecie, a w ślad za tymi zmianami ewoluuje język. Tak było zawsze i tak będzie w przyszłości. To, co „rozumiało się samo przez się” w pojęciu pokoleń minionych i odchodzących, może się okazać żenująco anachroniczne dla pokoleń wkraczających w życie i przyszłych. Pies umarł to – jak w Rozmowie mistrza Polikarpa ze Śmiercią – trzeźwiące przypomnienie, że w kwestii cierpienia i śmierci nie różnimy się od innych gatunków. Biologia wygrywa tu z cywilizacją, choćbyśmy stawali na rzęsach. Przy czym akurat w przypadku psa chodzi konkretnie o zwierzę, które od około 25 tys. lat jest naszym najwierniejszym towarzyszem i przysłowiowym „najlepszym przyjacielem”. Pytanie tylko, czy z wzajemnością.
Przypisy
- Analogicznym przykładem jest łacińskie określenie zwierzęcia jako animal, pochodzące od animus lub anima ‘oddech, siła życiowa, życie, dusza’, z praindoeuropejskiego *h2anh1-mo- od pierwiastka *h2enh1– ‘oddychać’. Ściśle pokrewnym słowem jest greckie ánemos ‘wiatr, podmuch’. ↩︎
- Tak samo w łacinie exspīrō (pisane też expīrō) znaczyło zarówno ‘wydycham’, jak i ‘umieram’. ↩︎
- W razie, gdyby ktoś nie wiedział, skot oznacza ‘bydło’. ↩︎
- Uwaga! Słowo jeż to w tym przypadku zaimek względny o znaczeniu ‘które’, nie nazwa kolczastego ssaka z rzędu owadożerów; płozi znaczy ‘pełza’. ↩︎
Dodatkowa lektura
Opinia prof. Mirosława Bańki, wyważona, ale z mocną konkluzją, z którą się zgadzam: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/umrzec-zdechnac;14051.html
Opisy ilustracji
Ryc. 1. Karta tytułowa drukowanego wydania Rozmowy mistrza Polikarpa ze Śmiercią z roku 1542, odkrytego przez prof. Wiesława Wydrę (UAM) w 2017 r. Żródło: Wikipedia (domena publiczna).
Ryc. 2. Rzymski nagrobek psa z Praeneste (dzisiejsza Palestrina), II w. n.e. Epitafium głosi:
AEOLIDIS TVMVLVM FESTIVAE
CERNE CATELLAE,
QVAM DOLVI INMODICE
RAPTAM MIHI PRAEPETE
FATO.
[Patrzcie, oto nagrobek Aeolis, wesołej suczki, której porwanie przez skrzydlaty los sprawiło mi niezmierny ból]. Już w paleolicie zdarzało się, że psom urządzano pochówki równie pieczołowicie jak ludziom. Źródło: Epigraphik-Datenbank Clauss/Slaby (fair use).