Końca nie widać…

W rozmowie, którą prowadziłem ze znajomą z Twittera, padło pytanie o to, czy są jeszcze jakieś nieodkryte pierwiastki. Uważam, że odpowiedź “tak” stanowczo nie wyczerpuje tematu, więc jak zwykle zastanówmy się nad tym, co pamiętamy z lekcji chemii w szkole. Pewnie pamiętacie, że siódmy okres układu zawierał w sobie trzyliterowe symbole zaczynające się od “U”: pojawiał się tam symbol Uub a następnie Uut, Uuq, Uup, Uuh i tak dalej aż do Uuo. Kryły się pod nimi pierwiastki, których istnienia domyślaliśmy się z prawa okresowości, na którym opiera się układ okresowy.

Zacznijmy może od wyjaśnienia znaczenia samych symboli pierwiastków hipotetycznych. Zgodnie z nazewnictwem IUPAC (Międzynarodowej Unii Chemii Czystej i Stosowanej) symbol takiego pierwiastka jest zawsze trzyliterowy i pochodzi od połączenia pierwszych liter rdzeni liczbowych odpowiadających kolejnym cyfrom jego liczby atomowej, przy czym pierwsza litera takiego symbolu jest zawsze duża. Spójrzmy więc na ilustrację poniżej:

Jest to banalnie proste. W nazwie wystarczy połączyć trzy rdzenie. Spróbujmy więc odczytać symbol Unq według tej reguły. Un (1) nil (0) quad (4), czyli mowa o pierwiastku o liczbie atomowej 104, nazywanym według tej reguły unnilquad. Pod symbolem Uup kryje się wobec tego ununpent i tak dalej. Według tej reguły można konstruować kolejne nazwy i symbole hipotetycznych pierwiastków właściwie aż do Eee czyli ennenenu, mającego liczbę atomową 999, czyli dokładnie tyle protonów w jądrze. Tylko czy tworzenie takich symboli ma sens fizyczny, czy to tylko sztuka dla sztuki, gdyby ktoś chciał potrenować dykcję?

Stan wiedzy na dzień dzisiejszy jest taki, że możecie spokojnie zapomnieć o symbolach od Uub do Uuo. Obecnie układ okresowy zawiera 118 nazwanych pierwiastków; te o liczbach atomowych od 112 do 118 noszą kolejno nazwy: kopernik, nihon, flerow, moskow, liwermor, tenes i oganeson. Jeśli nie znacie tych nazw, to żaden wstyd − wszystkie odkryto po roku 2000. Nie wiem tylko, czy “odkryto” jest tu właściwym słowem. Wszystkie pierwiastki zawierające w jądrze więcej protonów niż ołów nie posiadają żadnych stabilnych izotopów. Ulegają rozpadowi radioaktywnemu z czasem półtrwania od miliardów lat (dzięki temu w naturze istnieją jądra takich pierwiastków jak tor czy uran) do milisekund. Jedyne jądra cięższe niż uran, jakie znaleźliśmy na naszej planecie, to śladowe ilości jąder neptunu i plutonu w rudach naturalnie występującego uranu. I to jest dziwne.

Jedyny proces rozpadu radioaktywnego, który zwiększa liczbę protonów jądrze, to rozpad beta minus, w którym jeden z neutronów przemienia się w proton. Uran nie rozpada się w ten sposób; wszystkie znane nam jego izotopy ulegają rozpadowi, emitując cząstkę alfa, tj. cząstkę składającą się z dwóch protonów i dwóch neutronów. Neptun i pluton mają więcej protonów w jądrze niż uran więc na pewno nie powstały w wyniku jego rozpadu. Najtrwalszy izotop neptunu to 237Np, którego czas połowicznego rozpadu to około 2 miliony lat; w przypadku plutonu jest to około 80 milionów lat dla najtrwalszego 244Pu i około 24,4 tysiąca lat dla spotykanego tam również izotopu 239Pu. Nawet jeśli jakiekolwiek ilości tych izotopów istniały przy powstaniu naszej planety, to nie było szans, aby dotrwały do naszych czasów. No ale jak sam napisałem, znaleźliśmy ich śladowe ilości w rudach uranu, a więc musiały się tam skądś pojawić.

Analiza złóż uranu, w których natrafiono na wspominane izotopy, naprowadziła badaczy na rozwiązanie. W 1972 roku grupa francuskich badaczy zauważyła, iż w złożu znajdującym się w Oklo na terenie Gabonu występuje pewna różnica zawartości izotopów uranu w rudzie. Jak do tej pory wszystkie badane złoża cechowała pewna prawidłowość: pochodząca z nich ruda uranu zawierała dokładnie 0,72% izotopu 235U; próbki pochodzące z Oklo zawierały go zaś znacznie mniej. Prawdę mówiąc, skład izotopowy rudy z tej kopalni bardzo przypominał skład wypalonego paliwa jądrowego. Co było takiego szczególnego w tym miejscu? Jaki był powód, dla którego ruda wydobywana w tej kopalni była inna niż wszędzie?

Obecnie neptunu mamy coraz więcej. Jak wspomniałem wcześniej, jest to odpad z wypalonych prętów paliwowych, których używamy w elektrowniach atomowych. Wymuszamy rozpad izotopu 235U, bombardując go neutronami, no ale pręty zawierają również w przewadze izotop 238, który może taki neutron pochłonąć, zwiększając swoją liczbę masową o 1. Takie jądro jest niestabilne i ulega rozpadowi beta minus, przemieniając się w neptun; dalsze bombardowanie pozwoli uzyskać pluton. Nasuwa się pytanie: czy taki proces mógł zajść naturalnie? Przecież paliwo używane w elektrowniach atomowych wymaga wcześniejszej obróbki, tak aby stosownie zwiększyć zawartość izotopu 235. Tak, teraz wymaga − ale czy taka konieczność występowała zawsze w przeszłości? Izotopy mają różne czasy połowicznego rozpadu. Zawartość tego, którego czas półtrwania jest krótszy, będzie maleć w czasie. I tak dzieje się z naturalnie występującym uranem: zawartość rozszczepialnego izotopu maleje, choć miliardy lat temu była wyższa. Oznacza to, iż wystarczyło zgromadzić w jednym miejscu odpowiednią jego ilość, aby mogła zajść reakcja łańcuchowa. O to postarała się rzeka płynąca w pobliżu Oklo, odpowiedniczka dzisiejszej Ogowe. Jej wody wymywały rudy uranu, gromadząc je np. w zakolach. Kolejnym szczęśliwym zbiegiem okoliczności jest sama woda − używamy jej w naszych reaktorach zarówno jako chłodziwa, jak i moderatora. Szacuje się że naturalny reaktor w Oklo mógł działać przez ok. 300 tysięcy lat, wytwarzając 100 mld kWh energii.

Czy tak więc wytworzono pozostałe pierwiastki siódmego okresu? Bombardując coraz cięższe jądra neutronami? Nie, to absolutnie bez sensu. Szanse na powstanie jądra w ten sposób są niewielkie, co oznacza konieczność posiadania wydajnych źródeł neutronów, a tymi są inne radioaktywne pierwiastki, których nie posiadamy nieograniczonych ilości. Swobodny neutron istnieje średnio około 15 minut, zanim ulegnie przemianie w proton, więc nie ma sensu nałapanie ich na zapas. Zresztą, jak wspomniałem, im jądro ma większą liczbę atomową, tym krócej istnieje, więc nie tylko musielibyśmy mieć dużo neutronów, ale również używać ich z odpowiednią precyzją, tak aby wstrzelić się we właściwy moment. Pewnym rozwiązaniem wydaje się użycie cząstek alfa: jeśli jądro je pochłonie, to zyskuje dwa protony i dwa neutrony, co daje więcej możliwości. Tak zresztą uzyskano pierwiastki takie jak np. kaliforn, nobel czy lorens. Tylko że nadal mówimy o liczbach atomowych nie większych niż 103. Dalsze doklejanie cząstek alfa w ten sposób staje się ekstremalnie trudne. Potrzeba nam bardziej wydajnego źródła neutronów i innych obiektów, które możemy wykorzystać.

O jakim bardziej wydajnym źródle mowa? Oprócz reaktorów mamy przecież bomby atomowe, w których zachodzą dokładnie te same procesy, co w reaktorze. I jest to prawda: w obszarach testów broni atomowej znaleziono pewne ilości jąder ameryku i kiuru. Tylko znów nie jest to odpowiednia metoda, aby produkować ciężkie jądra pierwiastków. Nie możemy w imię nauki robić rzeczy powodujących przedostawanie się odpadów tego rodzaju do środowiska, a w przypadku eksplozji bomby atomowej jest to nieuniknione: produkty rozszczepienia przedostają się do atmosfery, by opaść w najmniej spodziewanych miejscach. Pewne ilości ameryku znaleźliśmy m.in. na Antarktydzie oraz w koralowcach. Jak więc stworzyliśmy jądra pierwiastków od 104 do 118? Nie inaczej niż wcześniejsze: bombardując ciężkie jądra, tyle że nie cząstkami alfa, a czymś o wiele cięższym − jonami. Z tym że nie mogą być to jądra dowolnych pierwiastków, ale takich, których izotopy zawierają odpowiednie liczby protonów i neutronów. Jądra koperniku uzyskano na przykład, ostrzeliwując tarczę wykonaną z ołowiu jonami cynku rozpędzonymi uprzednio w akceleratorze do około 1/10 prędkości światła. Następnie powstałe jądra trzeba jak najszybciej schłodzić i liczyć na to, że uda się je złapać w odpowiednich detektorach. Ostatni z pierwiastków, tj. oganeson, udało się wytworzyć w ilości zaledwie czterech… jąder. To naprawdę droga zabawa: potrzeba odpowiednich izotopów, które dają szansę zlepienia się z ostrzeliwanymi w proporcjach pozwalających na istnienie choćby przez ułamek sekundy.

Czy wobec tego warto kontynuować? Prowadzić skomplikowane eksperymenty, których efektem są izotopy nie mające żadnego realnego zastosowania z uwagi na czas ich istnienia? Czy warto próbować z ósmym okresem? Gdzie jest koniec układu?

Mamy powody, aby przypuszczać, że ostatni z odkrytych pierwiastków, choć w konfiguracji elektronowej przypomina pozostałe gazy szlachetne, w standardowych warunkach jest ciałem stałym. Przyczyny tego należy upatrywać w tym samym zjawisku, które opisałem w tekście pt. Dlaczego złoto jest złote?. Im większa liczba protonów w jądrze, tym większa musi być liczba elektronów w samym atomie, aby pozostawał on elektrycznie obojętny. O ile nie można tych obiektów traktować jak naładowanych elektrycznie kuleczek krążących wokół jądra pozlepianego z kuleczek o ładunku przeciwnym, o tyle można im przypisać pewną cechę obiektów krążących po orbitach − moment pędu. Im jądro większe, tym szybciej musi się poruszać elektron znajdujący się na najbardziej zewnętrznej powłoce elektronowej. W przypadku superciężkich pierwiastków prędkości te stają się istotnymi ułamkami prędkości światła, co powoduje, że musimy uwzględniać efekty takie jak np. relatywistyczny wzrost bezwładności ciał w ruchu, popularnie, choć niezbyt szczęśliwie nazywany “relatywistycznym wzrostem masy”. Jakie ma to znaczenie dla granicy układu okresowego? Żaden obiekt obdarzony masą nie może osiągnąć prędkości światła, gdyż wymagałoby to nieskończonej energii. W przypadku oganesonu prędkości elektronów na powłoce walencyjne to około 70% prędkości światła. Może to oznaczać, że granica układu okresowego jest już gdzieś niedaleko, a jest nią ta liczba protonów, powyżej której elektron musiałby poruszać się szybciej niż światło. Szacuje się, że jest to nie więcej niż liczba Z = 210. Jeśli granicą jest prędkość c, to układ okresowy zamyka hipotetyczny biunnil.

Tylko jak to sprawdzić, skoro już obecnie wytwarzane jądra istnieją przez ułamki sekund? Pewnym rozwiązaniem może być model, przy którego powstaniu ogromy udział miała urodzona w Katowicach Maria Goeppert-Mayer. Zaproponowała ona mechanizm wyjaśniający powód, dla którego pewne izotopy są szczególnie stabilne. Pozwolę sobie zacytować słowa samej badaczki:

Wyobraź sobie salę pełną tańczących walca. Tancerze przesuwają się dookoła tej sali w koncentrycznych kołach. Dalej pomyśl, że w każdym kole możesz zmieścić dwa razy więcej tancerzy jeśli jedna para wiruje w kierunku ruchu wskazówek zegara, a druga w przeciwnym. A potem dodatkowa wariacja: pomyśl, że ci tancerze wirują w porywach, jak mistrzowie. Niektóre z tych par, które wirują w kierunku wskazówek zegara robią porywy w tym samym kierunku. Porywy pozostałych par są w kierunku przeciwnym. Tak samo z parami wirującymi w kierunku przeciwnym do kierunku wskazówek zegara – niektóre wykonują zrywy w tym samym kierunku, inne w przeciwnym.

Nie przypomina wam to czegoś? Atomy są szczególnie stabilne, gdy mają wypełnioną ostatnią powłokę elektronową, tak jak gazy szlachetne. Jądra wg. Marii są szczególnie stabilne, gdy mają wypełnione odpowiednie powłoki nukleonowe, które mogą być zajmowane przez pary protonów i neutronów. Liczby protonów i neutronów przy których powłoki nukleonowe są zamknięte, a dany izotop bardziej trwały w stosunku do sąsiednich, to 2, 8, 20, 28, 50, 82, 126 i 184 dla samych neutronów. Biorąc pod uwagę, że najcięższe stabilne jądro to 208Pb o magicznych liczbach protonów (Z=82) i neutronów (N=126), to rzecz wydaje się warta uwagi, zwłaszcza że sprawdza się również w innych przypadkach. Obliczenia wskazują iż kolejne liczby magiczne dla protonów to być może 114 i 120 a dla neutronów może być to liczba 196. Oznacza to że izotopy pierwiastków z ósmego okresu takie jak 304Ubn i 310Ubh powinny wykazywać podwyższoną trwałość i mieć izotopy istniejące nawet kilka miesięcy, choć ja przychylam się do opinii mówiących o godzinach.

fot. domena publiczna

Większość syntezowanych superciężkich jąder rozpada się w czasie rzędu milisekund, ale gdy uda się uzyskać jądra o większych liczbach neutronów, to zauważamy obszar nazywany wyspą stabilności W przypadku koperniku (Z=112) dodawanie kolejnych neutronów sprawia że jego izotop o liczbie masowej 285 ma czas połowicznego rozpadu ok. 29 sekund, a metastabilny izomer nawet 9 minut! Gra wydaje się być warta świeczki, stąd nasze, dotychczas bezskuteczne, próby syntezy unbinilu i unbiheksu. Jeśli uda się nam uzyskać odpowiednio stabilne izotopy tych pierwiastków, będzie to okazja, aby sprawdzić obliczenia, z których wynika, iż kolejna wyspa stabilności powinna znajdować się w okolicach liczby atomowej 164, gdzie mogą występować izotopy o czasach półrozpadu nawet rok i dłużej.

Takie pierwiastki mogą mieć interesujące zastosowania jako wydajne źródła neutronów czy materiał, którego będziemy używać do rozpoczęcia reakcji łańcuchowych w przyszłych reaktorach torowych. A najważniejszym powodem ich odkrycia jest w gruncie rzeczy nasza ciekawość, dzięki której nauka nigdy się nie kończy a Wszechświat zaskakuje nas coraz bardziej.

(c) by Lucas Bergowsky
Jeśli chcesz wykorzystać ten tekst lub jego fragmenty, skontaktuj się z autorem
.

Zakaz Pauliego!

Ostatnim razem wspomniałem o czymś, co nazywa się zakazem Pauliego i co ma podobno fundamentalne znaczenie dla istnienia naszego Wszechświata. Pauli znał zarówno Schrödingera, jak i Heisenberga, i często pomagał im w obliczeniach, za każdym razem powtarzając: “To faktycznie wygląda na skomplikowane – dla was”. Pewnego razu, gdy analizował równanie Schrödingera, natrafił na coś, co wydało mu się ciekawostką: gdy próbował opisać funkcję falową dwóch elektronów, wyszło mu zero. Właśnie wnioski z tego wyniku doprowadziły go do sformułowania zakazu nazwanego jego imieniem. Co takiego ciekawego było w owym zerze i jakie wnioski wyciągnął Pauli? Już wyjaśniam i postaram się unikać matematyki 🙂

Jak pisałem poprzednim razem – elektron to jest coś maksymalnie prostego. Jeślibyście zobaczyli jeden, to spokojnie moglibyście powiedzieć że widzieliście wszystkie. Jest to cząstka tak prosta, jak to tylko możliwe – do tego stopnia, że gdybym nagle podmienił wszystkie elektrony wchodzące w skład atomów waszych ciał na elektrony z atomów, które tworzą drzewo, rudę uranu itp., to nikt nie potrafiłby powiedzieć, który jest który ani gdzie był wcześniej. Wszystkie mają dokładnie tę samą masę i ładunek. Jedyne co mają “inne”, to opisujące je liczby kwantowe, o których również pisałem poprzednio. Jeśli atom wyobrazić sobie jako blok mieszkalny, to “n” danego elektronu określa piętro, czyli powłokę, na której należy go szukać; dzięki liczbie “l” wiemy, jaki rodzaj apartamentu (podpowłoki) zajmuje na danym piętrze; pozostałe z nich to liczba magnetyczna i magnetyczna liczba spinowa, która mówi nam, czy nasz elektron raczej chodzi na nogach, czy na rękach, albo w którą stronę ma zwrócony spin 🙂 Proszę oczywiście nie brać tych porównań dosłownie. Na tym poziomie nasze wyobrażenia, delikatnie mówiąc, mijają się z prawdą, ale jakoś wyobrazić to sobie trzeba. Pozostańmy więc przy analogii z blokiem mieszkalnym.

Pauli postanowił sprawdzić, czy da się obliczyć funkcję falową dwóch elektronów przy założeniu, że liczby kwantowe je opisujące mają te same wartości dla n, l, m, ms i spinu 1/2. Nie wchodząc w matematykę, wartość takiej funkcji wynosi właśnie wspomniane wcześniej zero. Pauli nie był pewien, co to do końca oznacza. Matematyka ewidentnie wskazywała, że gdyby próbować upchnąć dwie cząstki o tych samych parametrach w tym samym stanie, to będą “nigdzie”, a “nigdzie” to stanowczo zbyt precyzyjne położenie, jak mógłby przypomnieć koledze Heisenberg. Czy zatem Pauli popełnił jakiś błąd w obliczeniach? Nie, jeśli pomyślimy, jakie to niesie konsekwencje dla budowy samego atomu.

Gdyby szukać elektronów wokół atomowego jądra, to są takie obszary, w których powinno się szukać “bardziej”, i można obliczyć ich położenie, znając parametry elektronu opisane liczbami kwantowymi. Dodatkowo mamy ten komfort, że owe liczby nie mogą być dowolne. Same elektrony są na tyle uprzejme, że dążą do tego, aby zajmować poszczególne powłoki po kolei, zaczynając od pierwszej, a dodatkowo można je przez zakaz Pauliego przyrównać do skłóconych sąsiadów, którzy nie mogą nawet na siebie patrzeć, więc dążą do tego, aby w atomie mieszkać jak najdalej od siebie, nie wydatkując bezsensownie energii. To, ile mieści się elektronów na danym piętrze, wynika z numeru piętra, gdy wykonać na nim proste działanie 2n2: na pierwszym maksymalnie dwa, na drugim 8, na trzecim 18 i tak dalej. To, jakie rodzaje apartamentów tam znajdziemy, wynika zaś z liczby “l“.

Na pierwszym piętrze-powłoce mamy wyłącznie orbital s, na drugim s oraz p, na trzecim znajdziemy s, p, d, a kolejne, wyższe, powłoki wzbogacają się o kolejne literki. Aby mogło się otworzyć kolejne piętro, poprzednie musi być zapełnione. To, ile elektronów może się mieścić na danym piętrze, można sobie łatwo wyliczyć z wzoru  n = 4l + 2. Wygląda niezbyt przyjaźnie, ale przypominam, że jesteśmy w świecie kwantów i tu n i l nie mogą mieć dowolnych wartości.

Policzmy dla przykładu bo to banalne. Jeśli n=1 a l=0 to mamy pewność że na pierwszym piętrze jest wyłącznie orbital s gdzie mieszczą się dwa elektrony. Na kolejnej powłoce dojdzie p i później d. Od elektronu utrzymanie się na danym piętrze wymaga energii a tę każdy z nich chciałby mieć jak najmniejszą więc nic dziwnego że najbardziej cenią “adres” 1s który można powiedzieć że jest energetycznie najtańszy. Jeśli pierwszy “adres” jest w pełni zajęty to elektron “wybierze” kolejny czyli 2s gdzie trzeba już trochę więcej energii ale nadal jest to lepiej niż pakować się prosto na 2p i tak dalej jak na obrazku poniżej. Gdyby nie zakaz Pauliego to wszystkie elektrony wybrałyby “lokal” 1s i ciężko powiedzieć jak wyglądałby świat w którym wszystkie pierwiastki miałyby cechy gazów szlachetnych.

Gdyby trzymać się porównania do bloku mieszkalnego, to najwyższy standard mają gazy szlachetne, które mają na ostatnim piętrze osiem elektronów, co ma w uproszczeniu tę zaletę, że ich atomy mają ogólnie najniższą energię jako całość. Nic dziwnego, że inne atomy dążą do podobnego stanu stabilności energetycznej. Tylko skąd brać te elektrony do brakującej ósemki na ostatnim piętrze? Najprościej pójść na układ i stworzyć osiedle z wspólnym piętrem, które w szkole nazywano wiązaniem chemicznym.

To, że poszczególne pierwiastki dążą do uzyskania jak najniższego stanu energetycznego jako całość i że elektrony nie mogą występować w jednym stanie z tymi samymi liczbami, daje nam całą chemię. Woda to H2O i powstaje właśnie dlatego, że wodór dąży do zapełnienia swojej ostatniej powłoki dwoma elektronami, aby przypominać hel; tlen dąży do uzyskania ośmiu, aby osiągnąć konfigurację neonu. Te dwa pierwiastki również występują powszechnie, łącząc swoje atomy w pary; dlatego tak często widzimy H2 i O2 w różnych zapisach i artykułach. Kryształki soli również powstają nieprzypadkowo: sód chętnie odda ostatni elektron, a chlor chętnie go przyjmie; a skoro sód w takim stanie ma przewagę protonów nad elektronami, to jego ładunek staje się dodatni, a ładunek chloru dokładnie na odwrót; a jak powszechnie wiadomo. “+” i “-” się przyciągają. Można powiedzieć, że za każdą z reakcji chemicznych stoi właśnie zakaz Pauliego i dążenie atomów do stabilności. To samo prawo stoi również za budową układu okresowego.

Pierwiastki różnią się liczbą protonów i elektronów. Gdyby próbować rozmieszczać elektrony wokół jąder każdego z nich według opisanych wyżej zasad, to zauważymy ciekawą prawidłowość: regularnie zdarzy się wam to samo ułożenie elektronów na ostatniej z powłok niezależnie od jej numeru. Pamiętacie że właściwości pierwiastków powtarzają się okresowo? Tak, właściwości pierwiastków wynikają również z tego zakazu, który kryje się za tym, jak zbudowany jest układ okresowy. Wiem, że może się to wydawać dziwne, ale tak właśnie jest. Nie wynika to z żadnej magii i nie jest trudne do zrozumienia, ale jakoś trudno przyjąć, że jest aż tak proste. Cóż – prawa rządzące mechaniką kwantową są dziwne, a zakaz Pauliego wcale nie jest najdziwniejszym z nich. Są cząstki, które ostentacyjnie ów zakaz ignorują i z ich postępowania wynika właściwie to, że istnieje coś, co zwykło się nazywać rzeczywistością, ale to już temat na kolejną historię.

(c) by Lucas Bergowsky
Jeśli chcesz wykorzystać ten tekst lub jego fragmenty, skontaktuj się z autorem
.

Nazwy pierwiastków – kilka ciekawostek

Nazewnictwo pierwiastków chemicznych to kopalnia niesamowitych informacji. Jest to też źródło ciekawej wiedzy związanej zarówno z językoznawstwem, ale też z historią nauk przyrodniczych. Kiedyś w nomenklaturze panowała wolna amerykanka, co powodowało, że czasem jeden pierwiastek miewał dwie nazwy w różnych krajach. Dziś jest to nieco bardziej uporządkowane, bo formalnym zatwierdzaniem nazw nowych pierwiastków zajmuje się IUPAC – Międzynarodowa Unia Chemii Czystej i Stosowanej. Co kilka lat zbiera się szacowne grono i nadaje oficjalne nazwy (i symbole).

Ale popatrzmy na te nazwy z językowego punktu widzenia. Gdy się dobrze przyjrzymy układowi okresowemu, zauważymy, że większość nazw jest rodzaju męskiego. Pomińmy je. Przyjrzyjmy się rodzajowi żeńskiemu. I tu mamy tylko pięć przykładów: siarka, rtęć, miedź, cyna, platyna. Jeszcze mniej jest pierwiastków rodzaju nijakiego: tylko złoto, srebro i żelazo. A gdzie parytet, ja się pytam?! Ale w ramach treningu proponuję znaleźć wymienione wyżej pierwiastki w układzie okresowym.

Są tam także pierwiastki pochodzące od nazwy jednej malutkiej miejscowości. Erb, terb, iterb oraz itr – to nazwy pierwiastków, które pochodzą od nazwy Ytterby, szwedzkiej wioski, gdzie istniała kopalnia, w której znaleziono minerały zawierające właśnie te (i inne) pierwiastki.

Polacy też mają swoją część układu okresowego. Maria Skłodowska-Curie nazwała dwa pierwiastki – rad (Ra) i polon (Po). Innym pierwiastkiem związanym z Polską jest kopernik (Cn), metal przejściowy o liczbie atomowej 112, zsyntetyzowany po raz pierwszy w 1996 r. w Darmstadt.

Mamy też w układzie okresowym polski problem językowy. Spójrzcie na dwa pierwiastki – bor (B, na samej górze, w grupie 13, liczba atomowa 5) oraz bohr (Bh, na dole układu, liczba atomowa 107). Ta druga nazwa pochodzi oczywiście od nazwiska wybitnego duńskiego fizyka, Nielsa Bohra. I tu mamy kłopot, bo po polsku jego nazwisko wymawia się dokładnie tak, jak nazwa pierwszego z pierwiastków. W języku angielskim problemu nie ma, bo pierwiastek B to boron, a Bh to bohrium. Nasi spece od nazewnictwa wymyślili rozwiązanie – „stary” bor pozostaje borem, a „nowy” mamy wymawiać tak, jak się pisze, czyli z literą „h”. No cóż… nieco dziwne, jak dla mnie.

I jeszcze jedna ciekawostka. Jeśli traficie kiedyś na starszy układ okresowy (szczególnie niemiecki), poszukajcie tam pierwiastka jod. Jego symbol był dawniej zapisywany jako J, dziś oczywiście jest to symbol I. Symbol J pochodził z języka niemieckiego, natomiast I – z greki (ioeides – fioletowy).


Układ okresowy z 1885 r, licencja: domena publiczna

I już na sam koniec – w zasadzie nie nadaje się nazw pierwiastków od nazwisk osób żyjących. Ale oczywiście od każdej reguły są wyjątki. Pierwszy taki przypadek miał miejsce w 1997 r., gdy pierwiastek 106 otrzymał nazwę seaborg (Sg) – od nazwiska amerykańskiego fizyka, Glenna T. Seaborga. Drugi w 2016 – tym razem nazwą oganeson (Og – pierwiastek 118) uczczono nadal żyjącego fizyka pochodzenia ormiańskiego, pracującego w ZSRR, a potem w Rosji, Jurija Oganiesiana. 

Znaczek z Armenii – Oganiesian i jego pierwiastek, licencja: domena publiczna

 

(c) by Mirosław Dworniczak
Jeśli chcesz wykorzystać ten tekst lub jego fragmenty, skontaktuj się z autorem. Linkować oczywiście można.