Trzecią część cyklu znajdziecie tutaj
W poprzedniej części naszkicowałem podstawowe informacje o nikotynie. Związek ten swoją złą sławę zawdzięcza głównie temu, że występuje w tytoniu, z którego są produkowane papierosy, cygara itd. Owszem, palenie tytoniu jest szkodliwe, nawet bardzo. Ale kiedyś było inaczej. Rdzenna ludność Ameryki namiętnie hodowała tytoń i paliła go, także rytualnie, w postaci słynnych fajek pokoju. Potem dotarli tam Europejczycy i w połowie XVI w. przywieźli te rośliny na stary kontynent. Pierwotnie traktowany był jako dość kosztowna ciekawostka. Popularyzował go m.in. Jean Nicot Sieur de Villemain – żyjący w XVI w. francuski lekarz oraz dyplomata na dworze portugalskim. To właśnie od jego nazwiska swoją łacińską nazwę zyskał tytoń (Nicotiana), jak też występujący w nim główny alkaloid – nikotyna. Dziś zapewne wywołuje to uśmiech zdziwienia, ale tytoń miał w owych czasach rozliczne zastosowania w medycynie. Dziś oczywiście wiemy, że palenie jest ekstremalnie szkodliwe, ale jeszcze w XVII/XVIII w. palenie polecano na choroby płuc(!). Ba, w przypadku topielców ówcześni medycy zalecali lewatywy z dymu tytoniowego! Czasami zestawy do takich działań wyglądały bardzo elegancko.
Co ciekawe, ponieważ wiele takich przypadków zdarzało się w Londynie (a ludzie słabo umieli pływać), wzdłuż Tamizy rozmieszczono dostępne publicznie zestawy do dymowej lewatywy – trochę tak, jak dziś umieszcza się zestawy do defibrylacji. Opisywano przypadki uratowania w ten sposób topielców, ale wydaje się, że to były przypadki bardzo rzadkie, a resuscytacja nie miała nic wspólnego z działaniem dymu.
Ale jednak jakiś czas temu badacze zwrócili uwagę na ten alkaloid. Już wiele lat temu zauważono, że pacjenci cierpiący na niektóre schorzenia psychiczne (m.in. schizofrenia, choroba dwubiegunowa, Alzheimer) są zapamiętałymi palaczami i bardzo rzadko udaje się im rzucić tytoń. Dlatego też na wielu oddziałach psychiatrycznych na całym świecie lekarze tolerują palenie – mniej lub bardziej oficjalnie. Naukowcy zaczęli się zastanawiać nad tym, jaki mechanizm może towarzyszyć temu zjawisku. Oczywiście trudno było się spodziewać, że medycy zaczną przepisywać papierosy swoim pacjentom, ponieważ straty zdrowotne spowodowane substancjami smolistymi zdecydowanie przewyższają zyski, a poza tym żadna komisja etyki nie wyrazi zgody na eksperymenty z paleniem jako dość dziwacznym lekiem. Ale to był już jakiś impuls do badań, które trwają już dobre dwie dekady i dają coraz ciekawsze wyniki. Tu trzeba podkreślić, że przedmiotem badań jest sama nikotyna, pozbawiona balastu szkodliwych dodatków.
Uczestnicząc od lat w odbywających się corocznie w Warszawie konferencjach Global Forum on Nicotine (polecam – najbliższa w czerwcu, można być na miejscu, ale też obserwować online) miałem przyjemność słuchać bardzo interesujących wykładów prof. Paula Newhouse’a, dyrektora Center for Cognitive Medicine VUMC (Vanderbilt University Medical Center). Od lat prowadzi on badania nad terapeutycznym zastosowaniem nikotyny w przypadku niektórych chorób, takich jak łagodne zaburzenia poznawcze, które są etapem pośrednim pomiędzy normalnym starzeniem się mózgu a demencją i chorobą Alzheimera. Jego zespół uzyskuje bardzo ciekawe wyniki – okazało się, że nikotyna podawana transdermalnie (czyli w postaci plastrów uwalniających powoli ten alkaloid) w znaczący sposób opóźnia postępy choroby. Zachęcam do obejrzenia wykładu prof. Newhouse’a na ten właśnie temat.
Podobne badania są prowadzone w kilku innych ośrodkach naukowych na świecie – i wszędzie uzyskuje się podobne rezultaty. Ciekawe wyniki badań uzyskiwane są też m.in. na Columbia University, gdzie plastry nikotynowe były z całkiem dobrym skutkiem testowane jako środki o działaniu przeciwbólowym, szczególnie na oddziałach ginekologicznych. Jest więc szansa na to, że za jakiś czas zostanie ona też uznana za nieopioidowy środek przeciwbólowy.
Reasumując: być może więc już niebawem odsądzana od czci i wiary nikotyna będzie dostępna na półkach aptecznych jako pełnoprawny lek.