Junkers K 30, trzysilnikowy samolot transportowo-bombowy.

WSPÓLNOTA CZERWIENI cz. 14

Fabryka samolotów Junkersa miała stanowić przyczółek niemieckiej ekspansji przemysłowej na terenie ZSRR. Jak się jednak okazało, założenie nowoczesnego zakładu produkcyjnego w kraju Sowietów nie było łatwym zadaniem…

Podczas prowadzenia badań przed napisaniem tego tekstu posługiwałem się masą źródeł i ku mojemu zdumieniu skonstatowałem, że wielu zachodnich autorów nadal propaguje półoficjalną rosyjską wersję wydarzeń. Od kiedy wyszło na jaw, że w ZSRR istniała fabryka Junkersa, nieliczne rosyjskie publikacje na ten temat (w dodatku przeznaczone tylko dla odbiorcy zagranicznego) zawsze reprezentowały stanowisko, że fiasko zakładów to wina samego Hugo Junkersa, który podobno kiepsko radził sobie z zarządzaniem, tworząc nadmiernie optymistyczne prognozy wielkości produkcji. Dla Niemców od von Seeckta była to także dobra wymówka, czyniła bowiem z profesora Junkersa jedynego winowajcę niepowodzenia – umożliwiając kontynuowanie współpracy.

Cała prawda nie jest nigdzie przez żadnego historyka przekonująco opisana. Wiemy na pewno, że von Seeckt i jego ekipa prowadzili różne negocjacje tudzież inwestycje w Związku Sowieckim kierowani li tylko pragnieniem remilitaryzacji Niemiec – bez oglądania się na realia ekonomiczne własnego kraju. A w Niemczech marka słabła z każdym dniem, co zniechęcało przemysłowców do inwestowania w ZSRR. Junkers zresztą już prowadził tam interesy, dostarczał bowiem samoloty F.13 linii lotniczej Dobroljot, w której latało sporo bezrobotnych niemieckich pilotów – jednym z nich był Fritz Morzik, silny konkurent Polaków w zawodach Challenge w 1932 i 1934 roku, a w czasie drugiej wojny światowej dowódca niemieckiego lotnictwa transportowego. Samoloty Junkersa latały także dla opisywanego wcześniej Deruluftu oraz w jego własnej linii lotniczej, której obiecano koncesję na loty przez ZSRR do Persji. Model F.13 rozpoznawali bez trudu obywatele całej wielkiej krainy ludu pracującego miast i wsi.

Profesor uwierzył w zapewnienia ludzi od von Seeckta, w tym w planowane finansowanie inwestycji. Fabryka miała powstać w Fili, miejscowości pod Moskwą, w dawnych zakładach niegdyś produkujących samochody marki Russo-Bałt. Budynki wymagały remontu, a wykwalifikowanej siły roboczej nie było. Wynajęta Junkersowi na 30 lat fabryka pierwszą setkę samolotów miała dostarczyć do kwietnia 1924 roku – a samo porozumienie podpisano dopiero w listopadzie 1922. Oczekiwania były mocno na wyrost, a niemieccy wojskowi przypominali Junkersowi, że to kwestia polityczna i strategiczna, a nie biznes (po kolejnym proteście profesora napisał tak do niego sam generał von Seeckt). Deklaracja rządu Republiki Weimarskiej o niemożności spłaty kolejnej transzy reparacji wojennych doprowadziła do wejścia armii francuskiej do Zagłębia Ruhry w 1923 – hiperinflacja po upadku rządu i powrocie robotników do pracy nadal galopowała, ale pojawiły się inwestycje zagraniczne, dzięki którym, paradoksalnie, ekipa von Seeckta miała więcej środków na militaryzację, ta sama ekipa, która była stanowczo przeciwna pojednaniu ze zwycięskimi mocarstwami.

W Fili budowano wodnosamoloty J 20, samoloty rozpoznawcze J 21, być może także pojedyncze sztuki myśliwca J 22, trzysilnikowe transportowo-bombowe W 33 oraz nieznaną liczbę pasażerskich F.13, znanych także jako Ju-13. Jednocześnie wciąż kupowano z Niemiec i Szwecji gotowe samoloty tych samych typów. Sowietom wszystkiego było mało, mieli pretensje, że produkcja idzie wolno i że samoloty są cięższe niż przewidywały informacje techniczne producenta (co oczywiście pogarszało osiągi). Junkers z kolei był przybity naciskami Moskwy, popieranymi przez niemiecką generalicję, w kwestii stosowania produkowanej lokalnie namiastki duraluminium oraz silników rzędowych BMW. Profesor liczył na to, że w Fili będzie do własnych samolotów montował swoje silniki, których produkcję lokalną także kazano mu przygotować. Zamiast nich przyszło mu używać silników konkurenta biznesowego, na które w dodatku Sowieci mieli kupić licencję. Pełna liczba samolotów Junkersa zbudowanych i zmontowanych w Fili nie jest znana (może było ich 142, ale tego nie wiadomo na pewno), wiadomo tylko, że było ich „za mało”. Dostawy duralu z Niemiec odbywały się nieregularnie, zaś obiecane zamówienie wojsk Republiki Weimarskiej na 200 samolotów nigdy się nie zmaterializowało.

W zakładzie pracowało około 90 Niemców, których jednym z zadań było szkolenie kohorty Rosjan, wysłanych tam w tym celu. Wśród szkolonych był Andriej Tupolew (ten sam, który wiele lat później wykończył bardzo zdolnego Polikarpowa) – po zamknięciu zakładu Junkersa w Fili zaprojektował kilka samolotów w pełni opartych na koncepcjach technicznych niemieckiego profesora; niektóre z nich produkowano seryjnie, jak np. TB-1/ANT-4 w tym samym zakładzie. Produkcja szła nadal wolno, na Kremlu niecierpliwiono się – było jasne, że szybkie zbudowanie nowoczesnego ofensywnego lotnictwa w celu ataku na Polskę i inne kraje Europy zwyczajnie się nie uda. Jak to w ZSRR, musiał się znaleźć winny. Był nim profesor z Dessau.

Pozornie duża inwestycja władz niemieckich w zakład okazała się, przy lawinowej dewaluacji Reichsmarki, inwestycją niewielką. Junkers tracił pieniądze na każdym samolocie, o co oczywiście obwiniano jego samego. Fabryka w ZSRR nie przynosiła żadnego zysku, wyczerpała zasoby finansowe konstruktora, zaksięgował więc w niej straty z zakładów w Szwecji i Turcji, by przynajmniej minimalnie poprawić swoją sytuację. Audyt Reichswehry pokazał ogromne straty zakładu produkcyjnego w Fili, któremu nie pozwolono podnosić cen dla Sowietów – de facto za własny brak zrozumienia dla realiów ekonomicznych dowództwo w pełni obciążyło winą Junkersa.

Jednocześnie sytuacja wokół współpracy niemiecko-sowieckiej się skomplikowała – Stalin walczył o władzę z Trockim, któremu dotąd podlegała rozbudowa sił zbrojnych. Junkers próbował dochodzić swoich praw na drodze sądowej, bezskutecznie, bo podpisane przezeń umowy miały wartość papieru, na którym je zapisano. W dodatku za jego sprawą wzajemne stosunki niemieckiej armii i Moskwy wyszły na jaw, co spowodowało przejściowe wstrzymanie napływu środków państwowych rządu niemieckiego do wspólnych przedsiębiorstw. Ukarano Junkersa wcieleniem jego linii lotniczej do Luft Hansy, by zrozumiał, że ma siedzieć cicho.

cdn

Sowieckie tankietki T-27 na defiladzie.

WSPÓLNOTA CZERWIENI cz. 4

W marcu 1929 prace budowlane w szkole pancernej Kama pod Kazaniem dobiegały końca i zaczęły do niej przybywać grupy Niemców oraz Rosjan. Pełnej wiedzy na temat składu osobowego szkoły nie ma, bo Niemcy bardzo dbali o utajnienie personaliów, a Sowieci z kolei zapisywali kursantów i pracowników, posługując się wyłącznie ich imionami. Niektórym badaczom udało się jednak wypracować nieco wiarygodnych danych poprzez porównywanie dostępnych niemieckich i radzieckich dokumentów, przy czym te ostatnie trafiły w ręce historyków tylko na krótki czas w epoce Jelcyna.

Uruchomiona Kama była domem dla około 45 Niemców i ponad 140 „ludzi radzieckich”, z czego tylko mały ułamek stanowili kursanci. Obydwie strony oczywiście wśród oficerów umieściły funkcjonariuszy wywiadu wojskowego. Ekipa sowiecka miała także w swoim składzie oficera politycznego, który miał zapobiegać nadmiernemu brataniu się Niemców z kadrą radziecką tudzież ludnością miejscową. Sowietom bardzo nie podobał się niemiecki zwyczaj wręczania kursantom i robotnikom prezentów – niejaki Smirnow, sanitariusz, trafił na celownik czekistów za sprzedaż niemieckich podarków na czarnym rynku.

Kursy w bazie Kama zaczęły się w marcu 1929 roku, choć pierwsza partia prototypowych czołgów dotarła tam dopiero 8 tygodni później. Uczono teorii, taktyki, obsługi, techniki napraw. Wraz z pojawieniem się sześciu czołgów (po dwa prototypy z każdej z firm: Rheinmetall, Daimler-Benz, Krupp) kursanci zaczęli szkolić się na każdym ze stanowisk członków załogi czołgu, by następnie uczyć się dowodzenia pododdziałem pancernym. W pierwszej grupie kursantów z Niemiec znalazł się Ritter Wilhelm von Thoma, który podczas drugiej wojny światowej dosłużył się stopnia generała majora i walczył zarówno w Afryce Północnej, jak i na froncie wschodnim (sic!). Kursantom pomagali tłumacze, ale z raportów GRU wynika, że wielu oficerów Reichswehry swobodnie posługiwało się rosyjskim.

W latach 1930-33 Panzertruppenschule rozrosła się kolosalnie. Przez trzy lata przeszkoliła około 30 oficerów niemieckich, zwykle w stopniu podpułkownika – wielu z nich dowodziło podczas drugiej wojny światowej dużymi związkami taktycznymi; w tym samym czasie przez tajny ośrodek przeszło znacznie więcej kursantów sowieckich, najprawdopodobniej kilka setek. Moskwa przysyłała na szkolenia oficerów sztabowych, frontowych, wykładowców akademii wojskowych oraz inżynierów. Jednym z najważniejszych wykładowców w szkole był kapitan Ernst Volckheim, który pisał także liczne artykuły teoretyczne na temat doktryny użycia wojsk pancernych i był jednym z rzeczników zastosowania radiostacji w czołgach (do czego wrócimy).

W miarę upływu czasu przybywało w bazie Kama prototypowych czołgów i zwiększała się intensywność prac rozwojowych nad nowymi technologiami (notabene autorem bądź współautorem projektu czołgu koncernu Daimler-Benz był Ferdynand Porsche). Obok czołgów testowano także prototypy samochodów pancernych, w tym ośmio- i dziesięciokołowych, ale na rozwijanie ich Reichswehrze brakowało środków. Niektóre typy bardzo dobrych samochodów pancernych, stosowanych podczas drugiej wojny światowej, swoje korzenie miały właśnie w tych eksperymentalnych, testowanych w ZSRR pojazdach. Sowieci kupili w tym samym okresie w Wielkiej Brytanii tankietki Carden-Lloyd wraz z licencją na ich produkcję (od nich wywodziły się także polskie tankietki TK i TKS) i dwie skierowali do badań pod Kazań. Testowali też swoje prototypy czołgów lekkich.

W nielicznych publikacjach, które wspominają o szkole Kama, przyjęło się, że to Niemców uważa się za głównych beneficjentów centrum szkoleniowego i poligonu, ukrytych w ZSRR przed wzrokiem polityków, wymagających przestrzegania założeń z Wersalu. Należy jednak spojrzeć na ten temat szerzej: wygląda na to, że Armia Czerwona wyniosła z działalności Panzerschule więcej korzyści. Sowieci przejęli technologię spawania pancerzy czołgów zamiast modnego wówczas nitowania, przejęli pomysł na montaż karabinu maszynowego w wieży, sprzężonego z działem, przejęli koncepcję czołgowego podwozia systemu Kruppa, poznali nowoczesne przyrządy celownicze i peryskopy, pojęli założenia nowoczesnej teorii działania wojsk o zwiększonej mobilności.

Bodaj najważniejszą jednak niemiecką techniczną innowacją była odporna na wstrząsy radiostacja, pozwalająca na utrzymanie stałej, dupleksowej łączności z czołgami. Gdy po przejęciu władzy przez NSDAP Hitler zarządził natychmiastowe przerwanie działalności szkoły pancernej w ZSRR, zinwentaryzowano tam ponad 120 radiostacji różnych typów. W pierwszej fazie drugiej wojny działające niezawodnie niemieckie radiostacje dawały Wehrmachtowi ogromną przewagę np. nad jednostkami francuskimi, które nadal korzystały z systemu łączności między czołgami poprzez stosowanie specjalnych chorągiewek. Radiostacje te opracowano i dopracowano właśnie w bazie Kama (choć do 1941 roku w ZSRR nie przywiązywano zbytniej wagi do łączności radiowej w wojskach pancernych).

Zanim Adolf Hitler został kanclerzem Niemiec, Sowieci zdążyli już zorganizować swój pierwszy korpus pancerny według założeń opracowanych wspólnie z Reichswehrą na poligonie pod Kazaniem. Większość źródeł zazwyczaj wspomina wielkie czystki Stalina, które rzekomo z korpusu oficerskiego wyeliminowały absolwentów szkoły Kama (co ma niby usprawiedliwiać wcześniejszą współpracę – jako nieskuteczną), ale za jakiś czas zajmę się i tym zagadnieniem.

W następnym odcinku cyklu – wspólna praca ZSRR i Republiki Weimarskiej nad bronią chemiczną.