Gwiazda Przybylskiego zaskakuje − a artykuł znów boli…

Wielu z was zapewne przywitały wczoraj na różnych portalach wyskakujące okienka z dramatycznym apelem do rządu. O ile dobrze zrozumiałem istotę problemu, chodzi o to, iż media chciałyby, aby wyszukiwarki w rodzaju Google podające linki do publikowanych tam artykułów dzieliły się w jakiejś formie gromadzonymi w ten sposób zyskami. Nie wiem, czy zrozumiałem to dobrze, ale właśnie w ten sposób natrafiłem na tekst pt. „Gwiazda Przybylskiego zaskakuje. Ma związek z zaawansowanymi obcymi cywilizacjami?”

Pierwotnie chciałem opublikować jako pierwszy inny tekst, jednak to, co przeczytałem, znów wymaga rozwinięcia i poprawienia oczywistych błędów, które wynikają… nie bardzo rozumiem skąd; chcę głęboko wierzyć, że nie z niechlujstwa, ale z urlopu korektora. No to zaczynajmy, bo temat jest naprawdę ciekawy, a autorka wspomniała w pozytywnym kontekście wielkiego Carla Sagana.

„W ostatnich latach astronomowie zauważyli, że niektóre gwiazdy zachowują się w nietypowy sposób. Jednym z najbardziej tajemniczych obiektów w kosmosie jest gwiazda Przybylskiego, która zaskakuje badaczy swoją unikalną strukturą chemiczną. Według IFLScience, to gwiezdne ciało prezentuje zestaw elementów, których obecność jest trudna do wyjaśnienia znanymi prawami natury.”

Owszem − w miarę rozwoju nauki i technik badawczych zauważono, że istnieją obiekty, które w jakiś sposób wymykają się naszym dotychczasowym teoriom. Jednym z nich jest właśnie wspomniana gwiazda. W tym akapicie właściwie jedyne, co mi przeszkadza, to kalka językowa: lepiej byłoby napisać „pierwiastków” zamiast „elementów” (angielskie elements). Faktycznie: skład chemiczny tej gwiazdy odbiega od spodziewanego, ale co to za gwiazda i co z nią nie tak? Czytamy dalej:

„Odkryta w 1961 r, przez polsko-australijskiego astronoma Antoniego Przybylskiego, gwiazda ta od samego początku wyróżniała się na tle innych. Przede wszystkim, zaskoczyła naukowców nietypowym składem chemicznym swojej atmosfery. Według Jasona Wrighta, profesora z Department of Astronomy and Astrophysics w Eberly College of Science, analiza światła gwiazdy pokazała obecność wielu rzadkich elementów ziemi, takich jak krzem, chrom, stront i europ.”

Początek jak najbardziej się zgadza, aczkolwiek nie ma szans, abyście kiedykolwiek mogli oglądać tę gwiazdę, jeśli nigdy nie przekroczyliście równika lub nie urodziliście się na półkuli południowej. Znajduje się ona w gwiazdozbiorze Centaura, który nie jest widoczny na naszych szerokościach geograficznych. Jak pewnie dobrze wiecie z tekstów na naszym portalu, potrafimy wykrywać obecność pierwiastków chemicznych w świetle emitowanym przez różne obiekty w różnych procesach. Może być to pożar odległego magazynu, a może być to równie dobrze światło emitowane przez gwiazdy. Fotony będące kwantami światła, które widzimy, mogą napotkać na atom danego pierwiastka i zostać pochłonięte przez elektron. Wówczas w spektrum powstanie dziura odpowiadająca długości fali pochłoniętego światła. Ponieważ jesteśmy na poziomie mechaniki kwantowej, to te długości są ściśle określone i związane z energią danego fotonu. Logicznym wnioskiem jest więc to, że jeśli przepuścimy światło przez gaz składający się z różnych pierwiastków, to będziemy w stanie na podstawie pochłoniętego przez nie światła stwierdzić ich obecność. Ponieważ robiliśmy to wielokrotnie wcześniej, to wiemy czego szukać. Nic dziwnego, że robimy to ze światłem emitowanym przez gwiazdy.

Podobnie postąpił w 1961 r. A. Przybylski z odkrytą przez siebie gwiazdą i bardzo się zdziwił, gdyż to, co widział, wyraźnie nie pasowało do tego, co obserwował do tej pory. Gwiazda nosząca numer katalogowy HD 101065 nie różni się w szczególny sposób od innych w swojej klasie, jeśli chodzi o masę czy prędkość rotacji. To, co ją wyróżnia, to widmo emitowanego światła. Przybylskiego zdumiała wspominana „obecność wielu rzadkich elementów ziemi”. Prawdę mówiąc, to nie aż tak jego to zdumiało, jak mnie zabolało.

Pierwszy raz muszę się naprawdę przyczepić: albo piszemy po polsku, albo po angielsku. „Rare earth elements” to po polsku „metale ziem rzadkich”. Jest to grupa, do której zaliczamy skand, itr i wszystkie lantanowce. A więc na europ się zgadzam, ale krzem i chrom? Domyślam się, skąd ten błąd: metale ziem rzadkich po raz pierwszy odkryto w minerałach zawierających wspomniane pierwiastki, ale podkreślam raz jeszcze: stront, chrom i krzem nie zaliczają się do tej rodziny, choć Przybylski faktycznie je w spektrum światła emitowanego przez tę gwiazdę wypatrzył. Dojrzał tam również wiele innych pierwiastków z rodziny metali ziem rzadkich, jak np. neodym, ale też wiele innych, takich jak tor, a nawet uran. I to jest dziwne. No ale czytajmy dalej:

„Co więcej, gwiazda Przybylskiego zawiera także elementy, takie jak kaliforniam, aktyna, berkelium, czy protastyna, które teoretycznie nie powinny się tam znaleźć ze względu na krótki okres półtrwania. Jest to jednak trudne do potwierdzenia, ponieważ nie występują w naturze.”

I tu mnie zaczęło boleć: te pierwiastki nie noszą takich nazw w żadnym ze znanych mi języków (poza berkelium które kojarzę z łaciny). Przybylski był bardzo zdziwiony samą obecnością toru czy uranu, a co dopiero pierwiastków, których jądra nie dość, że są cięższe, to istnieją w czasie liczonym w tygodniach i miesiącach. Po kolei: nie wiem, skąd Autorka wzięła te nazwy, ale podejrzewam, że chodzi o kaliforn, aktyn, berkel i protaktyn. Ich obecność w składzie gwiazdy jest niespodziewana. Gwiazdy czerpią energię z procesu znanego jako fuzja termonuklearna, w którym lżejsze jądra łączą się pod wpływem ekstremalnej temperatury i ciśnienia w cięższe, emitując przy tym energię. Proces ten nie może działać w nieskończoność. Jakiekolwiek próby łączenia jąder cięższych niż jądra żelaza wymagają dostarczenia energii z zewnątrz zamiast jej emitowania. Obecność pierwiastków cięższych niż żelazo w składach gwiazd da się wyjaśnić składem obłoków materii, z których powstają, i innymi procesami. Jednak obecność zauważalnych ilości pierwiastków, których czas półrozpadu mieści się w skali tysięcy lat, budzi poważne wątpliwości.

Nie znajdujemy ich na naszej planecie, gdyż jeśli jakiekolwiek ich jądra znalazły się tutaj w czasie jej formowania, to do naszych czasów zdążyły się całkowicie rozpaść do postaci stabilnych jąder innych pierwiastków. Jeśli nie znajdujemy ich tutaj, to nie powinno być ich też tam. Prawa fizyki są wszędzie takie same. Tymczasem, jeśli wierzyć obserwacjom, pierwiastki te tam są, a przynajmniej były jeszcze 356 lat temu, gdyż tyle lat świetlnych wynosi odległość pomiędzy nami. W tekście pt. Końca nie widać… wspomniałem o tym, że potrafimy sztucznie produkować znacznie cięższe jądra w warunkach ziemskich. Jeśli my potrafimy, to dlaczego nie gwiazda, która ma możliwość wytworzenia warunków znacznie bardziej ekstremalnych? Być może w jej wnętrzu zachodzi jakiś nieznany nam proces, który powoduje ich ciągłe powstawanie? Czytajmy dalej:

„Naukowcy snują różne teorie próbujące wyjaśnić, skąd w gwieździe mogły się wziąć te nietypowe elementy. Jedna z hipotez sugeruje, że może to być efekt oddziaływania z pobliską gwiazdą neutronową. Inna, opisana w artykule z 2017 r. na arXiv, sugeruje, że obserwowane elementy mogą być produktem rozpadu nieodkrytych ciężkich elementów z hipotetycznej „wyspy stabilności”. Ta druga hipoteza otwiera fascynujące perspektywy na przyszłe badania, które mogłyby odkryć nowe aspekty dotyczące materii i ewolucji wszechświata.”

O tak, w snuciu teorii ludzie nauki są mistrzami; w końcu zżera nas ciekawość związana z tym, jak działa Wszechświat. Szkoda, że dziennikarze nie dbają o to, aby choćby cytować je w miarę dokładnie. O co chodzi z oddziaływaniem z pobliską gwiazdą neutronową? Obfitość pierwiastków cięższych od żelaza we Wszechświecie jest większa niż spodziewana, gdyby przyjąć, że jedynym procesem, w którym powstają, są końcowe sekundy życia gwiazd i związane z tym różne typy supernowych. Gwiazd nie wybuchło do tej pory tyle, aby wyjaśnić obserwowaną ilość złota, uranu, tytanu itp. Rozwiązaniem tej zagadki wydają się zderzenia gwiazd neutronowych. W ich trakcie powstają jądra bogate w neutrony, które podczas serii szybkich rozpadów beta minus powodują powstanie cięższych pierwiastków. Pobliskie zdarzenie tego typu mogło wzbogacić gwiazdę Przybylskiego we wspomniane jądra, a nawet w znacznie cięższe z „wyspy stabilności”, o której również pisałem w cytowanym tekście. Istnieje hipotetyczna możliwości, iż pierwiastki z ósmego okresu (jeśli kiedykolwiek zostaną wytworzone) o odpowiednich tzw. „magicznych” liczbach protonów i neutronów będą charakteryzować się podwyższonym czasem życia rzędu nawet miesięcy (przewidywanym standardem dla tak ciężkich jąder są mikrosekundy). Istnieją też inne hipotezy:

„Zdaniem niektórych naukowców, w tym Carla Sagana, obecność tych nietypowych elementów mogłaby nawet świadczyć o działalności zaawansowanych cywilizacji pozaziemskich. Teoria ta zakłada, że inteligentne życie mogłoby celowo dodawać do gwiazd wyraźnie sztuczne elementy, aby przyciągnąć uwagę innych cywilizacji.

Choć hipoteza ingerencji obcych cywilizacji jest ekscytująca, większość badaczy przychyla się do bardziej naturalnych wyjaśnień. Niezależnie od ostatecznych odpowiedzi, tajemnica gwiazdy Przybylskiego pozostaje niezwykłym przypomnieniem o złożoności kosmosu, którego nieustannie uczymy się rozumieć. Potrzebne są kolejne badania, aby wyjaśnić te kosmiczne zagadki, ale jedno jest pewne – kosmos nie przestaje nas zadziwiać.”

No i mamy kosmitów! Nie żebym miał cokolwiek przeciwko takim hipotezom, zwłaszcza że Carl Sagan był naukowcem, dzięki któremu mały Lucas spojrzał na nocne niebo i poczuł nie strach przed głębią, ale chęć jej zrozumienia. Bez wątpienia pomysł, aby dodać do swojej gwiazdy dużą ilość superciężkich pierwiastków, by pełniła rolę charakterystycznej latarni, nie jest głupi. Podobne rzeczy robimy od lat, stosując charakterystyczne sygnały mające zwrócić uwagę odbiorcy. Gałęzie ułożone w kształt „SOS” widziane z powietrza od razu wskazują nam, że musiał je zostawić ktoś, komu koncepcja pisma i alfabetu Morse’a nie jest obca. Podobnym sygnałem byłaby dla istot obserwujących gwiazdy obecność w ich widmach pierwiastków, których gwiazda tego typu absolutnie nie mogłaby wytworzyć w procesie nieniszczącym wszystkiego w kręgu kilkunastu lat świetlnych. Nie jestem pewien, czy taki sposób zaznaczania swojej obecności byłby najlepszy dla cywilizacji zdolnej produkować ogromne ilości superciężkich pierwiastków, które następnie umieszcza w gwieździe tylko po to, aby zakomunikować swoje istnienie (przy założeniu, że patrzący są wystarczająco inteligentni i akurat będą patrzeć w tę stronę kosmosu). Są o wiele lepsze metody, jak na przykład opisana w powieści wspominanego Sagana pt. „Kontakt” transmisja konkretnych sygnałów radiowych budzących zainteresowanie.

Wracając jednak do samej Gwiazdy Przybylskiego i obcych cywilizacji: wyjaśnienie może się okazać, jak wspomniała Autorka, całkowicie naturalne. Obecność jąder cięższych niż uran w widmie nie jest pewna; z pewnością w widmie występują ślady technetu i prometu. Najtrwalszy z izotopów technetu ma czas półrozpadu rzędu milionów lat a prometu ok. 17 lat, więc z pewnością w samej gwieździe zachodzą procesy, które powodują ich stałe powstawanie. Jednak obecność kalifornu i innych znacznie cięższych pierwiastków jest wątpliwa. Dalsze obserwacje dostarczyły kolejnych danych, które wskazują na silne namagnetyzowanie samej gwiazdy, co w połączeniu z jej niską rotacją może zaburzać obserwowane widmo. Jak do tej pory żaden z zespołów badawczych nie potwierdził wniosków Przybylskiego co do zawartości superciężkich pierwiastków, choć wszyscy zauważyli, że widmo gwiazdy jest nietypowe. To wymaga jak zwykle dalszych badań i obserwacji.

Pytaniem, z którym chciałbym was zostawić, jest to, jaka jest jakość tekstów pozornie popularnonaukowych, których autorzy nie troszczą się nawet o poprawne tłumaczenie pomimo publikacji na „Poważnych Portalach”…

(c) by Lucas Bergowsky
Jeśli chcesz wykorzystać ten tekst lub jego fragmenty, skontaktuj się z autorem
.

Organiczne odpadki z fabryki gwiazd – część 2

Poprzedni odcinek można znaleźć tutaj.

W poprzednim odcinku opisałem, jak w przestrzeni kosmicznej rodzą się i zapalają gwiazdy, a w nich powstają przez miliony lat pierwiastki. Teraz tę sytuację można porównać do pudełka z rozmaitymi klockami lego. Są tam klocki malutkie, ale też nieco większe. Brakuje tych największych, bo natura ich jeszcze nie stworzyła. Tak czy inaczej niektóre z tych klocków da się połączyć w pary, trójki i większe zestawy. Tu muszę podkreślić, że nie możemy przy tym posługiwać się klasycznymi podręcznikami do chemii. Owszem, część powstających połączeń będzie takich, jak na Ziemi, ale w kosmosie możliwości tworzenia wiązań jest znacznie więcej.
I nawet jeśli istnieje teoretyczna możliwość powstania niektórych połączeń chemicznych w ziemskim laboratorium, większość z nich będzie istnieć niesamowicie krótko, ponieważ będą na tyle reaktywne, że szybko połączą się z czymś, co jest tuż obok. W kosmosie powstające indywiduum chemiczne jest oddalone od możliwych reagentów, stąd jego trwałość.

Wiadomo, że nie ma szans na to, by wykonać typowe badania laboratoryjne w obłokach molekularnych czy protogwiazdach. Są one po prostu za daleko od nas. Na szczęście mamy spektroskopię, która jest najważniejszą zdalną metodą badawczą względnie nowej dyscypliny naukowej, jaką jest astrochemia.
Jak sama nazwa wskazuje, jest to połączenie astronomii (czy też astrofizyki) z chemią. Podstawowym narzędziem pracy astrochemika nie są kolby oraz probówki, ale radioteleskopy i komputery. To dzięki nim zdobywamy wiedzę o promieniowaniu emitowanym przez odległe obiekty. Jednymi z budzących największe zainteresowanie są tzw. ośrodki międzygwiazdowe (ISM – Interstellar Medium).

Efektowny ośrodek międzygwiazdowy w gwiazdozbiorze Łabędzia (Cygnus) zwany kosmiczną gąsienicą
Długość – rok świetlny (9,5 bln km)
źródło: Wikipedia, licencja: CC BY SA 4.0

Jest tam głównie gaz, plazma, pył kosmiczny oraz promieniowanie elektromagnetyczne. Panuje tam względnie niska temperatura (<3000 K), dzięki czemu mogą powstawać (i trwać) typowe wiązania chemiczne.
Kilka słów o tym, jak się to bada. Każdy atom podgrzany do pewnej temperatury zaczyna emitować promieniowanie o określonych długościach fali, charakterystycznych dla danego pierwiastka. Jest to swoisty „odcisk palca” pozwalający na jego jednoznaczną identyfikację. Z kolei jeśli mamy atomy połączone w związki, badamy głównie wiązania między atomami. Tu można sobie wyobrazić, że są to np. dwie kulki połączone sprężyną. I w takim układzie możemy obserwować oscylacje (kulki regularnie oddalają się i zbliżają do siebie) oraz rotacje (obrót całej cząsteczki). Wszystkie te ruchy przekładają się znowu na promieniowanie. Obraz emisji tego promieniowania jest oczywiście bardziej złożony niż w przypadku widm poszczególnych atomów, ale są one jak najbardziej do rozszyfrowania. Co więcej, dzięki metodom chemii kwantowej jesteśmy w stanie z dużą dokładnością bez eksperymentów laboratoryjnych przewidzieć teoretycznie wygląd tych widm.
Tu trzeba dodać jeszcze jedną rzecz. Ośrodki międzygwiezdne, podobnie jak gwiazdy i galaktyki, są w ciągłym ruchu – oddalają się (najczęściej) albo przybliżają (znacznie rzadziej) od/do miejsca obserwacji. Mamy tu do czynienia z klasycznym efektem Dopplera. Znacie to na pewno z życia codziennego, gdy mija was karetka czy straż z włączonym sygnałem dźwiękowym. Dźwięk ma inną wysokość w zależności od tego, czy samochód jedzie w naszą stronę, czy się oddala.
Dlatego też uzyskane widmo musimy odpowiednio przesunąć (mówiąc w uproszczeniu: w lewo lub prawo), aby skorygować to przesunięcie. Przy okazji możemy jednocześnie w prosty sposób wyznaczyć szybkość przybliżania się albo oddalania danego źródła promieniowania. Zauważmy tutaj, że to przesunięcie umożliwia właśnie obserwacje tych galaktyk. Trafiliśmy w idealny moment, więc powinniśmy to docenić.
Jeśli już mamy widmo umieszczone w prawidłowym miejscu na osi długości fali (czy też częstotliwości), wystarczy przyporządkować występujące piki do konkretnych wiązań odpowiednich związków – i gotowe. Tak, wystarczy… Brzmi prosto, ale diabeł tkwi w szczegółach. Nie dość, że mamy całą paletę tych związków, to jeszcze niektóre z nich mają w sobie różne izotopy tego samego pierwiastka. Weźmy chociaż prosty tlenek węgla – CO. Skoro możemy tam mieć takie izotopy węgla, jak 12C, 13C i 14C, a także 16O, 17O oraz 18O, to możliwe jest aż 9 kombinacji dwuatomowych. A przecież jest to tylko kombinacja dwóch atomów. Jeśli będzie tam CO2, liczba możliwości rośnie do 27.
Jak więc widać, analiza tych danych będzie naprawdę złożona.

Dlatego z szacunkiem przywitałem pracę dużego zespołu naukowców z Chalmers tekniska högskola (Politechnika Chalmersa – Szwecja). Analizowali oni dane uzyskane z zespołu radioteleskopów NOEMA.

Obserwatorium NOEMA (Alpy Francuskie, wys. 2500 m npm) – tu 9 z 15 radioteleskopów
źródło: Wikipedia, licencja: CC BY SA 4.0

Sięgnęli oni bardzo daleko, a więc do wczesnego Wszechświata, z którego światło wędrowało do Ziemi kilkanaście miliardów lat. Trzeba tu zdawać sobie sprawę, że w chwili, gdy to promieniowanie startowało w swoją podróż, Układu Słonecznego jeszcze oczywiście nie było. Badano obiekt w gwiazdozbiorze Rysia, noszący bardzo poetycką nazwę APM 08279+5255. W tym przypadku astrofizykom pomogło zjawisko soczewkowania grawitacyjnego (kiedyś może o tym też napiszę). Mówiąc skrótowo – jest to kwazar, czyli gwiazdopodobne źródło promieniowania, będące po prostu aktywną galaktyką, w której centrum jest równie gigantyczna czarna dziura. Gigantyczna, czyli jaka? Wyobraźmy sobie nasze poczciwe Słońce. Pomnóżmy jego masę przez 23 miliardy. No i mamy masę tej czarnej dziury.
Ale nas bardziej interesuje otoczenie tego wszystkiego, czyli gaz i pył w przestrzeni międzygwiezdnej. Dodam tylko, że samą czarną dziurę otacza obłok pary wodnej, też wielki. Jego masa jest szacowana na sto tys. mas Słońca.
No ale woda była już wykrywana w wielu miejscach Wszechświata. Ciekawsze są inne połączenia chemiczne, zwłaszcza że mamy tu spotkanie z bardzo wczesnymi obiektami, zaledwie 1,5 mld lat po powstaniu Wszechświata. Badacze zostali zaskoczeni bogactwem chemicznego zoo, które znaleźli. Część tych egzotycznych połączeń została znaleziona pierwszy raz. Cóż takiego tam mamy: tlenek węgla (CO), rodnik cyjanowy (CN – bardzo ważny), rodnik etynylowy (CCH), cyjanowodór (HCN – uwaga, toksyczny!), kation formylowy (HCO+), izocyjanowodór (HNC), siarczek węgla (CS), jon hydroniowy (H3O+), tlenek azotu(II) (NO), diazenylium (N2H+ – jeden z pierwszych obserwowanych w kosmosie), metylidyn (CH – odkryty w Kosmosie po raz pierwszy w 1937 roku) itd. Niektóre z tych związków zostały po raz pierwszy zaobserwowane na tak dużych dystansach, czyli w bardzo młodym Wszechświecie. W tym chemicznym koktajlu są składniki, które pozwalają na stworzenie znacznie bardziej złożonych związków, co jest podstawą życia, jakie znamy.
Jeśli spojrzymy na to wszystko całościowo, zauważymy, że w miejscu, które jest olbrzymią fabryką gwiazd, produkuje całą masę odpadów, które tak naprawdę odpadami przecież nie są. I właśnie one są niesamowicie interesujące dla nauki. W sumie jest to dość niezwykła sprawa – w takich miejscach, a jest ich na pewno wiele, rodzą się gwiazdy, ale też materia budulcowa, z której po milionach (albo miliardach) lat powstaną układy planetarne. Powstaje tam też materia organiczna, a więc potencjalna podstawa życia podobnego do ziemskiego.

Zadziwiający jest ten świat, a im lepiej go poznajemy, tym bardziej nas zaskakuje.

Publikacja naukowców z Chalmers

Sekrety fabryki gwiazd

Interstellar molecules (ang.)

Organiczne odpadki z fabryki gwiazd – część 1

Jeśli wyjdziemy nocą i spojrzymy w niebo, zobaczymy gwiazdy, wiele gwiazd. Są ich miliardy, choć my widzimy tylko skromny ułamek. Trzeba sobie uświadomić, że każda z nich musiała gdzieś i kiedyś powstać. Warto poświęcić temu kilka słów. A więc: gdzie znajdują się fabryki gwiazd i jak działają? Czym są produkty uboczne tworzenia gwiazd i co mają wspólnego z życiem? No i najważniejsze: jak to wszystko się bada?

Obłok międzygwiazdowy w mgławicy Carina (Kil). Ciemne obszary to chłodna mieszanina wodoru i pyłu międzygwiezdnego
źródło: NASA, licencja: domena publiczna

Wszędzie w kosmosie znajdziemy obłoki międzygwiazdowe. Są to lokalne zgęszczenia materii, konkretnie gazu i pyłu. Składają się one przede wszystkim z różnych form wodoru: pojedynczych atomów H, zjonizowanych H+ oraz bardzo niewielkiej ilości cząsteczek wodoru H2. Nic w tym dziwnego, ponieważ, jak powszechnie wiadomo, wodór stanowi większość materii tworzącej Wszechświat. Jeśli stworzy się taki obłok, do głosu dochodzi grawitacja – słabe, ale powszechne oddziaływanie między elementami materii. Po milionach lat obłok taki gęstnieje, atomy wodoru łączą się w cząsteczki i powstaje z nich obłok molekularny. Skąd o tym wiemy? Pierwszym, który zaczął o tym rozmyślać, był holenderski astronom (a właściwie wtedy student) Hendrik van de Hulst. Z jego rozważań teoretycznych wynikało, że międzygwiezdny wodór powinien dawać sygnał widmowy o długości 21 cm, czyli mieścić się w zakresie fal radiowych. No ale to tylko teoria. A co z praktyką? W owym czasie radioastronomia była dopiero w powijakach. Ledwo parę lat wcześniej Karl Jansky zbudował antenę zdolną do odbierania sygnałów międzygwiezdnych. Tak naprawdę technika ta została rozwinięta po II wojnie światowej, dając początek wielkim odkryciom. Holendrzy wykorzystali w tym celu zestaw anten wojskowych, które w czasie wojny służyły Niemcom jako anteny radarowe. Dzięki nim w 1951 roku Harold Ewen oraz Edward Purcell zaobserwowali kosmiczny sygnał fali o długości 21 cm. Było to ostateczne potwierdzenie rozważań van de Hulsta.
Wiele radioteleskopów skierowano w niebo, mapując Wszechświat, a konkretnie emisję fal 21 cm. Zaczęła się z nich wyłaniać mapa obłoków molekularnych, czyli de facto skupisk wodoru. I znowu do głosu dochodziła tam grawitacja – im większa masa molekuł, tym mocniej się przyciągają (dzięki, Newtonie!). I znowu mijały miliony lat, a obłoki gęstniały. Gdy skupiska molekuł były już naprawdę duże i gęste, nieuniknione stało się uruchomienie procesów syntezy jądrowej.

Lovell Telescope (Cheshire, Wielka Brytania)
źródło: Wikimedia, licencja: CC SA 4.0

Tak więc na początku mamy wodór, najprostszy pierwiastek. Gdy obłok jest wystarczająco gęsty, zdarza się, że jądra wodoru, czyli protony, zderzają się, w wyniku czego powstaje cięższy izotop wodoru, czyli deuter. Jako produkty uboczne, w tym momencie dla nas nieistotne, mamy pozyton (antyelektron) oraz neutrino. Przy sprzyjających warunkach jądro deuteru może zderzyć się z kolejnym protonem, dając już nowy pierwiastek – hel, a konkretnie izotop hel-3. Z kolei dwa takie jądra po zderzeniu dają typowe, bardzo trwałe jądro helu-4.

Proces nukleosyntezy jąder helu w gwiazdach
źródło: Wikimedia, licencja: domena publiczna


Tego typu reakcje są pierwszymi, które zachodzą w obłokach molekularnych. W ich wyniku obłok będzie się składał z mieszaniny wodoru i helu. Cały cykl nosi nazwę cyklu protonowego. Przedstawiłem go tu w uproszczeniu, ponieważ tych cykli jest tak naprawdę trzy.
Ponieważ w każdym z tych cykli wydziela się dość dużo energii, całość podgrzewa się do naprawdę dużych temperatur. Jednocześnie grawitacja powoduje zmniejszanie się objętości tego fragmentu obłoku. W wyniku tych procesów powstaje protogwiazda. Nie emituje ona jeszcze światła, a promieniowanie cieplne, czyli takie, które mieści się w zakresie mikrofal (tak, tych samych, które są w kuchence) i podczerwieni.
Proces przekształcania protogwiazdy w gwiazdę właściwą jest bardzo krótki – trwa zaledwie 0,5 mln lat. OK, dla nas to niewyobrażalnie długo, ale biorąc pod uwagę, że stanowi to 0,1 promila czasu życia gwiazdy, to naprawdę mgnienie oka.

W protogwieździe mamy już sporo helu (ale i tak większość materii stanowi wodór). Gęstość rośnie (grawitacja), a jeśli rośnie gęstość, to wzrasta też ciśnienie i temperatura. Wtedy we wnętrzu zaczyna zachodzić właściwa reakcja termojądrowa. Mówiąc bardzo skrótowo – rozpoczyna się proces nazwany 3α, w wyniku którego trzy jądra helu łączą się w jądro węgla. Obecnie uważa się, że cały węgiel Wszechświata powstał właśnie w tym procesie. Równocześnie w procesach pobocznych powstają w niewielkich ilościach lit, beryl i tlen, czyli metale. Tu przypomnę, że w kosmologii i astrofizyce metalami nazywamy wszystkie pierwiastki cięższe od helu. Tak, tak – tlen u nich jest też metalem. Streszczając ciąg dalszy – powstają potem inne, cięższe pierwiastki, aż do żelaza.
Energia wydzielana w tych procesach zaczyna być na tyle duża, że gwiazda (już nie proto-), poza mikrofalami i promieniowaniem podczerwonym, zaczyna też emitować światło widzialne. Gwiazda się zapala i proces ten będzie trwał miliardy lat. Aby do tego doszło, protogwiazda musi mieć masę będącą nie mniej niż 1/12 masy naszego Słońca. Przypomnijmy: składa się ona w większości z wodoru, jest tam też nieco helu-3 i helu-4, a także mniejsze ilości innych pierwiastków.

Reasumując: mamy już koktajl pierwiastków. Pora na połączenia między nimi. Ale to już temat na kolejny wpis.