Inne wpisy z tej serii Etymologiczna opowieść zimowa. Część 1: Zima i jej kuzyni Etymologiczna opowieść zimowa. Część 2: O śnieżeniu Etymologiczna opowieść zimowa. Część 4: Zagadka baraniego skoku
Prolog
O ile pojęcie zimy nie było obce naszym przodkom z epoki praindoeuropejskiej (8-6 tys. lat temu), a wiele ludów starożytnych potrafiło precyzyjnie określać porę roku na podstawie obserwacji astronomicznych, o tyle kalendarz z formalnym podziałem na miesiące i numeracją dni jest wynalazkiem stosunkowo niedawnym. Wczesne kalendarze księżycowo-słoneczne próbowały jakoś wybrnąć z faktu, że długości dnia, miesiąca księżycowego i roku astronomicznego nie da się wyrazić za pomocą prostych proporcji w liczbach całkowitych. Pierwotnie precyzyjną rachubę czasu w krótkiej skali zapewniały cykle księżycowe z dobrze widocznymi fazami, a cykl pór roku traktowano raczej całościowo: mówiono, że ktoś przeżył pięć lub dwadzieścia takich cykli, ale bez dzielenia ich na krótsze miary czasu. Dlatego w językach indoeuropejskich ‘miesiąc’ i ‘księżyc’ były synonimami, a odnoszące się do nich słowo *meh₁ns- ma związek z czasownikiem *meh₁- ‘zmierzyć’ (patrz wpis O księżycu, księdzu, książętach i księżniczkach). Natomiast w celu określenia wieku często zliczano jakąś wybraną porę roku (pięć zim, pięć wiosen), mającą reprezentować pełny rok. W tradycji słowiańskiej często było to lato, wskutek czego funkcję liczby mnogiej rzeczownika rok przejęły w języku polskim lata. Bardziej skomplikowana sytuacja występuje w rosyjskim, gdzie liczbą mnogą od słowa god ‘rok’ jest zasadniczo góda, ale po liczebnikach wymagających dopełniacza używane jest słowo let (dopełniacz liczby mnogiej od léto ‘lato’) zamiast godóv. Czyli na przykład tri góda ‘trzy lata’, ale pjatʹ let ‘pięć lat’.
Roki, lata i gody
Samo słowo rok na określenie cyklu kalendarzowego nie jest szczególnie stare. Pochodzi od słowiańskiego czasownika *rek- ‘mówić’ (bezokolicznik *rekti > *retji > polskie rzec) i ma związek z takimi słowami jak prorok (ktoś, kto przepowiada), wyrok (orzeczenie), urok (wypowiedzenie zaklęcia, dawniej też coś ustalonego w umowie), rzecz (to, o czym mówimy, dawniej także opowieść), rokowania (umawianie się, pertraktacje) i wiele, wiele innych. Słowo *rokъ (po staropolsku rok z liczbą mnogą roki) oznaczało z początku wyznaczony termin odbycia lub ukończenia jakiejś czynności (którą można było odroczyć, czyli przesunąć na późniejszy termin). Wyrażenie roki sądowe oznaczało terminy regularnych posiedzeń sądu (bez względu na to, jak często się odbywały), a czynić roki oznaczało ‘procesować się’. A zatem rok był bliski znaczeniowo dzisiejszemu termin, data i dopiero wtórnie zaczął oznaczać cykl, względem którego wyznaczano sezonowe terminy. W staropolszczyźnie oba znaczenia występowały obok siebie. Tradycja ma jednak twardy żywot: w XXI w. upływ czasu nadal liczymy po dawnemu w latach (tyle że przed laty miejscownik brzmiał w leciech). W językoznawstwie taki mieszany typ odmiany, gdy różne formy tej samej jednostki słownikowej (np. liczba pojedyncza i mnoga) są różnego pochodzenia (jak rok/lata), nazywamy supletywnym.
W kilku językach słowiańskich słowo *lěto (o podstawowym znaczeniu ‘lato’) pojawia się w znaczeniu ‘rok’ także w liczbie pojedynczej. Tak jest w języku słoweńskim, w językach łużyckich, w wymarłym języku połabskim i – rzecz godna uwagi – w staro-cerkiewno-słowiańskim. Taka szeroka dystrybucja wskazuje, że w okresie prasłowiańskim znaczenie nazwy ‘lata’ rozciągało się na cały rok. Dopiero po okresie wielkich migracji Słowian pojawiły się bardziej wyspecjalizowane określenia roku: *rokъ (< ‘termin’) rozprzestrzenił się na części obszaru zachodniosłowiańskiego (języki czeski, słowacki, polski i kaszubski), a z polskiego został zapożyczony także do ukraińskiego (rik, liczba mnoga róky). Innowacją pierwotnie charakterystyczną dla obszaru wschodniosłowiańskiego (zachowaną w rosyjskim i białoruskim) był *godъ, a na południu Słowiańszczyzny (w grupach bułgarsko-macedońskiej i serbsko-chorwackiej) pokrewne słowo *godina. Rzeczownik *godъ oznaczał pierwotnie stosowną, odpowiednią porę na coś. W języku polskim utrzymał się tylko w liczbie mnogiej jako gody ‘święto, wesele, okres świąteczny’, a także ‘okres reprodukcyjny zwierząt’. Natomiast pełna lista polskich słów utworzonych od niego byłaby sążnista: godny/godzien, dogodny, wygoda, pogoda, ugoda, zgodzić się, pogodzić itd., a nawet godzić w znaczeniu ‘trafiać, uderzać’. Słowo godzina występuje w polskim nie tylko w pierwotnym znaczeniu ‘czas, pora, termin’, lecz także jako jednostka czasu. Tyle że nie oznacza roku, jak w większości języków południowosłowiańskich, ale 1/24 doby. Takie samo znaczenie przybrała *godina w innych językach zachodniosłowiańskich, a także w ukraińskim i białoruskim.
Jak Juliusz i Grzegorz naprawiali rok
Wraz z chrześcijaństwem wprowadzono w krajach słowiańskich kalendarz stanowiący pamiątkę po Cesarstwie Rzymskim. Dzielił on rok na 12 miesięcy o długości takiej, jaką znamy dziś (30 lub 31 dni), zrywając związek między miesiącem kalendarzowym a księżycowym (liczącym 29,53 doby). We wczesnym okresie rzymskim rok zaczynał się w miesiącu zwanym mārtius (na cześć boga Marsa). Ostatni miesiąc roku, zwany februārius, był nieco krótszy od pozostałych i służył tradycyjnie do okresowego regulowania średniej długości roku kalendarzowego, tak aby była mniej więcej zgodna z długością roku astronomicznego. Tę funkcję regulacyjną zachowano w kalendarzu juliańskim. Odtąd februārius miał liczyć sobie zwykle 28 dni, ale co cztery lata – 29 dni. Zwiększało to liczbę dni roku z 365 do 366 w latach przestępnych i dawało średnią długość roku kalendarzowego 365,25 doby. Oczywiście nadal stosujemy tę samą sztuczkę, dlatego w tym roku luty będzie miał 29 dni. Rzymianie nie wprowadzili jednak dalszych, długookresowych poprawek, a ponieważ długość roku astronomicznego mierzona w dobach nie wynosi dokładnie 365,25, ale raczej 365,2425…, po odpowiednio długim czasie pojawiała się zauważalna rozbieżność między cyklicznymi zjawiskami astronomicznymi (jak przesilenie zimowe bądź letnie i równonoc wiosenna bądź jesienna) a przypisaną im pierwotnie datą.
Od 45 r. p.n.e. na mocy edyktu Juliusza Cezara początek roku urzędowego (choć nie religijnego) zaczęto w Rzymie liczyć od pierwszego dnia miesiąca iānuārius, poświęconego bogu o imieniu Janus (Iānus). Bóg ten był strażnikiem bram (iānua) oraz opiekunem przejść, początków i zakończeń, więc nadawał się symbolicznie na patrona początku nowego roku i zakończenia starego. Ten nowy system rzymski, po drobnych poprawkach ustabilizowany za czasów Oktawiana Augusta, służył Europejczykom przez około 1600 lat pod nazwą kalendarza juliańskiego. Zreformował go dopiero papież Grzegorz XIII w 1582 r., wprowadzając prócz zwykłych lat przestępnych dodatkowe korekty (stosowane co 100 i 400 lat) redukujące rozbieżność między urzędową rachubą czasu a czasem astronomicznym.
Szczególne zaniepokojenie kościoła budziła niestabilność kalendarzowej daty Wielkanocy, ustalanej (w nawiązaniu do tradycji kalendarza żydowskiego) względem równonocy wiosennej i faz Księżyca, a zatem według kryteriów astronomicznych. W roku 45 p.n.e. przesilenie zimowe wypadło 25 dnia miesiąca zwanego december (pierwotnie, zgodnie z etymologią nazwy, dziesiątego, a od tamtej pory – dwunastego). W roku 1581 przesilenie wypadło 11 dnia tegoż miesiąca, czyli cofnęło się o dwa tygodnie wskutek narastającej rozbieżności między kalendarzem a pozycją Ziemi na orbicie wokółsłonecznej. Nowy Rok, który zgodnie z intencją Juliusza Cezara miał się zaczynać tydzień po zimowym przesileniu, w XVI w. wypadał trzy tygodnie po nim, dryfując w stronę wiosny i ciągnąc za sobą Boże Narodzenie. Groziło to katastrofą teologiczną: zderzeniem Bożego Narodzenia z Wielkanocą po dalszych paru tysiącach lat.
Reforma gregoriańska nie tylko poprawiła regulację średniej długość roku (tempo narastania błędu zredukowano do 1 doby na ok. 3300 lat), ale także jednorazowo wycięła z kalendarza 10 dni, aby skompensować narosłe przez wieki przesunięcie: po 4 października 1582 r. nastąpił bezpośrednio 15 października. Dopasowanie dni roku do konfiguracji Ziemi i Słońca cofnięto w ten sposób do stanu z początków IV w. n.e. Nie był to przypadkowy wybór „punktu przywrócenia systemu”, ale starannie przemyślana decyzja, albowiem na soborze nicejskim I w 325 r. uzgodniono obowiązujący od tej pory algorytm obliczania daty Wielkanocy. Kościół postanowił więc zakonserwować ówczesny stan kalendarza, aby nie było wątpliwości, że główne święta chrześcijańskie wyznaczające rytm roku liturgicznego mają solidne umocowanie astronomiczne nadane im za czasów cesarza Konstantyna Wielkiego. Polska, wzorem większości krajów katolickich, przyjęła reformę natychmiast po jej ogłoszeniu.
Tajemnica pierwszego miesiąca
W XVI w. ustaliły się z grubsza polskie nazwy miesięcy. Już wcześniej próbowano je nazywać za pomocą nazw zaczerpniętych z tradycji słowiańskiej, które odnosiły się niezbyt konkretnie do pewnych charakterystycznych fragmentów cyklu rocznego bez szczególnej dbałości o to, kiedy jeden się kończy, a drugi zaczyna. Robiono to bardzo nieformalnie i wiele miesięcy miało nazwy alternatywne. Na przykład februārius był często określany jako luty (z prasłowiańskiego *ljutъ ‘srogi, okrutny’), ale nazywano go również sieczniem, strąpaczem, jatniem (mianownik jacień), a także styczniem. Z kolei nazwa luty odnosiła się okazyjnie także do pierwszego miesiąca (iānuārius), jako że nadal odczuwano jej opisowość (czas srogich mrozów), niekoniecznie uwiązaną do konkretnych dat. Pierwszy miesiąc roku nazywano także ledniem (mianownik ledzień, oczywiście od lodu), prosińcem (nazwa ta mogła też odnosić się do grudnia), tyczniem, ale najczęściej styczniem. Kiedy wymagana była precyzja, na użytek urzędowy trzymano się nazw łacińskich.
Słowiańskie nazwy niektórych miesięcy są przejrzyste etymologiczne i nawet laik potrafi poprawnie zgadnąć, na jakiej podstawie je utworzono. Inne z kolei bywają zagadkowe. Dotyczy to między innymi słowa styczeń. Pokrewna nazwa pierwszego miesiąca, stëcznik, występuje w języku kaszubskim, ale poza tym styczeń nie ma odpowiedników w innych językach słowiańskich. Popularne wyjaśnienie, że chodzi o miesiąc „styczny” (czyli na styku starego i nowego roku), pachnie na milę tzw. etymologią ludową, opartą wyłącznie na podobieństwie brzmienia, na dokładkę słów współczesnych, nie piętnastowiecznych. Inna możliwość zakłada, że wariant tyczeń jest starszy i oznacza miesiąc „tyczny” od rzeczownika tyka lub tycza/tycz. Miał to bowiem być okres, w którym – obok zimowej zrywki drewna i zbierania opału – pozyskiwano materiał na potrzebne w gospodarstwie tyczki, żerdzie i paliki.
Hipoteza ta nie wyjaśnia jednak nagłosowego s w formie styczeń, która dominowała już w XV w. Najpopularniejsze obecnie wyjaśnienie zakłada, że nastąpiła tzw. kontaminacja – skojarzenie nazwy tyczeń z którąś z powierzchownie podobnych nazw miesięcy zimowych, mającą jednak inne pochodzenie. Dobrym kandydatem jest sieczeń (*sěčьnjь ‘okres wyrębu’), w różnych językach słowiańskich kojarzony z kalendarzowym lutym lub styczniem. Hybrydyzacja pary sieczeń ~ tyczeń jest według tej koncepcji źródłem nazwy stycznia. W każdym razie w XVI w. styczeń utrwalił się w Polsce na dobre jako rodzimy zamiennik nazwy iānuārius i pozostał nim do dziś.
I jeszcze ten baran…
Wyjaśniwszy w ten sposób kilka problemów noworocznych, chciałbym się podzielić z Czytelnikami refleksją na temat jednego z licznych porzekadeł związanych z początkiem roku. Otóż mówi się: „Na Nowy Rok przybywa dnia na barani skok”. Chyba wszyscy znają to powiedzenie, ale co ono właściwie oznacza? I czy „na barani skok” to dużo, czy mało? Nie tylko w internecie, ale nawet w uczonych artykułach można się natknąć na sprzeczne opinie. Jedni twierdzą, że baran jest zwierzęciem skocznym, a porzekadło oznacza, że długość dnia na początku roku zaczyna dynamicznie rosnąć. Inni – przeciwnie – utrzymują, że baran skacze wprawdzie wysoko, ale praktycznie w miejscu, co oznacza, że choć na Nowy Rok długość dnia już rośnie, to jest to wzrost z początku nieznaczny i ledwo zauważalny. Często towarzyszy tym egzegezom sugestia, że skaczący baran niesie jakieś ukryte znaczenie jako metafora płodności i życia odradzającego się po najkrótszych dniach zimowych.
Żeby poważnie podejść do problemu, musimy najpierw ustalić stan faktyczny i przyjrzeć się długości dnia w zależności od daty. Jak zmienia się ta długość po przesileniu zimowym? Kiedy względne przyrosty długości dnia stają się największe? Ponieważ w niniejszym wpisie nie ma już na to miejsca, zagadką baraniego skoku zajmę się w ostatnim odcinku tego cyklu.
Opis ilustracji
Ryc. 1. Rzymska herma (ozdobne popiersie) przedstawiająca Janusa, boga o dwóch obliczach (czasem jedno było twarzą młodzieńca, a drugie – starszego mężczyzny z brodą). Muzeum Watykańskie. Foto: Paolo Bondielli (domena publiczna).
Ryc. 2. Tzw. kalendarz wieczny – tabela z prostym algorytmem umożliwiającym powiązanie dowolnej daty (dzień–miesiąc–rok) z dniem tygodnia – sporządzony dla kalendarza gregoriańskiego przez flamandzkiego rytownika Jana Sadelera w 1595 r. (trzy lata po papieskiej reformie kalendarza). Rijksmuseum, Amsterdam (domena publiczna).