Weird, czyli drugie życie słowa

Ten wpis jest częścią cyklu
Etymologiae. O pochodzeniu słów

Funkcje i żywotność słów

Słowo ma określoną funkcję, jeśli mówiący regularnie wybierają je w celu przekazania określonego znaczenia (lub bardziej ogólnie – w celu osiągnięcia określonego efektu komunikacyjnego). Dopóki mają ku temu powód, słowo pozostaje użyteczne i istnieje duża szansa, że pozostanie w obiegu. Słowo, które jest często używane, będzie przekazywane nowym użytkownikom skuteczniej, zwłaszcza jeśli jego funkcję można łatwo odgadnąć ze sposobu, w jaki jest używane. Słowa o niskiej częstości użycia są podatne zarówno na zmiany semantyczne, jak i na wyparcie przez synonimy: nowi użytkownicy mogą przypadkowo nie usłyszeć ich w użyciu albo spotykać je tylko sporadycznie w kontekście, który nie do końca wyjaśnia ich znaczenie. Śmierć słów wynika głównie ze zbyt częstych przypadkowych przerw w przekazywaniu ich między użytkownikami języka.

Gdyby językoznawcy historyczni mieli cokolwiek do powiedzenia w tej sprawie, jestem pewien, że słowa o pradawnym rodowodzie, cenne jako dowody rzeczowe w rekonstruowaniu historii języka, zostałyby otoczone specjalną ochroną i dołożono by wszelkich starań, aby zachować je dla potomności (bez względu na to, czy nadal potrzebujemy ich do codziennej komunikacji). Niestety językoznawcy nie mają takiej władzy. Tylko utrzymanie się słowa w powszechnym obiegu i ewentualnie kaprysy losu ostatecznie decydują o tym, czy słowo umrze, czy przetrwa.

Obroty fortuny, czyli zapomniane słownictwo staroangielskie

Słowo już martwe w języku mówionym może czasami powrócić do życia. A skoro mowa o losie i jego kaprysach – oto pewien dobrze znany przypadek. W języku staroangielskim istniał rzeczownik wyrd o znaczeniu ‘los, przeznaczenie, fortuna’. Związany był etymologicznie z bardzo ważnym czasownikiem staroangielskim weorþan ‘stać się, zostać, zdarzyć się’, który pełnił funkcje gramatyczne podobne jak jego niemiecki odpowiednik werden. Źródłem tych słów germańskich był dobrze znany pierwiastek praindoeuropejski *wert- ‘obracać się’. Jego polskimi refleksami są między innymi wiercić, wrócić, wrzeciono i wrota. Mimo dużej częstości występowania weorþan wyszło z użycia, zastąpione przez czasowniki takie jak get i become. Najdłużej (mniej więcej do XVI w.) przetrwało w języku scots, wywodzącym się z północnych dialektów staroangielskich. Etnolekt ten, istniejący do dzisiaj, przez kilka stuleci pełnił funkcję oficjalnego języka królestwa Szkocji, posiadającego własną tradycję literacką.

Rzeczownik wyrd (pisany też wird, werd i na kilka innych sposobów) też znikł z języka angielskiego, wyparty przez synonimy łacińsko-francuskie (np. fate, fortune, destiny). On również utrzymał się dłużej w Szkocji, gdzie używano pisowni weird. Tak się złożyło, że w roku 1536 posłużył się tym słowem John Bellenden, który na zlecenie króla Szkocji Jakuba V przetłumaczył na scots wydaną dziewięć lat wcześniej po łacinie historię Szkocji autorstwa Hectora Boece’a (znanego też jako Boyce). W historii tej opisane są między innymi dzieje jedenastowiecznego króla Dunkana I oraz jego zabójcy i następcy imieniem Makbet (Macbeth). Istotną rolę w tym epizodzie odgrywają trzy prorokujące istoty nadprzyrodzone, określone przez Bellendena jako weird sisteris, czyli dosłownie ‘siostry losu’. Jest to oczywiste wykorzystanie szeroko rozpowszechnionego motywu trzech sióstr personifikujących ludzkie przeznaczenie. Ich prototypem były greckie Mojry (Moîrai), na których wzorowane były rzymskie Parki (Parcae) i staroskandynawskie Norny (Nornir).1 Notabene jedna z tych ostatnich nosiła imię Urðr ‘Los’ (z pragermańskiego *wurdiz), co jest dokładnym odpowiednikiem staroangielskigo wyrd.

Ryc. 1.

Szekspir odkopuje skamieniałość leksykalną

Historia opowiedziana przez Boece’a i przetłumaczona przez Bellendena została z kolei zaadaptowana przez angielskiego kronikarza Raphaela Holinsheda i jego współpracowników, dzięki czemu „siostry losu” trafiły do Kronik Anglii, Szkocji i Irlandii (1577). Drugie wydanie tej pracy, opublikowane w 1587 roku, było źródłem, z którego kilkanaście lat później William Szekspir zaczerpnął materiał do fabuły Makbeta. Przekazywanie opowieści z rąk do rąk nie obyło się bez nieporozumień. Holinshed zdefiniował „siostry losu” jako „boginie przeznaczenia bądź jakieś nimfy lub wróżki” (młode lub w kwiecie wieku i nieziemskiej urody). U Szekspira są to jednak groteskowe stare jędze, na dobitkę brodate, co każe Bankowi podważać ich kobiecość. Pozostaje kwestią sporną, czy sam Szekspir rozumiał, co oznacza szkockie słowo weird. W każdym razie nie zrozumieli go redaktorzy Pierwszego Folio (1623), w którym Makbet ukazał się drukiem, skoro zniekształcili pisownię na weyward lub weyard sisters przez skojarzenie z wayward ‘kapryśny, przekorny’. Wszystko wskazuje na to, że uznali omawiane słowo za przymiotnik.

Późniejsi wydawcy zmienili pisownię na bardziej erudycyjną, taką, jakiej użył Holinshed i jego szkockie źródło. Zamiast wey(w)ard wstawili do tekstu weird – formę, której zapewne nie użył sam Szekspir w zaginionym rękopisie, zważywszy, że w kilku miejscach Makbeta rytm wymaga słowa dwusylabowego2 – ale odbiorcy i tak nie mieli pojęcia, o czym właściwie jest mowa. Słowo niby na wpół ożyło, skoro padało ze sceny; ale żeby mogło wrócić do obiegu komunikacyjnego, należało tchnąć w nie pełnię życia, nadając mu jakąś funkcję. Dokonali tego spontanicznie czytelnicy i widzowie teatralni na początku XIX w. Wydedukowali znaczenie weird z kontekstu. Widząc trzy Weird Sisters sportretowane jako pokraczne, odrażające czarownice, nie mieli wątpliwości, że ten dziwny wyraz, nieznany im z języka codziennego, jest literackim przymiotnikiem określającym coś niesamowitego i demonicznego. Dedukcja była błędna, ale na swój sposób logiczna.

Nowe życie, nowe funkcje, nowe znaczenie

Nie upłynęło wiele czasu, zanim weird stało się ogólnie zaakceptowanym słowem o takim właśnie znaczeniu.3 Kluczowe dla jego dalszej kariery okazało się przeniknięcie do słownictwa potocznego, w którym zawsze panuje duży popyt na barwne słowa nacechowane emocjonalnie. Kiedy te, które były popularne w języku poprzednich pokoleń, zaczynają być odczuwane jako zużyte, trzeba je zastępować czymś nowym. A zatem funkcje czekały w gotowości, a słowo, które mogło je wyrazić, nawinęło się jak na zamówienie. W ten sposób weird zerwało związki z wróżkami, czarownicami, przeznaczeniem i Szekspirem. Ludzie, którzy nigdy nie widzieli Makbeta, zaczęli używać weird w znaczeniu ‘dziwny, osobliwy, cudaczny, ekscentryczny’ itp. Pojawiły się słowa pochodne, takie jak weirdie lub weirdo ‘dziwak, cudak’, weirdness ‘dziwactwo’ albo czasownik weird out ‘wystraszyć (kogoś) swoim dziwactwem’. Nawiasem mówiąc, także pisownia weird, przejęta z szesnastowiecznego scots, jest we współczesnej angielszczyźnie osobliwa. Oprócz weir ‘jaz’ nie ma chyba innego wyrazu, w którym -eir- wymawiano by podobnie jak -eer w słowie beer.

Ryc. 2.

These guys are weird as hell

Słowo weird nie jest, ściśle rzecz biorąc, obraźliwe, niemniej jednak ewokuje dziwnie złowieszcze skojarzenia, zapewne odziedziczone z czasów, kiedy odnosiło się do czarownic z Makbeta. Dziwak może być sympatyczny i nieszkodliwy – zwłaszcza w Wielkiej Brytanii, gdzie tolerancja wobec ekscentryków ma wielowiekową tradycję, a poczet sławnych i dumnych dziwaków jest długi – ale ktoś określany jako weird to raczej dziwak podejrzany i potencjalnie niebezpieczny, knujący coś, co może nam zagrozić. O żywotności takich skojarzeń możemy się przekonać, śledząc obecną kampanię prezydencką w USA i szeroki oddźwięk wypowiedzi, w których Tim Walz opisał parę Trump–Vance oraz ich zwolenników jako weird. Trudno to uznać za wyszukaną krytykę, ale w ten zwięzły i dosadny sposób Walz trafił w jakiś czuły punkt zbiorowej wyobraźni językowej, co należy uznać za sukces retoryczny.

Przyznacie chyba, że to dziwna kariera jak na słowo, które już spoczywało na cmentarzysku form wymarłych.

Przypisy

  1. Mniej prawdopodobna jest możliwość, że motyw trzech „prządek przeznaczenia” ma korzenie praindoeuropejskie i że Germanie odziedziczyli go niezależnie od Greków i Rzymian. Tak czy owak, germańskie *wurdi- wywodzi się z dawniejszego *wr̥t-í- i posiada nienaganny rodowód indoeuropejski. ↩︎
  2. Stąd używana czasem w wydaniach Makbeta pedantyczna pisownia weïrd. Dziś wszyscy wymawiają weird jednosylabowo jako rym do beard. ↩︎
  3. W tej „literackiej” funkcji weird oznacza ‘niesamowity, wywołujący grozę’. Gatunek literacki, który po polsku można określić jako opowiadania grozy lub opowieści niesamowite, po angielsku nosi nazwę weird fiction, nadaną jeszcze w XIX w. ↩︎

Opisy ilustracji

Ryc. 1. Duński malarz Johan Ludwig Lund, Trzy Norny (1844). Germańskie boginie losu przy źródle Urðarbrunnr ‘źródło przeznaczenia’ u stóp jesionu Yggdrasill, stanowiącego centralny punkt świata w uniwersum mitologii germańskiej. Pierwsza od lewej – Urðr. Państwowe Muzeum Sztuki w Kopenhadze (domena publiczna).
Ryc. 2. Satyryczny komentarz do przedwyborczej „wymiany ciosów”. Autor: Clay Bennett, Chattanooga Times. Źródło: X.

Tabu językowe (3). Co warto wiedzieć o umieraniu i zdychaniu

Inne części tego cyklu
1. Dziki, kosmaty miodożerca
2. Fizjologia i seks, czyli ***** zakazy

Patrz też: Etymologiae. O pochodzeniu słów.

Zagajenie

Mamy w polskim dwa czasowniki, umrzeć i zdechnąć, o podobnym znaczeniu (‘zakończyć życie’). Skąd się wzięły i dlaczego przyjęło się uważać, że „zwierzę zdycha, a człowiek umiera”? Oczywiście od tej zasady istnieją wyjątki, bo zdechnąć w stylu potocznym może dotyczyć także człowieka i nie musi być wcale nacechowane pejoratywnie (zdechnę od tego upału); z kolei pszczelarze rezerwują dla pszczół czasownik umrzeć. Najzagorzalszym tradycjonalistom nie przeszkadza stwierdzenie, że drzewo umiera (bo trudno powiedzieć, że zdycha). Zgódźmy się jednak, że konserwatywny uzus w języku polskim podkreśla przede wszystkim odrębność śmierci ludzkiej i zwierzęcej, mimo iż chodzi przecież o ten sam proces fizjologiczny. Nie ma podobnego rozróżnienia w przypadku takich czasowników jak żyć albo rodzić (się). Tylko śmierć zwierzęcia (innego niż człowiek) – czyli końcówka życia, a nie jego początek lub przebieg – została objęta tabu: zdaniem części Polaków nie należy mówić o zwierzęciu, że umarło, bo nie wypada zrównywać wartości jego życia z wartością życia ludzkiego.

Na wszelki wypadek przypominam, że człowiek (Homo sapiens) jest zwierzęciem należącym do typu strunowców, a w jego obrębie do gromady ssaków, rzędu naczelnych i rodziny człowiekowatych. Kiedy umiera, dzieje się z nim to samo, co z każdym innym zwierzęciem: jego procesy życiowe (w tym funkcje mózgu) nieodwracalnie ustają i zaczyna się rozkład martwych tkanek. Jest to zjawisko nieprzyjemne, ale stare jak życie na Ziemi, naturalne i nieuniknione. Wiele języków (zapewne zdecydowana większość, choć nie badałem dokładnie tej kwestii) używa tego samego czasownika dla wszystkich istot żywych i nikomu nie przychodzi do głowy, żeby miało to oznaczać deprecjację ludzkiego życia i ludzkiej śmierci. Po angielsku mówi się my cat died podobnie jak the Queen died bez żadnej ujmy dla królowej lub kota. Czy w polskim obecne rozróżnienie istnieje „od zawsze”? Wrócimy do tego pytania, ale najpierw przyjrzyjmy się pochodzeniu obu słów.

*mer- i śmierć

W języku praindoeuropejskim istniał pierwiastek czasownikowy *mer- oznaczający ‘zakończyć życie/istnienie’. Mógł on się odnosić do wszystkiego, co żyje, a także do rzeczy nieożywionych, które znikają lub odchodzą w zapomnienie. Wśród jego licznych pochodnych mamy prasłowiańskie *merti (formy osobowe *mьretь, *mьrǫtь) > polskie mrzeć (mrze, mrą), dziś zazwyczaj używane z przedrostkami: umrzeć, zemrzeć, wymrzeć itp. Oprócz tego prasłowiański miał też formę oznaczającą proces rozciągnięty w czasie: *mirati, stąd staropolskie umirać, zamirać > współczesne umierać, zamierać.

Ale na tym nie koniec. Już w epoce praindoeuropejskiej tworzono causativum, czyli czasownik przechodni *mor-éje- ‘spowodować, że ktoś lub coś umrze, zabić’, stąd prasłowiańskie *moriti > polskie morzyć. Coś, co powodowało śmierć (np. choroba), mogło być określane jako *mor-o-s > prasłowiańskie *morъ > polskie mór, pomór (patrz też nazwa muchomor, o której pisałem przy innej okazji). Osobnik, który umarł, był *mr̥-tó-s, ale pod wpływem kontrastującego przymiotnika *gwih3wos ‘żywy’ niektóre języki indoeuropejskie dodały do tej formy *w (*mr̥twos), stąd łacińskie mortuus i prasłowiańskie *mьrtvъ > polskie martwy. Podobne było znaczenie słowiańskiego imiesłowu *mьrlъ, od którego pochodzi polski czas przeszły marł i przymiotniki takie jak zmarły, umarły, wymarły.

Warto jeszcze wspomnieć rzeczownik abstrakcyjny *mr̥-tí-s ‘śmierć’, od którego pochodzi np. łacińskie mors (dopełniacz mortis) i litewskie mirtis. W języku prasłowiańskim dodano do niego przedrostek *sъ- oznaczający coś pozytywnego (z praindoeuropejskiego *h1su- ‘dobry’); stąd mamy *sъ-mьrtь > staropolskie śmirzć > śmierć. Być może był to eufemizm mający udobruchać śmierć (żeby nie przyszła przedwcześnie), a może określano w ten sposób pierwotnie jakiś pożądany rodzaj rozstania się ze światem (np. śmierć naturalną „we własnym łóżku” bądź przeciwnie – zaszczytną śmierć na placu boju) – tego zapewne już się nie dowiemy.

Zauważmy, że choć wiele osób razi mówienie o dowolnym zwierzęciu, że umarło, nie dotyczy to niektórych wyrazów pokrewnych, także pochodzących od pierwiastka *mer-. Chyba nikt (nawet profesor Jerzy Bralczyk) nie zaprzeczy, że zwierzę może być martwe, że jakiś gatunek może wymrzeć albo nawet jest już wymarły, że zwierzęta można morzyć głodem, ani że pewien groźny wirus powoduje afrykański pomór świń. Nie spotkałem się też z opinią, że to, co spotyka w końcu każdy organizm z człowiekiem włącznie, należy określać jakoś inaczej niż śmierć. Każde zwierzę można oczywiście uśmiercić. Oddam zresztą głos samej Śmierci, która w słynnej Rozmowie tak to wyjaśniała Mistrzowi Polikarpowi w połowie XV w.:

Nikt się przede mną nie skryje,
Wszytkiem żywem utnę szyje:
Sama w lisie jamy łażę,
Wszytki liszki w zdrowiu każę;
Za kunami łażę w dzienie,
Łupieże dam na odzienie;
Ja dawię gronostaje
I wiewiorkam się dostaje;
Jać też kosą siekę wilki,
Sarny łapam drugiej filki;
Przez płoty chłopie
Gonię żorawie i dropie;
Z gęsi też wypędzam duszki,
Pierze dawam na poduszki –
Zwierzęta i wszytki ptaki
Ja posiekę nieboraki.
Co koli martwym niosą,
Ci byli pod mą kosą.

Tabu nie dotyczy zatem rdzenia *mer-, ale głównie jednej z jego pochodnych – czasownika umrzeć i form blisko z nim związanych. Brak w tym logiki, ale w końcu nikt nie wymaga od języków naturalnych, żeby były do końca logiczne. W każdym razie dla autora Rozmowy było jasne, że śmierć nas łączy z resztą świata żywego i że nie ma istotnej różnicy między śmiercią lisa, wiewiórki, dropia czy człowieka.

Ryc. 1.

*dhwes-: zdychanie, dech i dusza

Drugi interesujący nas rdzeń to praindoeuropejskie *dhwes- ‘tchnąć, zrobić wdech lub wydech’. Jest on nieco słabiej poświadczony, ale jego status prajęzykowy nie budzi zastrzeżeń. Jak każdy pierwiastek indoeuropejski miał on kilka możliwych wariantów, w tym tzw. stopień redukcji *dhus-, w którym samogłoska *e zanikała, a półsamogłoska *w była realizowana jako samogłoska *u. Od niego można było utworzyć przymiotnik *dhews-ó- ‘oddychający’ za pomocą procesu słowotwórczego opisanego tutaj. Fakt, że pełna samogłoska była wstawiana nie tam, gdzie teoretycznie było jej miejsce, nie przeszkadzał Indoeuropejczykom. Przymiotnik oznaczał ‘oddychający’, a zdolność do oddychania była utożsamiana z życiem. Dlatego na przykład w językach germańskich *dhews-ó- zostało zaadaptowane jako rzeczownik rodzaju nijakiego *deuza- o znaczeniu ‘coś, co oddycha, zwierzę’.1 Stąd pochodzi staroangielskie dēor ‘dzikie zwierzę (zwłaszcza jeleń)’. We współczesnym angielskim znaczenie deer uległo zawężeniu do ssaków jeleniowatych, ale wyrazy pokrewne w innych językach germańskich (gockie dius, niemieckie Tier, niderlandzkie dier czy szwedzkie djur) oznaczają ogólnie ‘zwierzę’.

Języki słowiańskie odziedziczyły pierwiastek czasownikowy na stopniu redukcji, *dhus-. Gałąź bałtosłowiańska wraz z indoirańską odznacza się kilkoma wspólnymi zmianami fonetycznymi, w tym tzw. regułą RUKI, o której można przeczytać więcej w tym wpisie. Wskutek działania tej reguły końcowe *s zmieniło się w *š, które w językach słowiańskich zachowało się przed samogłoskami przednimi lub *j, a w pozostałych pozycjach przeszło w *x (polskie ch). Stary czasownik dokonany *dhus-new- zmienił się w prasłowiańskie *dъxnǫti, od którego pochodzi staropolskie dchnąć. Po asymilacji spółgłoski dźwięcznej do bezdźwięcznej zrobiło się z tego tchnąć. Istniała też utworzona od tego samego pierwiastka forma niedokonana *dyxati > polskie dychać. Jak zwykle w językach słowiańskich, do czasownika podstawowego można było dołączać rozmaite przedrostki, otrzymując różne odcienie znaczenia: odetchnąć/oddychać, westchnąć/wzdychać.

Jednym ze słowiańskich przedrostków, które mogły się łączyć z czasownikiem *dъxnǫti był *jьz- (występujący także jako samodzielny przyimek) o znaczeniu ‘z’, a ściślej ‘ze środka na zewnątrz’. Połączenie *jьz-dъxnǫti oznaczało ‘wydać z siebie tchnienie’, a metaforycznie ‘umrzeć’ (zakładając, że tchnienie było ostatnie).2 W języku staropolskim, w epoce eliminowania słabych samogłosek, czyli jerów *ъ i *ь (o których więcej pisałem tutaj), nastąpiło wbrew etymologii utożsamienie dwóch przedrostków, *jьz i *sъ(n)-. Ten drugi oznaczał wspólne wykonanie czynności albo wykonanie jej do końca, a jako przyimek miał znaczenie ‘razem z’. Z tego pomieszania narodził się hybrydowy przedrostek z(e)- (pisany też s- lub ś- zależnie od kontekstu), łączący funkcję obu przodków. Tak samo oba przyimki połączyły się we wspólne z(e).

Co się zatem stało z czasownikiem *jьz-dъxnǫti? Wyewoluował w staropolskie zedchnąć > zetchnąć, nadal o tym samym znaczeniu ‘wydać ostatnie tchnienie’; był zatem nieco eufemistycznym synonimem starszego czasownika umrzeć. Miał do pary formę niedokonaną zdychać. W czasie przeszłym odmieniał się zgodnie z tzw. prawem Havlíka, opisującym zanik lub wzmocnienie jerów: on (jest) zdechł, ona (jest) zetchła. Istniał też przymiotnik zetchły. Dopiero po pewnym czasie nastąpiło wyrównanie odmiany przez uogólnienie formy zdech- wyizolowanej z męskiej formy czasu przeszłego. Po ujednoliceniu odmiana zaczęła przypominać dzisiejszą: zdechnąć, zdychać, zdechł, zdechła, zdechły.

Rzeczownik *dhusos ‘oddech, tchnienie’ rozwinął się w prasłowiańskie *dъxъ, a następnie w staropolskie dech, dopełniacz dchu > tchu (znów wskutek rozszerzenia bezdźwięczności na całą grupę spółgłosek). Do dziś zachowaliśmy tę starą odmianę, choć gdy rzeczownik poprzedzony był przedrostkiem, następowało wyrównanie przez analogię: zamiast dawnego wydech/wytchu mamy dziś ujednolicone wydech/wydechu, mimo że pokrewny czasownik brzmi nadal wytchnąć (a nie np. *wydechnąć).

Inne derywaty pierwiastka *dhwes- odziedziczone przez języki słowiańskie to *dhowsos > prasłowiańskie *duxъ i *dhowsjah2 > prasłowiańskie *duša. Ich kontynuacją są oczywiście polskie duch i dusza. Oznaczały one mniej więcej to samo: siłę, dzięki której to, co żyje, oddycha. Jeśli coś przestawało oddychać, wyobrażano to sobie jako ucieczkę siły życiowej przez usta (stąd wyrażenie wyzionąć ducha). Zauważmy, że w słowach tchnąć, oddychać, dech, duch, dusza nie ma nic pejoratywnego. Oddychać może zarówno człowiek, jak i dowolne inne zwierzę. Żaden konserwatysta językowy nie będzie się chyba upierał, że stwierdzenie człowiek oddycha odbiera nam godność, ponieważ krowa, mrówkojad i zaskroniec też oddychają. Z punktu widzenia naszych dalekich przodków duch i dusza, jako pojęcia ściśle związane z oddychaniem, również nie podlegały ograniczeniom gatunkowym. Dopiero chrześcijaństwo nadało im nowy abstrakcyjny sens teologiczny, zrywający związek semantyki z etymologią.

Kość niezgody

I tu bierzemy byka za rogi: przechodzimy do sedna sporu, który od czasu do czasu rozgrzewa internet. Kto zdycha, a ko umiera? Otóż różnie to bywało w historii. W tekstach z XV w. czasowniki zetchnąć i zdychać zachowywały jeszcze swój pierwotny sens etymologiczny i zapewne nie miały odcienia pejoratywnego. Nie oznaczały śmierci „gorszego sortu”, tylko po prostu „wyzionięcie ducha”, czyli śmierć. Pojawiały się w odniesieniu do człowieka w poważnych tekstach religijnych, jak przekłady Biblii. Na przykład w Biblii królowej Zofii (lata pięćdziesiąte XV w.) czytamy w księdze Rodzaju:

Rzekł k niemu Bóg: Zdechniesz, przeto iżeś wziął żonę, boć ma męża.

No, skoro sam Bóg tak mówił, to chyba nie wypada polemizować. Zdechniesz (już z wyrównaniem morfologicznym zamiast starszego zetchniesz) jest tu tłumaczeniem łacińskiego moriēris, słowa znaczącego po prostu ‘umrzesz’, bez żadnego nacechowania emocjonalnego. Mój ulubiony przykład pochodzi z Rozmyślania przemyskiego, zapisanego w pierwszej połowie XVI w. Wśród wielu apokryficznych opowiastek o życiu Jezusa mamy tam między innymi Czcienie (czytanie) 106:

Czcienie o dziecięciu, ktore sie swaliło z skały i zdechło, a to miły Jesus wskrzesił z martwych
Jednego dnia dziecię miły Jesus wyszedł na pole, a za nim dzieci naśladowały, wielika tłuszcza. Tako są weszli na jednę gorę wielmi przykrą i poczęli igrać każdy swoję igrę, ktora sie komu widziała, a Jesus siedział niedaleko, ich przyglądając. Bieżąc jedno dziecię nieopatrznie i zwaliło sie z onej gory, to jest z skały, padnie na ziemię i zdechnie.

Z drugiej strony mamy w staropolszczyźnie przykłady użycia czasowników mrzeć, umrzeć, zemrzeć w odniesieniu do zwierząt, choćby w protokołach sądowych takich jak poniższy (z roku 1404).3

Jako przy tem był, kiedy Staszek dzielił s kmieciem skot, kiedy się Staszkowi dostała krowa, a kmieciewi wół, a trzecie umarło.

Z kolei w opisie potopu w Biblii królowej Zofii mamy, co następuje:4

I z gorami wszytko stworzenie, csoż jest było na ziemi, ptacy i źwierzęta, i wszytko płożące, jeż to płozi po ziemi, zmarło jest.

Konkluzja

Nacechowanie pejoratywne słowa zdechnąć nie jest zatem w języku polskim odwieczne. Rozwijało się stopniowo. Zaczęto unikać go w stosunku do ludzi przynajmniej w stylu oficjalnym. Jednocześnie ograniczano użycie umrzeć, zemrzeć, gdy mowa była o zwierzętach. Podobny proces zachodził równolegle w kilku językach słowiańskich. Jeśli wyrażało się w tym postrzeganie zwierząt w naszym zakątku Europy jako istot z zasady „gorszych” i niezasługujących nawet na to, żeby ich śmierć opisać czasownikiem niezabarwionym negatywnie, to moim zdaniem nie wystawia to dobrego świadectwa Słowianom sprzed kilkuset lat.

„Tradycyjny uzus” utrwalił ten stan rzeczy, a wraz z nim stereotypowy obraz świata, w którym człowiek jest czymś z zasady lepszym od wszystkich swoich kuzynów, bliższych i dalszych. A jako superistota stojąca ponad światem zwierząt i przepełniona niekoniecznie uzasadnionym samozadowoleniem nie jest zobowiązany do empatii wobec innych żywych istot choćby na poziomie formułowania myśli w języku polskim. Pies umarł ma nas razić jako nadające psiej śmierci nienależną godność (choć jakoś nie razi martwy pies, śmierć psa ani wymarła rasa psów). Takie symboliczne deprecjonowanie zwierząt (z wyjątkiem pszczół, za co chwała pszczelarzom) powinno należeć do przeszłości, ale stereotypy mają twardy żywot.

Ryc. 2.

Jak już wykazałem powyżej, uzus to nic świętego ani zakonserwowanego na wieki wieków. To tylko tymczasowy zwyczaj, w którym odbija się językowy obraz świata charakterystyczny dla danej epoki. Nie żyjemy obecnie w XVII w. i nie musimy się kurczowo odwoływać do dawnych systemów wartości. Argumenty typu „uważam, że tak należy mówić, bo tak się dotąd mówiło” nie tylko opierają się na błędnym kole logicznym, ale są także małostkowe i krótkowzroczne. Zmienia się nasza wrażliwość i wiedza o świecie, a w ślad za tymi zmianami ewoluuje język. Tak było zawsze i tak będzie w przyszłości. To, co „rozumiało się samo przez się” w pojęciu pokoleń minionych i odchodzących, może się okazać żenująco anachroniczne dla pokoleń wkraczających w życie i przyszłych. Pies umarł to – jak w Rozmowie mistrza Polikarpa ze Śmiercią – trzeźwiące przypomnienie, że w kwestii cierpienia i śmierci nie różnimy się od innych gatunków. Biologia wygrywa tu z cywilizacją, choćbyśmy stawali na rzęsach. Przy czym akurat w przypadku psa chodzi konkretnie o zwierzę, które od około 25 tys. lat jest naszym najwierniejszym towarzyszem i przysłowiowym „najlepszym przyjacielem”. Pytanie tylko, czy z wzajemnością.

Przypisy

  1. Analogicznym przykładem jest łacińskie określenie zwierzęcia jako animal, pochodzące od animus lub anima ‘oddech, siła życiowa, życie, dusza’, z praindoeuropejskiego *h2anh1-mo- od pierwiastka *h2enh1 ‘oddychać’. Ściśle pokrewnym słowem jest greckie ánemos ‘wiatr, podmuch’. ↩︎
  2. Tak samo w łacinie exspīrō (pisane też expīrō) znaczyło zarówno ‘wydycham’, jak i ‘umieram’. ↩︎
  3. W razie, gdyby ktoś nie wiedział, skot oznacza ‘bydło’. ↩︎
  4. Uwaga! Słowo jeż to w tym przypadku zaimek względny o znaczeniu ‘które’, nie nazwa kolczastego ssaka z rzędu owadożerów; płozi znaczy ‘pełza’. ↩︎

Dodatkowa lektura

Opinia prof. Mirosława Bańki, wyważona, ale z mocną konkluzją, z którą się zgadzam: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/umrzec-zdechnac;14051.html

Opisy ilustracji

Ryc. 1. Karta tytułowa drukowanego wydania Rozmowy mistrza Polikarpa ze Śmiercią z roku 1542, odkrytego przez prof. Wiesława Wydrę (UAM) w 2017 r. Żródło: Wikipedia (domena publiczna).
Ryc. 2. Rzymski nagrobek psa z Praeneste (dzisiejsza Palestrina), II w. n.e. Epitafium głosi:
AEOLIDIS TVMVLVM FESTIVAE
CERNE CATELLAE,
QVAM DOLVI INMODICE
RAPTAM MIHI PRAEPETE
FATO.
[Patrzcie, oto nagrobek Aeolis, wesołej suczki, której porwanie przez skrzydlaty los sprawiło mi niezmierny ból]. Już w paleolicie zdarzało się, że psom urządzano pochówki równie pieczołowicie jak ludziom. Źródło: Epigraphik-Datenbank Clauss/Slaby (fair use).

Uzupełnienie multimedialne

Skecz Monty Pythona o papudze, która umarła, zdechła, wyzionęła ducha lub wącha kwiatki od spodu.

Tajemnicza kobieta i jej starsze synonimy

Żona, czyli kobieta indoeuropejska

Język polski w swojej historii używał różnych słów oznaczających istotę ludzką płci żeńskiej. Najstarsze z nich to żona, słowo, które jeszcze w XV w. mogło oznaczać dowolną kobietę, niekoniecznie zamężną. Rozwinęło się ono z prasłowiańskiego *žena z polskim przegłosem *e > o, o którym już kilkakrotnie tu pisałem. Przegłos nie zachodził, jeśli samogłoska drugiej sylaby była przednia1, dlatego celownik/miejscownik brzmiał początkowo żenie, zanim odmiana nie została wyrównana pod wpływem analogii gramatycznej. Pierwotne *e zachowało się w kilku słowach pochodnych, takich jak czasownik żenić (się) i przymiotnik żeński. Warto zwrócić uwagę, że ten drugi zachował dawne znaczenie, odnoszące się do kobiety i jej płci, a nie do żony w dzisiejszym sensie.

Słowo żona jest naprawdę dostojne: sięga epoki praindoeuropejskiej (co najmniej 6 tys. lat temu). W wersji najbardziej archaicznej brzmiało *gwon-/*gwen-2, ale szybko zostało zastąpione przez słowa pochodne oparte na tym samym rdzeniu. Szczególnie popularny był rzeczownik *gwen-h2/*gwn-ah2 (z ruchomością samogłosek w odmianie przez przypadki), początkowo o znaczeniu zbiorowym ‘kobiety, ród żeński’, ale w końcu zinterpretowany na nowo jako odnoszący się do pojedynczych kobiet. Jeszcze później wyewoluował wariant *gwen-ah2 z „unieruchomionymi” samogłoskami. Dzięki temu zabiegowi był on poręczniejszy w odmianie. W linii rodowej języków słowiańskich początkowe *gw straciło zaokrąglenie warg, a następnie uległo zmiękczeniu pod wpływem następującego po nim *e: *gwenah2 > *genā > prasłowiańskie *žena.

Wśród krewnych polskiej żony warto wspomnieć staroindyjskie jani‐ < *gwenh2 ‘kobieta, żona’ i gnā‐ < *gwnah2 ‘żona, bogini’ oraz starogreckie gunē (w dialekcie beockim banā) ‘kobieta’. Słowo to odmieniało się, przyłączając najpierw przyrostek -ik- (gunaik-) i dopiero potem końcówki odmiany (jak w mianowniku liczby mnogiej gunaîkes). Stąd po latynizacji mamy elementy słowotwórcze gyn- i gynaeco-, wykorzystywane w takich słowach jak mizogin i ginekolog. Pewien szczególny wariant germański ze wzdłużoną samogłoską, *gwēni- > *kwēni-, o znaczeniu ‘żona’, uległ następnie specjalizacji znaczeniowej: ‘dostojna pani’, a w angielskim ‘królowa’ (queen).

Niewiasta wymagająca bliższego poznania

Drugie w kolejności starszeństwa jest słowo niewiasta. Pochodzi ono z języka prasłowiańskiego, w którym brzmiało *nevěsta. Samogłoska *ě (bardziej otwarta niż zwykłe *e i wymawiana z silniejszym napięciem mięśni narządów mowy) również ulegała polskiemu przegłosowi przed twardymi spółgłoskami przedniojęzykowymi, ale zmieniała się wówczas w *a, nie w *o). Dlatego mamy w polskim odmianę niewiasta/niewieście i przymiotnik niewieści.

Podstawą słowotwórczą jest tu czasownik *věd- ‘wiedzieć’ (praindoeuropejskie *woid-).3 Jeśli do morfemu zakończonego na *d lub *t dodawano przyrostek zaczynający się na *t, to tworząca się wskutek tego grupa *-d-t- lub *-t-t- była już w języku praindoeuropejskim wymawiana *-tst-, a w językach bałtosłowiańskich (a także np. w grece) upraszczała się do *-st-. Dlatego mamy np. *věd- + *-tь = *věstь ‘wieść, wiadomość’. Określenie *nevěsta (*ne-věd-ta) miało związek z rzeczownikiem *nevěstь ‘niewiedza, nieznajomość’ i oznaczało pierwotnie ‘nieznajomą’ – kobietę (narzeczoną, oblubienicę, młodą żonę, synową) właśnie włączaną do rodziny, ale jeszcze w niej niezadomowioną. Dopiero z czasem, zwłaszcza po urodzeniu pierwszego dziecka, niewiasta stawała się pełnoprawną panią domu. W staropolszczyźnie nastąpiło przesunięcie semantyczne: w miarę jak słowo żona zaczęło ulegać specjalizacji, oznaczając przede wszystkim (a potem wyłącznie) kobietę zamężną4, poszerzał się zakres znaczeniowy niewiasty. Już w XV w. słowo niewiasta oznaczało tyle co dzisiejsze kobieta.

Białogłowa w chuście i czepcu

Potencjalną konkurencją dla niewiasty była biåłogłowa (początkowo biåłå głowa).5 Określenie to (mające odpowiedniki w niektórych innych językach słowiańskich) także początkowo oznaczało świeżo upieczoną małżonkę – po oczepinach, gdy już nie paradowała z gołą głową, a jej atrybutem stawał się czepiec z bielonego płótna i wiązana pod nim biała chusta, tzw. podwika. Słowo białogłowa stało się szczególnie popularne w XVI w., ale oznaczało już wówczas ogólnie dojrzałą kobietę, zwłaszcza zamężną, a w dalszej kolejności także dziewczynkę, pannę, służącą itp. Odmieniało się podobnie jak Białystok, tzn. pierwszy człon zrostu przez długi czas zachowywał odmienność: té biåłégłowy, téj biåłéjgłowy, tę biåłągłowę. Z czasem dopiero ustaliła się odmiana charakterystyczna dla złożeń: białogłowy, białogłowę, białogłów.

Przez kolejne stulecia słowa niewiasta i białogłowa były synonimami. Z początku (XVI w.) zdecydowanie przeważała niewiasta, potem (XVII–XVIII w.) częstość użycia była dość wyrównana. Przed końcem XVIII w. oba słowa zaczęły wychodzić z mody. Oczywiście nie znikły całkiem z polszczyzny, ponieważ utrwaliły się w literaturze, ale traktujemy je jako książkowe, staroświeckie, czasem żartobliwe. Śmieszy nas, gdy ktoś w XXI w. opowiada serio o „cnotach niewieścich”, bo odbieramy to jako anachronizm.

Ryc. 1.

Kobieta, czyli uporczywa zagadka

A zatem około pięciuset lat temu przestano powszechnie nazywać kobietę (nie tylko zamężną) żoną, a ponad dwieście lat temu – niewiastą lub białogłową. Na placu boju pozostała kobieta – słowo specyficznie polskie, choć zapożyczone także przez kilka ościennych języków słowiańskich. Jego najstarsze wystąpienie w języku pisanym datowane jest na rok 1545. Do końca XVI w. słowo kobieta pojawiło się jeszcze kilka razy, głównie w satyrycznym poemacie Sjem niewieści Marcina Bielskiego (wydanym w 1567 i ponownie w 1586 r.). Z kontekstu, w jakim było używane, wynika, że było w tym okresie nacechowane pejoratywnie. Odcień rubaszny widoczny jest już w pierwszym poświadczeniu, które pochodzi z rzymskiej komedii Terencjusza Eunuch (przetłumaczonej przez niejakiego Mateusza z Kęt) i brzmi:

Przystąp sie do kobiety, będziesz ciepł na trzy zbyty.

Parafrazując to we współczesnej polszczyźnie: zbliż się do tej kobiety (mowa o kurtyzanie), a zrobi ci się aż nadto ciepło.

Słowo kobieta (pisane też czasem kobita) staje się częste w II połowie XVII w. i traci w tym czasie odcień lekceważący lub pogardliwy. Na przykład Jan Chryzostom Pasek w Pamiętnikach (1656–1688) ani razu nie używa słowa niewiasta, natomiast kilkanaście razy pisze kobieta (minimalnie częściej niż białogłowa), za każdym razem w kontekście neutralnym, nie sugerując nic zdrożnego. Niemniej autorzy wczesnych słowników pomijali kobietę konsekwentnie, być może jako słowo potoczne i przez to mało eleganckie. Samuel Bogumił Linde, którego słownik ukazał się w latach 1807–1814, nie miał takich obiekcji, choć objaśnia słowo jako „pierwiastkowo wzgardliwe” i nie poświęca mu zbyt wiele miejsca. Jednak w XIX w. słowo kobiéta, często z akcentem sygnalizującym „pochylone e”, czyli samogłoskę o podwyższonej artykulacji (w wymowie wielu wykształconych Polaków w tym okresie utożsamianą z [i]), było już całkowicie neutralnym określeniem osoby płci żeńskiej i pozostało nim do dziś. W XX w. nastąpiło tylko odejście od różnicowania w wymowie standardowej samogłosek pisanych e, é (któremu towarzyszyło usunięcie z ortografii „e z kreską”). Dziś kobita jest wariantem potocznym, niestandardowym lub żartobliwym, czasem protekcjonalnym, nieużywanym w stylu formalnym.

Ryc. 2.

Pochodzenie kobiety jest zagadką. Istnieje na jego temat wiele hipotez, próbujących nie tylko powiązać kobietę z innymi słowami, ale także wyjaśnić, skąd się wzięło otaczające ją początkowo tabu. Aleksander Brückner (1927) uznaje to słowo za pochodną od staropolskiego kob ‘chlew’ (zapożyczenie średnio-wysoko-niemieckie), wyjaśniając, że „chów świń należał do obowiązków gospodyni”. Nie jest to etymologia zbyt przekonująca, tym bardziej że Brückner nie miał dobrego pomysłu, jak wyjaśnić przyrostek -eta i sugerował, że wyabstrahowano go z imion własnych takich jak Elżbieta. Brak jednak jakichkolwiek innych przykładów użycia takiego formantu.

Z kolei Jan Łoś (1908) przychyla się do hipotez łączących kobietę z rodzimym prasłowiańskim słowem *kobь ‘wróżba (zwłaszcza z lotu ptaków), los’6 i rekonstruuje złożenie *kobь-věta ‘wypowiadająca wróżby’ czyli ‘wieszczka’. Drugi człon spokrewniony jest z czasownikiem obiecać < *ob-větjati, a także np. ze słowem wiec, który w staropolszczyźnie był rodzaju nijakiego: wiece < prasłowiańskie *větje ‘zgromadzenie (w celu odbycia dyskusji)’. Łoś zwraca uwagę, że praforma typu *kobeta jest mało prawdopodobna, bo powinien w niej wystąpić przegłos, którego wynikiem byłoby *kobiota (forma niepoświadczona), ponadto zaś samogłoska *e w tej pozycji pozostałaby krótka, co kłóci się z dobrze udokumentowaną formą kobiéta.

Co prawda obiekcja dotycząca braku przegłosu jest wątła, bo po spółgłoskach wargowych (w tym przypadku *b) mamy liczne formy dialektalne z zachowanym *e, ale dalszy rozwój samogłoski, a także brak wyjaśnienia, co miałby oznaczać domniemany sufiks *-eta, to już problemy rzeczywiste i poważne. Uczony dopuszcza natomiast *-ěta, bo w przypadku tej samogłoski częściej spotykamy odstępstwa od przegłosu, jak *běda > bieda (dawniej biéda, potocznie bida) obok dawnego biada (zachowanego jako wykrzyknik).7 Ponieważ jednak języki słowiańskie nie znały przyrostka *-ěta, Łoś zakłada, że mamy do czynienia z prasłowiańskim złożeniem o zatartej, a przez to nieprzejrzystej budowie.

Trzeba jednak zauważyć, że w podobnie zbudowanym słowie *ob-věta ‘ofiara (przyrzeczona bogom)’, od którego pochodzi staropolskie obieta lub obiata, nie widać śladów utrzymania staropolskiej samogłoski długiej (hipotetyczne *obēta,  *obiāta, czego rezultatem byłoby niepoświadczone *obiéta, *obiåta), co z kolei trudno pogodzić z założonym przez Łosia rozwojem *kobьvěta > *kob(w)iēta, mającym wyjaśnić udokumentowane formy kobiéta, kobita.

Wszystkie te trudności można obejść, jeśli założymy, że pierwotna forma brzmiała kobita, a kobiéta i kobieta to warianty sztuczne, które powstały, gdy język literacki zapożyczył słowo ludowe, przy czym zapożyczający zakładali, że [i] jest gwarową realizacją ścieśnionej samogłoski é [e].8 Na poparcie tej hipotezy można przytoczyć fakt, że wariant kobita jest szeroko rozpowszechniony w gwarach regionalnych, czasem również tam, gdzie [i] nie jest typową kontynuacją historycznego é. Warto też zauważyć, że w cytowanym wyżej szesnastowiecznym urywku z Terencjusza mamy rym kobiety : zbyty, sugerujący wymowę kobity (wbrew pisowni).

Szczególną zaletą hipotezy o pierwszeństwie kobity jest fakt, że przyrostek -ita nabiera sensu bez założeń czynionych ad hoc. Jest to formant tworzący przymiotniki własnościowe, np. pospolity (od wyrażenia pospołu ‘wspólnie’), znamienity (od znamię ‘znak rozpoznawczy’), rozmaity (od prasłowiańskiego *orz-majь ‘rozmach, szeroki gest’) itd. Od *kobь, które oznaczało ‘wróżba, los, przeznaczenie, szczęście’, lecz miało także szereg znaczeń pobocznych w rodzaju ‘zły omen, utrapienie’  łatwo byłoby utworzyć przymiotnik *kobitъ. Hipotetyczne *kobita žena oznaczałoby nie ‘wróżbiarka’, jak u Łosia, ale raczej – w swobodnej interpretacji – ‘kawał cholery’, jak sugeruje (mniej dosadnie) słownik etymologiczny języków słowiańskich pod redakcją Olega Trubaczowa (tom 10, 1983). Zaznaczmy jednak, że interpretacja przeciwna – ‘przynosząca szczęście, stanowiąca dar losu’ – jest także możliwa wobec wspomnianej wieloznaczności podstawowego rzeczownika. Słowo kobita byłoby wtedy z pochodzenia komplementem, nie przytykiem. Wybór pozostawiam znawcom natury ludzkiej. Jeśli z takiego związku frazeologicznego usunąć domyślny rzeczownik, sam przymiotnik łatwo ulega substantywizacji, czyli przekształceniu w rzeczownik bez zmiany formy.

Ryc. 3.

Konkluzja

Stuprocentowej pewności raczej nigdy mieć nie będziemy (na przeszkodzie stoi brak danych w innych językach słowiańskich i ograniczona dokumentacja najdawniejszej polszczyzny), ale ostatnia z omówionych etymologii jest moim zdaniem jedyną, która w ogóle nosi jakiekolwiek znamiona prawdopodobieństwa i nie wymaga od językoznawcy przyjmowania na wiarę karkołomnych założeń.9 Wydźwięk pejoratywny słowa kobita/kobieta wcale nie musiał wynikać ze skojarzeń z chlewem lub ludową magią. Sam fakt, że było to słowo „gminne” (podobnie jak np. baba), wystarczył, żeby traktowano je jako mało stosowne w języku literackim i stylu oficjalnym.

Pełna nobilitacja słowa kobieta w ostatnich stuleciach zbiegła się w czasie ze stopniową emancypacją kobiet. Może dobrze się złożyło, że język polski przeprowadził zmianę leksykalną umożliwiającą symboliczne zerwanie z bagażem etymologicznych skojarzeń, które ciągnęły się za niewiastą i białogłową.

Przypisy

  1. Jako samogłoski przednie liczyły się prasłowiańskie *i, *ь, *e, *ę, *ě i ich staropolskie refleksy, powodujące zmiękczenie poprzedzającej spółgłoski. ↩︎
  2. Ostrzeżenie: wbrew temu, co można przeczytać nie tylko w źródłach popularnych, ale nawet w artykułach językoznawczych, pierwiastek indoeuropejski *gwen- nie jest w żaden sposób spokrewniony z czasownikiem *ǵenh1 ‘płodzić, rodzić’ (którego pochodne widzimy między innymi w słowach takich jak generacja, genealogia, genitalia, genetyka i gender). Podobieństwo między nimi jest powierzchowne i czysto przypadkowe. ↩︎
  3. Forma *woid- była z kolei wariantem pierwiastka czasownikowego *weid-/*wid- ‘ujrzeć’, wyrażającym skutek czynności, podobnie jak angielski czas present perfect (‘zobaczyłem’ = ‘wiem’). Oznacza to, że polskie czasowniki widzieć i wiedzieć są spokrewnione. ↩︎
  4. I symetrycznie – słowo mąż, oznaczające po staropolsku mężczyznę, przybrało stopniowo znaczenie zawężone ‘mężczyzna żonaty’. Rzeczowniki mężczyna lub mężczyzna miały pierwotnie znaczenie zbiorowe ‘mężczyźni, ród męski’ (analogicznie do praindoeuropejskiego *gwen-h2). ↩︎
  5. Zaznaczam tu średniopolskie samogłoski „pochylone” (å, é) kontynuujące staropolskie długie ā, ē. Zostały one wyeliminowane z polszczyzny współczesnej głównego nurtu (ale nie z dialektów!). Pozostał tylko ortograficzny ślad dawnego długiego ō (pisownia ó) i kontrast dawnych samogłosek nosowych: krótkiej (kontynuowanej jako ę) i długiej (ą). Ortografia staropolska i średniopolska w zasadzie odróżniała historyczne samogłoski krótkie i długie, ale nie robiła tego konsekwentnie. Kreskowane é wymawiano [e] (z tendencją do zmiany w [i] lub [ɨ]) w odróżnieniu od bardziej otwartego „jasnego” e [ɛ], wymawianego podobnie jak w naszych czasach. Patrz też tutaj i tutaj. ↩︎
  6. Słowa prawdopodobnie pokrewne występują w językach germańskich, np. angielskie happen i happy. ↩︎
  7. Wynikiem przegłosu samogłoski *ě było a, patrz oboczności typu lato : w lecie, siano : siennik (prasłowiańskie *lěto, sěno). ↩︎
  8. Zrównanie samogłosek é oraz (zależnie od kontekstu) i lub y było częste w języku ogólnym w XVII w., ale w gwarach mogło następować wcześniej. Wahania pisowni typu kryska ~ kréska albo chléb ~ chlib zdarzały się sporadycznie już w XVI w. ↩︎
  9. Spośród hipotez całkowicie fantastycznych i nienadających się do dyskusji można wspomnieć wyprowadzanie kobiety ze słownictwa bałtycko-fińskiego (z powoływaniem się na słowa wątpliwej autentyczności) albo kuriozalną etymologię zaproponowaną w słowniku Bańkowskiego (z rzekomego złożenia dolnoniemieckiego oznaczającego ‘kozę z chlewa’). ↩︎

Opis ilustracji

Ryc. 1. Barbara Radziwiłłówna, małżonka Zygmunta Augusta, jako renesansowa niewiasta bądź białogłowa (patrz: głowa owinięta białą podwiką). Malarz z kręgu Lucasa Cranacha Młodszego, ok. 1550 r. (domena publiczna).
Ryc. 2. Rok 1895. Niektóre kobiety (dawniej niewiasty) odkrywają, że żona może robić to samo, co mąż: studiować, jeździć na rowerze, dostać Nobla, a może nawet dwa. Maria i Pierre Curie pod swoim domem w Sceaux pod Paryżem z rowerami, które kupili, żeby pojechać w podróż poślubną po francuskiej prowincji (domena publiczna).
Ryc. 3. Nieformalna ankieta przeprowadzona wśród użytkowników 𝕏/Twittera. Wynika z niej, że ok. dwóch trzecich respondentów używa wymowy [kɔˈbita], głównie w intencji żartobliwej, rzadziej jako wariantu potocznego niezabarwionego emocjonalnie lub z intencją pejoratywną („mówiąc źle o kobiecie”). Z komentarzy wynika, że także w zdrobnieniu kobitka/kobietka wybór wariantu wymowy ma subtelne i trudno uchwytne znaczenie.