Zapomniane liczebniki (2): Idąc samotrzeć, zyskujesz w trójnasób

Poprzedni odcinek miniserii:
Ceść 1. Federico Fellini, Półdziewięta

Jak pokazałem w pierwszej części tej miniserii, w języku staropolskim istniały formy proste liczebników porządkowych, odziedziczone z języka prasłowiańskiego:

liczebnikrodzaj męskirodzaj nijakirodzaj żeński
1pirzwpirzwopirzwa
2wtórwtorowtora
3trzećtrzeciétrzeciå
4cz(t)wartcz(t)wartocz(t)warta
5piętpiętopięta
6szostszostoszosta
7siodmsiodmosiodma
8osmosmoosma
9dziewiętdziewiętodziewięta
10dziesiętdziesiętodziesięta

W razie potrzeby można je było tworzyć od liczebników jeszcze wyższych, ale ograniczmy się do tych, które faktycznie można spotkać w konstrukcjach staropolskich. Trzeba wspomnieć, że nawet w tych językach słowiańskich, które zachowały zarówno prostą, jak i złożoną odmianę przymiotników, w przypadku liczebników porządkowych zdecydowanie przeważała odmiana złożona. Formy proste są tak rzadkie, że można by było wątpić w ich realne istnienie, gdyby nie fakt, że to właśnie one zostały wykorzystane do tworzenia niektórych specjalnych typów liczebników: połówkowych (już omówionych) i zespołowych, o których będzie za chwilę mowa. Ponadto zdarzało się ich użycie przysłówkowe lub rzeczownikowe. Na przykład staropolski liczebnik pirzw < prasłow. *pьrvъ jest zawarty w takich słowach współczesnych jak pierw, wpierw, najpierw, a wtór został zaadaptowany jako rzeczownik o znaczeniu ‘akompaniament’.

Ponieważ już wiemy, skąd się wzięły te dziwne liczebniki, rzućmy okiem na ich kolejne zastosowanie. Polszczyzna (podobnie jak inne języki słowiańskie) posiadała tzw. liczebniki zespołowe, informujące o tym, że rzeczownik, do którego się odnoszą, jest członkiem grupy działających podmiotów o liczebności n. Były one złożeniami przymiotnika sam (w znaczeniu ‘we własnej osobie’) z liczebnikiem porządkowym w formie prostej. Do naszych czasów najlepiej zachowały się słowa samowtór ‘on sam jako drugi’ (czyli we dwójkę z kimś innym) i samotrzeć ‘on sam jako trzeci’ (czyli w towarzystwie dwu innych osób), ale w starszej literaturze (choćby w Trylogii Sienkiewicza, gdzie język dialogów, a miejscami i narracji stylizowany jest na średniopolski) można spotkać przykłady innych liczebników tego typu. Weźmy jako przykład deklarację Onufrego Zagłoby w Ogniem i mieczem:

Dalibóg, z waćpanami i z księciem naszym na czele ruszyłbym samopięt, choćby na Stambuł.

Samopięt oznacza tu ‘sam jako piąty’ (w towarzystwie was trzech i księcia). Bez księcia, ale z Wołodyjowskim, Skrzetuskim i Podbipiętą Zagłoba ruszałby samoczwart. Liczebniki zespołowe mogły przybierać także formę żeńską (rzadko nijaką). Utrwalonym w tradycji przykładem jest święta Anna samotrzecia (z Matką Boską i małym Jezusem) jako motyw ikonografii chrześcijańskiej. O ile jednak element -trzecia jest łatwo rozpoznawalny dla współczesnego oka i ucha, to trudno to samo powiedzieć o jego męskim odpowiedniku -trzeć. Dlatego jeśli ktoś, kto mało wie o starszej polszczyźnie, natyka się w literaturze na słowo samotrzeć, rozpoznaje w nim głównie element samo- i często interpretuje go jako ‘sam, w pojedynkę’, nie zawracając sobie głowy analizowaniem reszty wyrazu. Kontekst nie zawsze wyjaśnia, że chodzi o zespół. Skutek bywa taki, że słowo zostaje przyswojone w błędnym znaczeniu: ‘samodzielnie, bez towarzystwa’. I nie jest to praktyka wyłącznie współczesna ani ograniczona do osób słabo wykształconych. Ze zdumieniem natknąłem się na kilkakrotne użycie samotrzeć ewidentnie w znaczeniu ‘w pojedynkę’ w powieści Księżna łowicka Wacława Gąsiorowskiego (1869–1939; zbieżność nazwisk przypadkowa). Na przykład jeden z bohaterów (Walery Łukasiński) mówi:

– Wybornie! Tedy, mój Jędrzejowski, stawcie czoło bryce, a ja tymczasem opłotkami samotrzeć. W razie czego, nie widziałeś mnie.

… po czym samotnie kieruje się ku furtce między opłotkami.

Błędem bardzo pospolitym i popełnianym nawet przez historyków sztuki jest święta Anna samotrzeć, co można odebrać jako sugestię, że święta Anna była mężczyzną. Łatwo jednak zrozumieć, jak dochodzi do takich wykolejeń. Świadomość, że liczebniki zespołowe zawierają liczebnik porządkowy z końcówką wyrażającą rodzaj, zatarła się w świadomości użytkowników polszczyzny. Formy samowtór i samotrzeć (nawet poprawnie interpretowane pod względem semantycznym) wydają się współczesnym użytkownikom języka nie przymiotnikami, ale nieodmiennymi przysłówkami. Używamy ich rzadko i gdyby nawet strzeliło nam do głowy – na zasadzie „staropolszczyznę się mnie zachciało” – nadać styl archaiczny stwierdzeniu, że Marysia wracała ze szkoły w towarzystwie jednej bliżej nieokreślonej osoby, to powiemy raczej „Marysia wracała ze szkoły samowtór” niż „samowtóra”. Nawiasem mówiąc, w dawniejszej polszczyźnie trzeba było uważać, mówiąc tak o kobiecie, bo samowtora mogło oznaczać ‘ciężarna, brzemienna’.

Leonardo da Vinci, Święta Anna samotrzecia (albo raczej samoczwarta, jeśli doliczyć baranka). Muzeum Luwru, Paryż. Źródło: Wikipedia (domena publiczna).

W XV–XVI w. łatwo było tworzyć w ten sposób nawet dość skomplikowane liczebniki, na przykład samowtórnaćcie. Co to znaczy? Zacznijmy od tego, że liczebniki od 11 do 19 tworzono, dodając do liczebnika z zakresu 1–9 wyrażenie na dziesięcie (odpowiadające dzisiejszemu na dziesięciu): jeden na dziesięcie, dwa na dziesięcie itd. Z czasem wyrażenie to uległo uproszczeniu fonetycznemu, wskutek czego zatarła się jego struktura: na dziesięcie > -naćście, -naćcie, -naście. Liczebnikowi dwa na dziesięcie (dwanaćcie, dzisiejsze dwanaście) odpowiadał zatem liczebnik porządkowy w formie prostej wtór na dziesięcie > wtórnaćcie ‘dwunasty’. A zatem samowtórnaćcie to ‘sam plus jedenaście innych osób’ (razem dwanaście). Podobnie samotrzećnaćcie to ‘on sam plus dwanaście osób’ (razem trzynaście). Zapewne istniał także liczebnik zespołowy *samopirzwnaćcie (*samopierwnaście) ‘sam i dziesięć innych osób’ (razem jedenaście), ale nie jest on bezpośrednio udokumentowany w zachowanych tekstach staropolskich.

Fakt, że w liczebnikach połówkowych i zespołowych zachowały się formy proste liczebników porządkowych, niemal nieużywane samodzielnie nawet w najstarszej polszczyźnie, świadczy o ich bardzo dawnym pochodzeniu. Ponieważ komponent liczebnikowy przybierał w nich nietypową, niekiedy trudno rozpoznawalną postać, nic dziwnego, że bywały one przekształcane na różne sposoby, przybierając nieco przejrzystszą strukturę. Na przykład zamiast samodziesięt z czasem spotykamy samodziesiąt, samodziesięć, ewentualnie forma prosta mogła być zastępowana przez złożoną: samodziesiąty, samdziesiąty (podobnie samotrzeci, samoczwarty itp.). Zamiast wspomnianego wyżej samotrzećnaćcie w XVI w. widzimy wersję „unowocześnioną” samotrzynast. Takie rozchwianie strukturalne i mnożenie się nowych wariantów jest charakterystyczne dla formacji archaicznych i stopniowo wychodzących z użycia. Fani Andrzeja Sapkowskiego mogą się jeszcze od biedy natknąć na samoszóst (zamiast samoszost).

Istniała jeszcze jedna seria liczebników opartych na odmianie prostej przymiotników, mianowicie liczebniki zbiorowe. Do dziś używamy ich rodzaju nijakiego: dwoje, oboje, troje, czworo, pięcioro itd. Miały one pierwotnie także rodzaj męski (np. dwój, czwór) i żeński (dwoja, czwora) i zachowywały się jak przymiotniki. Dodane do rzeczownika oznaczały, że coś lub ktoś tworzy zbiór n elementów: dwój sposób, dziesięcioro przykazanie, pięciora księga. Wyrażenie dwój duch (podwójna dusza) widzimy jeszcze u Mickiewicza w wierszu Przyjaciele (o Leszku i Mieszku). W rodzaju męskim i nijakim  liczebniki dwój (dwoje), obój (oboje) i trój (troje) już w języku staropolskim upodobniły się do podobnie wyglądających zaimków (mój, twój, swój), przybierając w dopełniaczu formę dwojego, obojego, trojego (zamiast *dwoja, *oboja, *troja). Pod ich wpływem formy dopełniacza liczebników od czwór w górę zaczęły również wstawiać -g- do dopełniacza: czworaczworga. To „pasożytnicze” -g- zainfekowało pozostałe przypadki zależne (czworgu, czworgiem), a kolejny rzut infekcji ogarnął formy, z których -g- pierwotnie przywędrowało: zamiast dwojego mamy dziś dwojga. Czasem nawet mianownik poddawał się tej tendencji (siedmiorgo). Był to proces stopniowy, rozciągnięty na całe stulecia. Wyrażenia takie jak obojego rodzaju albo obojej płci można było spotkać sporadycznie jeszcze w XIX, a nawet XX w.

Już w XV w. pojawiła się konstrukcja alternatywna: liczebnik zbiorowy zaczął się zachowywać jak rzeczownik rodzaju nijakiego, a określany przezeń rzeczownik (dowolnego rodzaju) występował w dopełniaczu. Zamiast dziesięcioro przykazanie (dopełniacz: dziesięciora przykazania) pojawiło się dziesięcioro przykazań (dopełniacz: dziesięciorga przykazań). Stąd mamy także dziewiętnastowieczne Królestwo Obojga Sycylii (Sycylia właściwa plus Królestwo Neapolu). Nie było błędem użycie liczebników zbiorowych tego typu z rodzajem męskim (czworo rycerzy) lub żeńskim (dwoje panien). Ponieważ jednak poręczniej było w takich razach używać zwykłego liczebnika (czterej rycerze, dwie panny), zakres użycia liczebników zbiorowych był coraz bardziej ograniczany. Dziś używamy ich niemal wyłącznie z rzeczownikami rodzaju nijakiego oznaczającego istoty ożywione, zwłaszcza ludzi, ale fakultatywnie też zwierzęta (dwoje dzieci, troje piskląt), z rzeczownikami nieposiadającymi liczby pojedynczej (czworo drzwi), z takimi, których liczba mnoga jest dawną liczbą podwójną (ośmioro oczu) i dla wyrażenia liczebności zbioru ludzi różnej lub niewiadomej płci (trzydzieścioro demonstrantów, troje uczestników). Ponadto zachowało się kilka połączeń zakonserwowanych przez tradycję, jak dziesięcioro przykazań, trojga imion albo obojga płci (jako synonim obu płci).

Forma prosta liczebników zbiorowych rodzaju męskiego (dwój, trój, czwór) w zasadzie wyszła z użycia, ale widzimy ją okazyjnie w pierwszym członie złożeń  złożeń (trójkąt, trójnóg) oraz jako składnik serii liczebników „krotnych”, których drugim składnikiem jest zapomniany dziś rzeczownik rodzaju męskiego nasób ‘taka sama ilość, tyle samo’. Dosłownym znaczeniem wyrażenia dwój nasób było ‘podwojona ilość’. Stąd zachowane do dziś połączenia w(e) dwójnasób, w trójnasób, w(e) czwórnasób (czyli podwójnie, potrójnie, poczwórnie). Dawniej równie dobrze mogło być w dziesięciórnasób.

Nawet ludzie wykształceni i oczytani łatwo mylą te egzotyczne typy liczebników. Zdarza się w szczególności mylenie liczebników zespołowych z krotnymi. Jeśli już musimy się popisywać stylem archaizującym, to pamiętajmy: można coś komuś wynagrodzić w czwórnasób (poczwórnie, po czterykroć), ale jeśli na przykład ktoś podróżuje z trojgiem towarzyszy, to robi to samoczwart, a nie w czwórnasób. Wpadki zdarzają się każdemu. Profesor Jan Miodek, który przecież jest wybitnym polonistą i zna polszczyznę na wylot, w jednym krótkim felietonie podał dwie fikcyjne, błędnie utworzone formy: !samoczwór i !samopiąć (zamiast samoczwart, samopięt). Niech to pocieszy mniej utytułowanych koneserów staropolszczyzny.

Czy znacie język polski? (5): Co zacz i przecz się swarzy ni ocz

Inne odcinki serii i wpisy pokrewne:

Część 1. Reguła Wackernagla
Część 2. Niepożądane misie
Część 3. Weń, doń i inne dziwne połączenia
Część 4. Co zasię przedsięwziąć z nasięźrzałem
Patrz także: Wzięłem i poszłem: krótki wykład o względności norm

Nie zawsze zdajemy sobie sprawę z tego, jak szacowne i starożytne jest słownictwo, którego używamy. Dotyczy to nawet skromnych i nierzucających się w oczy zaimków. Zaimek, który znamy dzisiaj jako co, ma dość skomplikowaną historię. Jego praindoeuropejskim przodkiem był zaimek pytajny rodzaju nijakiego, którego mianownik i biernik brzmiały *kʷid (patrz łacińskie quid), a dopełniacz *kʷesjo lub w wersji nieco uprodszczonej *kʷeso.

W języku prasłowiańskim końcowe *d znikło, a * straciło zaokrąglenie warg, a następnie uległo zmiękczeniu przed samogłoskami przednimi. Krótkie *i rozwinęło się w nienapiętą samogłoskę *ь. W wyniku tych zmian pojawiły się formy prasłowiańskie: mianownik/biernik *čь, dopełniacz *česo. Pierwszy z nich miał prasłowiańską formę oboczną powstałą wskutek dodania do niego zaimka wskazującego *to (z praindoeuropejskiego *tod). Z tego połączenia powstało *čьto, którego refleksy spotykamy w językach wschodnio- i południowosłowiańskich.

Już w okresie prasłowiańskim istniała tendencja do zastępowania odziedziczonej końcówki dopełniacza w zaimkach, *‑eso, przez słowiańską innowację *‑ego/*‑ogo. Jednak forma *česo przeżyła szczególnie długo w językach zachodniosłowiańskich, opierając się zastąpieniu przez *čego skuteczniej niż inne zaimki. Uległa tylko nieznacznym zmianom: samogłoska pierwszej sylaby zredukowała się fonetycznie, wskutek czego powstała forma *čьso.

Zanim jeszcze wyodrębnił się język polski, *čьso, które jako forma izolowana i morfologicznie nieprzejrzysta nie było wyraźnie postrzegane jako dopełniacz, zaczęło być traktowane jako rozszerzona, bardziej wyrazista forma mianownika/biernika *čь (niewygodnie krótkiego, tym bardziej że słaba samogłoska *ь miała tendencję do całkowitego zaniku). Dawny biernik ostał się tylko w połączeniach z przyimkami, podczas gdy „swobodna” forma *čьso mogła odgrywać jednocześnie rolę mianownika, biernika i dopełniacza. W tej ostatniej funkcji zaczęło ją zastępować *čego (analogiczne do *jego), choć – jak zobaczymy – ten proces, rozpoczęty ponad tysiąc lat temu, nadal bynajmniej się nie zakończył.

Stan staropolski był następujący: podstawową formą mianownika/biernika było *čьso, które po zaniku słabej samogłoski dało czso (tak właśnie pisane w najstarszej polszczyźnie). Wskutek asymilacji fonetycznej rozwinęło się one w cso i wreszcie w co (XVI w.). W dopełniaczu szerzyło się *čego > czego. Natomiast po przyimkach wymagających biernika zachowała się reliktowa forma *čь, po utracie samogłoski skrócona do ‑cz (pisanego łącznie z przyimkiem). Wrócimy do niej za chwilę, ale trzeba wspomnieć o jeszcze jednej formie: zaimku zaprzeczonym, który miał formę *ni-čь (wersja archaiczna) lub *ni-čьso (wersja nowsza), stąd piętnastowieczne warianty nicz, niczso, nicso oraz (z zanikiem samogłoski w drugiej sylabie) niczs, nics i dominujące od XVI w. nic.

Opowiadanie Stanisława Lema o maszynie, która zaczęła robić nic (w odróżnieniu od nierobienia nic).

Staropolskie połączenia ‑cz z przyimkami wyglądały następująco: wecz (stopniowo zastępowane przez we czso, a następnie w co), ocz (o co), zacz (za co). Przyimek przez miał starszy wariant prze (widoczny w skostniałych wyrażeniach takich jak przeto ‘dlatego’ i przebóg < prze Bóg ‘na Boga’), tworzył więc połączenie przecz (przez co), używane głównie w znaczeniu ‘dlaczego, czemu’. Niektóre z nich przetrwały w utartych zwrotach, tak archaicznych, że właściwie nie rozumiemy dziś ich budowy. Sienkiewicz w Trylogii wielokrotnie używa przecz lub przeczże, zapewne jednak większość współczesnych czytelników nie wie, co to za formy. Zacz przetrwało w zwrocie kto on zacz, choć historycznie poprawną formą jest raczej co zacz, odpowiadające współczesnemu co za jeden – dosłownie: ‘co za co(ś)’. Pytano zatem: „coście zacz?” albo „co to zacz jest?” Można też było powiedzieć: „proście, ocz chcecie”, „wecz mam nalać wina?” albo „pocześ tu przyszedł?” Połączenia takie były całkowicie żywe w XVI w., w czasach Reja czy Kochanowskiego, póżniej jednak ich zakres użycia zaczął się kurczyć, aż pozostała po nich tylko garść zleksykalizowanych „żywych skamieniałości”.

Ciekawe było zachowanie partykuły przeczącej ni w połączeniach z przyimkiem i zredukowaną formą zaimka ‑cz. Dziś mówimy za nic, natomiast dawniej można było powiedzieć ni zacz, przesuwając negację przed przyimek. Jeśli ktoś się użalał: „nizacz mnie nie mają” (albo, co na jedno wychodziło, „nizacz mię mają”), to miał na myśli, że jest lekceważony. „Swarzyć się ni ocz” oznaczało ‘kłócić się o nic’. Z kolei ni przecz oznaczało ‘bez powodu’, a ni nacz – ‘na nic, na próżno’. I wreszcie ni wecz było odpowiednikiem dzisiejczego w nic.

Już w XVI w. ludzie mówiący po polsku zaczynali tracić wyczucie, jak poprawnie używać tych zwrotów. Mając do wyboru ni zacz i za nic (o tym samym znaczeniu) tworzyli hybrydy w rodzaju za nizacz ‘za darmo’ lub ‘tanio, za psi grosz’. Były one tautologiczne jak masło maślane, ale tautologie zwykle niezbyt wadzą użytkownikom języka. Podobnie ze skrzyżowania synonimowych wyrażeń ni wecz i w nic powstało hybrydowe w niwecz, współcześnie pisane łącznie i zachowane w wyrażeniu obrócić wniwecz ‘unicestwić’. Dawniej można także było iść w niwecz ‘znikać, marnować się’ albo czynić coś w niwecz ‘nadaremnie’. Oczywiście to właście od ni wecz utworzono czasownik niweczyć ‘pozbawiać wartości, udaremniać’.

Wspomniałem, że innowacyjny dopełniacz czego nie do końca wyparł odziedziczone co. Dotyczy to zwłaszca jego zanegowanej formy niczego, która nadal nie zastąpiła nic w funkcji dopełniacza. Po przyimkach wymagających dopełniacza mamy zawsze czego i niczego: „od czego zaczniemy?”, „ta rura jest do niczego”. Jednak czasowniki bywają bardziej tolerancyjne. Niektóre z nich, choć normalnie rządzą dopełniaczem, dopuszczają co na równi z czego. Dotyczy to zwłaszcza czasownika chcieć. Od najdawniejszych czasów można zapytać zarówno „co chcesz?”, jak i „czego chcesz?”. Można powiedzieć „nie ma co żałować”, lecz równie dobrze „nie ma czego żałować”. Zdania takie jak „gdzieżem ja nie był, cóżem nie widział!” odczuwamy jako nacechowane stylistycznie, ale nie jako niegramatyczne.

Szczególnie dużo swobody ma zaimek nic, który  po dziś dzień jest używany wymiennie z niczego po czasownikach zanegowanych. Spójrzmy na kilka charakterystycznych przypadków, gdzie obie wersje są jednakowo poprawne:

Nic nie pamiętam. | Niczego nie pamiętam.
Nie kupiłem nic na obiad. | Nie kupiłem niczego na obiad.
Nic mi nie brakuje. | Niczego mi nie brakuje.
Nie widzę w tym nic zdrożnego. | Nie widzę w tym niczego zdrożnego.
Nic tu nie ma. | Niczego tu nie ma.

W wielu tradycyjnie utrwalonych konstrukcjach można użyć tylko nic w charakterze dopełniacza:

Nie mam nic przeciwko temu.
Ona nie ma w sobie nic z małej dziewczynki.
To wszystko nic nie znaczy.
Nie mam tu nic do roboty.
Nic a nic nie rozumiesz.

Z drugiej strony niczego jest obowiązkowe w zwrotach takich jak niczego sobie albo niczego nieświadom, gdy zaimek nie towarzyszy czasownikowi.

Spotykałem się z próbami pedantycznego „poprawiania” nic na niczego w zdaniach typu „nic mu nie można zarzucić”, przy czym poprawiający argumentował, że przecież nic jest biernikiem, a nie dopełniaczem. To po prostu nieprawda. Jeżeli nic jest zależne składniowo od czasownika, to nie tylko pozostaje pełnoprawną formą dopełniacza, ale jako spadkobierca pierwotnego *ni-česo ma do tego prawo historyczne sięgające czasów, gdy *ni-čego nawet jeszcze nie istniało.

Czy znacie język polski? (4): Co zasię przedsięwziąć z nasięźrzałem

Inne odcinki serii i wpisy pokrewne:

Część 1. Reguła Wackernagla
Część 2. Niepożądane misie
Część 3. Weń, doń i inne dziwne połączenia
Część 5. Co zacz i przecz się swarzy ni ocz
Patrz także: Wzięłem i poszłem: krótki wykład o względności norm

Jako się rzekło wcześniej, bezrodzajowe zaimki osobowe (pierwszej i drugiej osoby liczby pojedynczej oraz zwrotny) miały w języku staropolskim następujące formy (dla uproszczenia podane we współczesnej pisowni):

biernikdopełniaczcelowniknarzędnikmiejscownik
mię (mie)mniemnie (mi)mnąmnie
cię (cie)ciebietobie (ci)tobątobie
się (sie)siebiesobie (si)sobąsobie
Odmiana zaimków staropolskich.

Formy w nawiasach to warianty enklityczne, posłuszne regule Wackernagla. Osobne „słabe” formy biernika (z samogłoską nienosową) były używane konsekwentnie tylko w dialekcie małopolskim jako dopełnienie czasownika. Forma si wcześnie wyszła z użycia (co język potoczny skompensował sobie wprowadzeniem nowej enklityki se). Formy mi, ci istnieją nadal i mają się świetnie, a nawet szerzą się w konstrukcjach typu mi się pod akcentem. Warto zauważyć, że form enklitycznych nie używano z przyimkiem: nigdy nie mówiono !ku mi ani !ku ci, ale wyłącznie ku mnie, k tobie (albo ku tobie).

W tym systemie w ciągu XVII i XVIII w. zaszły dość istotne zmiany dotyczące biernika i dopełniacza. Pojawiła się tendencja do ujednolicenia obu przypadków, przy czym dawne formy dopełniacza traktowane były coraz częściej jako „mocne” (ortotoniczne), a dawne formy biernika jako „słabe” (atoniczne, enklityczne). Na przykład ciebie tu nie potrzeba (z akcentowanym zaimkiem), ale nikt cię nie lubi. Taki stan rzeczy utrwalił się mniej więcej we współczesnym języku, choć do dziś użycie cię i się jako enklitycznego dopełniacza podlega wahaniom (nienawidzę ciebie/cię albo mam ciebie/cię dość), co świadczy o nadal trwającej ewolucji. Nie ma natomiast wahań w przypadku mnie, bo forma mię została niemal całkowicie wyparta z żywego języka. Zauważmy przy okazji, że wymowa mię, cię, się jako [mʲɛ], [tɕɛ], [ɕɛ] (bez nosowości) jest zwykłym przypadkiem regularnego we współczesnej polszczyźnie odnosowienia ę na końcu wyrazu i nie ma bezpośredniego związku ze staro(mało)polskimi formami słabymi mie, cie, sie.

Jedną z konsekwencji wprowadzania mnie, ciebie, siebie w bierniku było skolonizowanie przez te formy jednej ze szczególnych nisz ekologicznych zaimków, mianowicie zwrotów przyimkowych. Pierwotnie było tak: po przyimkach wymagających biernika występowały tylko mię, cię, się. Na przykład: przez mię, przed cię, za się. Po przyimkach wymagających dopełniacza było natomiast: dla mnie, beze mnie, do ciebie, z siebie. Gdy kontrast między biernikiem a dopełniaczem uległ zaburzeniu i zaczął się zacierać, zdarzało się, że przez analogię do przed cię mówiono do się lub dla cię, ale częściej występowała migracja w drugą stronę. Ponieważ pojawiła się tendencja do używania mię, cię, się tylko jako swobodnych enklityk, zaczęto ich unikać po przyimkach. Od XVII w. najpierw sporadycznie, a potem coraz częściej mówiono przeze mnie, przed ciebie, po ciebie, za siebie, o siebie. W XIX w. ustalił się podział ról zbliżony do dzisiejszego. Nie mówimy już: „Ruszył przed się, nie oglądając się za się”. Archaizowanych form można użyć dla żartu i dla rymu, jak to robił Jeremi Przybora: „Dla cię, za cię, w szmacie…” Ale mój dziadek, gospodarz z zachodniego Mazowsza, powożąc, wołał do konia: k sobie! (w lewo) i od się! (w prawo).

Po starych wyrażeniach przyimkowych pozostały ciekawe relikty. Niektóre z nich funkcjonowały jako przysłówki lub partykuły, tworząc związki tak ścisłe, że traktowano je jako jeden wyraz, czego świadectwem jest łączna pisownia. Na przykład przed się ‘przed siebie’ utarło się w wyspecjalizowanych znaczeniach takich jak ‘nadal, wciąż’, a następnie ‘a jednak, wbrew pozorom, mimo wszystko’ i zaczęło być zapisywane jako przedsię oraz ulegać wewnętrznej asymilacji fonetycznej, ponieważ nie odczuwano już granicy morfologicznej między jego składnikami. Poniższe formy spotykamy powszechnie już w XVI wieku:

przed się > przedsię > przecię, przećsie, przećcie, przecie itp.

Można było też rozszerzać urobioną w ten sposób partykułę o przyrostki wzmacniające takie jak ‑ż lub ‑ć: przedsięż, przedsięć. Kiedy już o tym wiemy, to staje się oczywiste, że dzisiejsze przecież i przecie są pozostałościami tego zwrotu.

Mówiło się także brać (coś) przed się w znaczeniu ‘zajmować się czymś’. Wyrażenie to także uległo stopniowej fosylizacji:

wziąć przed się > wziąć przedsię, przedsię wziąć > przedsięwziąć

I choć nie mówimy już przed się, nadal mamy przedsiębiorstwo, przedsięwzięcie i przedsiębiorców; możemy też coś przedsięwziąć (rzadziej przedsiębrać).

Drugim popularnym wyrażeniem tego typu było za się ‘za siebie’. Jako partykuła zaczęło oznaczać mniej więcej ‘następnie, natomiast, z kolei, ponownie’; ulegało przy tym uproszczeniu fonetycznemu:

za się > zasię > zasie > zaś

W tej zredukowanej formie przybrało tyle odcieni znaczeniowych, że nieraz trudno je dokładnie zdefiniować. Może też wchodzić w skład bardziej rozbudowanych wyrażeń, jak zwłaszcza zaś, nie zaś itp. Znaczeń gwarowych w rodzaju ‘wara, nic ci do tego’ (do cudzego garnka zaglądać zasię!) nie da się zliczyć na palcach obu rąk. Mamy też szeroko rozpowszechnione regionalne zaś w znaczeniu przysłówkowym ‘później, potem’ oraz na zaś w znaczeniu ‘na później, na zapas’ (zostaw se coś na zaś). Osobliwie zaś poznańską specjalnością jest tautologiczne zaś potym ‘później’, a także zaś ale (tej, zaś ale jaką ty kawkę pijesz?), odpowiadające funkcjonalnie wzmocnionemu spójnikowi ‘a’.

Mamy ponadto koła wodne nasiębierne i podsiębierne zależnie od tego, czy biorą wodę na się, czy pod się. Ktoś wymyślił do kompletu przymiotnik śródsiębierne, raczej dziwaczny, bo nie istniał zwrot !śród się; pokazuje on jednak, jak działa analogia. W Wikipedii koło nasiębierne stało się nadsiębierne, także przez analogię (skoro „pod”, to i „nad”), ale wbrew etymologii. Kiedy przygotowywałem ten wpis, Mirosław Dworniczak przypomniał mi o istnieniu ładowarek różnych typów: przedsiębiernych, zasiębiernych oraz przedsięrzutnych i zasięrzutnych (dziękuję!). Terminologia techniczna nie zapomniała o swoich osiemnasto- lub dziewiętnastowiecznych korzeniach.

Nasięźrzał pospolity (Ophioglossum vulgatum), który niestety nie jest już w Polsce pospolity. Foto: Enzo De Santis. Źródło: Atlas roślin (licencja CC BY-NC-ND 4.0).

Na zakończenie zaś wspomnę jeszcze o nasięźrzale, pięknej i ciekawej paproci o niezwykłym pokroju. Jej charakterystyczny kłos zarodnionośny dał początek bajkom o „kwiecie paproci”. Nazwa nasięźrzału (starsze warianty: nasięźrza, nasięźrze) pochodzi od zwrotu na się źrzeć ‘patrzyć na siebie’, zapewne dlatego, że nasięźrzał uważany był za ziele magiczne o wielkiej mocy, powodujące, że kochankowie na się źrzą. Według Zygmunta Glogera (1903, Encyklopedia staropolska, hasło „Rośliny miłośnicze”) miało to działać tak:

Lud opowiada, że dziewczyna, chcąc zjednać sobie miłość chłopca, musi zdobyć tę paproć w szczególniejszy sposób. A więc upatrzywszy sobie za dnia miejsce, gdzie rośnie nasięźrzał, musi iść tam o północy nago i obróciwszy się tyłem – żeby jej djabeł nie porwał – rwać go, wymawiając pewną formułę, której liczne warjanty posiadamy – a więc np. taką:

Nasięźrzale, nasięźrzale,
Rwę cię śmiale,
Pięcią palcy, szóstą dłonią,
Niech się chłopcy za mną gonią;
Po stodole, po oborze,
Dopomagaj, Panie Boże.

Ostrzegam jednak, że nasz krajowy nasięźrzał (Ophioglossum vulgatum) to gatunek bardzo rzadki w Polsce i ściśle chroniony, nauka zaś nie potwierdza skuteczności magicznych praktyk z jego udziałem. Jest to przedsięż roślina nietuzinkowa. Nie mogę nie wspomnieć, że genom krajowego nasięźrzału ma 2n = 480 chromosomów (ponad dziesięć razy więcej niż ludzkie 46). Jeden z tropikalnych gatunków nasięźrzału, O. reticulatum, ma ich jeszcze trzy razy więcej, czyli 1440 (rekord świata organizmów żywych). Na tym na razie skończę, ale będzie jeszcze jeden odcinek o tym, co zacz, i przecz obracamy coś wniwecz.