Końca nie widać…

W rozmowie, którą prowadziłem ze znajomą z Twittera, padło pytanie o to, czy są jeszcze jakieś nieodkryte pierwiastki. Uważam, że odpowiedź „tak” stanowczo nie wyczerpuje tematu, więc jak zwykle zastanówmy się nad tym, co pamiętamy z lekcji chemii w szkole. Pewnie pamiętacie, że siódmy okres układu zawierał w sobie trzyliterowe symbole zaczynające się od „U”: pojawiał się tam symbol Uub a następnie Uut, Uuq, Uup, Uuh i tak dalej aż do Uuo. Kryły się pod nimi pierwiastki, których istnienia domyślaliśmy się z prawa okresowości, na którym opiera się układ okresowy.

Zacznijmy może od wyjaśnienia znaczenia samych symboli pierwiastków hipotetycznych. Zgodnie z nazewnictwem IUPAC (Międzynarodowej Unii Chemii Czystej i Stosowanej) symbol takiego pierwiastka jest zawsze trzyliterowy i pochodzi od połączenia pierwszych liter rdzeni liczbowych odpowiadających kolejnym cyfrom jego liczby atomowej, przy czym pierwsza litera takiego symbolu jest zawsze duża. Spójrzmy więc na ilustrację poniżej:

Jest to banalnie proste. W nazwie wystarczy połączyć trzy rdzenie. Spróbujmy więc odczytać symbol Unq według tej reguły. Un (1) nil (0) quad (4), czyli mowa o pierwiastku o liczbie atomowej 104, nazywanym według tej reguły unnilquad. Pod symbolem Uup kryje się wobec tego ununpent i tak dalej. Według tej reguły można konstruować kolejne nazwy i symbole hipotetycznych pierwiastków właściwie aż do Eee czyli ennenenu, mającego liczbę atomową 999, czyli dokładnie tyle protonów w jądrze. Tylko czy tworzenie takich symboli ma sens fizyczny, czy to tylko sztuka dla sztuki, gdyby ktoś chciał potrenować dykcję?

Stan wiedzy na dzień dzisiejszy jest taki, że możecie spokojnie zapomnieć o symbolach od Uub do Uuo. Obecnie układ okresowy zawiera 118 nazwanych pierwiastków; te o liczbach atomowych od 112 do 118 noszą kolejno nazwy: kopernik, nihon, flerow, moskow, liwermor, tenes i oganeson. Jeśli nie znacie tych nazw, to żaden wstyd − wszystkie odkryto po roku 2000. Nie wiem tylko, czy „odkryto” jest tu właściwym słowem. Wszystkie pierwiastki zawierające w jądrze więcej protonów niż ołów nie posiadają żadnych stabilnych izotopów. Ulegają rozpadowi radioaktywnemu z czasem półtrwania od miliardów lat (dzięki temu w naturze istnieją jądra takich pierwiastków jak tor czy uran) do milisekund. Jedyne jądra cięższe niż uran, jakie znaleźliśmy na naszej planecie, to śladowe ilości jąder neptunu i plutonu w rudach naturalnie występującego uranu. I to jest dziwne.

Jedyny proces rozpadu radioaktywnego, który zwiększa liczbę protonów jądrze, to rozpad beta minus, w którym jeden z neutronów przemienia się w proton. Uran nie rozpada się w ten sposób; wszystkie znane nam jego izotopy ulegają rozpadowi, emitując cząstkę alfa, tj. cząstkę składającą się z dwóch protonów i dwóch neutronów. Neptun i pluton mają więcej protonów w jądrze niż uran więc na pewno nie powstały w wyniku jego rozpadu. Najtrwalszy izotop neptunu to 237Np, którego czas połowicznego rozpadu to około 2 miliony lat; w przypadku plutonu jest to około 80 milionów lat dla najtrwalszego 244Pu i około 24,4 tysiąca lat dla spotykanego tam również izotopu 239Pu. Nawet jeśli jakiekolwiek ilości tych izotopów istniały przy powstaniu naszej planety, to nie było szans, aby dotrwały do naszych czasów. No ale jak sam napisałem, znaleźliśmy ich śladowe ilości w rudach uranu, a więc musiały się tam skądś pojawić.

Analiza złóż uranu, w których natrafiono na wspominane izotopy, naprowadziła badaczy na rozwiązanie. W 1972 roku grupa francuskich badaczy zauważyła, iż w złożu znajdującym się w Oklo na terenie Gabonu występuje pewna różnica zawartości izotopów uranu w rudzie. Jak do tej pory wszystkie badane złoża cechowała pewna prawidłowość: pochodząca z nich ruda uranu zawierała dokładnie 0,72% izotopu 235U; próbki pochodzące z Oklo zawierały go zaś znacznie mniej. Prawdę mówiąc, skład izotopowy rudy z tej kopalni bardzo przypominał skład wypalonego paliwa jądrowego. Co było takiego szczególnego w tym miejscu? Jaki był powód, dla którego ruda wydobywana w tej kopalni była inna niż wszędzie?

Obecnie neptunu mamy coraz więcej. Jak wspomniałem wcześniej, jest to odpad z wypalonych prętów paliwowych, których używamy w elektrowniach atomowych. Wymuszamy rozpad izotopu 235U, bombardując go neutronami, no ale pręty zawierają również w przewadze izotop 238, który może taki neutron pochłonąć, zwiększając swoją liczbę masową o 1. Takie jądro jest niestabilne i ulega rozpadowi beta minus, przemieniając się w neptun; dalsze bombardowanie pozwoli uzyskać pluton. Nasuwa się pytanie: czy taki proces mógł zajść naturalnie? Przecież paliwo używane w elektrowniach atomowych wymaga wcześniejszej obróbki, tak aby stosownie zwiększyć zawartość izotopu 235. Tak, teraz wymaga − ale czy taka konieczność występowała zawsze w przeszłości? Izotopy mają różne czasy połowicznego rozpadu. Zawartość tego, którego czas półtrwania jest krótszy, będzie maleć w czasie. I tak dzieje się z naturalnie występującym uranem: zawartość rozszczepialnego izotopu maleje, choć miliardy lat temu była wyższa. Oznacza to, iż wystarczyło zgromadzić w jednym miejscu odpowiednią jego ilość, aby mogła zajść reakcja łańcuchowa. O to postarała się rzeka płynąca w pobliżu Oklo, odpowiedniczka dzisiejszej Ogowe. Jej wody wymywały rudy uranu, gromadząc je np. w zakolach. Kolejnym szczęśliwym zbiegiem okoliczności jest sama woda − używamy jej w naszych reaktorach zarówno jako chłodziwa, jak i moderatora. Szacuje się że naturalny reaktor w Oklo mógł działać przez ok. 300 tysięcy lat, wytwarzając 100 mld kWh energii.

Czy tak więc wytworzono pozostałe pierwiastki siódmego okresu? Bombardując coraz cięższe jądra neutronami? Nie, to absolutnie bez sensu. Szanse na powstanie jądra w ten sposób są niewielkie, co oznacza konieczność posiadania wydajnych źródeł neutronów, a tymi są inne radioaktywne pierwiastki, których nie posiadamy nieograniczonych ilości. Swobodny neutron istnieje średnio około 15 minut, zanim ulegnie przemianie w proton, więc nie ma sensu nałapanie ich na zapas. Zresztą, jak wspomniałem, im jądro ma większą liczbę atomową, tym krócej istnieje, więc nie tylko musielibyśmy mieć dużo neutronów, ale również używać ich z odpowiednią precyzją, tak aby wstrzelić się we właściwy moment. Pewnym rozwiązaniem wydaje się użycie cząstek alfa: jeśli jądro je pochłonie, to zyskuje dwa protony i dwa neutrony, co daje więcej możliwości. Tak zresztą uzyskano pierwiastki takie jak np. kaliforn, nobel czy lorens. Tylko że nadal mówimy o liczbach atomowych nie większych niż 103. Dalsze doklejanie cząstek alfa w ten sposób staje się ekstremalnie trudne. Potrzeba nam bardziej wydajnego źródła neutronów i innych obiektów, które możemy wykorzystać.

O jakim bardziej wydajnym źródle mowa? Oprócz reaktorów mamy przecież bomby atomowe, w których zachodzą dokładnie te same procesy, co w reaktorze. I jest to prawda: w obszarach testów broni atomowej znaleziono pewne ilości jąder ameryku i kiuru. Tylko znów nie jest to odpowiednia metoda, aby produkować ciężkie jądra pierwiastków. Nie możemy w imię nauki robić rzeczy powodujących przedostawanie się odpadów tego rodzaju do środowiska, a w przypadku eksplozji bomby atomowej jest to nieuniknione: produkty rozszczepienia przedostają się do atmosfery, by opaść w najmniej spodziewanych miejscach. Pewne ilości ameryku znaleźliśmy m.in. na Antarktydzie oraz w koralowcach. Jak więc stworzyliśmy jądra pierwiastków od 104 do 118? Nie inaczej niż wcześniejsze: bombardując ciężkie jądra, tyle że nie cząstkami alfa, a czymś o wiele cięższym − jonami. Z tym że nie mogą być to jądra dowolnych pierwiastków, ale takich, których izotopy zawierają odpowiednie liczby protonów i neutronów. Jądra koperniku uzyskano na przykład, ostrzeliwując tarczę wykonaną z ołowiu jonami cynku rozpędzonymi uprzednio w akceleratorze do około 1/10 prędkości światła. Następnie powstałe jądra trzeba jak najszybciej schłodzić i liczyć na to, że uda się je złapać w odpowiednich detektorach. Ostatni z pierwiastków, tj. oganeson, udało się wytworzyć w ilości zaledwie czterech… jąder. To naprawdę droga zabawa: potrzeba odpowiednich izotopów, które dają szansę zlepienia się z ostrzeliwanymi w proporcjach pozwalających na istnienie choćby przez ułamek sekundy.

Czy wobec tego warto kontynuować? Prowadzić skomplikowane eksperymenty, których efektem są izotopy nie mające żadnego realnego zastosowania z uwagi na czas ich istnienia? Czy warto próbować z ósmym okresem? Gdzie jest koniec układu?

Mamy powody, aby przypuszczać, że ostatni z odkrytych pierwiastków, choć w konfiguracji elektronowej przypomina pozostałe gazy szlachetne, w standardowych warunkach jest ciałem stałym. Przyczyny tego należy upatrywać w tym samym zjawisku, które opisałem w tekście pt. Dlaczego złoto jest złote?. Im większa liczba protonów w jądrze, tym większa musi być liczba elektronów w samym atomie, aby pozostawał on elektrycznie obojętny. O ile nie można tych obiektów traktować jak naładowanych elektrycznie kuleczek krążących wokół jądra pozlepianego z kuleczek o ładunku przeciwnym, o tyle można im przypisać pewną cechę obiektów krążących po orbitach − moment pędu. Im jądro większe, tym szybciej musi się poruszać elektron znajdujący się na najbardziej zewnętrznej powłoce elektronowej. W przypadku superciężkich pierwiastków prędkości te stają się istotnymi ułamkami prędkości światła, co powoduje, że musimy uwzględniać efekty takie jak np. relatywistyczny wzrost bezwładności ciał w ruchu, popularnie, choć niezbyt szczęśliwie nazywany „relatywistycznym wzrostem masy”. Jakie ma to znaczenie dla granicy układu okresowego? Żaden obiekt obdarzony masą nie może osiągnąć prędkości światła, gdyż wymagałoby to nieskończonej energii. W przypadku oganesonu prędkości elektronów na powłoce walencyjne to około 70% prędkości światła. Może to oznaczać, że granica układu okresowego jest już gdzieś niedaleko, a jest nią ta liczba protonów, powyżej której elektron musiałby poruszać się szybciej niż światło. Szacuje się, że jest to nie więcej niż liczba Z = 210. Jeśli granicą jest prędkość c, to układ okresowy zamyka hipotetyczny biunnil.

Tylko jak to sprawdzić, skoro już obecnie wytwarzane jądra istnieją przez ułamki sekund? Pewnym rozwiązaniem może być model, przy którego powstaniu ogromy udział miała urodzona w Katowicach Maria Goeppert-Mayer. Zaproponowała ona mechanizm wyjaśniający powód, dla którego pewne izotopy są szczególnie stabilne. Pozwolę sobie zacytować słowa samej badaczki:

Wyobraź sobie salę pełną tańczących walca. Tancerze przesuwają się dookoła tej sali w koncentrycznych kołach. Dalej pomyśl, że w każdym kole możesz zmieścić dwa razy więcej tancerzy jeśli jedna para wiruje w kierunku ruchu wskazówek zegara, a druga w przeciwnym. A potem dodatkowa wariacja: pomyśl, że ci tancerze wirują w porywach, jak mistrzowie. Niektóre z tych par, które wirują w kierunku wskazówek zegara robią porywy w tym samym kierunku. Porywy pozostałych par są w kierunku przeciwnym. Tak samo z parami wirującymi w kierunku przeciwnym do kierunku wskazówek zegara – niektóre wykonują zrywy w tym samym kierunku, inne w przeciwnym.

Nie przypomina wam to czegoś? Atomy są szczególnie stabilne, gdy mają wypełnioną ostatnią powłokę elektronową, tak jak gazy szlachetne. Jądra wg. Marii są szczególnie stabilne, gdy mają wypełnione odpowiednie powłoki nukleonowe, które mogą być zajmowane przez pary protonów i neutronów. Liczby protonów i neutronów przy których powłoki nukleonowe są zamknięte, a dany izotop bardziej trwały w stosunku do sąsiednich, to 2, 8, 20, 28, 50, 82, 126 i 184 dla samych neutronów. Biorąc pod uwagę, że najcięższe stabilne jądro to 208Pb o magicznych liczbach protonów (Z=82) i neutronów (N=126), to rzecz wydaje się warta uwagi, zwłaszcza że sprawdza się również w innych przypadkach. Obliczenia wskazują iż kolejne liczby magiczne dla protonów to być może 114 i 120 a dla neutronów może być to liczba 196. Oznacza to że izotopy pierwiastków z ósmego okresu takie jak 304Ubn i 310Ubh powinny wykazywać podwyższoną trwałość i mieć izotopy istniejące nawet kilka miesięcy, choć ja przychylam się do opinii mówiących o godzinach.

fot. domena publiczna

Większość syntezowanych superciężkich jąder rozpada się w czasie rzędu milisekund, ale gdy uda się uzyskać jądra o większych liczbach neutronów, to zauważamy obszar nazywany wyspą stabilności W przypadku koperniku (Z=112) dodawanie kolejnych neutronów sprawia że jego izotop o liczbie masowej 285 ma czas połowicznego rozpadu ok. 29 sekund, a metastabilny izomer nawet 9 minut! Gra wydaje się być warta świeczki, stąd nasze, dotychczas bezskuteczne, próby syntezy unbinilu i unbiheksu. Jeśli uda się nam uzyskać odpowiednio stabilne izotopy tych pierwiastków, będzie to okazja, aby sprawdzić obliczenia, z których wynika, iż kolejna wyspa stabilności powinna znajdować się w okolicach liczby atomowej 164, gdzie mogą występować izotopy o czasach półrozpadu nawet rok i dłużej.

Takie pierwiastki mogą mieć interesujące zastosowania jako wydajne źródła neutronów czy materiał, którego będziemy używać do rozpoczęcia reakcji łańcuchowych w przyszłych reaktorach torowych. A najważniejszym powodem ich odkrycia jest w gruncie rzeczy nasza ciekawość, dzięki której nauka nigdy się nie kończy a Wszechświat zaskakuje nas coraz bardziej.

(c) by Lucas Bergowsky
Jeśli chcesz wykorzystać ten tekst lub jego fragmenty, skontaktuj się z autorem
.

Niestraszna opowieść o kwantowych duchach – część piąta

Niestraszna opowieść o kwantowych duchach – część pierwsza

Niestraszna opowieść o kwantowych duchach – część druga.

Niestraszna opowieść o kwantowych duchach – część trzecia

Niestraszna opowieść o kwantowych duchach – część czwarta

Poprzednią część zakończyliśmy opisem eksperymentu, który pozwolił nam zdobyć dowód na poprawność rozumowania Pauliego i Fermiego: dość zaawansowana fotopułapka ustawiona w pobliżu reaktora atomowego pozwoliła nam zaobserwować reakcję, której należało się według tej teorii spodziewać. I właściwie na tym można bym poprzestać – mamy to, czego szukaliśmy. Do teorii rozpadu beta dodajemy neutrino i teraz wszystko się zgadza. I tak by było, gdyby omawiane zjawisko było jedynym tego rodzaju. Tymczasem wiemy, że w naszym Wszechświecie rozpady, w których cząstki zmieniają się w inne wraz z emisją innych, są rzeczą powszechną. Czy tam też powstają neutrina? Jeśli tak, to jakie i skąd to wiadomo? Jeśli spojrzeć na poniższą ilustrację, to mamy ich trzy rodzaje oraz odpowiadające im antyneutrina – tylko skąd to wiadomo? Z obserwacji!

O tym, że teoria związana z neutrinami jest niekompletna, wiedziano, zanim zarejestrowano pierwsze z nich. Przyczyną takiego stanu rzeczy były obserwacje poczynione w 1910 przez niemieckiego jezuitę Theodora Wulfa. Badał on naturalną promieniotwórczość naszej planety. Podczas jednego z eksperymentów udał się z detektorem na Wieżę Eiffla, aby obserwować, jak wartości te maleją wraz z oddalaniem się od powierzchni Ziemi. Tyle że wraz z każdym kolejnym stopniem w górę nasz jezuita zaczął wątpić w poprawność działania posiadanego miernika: wartość promieniowania rosła zamiast spadać.

fot. CC-BY 3.0

Niecały rok później austriacki uczony Victor Hess przeprowadził serię eksperymentów, w których detektory promieniowania umieścił na pokładzie różnych balonów. Wyniki nie pozostawiały żadnych wątpliwości: im wyżej, tym więcej promieniowania. Cóż, nasza planeta cały czas jest bombardowana strumieniem cząstek promieniowania kosmicznego. Wysokoenergetyczne cząstki zderzają się z cząstkami naszej atmosfery, powodując kaskadę cząstek wtórnych powstałych w wyniku takich zderzeń. Za to odkrycie V. Hess został uhonorowany Nagrodą Nobla. Jaki ma związek to odkrycie z neutrinami? Kolejni naukowcy, badając cząstki promieniowania kosmicznego, szybko zrozumieli, że nasze myślenie ograniczające się do protonów, neutronów, elektronu i neutrina nie odpowiada temu, co każdy może zobaczyć na własne oczy – sposób budowy prostego detektora takich cząstek opisałem tutaj: Pułapka na miony

Cosmic ray event. Photograph taken July 1, 1960. Bubble Chamber-924. fot. domena publiczna

Bardzo szybko zauważono, że w tej kaskadzie cząstek występują wspomniane miony (cząstki mające wszystkie cechy elektronu, ale około dwieście razy cięższe) i coś przypominającego protony czy neutrony, ale lżejsze – mezony, takie jak na przykład piony, o których więcej tutaj: Atomowa siatkówka ze średnią piłką. Szybko zauważono również, że wspomniane miony i piony nie są trwałe, tylko również ulegają rozpadowi! Jeśli ulegają rozpadowi, to czy pojawiają się tam neutrina? I tu nawet nie trzeba zgadywać. Można się po prostu przyjrzeć, jak wspomniane cząstki się rozpadają i porównać to ze znanym nam wcześniej rozpadem beta, który pozwolił nam pierwotnie wpaść na ślad neutrin.

W poprzednim przypadku wartość energii kinetycznej elektronu emitowanego w trakcie przemiany neutronu w proton różniła się z rozpadu na rozpad, co wskazało nam, że musi być tam ten trzeci obiekt, który unosi resztę energii tego rozpadu. Dzięki niemu zachowywany był również ładunek oraz moment pędu. Uzbrojeni w taką wiedzę naukowcy rozpoczęli przyglądanie się rozpadom tych cząstek. Obserwacje rozpadu mionu pozwoliły ustalić, że rozpada się on na elektron i dwa neutrina, podczas gdy pion rozpada się na mion i powstaje przy tym jedno neutrino. Tu warto zaznaczyć, że nie jest to jedyny dozwolony rozpad pionu; pozostałe chwilowo nie mają znaczenia, jeśli szukamy neutrin. Skąd wiemy, że w jednym przypadku powstają dwa, a w drugim jedno? Z zasad zachowania! Energia kinetyczna elektronu powstałego w rozpadzie mionu ma szerokie spektrum wartości, co analogicznie jak w przypadku rozpadu beta świadczy o tym że proces ten powoduje rozpad na trzy obiekty; energia mionu powstałego w rozpadzie pionu jest w wąskim spektrum, co oznacza rozpad na dwa obiekty.

I tu trzeba sobie odpowiedzieć na wcześniejsze pytanie – czy wszystkie neutrina które powstają w tych procesach są takie same? Czy neutrina emitowane w rozpadzie beta i te powstałe w rozpadach mionów to jeden rodzaj neutrin? Jeśli nie to skąd to wiadomo?

Chciałoby się znów odrzec: „z obserwacji”, ale tym razem właściwą odpowiedzią jest: „z braku obserwacji”. Konkretnie to z braku obserwacji pewnych typów rozpadów, które choć zdają się spełniać zasady zachowania, to nie zachodzą. No, same problemy w tej fizyce: tamten rozpad nie spełniał zasad zachowania, a zachodził, a tu mowa o takich, które mają je spełniać, a nie zachodzą. Takie zmartwienie miał jeden ze współpracowników E. Fermiego, który usilnie starał się zaobserwować rozpad mionu na elektron i foton.

Na pierwszy rzut oka nie ma żadnych przeciwwskazań, aby taki rozpad mógł zachodzić. I z uwagi na pewne prawa mechaniki kwantowej powinien zachodzić znacznie częściej niż rozpad mionów na elektrony i neutrina. Tymczasem obserwacje były jednoznaczne: jeśli taki proces zachodzi, to tak rzadko, że można z dużą dozą pewności powiedzieć, że nie zachodzi on wcale. Pomyślmy: nie zachodzą te procesy, które są zabronione z uwagi na to, że nie zostaje zachowany np. jeden z ładunków. Tylko który? Czasem najprostsze odpowiedzi są najlepsze – no, przecież mion i elektron to nie jest to samo. Jednak jeśli „to nie to samo”, to czym się różnią? Z góry mówię, że odpowiedź: „masą” nie wyczerpuje problemu. Tak jak antymateria pomogła nam wykryć neutrina, tak pomoże nam po raz kolejny w udzieleniu odpowiedzi na pytanie o różnicę. Bo czym różni się elektron od pozytonu?

Nie tylko ładunkiem elektrycznym – pozyton ma wszystkie cechy elektronu „na odwrót”. Na szczęście cząstki elementarne nie mają włosów, więc ich cechy opisują liczby. I na szczęście nie dowolne, ale takie w stylu „+1” czy „-1”. I tak ładunek elektronu opisuje liczba -1 a pozytonu +1. Czy to, że elektron jest elektronem, a nie innym leptonem lub kwarkiem, również opisuje jakaś liczba? Tak, jest to szczególny przypadek liczby leptonowej tj. liczba elektronowa, która dla każdego elektronu wynosi +1 i analogicznie -1 dla pozytonów. Stąd elektron jest elektronem, a nie mionem, bo jego liczba elektronowa wynosi +1. Gdyby jego liczba mionowa wynosiła +1, a nie 0 to byłby mionem. Banalne, to spójrzmy jeszcze raz na ilustrację aby zrozumieć, dlaczego taki rozpad nie zachodzi:

Nie zachodzi, bo nie zachowuje jednej z liczb: przed rozpadem mamy +1, a po nim dwa 0. Takich rzeczy we Wszechświecie robić nie wolno. Gdyby po jednej stronie było 0 a po drugiej -1 i +1, to inna sprawa. Takie procesy zachodzą – np. polaryzacja próżni, gdy foton (l. elektronowa 0) przemienia się w elektron (l. elektronowa +1) i pozyton (l. elektronowa -1). A jakie mają znaczenie te liczby dla neutrin? Jeśli wiemy, że muszą być zachowane w rozpadach, to możemy przewidzieć, jakie powinniśmy napotkać, aby wszystko się zgadzało. To spójrzmy jeszcze raz na rozpad beta pionu i mionu, tym razem opisując wszystkie cząstki zgodnie z naszą wiedzą.

Proton i neutron raczej elektronami nie są, a więc w ich przypadku liczba elektronowa będzie wynosić zero, dla elektronu wynosi ona +1, stąd powstałe neutrino musi mieć -1. Ujemna wartość tej liczby, tak jak w przypadku pozytonu, mówi nam że jest to cząstka antymaterii; stąd wiemy, że w rozpadzie beta powstaje antyneutrino.

Mion rozpada się na elektron i dwa neutrina – skoro wśród produktów mamy elektron, to zapewne towarzyszy mu antyneutrino elektronowe. Trzeci element tego rozpadu musi mieć liczbę mionową +1 i nie przenosić ładunku, a więc cząstkę tę można nazwać neutrinem mionowym.

Pion rozpada się na mion i jedno neutrino. Aby wszystko zostało zachowane, jego liczba mionowa musi wynosić -1, a więc jest to antyneutrino.

Jak sami widzicie, tylko posługując się zasadami zachowania, przewidzieliśmy istnienie odpowiednich rodzajów neutrin. Tylko że jak poprzednio – każda teoria warta jest tyle, na ile jej przewidywania da się sprawdzić, a postulowane cząstki zaobserwować w ten czy inny sposób. Czy więc zaobserwowano neutrina mionowe i te taonowe? No i skąd właściwie wiemy, że są tylko trzy rodzaje, a nie więcej? Jak pewnie już się domyślacie, odpowiedź znaleziono, choć spowodowała ona, że znów trzeba było wyjaśnić kolejną kwestię – palącą jak Słońce!

(c) by Lucas Bergowsky
Jeśli chcesz wykorzystać ten tekst lub jego fragmenty, skontaktuj się z autorem
.