Katastrofa w ultrafiolecie…

Poprzedni tekst Rozgrzany do czerwoności! zakończyłem poniższym wykresem:

Na początku ubiegłego wieku ówcześni naukowcy starali się rozgryźć, dlaczego ten wykres ma właśnie taki kształt, a nie inny. Naniesiono na niego wyniki obserwacji, z których jasno wynikało, iż wszystkie ciała we Wszechświecie, zależnie od swojej temperatury, emitują promieniowanie elektromagnetyczne (nazywane w tym kontekście termicznym) z różną intensywnością: dla ciał o temperaturze od pokojowej do kilkuset stopni Celsjusza maksimum intensywności przypada na podczerwień; dla wyższych temperatur maksimum przesuwa się w lewo w kierunku światła widzialnego i ultrafioletu (co doskonale pasuje do obserwacji promieniowania emitowanego przez gwiazdy). Zachodzi więc pytanie: czym jest czarna linia opisana jako „Classical theory”? Jest efektem pierwszych prób opisania tego zjawiska za pomocą „naszych dotychczasowych teorii, które jak do tej pory świetnie się sprawdzały”. Tylko że w tym przypadku doprowadziły do czegoś, co jest opisane w szkolnych podręcznikach jako „katastrofa w ultrafiolecie”. Te same podręczniki zwykły opisywać to zagadnienie w dość ogólny sposób, z którego potem człowiek niewiele pamięta, zwłaszcza że była tam jakaś podejrzana matematyka.

Matematyka to po prostu język, który umożliwia opisanie zjawisk w bardzo ogólny, wręcz uniwersalny sposób (oczywiście w zadanym zakresie i w granicach naszego pojmowania). W tym przypadku próba opisania promieniowania termicznego w sposób matematyczny doprowadziła do tego, co odczytujemy z wykresu: ciało jak najbardziej powinno emitować promieniowanie elektromagnetyczne i niezależnie od temperatury większość emisji powinna przypadać na ultrafiolet, a emitowana energia dąży do nieskończoności.

Jeśli gdziekolwiek w opisie pojawia się nieskończoność, to jest to dla nas jasny sygnał, że ewidentnie nie rozumiemy tego, na co patrzymy. Wspomniana katastrofa ma miejsce w naszych obliczeniach, ale nie w rzeczywistości. Skąd się ona wzięła i jak do niej doprowadzono? W szkole nie zrozumiałem z tego nic, ale z pomocą przyszedł wspomniany w poprzednim tekście Feynman i jego przekonanie, że nie ma sensu uczyć się samej matematyki, jeśli nie wiadomo, co się za nią kryje.

No to co się kryje za wspomnianym wykresem? To dość proste, ale nie rozmawiajmy o matematyce i zapomnijmy, że jakikolwiek wykres widzieliśmy kiedykolwiek na oczy – nie ma takich rzeczy. Macie gumkę recepturkę względnie jakiś instrument strunowy? No to naciągnijcie gumkę (struny zazwyczaj już są), uderzcie w nią i poobserwujcie, co się dzieje (możecie też posłuchać).

Otóż struna drga! No właśnie – drga w określony sposób, gdyż wzdłuż niej przesuwa się fala. W tym przypadku mechaniczna, a jeśli przyjrzeć się dokładniej, to właściwie są to dwie fale nakładające się na siebie. Taki rodzaj fali nazywamy falą stojącą. To teraz spójrzmy, co się stanie jeśli zmienić długość fali – na przykład skrócić strunę, chwytając ją dokładnie w połowie. Ewidentnie widać, że zwiększyła się jej częstotliwość. Nasuwa się wobec tego pytanie: ile razy można powtórzyć tę operację? Nieskończenie wiele razy.

Tylko jaki to ma związek z omawianym tematem, czyli promieniowaniem termicznym, ciałem doskonale czarnym i katastrofą w ultrafiolecie? Fundamentalny! W końcu fala to fala – obojętnie, czy mechaniczna, czy elektromagnetyczna. Wróćmy na chwilę do ilustracji urządzenia, które symuluje ciało doskonale czarne (tj. takie które absorbuje całe padające nań promieniowanie).

Przypominam jak to działa. Modelem ciała doskonale czarnego jest szczelina w pudełku, którego ściany od wewnątrz są pokryte np. sadzą. O ile zewnętrzne ścianki takiego pudełka będą odbijać padające na nie promieniowanie, o tyle to, co wpadnie przez szczelinę, już tam zostanie, dlatego całe promieniowanie wydostające się ze szczeliny będzie zależeć tylko i wyłącznie od temperatury. No to co się tam dzieje i po co te fale? Weźmy latarkę, poświećmy przez chwilę na to pudło i pomyślmy, cośmy najlepszego narobili!

Światło, a więc strumień fotonów, wpadło do wnętrza pudełka i zostało pochłonięte na jego ściankach. Konkretnie to fotony zostały pochłonięte przez elektrony będące składnikiem atomów, z których każdy obiekt materialny się składa. I co dalej? Skoro pudełko emituje promieniowanie elektromagnetyczne, to są to z pewnością fale tego rodzaju, które docierając do przeciwległej ścianki pudełka, odbijają się, nakładając się na siebie. Jaki to rodzaj fal? Stojące fale elektromagnetyczne. Z obserwacji wiemy, że każde ciało, które emituje promieniowanie termiczne, emituje je we wszystkich zakresach częstotliwości. Stąd wiemy, że tych stojących fal wewnątrz pudełka możemy się spodziewać we wszystkich zakresach – od radiowych po najwyższe częstotliwości. Katastrofa zaczęła się, gdy próbowano to wszystko opisać za pomocą czegoś, co groźnie nazywa się zasadą ekwipartycji energii.

To naprawdę nic trudnego do zrozumienia, jeśli tylko chwilę się zastanowić nad pewną kwestią. Usiądźmy przy trzech koszach na śmieci, do których ludzie co jakiś czas coś wrzucają, poobserwujmy trochę i spróbujmy sobie odpowiedzieć na pytanie: który z koszy pod koniec dnia będzie wypełniony najbardziej przy założeniu że ludzie wrzucają tam odpadki całkowicie losowo, a każdy z nich zajmuje dokładnie taką samą objętość? Pytanie na które nie da się odpowiedzieć? Nic z tych rzeczy – skoro mamy trzy kosze i absolutnie żadnych preferencji co do wyboru, to oznacza, że każdy z nich będzie wybierany średnio tak samo często, a więc pod koniec dnia wszystkie będą wypełnione tak samo.

Podobna sytuacja zachodzi z cząstkami, które również mają coś do wyrzucenia na kilka różnych sposobów – energię, która powoduje ich drgania. I teraz kolejne pytanie: w którym kierunku te drgania mają miejsce? Cząstka, jeśli jest jedna, to ma do wyboru osie x, y, z, czyli trzy stopnie swobody, jak nazywają to statystycy. No i teraz jeśli tych cząstek jest biliard to która z osi będzie preferowana najczęściej, jeśli drgania termiczne mają charakter chaotyczny? Odpowiedzi udzieliliśmy sobie powyżej. Na każdy ze stopni swobody statystycznie przypada tyle samo energii. A po co o tym mowa, skoro przed chwilą było coś o strunach i o tym, że częstotliwości fal wewnątrz pudełka jest tyle, że ich liczba dąży do nieskończoności?

Każda z częstotliwości fal elektromagnetycznych jest takim stopniem swobody, co oznacza że mamy skończoną porcję energii podzielić pomiędzy nieskończoną liczbę stopni swobody. Jeśli na każdy z nich ma przypadać tyle samo, to tego zrobić się nie da. Matematyka z pewnością się nie myli, zastosowaliśmy jej narzędzia i wyszły nam piramidalne bzdury. Oznacza to, że nasze dotychczasowe rozumienie zjawiska zupełnie nie przystaje do rzeczywistości. Obserwacje dają nam jedne dane, które odkładamy na wykresie – linię dążącą do maksimum i gwałtownie opadającą; nasze próby opisania tego z kolei sugerują coś zupełnie innego. Wszechświat się nie psuje, natomiast my mylimy się często.

Sprawcą powyższej katastrofy w głównym stopniu okazał się Lord John Rayleigh, angielski fizyk i noblista. Chcąc sformułować prawo opisujące rozkład promieniowania termicznego, skorzystał z pomocy matematyka Jamesa Jeansa. Zastanawiając się nad tym, jak sformułować prawo, które w sposób uniwersalny opisze rozkład promieniowania z powierzchni ciała doskonale czarnego, należy znaleźć matematyczny opis czegoś, co mądrze nazywa się radiancją spektralną częstotliwości. Po polsku oznacza to, ile mocy wyemitowanej przej jednostkę powierzchni takiego ciała przypada na daną czestotliwość lub długość fali. Panowie zaproponowali prawo opisane poniższym wzorem:

Wiem, że miało być bez matematyki, ale to naprawdę nie jest nic skomplikowanego. Prędkość światła jest tam potrzebna, bo mówimy przecież o emisji promieniowania elektromagnetycznego. Stała Boltzmanna to taka stała, która opisuje rozkład energii cząsteczek; jest nam potrzebna, bo opisuje proporcjonalność pomiędzy średnią energią kinetyczną pojedynczej cząsteczki a temperaturą bezwzględną (mówimy o skali Kelwina). T, czyli temperatura w kelwinach, i oczywiście lambda opisująca długość fali. Wzór elegancki, ale spójrzcie na jego mianownik: długość fali do czwartej potęgi. I tu pojawiła się katastrofa, a „tu” oznacza: gdy postanowiono przeprowadzić w związku z tym wzorem pewną operację matematyczna o bardzo nieprzyjemnej dla ucha nazwie, tj. całkowanie. Najprościej i prymitywnie mówiąc, jest to proces dodawania wielu małych elementów, aby uzyskać sumę. Jest to odpowiednik mnożenia dla dodawania lub potęgowania dla mnożenia. W rzeczywistości, gdy mówimy, że obliczamy „całkę funkcji”, to znajdujemy sumę nieskończenie wielu śladowych elementów. Tylko że w rozumowaniu Rayleigha i Jeansa była pewna słabość.

Nawet jeśli wspomnianych stopni swobody jest dowolnie dużo, to nie na każdy z zakresów promieniowania przypada ich tyle samo. Bez wchodzenia w matematykę, a dla zobrazowania, o czym mowa – jeśli na podczerwień przypada ich dajmy na to 100, na światło widzialne 1000 a na ultrafiolet 10 000, a na każdy z nich przypada średnio tyle samo energii – powiedzmy, 5 jednostek, to niezależnie od tego, jakich jednostek użyć, najwięcej emitowanej energii musi przypadać na najwyższe zakresy. Właśnie dlatego wykres, zamiast być poziomą linią, gwałtownie wznosi się ku górze, dążąc do nieskończoności.

Dla fal o dużych długościach wzór był poprawny, ale im krótsze fale, tym bardziej rozjeżdżał się z rzeczywistością, zresztą wnioski z niego płynące również: gdyby każde ciało niezależnie od swojej temperatury miałoby wypromieniowywać najwięcej energii w ultrafiolecie, to życie na naszej planecie byłoby niemożliwe, a tak wystarczą kremy z filtrem.

Do czasów, o których mówimy, nie udało się wyjaśnić, dlaczego ciała promieniują tak a nie inaczej; dziś już to wiemy. Odkrywcą rozwiązania był Max Planck, który postanowił przyjrzeć się temu spektrum dokładniej i „zauważył” w nim pewne nieciągłości. No, ale to już temat na kolejny tekst, w którym dowiemy się, dlaczego klasyczna fizyka zawiodła i jakiego ambarasu narobił wspomniany Planck kolejnym pokoleniom fizyków…

(c) by Lucas Bergowsky
Jeśli chcesz wykorzystać ten tekst lub jego fragmenty, skontaktuj się z autorem
.

Rozgrzany do czerwoności!

Być może pamiętacie ze szkoły, iż obiekty w naturze można podzielić na takie, które świecą (Słońce, żarówka), i takie, które nie świecą (Księżyc, biurko). Być może ktoś uczy tak wasze dzieci. Ja doskonale pamiętam, że taki podział usłyszałem na lekcji przyrody w szkole podstawowej.

Usłyszałem i zaprotestowałem, co oczywiście skończyło się stosowną uwagą związaną z podważaniem autorytetu nauczyciela. Skąd wziął się mój protest? Sprawcą był ten człowiek:

Tak to jest, jak się czyta Feynmana, który był przekonany, że wolno upraszczać opis, ale nie może on fałszować rzeczywistości. Taki podział w naszym Wszechświecie po prostu nie ma sensu – i chciałbym was o tym przekonać najprościej, jak się da. Metodą Feynmana odłóżmy na bok to, co nie ma znaczenia dla sprawy, i spróbujmy się zastanowić, o czym właściwie mowa.

Przed wspomnianą lekcją czytałem jedną z jego opowieści o tym, jak działa Wszechświat. Co się stanie, gdy do kubka nalać gorącego napoju? Od takiego prostego pytania zaczynał się ten tekst. Jeśli dotknąć kubka, to łatwo stwierdzimy, że zmieniła się jego temperatura: ścianki nagrzały się, a stało się tak w wyniku ruchu cząsteczek płynu, które w nie uderzają; cząsteczki, z których składa się kubek, zaczynają drgać i uderzają w kolejne, przenosząc energię. Im temperatura wyższa, tym takie drgania termiczne są większe.

Dobrze, ale jakie to ma znaczenie dla tego, czy obiekt świeci własnym światłem, czy nie? Cóż, te drżące cząstki i cząsteczki mają jedną istotną cechę: ładunek elektryczny; a jak pamiętacie, jeśli mamy poruszający się ładunek elektryczny, to wytwarza on promieniowanie elektromagnetyczne. Każdy obiekt, który ma temperaturę różną od zera kelwinów, musi emitować takie promieniowanie, a więc w naszym Wszechświecie nie ma obiektów, które by światła nie emitowały w wyniku takich drgań, bo nie ma obiektu, który by miał temperaturę 0 K.

No i tu można by stwierdzić, że jednak się mylę, bo przecież promieniowanie, które jest związane z ciepłem, to podczerwień, a tu chodzi o światło widzialne. Jednak gdyby zgasić światło, to w ciemnościach – bez gogli termowizyjnych – ciężko będzie was dostrzec i zapewne o to chodzi w tym podziale, więc czego ja się czepiam? Promieniowanie termiczne kojarzy się z podczerwienią, ale to potoczny błąd, związany z tym, że w zakresach temperatur, które nazywamy „temperaturą pokojową”, faktycznie najłatwiej zaobserwować obiekty właśnie w tym zakresie. Jednakże widmo takiego promieniowania jest ciągłe, co oznacza, że zawiera wszystkie zakresy promieniowania elektromagnetycznego od fal radiowych po ultrafiolet i wyżej. Każdy z nas nawet teraz świeci (i to dosłownie) światłem widzialnym, ale i ultrafioletem, a także emituje fale radiowe. A skąd to wiemy? Z obserwacji i pewnego eksperymentu, który narobił ogromnego bałaganu w fizyce.

Zawinił tu pewien Niemiec, Gustav Kirchhoff, który bardziej niż z temperaturą kojarzy się z elektrycznością. Zastanawiał się on jednak również nad tym, dlaczego gdy rozgrzewać kawałek żelaza, to najpierw nie świeci, potem zaczyna być czerwony, a następnie żółty i biały. Kirchhoff nie wiedział jeszcze o istnieniu elektronów – zmarł 10 lat przed ich odkryciem – ale doszedł do słusznego wniosku, że emisja tego światła musi by jakoś związana z temperaturą ciała. Tylko jak to sprawdzić? Jak stwierdzić, które światło jest emitowane przez samo ciało, a które się od niego odbija? Przypominam, że promieniowanie elektromagnetyczne to coś maksymalnie prostego, więc skąd mamy wiedzieć, którą jego część dany obiekt odbija, a którą emituje? Przydałoby się coś, co absolutnie pochłania padające na nie promieniowanie, tak aby niczego nie odbijać. Czyli to coś musiałoby być tak czarne jak tylko się da. Oczywiście takich ciał doskonale czarnych nie ma, ale gdyby były, to miałyby pewną cechę: całe emitowane przez nie promieniowanie elektromagnetyczne zależałoby tylko i wyłącznie od ich wewnętrznej temperatury! Nie ma tu znaczenia, z czego taki obiekt byłby wykonany ani jakie miałby rozmiary. Wystarczy, że doskonale pochłania padające nań promieniowanie i go w żadnym stopniu nie odbija. No, szkoda, że nie ma takich rzeczy…

Ale przecież mówiłem coś o jakimś eksperymencie, czyli jednak istnieją takie ciała doskonale czarne? Nie, nie istnieją, ale istnieją obiekty, które zachowują się, jakby takimi były, przy zachowaniu pewnych założeń. I nie robimy tu żadnych fikołków myślowych, aby coś udowodnić na siłę. Przecież w tunelach aerodynamicznych też testuje się modele pojazdów, które zachowują się jak np. samoloty w pewnych warunkach. Model samolotem nie jest, ale informacje z takich eksperymentów na modelach są kluczowe w budowie pełnoprawnych pojazdów.

Modelem ciała doskonale czarnego jest dziura. I wcale nie chodzi o czarną dziurę, ale o najzwyklejszą, niewielką dziurę w boku pudełka wysmarowanego od środka sadzą. Spójrzmy na ilustrację:

Ściany takiego pudełka z pewnością będą odbijać światło, ale jeśli wpadnie ono do jego wnętrza przez szczelinę, to z dużą dozą pewności zostanie pochłonięte wewnątrz. Oznacza to, że całe promieniowanie elektromagnetyczne emitowane przez taką szczelinę musi być wprost związane z samą temperaturą. Jakie były wyniki eksperymentu? Spójrzmy:

fot. domena publiczna.

Widmo promieniowania termicznego zawiera w sobie wszystkie długości fali, a więc każde ciało, które je emituje, świeci w każdym z jego zakresów. Nie można zatem powiedzieć, że są jakiekolwiek „obiekty nieświecące własnym światłem”. Wszystko świeci – po prostu w zależności od temperatury maksimum intensywności przypada na różne długości fali. Dla ciał o temperaturze zbliżonej do naszego ciała (oraz grubo powyżej i poniżej) większość promieniowania jest wyświecana w zakresie podczerwieni, stąd tak łatwo wykrywać różne obiekty przy pomocy termowizji. I tu można by zakończyć, ale skoro mamy taki wykres, to powiedzmy sobie jeszcze krótko o tym, co zauważyli na tym wykresie inni naukowcy.

Przyglądając mu się, panowie Józef Stefan i Ludwig Boltzmann zauważyli pewną zależność: jeśli zliczyć całkowitą moc promieniowania emitowanego przez ciało doskonale czarne w danej temperaturze, to okazuje się, że jest ona proporcjonalna do jego temperatury podniesionej do czwartej potęgi. Wyjaśnia to, czemu wykres tak bardzo wygina się ku górze, nawet gdy nieznacznie podnieść temperaturę. Korzystając z tego prawa, można również obliczyć moc emisji danego ciała, jeśli znanym jego temperaturę. Po co? Jeśli zastosować prawo Stefana-Boltzmanna do Słońca, to możemy obliczyć parametry budowy paneli słonecznych, aby uzyskać jak najwięcej elektryczności. Tylko jak poznać temperaturę Słońca? Bezpośrednie pomiary nie wchodzą raczej w grę – chyba żeby polecieć nocą, jak sugerował stary radziecki dowcip. Jednak żarty na bok: jak to zrobić?

Pomógł inny naukowiec, Wilhelm Wien, który również intensywnie przyglądał się temu wykresowi. On również zauważył pewną zależność: moc promieniowania elektromagnetycznego emitowanego przez ciało doskonale czarne ma najwyższą wartość dla długości fali odwrotnie proporcjonalnej do jego temperatury. I można to łatwo zauważyć na przykładzie żelaza rozgrzewanego do czerwoności: wraz ze wzrostem temperatury maksimum wykresu przesuwa się w lewo od podczerwieni w stronę coraz krótszej długości fal, dlatego też najpierw dostrzegamy szarą poświatę, a następnie kolejne odcienie czerwieni do coraz jaśniejszych – i tak dalej aż w stronę fioletu i tych zakresów, których nie widzimy. Korzystając z prawa Wiena, jesteśmy w stanie określić temperaturę obiektu na podstawie emitowanego przezeń światła.

Temperatura powierzchni Słońca wynosi ok. 5772 K, a więc według wykresu maksimum powinno przypadać na barwę żółtobiałą. A co mówią obserwacje? Myślę, że zależność pomiędzy temperaturą gwiazd a ich barwą również stała się już dla was jasna jak Słońce. Co ciekawe, prawo sformułowane przez Wiena okazuje się zdumiewająco poprawne, gdy zastosować je do promieniowania reliktowego. Jest to pozostałość po pierwszych etapach formowania się Wszechświata – promieniowanie elektromagnetyczne, które prawie jednorodnie go wypełnia, co oznacza, że jest praktycznie wszędzie, gdzie nie spojrzeć. Tylko dlaczego tego światła nie widać? Odkąd zostało wyemitowane, Wszechświat zdążył się bardzo rozszerzyć, a wspomniane promieniowanie reliktowe ma obecnie rozkład termiczny odpowiadający ciału doskonale czarnemu o temperaturze 2,7 K. Spójrzcie na wykres i powiedzcie, na jaki zakres powinno przypadać maksimum emisji takiego ciała? Tak jest! Właśnie dlatego zostało nazwane mikrofalowym promieniowaniem tła.

Tylko – jak zawsze – musi być jakieś „ale”. Powyższe prawa faktycznie zgadzają się z obserwacjami, ale w żaden sposób nie tłumaczą, dlaczego wykres ma taki kształt i dlaczego ten kształt jest podobny niezależnie od temperatury. Był jeszcze jeden zgrzyt: wykres powstały na podstawie obserwacji tylko częściowo zgadzał się ze znanymi ówcześnie prawami fizyki. Czy powyższe pytania znalazły odpowiedź? Tak, ale przy okazji odkryto mechanikę kwantową, o czym już kolejnym razem.

(c) by Lucas Bergowsky
Jeśli chcesz wykorzystać ten tekst lub jego fragmenty, skontaktuj się z autorem
.