Cztery zaskoczenia (2): Astronomia

Inne odcinki serii:

Cztery zaskoczenia (1): Biologia (systematyka i ewolucja)
Cztery zaskoczenia (3): Chemia
Cztery zaskoczenia (4a): Fizyka
Cztery zaskoczenia (4b): Fizyka
Cztery zaskoczenia (4c): Fizyka

Pamiętam, że 50 (a nawet 40) lat temu żyłem w jakimś innym Wszechświecie. Były w nim już sztuczne satelity, załogowe loty kosmiczne, sondy wysyłane w kosmos, a nawet lądowania ludzi na Księżycu (których w obecnym Wszechświecie trochę mi brakuje). Sam Wszechświat jednak bardzo się zmienił od tej pory. Pojawiło się w nim mnóstwo rzeczy, które kiedyś tylko przewidywano bez wielkiej nadziei na empiryczną weryfikację albo które w ogóle przekraczały ludzką wyobraźnię

1. Przemeblowany Układ Słoneczny

Układ Słoneczny był dawniej mniejszy (jeśli policzyć krążące w nim obiekty, a także ich odległości od Słońca), za to miał dziewięć planet. W podręcznikach pisano – a uczniowie musieli to zapamiętać – że Jowisz ma 12 księżyców, Saturn 9, Uran 5, a Neptun 2. Było to ważne, bo na kartkówce z astronomii trzeba było udzielić poprawnej odpowiedzi na pytanie o ich liczbę. Interesowałem się astronomią, więc choć nie musiałem wkuwać na kartkówkę, wspomniane liczby nie zmieniały się przez wiele lat i całkiem niepotrzebnie utkwiły mi w pamięci. Kiedy zdawałem maturę, Jowisz miał już 13 księżyców. Obecne liczby oficjalne są nieco wyższe. Jowisz ma 95 potwierdzonych księżyców, z których 57 posiada indywidualne nazwy. Saturn ma 83 księżyce (63 nazwane). Uran ma 27 księżyców, a Neptun 14 (wszystkie nazwane). Nikt nie każe dzieciom przywiązywać się do tych liczb, bo dobrze wiadomo, że jest to wiedza tymczasowa, szybko uzupełniana. Rzeczywista liczba naturalnych satelitów Jowisza lub Saturna wynosi prawdopodobnie około 150 (oczywiście wiele z nich to ciała o średnicy rzędu jednego kilometra, ale nadal się liczą jako księżyce).

Przegląd największych znanych obiektów transneptunowych, w tym planet karłowatych i ich księżyców. Autor: Eurocommuter~commonswiki. Źródło: Wikipedia (licencja CC BY-SA 3.0).

Pluton przestał być najmniejszą planetą Układu Słonecznego, ale awansował do rangi największej planety karłowatej i pierwszego odkrytego obiektu Pasa Kuipera. Na dokładkę okazał się planetą karłowatą podwójną, bo Charon (nieznany pół wieku temu) ma średnicę mniej więcej o połowę mniejszą. Pluton wraz z Charonem mają cztery małe księżyce obiegające oba te ciała w większej odległości. Sam Pas Kuipera istniał jako pojęcie od lat pięćdziesiątych, ale aż do roku 1992 pozostawał hipotezą. Potem nowe odkrycia posypały się jak z worka. Obecnie znamy około czterech tysięcy obiektów transneptunowych (o średnicy od kilkunastu do ok. 2000 km), z których mniej więcej tysiąc ponumerowano na stałe, kilkanaście nazwano, a kilka największych ma status planet karłowatych na równi z Plutonem (i słusznie, bo np. Eris jest tylko minimalnie mniejsza od Plutona, a za to o 27% masywniejsza). Wiele z nich posiada własne księżyce. Jedną z planetoid transneptunowych, Arrokoth, odwiedziła w 2019 sonda New Horizons, która 4 lata wcześniej zbadała z bliska Plutona i Charona.

2. Gdzie spojrzeć, czarne dziury

Jedyną czarną dziurą znaną pół wieku temu był składnik układu podwójnego Cygnus X-1 (do roku 1973 zebrano tyle dowodów pośrednich na jego czarnodziurowość, że ustalił się w tej sprawie konsensus astronomów). Istniała już w pełni rozwinięta teoria czarnych dziur, brakowało tylko dowodów obserwacyjnych na ich istnienie. W latach osiemdziesiątych zdano sobie sprawę, że obiekt zwany Sagittarius A* w centrum Drogi Mlecznej jest supermasywną czarną dziurą (4 mln razy cięższą niż Słońce). Jak dziś wiemy, prawie każda porządna galaktyka ma w centrum taką czarną dziurę, toteż kolejne odkrycia przyspieszyły wykładniczo.

Obraz „cienia” centralnej czarnej dziury (z dyskiem akrecyjnym) w galaktyce M87 (gromada galaktyk w Pannie) uzyskany w 2019 r. za pomocą sieci radioteleskopów Teleskop Horyzontu Zdarzeń. Foto: Event Horizon Telescope Collaboration. Źródło: National Geographic (domena publiczna).

Nie mam pojęcia, ile w sumie czarnych dziur odkryto do tej pory (niewątpliwie bardzo wiele), ale jest jasne, że w Drodze Mlecznej są ich setki milionów, a we Wszechświecie – tryliony. Spośród tych, które szczegółowo opisano, najlżejsze mają masę bliską dolnego limitu teoretycznego dla zapadającej się grawitacyjnie gwiazdy (3 masy Słońca), a najcięższe są kilka miliardów razy masywniejsze od Słońca. Najbliższa znana czarna dziura znajduje się 1560 lat świetlnych od nas, a najdalsze pętają się gdzieś blisko horyzontu obserwacji, w odległości dziesiątków miliardów lat świetlnych. Wszechświat jest obecnie podziurawiony jak ser szwajcarski. Tempo odkrywania czarnych dziur jest całkiem niezłe jak na obiekty, które niejako z definicji są niewidzialne, tyle tylko, że wpływają na swoje otoczenie w sposób zdradzający ich obecność.

3. Egzoplanety na kopy

Byłem kiedyś ciekaw, czy dożyję obserwacji pierwszej planety pozasłonecznej. Nie wyobrażałem sobie jednak, że będą one odkrywane całymi setkami. Większość ludzi (także astronomów) raczej wyobrażała sobie, że pierwsze planety zostaną odkryte gdzieś niedaleko Układu Słonecznego dzięki ulepszeniu teleskopów optycznych. Tymczasem pierwszy obcy układ planetarny odkryty w 1992 r. przez Aleksandra Wolszczana i Dale’a Fraila znajduje się w odległości ok. 2300 lat świetlnych, a do jego obserwacji posłużył radioteleskop w Arecibo. Układ jest bardzo egzotyczny: trzy nieduże planety (jedna dwa razy cięższa od Księżyca, dwie ok. 4 razy cięższe od Ziemi) krążą po ciasnych orbitach wokół pulsara PSR B1257+12 (znanego także jako Lich). Metoda zastosowana przez odkrywców polegała na analizie anomalii w okresowości pulsara, a nie na bezpośredniej obserwacji planet.

Część (mniej więcej 10%) odkrytych dotąd egzoplanet. Oczywiście szczegóły wyglądu, obecność pierścieni itp. to efekty artystyczne niekoniecznie odpowiadające rzeczywistości. Bardziej realistyczne są rozmiary i temperatura. Grafika: Martin Vargic (2015). Żródło: Time (domena publiczna).

Astronomowie, zainspirowani tym odkryciem, szybko rozwinęli inne pomysłowe metody detekcji egzoplanet. Jedną z nich jest analiza przesunięć doplerowskich w widmie promieniowania gwiazdy centralnej potencjalnie posiadającej układ planetarny. Ponieważ nie tylko planety, ale i sama gwiazda krąży wokół środka ciężkości (barycentrum) układu, wpływ grawitacyjny planet widoczny jest jako oscylacje jej położenia, powodujące wykrywalne przesunięcia linii widmowych. Ta bardzo skuteczna metoda faworyzuje detekcję planet masywnych, zwykle gazowych olbrzymów, krążących bardzo blisko gwiazdy centralnej. Stąd nadreprezentacja tych tzw. gorących jowiszów zwłaszcza we wczesnym okresie odkrywania egzoplanet.

Obecnie znamy ponad pięć tysięcy potwierdzonych egzoplanet w prawie czterech tysiącach układów. Powiem szczerze, że o czymś takim nawet nie śniłem. Zdumiewająca jest także różnorodność typów planet i układów planetarnych. Kiedyś wyobrażano sobie, że te ostatnie będą na ogół podobne do Układu Słonecznego, jeśli chodzi o odległości planet od gwiazdy centralnej i rozkład ich rozmiarów. Nic bardziej mylnego. Odkryto wiele planet o parametrach dość podobnych do Ziemi i innych swojskich globów, ale także wiele takich, które reprezentują typy zupełnie niespotykane w Układzie Słonecznym. Gwiazdy często tworzą układy podwójne lub wielokrotne, a te mogą posiadać planety w rozmaitych konfiguracjach orbitalnych. Istnieją także „błędne planety” wyrzucone z macierzystych układów i przemierzające samotnie Galaktykę. W 2020 r. odkryto pierwszą planetę w innej galaktyce, w odległości ponad 30 mln lat świetlnych. Kilkadziesiąt planet już zaobserwowano wprost, czyli metodą obrazowania bezpośredniego.

Autorzy powieści science-fiction często zakładali (dla dobra fabuły), że właściwie każda gwiazda ma jakieś planety. Byli bliżsi prawdy niż naukowcy przyjmujący optymistycznie „na intuicję”, że jakieś 20% gwiazd  może je posiadać. Wedug obecnych oszacowań w samej Drodze Mlecznej istnieje co najmniej ok. 100 miliardów planet. I nie jest to wróżenie z fusów, jak przed pięćdziesięciu laty, tylko wiarygodny wniosek z obserwacji. Oczywiście chcielibyśmy wiedzieć na przykład, na ilu z nich może istnieć życie. Tego jeszcze nie wiemy, ale zapewne się dowiemy.

4. Astronomia grawitacyjna

O istnieniu fal grawitacyjnych wnioskowano od roku 1916 na podstawie przewidywań ogólnej teorii względności. Co prawda w 1936 r. sam Albert Einstein, w artykule napisanym wraz z Nathanem Rosenem, dowiódł, że fale grawitacyjne jednak nie istnieją. Redakcja czasopisma Physical Review zwróciła rękopis autorom z krytycznymi uwagami anonimowego recenzenta (jak dziś wiadomo, był to Howard Robertson). Einstein, nienawykły do systemu peer review, zapałał gniewem i wycofał artykuł, obrażając się dozgonnie na redakcję. Tymczasem okazało się, że to recenzent miał rację: rozumowanie od samego początku obciążone było błędem. Na szczęście zatem fale grawitacyjnie istnieją. W 1974 roku (poszedłem wówczas do liceum) ich istnienie potwierdzono pośrednio dzięki pomiarom zacieśniania się orbity podwójnego układu pulsara Hulse’a–Taylora (za co obaj odkrywcy dostali po dziewiętnastu latach nagrodę Nobla). Orbita – i tak skrajnie ciasna – staje się jeszcze ciaśniejsza zgodnie z przewidywaniami ogólnej teorii względności, ponieważ układ potężnych mas potężnie przyspieszanych emituje w postaci fal grawitacyjnych taką ilość energii, że ma to mierzalny wpływ na ruch jego składników.

Europejski detektor fal grawitacyjnych Virgo (Santo Stefano a Macerata, Włochy). Widoczny jest budynek centralny i fragmenty dwóch prostopadle rozmieszczonych ramion interferometru laserowego (każde o długości 3 km). Źródło: EGO & the Virgo Ciollaboration (domena publiczna).

Przyjemniej byłoby zaobserwować fale grawitacyjne wprost, ale jest to zadanie niełatwe, wymagające zastosowania aparatury o wręcz niewiarygodnej czułości pomiarowej. Pierwsze detektory fal grawitacyjnych typu, który w końcu okazał się skuteczny, zbudowano ponad 20 lat temu, ale przez długi czas obserwacje nie przynosiły żadnych wyników. Badacze nie poddawali się jednak i stopniowo udoskonalali układy pomiarowe. Wreszcie w roku 2015, tuż po kolejnych usprawnieniach, dwa amerykańskie detektory LIGO (w stanie Waszyngton i w Luizjanie) zarejestrowały identyczne drganie czasoprzestrzeni. Było to echo połączenia się w odległości prawie półtora miliarda lat świetlnych dwóch czarnych dziur o masach rzędu 30–35 mas Słońca, tworzących wcześniej układ podwójny. W chwili ich łączenia się energia równa potrójnej masie Słońca pomnożonej przez c² została gwałtownie wypromieniowana w postaci fal grawitacyjnych – niewidzialnych, ale ujawniających się jako deformacje czasoprzestrzeni uchwytne za pomocą superczułych interferometrów laserowych nawet w kosmologicznej skali odległości. Główni autorzy odkrycia nie czekali długo na Nobla – dostali go już w 2017 r.

Za pierwszym sukcesem poszły kolejne, a rok po pierwszej detekcji do obu LIGO dołączyła udoskonalona wersja europejskiego detektora Virgo. W 2017 r. po raz pierwszy trzy obserwatoria niezależnie uchwyciły ten sam sygnał grawitacyjny. Obecnie – po ośmiu latach – liczba obserwacji fal grawitacyjnych zbliża się do setki. Do współpracy włącza się już kolejny detektor, japoński KAGRA. Coś, co zaczęło się jako próba detekcji, rozwija się w nową metodę obserwacyjną dostarczającą informacji o odległych kosmicznych kataklizmach niedających się badać innymi sposobami.

Prawdę mówiąc, podoba mi się ten nowy Wszechświat.

Wenus, zmiennopłciowa planeta o dwóch obliczach (część 2)

Link do pierwszego odcinka miniserii

Ēalā, Ēarendel, czyli Hej, Jutrzenko!

Chociaż „klasyczne” języki indoeuropejskie, jak łacina, greka czy staroindyjski używane były przez ludy posiadające rozbudowane systemy religijne z całym panteonem bóstw, stosunkowo niewiele teonimów (imion boskich) sięga czasów praindoeuropejskich. Najbardziej znanym z nich, ważnym także ze względu na dużą liczbę słów pochodnych pełniących ważne funkcje kulturowe, jest imię boga światła dziennego (i jednocześnie określenie nieba), *djēws. Nieco węższy zasięg (ze względu na brak poświadczenia w językach anatolijskich) ma imię bogini świtu (i jednoczenie rzeczownik pospolity o znaczeniu ‘świt, poranek, jutrzenka’), *h₂áwsōs (dopełniacz *h₂ussés > *h₂usés z regularnym uproszczeniem podwójnego *s). Jej greckim refleksem jest imię bogini Eos („różanopalcej Jutrzenki”, jak ją określał Homer). Ponieważ w greckim zanikała nie tylko spółgłoska laryngalna *h₂ (jak w większości języków indoeuropejskich), ale także – przynajmniej w niektórych pozycjach – także *s i *w, a konsekwencje ich zaniku bywały różne w zależności od dialektu, to z imienia bogini pozostały w grece głównie samogłoski, i to różne w różnych odmianach starożytnej greki. Bez wchodzenia w szczegóły zrozumiałe tylko dla specjalistów, zacytuję dwa główne warianty: attyckie Héōs i jońskie Ēṓs.

W staroindyjskim rzeczownik przybrał trochę inną formę, *h₂usós- > uás- (imię bogini w mianowniku: Uā́s, w wersji spolszczonej Uszas). W łacinie mamy *h₂áwsōs > praitalskie *ausōs-ā (rozszerzone o przejrzystą końcówkę rodzaju żeńskiego) > starołacińskie *auzōza. Wskutek rotacyzmu (zmiany, o której wspominałem w części pierwszej) w IV w. p.n.e. ostatnia z wymienionych form przekształciła się w aurōra (i imię bogini świtu Aurōra). Można opisać językoznawcę historycznego jako kogoś, kto potrafi pokazać, że imiona Eos, Uszas i Aurora są „w oczywisty sposób” spokrewnione. Wszystkie pochodzą od rdzenia czasownikowego *h₂wes- (z wariantem *h₂aws-) o znaczeniu ‘rozjaśniać się’ (dobrze zachowanego w językach indoirańskich i bałtyjskich). Pochodzi od niego także rzeczownik oznaczający pewną błyszczącą substancję, *h₂a-h₂us-o-m > praitalskie *ausom > łacińskie aurum ‘złoto’ (Au), z odpowiednikami w językach bałtyjskich. Reduplikacja (powtórzenie nagłosowej spółgłoski z dodaną samogłoską, jak przy jąkaniu) przypuszczalnie podkreślała migotliwość złota.

Dlaczego wspominam o bogini świtu? Ponieważ Wenus w funkcji Gwiazdy Porannej łatwo sobie wyobrazić jako wysłannika Słońca zapowiadającego nadchodzący dzień (jak w greckim Heōspʰóros ‘przynoszący świt’). Dlatego w niektórych językach nazwa Wenus i określenie świtu są z sobą ściśle związane. Zapewne z przyczyn psychologicznych ludzie gorliwiej wypatrywali świtu niż zmierzchu (nic nie wiadomo o tym, żeby istniało praindoeuropejskie bóstwo wieczora i nadchodzącej nocy), toteż więcej uwagi poświęcano Gwieździe Porannej niż Wieczornej. Starożytne ludy Europy spoza basenu Morza Śródziemnego nie były w astronomii aż tak mocne jak Babilończycy czy Grecy, ale Wenus jest jednak trzecim co do jasności obiektem astronomicznym i trudno nie zwrócić na nią uwagi, tym bardziej że pojawia się okresowo w charakterystycznych częściach nieba (Merkury niby też, ale ze względu na bliskość Słońca znaczniej trudniej go zaobserwować). Dlatego częściej niż inne planety posiadała jakąś nazwę własną.

Od góry: Ziemia, Jowisz, Wenus, Księżyc. Foto: Scott Kelly z pokładu Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Źródło: NASA.

W wielu językach indoeuropejskich od rzeczownika *h₂áwsōs tworzono miejscowniki typu *h₂uss-er lub *h₂awss-er > *h₂user(i), *h₂awser(i), funkcjonujące samodzielnie jako przysłowki o znaczeniu ‘rano, wcześnie, o świcie, o brzasku’. Od nich z kolei tworzono przymiotniki takie jak *h₂awsr-o- ‘poranny, związany ze świtem’, które można było bezpośrednio przekształcić w rzeczowniki (tak jak funkcjonują w polskim słowa typu dobro, prosta albo uczony) albo rozszerzyć przez dodanie przyrostka formalnie tworzącego rzeczownik. Tak powstało na przykład germańskie słowo *Austrō(n), imię bogini świtu, którą czczono podczas wiosennego przesilenia. Zostało ono zaadaptowane (żeby nie rzec uprowadzone) przez chrześcijan jako określenie święta Wielkanocy (niemieckie Ostern, angielskie Easter). Oczywiście z tego samego źródła pochodzi nazwa ‘wschodu’ jako kierunku świata (Ost, east).

Ten sam element można spotkać w pojawiającej się tu i ówdzie pragermańskiej nazwie, która – jak się wydaje – odnosiła się do Wenus: *Au(z)ra-wandilaz ‘poranny wędrowiec’ albo dokładniej ‘poranna planeta’, bo drugi element ma dokładnie takie samo znaczenie jak greckie słowo planḗtēs ‘wędrowiec, włóczęga’ (a metaforycznie ‘wędrowna gwiazda’, czyli planeta). Badacza literatury anglosaskiej z Oksfordu prof. J. R. R. Tolkiena (Exeter College) tak zachwycił dźwięk tego słowa w wersji staroangielskiej, Ēarendel, że podwędził je z poematu Crist i wykorzystał w mitologii Śródziemia, tworząc postać żeglarza Eärendila. Poza światem starogermańskim i uniwersum Tolkiena (gdzie „gwiazda Eärendila” odgrywa rolę Wenus) Ēarendel znalazł sobie miejsce także we współczesnej astronomii. Nazwano tak najdalszą znaną gwiazdę, WHL0137-LS, zaobserwowaną przez teleskop Hubble’a w 2022 r. dzięki soczewkowaniu grawitacyjnemu. Powstała ona niecały miliard lat po Wielkim Wybuchu, a jej obecna odległość od Słońca w układzie współrzędnych współporuszających się wynosi ok. 28 miliardów lat świetlnych.

W językach bałtosłowiańskich również występuje słowo *h₂awsro- w sensie rzeczownikowym np. w postaci litewskiego aušra, łotewskiego austra i prasłowiańskiego *u(s)tro (wszystkie o znaczeniu ‘świt, brzask, rano’). Często się zdarza w wielu językach, że słowo ‘rano’ przybiera ubocznie znaczenie ‘jutro’ (tzn. nadchodzące rano), tak jak ‘wieczór’ przybiera znaczenie ‘wczoraj’ (tzn. zeszły wieczór). Na przykład w rosyjskim útro oznacza ‘rano’ ale zwrot *za utra > závtra oznacza ‘jutro’. We współczesnym polskim *u(s)tro > jutro całkowicie straciło pierwotne znaczenie, choć w XV w. jeszcze można było „wstać z jutra” (tzn. o świcie), Zachowały je niektóre derywaty, zwłaszcza jutrzenka (do XVI w. także justrzenka), słowo nie tylko oznaczające brzask poranny, ale używane również jako nazwa Wenus (w roli Gwiazdy Porannej, lecz i Wieczornej, bo do ówczesnych Polaków dotarła już elementarna wiedza astronomiczna). Pochodzi ono od prasłowiańskiego przymiotnika *ustrьnъ (staropolskie jutrzny ‘poranny’), a ten z kolei od prabałtosłowiańskiego *aušrinas. Po stronie bałtyjskiej mamy litewski przymiotnik aušrinis, także o znaczeniu ‘poranny’, i jego żeńską formę przerobioną na rzeczownik,  aušrinė, odpowiadającą znaczeniowo słowiańskiej jutrzence. W folklorze litewskim Aušrinė to także nazwa Wenus i imię bogini świtu.

I kto by pomyślał, że skromne słowo polskie jutro posiada koneksje etymologiczne z boginiami świtu w mitologii indoeuropejskiej (Eos, Uszas, Aurora), a pośrednio także z planetą Wenus, z żeglarzem Eärendilem i najdalszą gwiazdą, jaką znamy?

Wenus, zmiennopłciowa planeta o dwóch obliczach (część 1)

Link do drugiego odcinka miniserii

Już starożytni Grecy spierali się, kto pierwszy zdał sobie sprawę z tego, że jasna iskra na niebie widoczna przez szereg wieczorów po zachodzie Słońca i bliźniaczo do niej podobna iskra widoczna po pewnym czasie przez szereg poranków przed wschodem Słońca to jedna i ta sama „wędrowna gwiazda”, czyli planeta. Jedni twierdzili, że Pitagoras, inni – że Parmenides, w każdym razie któryś z wielkich filozofów VI lub V w. p.n.e. Spór jest o tyle bezprzedmiotowy, że sumeryjscy obserwatorzy nieba wiedzieli o tym już w III tysiącleciu p.n.e., a wiedzę tę odziedziczyli i rozwinęli astronomowie babilońscy w II tysiącleciu. Sumerowie utożsamili to ciało niebieskie z Inanną, boginią seksu i wojny. Inanna, której imię prawdopodobnie brzmało początkowo Nin-ana(k), czyli ‘pani nieba’ (znamy zresztą jego liczne wersje), była jednym z najważniejszych bóstw Sumeru i jedyną boginią posiadającą własną planetę (wszystkimi pozostałymi opiekowali się bogowie płci męskiej).

Planeta Isztar/Afrodyta/Wenus. Foto: Mariner 10 (1974). Źródło: NASA (domena publiczna).

Akadyjczycy, mówiący językiem, z którego rozwinęły się dialekty babiloński i asyryjski, byli ludem semickim. W języku prasemickim istniało słowo *ʕaθtar ([ʕ] to dźwięczna gardłowa spółgłoska szczelinowa), być może oznaczające ogólnie jasną gwiazdę lub planetę. Według jednej z hipotez było ono zapożyczoną wersją praindoeuropejskiego *h₂h₁stēr ‘gwiazda’, co wyjaśniałoby jego nietypowy, czterospółgłoskowy szkielet. Stało się ono imieniem boskich personifikacji „Gwiazdy Porannej” i „Gwiazdy Wieczornej”. Ludy semickie zazwyczaj kojarzyły Gwiazdę Poranną z bogiem, a Wieczorną z boginią (z przyrostkiem rodzaju żeńskiego), jak w ugaryckim ʕaθtar (bóg) i ʕaθtart (bogini). Konwencjonalnie bóstwa te znane są nam jako Attar i Astarte. Akadyjskim refleksem słowa prasemickiego było Ištar (Isztar). Akadyjczycy utożsamili semickie bóstwo (a w zasadzie oba bóstwa) z Inanną, używając nazwy Isztar dla obu „wcieleń” planety. Pozostawili przy tym trochę genderowej ambiwalencji, czasem przydając Isztar (zwłaszcza w roli bóstwa wojny) cechy męskie. Choć zasadniczo była boginią, w języku akadyjskim jej imię nie było jednoznacznie sfeminizowane za pomocą sufiksu -t.

Grecy znali Gwiazdę Poranną jako Fosforos (pʰṓs-pʰoros ‘niosący światło’ – stąd także nazwa nadana przez alchemików fosforowi, którego biała odmiana alotropowa świeci w ciemności, utleniając się na powietrzu) lub jako Heosforos (heōs-pʰóros ‘przynoszący jutrzenkę’). Do słowa ēṓs ~ héōs ~ awṓs ‘świt, jutrzenka’, będącego jednocześnie imieniem bogini świtu Eos, jeszcze wrócimy w drugiej części tej miniserii. Gwiazdę Wieczorną nazywali Hesperos (hésperos ‘wieczór; wieczorny, zachodni’). Słowo to pochodzi od praindoeuropejskiego złożenia *we-kʷsp-ero-, zawierającego zredukowaną formą rzeczownika *kʷsep- ‘mrok, noc’. Wewnętrzna zbitka spółgłoskowa stanowiła łamaniec językowy, upraszczany na różne sposoby w językach potomnych (polskie wieczór i angielskie west także wywodzą się z tego źródła).

Warto zauważyć, że zarówno Fosforos, jak i Heosforos traktowane były jako imiona rodzaju męskiego (inaczej niż w językach semickich). Co najmniej od IV w. p.n.e. kojarzono obie Gwiazdy (o których już było wiadomo, że są jedną) z boginią miłości, pożądania i płodności Afrodytą (Apʰrodítē). Czytamy o tym np. w przypisywanym Platonowi dialogu Epinomis. Sądząc z funkcjonalnego podobieństwa Isztar i Afrodyty, Grecy nie odkryli samodzielnie, iż – cytując logika Gottloba Fregego –  „Der Abendstern ist der Morgenstern”, tylko inspirowali się wiedzą rodem z Mezopotamii, nabytą za pośrednictwem ludów Bliskiego Wschodu. Sami jednak szybko prześcignęli Babilończyków. Niesamowity rozwój matematyki i astronomii greckiej w ciągu ostatnich sześciu stuleci przed naszą erą spowodował, że struktura Układu Słonecznego stała się dla uczonych dość jasna niezależnie od sporów o szczegóły modelu geometrycznego.

Część mechanizmu z Antykithiry (II w. p.n.e.) – starogreckiego urządzenia mechanicznego pozwalającego obliczać położenia obiektów Układu Słonecznego. Narodowe Muzeum Archeologiczne, Ateny. Żródło: Wikipedia (licencja CC BY 2.5).

Z kolei u Greków terminowali Rzymianie. Przekalkowali na łacinę nazwy Gwiazdy Porannej (Lūcifer ‘niosący światło’) i Wieczornej (Vesper ‘wieczór’, także < *we-kʷsp-ero-). Pod wpływem greckim dodali do swojego panteonu boginię odpowiadającą Afrodycie, nadając jej imię Wenus (Venus). Kiedy do wykształconych Rzymian dotarła wiedza astronomiczna przekazana przez Greków, włącznie z informacją, że rano i wieczorem ukazuje Ziemianom swoje oblicze ta sama planeta, powierzyli patronat nad nią bogini Wenus. Oczywiście dotyczyło to Rzymian wykształconych, takich jak Cyceron, który wspominał o tym wprost na piśmie. W każdym razie astronomowie zaczęli konsekwentnie używać nazwy Wenus dla Lycyfera/Wespera, a uczeni średniowieczni kontynuowali tę terminologię.

Imkię Wenus zdradza, że była to w kulturze Rzymu bogini młoda i świeżo nabyta, bo język łaciński nie zdążył usunąć częściowego dysonansu między jej płcią a imieniem. Imię Venus, choć w łacinie klasycznej formalnie żeńskie i zaopatrzone wtórnie w końcówki odmiany charakterystyczne dla rzeczowników ożywionych, zachowało strukturę morfologiczną rzeczownika rodzaju nijakiego *wenh₁-es- (mianownik *wenh₁-os) ‘miłość, seks, wdzięk’ od czasownika *wenh₁- ‘pożądać’. Jego dokładnym odpowienikiem jest np. staroindyjskie vánas- ‘wdzięk, pożądanie’. Gdyby było starym derywatem ożywionym należącym do tej rodziny słów, przybrałoby formę *wénh₁ōs, co w łacinie wyewoluowałoby w *venor (dopełniacz *venōris). Ta powierzchowna feminizacja Venus, za którą nie poszła adaptacja morfologiczna, przypomina potraktowanie imienia Ištar przez Akadyjczyków, choć jest to zbieżność przypadkowa. W języku polskim (i nie tylko) zdarzały się próby jej naprawienia przez utworzenie na podstawie oboczności Venus | Vener- analogicznego mianownika Wenera (patrz też włoską nazwę Venere albo walijską Gwener, utworzone na podstawie odziedziczonego lub zapożyczonego łacińskiego biernika Venerem).

Skąd się wzięła ta oboczność? Dawny schemat odmiany rzeczowników rodzaju nijakiego zakończonych na sufiks *-es- wyglądał następująco: mianownik *wenh₁os, dopełniacz *wenh₁es-es. W językach italskich (a w każdym razie w grupie łacińsko-faliskiej) spółgłoski szczelinowe między samogłoskami uległy udźwięcznieniu, więc w archaicznej łacinie mielibyśmy *wenos | *wenezes. W IV w. p.n.e. starołacińskie [z] zmieniło się w [r] (zmianę tego typu nazywamy rotacyzmem), stąd klasyczne Venus | Veneris. Podobnie powstały formy rodzaju nijakiego genus | generis ‘rodzaj, ród’, opus | operis ‘dzieło’ (l.mn. genera, opera) itp.

Dzisiejszych Europejczyków, wśród których znajomość podstaw łaciny nie jest już powszechna, może dziwić, że imię kobiety (bo Wenus jest nią przecież) ma zakończenie -us, kojarzone raczej z rodzajem męskim. Warto więc zapamiętać, że – wbrew pozorom – w przypadku Venus (tak jak w wyrazach genus i opus) końcowe -us nie jest końcówką fleksyjną (jak np. w słowie lupus ‘wilk’), tylko częścią rzeczownika, do której dopiero dołączamy końcówki. Do tej samej klasy deklinacyjnej należały historycznie także niektóre słowiańskie rzeczowniki rodzaju nijakiego, np. słowo (praindoeur. *ḱlewes-) i niebo (*nebʰes-). Stąd pojawiające się jeszcze sporadycznie archaiczne formy odmiany: niebiosa, niebios, w niebiesiech oraz przymiotnik niebieski (po staropolsku także niebieśski lub niebiejski) < *nebes-ьskъjь. Co robimy w przypadku wyrazu obcego, którego rodzaj kłóci się z formą? Jedno z często stosowanych rozwiązań to nieodmienność. Dlatego wysyłamy sondy na Wenus oraz oglądamy (dobiegającą właśnie końca) koniunkcję Wenus z Jowiszem. Jeśli ktoś jest na bakier zarówno z gramatyką łacińską, jak i polską, a także z mitologią klasyczną i astronomią, może pobłądzić, odmieniając Wenus, jakby należała do rodzaju męskiego („mężczyżni są z Marsa, a kobiety z Wenusa”). I dotyczy to nie tylko małych dzieci, ale nawet osób ze stopniami naukowymi, co łatwo sprawdzić na Twitterze.

Ostatnia sprawa na dzisiaj to powiązanie ciał niebieskich (Słońca, Księżyca i pięciu planet znanych starożytnym astronomom) oraz przypisanych im bóstw z dniami tygodnia. Siedmiodniowy cykl, w którym nadal tkwimy, to także wynalazek Babilończyków. Egipcjanie (prekursorzy decymalizacji) używali tygodnia dziesięciodniowego. Etruskowie i pod ich wpływem Rzymianie – ośmiodniowego. Grecy byli świadomi bliskowschodniej rachuby dni co najmniej od IV w. p.n.e. i używali jej w epoce hellenistycznej. Rzymianie przez pewien czas wahali się między cyklem ośmio- i siedmiodniowym, używając obu, aż wreszcie w IV w. n.e. znormalizowali kalendarz, decydując się ostatecznie na tydzień, jaki dziś znamy. Ale jeszcze na przełomie er pod wpływem astrologii hellenistycznej dokonano urozmaicenia systemu babilońskiego, dopasowując bóstwa greckie i rzymskie oraz obiekty astronomiczne do dni tygodnia. Afrodycie (i związanej z nią planecie) przypadł piątek (hēméra Aphrodítēs). Rzymianie skopiowali to jako diēs Veneris (stąd mamy romańskie nazwy piątku takie jak francuskie vendredi, hiszpańskie viernes, włoskie venerdi albo rumuńskie vineri).

Od Rzymian w pierwszych wiekach naszej ery przejęli ten system Germanie. Ponieważ astronomia germańska nie stała na wysokim poziomie, jedynymi ciałami niebieskimi, jakie potrafili dopasować do dni tygodnia, były Księżyc (poniedziałek) i Słońce (niedziela). Poza tym zadowolili się germańską interpretacją rzymskiego panteonu bogów (wyjątkiem była sobota, poświęcona Kronosowi/Saturnowi, który nie posiadał odpowiednika  germańskiego, dlatego sobota pozostała np. w angielskim dniem Saturna – Saturday). Germańską boginią miłości była *Frijjō (staroangielska Frīġ, staro-górno-niemiecka Frīja, staronordyjska Frigg). Stąd na przykład staroangielskie Frīġe-dæġ > angielskie Friday. W późniejszych czasach niektórzy szczególnie wykształceni Germanie powiązali Frigg nie tylko z boginią, ale także z planetą Wenus (stąd staroislandzkie Friggjar stjarna ‘gwiazda Frigg’ = Wenus), ale była to erudycyjna ciekawostka, a nie autentyczna tradycja germańska. Ale o tym, jak postrzegano i nazywano Wenus w Europie Północnej, opowiem w części drugiej.