Polskie ogonki: ą i ę

Język słoweński zachował liczbę podwójną, słoweński i serbsko-chorwacki nadal używają akcentów melodycznych, bułgarski i macedoński zachowały (jako kategorie w pełni żywe) prasłowiańskie czasy przeszłe proste – aoryst i imperfekt. Czy język polski zachował jakąś ciekawą cechę konserwatywną wyróżniającą go wśród innych języków słowiańskich? Owszem. Polski i kaszubski, dwa blisko spokrewnione języki zachodniosłowiańskie, jako jedyne języki współczesne zachowały nosowość prasłowiańskich samogłosek *ę [ẽ] i *ǫ [õ]. Samogłoski te istniały także w staro-cerkiewno-słowiańskim (IX–XI w.), ale większość języków słowiańskich utraciła je setki lat temu. Na przykład w językach wschodniosłowiańskich *ǫ zmieniło się w [u], a *ę w [ʲa] (zmiękczające poprzedzającą spółgłoskę) już w połowie X w.

Skąd się wzięły samogłoski nosowe w prasłowiańskim? Tak jak np. w języku francuskim, rozwinęły się one z sekwencji samogłoska + spółgłoska nosowa, po której następowała kolejna spółgłoska lub koniec wyrazu. Dokładniej: praindoeuropejskie sekwencje *aN i *oN rozwinęły się w *ǫ, a *eN w *ę (N oznacza tu jakąkolwiek spółgłoskę nosową). Ponadto w praindoeuropejskim istniały spółgłoski nosowe sylabiczne * i *.W języku prabałtosłowiańskim zmieniły się one w *in, *in (rzadko *um, *un). Później, w języku prasłowiańskim, pochodzące z tego żródła *iN utożsamiło się z *ę, a *uN z *ǫ.

Czy polskie ę i ą po prostu kontynuują prasłowiańskie *ę i *ǫ? Owszem, kontynuują, ale bynajmniej nie „po prostu”. Historia samogłosek nosowych w polskim jest dość osobliwa. Spróbuję o niej opowiedzieć krótko i zrozumiale, pomijając część komplikacji.

Około 1200 r., a w niektórych kontekstach fonetycznych nawet wcześniej, staropolskie samogłoski kontynuujące prasłowiańskie *ę i *ǫ przestały się różnić barwą i utożsamiły się jako nosowe [ã] (wymawiane podobnie jak we francuskim słowie grand). Samogłoska ta była często zapisywana za pomocą specjalnej litery, tzw. „rogatego O”, które wyglądało mniej więcej tak: ѻ. W prasłowiańskim i w staropolskim była to prawdziwa samogłoska nosowa (jak jej francuski odpowiednik), czyli np. wyraz rѻka ‘ręka’ wymawiano w XIII/XIV w. jako [rãka], a nie – jak dzisiaj – [rɛŋka].

Początek Księgi Rodzaju w Biblii królowej Zofii (przekład z połowy XV w.). Przykłady użycia rogatego O: Poczynayѻ ʃze pyrwe kʃzѻgi Moyszesowi geneʃis / W poczѻtcze bog ʃtworzyl nyebo yʃzemyѻ alye ʃzemya bila nyeuʃzyteczna a proʃzna. (Poczynajѻ sie pirwe ksiѻgi Mojżeszowy, Jenesis. W poczѻtce Bóg stworzył niebo i ziemiѻ. Ale ziemia była nieużyteczna a prozna). [Domena publiczna].

Dawne *ę i *ǫ, mimo utożsamienia się ich wymowy, różniły się jednak pod jednym względem: *ę jeszcze w czasach przedpiśmiennych powodowało zmiękczenie poprzedzającej spółgłoski, dlatego np. prasłowiańskie *tęti daje dzisiejsze ciąć (z miękką spółgłoską początkową /tɕ/), natomiast *tǫgъ daje dzisiejsze tęgi (z twardym /t/). Na początku wyrazów przed dawnym *ę rozwinęła się (obowiązkowo!) spółgłoska *j, a przed *ǫ spółgłoska *v, czyli np. *ęzykъ, *ǫžь > język, wąż. Z tego powodu we współczesnym polskim żaden wyraz nie zaczyna się normalnie na ą ani ę (choć w prasłowiańskim było to możliwe).

Podczas ewolucji od języka prasłowiańskiego do staropolskiego samogłoski nosowe (podobnie jak ustne) zaczęły się także różnić się pod względem długości. Dawne *ę i *ǫ mogły w różnych kontekstach fonetycznych i morfologicznych ulegać wzdłużeniu. Kiedy ich wymowa się utożsamiła, kontrast między krótkim [ã] a długim [ãː] istniał nadal, podobnie jak kontrast między krótkim nienosowym [a] a wzdłużonym [aː]. Na przykład wyraz zѻb ‘ząb’ miał wówczas wymowę [zãːb], ale w D. l.poj. [zãba] ‘zęba’. Tę różnicę czasem zaznaczano na piśmie, podwajając literę oznaczającą samogłoskę długą: zѻѻb, zѻba, choć nie była to praktyka stosowana konsekwentnie.

Mniej więcej na przełomie XIV i XV w. [ã] i [ãː] zaczęły się różnić barwą. Nosówka krótka stała się samogłoską przednią [æ̃], a długa – samogłoską tylną [ɑ̃ː]. W XV w. zanikł kontrast długości, ale pozostała różnica w brzmieniu: [æ̃] kontrastowało z [ɑ̃]. Zaczęto wtedy eksperymentować z odróżnianiem tych samogłosek w pisowni. W pierwszej połowie XVI w. zaczął się upowszechniać zwyczaj używania ę i ą z „ogonkiem” zamiast dawnego „rogatego” ѻ (lub ѻѻ). Za życia Mikołaja Reja i Jana Kochanowskiego pisownia ta utrwaliła się i przetrwała do naszych czasów mimo kolejnych zmian w wymowie, polegających na podniesieniu artykulacji obu samogłosek: [æ̃] > [ɛ̃] oraz [ɑ̃] > [ɔ̃]. Jest to odpowiedź na często zadawane pytanie, dlaczego polskie ą (wbrew współczesnej wymowie) ma postać litery a, a nie o z ogonkiem. Po prostu w czasach, gdy wprowadzono tę literę, jej barwa akustyczna wciąż jeszcze bardziej przypominała [a] niż [ɔ].

Dlaczego mamy ę w męka, natomiast ą w mąka, skoro brak zmiękczenia [m] wskazuje, że w obu przypadkach prasłowiański wyraz brzmiał *mǫka? Odpowiedź jest trochę nieoczekiwana: te słowa różniły się prasłowiańskim miejscem akcentu. W wyrazie ‘mąka’ akcent spoczywał na drugiej sylabie. Samogłoski napięte (a do takich zaliczały się nosowe) w sylabie bezpośrednio przedakcentowej ulegały wzdłużeniu w dialekcie słowiańskim, który był przodkiem polskiego: *mǫˈka > *mǭka. Długie *ǭ rozwinęło się w staropolskie [ãː], a to ostatecznie w ą. W wyrazie ‘męka’ akcent padał na pierwszą sylabę, a w takim przypadku wzdłużenie nie występowało: *ˈmǫka > *mǫka. Krótkie *ǫ dało staropolskie [ã] i w rezultacie współczesne ę.

Innym przypadkiem, gdy samogłoska (tym razem niekoniecznie napięta) ulegała wzdłużeniu, było położenie przed pierwotnie akcentowanym jerem. Taki jer występował na przykład w końcówce dopełniacza liczby mnogiej. Dopełniacz l.mn. od wyrazu *ˈmǫka brzmiał *mǫˈkъ, co rozwinęło się w *mǭkъ. Dlatego do dziś mamy męka | mąk, a nie „męk” (z tego samego powodu mamy oboczność ręka | rąk). Warto zauważyć, że różnicę akcentowania zachował rosyjski (muká ‘mąka’; múka ‘męka’), a różnicę długości – czeski (staroczeskie múka ‘mąka’ > współczesne mouka; muka ‘męka’). Zależność melodii wyrazu i długości samogłosek od pierwotnego miejsca akcentowania była w językach słowiańskich koszmarnie skomplikowana, dlatego poprzestanę na tych stosunkowo prostych przykładach.

Już po zaniku jerów w XI/XII w. język polski przeszedł kolejną rundę wzdłużania samogłosek, tzw. wzdłużenie zastępcze. Jeśli jer zanikał po dźwięcznej spółgłosce (lub dźwięcznej zbitce spółgłoskowej), to wzdłużała się samogłoska poprzedniej sylaby. Właśnie dlatego *zǫbъ ‘ząb’ zmienił się w staropolskie [zãːb] (dzisiejsze ząb), podczas gdy np. w D. l.poj. pozostało krótkie [ã] (stąd dzisiejsze zęba).

Pamiętajmy w każdym razie, że dzisiejsze oboczności typu ząb | zęba, rząd | rzędy, wiązać | więzić nie są kontynuacją prasłowiańskiego kontrastu między *ǫ i *ę, tylko staropolskiego rozróżnienia samogłosek długich i krótkich. Zresztą niektóre alternacje, których należałoby oczekiwać, znając formy staropolskie, uległy w późniejszych czasach wyrównaniu. Na przykład pierwotnie bezokolicznik pędzić (z dawną samogłoską krótką) odpowiadał formie czasu teraźniejszemu pądzę i przeszłemu pądził (z dawną samogłoską długą). Podobnie czasownik sądzę, sądził miał bezokolicznik sędzić. W obu przypadkach nastąpiło wyrównanie odmiany wskutek działania analogii, ale w pierwszym przypadku uogólniono ę, a w drugim ą.

Współczesny język polski właściwie utracił samogłoski nosowe jako odrębne fonemy. Przed spółgłoskami zwartymi i zwartoszczelinowymi rozłożyły się one na sekwencję samogłoska + N: dąb = „domp”, tęcza = „tencza”, pięć = „pieńć”, pąk = „poŋk” (miejsce artykulacji N dopasowuje się do następnej spółgłoski). Jednak nawet w innych kontekstach dzisiejsze ę i ą nie są czystymi samogłoskami nosowymi, tylko dyftongami z narastającą nosowością. Wymawiamy je [ɛw̃], [ɔw̃] lub [ɛj̃], [ɔj̃] zależnie od otoczenia fonetycznego, czyli np. wąż [vɔw̃ʂ], ale gęś [ɡɛj̃ɕ] przed spółgłoską szczelinową miękką. Na końcu wyrazu trzyma się dzielnie jako [ɔw̃], ale w wymowie niestandardowej bywa zastępowane przez [ɔm], a regionalnie także przez [ɔ] lub [ɔw] („idom, ido, idoł”). Czyste [ɛ̃], [ã] zachowały się w części gwar języka kaszubskiego, choć i tam postępuje proces rozkładu nosówek podobny jak w polskim. Pamiętajmy, że „wymowa niestandardowa” nie oznacza wymowy ludowej lub związanej z brakiem wykształcenia. Pokaźny odsetek osób publicznych, w tym uczonych z tytułem profesorskim, wymawia idą jako [idɔm].

W niektórych kontekstach nastąpiło doszczętne odnosowienie samogłosek pisanych ę, ą: w formach czasu przeszłego takich jak ciął, cięli wymowa normatywna to „cioł”, „cieli”. Także całkowite odnosowienie końcowego , czyli wymowa zwrotu tę książkę jako „te książke” jest całkowicie poprawne, choć często nosowość jest utrzymywana zwłaszcza wtedy, gdy jej pominięcie mogłoby spowodować nieporozumienie (np. dla odróżnienia 1 os. l.poj. kopię od 3 os. l.poj. kopie). Przesadna staranność w uwydatnianiu nosowości w tych kontekstach uchodzi jednak za rażącą w wymowie swobodnej, naturalnej.

Notka końcowa

Oto przykład, jak rozwijały się słowiańskie i polskie samogłoski nosowe: od praindoeuropejskiego czasownika *ǵembʰ- ‘przegryźć, przeciąć, przebić’ utworzono rzeczownik *ǵómbʰos oznaczający ‘kołek, ząb’ (wśród jego refleksów można wspomnieć greckie gómpʰos ‘kołek, bolec’, staroindyjskie jámbhas ‘ząb, kieł’ i germańskie *kambaz ‘grzebień’, patrz angielskie comb). W języku prabałtosłowiańskim *ǵómbʰos rozwinęło się w *źámbas (patrz litewskie žambas ‘ostra krawędź’), a w prasłowiańskim w *zǫbъ. Po zaniku jeru zamogłoska pierwszej sylaby uległa wzdłużeniu, dając staropolskie [zãːb], w XV w. [zɑ̃b], po zaokrągleniu samogłoski i ubezdźwięcznieniu końcowej spółgłoski [zɔ̃p] i wreszcie współczesne [zɔmp].

Po staro-cerkiewno-słowiańsku ‘ząb’ nazywał się zǫbъ, po kaszubsku jest ząb (wymowa głoski zapisywanej ą waha się między [ɔ̃] a [ũ]), ale w innych językach widzimy całkowity zanik nosowości. W bułgarskim mamy zǎb [zɤp], w macedońskim zab, w słoweńskim zob [zo:p] (te języki straciły nosowość stosunkowo późno). Wszędzie poza tym (w rosyjskim, ukraińskim, białoruskim, słowackim, czeskim, serbsko-chorwackim, górno- i dolnołużyckim) widzimy formę zub (rezultat bardzo wczesnego odnosowienia).

FUVWY, czyli drzewo rodowe liter (Część 3)

Pozostałe części serii

Część 1
Część 2

Spójrzmy na dzieje litery wāw okiem ewolucjonisty. Co się właściwie stało? Zaczęło się od tego, że kiedy Grecy zapożyczyli fenicki system pisma, litera wāw uległa duplikacji. Powstał jej wariant, nieco przekształcony graficznie, który został potraktowany jako odrębna litera z inną wartością fonetyczną. Który z wariantów greckich, digamma/wau (Ϝ, ϝ) czy ypsilon (Y, υ) jest „oryginałem”, a który zmutowaną „kopią”? Wydawałoby się, że odpowiedź jest prosta: ypsilon bardziej przypomina kształtem fenickie wāw, więc to on jest literą oryginalną. Zauważmy jednak, że Grecy oprócz tego, że zapożyczyli ideę pisma, w którym litery odpowiadają głoskom, zachowali też kolejność liter fenickiego alfabetu spółgłoskowego, która nie jest oparta na żadnej podstawie fonetycznej; porządek liter jest w zasadzie czysto umowny i przypadkowy, a utrwalił się tylko jako tradycja kulturalna przez powtarzanie w procesie nauki czytania i pisania. Litera Ϝ (dopóki była używana) zajmowała szóste miejsce po Α, Β, Γ, Δ, Ε, dokładnie tak jak litera wāw po ʔālep, bēt, gīml, dālet, . Zauważmy, że taka sama jest pozycja łacińskiego F po A, B, C, D, E, które genetycznie dokładnie odpowiadają pierwszym pięciu literom fenickim i greckim. Digamma/wau przejęła także funkcję fonetyczną wāw, czyli reprezentowanie głoski [w]. Natomiast Y umieszczono blisko końca alfabetu greckiego wraz z kilkoma znakami wymyślonymi przez Greków na oznaczenie głosek, dla których nie było symboli fenickich.

Używając żargonu zapożyczonego z biologii, można zaryzykować twierdzenie, że to Ϝ jest właściwym ortologiem litery wāw, ponieważ (mimo zmodyfikowanego kształtu) pochodzi od niej wprost i zajmuje to samo miejsce w utrwalonej przez tradycję sekwencji liter; Y jest natomiast paralogiem, czyli duplikatem, który został przeniesiony do innej lokalizacji w alfabecie i przyjął inną funkcję: reprezentowanie samogłosek (krótkiej i długiej) o barwie [u] w grece archaicznej, a następnie [y] w grece klasycznej.

Większość odmian języka starogreckiego (głównym wyjątkiem był dialekt eolski) straciła głoskę [w] na długo przed okresem klasycznym (V–IV w. p.n.e.). Choć w czasach, gdy powstawały Iliada i Odyseja, głoska [w] miała się jeszcze świetnie, oba eposy znamy z kopii rękopisów późniejszych o setki lat, w których nie używano digammy. Dlatego we współczesnych wydaniach Homera nie ma zwyczaju zapisywać np. słowa ‘król’ jako ϝάναξ [wanaks] zgodnie z wymową „z epoki”, tylko w postaci klasycznej jako ἄναξ [anaks]. Digamma znikła zatem z alfabetu. Kolejność liter nie uległa przy tym zmianie, tylko litery następujące po Ϝ przesunęły się o jedną pozycję bliżej początku alfabetu, zapełniając lukę. Genetyk powiedziałby, że nastąpiła delecja (ubytek fragmentu sekwencji).

Rzymianie, tak jak Grecy, z grubsza zachowali linearny porządek alfabetu. W szczególności litery F i V, pochodzące od greckich Ϝ i Y, znalazły się w miejscach odpowiadających pozycji liter greckich. Zmieniła się co prawda ich funkcja, bo F zaczęło oznaczać [f], a V – nie tylko samogłoskę o barwie [u] (krótką lub długą), ale także spółgłoskę [w]. Mimo to kontynuacja historyczna jest tu niewątpliwa. Jednak za sprawą wewnętrznej ewolucji alfabetu łacińskiego zaszły kolejne zmiany wpływające na strukturę systemu. Po kilkuset latach litera Y została przeniesiona z alfabetu greckiego wraz z zapożyczanym słownictwem. Potraktowano ją jako nowy znak pisma i umieszczono tam, gdzie nakazywała tradycja: na końcu alfabetu, zaraz po V i X, które, nawiasem mówiąc, również znalazły się w tej pozycji jako wywodzące się z greckich uzupełnień systemu fenickiego. Na samym końcu umieszczono kolejny import z greki, literę Z.

Tu warto zauważyć, że Z (co prawda o nieco innym, ale pokrewnym kształcie) istniało w pierwotnej wersji alfabetu łacińskiego i oznaczało głoskę [z], a zajmowało w sekwencji liter miejsce siódme, zaraz po F, czyli to samo, co grecka zēta (Ζ, ζ), a jeszcze wcześniej fenickie zayin. Delecja starego Z nastąpiła około 300 r. p.n.e. Usunięto je z alfabetu oficjalnie, jak głosi wieść, na mocy decyzji wysokiego urzędnika, cenzora Appiusza Klaudiusza zwanego Ślepym (Appius Claudius Caecus), ponieważ wskutek postępujących zmian fonetycznych łacina straciła głoskę [z] (w większości pozycji zmieniła się ona w [r]). Wkrótce po delecji dokonano jednak insercji (czyli wstawienia nowej litery) w tym samym miejscu alfabetu. Miejsce siódme zajął duplikat litery C z mutacją polegającą na dopisaniu kreski, czyli G. Była to pożyteczna innowacja, bo mimo że głoski [k] i [g] były w łacinie odrębnymi fonemami, to tradycyjnie zapisywano je tą samą literą C. Teraz wreszcie naprawiono zadawnioną usterkę sięgającą początków alfabetu łacińskiego i można było odróżnić słowa takie jak crūs ‘goleń’ i grūs ‘żuraw’, pierwotnie zapisywane jednakowo jako CRVS. Stare Z było jednak potomkiem greckiej zety w prostej linii, odziedziczonym przez pisma staroitalskie wraz z całym systemem, natomiast nowe Z było takim samym importem jak Y. Obie litery dostały się do alfabetu łacińskiego nie jako kontynuacja historyczna dawniejszych liter italskich, ale jako import z greki hellenistycznej w I w. p.n.e. Biolog nazwałby to transferem poziomym.

Różne warianty tej samej litery alfabetu. Zauważmy, że w tradycji naszej kultury traktujemu duże G i małe g jako formy graficzne tej samej litery, choć są one do pewnego stopnia zróżnicowane funkcjonalnie (przy czym jednak mają tę samą wartość fonetyczną). Językoznawcy nazywają abstrakcję „tej samej litery” grafemem, a poszczególne warianty jego allografami.

Czytelnicy łatwo zauważą, że późniejsza rozbudowa systemu znów polegała na duplikacjach. Najpierw (w późnym średniowieczu) pojawiła się tendencja do traktowania występujących obok siebie dwóch VV jako jednej litery W. Motywacją do takiej zmiany statusu był fakt, że podwójne VV wyspecjalizowało się funkcjonalnie: oznaczało spółgłoskę [w] w odróżnieniu od [u] lub [v] w konwencji przyjętej przez skrybów zapisujących niektóre języki germańskie (do których dołączył m.in. także polski). Wreszcie w XVIII w. nastąpił podział funkcji między dwa kształty litery V, zaokrąglony i kanciasty, w związku z czym stały się one pełnoprawnymi, osobnymi literami, samogłoskową i spółgłoskową. A zatem miejsce w alfabecie zajmowane przez V rozszczepiło się na V, W, a następnie duplikacja VU, V doprowadziła do powstania obecnej sekwencji U, V, W. Jako ćwiczenie domowe pozostawiam rozrysowanie wymienionych zmian ewolucyjnych w formie drzewa rodowego, czyli filogenezy rodziny liter (z uwzględnieniem komplikacji, jaką był transfer poziomy Y).

Oczywiście analogia między alfabetem i literami a – na przykład – genomem i genami jest tylko analogią i nie warto trzymać się jej niewolniczo ani przywiązywać do niej większej wagi, niż na to zasługuje. Niemniej zarówno w przypadku ewolucji biologicznej, jak i kulturowej, mamy do czynienia z podobnymi motywami: duplikacja połączona ze zróżnicowaniem funkcji obu kopii pierwotnego elementu jest częstym źródłem innowacji systemowych niezależnie od tego, z jaką ewolucją mamy do czynienia. Zanik elementu, który stracił dawną funkcję, a nie zyskał nowej, też jest powszednim zjawiskiem ewolucyjnym. Podobny jest również charakter obiektów, na które działa ewolucja. Są one do pewnego stopnia plastyczne, podatne na drobne zmiany i wariantywność bez utraty swojej tożsamości. Dopóki białko kodowane przez jakiś gen wypełnia swoje funkcje, nie ma znaczenia, czy wszystkie elementy kodującej sekwencji DNA są identyczne. Co więcej, różne warianty sekwencji, czyli allele, traktujemy jako kodujące „w zasadzie to samo” białko, nawet jeśli różnice między nimi mają pewien wpływ na sekwencję aminokwasów, a zatem na strukturę i funkcjonalność białka. Białko pozostaje „to samo” w sensie ewolucyjnym, nawet wówczas, gdy jego funkcja ulega zmianom w czasie w sposób płynny, bez dramatycznych rewolucji. Podobnie nie ma znaczenia, jak zapisujemy ręcznie czy też drukujemy daną literę, o ile inni ludzie interpretują ją jako ten sam element systemu pisma i odczytują ją zgodnie z naszą intencją (patrz ilustracja).

Tą interdyscyplinarną refleksją kończę niniejszą miniserię wpisów i zachęcam do szukania inspiracji intelektualnej ponad przegródkami, które dzielą naukę na wąskie specjalności.