O wężach i sześciokątach

Pojęcie hybrydy kojarzy się różnie w zależności od tego, kogo pytamy. Dla jednych hybrydą będzie organizm powstały z dwóch różnych, inni niewątpliwie wskażą niektóre typy samochodów, a jeszcze inni stwierdzą, że hybrydy to sobie kobiety robią na paznokciach. I wszyscy będą mieli rację, bo przecież hybrydyzacja polega na połączeniu lub nałożeniu jednego na drugie. Cóż – atomy też lubią robić sobie “hybrydy” i każdy widzi to na własne oczy. Pamiętacie ze szkolnej chemii takie coś, co nazywało się wzorami strukturalnymi? Służą one do zobrazowania wiązań pomiędzy poszczególnymi atomami związku. Nie obrazują one poprawnie struktury samego związku bo pomijają rzeczywiste rozmieszczenie atomów w przestrzeni, która w przeciwieństwie do kartki papieru jest jednak trójwymiarowa. Dzięki takim wzorom można łatwo stwierdzić, do jakiej grupy związków należy dany związek i je rozróżnić. Weźmy takie dwa wzory: C6H5OH i C3H7OH. Obydwa zawierają we wzorze grupę -OH, która jest przyłączona do atomu węgla, ale jeden z nich należy do grupy fenoli, a drugi alkoholi. Nie musicie nawet znać nazw tych związków, aby po rozrysowaniu stwierdzić, który jest który.

Alkohole mają grupę – OH przyłączoną do atomu węgla, a fenole bezpośrednio do pierścienia. Nasuwa się jednak pytanie: dlaczego tak się dzieje? Dlaczego, choć zarówno alkohole, jak i fenole to atomy węgla, wodoru i tlenu, to je rozróżniamy?

Cóż – jeśli w naszym świecie dzieje się coś na pierwszy rzut oka dziwnego, to zazwyczaj stoi za tym mechanika kwantowa i jej proste prawa. Spójrzmy na te rysunki: kreski przecież wyobrażają pary elektronów, które tworzą dane wiązanie. Elektrony? To nam daje pewien trop, wróćmy do tego, co wiemy o tych małych obiektach – a wiemy, że oddziałują z jądrem atomowym za pośrednictwem pola elektromagnetycznego z uwagi na ładunek ujemny i że pozostają względem niego w ciągłym ruchu. Wiemy też, że twierdzenie, że zajmują jakieś konkretne miejsca lub krążą po orbitach, jest nierozsądne z uwagi na dualną naturę materii, która sprawia, że elektron ma jednocześnie właściwości fal i cząstek. Wiemy też dzięki pracom Heisenberga i Schrödingera, że jeśli chcemy szukać elektronu, to są takie obszary, gdzie powinniśmy szukać “bardziej”. Te obszary można określić za pomocą matematyki, o czym więcej tutaj: O Równaniu Schrödingera i o tym, dlaczego atom “nie wygląda”. Orbitale! Czyli matematyczna funkcja falowa, która opisuje prawdopodobieństwo znalezienia elektronu w przestrzeni. Jest to zatem jakiś obszar, po którym elektron się porusza, ale nie ma on sztywnych ram i nie można go w żaden sposób zobaczyć. Co się dzieje z tymi orbitalami, gdy atomy łączą się, aby uzyskać ów wymarzony, możliwie jak najniższy stan energetyczny?

Przy tworzeniu wiązań dochodzi do wymieszania pierwotnie występujących orbitali w atomie. Otrzymujemy zatem zupełnie nowy kształt zhybrydyzowanych orbitali, stworzony na bazie orbitali elektronów tworzących wiązanie chemiczne. Do określenia typu takiej hybrydyzacji nie potrzeba żadnej szczególnej wiedzy, właściwie to wystarczy wiedzieć, co się łączy i jak wygląda konfiguracja elektronowa tego, co się łączy. Jeśli wiemy, ile orbitali bierze udział w takiej hybrydyzacji, to od razu wiemy, ile powstanie i jaki “kształt” będzie miała cząstka. Tylko skąd to wiemy? Sięgnijmy po coś prostego dla przykładu, np. CH4, gdzie w hybrydyzacji biorą udział cztery orbitale. Skąd to wiem? Ponieważ węgiel tworzy cztery wiązania, a każde z wiązań to osoby orbital. Prawda że proste? Jeśli zapamiętacie, że w uproszczeniu każdy podstawnik i każda wolna para elektronów to osobny orbital, to możecie śmiało mówić, że mniej więcej wiecie o co w tym chodzi. Żeby nie mieszać, skupmy się na najprostszych typach takiej hybrydyzacji.

W przypadku związków berylowców, np. BeH2, lub związków zawierających wiązania podwójne, gdy dwa z nich występują przy jednym atomie, np. CO2, oraz w przypadku wiązań potrójnych, np. C2H2, następuje typ hybrydyzacji określony jako “sp”, co oznacza że biorą w niej udział te orbitale:

które po ponownym przeliczeniu dają nam taki wynik:

Czyli dwie hybrydy orbitali s i p położone naprzeciwko siebie na osi x. Podobnie wygląda to, gdy myślimy o hybrydyzacji sp2, która ma miejsce, gdy atom ma trzy elektrony na ostatniej z powłok, np. w BH3, lub gdy powstają wiązania podwójne, np. SO3, i sp3, która ma miejsce dla czterech elektronów, np. w metanie, tj. CH4. Tak jak pierwszym przypadku minimum nakładania się hybryd miało miejsce, gdy były w jednej linii, tak w kolejnych przypadkach takie minima są osiągane, gdy linie poprowadzone od wierzchołków orbitali utworzą kształt trójkąta lub czworościanu foremnego.

Takie wzajemne układy zhybrydyzowanych orbitali wydają się czymś bardzo abstrakcyjnym, szczególnie gdy mówimy o układach o większej liczbie atomów, ale łatwo je zaobserwować na naszym poziomie rzeczywistości. Weźmy taki grafit, czyli węgiel, dużo atomów węgla, tworzących między sobą wiązania i sieć krystaliczną. Jest tam dużo elektronów, które są w tej sieci zdelokalizowane. Można sobie to łatwo wyobrazić jako sieć, której włókna są oblepione gazem składającym się z elektronów. To teraz przypomnijcie sobie, jak wyglądają wiązania w metalach. Można je opisać dokładnie tak samo, co sprawia, że niektóre z właściwości grafitu i metali są podobne. Niedowiarki mogą spróbować włożyć do kontaktu gwóźdź, a następnie grafit celem potwierdzenia, że obydwa materiały przewodzą prąd. Oczywiście proszę tego nie robić, bo wielu już sprawdzało, a efekty uboczne takich doświadczeń zazwyczaj wymagały pomocy służb medycznych.

To teraz weźmy do ręki marchewkę. Marchew jest czerwona względnie pomarańczowo-czerwona, bo zawiera β-karoten, czyli po chemicznemu związek organiczny o wzorze C40H56. Struktura związku zaś przypomina takiego fajnego węża:

Elektrony w części zaznaczonej na czerwono można uważać za swobodne, tworzące gaz elektronowy; dla każdego z tych elektronów można obliczyć energię potrzebną do jego wzbudzenia. Wzbudzanie elektronów polega oczywiście na dostarczeniu im energii, a można to zrobić np. oświetlając je światłem czyli strumieniem fotonów, które zostaną zaabsorbowane. Nie bawiąc się w matematykę, powiem wam, że maksima takiej absorbcji w przypadku karotenu dotyczą fal o długościach 451 i 477 nm co sprawia, upraszczając, że marchew zawierająca karoten nie może być niebieska ani bardzo zielona, więc zostają jedynie kombinacje barw czerwonej i lekkich odcieni zieleni.

Jak widać, choć mechanika kwantowa jest dziwna, to natrafiamy na nią, gdziekolwiek rzucić okiem.

c) by Lucas Bergowsky
Jeśli chcesz wykorzystać ten tekst lub jego fragmenty, skontaktuj się z autorem.

O Równaniu Schrödingera i o tym, dlaczego atom “nie wygląda”

Czytając “Gazetę Wyborczą”, natrafiłem na następujące zdanie w jednym z artykułów dotyczących obecnego stanu badań i wiedzy naukowej: “Ale nie podważa fundamentalnego kwantowego równania Schrödingera opisującego pełen stan cząsteczek chemicznych”. Cóż, jeśli coś jest opisywane jako “fundamentalne”, to głównie dlatego, że nie bardzo wiadomo, skąd się wzięło i dlaczego tak świetnie się sprawdza. Samo zaś równanie nie opisuje “pełnego stanu cząsteczek chemicznych”, a jedynie pozwala przewidzieć zmianę układu w czasie. I już wyjaśniam, co to znaczy po polsku.

Jak pamiętamy, cząstki charakteryzują się dziwaczną, dualną naturą, która sprawia, że mają zarówno cechy cząstek, jak i fali. Pomyślmy o czymś bardzo prostym, np. atomie wodoru, który składa się wyłącznie z protonu i elektronu. Te cząstki przyciągają się z powodu różnicy przenoszonych ładunków. Proton jest naładowany dodatnio, a elektron ujemnie, co tworzy tzw. “studnię potencjału”, którą można sobie wyobrazić jako swego rodzaju dołek. Jak zachowywałaby się fala w takim “dołku”? Powinna się odbijać od jego ścianek, a jeśli tak się stanie, to zacznie się na siebie nakładać: gdybyśmy chcieli obserwować taką falę z boku, to można by stwierdzić, że jedyne, co się porusza, to grzbiety i doliny, a punkty oznaczone kropkami pozostają w spoczynku. Tego rodzaju falę nazywamy falą stojącą. Jak łatwo stwierdzić, ma to niewiele wspólnego z modelem, w którym elektron krąży po jakiejś wyznaczonej orbicie, a jeszcze mniej z jakąkolwiek pewnością co do jego położenia etc.

Aby móc cokolwiek przewidzieć, warto posłużyć się równaniem Schrödingera, zawierającym funkcje falową, i wiedzą o stanie kwantowym. Funkcji falowej nie należy rozumieć tak, jak pojmujemy fale mechaniczne (np. falę dźwiękową) czy elektromagnetyczne, gdyż owa funkcja dotyczy postulowanych przez de Broglie’a fal materii, które przenoszą oprócz energii i pędu również masę, a także niekiedy ładunek elektryczny. Stan kwantowy zaś to informacje o całym układzie, które pozwalają nam przewidzieć wyniki różnych pomiarów – w tym przypadku stwierdzić, gdzie elektronu należy szukać.

Powyższe ilustracje to tzw. orbitale. Tu od razu wyjaśniam, że owe orbitale to nie miejsca, gdzie elektron jest, ale odpowiedź na pytanie, które brzmi: “Jeśli szukam elektronu o pewnych parametrach, to gdzie mam największe szanse na jego znalezienie?” Owe parametry definiują tzw. liczby kwantowe. O ile brzmi to nieprzyjemnie dla ucha, to jest bardzo proste do zrozumienia. Te parametry nie mogą być dowolne, ale zawsze przyjmują ściśle określone wartości np. energii, pędu czy jego momentu, a więc naturalnym wydało się, aby po prostu je ponumerować, jak piętra w budynku. W sumie atom można sobie wyobrazić jako taki budynek, w którym zamiast pięter mamy powłoki, a zamiast mieszkań różne podpowłoki. Elektron, aby przebywać na określonym piętrze, tj. powłoce, musi posiadać określoną energię; tym samym pierwsza z liczb kwantowych opisujących elektron mówi nam, na której z powłok można go znaleźć. Oznacza się ją jako “n” a jej wartości to 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7 itd. Co ważne, w atomie, w przeciwieństwie do budynków, im wyżej, tym owe “piętra” mają więcej miejsca; a zatem, im numer wyższy, tym ów orbital większy.

Druga z tych liczb opisuje rodzaje apartamentów, tj. podpowłok, które możemy znaleźć na danej powłoce. Stąd właśnie różne kształty orbitali, które na ilustracjach opisałem jako s, p ,d. Oczywiście istnieją inne rodzaje, a każdy z nich może być odwracany i oglądany z różnych stron. Ta liczba jest opisywana jako “l” i przyjmuje wartości od 0 do n-1.

Kolejną z liczb jest liczba magnetyczna “m”, za pomocą której można określić, w którą stronę jest ów orbital zwrócony. Jest ona powiązana z wcześniej wspomnianą liczbą oznaczaną jako “l”. Jeśli l = 2, to liczba magnetyczna może przyjmować wyłącznie wartości od -2 do 2, dla l=1 będzie to -1 do 1 i podobnie dla pozostałych.

Następna z liczb opisuje tzw. “spin” i w przypadku elektronu może mieć tylko i wyłącznie wartość 1/2. Spin albo moment pędu wynika z ruchu ciała w przestrzeni; np. Ziemia kręci się wokół własnej osi i ma związany z tym moment pędu. Gdyby podobny ruch miał dotyczyć elektronu, to opisywałyby go wartości mocno przekraczające prędkość światła. Cząstki nie wirują fizycznie, bo jest to niemożliwe, jednak w jednym z eksperymentów, gdy przepuszczono strumień atomów srebra przez pole magnetyczne, rozdzielił się on na dwie wiązki, tak jakby atomy miały swój wewnętrzny moment pędu, który pozostaje mi wyjaśnić anegdotycznie: każdy kto w życiu przesadził z alkoholem, zna uczucie zwane “helikopter”. Spoczywasz z zamkniętymi oczami, jednak wirujesz w jakiejś abstrakcyjnej przestrzeni. Krótko mówiąc, cząstki nie wirują dosłownie, ale tak jakby wirowały wewnętrznie, a wartość takiego wirowania dla cząstki takiej jak elektron to 1/2.

Ostatnią z tych liczb jest magnetyczna liczba spinowa, która jest powiązana ze spinem cząstki i wyobraża niejako jego zwrot w przestrzeni. Przyjmuje wyłącznie wartość “w górę” lub “w dół”, a więc odpowiednio +1/2 i -1/2.

W atomie nie mogą występować dwie cząstki opisane tym samym zestawem liczb; muszą się różnić przynajmniej jedną. Weźmy dla przykładu najprostszy z orbitali, czyli s. Główna liczba to 1, poboczna wynosi 0, magnetyczna to również 0, a spin to 1/2. Łatwo więc zauważyć, że obydwa elektrony na tym orbitalu różnią się wyłącznie ostatnią z nich, czyli magnetyczną liczbą spinową: jeden z nich zwraca się spinem ku górze z wartością +1/2 a drugi w dół czyli -1/2. I dzieje się tak za każdym razem w każdym ze znanych pierwiastków. Poniżej przykład dla azotu.

W zapisie pominąłem spin, gdyż jest zawsze taki sam – 1/2. Pozostało właściwie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego orbitale nazywają się s, p, d, a nie np. x, y, z? Te oznaczenia pochodzą jeszcze z XIX wieku, gdy obserwowano kolorowe linie pojawiające się w widmie podgrzanych gazów. Dziś wiemy, że są to fotony emitowane przez elektron skaczący z orbitalu na orbital. Zauważono, iż jedne z tych lini są silne (principal), inne ostre (sharp), a jeszcze inne rozmyte (diffuse). Mając już wiedzę o liczbach kwantowych, łatwo stwierdzić, dlaczego te linie mają różną szerokość, choć elektron jest zawsze ten sam. Na przykład linia silna dotyczy przeskoku z orbitalu p na s. I jest to dość jasne: elektron przebywający na orbitalu p musi mieć moment pędu 1, a gdyby chciał przeskoczyć na orbital s, który dopuszcza tylko elektrony o momencie pędu 0 to musi się gdzieś go pozbyć i właśnie tę wartość 1 unosi emitowany foton. 1 – 1 = 0 a więc wszystko się zgadza. Łatwo z tego również wywnioskować, że gdyby elektron chciał przeskoczyć z orbitalu 2s na 1s, to musiałby również taki foton wyemitować – ale co miałby on przenosić, jeśli na obydwu orbitalach moment pędu jest zerowy? Aby rachunek się zgadzał, elektron musiałby zmienić własny, wewnętrzny moment pędu, tj. spin o 1 czyli z +1/2 na -1/2 na co szanse są minimalne. Małe prawdopodobieństwo oznacza małą nieoznaczoność energii, a więc wąską (czytaj: ostrą) linię.

Nasuwa się pytanie, co właściwie sprawia, że na jednym poziomie nie mogą się znajdować cząstki o takich samych liczbach kwantowych. Odpowiedzią jest zakaz Pauliego, ale to już część kolejnej historii.

(c) by Lucas Bergowsky
Jeśli chcesz wykorzystać ten tekst lub jego fragmenty, skontaktuj się z autorem
.