Cykl: Wielkie wymierania
Ofiary i główny podejrzany
Od dłuższego czasu – na dobrą sprawę od XIX w. – trwa dyskusja na temat przyczyn wymierania megafauny plejstoceńskiej. Jak wiemy, jeszcze nie tak dawno temu, podczas epoki lodowcowej, na Ziemi żyło wiele gatunków wielkich zwierząt lądowych (głównie, choć nie wyłącznie ssaków), które z jakiegoś powodu nie dożyły do naszych czasów. Na przykład obecnie istnieją trzy gatunki trąbowców (dwa w Afryce i jeden w Azji Południowej, wszystkie zagrożone wyginięciem), podczas gdy jeszcze kilkadziesiąt tysięcy lat temu żyło ich około dwudziestu – także w Europie, Azji Północnej i obu Amerykach. Wyginęły nie tylko gatunki, ale całe rodzaje (Paleoloxodon, Stegodon, Mammuthus, Mammut, Cuvieronius, Notiomastodon).
Wymieraniem dotknięte zostały wszystkie kontynenty prócz Antarktydy (gdzie nie było ssaków lądowych), a jego ofiarami padały zwłaszcza gatunki największe, ważące setki lub tysiące kilogramów. Część z nich dożyła początków holocenu, który zaczął się 11,7 tys. lat temu. Z początku przypisywano wymieranie megafauny zmianom klimatu – ociepleniu, które zapoczątkowało holocen i doprowadziło do poważnych zmian w ekosystemach. Ale w roku 1966 amerykański paleontolog Paul S. Martin wysunął hipotezę, że głównym sprawcą wymierania był człowiek, kolonizujący kolejne kontynenty i doskonalący swoje zdolności łowieckie. Znikanie wielkich ssaków wydaje się silniej skorelowane z migracjami naszego gatunku niż z topnieniem lodowców. Warto zwrócić uwagę, że tam, dokąd ludzie dotarli późno – np. na Antylach, Madagaskarze czy Nowej Zelandii – pierwotna megafauna (ssaki lub wielkie nielotne ptaki) nie wymarła na początku holocenu, natomiast zaczęła znikać wkrótce po pojawieniu się Homo sapiens.
Oczywiście wyniszczenie megafauny nie było celem łowców paleolitycznych. Nie mieli pojęcia, że zasoby najgrubszej zwierzyny nie są niewyczerpane. Nie zabijali jej dla rozrywki, tylko dla zdobycia pożywienia, skór, z których sporządzali odzież, oraz rogu czy kości, z których wytwarzali narzędzia. Na nowo kolonizowanych kontynentach presja łowiecka nie niszczyła populacji wielkich zwierząt z roku na rok ani nawet z pokolenia na pokolenie, jednak redukowała je systematycznie, podkopując przy tym równowagę ekologiczną. Kiedy jeden gatunek znikał, łowcy przerzucali się na inny. Polowali zwykle na wielkich roślinożerców, ale w ten sposób stawali się konkurentami wielkich drapieżników w rywalizacji o te same zasoby.
Czy oskarżony przyznaje się do winy?
Nie jest miło być podejrzanym o spowodowanie masowego wymierania gatunków, toteż zwolennicy poglądu, że jego przyczyną były czynniki naturalne, zwracali uwagę na zmiany środowiskowe mniej spektakularne niż globalna odwilż na początku holocenu – wszelkie wahania klimatu i związane z nimi przekształcenia ekosystemów zachodzące jeszcze w plejstocenie. Tyle tylko, że plejstocen trwał ponad dwa i pół miliona lat i składał się z licznych zlodowaceń przeplatanych interglacjałami. Nie wywarły one zauważalnych skutków w postaci masowego wymierania gatunków, a jeśli już jacyś przedstawiciele megafauny wymierali, ich miejsce zajmowały nowe gatunki odgrywające podobną rolę ekologiczną. Ostatnie zlodowacenie i następujący po nim okres cieplejszy (w zasadzie interglacjał taki jak wiele innych) nie różniłyby się od poprzednich, gdyby nie jeden dodatkowy czynnik: ekspansja Homo sapiens poza Afryką.
Ale przecież nasz gatunek nie był pierwszym przedstawicielem Homo w Europie i Azji Południowej. Już H. erectus prawie dwa miliony lat temu zaczął penetrować Eurazję, a później jego śladem poszły inne wczesne formy ludzkie: H. antecessor, H. heidelbergensis i jego potomkowie – neandertalczycy i denisowianie.1 Dlaczego szlaków ich migracji nie znaczą trupy megafauny? Wiadomo, że już H. heidelbergensis był sprawnym łowcą. Znalezione w Niemczech szczątki drewnianej broni myśliwskiej (rzadkie w porównaniu z nieulegającymi rozkładowi narzędziami kamiennymi) świadczą o tym, że co najmniej 337−300 tys. lat temu technika jej wytwarzania osiągnęła wysoki stopień zaawansowania (Leder et al. 2024). Neandertalczycy polowali na mamuty, nosorożce włochate, renifery i inne wielkie ssaki. Dlaczego nie doprowadzili do ich wymarcia?
Jedną z przyczyn mogła być niska gęstość populacji neandertalskiej, a także denisowiańskiej. Jak się zdaje, były one mniej liczne i znacznie bardziej rozproszone niż w przypadku H. sapiens. Łatwiej było im pozostawać w długotrwałej równowadze z populacjami zwierzyny łownej. Możliwe też, że rozwój ich technik łowieckich był stopniowy i przez setki tysięcy lat dał megafaunie dość czasu na przystosowanie się do obecności dużych mięsożernych naczelnych.
Globalny pochód wymierania
Afryka (gdzie człowiek żył „od zawsze”) ucierpiała z pozoru najmniej, co nie znaczy, że nie ucierpiała w ogóle, tyle że wymieranie nie przybrało tam formy nagłej katastrofy i oszczędziło część największych gatunków: słoni, żyraf, hipopotamów, nosorożców, bawołów, lwów itp. Podobnie było w Azji Południowej, gdzie przeżyły słonie indyjskie, nosorożce, tapiry czaprakowe czy tygrysy. Megafauna europejska i północnoazjatycka poniosły duże straty, były one jednak rozłożone w czasie, a dotyczyły przeważnie gatunków naprawdę wielkich, zwłaszcza o masie ciała powyżej tony (z kilkunastu nie przeżył ani jeden).2 Najdotkliwsze i najbardziej gwałtowne były skutki wymierania ssaków plejstoceńskich tam, gdzie przed H. sapiens nie dotarli inni przedstawiciele Homo: w Australii (ok. 50–40 tys. lat temu) i w obu Amerykach (ok. 13–11 tys. lat temu). Zapewne miejscowa zwierzyna nie zdążyła się nauczyć, jak reagować na obecność człowieka, czyli przede wszystkim, jak go unikać. W krótkim czasie wymarło tam 70–90% gatunków o masie ciała powyżej 40 kg, w tym wszystkie ważące więcej niż tonę.
W przypadku Australii i Ameryki Południowej próg ustawiony był jeszcze niżej: największe ssaki lądowe, jakie tam przeżyły, ważą odpowiednio ok. 30–80 kg (kangur rudy) i ok. 250 kg (tapir amerykański) lub 300 kg (jeśli uwzględnić manaty rzeczne). Pisałem już tutaj o losach pancerników olbrzymich i leniwców naziemnych, ale w chwili przybycia człowieka liczba gatunków samych trąbowców w obu Amerykach wynosiła około pół tuzina; reprezentowały one trzy rodziny (dwie z nich już nie istnieją). Znikły też między innymi olbrzymie wielbłądy północnoamerykańskie (Camelops hesternus), wszystkie koniowate Nowego Świata i ostatni przedstawiciele endemicznych kopytnych południowoamerykańskich: litopternów (Macrauchenia) i notoungulatów (Piauhytherium, Toxodon, Mixotoxodon). W Australii wymieranie objęło zarówno ogromnych roślinożerców z trzyipółtonowym Diprotodon optatum na czele, jak i duże drapieżniki, takie jak Thylacoleo carnifex (o masie ponad 100 kg), a spośród gadów – gigantycznego kuzyna „smoka z Komodo”, Varanus priscus.
Ci, którzy przeżyli, też ucierpieli
W ubiegłym roku opublikowano wyniki ciekawego badania (Bergman et al. 2023), w którym skupiono się nie na gatunkach, które wymarły, ale tych, które przeżyły. Zbadano genomy przedstawicieli 139 gatunków dużych i wielkich ssaków współczesnych, próbując oszacować wahania wielkości ich populacji efektywnej na przestrzeni ostatnich 740 tys. lat. Wahania te porównano z zapisem zmian średniej temperatury rocznej i intensywności opadów w tym okresie oraz chronologią migracji ludzkich. W przypadku 91% gatunków stwierdzono znaczące spadki liczebności populacji (na ogół tym większe, im większa była masa ciała analizowanego gatunku), nie były one jednak równo rozłożone w badanym czasie, ale skoncentrowane w okresie 76–32 tys. lat temu. Globalna wielkość populacji i biomasa megafauny pozostawały niemal stałe przez większość plejstocenu, ale załamały się nagle w ciągu ostatnich 50 tys. lat, ulegając redukcji o 92–95%. Proponuję chwilę refleksji nad znaczeniem tej liczby. Dzisiejsza megafauna jest cieniem plejstoceńskiej – i nie mówimy tylko o wymieraniu gatunków, ale o drastycznym spadku liczebności tych, które przetrwały.
Zrekonstruowane spadki populacji nie są skorelowane z żadnymi parametrami opisującymi zmiany klimatyczne, natomiast pokrywają się w czasie z pojawieniem się H. sapiens w danym regionie. Częściowym wyjątkiem są obie Ameryki, gdzie skurczenie się populacji gatunków nadal żyjących wyprzedzało w czasie ogólnie przyjęte daty przybycia człowieka. Możliwe, że w tym przypadku ochłodzenie związane z ostatnim maksimum zlodowacenia (ok. 26–20 tys. lat temu) przetrzebiło populacje gatunków ciepłolubnych, a może po prostu człowiek pojawił się w obu Amerykach wcześniej, niż przyjmowano. W każdym razie, nawet jeśli to czynniki naturalne osłabiły megafaunę Nowego Świata, ostateczny cios zadali ludzie: masowe wymieranie całych gatunków zaczęło się około 13 tys. lat temu, w okresie, gdy z Azji i Beringii przedostała się na południe główna fala migrującej ludności paleolitycznej.
Druga fala wymierania
To, że część wielkich ssaków żyje nadal, nie oznacza, że nie musimy się o nie martwić, gdyż „dały sobie radę”. Wystarczy wspomnieć, że szacowana łączna populacja słoni afrykańskich (obu gatunków) wynosiła w XVIII w. ok. 15−30 mln. Dziś jest ich niewiele ponad 400 tys. Znacznie liczniejszy słoń sawannowy (Loxodonta africana) jest klasyfikowany jako gatunek zagrożony, a słoń leśny (L. cyclotis) jako krytycznie zagrożony: przez kilkadziesiąt lat jego liczebność spadła z 700 tys. do ok. 30 tys.3 Populacja słoni malała najpierw powoli, choć systematycznie przez XIX w., głównie z powodu stopniowej utraty siedlisk, ale rabunkowe polowania, zwłaszcza dla zdobycia kości słoniowej, dramatycznie przyśpieszyły ten spadek w XX w. Dopóki istnieje popyt na kość słoniową, kłusownikom będzie się opłacało zabijać jedne z najwspanialszych zwierząt na Ziemi tylko po to, żeby sprzedać ich ciosy. Dopóki w części krajów afrykańskich legalne są krwawe safari, dopóty znajdą się bogaci idioci, których marzeniem jest pozowanie z upolowanym słoniem do fotki, która będzie budzić zachwyt innych idiotów w mediach społecznościowych.
„Tradycyjna medycyna chińska”, pseudonauka pozbawiona podstaw empirycznych, tak bardzo ceni róg nosorożca, że na czarnym rynku cena tego „panaceum” sięga 30–100 tys. dolarów amerykańskich za kilogram. Z tej przyczyny dwa gatunki azjatyckie, nosorożec jawajski (Rhinoceros sondaicus) i sumatrzański (Dicerorhinus sumatrensis), są już bliskie wymarcia i prawdopodobnie nie do uratowania. Rogi są nielegalnie importowane także z Afryki, dlatego północny podgatunek nosorożca białego (Ceratotherium simum) liczy już tylko dwa osobniki (dwie samice w niewoli). Podgatunek południowy „uciekł śmierci spod kosy” po tym, jak liczebność jego dzikiej populacji spadła do kilkudziesięciu sztuk na początku XX w. Dziś wzrosła do 20 tys., ale kłusownicy polujący na rogi nadal stanowią dla niej zagrożenie: w latach 2012–2017 zabili ok. 15% nosorożców białych. Krytycznie zagrożony jest także afrykański nosorożec czarny (Diceros bicornis): z populacji liczącej kilka tysięcy osobników kilkaset rocznie pada ofiarą kłusowników. Nosorożec indyjski (Rhinoceros unicornis) stracił większość siedlisk; kilkanaście niezbyt licznych i izolowanych populacji stanowi łatwy cel dla łowców rogów. Tymczasem „róg” nosorożca to częściowo zmineralizowana (wzmocniona hydroksyapatytem) keratyna, taka sama jak ta, z której zbudowane są nasze włosy, paznokcie czy naskórek. Gdyby amatorzy chińskich cudów medycyny ogryzali i zjadali własne paznokcie, wzmocniłoby to ich wigor i potencję w równym stopniu jak sproszkowany róg nosorożca.
W Ameryce Północnej na początku XIX w. żyło kilkadziesiąt milionów bizonów preriowych (Bison bison subsp. bison)4 – jednego z zaledwie kilku wielkich ssaków tego kontynentu, które uniknęły zagłady na początku holocenu. Bizony tworzyły wielkie stada, świetnie przystosowane do życia na preriach i odporne na zaburzenia demograficzne. Mimo że rdzenni Amerykanie polowali na nie od tysięcy lat, ustaliła się równowaga ekologiczna niezagrażająca odtwarzaniu się populacji bizonów. Jednak w ciągu kilkudziesięciu lat biali przybysze z bronią palną doprowadzili bizony na skraj wymarcia, tępiąc je szczególnie intensywnie w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XIX w. W znacznej części była to zagłada gatunku prowadzona z premedytacją: w ten sposób pozbawiano rdzenne ludy Wielkich Prerii jednej z podstaw egzystencji ich tradycyjnych społeczności. Po tej rzezi pozostało kilka stad liczących łącznie nieco ponad 100 sztuk. Choć w końcu objęto bizony ochroną i zaczęto odtwarzać ich dziką populację, jej obecna liczebność jest sto razy razy mniejsza niż 200 lat temu, a do tego narażona na skutki dramatycznego zubożenia różnorodności genetycznej, ponieważ wszystkie dzisiejsze bizony pochodzą od kilkudziesięciu ocalałych osobników założycielskich. Z własnego podwórka dobrze znamy losy europejskich turów, dzikich koni i żubrów (dziś często mylonych z dzikami przez ludzi, którzy najchętniej oglądają megafaunę przez celownik sztucera).
Smutna konkluzja
Można zatem przyjąć, że Homo sapiens stał się dla innych dużych ssaków śmiertelnym zagrożeniem mniej więcej w czasie, gdy zaczął eksplorować świat poza rodzinną Afryką. Nowa krucha równowaga, która ustaliła się po zubożeniu fauny plejstoceńskiej, została ponownie złamana, kiedy zaczęła się kształtować współczesna cywilizacja. Ta druga fala destrukcji, w odróżnieniu od pierwszej, nie oszczędziła Afryki ani Azji Południowej.5 Tamtejsze gatunki największych ssaków lądowych – już ostatnie na Ziemi – są dziś zagrożone w stopniu, którego często nie ogarnia wyobraźnia opinii publicznej. To samo zresztą dotyczy wielu ssaków mniejszych, które pierwszą falę wymierania przeżyły bez wielkiego szwanku. Wysiłki organizacji zajmujących się ochroną przyrody i co światlejszych rządów często rozbijają się w zderzeniu z ludzką chciwością, głupotą, myśleniem życzeniowym (które skłania do ignorowania ostrzeżeń) i zakorzenionym w wielu kulturach przekonaniem, że środowisko naturalne istnieje po to, aby służyło ludziom, a człowiek jest „gospodarzem Ziemi”, który powinien po gospodarsku zarządzać jej pozostałymi mieszkańcami, na przykład kontrolując ich pogłowie.
Wątpię, żeby mogło się to skończyć dobrze.
Przypisy
- Można też wspomnieć o karłowatych wyspiarskich odmianach wczesnych ludzi, jak Homo floresiensis, który notabene polował na karłowate trąbowce z wyspy Flores, Stegodon florensis subsp. insularis. Choć skarłowaciały, słoń ten należał do megafauny, miał bowiem 130 cm wysokości w kłębie i ok. 570 kg masy ciała. Wymarł − zapewne nieprzypadkowo − ok. 50 tys. lat temu, wkrótce po pojawieniu się na Flores ludzi współczesnego gatunku. ↩︎
- Mamuty włochate (Mammuthus primigenius) przeżyły dłużej na izolowanych wyspach niezasiedlonych przez człowieka we wczesnym holocenie. Populacja z Wyspy św. Pawła (Alaska) wymarła ok. 5650 lat temu wskutek naturalnego zmniejszenia się powierzchni wyspy, zaniku wegetacji i procesów erozyjnych spowodowanych przez same mamuty. Na o wiele większej Wyspie Wrangla na Oceanie Arktycznym ostatnia populacja mamutów zanikła ok. 4 tys. lat temu. Udział człowieka jest w tym przypadku możliwy, ale nieudowodniony. ↩︎
- Dopiero około 2000 r. w wyniku badań DNA powszechnie uznano istnienie dwóch odrębnych gatunków słoni afrykańskich, których drogi ewolucyjne rozdzieliły się 5−2 mln lat temu. ↩︎
- Istnieje ponadto alaskański i kanadyjski bizon leśny (B. b. subsp. athabaskae), również zagrożony wymarciem. ↩︎
- Co gorsza, współczesne zagrożenie wymarciem dotyczy także wielkich ssaków morskich, zwłaszcza waleni. Pierwsza fala wymierania fauny plejstoceńskiej praktycznie nie dotknęła gatunków oceanicznych. Wyjątkiem była syrena morska (Hydrodamalis gigas) z rzędu brzegowców (Sirenia), której zasięg w rejonie Beringii skurczył się w holocenie z przyczyn naturalnych. Jednak ostatnią reliktową populację syren na Wyspach Komandorskich na Morzu Beringa wybili łowcy fok przed końcem XVIII w., tuż po jej odkryciu przez Europejczyków. ↩︎
Podstawowa bibliografia
- Juraj Bergman et al. 2023. Worldwide Late Pleistocene and Early Holocene population declines in extant megafauna are associated with Homo sapiens expansion rather than climate change. Nature Communications 14 (7679). https://doi.org/10.1038/s41467-023-43426-5.
- Dirk Leder et al. 2024. The wooden artifacts from Schöningen’s Spear Horizon and their place in human evolution. PNAS 121 (15) e2320484121. https://doi.org/10.1073/pnas.2320484121.
- Paul S. Martin. 1966. Africa and Pleistocene overkill. Nature 212 (5060). https://doi.org/10.1038/212339a0.
Opis ilustracji
Ryc. 1. Mastodont amerykański (Mammut americanum), trąbowiec o wysokości 2,8 m i masie 5 t, jedna z ofiar wymierania ok. 11,5 tys. lat temu. Rekonstrukcja zakłada, że mastodonty pokryte były gęstą sierścią, co niekoniecznie odpowiada prawdzie, był to bowiem gatunek znacznie bardziej ciepłolubny niż mamut włochaty (Mammuthus primigenius), przystosowany do życia w skrajnie surowym klimacie. Autor: Dantheman9758. Źródło: Wikipedia (licencja CC BY-SA 3.0).
Ryc. 2. Żyrafa zachodnioafrykańska (Giraffa camelopardalis subsp. peralta) z okolic Kouré (Niger). Choć tradycyjnie zalicza się żyrafy do jednego gatunku, badania genetyczne sugerują podział na cztery gatunki i ok. 8 podgatunków. W latach dziewięćdziesiątych XX w. liczebność żyrafy zachodnioafrykańskiej spadła do 49 osobników; obecnie jest ich ponad 400. Ale łączna populacja wszystkich żyraf w tym samym czasie zmalała o ponad 30% wskutek polowań i utraty siedlisk. Foto: Roland H. 2006. Źródło: Wikipedia (licencja CC BY-SA 2.0).
Ryc. 3. Przedstawiciel Homo sapiens, William Frederick Cody (1846−1917), znany jako „Buffalo Bill”. Pracując jako licencjonowany dostawca mięsa dla robotników zatrudnionych przy budowie linii kolejowej Kansas Pacific, osobiście zastrzelił ponad 4 tys. bizonów w ciągu półtora roku (1867/1868). Foto: Napoleon Sarony 1880. Źródło: Wikipedia (domena publiczna).