Skąd się wzięła czerwień. Część 2: Od czerwi do nazw kolorów

Inne wpisy z tej serii
Skąd się wzięła czerwień. Część 1: Rozprawa o robokach
Skąd się wzięła czerwień. Część 3: Pluskwiaki w sklepie spożywczym

Przetwarzanie czerwca

Larwy czerwca w stadium cysty są w ogromnej większości żeńskie i mają 3–4 mm średnicy. Cysty męskie, o połowę mniejsze, stanowią tylko ok. 0,02% ogólnej liczby. Trzeba je było zbierać przed końcem miesiąca, tradycyjnie gdzieś w okolicach dnia św. Jana. Data była o tyle umowna, że w 1586 r. Polska przyjęła kalendarz gregoriański, co czerwcom było obojętne; chodziło w każdym razie o to, żeby zebrać napęczniałe larwy, zanim postać dojrzała, czyli imago samicy, skończy ostatnią wylinkę i wydostanie się spod ziemi. Zapewne z tego względu niektórzy autorzy w XVI w. mylnie utożsamiali robakowatą samicę czerwca z „robaczkiem świętojańskim”, czyli również bezskrzydłą samicą świetlika (Lampyris noctula). Dość powszechny był pogląd, że cysty są wytworami rośliny (co z kolei wyjaśniałoby utożsamienie nazw rośliny i owada).

Zebrane czerwce zabijano wrzątkiem, suszono w piecu chlebowym lub na słońcu, mielono na proszek i prasowano, a potem poddawano dodatkowej obróbce dla celów barwierskich. Wszystko po to, żeby w końcu otrzymać wyjątkowo trwały, a przy tym rozpuszczalny w wodzie barwnik zwany kwasem karminowym (powszechniej znany jako koszenila). Można nim było barwić sukno wełniane, jedwab i inne tkaniny na intensywnie czerwony kolor, przypominający dojrzałe maliny. Był to produkt bardzo poszukiwany w całej Europie i na Bliskim Wschodzie (także jako kosmetyk i substancja medyczna), a Rzeczpospolita stała się jego głównym eksporterem, sprzedając za granicę do kilkuset ton barwnika rocznie w XVI–XVII w. Produkcja na taką skalę nie była łatwa, bo żeby uzyskać kilogram suchego barwnika, trzeba było (wg różnych szacunków) zebrać mniej więcej 150–300 tys. czerwców, a na jednej roślinie było ich przeciętnie około dziesięciu, maksymalnie kilkadziesiąt. Dlatego dbano o siedliska czerwca trwałego i sadzono rośliny z powrotem po otrząśnięciu z larw. Gdyby zbiór był zbyt rabunkowy, cały interes barwnikowy byłby się szybko zakończył wyeksploatowaniem zasobów.

Ryc. 1.

Karmin, kermes, alkermes

Skąd nazwa „kwas karminowy”? Nazwa koloru karmin pochodzi nieco krętymi drogami z perskiego kirmiz, oznaczającego ‘coś koloru robaka’. Jak wyjaśniłem w poprzednim odcinku, średnioperskie kirm ‘robak’ ma wspólne pochodzenie z polskim czerw. Słowo perskie odnosiło głównie do pluskwiaków zaliczanych dziś do gatunków Kermes vermilio i K. ilicis. Żerują one na dębach skalnych (Quercus coccifera) lub ostrolistnych (Q. ilex), których ojczyzną jest basen Morza Śródziemnego. Nazwa gatunkowa coccifera oznacza ‘jagodonośny’. Dęby oczywiście nie produkują jagód; nazwa jest aluzją do kulistych samic pluskwiaka, które w okresie składania jaj przyczepiają się nieruchomo do gałęzi i osiągają wielkość ziaren grochu. Notabene kolor barwnika kermesowego zmodyfikowany przez potraktowanie ałunem (przybiera wtedy odcień cynobru), nazywa się w językach zachodniej Europy wermilionem (angielskie i francuskie vermilion) od łacińskiego vermiculus ‘robaczek’. Jest to zdrobnienie od vermis – słowa, z którym już się zapoznaliśmy.

Perskie słowo kirmiz (kermes) rozeszło się po całej zachodniej Azji (znają je m.in. języki tureckie). Za pośrednictwem arabskim dotarło do Europy jako nazwa cennego barwnika wyrabianego z „robaków”, a także jednego z panaceów (leków na wszystko) ówczesnej medycyny, alkermesu (arabskie al-qirmiz), czyli gęstego i słodkiego syropu barwionego kermesem. Wątpliwe, żeby alkermes rzeczywiście cokolwiek leczył, ale w jego smaku i kolorze gustowano powszechnie, co zapewniało mu ogromną popularność.

Czerwiec spod Araratu, karmazyn i King Crimson

To samo perskie słowo zapożyczyli Ormianie jako karmir ‘czerwień’. Wyrażenie ordan karmir ‘czerwień robaka’ oznaczało ich własny, konkurencyjny barwnik, wytwarzany z gatunku pluskwiaka spokrewnionego blisko z czerwcem polskim. Był to czerwiec armeński (Porphyrophora hamelii). Gatunek ten żeruje na korzeniach trzciny pospolitej i kilku innych gatunków roślin, które dawniej porastały gęsto słone bagna Równiny Araratu w pobliżu rzeki Araks. W swoim czasie Armenia także była poważnym producentem barwnika czerwcowego. Obecnie czerwiec armeński – kiedyś występujący w ogromnych ilościach – jest gatunkiem ginącym. Jego obszar występowania obejmuje zaledwie ok. 20 km2. Dobiła go w czasach ZSRR władza radziecka, meliorując słone bagna, czyli systematycznie niszcząc jego jedyne siedliska.

Polacy z kolei zapożyczyli w XVI w. włoskie chermesino ~ carmesino (oczywiście pochodne nazwy kermesu, spokrewnione także z angielskim crimson) jako kermezyn (z wariantami karmezyn i karmazyn). Była to nazwa koloru, a także drogiej tkaniny jedwabnej farbowanej „czerwienią z robaków”. Karmazynem zaczęto nawet nazywać polskiego czerwca i otrzymywany z niego barwnik. Nikt oczywiście nie miał bladego pojęcia, że słowa czerwiec i karmazyn mają wspólne indoeuropejskie źródło. Natomiast polska klasa wyższa pokochała karmazyn tak bardzo, że słowo to stało się synonimem szlachcica, zwłaszcza możnego, który na mocy przywileju przysługującemu „starej szlachcie” nosił żupan farbowany czerwcem.

Nowa nazwa starego koloru

Ale zostawmy obce zapożyczenia i wróćmy do słownictwa czysto słowiańskiego i polskiego. Jeszcze zanim wyodrębnił się język polski, od rzeczownika *čьrvь utworzono czasownik *čьrviti ‘barwić za pomocą czerwia (czerwca)’. Od niego zaś urobiono imiesłów *čьrvenъ(jъ), czyli ‘barwiony za pomocą czerwca’. W najstarszej polszczyźnie rozwinął się on w formę czyrzwiony, czyrwiony, czérwiony. Do dziś zachowaliśmy formy, które świadczą o pierwotnie miękkiej wymowie w, np. czerwień, czerwieńszy, czerwienić się (słowa, które tak się mają do czerwiony, jak zieleń, zieleńszy, zielenić się do zielony). Także po kaszubsku kolor nazywa się do dziś czerwiony.

Dlaczego używamy wariantu czerwony, który pojawił się już w XV w., a sto lat później stał się wyłączny? Zwykle tego rodzaju nieregularne stwardnienie spółgłosek przypisuje się wpływowi języka czeskiego, który w owym czasie cieszył się w naszej części Europy wysokim prestiżem. Istniała zatem moda na naśladowanie czeskich cech fonetycznych. Wymowa czerwony wygląda na polsko-czeską hybrydę: kompromis między pierwotnym czerwiony a staroczeskim črvený. Polską odmiękczoną wersję przejęły też zachodnie dialekty staroruskie, z których wywodzą się języki ukraiński i białoruski.

Przymiotnika *čьrvenъ używają niemal wszystkie języki słowiańskie, nie tylko z obszaru, na którym występował masowo czerwiec Porphyrophora polonica. Wyjątkiem jest rosyjski, który ma własne określenie tego koloru: krasnyj z prasłowiańskiego *krasьnъ ‘piękny, ozdobiony’. Czerwiec był zapewne znany Prasłowianom na długo przed XIV–XVI w., gdy Polacy przekształcili handel barwnikiem w wielki biznes eksportowy. Czyżby przodkowie Słowian stworzyli słowo oznaczające czerwień dopiero po opanowaniu techniki przerabiania czerwca na barwnik?

Oczywiście nie. Istnieją dobrze znane, ogólnoindoeuropejskie nazwy koloru czerwonego, wywodzące się z rdzenia *h₁rewdʰ- o znaczeniu ‘zmienić kolor na czerwony, zarumienić się’. Dwa najważniejsze, szeroko rozpowszechnione przymiotniki to *h₁roudʰ-o- i *h₁rudʰ-ro-. Od pierwszego pochodzi np. angielskie red (pragermańskie *rauda-) i łacińskie rūfus, a od drugiego – łacińskie ruber i greckie erutʰrós (jak w słowie erytrocyt). Języki słowiańskie zachowały mnóstwo pamiątek po tych dawnych określeniach czerwieni, choćby polskie słowa rudy, rydz, rdza, rumiany. Fakt, że tak stara i dobrze zakorzeniona w języku podstawowa nazwa koloru ustąpiła lokalnej innowacji, świadczy o przebojowości nowej techniki  „czerwienia”. W tej części świata nie było czerwonego barwnika, który mógłby konkurować z kwasem karminowym.

Dalsza rodzina czerwia

Istniał także przymiotnik utworzony bezpośrednio od słowa *čьrmь – *čьrmьnъ(jъ). Musiał on powstać bardzo wcześnie, ponieważ jego podstawą słowotwórczą był archaiczny wariant oboczny, ze starym *m zamiast *v. Pokrewny rzeczownik *čьrmьnь > polskie czermień (utworzony tak jak kwiecień od przymiotnika kwietny) był używany jako nazwa roślin z rodziny obrazkowatych o jaskrawoczerwonych owocach, zapewne kojarzących się Słowianom z kuleczkami czerwca. Czermieniem nazywano np. obrazki (Arum), a obecnie czermień błotna (zmieniwszy rodzaj na żeński) funkcjonuje jako oficjalna polska nazwa gatunku Calla palustris.

Mamy w Polsce (i nie tylko w Polsce) sporą liczbę nazw miejscowych typu Czermin (dawniej Czermien), Czermna, Czermno. Są to wszystko niezłożone formy dawnego przymiotnika czermny, który mógł znaczyć ‘czerwony, koloru czerwca’ albo ‘związany z czerwcem’. Nazwa wsi Czermna (dawna Czyrmna) w okolicach Biecza tłumaczona była w XIV w. jako Aqua Rufa ‘Czerwona/Ruda Woda’. Ten sam przymiotnik pojawia się także w innych językach słowiańskich. Na przykład Wsiewołod IV Czermny, wielki książę kijowski z dynastii Rurykowiczów (zmarły ponad 800 lat temu), zawdzięczał swój zagadkowo brzmiący przydomek rudym włosom.

Można podejrzewać, że przynajmniej w niektórych przypadkach nazwy wspomnianego typu nawiązywały do miejsc, gdzie zbierano czerwca i produkowano „czermny” barwnik. Wieś Czermno w województwie lubelskim jest szczególnie ciekawa, albowiem odkryte na jej terenie wielkie grodzisko (z komorą celną i portem rzecznym na Huczwie) z dużą dozą prawdopodobieństwa identyfikuje się z historycznym Czerwieniem, centralnym ośrodkiem Grodów Czerwieńskich w X–XIII w.

Choć tradycyjnie używamy formy Czerwień (dopełniacz Czerwienia), poprawniej z historycznego punktu widzenia byłoby mówić Czerwien (dopełniacz Czerwna), ponieważ Czermno i Czerwien są wariantami tego samego przymiotnika prasłowiańskiego, *čьrmьnъ ~ *čьrvьnъ. Wahanie rodzaju gramatycznego jest pospolite w nazwach geograficznych pochodzenia przymiotnikowego. Rodzaj takiej nazwy mógł się zmieniać w zależności od domyślnego, ale niewyrażonego wprost rzeczownika. Jeśli był nim np. *gordъ ‘gród’, to nazwa przybierała formę męską *Čьrvьnъ. Jeśli było nim np. *město ‘miejsce’ (stąd późniejsze miasto), to nazwa przybierała rodzaj nijaki: *Čьrmьno. Były to skróty rozwiniętych nazw opisowych: „czerwny gród”, „czermne miejsce”. Często dokumenty średniowieczne poświadczają współistnienie różnych wariantów. Na przykład wieś, w której mieszkam, Kicin pod Poznaniem, w XIV–XV w. występowała pod wymiennie używanymi nazwami Kycin, Kycino, Kycina (przymiotniki dzierżawcze od imienia osobowego Kyta > Kita). A zatem w zależności od kaprysów historii i języka centralny ośrodek Grodów Czerwieńskich mógł równie dobrze skończyć jako Czerwno lub Czermi(e)n.

Obszar dawnych Grodów Czerwieńskich, podobnie jak położone dalej na wschód lessowe ziemie Wołynia i Podola, stanowił znakomite miejsce dla uprawy czerwca (rośliny) i zbioru czerwca (owada). W późniejszych stuleciach było to jedno z najwydajniejszych centrów produkcji barwnika, można więc postulować związek nazwy z handlem prowadzonym już w czasach wczesnohistorycznych.

Ryc. 2.

A skoro już wspomniałem o własnym fyrtlu, jak mówią poznaniacy, to mieszkam w gminie Czerwonak. Według lokalnej tradycji (co prawda niepopartej bezpośrednio przez dowody w postaci dokumentów historycznych) cysterki z opactwa w Owińskach (pierwotnie Owieńsko, Owieńsk), założonego w XIII w., zbierały czerwca w dobrach owińskich – lasach stanowiących dziś skraj Puszczy Zielonki na stokach Dziewiczej Góry, w pobliżu Czerwonaka i Kicina. Kilka poszlak się zgadza: jest to miejsce występowania czerwca trwałego (Scleranthus perennis), a czerwiec polski (Porphyrophora polonica) był notowany na tym obszarze dość licznie jeszcze w I połowie XX w. (niestety nie znalazłem wiarygodnych informacji o późniejszych obserwacjach). Ponadto Poznań był jednym z głównych ośrodków handlu czerwcem. Jest zatem możliwe, że i Czerwonak (w XV w. Czyrwony Młyn) zawdzięcza mu swoją nazwę.

W ostatnim odcinku zajmiemy się pytaniem, dlaczego nie zbieramy już czerwca polskiego, ormiańskiego ani z rodzaju Kermes.

Opisy ilustracji

Ryc. 1: Model cząsteczki kwasu karminowego (koszenili). Wzór sumaryczny: C22H20O13. Źródło: Wikipedia (domena publiczna).
Ryc. 2: Hipoteza o roli cysterek owińskich w produkcji barwnika z czerwca w Wielkopolsce oparta jest na lokalnej tradycji, niepewnej, ale jak widać oficjalnie autoryzowanej przez Nadleśnictwo Łopuchówko. Tablica edukacyjna ze szlaku przyrodniczego w Puszczy Zielonce w pobliżu leśniczówki Annowo (okolice Dziewiczej Góry). Opis grafiki na tablicy jest nieprecyzyjny. „Owad dorosły” jest w istocie dorosłym samcem czerwca, a „larwa” może być neoteniczną samicą. Foto: Piotr Gąsiorowski.

Literatura dodatkowa

Vahedi & Hodgson 2010
Przegląd rodzaju Porphyrophora w Europie, na Bliskim Wschodzie i w północnej Afryce z uwzględnieniem interesujących nas gatunków P. polonica i P. hamelii (czyli czerwca polskiego i armeńskiego). Spośród 47 opisanych dotąd gatunków Porphyrophora te dwa (i prawdopodobnie dwa inne w Azji i Egipcie) były używane jako źródło czerwonego barwnika, ale prawdopodobnie każdy inny też by się nadał do tego celu, gdyby mógł być pozyskiwany w odpowiednich ilościach.

Badania archeologiczne w Czermnie: Nauka w Polsce.
Ciekawostki o cysterkach z Owińsk i czerwcu: Wielkopolska ciekawie.

O złocie, żółci, chlorze i wielowymiarowości kolorów

Lucas Bergowsky wytłumaczył tu niedawno, dlaczego złoto jest złote. Dzięki temu dowiedzieliśmy się, że złoto zawdzięcza swój unikatowy kolor efektom relatywistycznym. Sprawa koloru złota ma jednak również inne aspekty, w tym biologiczny, kognitywny i językoznawczy.

Jak postrzegamy kolory i jak nas oko łudzi

Zacznijmy od biologii. Podobnie jak pozostałe małpy wąskonose (i niezależnie od nich niektóre szerokonose) Homo sapiens może się poszczycić widzeniem trichromatycznym, korzystającym z trzech receptorów barw: przestrzeń rozpoznawalnych przez nas kolorów jest dzięki temu trójwymiarowa, a nie dwuwymiarowa, jak u innych łożyskowców (trichromatyzm występuje również u części torbaczy). Mimo to jesteśmy kalekami w porównaniu z większością pozostałych kręgowców. Ich wspólny przodek miał widzenie tetrachromatyczne (czteroreceptorowe), zachowane u większości linii potomnych – bezszczękowców, ryb, płazów, gadów i ptaków. Wczesne ssaki prawdopodobnie straciły jeden z odziedziczonych receptorów, a u przodków stekowców oraz (niezależnie) torbaczy i łożyskowców zanikł jeden z pozostałych. Zwykle tłumaczy się to nocnym trybem życia mezozoicznych ssaków. Przy słabym świetle wyraźne widzenie barw nie ma wielkiego znaczenia dla przeżycia i sukcesu reprodukcyjnego, dlatego przypadkowe mutacje uszkadzające geny kodujące receptory barw nie były surowo karane przez dobór naturalny i mogły się utrwalić w populacji naszych dalekich przodków, żyjących w cieniu wielkich dinozaurów.

Można tu i ówdzie przeczytać w popularnych źródłach, że ludzkie oko analizuje barwy w systemie RGB, czyli że w czopkach (komórkach siatkówki oka odpowiedzialnych za rozróżnianie barw), występują receptory wrażliwe na czerwień (red), zieleń (green) i kolor niebieski (blue). Trzeba sprostować tę informację. Oto co się stało i co z tego wynikło.

Przodek naczelnych miał dwa pigmenty wzrokowe wybiórczo wrażliwe na barwy. Były to światłoczułe białka nazywane SWS1 (short-wave sensitive) i LWS (long-wave sensitive). Każde z nich reagowało na dość szeroki zakres długości fal elektromagnetycznych. Białko SWS1 było pobudzane przez fale o długości ok. 355–445 nm, a LWS – ok. 500–570 nm. Pierwszy zakres odpowiada mniej więcej monochromatycznemu światłu fioletowemu (ale zahacza też o nadfiolet), a drugi – zielonemu. Nie oznacza to, że posiadacze takich receptorów widzą tylko fiolet i zieleń. Ich oko i mózg rozpoznają np. kolor niebieski jako światło, które silniej pobudza receptor SWS1 niż receptor LWS, a kolor żółty jako światło, które dość silnie pobudza LWS, ale na które zupełnie nie reaguje SWS1. Brak im jednak receptorów, które umożliwiłyby na przykład zróżnicowanie reakcji na odcienie od ciepłej zieleni przez barwy żółtą i pomarańczową do czerwonej.

U przodka małp wąskonosych gen kodujący receptor LWS (położony na chromosomie płciowym X)1 uległ przypadkowej duplikacji, po czym każda z kopii zaczęła ewoluować niezależnie. Kilka drobnych mutacji doprowadziło do tego, że dziś białka receptorowe kodowane przez każdą z kopii różnią się trzema spośród 364 aminokwasów. To z pozoru niewiele (białka są identyczne w 99,2%), ale ta drobna różnica ma znaczenie dla ich światłoczułości. Wskutek tego oko ludzkie zawiera trzy receptory wrażliwe na następujące długości fali świetlnej: S (krótkie), M (średnie) i L (długie). M i L powstały wskutek wspomnianej wyżej duplikacji, natomiast S kontynuuje wprost dawne SWS1, odziedziczone po przodkach kręgowców. S reaguje najsilniej na fale o długości ok. 420 nm (fiolet), M – ok. 530 nm (chłodna zieleń wpadająca w cyjan), a L – ok. 560 nm (ciepła zieleń wpadająca w żółć). Zauważmy, że nie posiadamy białka wyspecjalizowanego w reagowaniu na czerwień (zakres 625–740 nm). Skąd zatem mózg wie, że światło docierające do oka jest czerwone? Dlatego, że zakres wrażliwości receptora L sięga aż po granicę widzialności światła długofalowego, natomiast wrażliwość M szybko spada w zakresie odpowiadającym barwie pomarańczowej. Zatem czerwień (w odróżnieniu od żółci czy zieleni) pobudza niemal wyłącznie receptor L, podczas gdy np. dla barwy żółtozielonej L pobudzany jest maksymalnie, ale M również silnie. Porównując te reakcje, mózg kalkuluje, z jakim światłem ma do czynienia.

Ryc. 1.

W ogóle barwy od zielonej do żółtej najintensywniej oddziałują na ludzkie oko, bo pobudzają jednocześnie dwa blisko spokrewnione receptory. Złoto znakomicie odbija światło żółte, pomarańczowe i czerwone, a także promieniowanie podczerwone, nieco słabiej światło zielone, a najsłabiej – niebieskie i fioletowe. Choć zatem odbite od złota światło zbliżone do białego, np. słoneczne, jest mieszaniną dużego zakresu długości fal, receptory M i L reagują tak samo, jak gdyby to światło monochromatyczne pomarańczowożółte (ok. 590 nm).

Trzeba pamiętać, że oko nie odróżnia barw monochromatycznych od mieszanki światła o różnej długości fal wywołującej taki sam efekt fizjologiczny. Dlatego dajemy się oszukać monitorom kolorowym, stwarzającym np. iluzję barwy żółtej przez addytywne mieszanie światła czerwonego i zielonego (emitowanego przez dwa spośród trzech subpikseli składających się na każdy element obrazu). Istnieją barwy mieszane, którym nie odpowiada żadna długość fali światła monochromatycznego. Łącząc w równych proporcjach światło czerwone i niebieskie, otrzymujemy kolor purpurowy, który nasz mózg odbiera jako naturalne domknięcie „koła barw” między czerwienią a fioletem. Pobudzane są wtedy receptory L i S z pominięciem M, a przecież żadna „czysta” fala elektromagnetyczna o określonej długości nie mogłaby wywołać takiego efektu. Dlatego percepcji koloru nie można utożsamiać wprost z fizycznymi parametrami fali świetlnej.

Ryc. 2.

A zatem złoto nie jest w zasadzie żółte w sensie fizycznym. Odbite of niego światło stanowi kontinuum odcieni żółtych, pomarańczowych i czerwonych z niejaką domieszką zieleni (nie wspominając o niewidzialnych odcieniach podczerwieni). Z percepcyjnego punktu widzenia ta mieszanka jest jednak równoważna barwie pomarańczowożółtej, na którą oko i mózg (interpretujący „odczyty” receptorów siatkówki) zareagowałyby tak samo. Ekran komputera lub telewizora wywołuje ten sam efekt, mieszając światło czerwone i zielone w stosunku 255 : 215 (bez dodawania barwy niebieskiej).

Widzenie barw a ewolucja nazw kolorów

Zważywszy, że charakterystyki pobudzenia receptorów M i L w znacznym stopniu nakładają się na siebie, trudno się dziwić, że są języki, w których kolor żółty i zielony (a przynajmniej jego ciepłe odcienie) są zaliczane do tej samej „barwy podstawowej” określanej za pomocą jednego słowa. Tak jest np. w języku kwaḱwala (kwakiutl) z rodziny wakaszańskiej, używanym nad Cieśniną Królowej Charlotty w zachodniej Kanadzie. Słowo łanxa [ɬənχa] oznacza w nim zarówno kolor zielony, jak i żółty. Podobnie w starożytnym języku akadyjskim z rodziny semickiej (Mezopotamia) przymiotnik warqum [warkʼum] odnosił się do obu kolorów.

Nie inaczej było w języku praindoeuropejskim. Istniał w nim rdzeń leksykalny *ǵhelh3.2 Zachował się on w językach bałtyjskich w funkcji czasownika o znaczeniu ‘zazielenić się’ (litewskie žélti, łotewskie zelt), można więc sądzić, że pochodzące od niego rzeczowniki i przymiotniki odnosiły się pierwotnie do koloru młodej roślinności, a może też niedojrzałych owoców (nie tylko w języku polskich zwanych „zielonymi”, niekoniecznie w zgodzie ze stanem faktycznym). Weźmy na przykład derywat przymiotnikowy *ǵhl̥h3‐ró‐ (z tzw. stopniem zanikowym rdzenia: wskutek utraty samogłoski spółgłoska *l stała się sylabiczna). Rozwinął się on w klasyczne greckie khlōrós, słowo oznaczające różne odcienie zielonego, ale także kolor miodu lub piasku, zatem pokrywające się znaczeniowo z naszą koncepcją koloru zarówno zielonego, jak i żółtego. Przymiotnika tego, po konsultacji z kolegami, użył sir Humphry Davy w roku 1810, aby nazwać nowo odkryty pierwiastek, żółtozielony gaz – chlor (angielskie chlorine).

Ryc. 3.

Losy spółgłoski *ǵh w językach potomnych były dość skomplikowane, bo ona sama miała skomplikowaną artykulację. Była spalatalizowana (zmiękczona) w porównaniu ze „zwykłym” *g, a jednocześnie wymawiana z przydechem (dźwięcznym, a zatem należała do tzw. spółgłosek „dyszących”). Oprócz starogreckiego kh jej refleksami były np. łacińskie h (na początku wyrazu) i pragermańskie *g (z utratą przydechu). W językach bałtosłowiańskich i indoirańskich palatalność zaczęła dominować nad tylnojęzykowym charakterem *ǵh, czego skutkiem był jej rozwój w spółgłoskę zwartoszczelinową *h. Przydech zachował się w językach indoaryjskich (w sanskrycie *h zmieniło się w dźwięczne h [ɦ]), znikł natomiast w irańskich (rezultatem było np. staroperskie d, awestyjskie z) i w bałtosłowiańskich, gdzie z * powstało litewskie ž [ʒ] oraz łotewskie, staropruskie i słowiańskie [z]. Była też drobna komplikacja: w linii prowadzącej do języków bałtosłowiańskich w stopniu zanikowym morfemu *ǵhelh3, czyli *ǵhl̥h3, spółgłoska początkowa w pozycji przed sylabicznym * mogła utracić palatalność, czyli ulec stwardnieniu, zmieniając się w *gh, a następnie (po utracie przydechu) w *g. Wrócimy jeszcze do tego faktu.

Tymczasem jednak zawieśmy na chwilę wątek bałtosłowiański i spójrzmy na języki germańskie, gdzie zachował się m.in. przymiotnik *ǵhelh3‐wó‐ > pragermańskie *gelwa‐ ‘żółty’ (Germanie dorobili się nowego, wyspecjalizowanego przymiotnika o znaczeniu ‘zielony’, więc znaczenie starej nazwy koloru uległo zawężeniu). Jego refleksem było staroangielskie ġeolu (dopełniacz ġeolwes). Kropka nad g oznacza, że w tej pozycji (przed samogłoską przednią) spółgłoska staroangielska uległa zmiękczeniu i zaczęła być wymawiana jako [j] – dlatego dzisiaj ta nazwa koloru brzmi yellow (ale w niemieckim mamy gelb). Istniał też inny pokrewny wyraz, przymiotnik odczasownikowy: *ǵhl̥h3‐tó‐ (o pierwotnym znaczeniu ‘zmieniający kolor na zielony/żółty’). Można go było przerobić na rzeczownik (rodzaju nijakiego), przesuwając akcent na pierwszą sylabę: *ǵhĺ̥h3tom ‘coś zielonego/żółtego’. Po utworzeniu tego słowa zadziałały charakterystyczne pragermańskie zmiany spółgłosek, określane zbiorowo jako prawo Grimma, oraz kilka innych regularnych zmian. Ich rezultatem było pragermańskie *gulþą > staroangielskie gold (i niemieckie Gold). Tu, w pozycji przed samogłoską tylną, zmiękczenie nie zaszło. Zapamiętajmy zatem, że germańskie złoto to ‘coś żółtego, żółty metal’.

W językach bałtosłowiańskich przymiotnik *ǵhl̥h3‐tó‐ utrzymał się, ewoluując w *gl̥Hto‐ (ze wspomnianym wyżej stwardnieniem), a następnie *gilHta‐ (ze specyficznie bałtosłowiańskim rozwojem spółgłoski sylabicznej w sekwencję *il). W języku prasłowiańskim *g uległo zmiękczeniu przed *i i powstała forma *žьltъ, będąca przodkiem polskiego słowa żółty. A zatem żółty i angielskie gold różniły się kiedyś tylko miejscem akcentowania, ponieważ jedno z nich było przymiotnikiem, a drugie – utworzonym od tego przymiotnika rzeczownikiem.

Przodkowie Bałtosłowian także utworzyli pokrewny rzeczownik rodzaju nijakiego od przymiotnika *ǵhl̥h3tó‐, ale w odrobinę inny sposób niż ich pragermańscy krewni. Wstawili mianowicie wewnątrz rdzenia samogłoskę *o. Powstała w ten sposób forma *ǵholh3tom, która rozwinęła się regularnie w prasłowiańskie *zolto (tym razem bez stwardnienia początkowej spółgłoski, bo nie zachodziło ono przed samogłoską). Regularnym refleksem formy prasłowiańskiej jest polskie złoto. A zatem – podsumowując – złoto jest bliskim krewnym angielskiego gold. Oba zostały urobione od tego samego prajęzykowego przymiotnika, zachowanego zresztą w polskim jako żółty.

Na tym jednak nie koniec, bo rdzeń helh3 (czyli bałtosłowiańskie *dźelH‐ > słowiańskie *zel‐) pozostał także produktywnym źródłem słów oznaczających kolor zielony i różne zielone obiekty. Wystarczy wspomnieć prasłowiańskie *zelenъ > polskie zielony albo rzeczownik zbiorowy *zelьje ‘masa zieleni’ > polskie ziele. A zatem nazwy kolorów zielonego i żółtego, choć różne, pozostają w naszym języku spokrewnione, podobnie jak geny kodujące receptory M i L. Od tego samego rdzenia mamy też nazwę żółci (nie koloru, ale substancji produkowanej przez woreczek żółciowy). Występuje ona w językach słowiańskich w dwóch wariantach, *zьlčь i *žьlčь wskutek nieco nieregularnego rozwoju spowodowanego kontaminacją (wpływem skojarzeniowym wyrazów bliskoznacznych) lub odpodobnieniem fonetycznym spółgłosek trudnych do wymawiania w bliskim sąsiedztwie. Z obu tych powodów *žьlčь dało w polskim żółć zamiast oczekiwanego *żółcz (nazwę wydzieliny skojarzono z rzeczownikiem abstrakcyjnym oznaczającym ‘kolor żółty’).3

Listę wyrazów pokrewnych oznaczających rozmaite rzeczy żółte i zielone w językach indoeuropejskich można by było ciągnąć jeszcze długo. Ograniczę się tylko do przykładu z języków indoirańskich: mamy staroindyjskie híraṇyam, staroperskie daranija i awestyjskie zarańiiəm. Wszystkie one pochodzą od praindoirańskiego *hr̥Hanyam < *ǵhl̥h3‐en‐jo‐m. Obok nich istniał przymiotnik *ǵholh3‐i‐ lub *ǵhelh3‐i‐ > indoirańskie *harHi‐ > staroindyjskie hari‐ ‘zielony/żółty’ (także ‘płowy’ lub ‘brązowy’). Stąd pochodzi współczesne perskie zar ‘złoto’.

Ta językowa gra kolorów z udziałem zieleni, żółci i złota jest ciekawą konsekwencją faktu, że około 30 mln lat temu u przodka małp wąskonosych zduplikował się pewien gen na chromosomie X, oraz tego, że nasz mózg dysponuje bardzo niepełną informacją o składzie światła padającego na siatkówkę oka. Do tego dołożyły się oczywiście efekty relatywistyczne zachodzące na zewnętrznej powłoce elektronowej atomu złota.

Przypisy

  1. Ma to podstawowe znaczenie dla zrozumienia, dlaczego mężczyźni wielokrotnie częściej niż kobiety bywają dotknięci zaburzeniami widzenia barw. Każda kobieta ma dwa chromosomy X, a zatem dodatkowe kopie genów kodujących receptory M i L. Jeśli nawet któryś z nich ulegnie uszkodzeniu, pozostaje jego w pełni funkcjonalny odpowiednik na drugim chromosomie X. Mężczyzna, jako posiadacz tylko jednego chromosomu X, nie ma „kopii zapasowej”, która mogłaby zastąpić wadliwy gen. ↩︎
  2. *h3 było jedną z tzw. spółgłosek laryngalnych (oznaczanych *h1, *h2, *h3), których dokładna wymowa pozostaje dyskusyjna i nie musi nas tu interesować. Wystarczy wiedzieć, że była to tylnojęzykowa spółgłoska szczelinowa, która w większości języków indoeuropejskich zanikła, pozostawiając tu i ówdzie ślady swojej obecności w postaci wpływu na sąsiednie głoski. W prezentowanych tu rekonstrukcjach bałtosłowiańskich i indoirańskich *H oznacza taki fonetyczny ślad dawnej spółgłoski laryngalnej ↩︎
  3. O tym, czym były i jak brzmiały samogłoski *ь i *ъ, czyli tzw. prasłowiańskie jery, pisałem tutaj. ↩︎

Opisy ilustracji

Ryc. 1: Znormalizowany wykres reakcji ludzkich receptorów S, M i L na światło o różnej długości fali (w nanometrach). Autor: Vanessaezekowitz. Źródło: Wikipedia (licencja CC BY 3.0).
Ryc. 2: Powiększenie fragmentu ekranu laptopa z ikonką aplikacji MS Word. Widoczne są subpiksele odpowiedzialne za mieszanie barw. Wrażenie koloru białego i odcieni szarości powstaje wskutek addytywnego składania barwy czerwonej, zielonej i niebieskiej w równych proporcjach. Foto: Piotr Gąsiorowski.
Ryc. 3: Młode liście dębu szypułkowego (Quercus robur). Foto: Dimìtar Nàydenov. Żródło: Wikipedia (licencja CC BY-SA 4.0).