Chemia i alchemia umysłu – narkotyki w służbie wywiadu

O ile środki psychoaktywne są w większości krajów świata zakazane, a samo ich posiadanie jest karane w sposób niewspółmierny do ciężaru przewinienia, o tyle rządy różnych państw nigdy nie miały oporu przed próbami wykorzystania ich do swoich celów. Jestem przekonany, że historia niemieckich badań nad stymulantami, np. amfetaminą czy metamfetaminą, jest powszechnie znana, ale trzeba pamiętać, iż to nie wszystko. Naziści prowadzili również badania nad środkami mającymi stanowić swoiste „serum prawdy” i, jak łatwo się domyślić, robili to w obozach koncentracyjnych. Efekty tych prac wraz z częścią naukowców trafiły po wojnie do USA w ramach operacji „Paperclip”, gdzie po kilku latach wzbudziły zainteresowanie CIA.

W 1953 roku CIA przystąpiła do realizacji około 150 projektów, znanych zbiorczo jako „MKUltra”, mających na celu opracowanie różnych technik i sposobów wpływania na świadomość, manipulacji pamięcią, wprowadzania w stan hipnozy itd. Główną obawą, która skłoniła Amerykanów do rozpoczęcia takich prac, było przekonanie, że podobną technologią muszą dysponować Sowieci. Dodatkową poszlaką był stan psychiczny żołnierzy wracających z niewoli, do której trafili w trakcie trwającej wtedy wojny koreańskiej. Dręczący ich zespół stresu pourazowego został mylnie określony jako efekt „prania mózgu”. Zaniepokojeni przedstawiciele amerykańskiej administracji postanowili działać. Wśród wspomnianych projektów były działania obejmujące elektrowstrząsy, deprywację sensoryczną, różne formy tortur fizycznych i psychicznych, hipnozę czy podawanie różnych środków psychoaktywnych często nieświadomym tego ludziom.

Przykładem może tu być program o kryptonimie „Bluebird”, w ramach którego chciano opracować sposoby kontroli umysłu tak, aby móc np. zakodować w czyimś umyśle polecenie, które jednostka wykona niemal bezwiednie, niezależnie od tego, jak bardzo sprzeczne by ono było z wyznawanymi zasadami moralnymi. Pracowano również nad wywoływaniem snu i amnezji oraz wszczepianiem fałszywych wspomnień. W ramach badań CIA nie wahała się wykorzystać osób chorych psychicznie i dzieci. Przykładem może być szpital w Kentucky, w którym nieświadomym pacjentom przez ponad 174 dni podawano LSD. W innym z takich projektów tę samą substancję podawano klientom domów schadzek w San Francisco. CIA założyła tam kilka takich, w których nieświadomi klienci otrzymywali ten związek w powitalnym drinku, a całość spotkania była nagrywana zza lustra weneckiego. Jeśli kojarzycie taką popularną teorię spiskową, według której fluor dodawany do pasty do zębów ma służyć kontrolowaniu umysłu, to mogę stwierdzić, że jest o tyle prawdziwa, iż CIA faktycznie używała jej w jednym z projektów, aby opracować doskonałą metodę podawania mieszanki skopolaminy i morfiny, która miała być serum prawdy. Za szczególnie okrutny zaś można uznać projekt, w którym więźniowie otrzymywali zastrzyk jednocześnie w prawą i lewą rękę. Zastrzyk do prawej zawierał wspomnianą wcześniej morfinę, heroinę lub któryś z barbituratów, a ten do lewej substancję o zupełnie innym profilu działania, np. amfetaminę.

Praktycznie każdy z projektów przyniósł efekty żadne lub znikome, więc zostały zarzucone do 1973 r., burza zaś przetoczyła się już rok później, gdy w „New York Times” pojawił się artykuł opisujący eksperymenty. Mimo iż dokumentację w większości zniszczono, to doniesienia medialne potwierdziła powołana już w następnym roku senacka komisja Churcha.

Ocenę moralną tych pseudonaukowych, nieetycznych i niemoralnych projektów zostawiam każdemu do indywidualnych rozważań. Spójrzmy za to pokrótce, jakie to substancje wzbudziły zainteresowanie agencji rządowej.

Listę otwiera oczywiście LSD, którego zamierzano zamówić łącznie prawie 10 kilogramów. Po raz pierwszy zsyntetyzowane w 1938 roku LSD jest jedną z najbardziej aktywnych substancji tego rodzaju znanych ludzkości. Dawki LSD liczy się w mikrogramach, jak zaś pamiętamy, mikrogram stanowi milionową część grama – łatwo sobie to zobrazować na przykładzie ziarenka piasku. Typowa dawka stanowi 1/10 część takiego ziarnka. Łatwo więc sobie wyobrazić, ile takich dawek zamierzano podać i jaki był rozmach przedsięwzięcia. Badania zarzucono, gdyż ów środek, pomimo swojej mocy, absolutnie nie czynił człowieka bardziej podatnym na sugestie. Tu warto zaznaczyć, że w tamtych czasach równolegle badano LSD w leczeniu alkoholizmu i PTSD. O ile w pierwszym przypadku substancja ta zawiodła, to w tym drugim badania dały całkiem obiecujące rezultaty.

Pewną skuteczność w badaniach nad serum prawdy wykazała mieszanka skopolaminy i morfiny. I o ile morfina i jej działanie jest dość znane, to zagadką może być skopolamina. Występuje ona w wielu roślinach, np. w porastającym wiele miejsc w Polsce bieluniu. Niewielkie dawki tej substancji mają działanie uspokajające, wprowadzają w stan dezorientacji i majaczenia. W połączeniu z morfiną wprowadzały w półsen, a później wywoływały amnezję. Głównym problemem było zwyczajne dogadanie się z człowiekiem, który może i by porozmawiał, ale bełkotał, przeplatając fakty z halucynacjami, a poza tym szybko zasypiał. Kolejnym problemem jest to, że taka mieszanka wymagała niezwykłej ostrożności w dawkowaniu – morfina działa depresyjnie na nasz układ oddechowy, a skopolamina ma wpływ na jeden z neuroprzekaźników, co, nie wchodząc w szczegóły, jest prostą drogą do paraliżu i śmierci, co zresztą przytrafiło się co najmniej kilkunastu uczestnikom takich badań.

Ostatnie substancje, które warto wymienić, to psylocybina, meskalina i MDMA. Pierwsza z nich znajduje się w grzybach różnych gatunków, od łysiczek po swojskie pieczarki. W kwaśnym środowisku naszego żołądka przechodzi do psylocyny, która ma działanie psychodeliczne (nie mylić z halucynogennym). Mówiąc obrazowo: pod wpływem tej substancji płomień może płonąć wyraźniej, dźwięki brzmieć inaczej, a kształty i rozmiary obiektów wydawać się zaburzone, tak jak upływ czasu itp. Twoja percepcja będzie zaburzona, ale raczej nie będziesz widział rzeczy, których fizycznie nie ma. Podobne działanie ma zawarta w wielu gatunkach kaktusów meskalina. Jest ona szczególnie populara wśród Indian Ameryki Południowej, którzy rytualnie używają pejotlu. Działanie meskaliny jest przez nich opisywane jako rozświetlające umysł w kontekście odbioru bodźców takich jak muzyka czy śpiew. Opisywane efekty, według których „dźwięk zaczyna smakować”, a „słowa mają barwy”, znane są jako synestezja. Oznacza to, że bodziec, który normalnie aktywuje zmysł słuchu, w tym stanie aktywuje coś jeszcze.

MDMA jest znane od 1912 roku, gdy zsyntetyzowano je po raz pierwszy w niemieckich laboratoriach firmy Merck. Substancja początkowo nie zwróciła szczególnej uwagi badaczy, choć jest niezwykle ciekawa. Mimo że zawiera w swojej strukturze szkielet metamfetaminy i wykazuje podobieństwo do meskaliny, to jej działanie jest diametralnie różne od tych substancji. Dlaczego CIA zaciekawiła ta substancja? Odpowiedzi polecam poszukać w książce pod niewiele mówiącym tytułem – „PiHKAL”. O jej autorze, tj. Alexandrze Shulginie, chętnie opowiem innym razem, bo to postać nietuzinkowa, której badania zmieniły moje postrzeganie substancji znanych zbiorczo jako narkotyki. MDMA jest empatogenem, co można wyjaśnić w sposób następujący: człowiek staje się bardziej otwarty, łatwiej mu nawiązywać kontakty, wzrasta zaufanie. Niektórzy opisują to jako poczucie „jedności ze światem”. MDMA wpływa również na odczucia fizyczne, więc sam dotyk drugiego człowieka okazuje się być niezwykle przyjemny i euforyzujący. Według samego Shulgina pozytywnie wpływa na więź emocjonalną między ludźmi. Nic dziwnego, że substancja wzbudziła zainteresowanie CIA. Tu warto dodać, że była ona również stosowana równolegle przez psychiatrów i, jak w przypadku LSD, również dawała obiecujące wyniki. Na tyle obiecujące, że kilka lat temu terapia wspomagana MDMA uzyskała w USA status przełomowej.

Jak sami widzicie – z tymi narkotykami jest taki problem, jak ze wszystkim, co trafia w ręce ludzi. Złe okazują się być nie same substancje, a sposób ich wykorzystania i panująca wokół nich atmosfera.

(c) by Lucas Bergowsky
Jeśli chcesz wykorzystać ten tekst lub jego fragmenty, skontaktuj się z autorem.

Chemia i alchemia umysłu – narkotyki szyte na miarę.

W ostatnim wpisie wspomniałem o tym, że oprócz kannabinoidów roślinnych i tych, które produkuje nasz organizm na własne potrzeby (endogennych), istnieją również kannabinoidy syntetyczne będące produktem chemików mniej lub bardziej świadomych tego, co robią. Z pewnością wielu z was łączy te środki z tzw. „dopalaczami” – i poniekąd słusznie, choć z pewnością nie to było intencją autorów.

Trzy najbardziej znane serie takich związków to JWH, HU i CP. Pierwsza z nich pochodzi od inicjałów Johna Williama Huffmana, który odkrył ponad kilkadziesiąt związków chemicznych działających w sposób podobny do kannabinoidów występujących naturalnie; większość z nich została również wykryta w produktach znanych jako „dopalacze” i niedługo później zdelegalizowana. Serię związków HU należy czytać jako „odkryty na Hebrew University”. Większość odkrytych związków okazała się być od 100 do 800 razy bardziej aktywna od THC. Ostatnia, czyli CP, to skrót od cykloheksylofenolu. Seria ta powstała w ramach badań firmy Pfizer. Związków tych w różnych dopalaczach zarejestrowano dobrze ponad kilkaset. Po ich delegalizacji natychmiast pojawiły się nowe, które okazały się być skrajnie niebezpieczne w stosunku do swoich, i tak niebezpiecznych, poprzedników. Kiedy na listę trafiał związek XX-XXXX, to zaraz pojawiał się 4X-XX-XXXX i tak dalej. Proces dodawania takich, jak to się mądrze nazywa, „grup funkcyjnych”, które zmieniają właściwości związku i jego dalsze reakcje nie jest trudny – niektóre z nich da się przeprowadzić w warunkach garażowych przez osobę, która potrafi czytać instrukcje. Jeśli ktoś potrzebuje się przekonać na własne oczy, że jedna taka grupa potrafi istotnie zmienić to, jak związek reaguje, to przypominam, że z jakiegoś powodu metanol i etanol nie stoją w sklepie na jednej półce.

O ile działanie kannabinoidów zawartych w kwiatach konopi jest mniej więcej przewidywalne i zwyczajnie dobrze przez ludzkość poznane na przestrzeni tysięcy lat, to o działaniu tych nowych niewiele wiadomo. Kannabinoidy zawarte w marihuanie wpływają na siebie wzajemnie i wiążą się z receptorami w naszych komórkach dość słabo, ale w przypadku dopalaczy zażywa się ogromne ilości czegoś, czego działania nie da się przewidzieć, a co wyjątkowo mocno wiąże się ze wspomnianymi receptorami. O ile konopi nie da się przedawkować, o tyle w przypadku tych substancji jest to możliwe. Problem tkwi w tym, że w przypadku przedawkowania nie bardzo wiadomo, co robić.

Niby należałoby sięgnąć po „odtrutkę”, tak jak się robi w przypadku heroiny (nalokson). Ta substancja wiąże się z receptorami opioidowymi mocniej niż heroina, a więc wypiera ją. W przypadku „syntetycznej marihuany” nie dysponujemy takimi substancjami. Dodatkową przeszkodą jest to, że o ile zatrucie heroiną łatwo rozpoznać, to w przypadku takich dopalaczy nigdy nie wiadomo, z którym numerem w serii mamy konkretnie kontakt i ile ich właściwie było w konkretnej torebce dopalaczy – a jak kontynent długi i szeroki, znaleziono tam wszystko: od kannabinoidów poprzez witaminę E i kofeinę, na winylu kończąc.

Oczywiście wśród dopalaczy znajdziemy nie tylko takie mające imitować działanie marihuany. Związków mogących imitować działanie dobrze znanych substancji psychoaktywnych jest aktualnie ponad dwanaście tysięcy. Tak więc na pewno są tam również takie, które mogą imitować działanie środków takich jak kokaina, meskalina, psylocybina, DMT, amfetamina itp. I jest ich całe mnóstwo: część jest wynikiem badań naukowych, a część – sposobem na obejście prawa. Przykładem mogą być tu pochodne katynonu i efedryny: jedna i druga substancja jest pochodzenia naturalnego. Wytwarzane są przez rośliny znane jako czuwaliczka jadalna i przęśl chińska. Te substancje mają, podobnie jak kokaina pozyskiwana z krasnodrzewu pospolitego, działanie pobudzające. I znów: gdy zakazano substancji względnie prostych, pojawiły się kolejne, coraz bardziej rozbudowane.

Osobną grupą są związki odkryte lub przebadane przez człowieka znanego jako Aleksander „Sasza” Shulgin i jego żonę, Ann. Są oni znani z badań nad fenyloetyloaminami i tryptaminami. O ile nazwy brzmią dość nieprzyjemnie, to jestem przekonany że każdy wie, czym są substancje takie jak serotonina czy tryptamina lub fenyloetyloamina – nawet jeśli nie kojarzycie tych nazw, to na pewno wiecie, że jest coś takiego jak hormony i neuroprzekaźniki, które mają wpływ na to, jak działa nasz organizm: od banalnych odczuć głodu i snu, po kwestie tak złożone, jak przywiązanie czy śnienie. Shulgin wraz z małżonką badał i opisywał takie związki, jak m.in MDMA, znane szerzej jako „ecstasy”. Dwie najbardziej znane publikacje które wyszły spod ich rąk, to „TiHKAL” i „PiHKAL”. Można w nich znaleźć opisy związków, które sami wytworzyli, wraz z opisem ich działania.

Jak widać, „dopalacze” lub „designer drugs” to nie tylko „trucizna”, a efekt coraz bardziej rozbudowanych zakazów, które zamiast przynieść efekt, przyniosły coraz bardziej złożone substancje szyte na miarę danego zakazu. Tak jak nie przyniosła efektu prohibicja związana z alkoholem. tak samo efektem tej są substancje mniej znane, mocniejsze w działaniu i po prostu groźne, bo wytwarzane przez ludzi bez wiedzy w warunkach urągających jakimkolwiek standardom.

(c) by Lucas Bergowsky
Jeśli chcesz wykorzystać ten tekst lub jego fragmenty, skontaktuj się z autorem
.