Czy ewolucja nadal nas dotyczy? Część 2: Każdy z nas jest mutantem

Inne wpisy z tej serii
Część 1: Prolog
Część 3: Dobór naturalny, nasz wróg i przyjaciel
Część 4: Jak żyć z doborem?
Część 5: Inne mechanizmy zmian
Część 6: Podsumowanie

Doskonałość niedoskonała

Dziedziczna informacja zawarta w DNA jest bezcenna: zawiera przepis na to, jak przeżyć, mieć potomstwo i przekazać mu ten sam przepis. Dzięki temu życie toczy się dalej przez tysiące, miliony i miliardy pokoleń. Powielanie (replikacja) DNA to proces tak ważny, że już w najwcześniejszej historii życia na Ziemi rozwinęły się wyrafinowane mechanizmy biochemiczne zapewniające jego niezawodność. Enzymy odpowiedzialne za powielanie DNA popełniają błąd mniej więcej raz na 100 mln kopiowanych par zasad azotowych, z których zbudowane są nici kwasów nukleinowych. Wyjaśnię przy okazji powszechnie używaną notację: jedna para zasad (po angielsku base pair) to 1 bp. Do skrótu „bp” można dodawać prefiksy takie jak k (kilo), M (mega) i G (giga). Zatem jedem błąd popełniany jest średnio raz na 108 bp, czyli 100 Mbp lub jeśli kto woli, 0,1 Gbp. Już w trakcie replikacji zachodzi „autokorekta” usuwająca od razu ogromną większość popełnionych błędów, a tuż po syntezie DNA sprawdzane jest dodatkowo właściwe sparowanie zasad. Skuteczność mechanizmów wykrywania i naprawy błędów wynosi ok. 99%. Po uwzględnieniu tego faktu można oszacować, że maszyneria kopiująca DNA popełnia błąd raz na 10 mld nukleotydów (10 Gbp). Można to obrazowo porównać do popełnienia jednej literówki przy kopiowaniu treści wszystkich książek w bibliotece zawierającej dwadzieścia tysięcy tomów.

Ludzki genom diploidalny (czyli z podwójnym kompletem chromosomów) zawiera ok. 6 Gbp. Jeśli powielimy go raz, to prawdopodobieństwo popełnienia jakiegokolwiek błędu kopiowania wynosi 0,6. A zatem niezawodność replikacji jest prawie doskonała. To ważne, bo gdyby nie była, gromadzenie się błędów zbyt często prowadziłoby do syntezy wadliwie funkcjonujących białek. Gdyby jednak była absolutnie doskonała, genomy potomków byłyby zawsze idealnie takie same jak genom przodka. Życie mogłoby się powielać bez końca (a ściślej mówiąc, do wyczerpania zasobów swojego środowiska), ale nie ulegałoby zmianom, a w każdym razie nie zachodziłyby zmiany dziedziczne. Doskonale powielające się bakterie pozostałyby po wsze czasy tymi samymi bakteriami. Na szczęście w prawie doskonałym systemie pozostała maleńka szczelina umożliwiająca ewolucję.

Jak zostajemy mutantami

Człowiek nie jest bakterią. Nasz genom nie jest po prostu replikowany z pokolenia na pokolenie. Nasze DNA pochodzi niemal w równych częściach z dwóch gamet: plemnika otrzymanego od ojca i komórki jajowej otrzymanej od matki. Gamety są haploidalne (zawierają po jednym komplecie chromosomów). W wyniku ich połączenia powstaje diploidalna zygota. Gamety wywodzą się z wyspecjalizowanych komórek linii płciowej, których zadaniem jest przygotować materiał genetyczny przekazywany kolejnemu pokoleniu. Reszta naszego ciała zbudowana jest z komórek somatycznych (rozwijających się w różny sposób w różnych tkankach). Ich podziały komórkowe dochodzą w życiu osobniczym do kresu, a ich DNA nie jest przekazywane potomstwu.

W przypadku żeńskich komórek linii płciowej w każdym kolejnym pokoleniu pomiędzy stadium zygoty a powstaniem komórki jajowej zachodzi około 30 podziałów mitotycznych (replikacji ulega genom diploidalny) i jeden podział mejotyczny (powstają wówczas haploidalne komórki jajowe). Mejoza będąca zwieńczeniem tego rozwoju zaczyna się już w okresie prenatalnym (w szóstym miesiącu życia płodowego), ale zostaje zahamowana przez specjalny czynnik białkowy. Odblokowanie i dokończenie mejozy następuje dopiero podczas owulacji u dojrzałej płciowo kobiety. Natomiast w przypadku męskich komórek linii płciowej podziały mitotyczne mogą zachodzić przez całe życie ich producenta. Zanim w drodze mejozy powstaną z tych komórek plemniki, liczba podziałów osiąga kilkaset (tym więcej, im starszy jest mężczyzna). Przy każdym podziale kopiowany jest cały genom.

Skutek tych podziałów jest taki, że genom nowo powstającej zygoty różni się od obu zygot, z których rozwinęli się rodzice. Różnic jest znacznie więcej w DNA przekazanym przez ojca, bo powstanie plemnika wymaga większej liczby podziałów komórkowych. Każda różnica jest skutkiem nienaprawionego błędu kopiowania, czyli mutacji. Można oszacować, że u każdego z nas pojawia się ok. 100 punktowych mutacji, których nie było pierwotnie ani u matki, ani u ojca. Mówię tu tylko o linii komórek, które przenoszą DNA z pokolenia na pokolenie. Oczywiście w komórkach somatycznych (które w końcu giną bezpotomnie wraz z nami) też często zdarzają się mutacje i uszkodzenia DNA, nie są one jednak dziedziczne. Liczba podana wyżej jest dość umowna, bo indywidualna zmienność jest duża: mutacji może być ok. 60, ale też więcej niż 100). Proponuję ją potraktować jako orientacyjne przybliżenie wartości średniej. Takie tempo mutacji u człowieka i jego bliskich krewnych potwierdzają oszacowania dokonywane innymi metodami. Zastanówmy się, czy 100 nowych mutacji to dużo, czy mało.

Ryc. 1.

Około 90% naszego DNA ewoluuje neutralnie, czyli nic nie świadczy o tym, żeby jego sekwencja była zachowywana przez dobór naturalny. Można wobec tego przyjąć, że mniej więcej 90 spośród 100 „nowych mutacji” nie ma zauważalnego wpływu na nasze przeżycie i sukces reprodukcyjny. Natomiast pozostałe 10 może mieć taki wpływ. Średnio jedna z nich może spowodować zmianę składu białka kodowanego przez jeden z naszych genów (to znaczy jeden z aminokwasów w łańcuchu białka zostaje zastąpiony przez inny) albo zmianę sekwencji funkcjonalnego RNA. Pozostałe mogą wpływać na procesy takie jak regulacja ekspresji genów. W każdej haploidalnej połówce genomu mamy po ok. 20 tys. genów kodujących białka – w genomie diploidalnym łącznie 40 tys. Jedna mutacja w takiej masie genów wydaje się drobiazgiem, ale to właśnie dzięki kumulacji takich drobiazgów różnimy się od bakterii.

Oprócz mutacji punktowych (czyli zwykłych błędów kopiowania) istnieje jeszcze wiele innych typów mutacji – znacznie rzadszych, ale zarazem powodujących poważniejsze skutki. Krótki fragment sekwencji DNA może zostać utracony albo wklejony gdzieś, gdzie go wcześniej nie było (takie mutacje nazywamy indelami, jeśli dotyczą sekwencji nie dłuższej niż 50 bp). Mogą wystąpić zaburzenia struktury chromosomów, np. utrata (delecja), podwojenie (duplikacja), obrócenie (inwersja) lub przemieszczenie (translokacja) ich większych fragmentów, zawierających kompletne geny. Transpozony, czyli wirusopodobne „geny skaczące” mogą wycinać się z jednego miejsca w genomie i przenosić w inne lub tworzyć własne kopie wklejane w różnych lokalizacjach. We wpisach poświęconych wirusom zwracałem uwagę, że od czasu do czasu jakiemuś retrowirusowi udaje się zainfekować komórki linii płciowej i wkleić do ich genomów swoje DNA z genami pochodzenia wirusowego. Gdy taki „retrowirus endogenny” traci zdolność do przechodzenia w postać zakażającą, zdarza się, że pozyskane w ten sposób geny przydają się do czegoś swojemu nowego właścicielowi. W skrajnych przypadkach całe chromosomy mogą się łączyć, dzielić, zanikać itp. Zdarza się także poliploidyzacja, czyli zwielokrotnienie pełnego zestawu chromosomów wskutek nieprawidłowego przebiegu mitozy, mejozy lub zapłodnienia. U zwierząt tak drastyczne przekształcenia genomu prawie zawsze prowadzą do śmierci, chorób lub bezpłodności dotkniętego nimi osobnika, ale i tu ważny jest przysłówek prawie, bo zwielokrotnienia całego genomu zdarzały się kilkakrotnie u naszych dalekich przodków.

Mutacje na dobre i na złe

Podsumowując: każdy przeciętnie zdrowy, zdolny do spłodzenia potomstwa przedstawiciel Homo sapiens jest w porównaniu ze swoimi rodzicami mutantem – nosicielem ok. 100 nowych mutacji. Kilka z nich ma wpływ na cechy fenotypu i może mieć wpływ (czasem pozytywny, ale najczęściej negatywny) na życie, zdrowie i płodność swojego nosiciela. Liczba ta nie zmieniła się znacząco przez ostatnie kilkanaście milionów lat naszej ewolucji. Pod tym względem pozostajemy statystycznie typową małpą człekokształtną. Mutacje w komórkach linii płciowej są głównym paliwem ewolucji. Mamy tego paliwa co najmniej tyle samo, co szympansy, goryle i inni nasi bliscy krewni. Mutacje nadal pojawiają się w tempie, w jakim zachodziły, zanim powstał nasz gatunek; może ich nawet być znacząco więcej u ludzi w społeczeństwach industrialnych, narażonych na różnego rodzaju czynniki mutagenne (promieniowanie, mutageny chemiczne, łatwo przenoszące się retrowirusy).

Zauważmy, że współczesna populacja ludzka jest nietypowo liczna, a ściślej mówiąc, jesteśmy poważnym pretendentem do tytułu najliczniejszego gatunku ssaka. Chyba tylko szczury wędrowne i myszy domowe mogą sezonowo rywalizować z ludźmi pod tym względem. Kilka innych gatunków gryzoni, nietoperzy oraz udomowionych parzystokopytnych może mieć populacje liczące ponad miliard osobników, ale są to przypadki wyjątkowe. Konsekwencje są interesujące. Jeśli jest nas ponad 8 miliardów, a każdy z nas wypróbowuje na własnej skórze około setki punktowych mutacji, to można mieć pewność, że w każdym pokoleniu dosłownie każdy nukleotyd w ludzkim genomie ulega przypadkowej zamianie na inny u jakichś przedstawicieli naszego gatunku w jakimś zakątku Ziemi. Więcej ludzi – to z punktu widzenia ewolucji większy poligon doświadczalny do testowania nowych mutacji. Większość z nich jest obojętna dla naszej kondycji, część upośledza nas na różne sposoby, ale niektóre mogą zapewniać swoim nosicielom potencjalną korzyść przystosowawczą. Pytanie tylko, czy działa jakiś mechanizm skutecznie premiujący te mutacje, skoro uchodzi za pewnik, że dobór naturalny bardzo osłabił swój nacisk na współczesnego człowieka. Ale o tym porozmawiamy później.

W każdym razie u ludzi współczesnych nadal działa podstawowe źródło zmian ewolucyjnych: różnorodność generowana wskutek gromadzenia się w puli genetycznej gatunku błędów kopiowania. Prawdę mówiąc, lepiej by było dla przyszłych pokoleń, gdyby dobór naturalny jednak działał, bo walcząc z nim i tak w jakimś momencie dochodzimy do ściany. Komfortowe warunki życia i opieka medyczna w społeczeństwach zaawansowanych technicznie pozwalają poszczególnym ludziom funkcjonować normalnie mimo pogarszającego się dostosowania (w porównaniu z jakimś teoretycznym optimum). Przyczyną tego spadku jest akumulacja coraz liczniejszych niepożądanych mutacji, dziedziczonych z pokolenia na pokolenie. Jeśli ten proces (tzw. obciążenie mutacyjne) postępuje i dziedziczny komponent kondycji kolejnych pokoleń ulega statystycznemu pogorszeniu, to sztuczne kompensowanie tego stanu wiąże się z narastającymi trudnościami. Cywilizacja stanowiąca „globalny szpital” chyba nie jest marzeniem ludzkości, tym bardziej że wyścig zbrojeń medycyny z nowotworami, cukrzycą, obniżoną płodnością, zaburzeniami neurorozwojowymi lub zakłóceniami funkcji układu odpornościowego nie prowadzi do ostatecznego zwycięstwa, tylko raczej do połowicznych sukcesów, po których trzeba walczyć nadal ze zdwojonym wysiłkiem.

Ryc. 2.

Przypuśćmy, że białko kodowane przez jakiś gen można za pomocą z pozoru drobnych mutacji przekształcić tak, żeby lepiej spełniało swoją dotychczasową funkcję lub znalazło zupełnie innowacyjne, bardzo pożyteczne zastosowanie. Ewolucja często dokonuje takich sztuczek. Skąd wie, w którym miejscu w nici DNA dokonać właściwego podstawienia? Rzecz w tym, że nie wie. Polimerazy replikujące DNA w ogóle nie interesują się kopiowaną sekwencją; ich zadaniem jest tylko wykonanie jak najwierniejszej kopii. Mutacje nie są wprowadzane celowo; są przypadkowymi błędami, które przypadkowo nie zostały w porę naprawione. Dlatego właśnie mutacje zmieniające skład białka lub wpływające na jego ekspresję są w większości niekorzystne. Ale to nie oznacza, że mutacje są z zasady „złe”. Po prostu mutacje niekorzystne są bardziej prawdopodobne niż korzystne. Majstrując na chybił trafił przy czymś, co było dostrajane do swoich funkcji przez miliony lat, znacznie łatwiej coś zepsuć, niż udoskonalić.

Mutacje są losowe, co nie oznacza, że wszystkie są jednakowo prawdopodobne. Na mapie każdego chromosomu można wskazać regiony i lokalizacje szczególnie podatne na mutacje (tzw. hotspoty, czyli „gorące punkty” zmienności genetycznej). Również prawdopodobieństwo omyłkowej zamiany jednej zasady azotowej na drugą jest różne dla różnych zasad. Losowość mutacji polega na tym, że nie zachodzą one „na zamówienie” (czyli z widokami na przyszłą korzyść). Ich prawdopodobieństwo zależy od wielu czynników, ale nie od tego, czy przynoszą zysk, czy szkodę. To, czy mutacja nieobojętna przystosowawczo jest korzystna (czyli zwiększa prawdopodobieństwo sukcesu reprodukcyjnego), czy wręcz przeciwnie – to okazuje się dopiero w konfrontacji organizmu ze środowiskiem. Jeśli nosiciele takiej mutacji statystycznie skuteczniej powielają swój genotyp (wraz z tą mutacją), przekazując go potomkom, to zmutowany allel wypiera warianty konkurencyjne. Tak właśnie działa dobór naturalny, któremu przyjrzymy się bliżej w kolejnym odcinku.

Lektura dodatkowa

Czy ludzkości grozi obciążenie mutacyjne? Lynch 2016, Genetics 202/3.

Opisy ilustracji

Ryc. 1. Tak, zdaniem sztucznej inteligencji (MS Copilot), próbującej trafić w gust użytkownika, wygląda mutant. Aby zobaczyć prawdziwego mutanta (nosiciela ok. 100 nowych mutacji), wystarczy spojrzeć w lustro.
Ryc. 2. Model cząsteczki hemoglobiny ludzkiej (HbA). W skład hemoglobiny wchodzą dwie podjednostki α (kolor czerwony) i dwie podjednostki β (kolor niebieski). Podjednostka β jest białkiem kodowanym przez gen HBB zlokalizowany na chromosomie 11. Pojedyncza mutacja punktowa w jego obrębie powoduje zmianę jednego ze 147 aminokwasów wchodzących w skład białka (walina zamiast kwasu glutaminowego). Wskutek tego zmieniają się właściwości zmutowanej hemoglobiny (HbS). Na jej powierzchni pojawiają się hydrofobowe “lepkie” miejsca, umożliwiające przy niskiej zawartości tlenu sklejanie się cząsteczek w agregaty, co prowadzi do deformacji czerwonych krwinek (niedokrwistość sierpowata). Czy mutacja powodująca zmianę HbA w HbS jest szkodliwa, czy korzystna? To zależy! Grafika: Richard Wheeler 2007. Źródło: Wikipedia (licencja CC BY-SA 3.0)

Czy ewolucja nadal nas dotyczy? Część 1: Prolog

Inne wpisy z tej serii
Część 2: Każdy z nas jest mutantem
Część 3: Dobór naturalny, nasz wróg i przyjaciel
Część 4: Jak żyć z doborem?
Część 5: Inne mechanizmy zmian
Część 6: Podsumowanie

Natura i kultura

Podobnie jak każdy inny gatunek na Ziemi Homo sapiens jest produktem ewolucji biologicznej. Ewolucja działa w następujący sposób: Informacja genetyczna jest replikowana z pokolenia na pokolenie. Od czasu do czasu zdarzają się błędy replikacji – mutacje. Dzięki nim każdy osobnik może być nosicielem unikatowego genomu, a każda populacja odznacza się różnorodnością genetyczną. Ponieważ geny kontrolują rozwój organizmu swojego nosiciela, gatunki składają się z podobnych, ale nieidentycznych osobników. Jeśli skupimy się na jakimś fragmencie genomu, nie musi on wyglądać tak samo w całej populacji; mogą istnieć jego warianty, czyli allele. Te allele, które w jakikolwiek sposób pomagają swoim posiadaczom odnieść sukces reprodukcyjny, są skuteczniej przekazywane kolejnym pokoleniom i stają się częstsze w populacji. Nazywany to doborem naturalnym. Allele mogą jednak stawać się rzadsze lub częstsze z powodów czysto losowych – to zjawisko nazywamy dryfem genetycznym (o którym obszernie pisałem tutaj). Mutacje, dryf genetyczny i dobór naturalny łącznie powodują, że skład puli genetycznej populacji i częstość występowania różnych alleli zmieniają się w czasie: jedne warianty szerzą się i utrwalają, inne znikają. I tak to się toczy od jakichś czterech miliardów lat.

Na nasze życie wpływa jednak – i to bardzo – także ewolucja kulturalna. Przekazując wiedzę i umiejętności między pokoleniami bez udziału genów, poprzez uczenie się i zapamiętywanie w środowisku społecznym, nasz gatunek stworzył sobie język ułatwiający porozumiewanie się i utrwalanie wiedzy oraz zaczął budować otoczkę kultury materialnej i duchowej, wynalazków, technik i idei. Ta otoczka z biegiem tysiącleci stawała się coraz bardziej skomplikowana i wyrafinowana, obejmując coraz większą część ludzkości, aż do powstania cywilizacji globalnej. Zapewnia nam ona komfort: chroni nas w dużym stopniu przed kaprysami środowiska, niebezpieczeństwami naturalnymi, chorobami itp. Stwarza też co prawda nowe zagrożenia. Dostarcza środków zniszczenia w walkach wewnątrzgatunkowych i umożliwia mordowanie się na skalę nieznaną innym zwierzętom. Przekształca środowisko naturalne tak, żeby ułatwić przeżycie Homo sapiens, ale często powoduje degradację i zniszczenie siedlisk naturalnych wraz z lawiną nieprzewidzianych konsekwencji. Na dobre czy na złe, ewolucja kulturalna, która może przyśpieszać niemal bez ograniczeń, ma na nasze życie wpływ oczywisty – nieporównanie silniejszy i bardziej dynamiczny niż ewolucja biologiczna, zachodząca w tempie, które w skali czasu historii ludzkich społeczeństw wydaje się żółwie. Pismo, miasta, państwa, imperia, wojny od plemiennych do światowych, sztuka, filozofia, literatura, wielkie religie, uniwersytety, nauka, technika, medycyna, para, elektryczność, energia atomowa, samochody, samoloty, satelity, komputery, internet – to wszystko ewoluuje zbyt szaleńczo, żeby dobór naturalny miał czas na utrwalenie przystosowań biologicznych do zmieniających się warunków życia.

Czy można więc powiedzieć, że w przypadku człowieka kultura całkowicie przytłoczyła biologię i tylko uczenie się, pomoc społeczeństwa, do którego należymy, oraz osiągnięcia współczesnej techniki i medycyny mają znaczenie dla naszego przetrwania i reprodukcji? W społeczeństwach rozwiniętych średnia oczekiwana długość życia jest większa niż kiedykolwiek w naszej ewolucyjnej historii, a z kolei niskie jest prawdopodobieństwo przedwczesnej śmierci wskutek choroby lub urazu, które jeszcze sto czy dwieście lat temu nie dawałyby pacjentowi szans. Ludzie są w zasadzie chronieni przed śmiercią z głodu czy zimna. Od dawna nie dziesiątkują nas wielkie drapieżniki, za to my dziesiątkujemy ich niedobitki. Czy można w tej sytuacji w ogóle mówić o podleganiu selekcji? Być może mutacje, dryf i dobór stały się na tyle nieistotne, że możemy śmiało powiedzieć: Człowiek uwolnił się od ewolucji biologicznej i sam zarządza swoją egzystencją. Przystosowuje się do warunków, w których żyje, kulturowo, ale już nie genetycznie.

Ryc. 1.

Mamy nawet do dyspozycji narzędzia pozwalające – przynajmniej w teorii – edytować genomy ludzkich zarodków. Może użyjemy ich, żeby ponaprawiać część „błędów natury” (niekorzystnych mutacji krążących w naszej puli genetycznej) albo wyposażyć przyszłe pokolenia w starannie zaprojektowane innowacje genetyczne – takie, których ślamazarna i ślepa ewolucja biologiczna, testująca mutacje metodą prób i błędów, nigdy nie zdążyłaby wypracować? A może w ogóle, jak w marzeniach futurologów transhumanistów, poddamy się cyborgizacji, dążąc ostatecznie do zastąpienia białek, lipidów, kwasów nukleinowych i wszelkiej brei organicznej czymś solidniejszym, trwalszym i bardziej funkcjonalnym? Zadałem to pytanie sztucznej inteligencji (Microsoft Copilot, której serdecznie dziękuję za owocną współpracę). Wyniki widzicie jako ryc. 1 i ryc. 2. Jak widać, sztuczna inteligencja wie mniej więcej tyle, co ludzcy futurolodzy, czyli nic. Nie jest nawet pewna, czy typowymi reprezentantami Homo sapiens za 10 mln lat będą scyborgizowani biali mężczyźni − starzy, ale muskularni, z siwymi brodami (bladawce, jakby to ironicznie określił Stanisław Lem w uniwersum Bajek robotów), mieszkający być może pod wodą, w głębi oceanów − czy raczej też nieco scyborgizowane, ale znacznie młodsze ciemnoskóre kobiety latające w kosmos. Cóż, sztuczna inteligencja karmi się tym, co jej podsuwamy i dostarcza nam stereotypowej projekcji naszych własnych zbiorowych fantazji.

Ryc. 2.

Człowiek jako gatunek mrówkopodobny

Ale wróćmy na chwilę do rzeczywistości. Mówimy, że „człowiek potrafi” to czy tamto. Na przykład człowiek może odbyć podróż na Księżyc i z powrotem. Jesteśmy z tego zbiorowo dumni, ale przecież na Księżycu wylądowało dotąd zaledwie 12 ludzi. Drugie tyle brało udział w załogowych lotach księżycowych, ale nie stanęło na powierzchni Księżyca. Ostatni taki lot miał miejsce – aż wstyd powiedzieć – prawie 52 lata temu. Dwunasty człowiek na Księżycu i jeden z czterech żyjących weteranów programu księżycowego, Harrison Schmitt, ma 89 lat. „Powrót na Księżyc” być może odbędzie się za dwa lata, o ile znów nie zostanie odroczony. Ewentualny załogowy lot na Marsa jest na razie w sferze mglistych planów. Ogromna rzesza ludzi korzysta z telekomunikacji czy geolokalizacji satelitarnej, ale na razie raczej nie grozi nam konieczność adaptowania się do warunków pozaziemskich. Jesteśmy silni kolektywną pomysłowością, zbiorową inteligencją i zorganizowaną współpracą – trochę jak owady społeczne w rodzaju mrówek lub termitów. W pojedynkę, pozbawieni kapitału budowanego przez setki pokoleń, potrafimy niewiele. Największy geniusz, gdyby został rozbitkiem na bezludnej wyspie, sam nie wyprodukuje kółka zębatego ani stalowej śrubki. Nie zbuduje statku kosmicznego, samochodu ani nawet hulajnogi. Jeśli mu się poszczęści, przeżyje jakiś czas jako łowca–zbieracz.

Codziennie rodzi się na Ziemi około 367 tys. dzieci. Liczba tych, u których na etapie życia zarodkowego genetycy dokonali jakichś poprawek, wynosi niemal dokładnie zero, choćby dlatego, że eksperymenty tego typu są uważane za nielegalne niemal we wszystkich krajach, gdzie można by je było przeprowadzić (wyjątkiem jest dopuszczalna w niektórych krajach metoda donacji mitochondrialnej, przeprowadzana – w pojedynczych przypadkach – przy okazji zapłodnienia in vitro). W przypadku DNA jądrowego ryzyko związane z możliwymi niepożądanymi skutkami ingerowania w genom zarodka albo komórek linii płciowej przewyższa oczekiwane korzyści. Eksperymentalne terapie genetyczne różnego typu stosuje się u ludzi, którzy już przyszli na świat; mają one jednak wpływ tylko na wybrane tkanki ciała, a ich skutki nie są dziedziczne. Z punktu widzenia ewolucji są to „cechy nabyte”, które giną razem ze swoim nosicielem.

Główny skutek istnienia kultury i jej wytworów jest taki, że otacza nas zbudowany i utrzymywany dzięki zorganizowanej współpracy całego społeczeństwa „fenotyp rozszerzony” (jakby to ujął Richard Dawkins), chroniący nas dość szczelnie przed większością trudów i niebezpieczeństw, jakich wymagałoby życie bez tej osłony. Czy to wystarcza, żeby zatrzymać ewolucję? Czy z powodu ochrony, jaką daje nam cywilizacja (zwłaszcza naukowo-techniczna), przestaliśmy należeć do świata przyrody?

W kolejnych odcinkach tego cyklu zajmiemy się trzema kwestiami. Po pierwsze: co wynika z faktu, że losowe mutacje nadal zachodzą w naszym DNA mniej więcej w podobnym tempie jak u innych organizmów podobnych do nas? Czy to źle, czy dobrze? Jak sobie z tym radzi cywilizacja? Po drugie: czy faktycznie przestaliśmy podlegać doborowi naturalnemu? Po trzecie: a co z dryfem genetycznym i jego skutkami? A następnie podsumujemy sobie całość.

Zapraszamy zatem do lektury kolejnych wpisów.

Ilustracja w nagłówku

Replikacja DNA, czyli proces stanowiący podstawę ewolucji naturalnej. Grafika: LadyofHats (Mariana Ruiz). Źródło: Wikipedia (domena publiczna).

Analiza DNA w kryminalistyce, czyli co DNA może nam powiedzieć o rysach twarzy (2)

W poprzednim odcinku napisałem, jakich technik biologii molekularnej używają policje całego świata do identyfikacji sprawców przestępstw. Wystarczy kilka komórek pozostawionych na miejscu zbrodni, żeby można było określić tzw. profil DNA. Takie profile znajdują się policyjnych bazach danych. Tworzone według zunifikowanego protokołu CODIS/ESS są bardzo przydatne w kryminalistyce. Ale jest jeden problem: profil DNA sprawcy przestępstwa musi w tej bazie figurować. Jeżeli nie figuruje, policja jest bezradna. Czy jest na jakaś rada? Czy możemy przewidzieć wygląd sprawcy na podstawie jego DNA? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba najpierw wyjaśnić, jak geny mogą wpływać na nasz wygląd.

Geny i cechy, czyli genotyp i fenotyp

Genom człowieka zawiera ok. 20 000 genów kodujących białka. Nasz wygląd też jest zapisany w genach, ale które to są geny i ile ich jest? Do niedawna niewiele wiedziano na ten temat, ale wraz z rozwojem metod wysokoprzepustowego sekwencjonowania DNA (sekwencjonowanie nowej generacji, next generation sequencing, NGS) coraz więcej wiemy o genach odpowiadających za kształt twarzy. Ale jak powiązać sekwencje genów z cechami fenotypowymi, w tym przypadku z kształtami twarzy?

Jakich mutacji szukamy?

Określenie sekwencji genomu jednego człowieka to dziś koszt ok. 600 dolarów. Jeżeli zsekwencjonujemy genomy grupy osób i zestawimy te sekwencje z ich cechami (np. wzrostem), to takie porównanie powinno wskazać mutacje, których obecność jest związana z daną cechą. Jakie to mutacje? Większość to polimorfizmy jednego nukleotydu (single nucleotide polymorphism, SNP), czyli zamiany jednego nukleotydu na inny. Często taka zamiana powoduje zamianę reszty aminokwasowej w białku, które jest kodowane przez dany gen. Zmiana reszty aminokwasowej może spowodować zmianę aktywności białka. Zmiany w regionach, które nie kodują białek, mogą z kolei wpływać na poziom ekspresji danego białka, czyli na to, ile tego białka zostanie wyprodukowane przez komórkę.

Badania asocjacyjne całego genomu (GWAS) i wykresy Manhattan

Badania całych genomów w poszukiwaniu mutacji noszą nazwę badań asocjacyjnych całego genomu (genome-wide association studies, GWAS). Wyniki przedstawia się na ogół w postaci tzw. wykresów Manhattan (bo przypominają Manhattan z daleka): na osi X jest cały genom ułożony od chromosomu 1 do 22, a na osi Y jest ujemny logarytm z wartości p dla każdego jednonukleotydowego podstawienia. Wartość p, czyli prawdopodobieństwo testowe, to prawdopodobieństwo, że dana zależność mogła wystąpić przypadkowo. Im niższa wartość p, tym większa szansa, że dana zależność naprawdę istnieje. A im niższa wartość p, tym wyższy ujemny logarytm. Zatem: w przypadku wykresu Manhattan, im wyższy jest słupek dla danego genu, tym większe prawdopodobieństwo, że dany SNP ma znaczenie w kształtowaniu danej cechy. Przypuśćmy, że robimy badanie GWAS u osób wysokich i niskich i szukamy różnic w sekwencji typu SNP w obu grupach. Jeżeli takich mutacji jest dużo w grupie osób wysokich, to na wykresie Manhattan te geny z takimi mutacjami pokażą się jako wyższe kreski. Wniosek: mutacje w tych genach mogą być powiązane z wzrostem. Czy na pewno? Trudno powiedzieć, wymaga to odrębnej analizy, najlepiej na jakimś modelu, np. mysim (Ryc. 1).

Ryc. 1. Hipotetyczny wykres Manhattan dla częstości mutacji typu SNP u osób wysokich i niskich. Na osi X są chromosomy od 1 do 22 oznaczone kolorami, na osi Y ujemny logarytm z wielkości p dla każdego polimorfizmy typu SNP. Poziom istotności, czyli próg, poniżej którego powinno być p, aby zależność była uznana za nieprzypadkową, dla badań GWAS wynosi 5×10^-8 (czyli -log(p) powinno być większe niż 7,5). Poziom istotności zaznaczono przerywaną kreską. Źródło: EMBL Online Tutorial, zmodyfikowane. Licencja CC BY 4.0.

Jak znaleźć geny wpływające na kształt twarzy?

Najpierw trzeba określić cechy twarzy, które można zmierzyć w sposób niepozostawiający wątpliwości. Są to tzw. punkty antropometryczne, które określają wzajemne położenie oraz wielkość oczu, nosa, ust i brwi. Takich punktów jest kilkadziesiąt. Od dawna stosuje się je w antropologii. Korzystając z położenia tych punktów, wykonano już kilkanaście badań GWAS, często na dużych populacjach. Dla co najmniej kilkudziesięciu genów wykazano silny związek polimorfizmów SNP z położeniem punktów antropometrycznych. Pokazuję jedno takie badanie, w którym badano położenie 13 punktów antropometrycznych u 10100 osób pochodzenia europejskiego (Ryc. 2).

Ryc. 2. Korelacja między położeniem 13 punktów antropometrycznych (oznaczonych kolorami) i sekwencjami ludzkich genów określona w badaniu GWAS na grupie 10 100 osób pochodzenia europejskiego. Wykres Manhattan (na dole ryciny) pokazuje geny (wraz z lokalizacją na chromosomach 1-22) które mają największy związek z tymi 13 cechami. Najważniejsze 10 loci oznaczono kolorami. Na przykład położenie punktu nasion (Nr 3), czyli największego zagłębienia nosowo-czołowego jest pod kontrolą genu PAX3, oznaczonego kolorem fioletowym. Położenie punktu pronasale (Nr 4), czyli najbardziej wysuniętego do przodu punktu na czubku nosa  jest pod kontrolą genów CASC17 (żółty), TBX3 (zielony), INTU (pomarańczowy) i CASZ1/PEX14 (różowy).
Dane na temat genów są na stronie https://www.genecards.org/.
Źródło: Xiong Z et al., eLife 2019, 8:e49898. Licencja CC BY 4.0.

Jakie geny wykryto w badaniach antropometrycznych GWAS?

Można je podzielić na cztery grupy. Najwięcej było czynników transkrypcyjnych, czyli białek odpowiedzialnych za regulację syntezy mRNA. Takich genów w ludzkim genomie jest najwięcej. Nasza czaszka, a więc i twarz, powstaje w czasie rozwoju zarodkowego z tzw. komórek grzebienia nerwowego (pisałem o tym w artykule o szczęce Habsburgów). Ich przekształcenie w komórki potomne powoduje, że z nielicznych komórek prekursorowych powstaje mózg, czaszka, a także twarz jako jej część. Te przekształcenia podlegają ścisłej kontroli przez tzw. geny homeotyczne, które kontrolują rozwój morfologiczny poszczególnych części ciała w okresie rozwoju zarodkowego. Kodowane przez te geny czynniki transkrypcyjne wpływają na ekspresję innych genów, ściśle organizując rozwój zarodka. Jest kilka grup takich genów o nazwach HOX, SOX, FOX i PAX. Pisał o tym niedawno na blogu Piotr Gąsiorowski. Przykładem genu z tej rodziny jest PAX3 (Paired Box 3), który wpływa na położenie punktu nasion, czyli największego zagłębienia nosowo-czołowego. O tym jeszcze za chwilę.

Ale oprócz genów kodujących czynniki transkrypcyjne, badania GWAS wykryły także geny kodujące inne rodzaje białek. Były to geny sterujące organizacją chromosomu, czyli modulatory chromatyny. Odpowiadają one za to, jak upakowane jest DNA w chromosomie, i modulując to upakowanie, regulują dostęp do genu przez czynniki transkrypcyjne. Upakowanie DNA zależy od metylacji i acetylacji histonów (czyli białek, na które DNA jest nawinięte). Może to wpływać na ekspresję genów w ramach tzw. modyfikacji epigenetycznych, które nie są bezpośrednio związane z sekwencją DNA, ale mogą wpływać na dziedziczenie. Przykładem genu z tej grupy jest HDAC9, który koduje deacetylazę histonową 9, enzym usuwający reszty acetylowe z reszt lizyny w histonach. U człowieka jest 18 takich enzymów, a mutacje w tym właśnie genie (HDAC9) mogą wpływać na wiele cech, w tym na kształt kolumelli nosa, czyli zewnętrznej części przegrody rozdzielającej nozdrza. Może być ona równoległa do zewnętrznych części nozdrzy, a może też być wypukła lub wklęsła (chirurdzy plastycznie znają te problemy). I właśnie mutacje w genie HDAC9 mają na to wpływ, prawdopodobnie w wyniku modyfikacji histonów w otoczeniu tych genów, które w czasie życia płodowego odpowiadają za tworzenie kolumelli.

Następna grupa to białka szlaku sygnałowego, które powodują, że procesy metaboliczne w komórce ulegają zmianie (np. zwolnienie metabolizmu). Przykładem jest gen WNT16 (Wnt Family Member 16), który wpływa na wielkość żuchwy.

Ostatnia grupa to białka modulujące strukturę komórki. O jednym z takich białek pisałem w artykule o Habsburgach: jest to enzym degradujący agrekan, główny składnik macierzy pozakomórkowej, kodowany przez gen ADAMTS1.

Mutacje w genach wpływających na kształt twarzy i wady wrodzone

Jeżeli w genach odpowiadających za kształt twarzy zajdzie mutacja powodująca brak aktywności kodowanego przez nie białka, może dojść do tzw. zespołu malformacyjnego, czyli zespołu wad wrodzonych. Znanych jest ok. 500 takich zespołów i 350 genów, które je mogą powodować (jeżeli zawierają mutacje). Nie będę o nich pisał, bo to temat na osobny artykuł, ale wspomnę o zespole Waardenburga typu I. Spowodowany jest przez mutacje w genie PAX3, które powodują, że nie powstaje aktywne białko. Wiąże się z nim niedosłuch czuciowo-nerwowy, plamy bielacze na skórze, różnobarwne tęczówki i występowanie jasnego pasma włosów. Ale typowy jest też brak zagłębienia punktu nasion, przez co czoło jest całkiem płaskie (Ryc. 3).

Ryc. 3. Zespół Waardenburga typu I. Autor: Mohammed2018, Wikipedia. Licencja CC BY 4.0.

Czy na podstawie sekwencji DNA możemy przewidzieć cechy twarzy?

Możemy, ale na razie skuteczność wynosi ok. 80%. Znamy już kilkaset genów, które mogą wpływać na cechy twarzy, oraz kilkaset tysięcy mutacji w tych genach, które mogą spowodować, że dana cecha będzie taka, a nie inna. Ale cechy, definiowane przez położenie punktu antropometrycznego, mogą być wynikiem działania wielu genów. Tych genów może być kilkanaście czy kilkadziesiąt, i dopiero analiza mutacji we wszystkich tych genach może nam powiedzieć np. o kształcie nosa osoby X. Wymaga to jeszcze wielu badań na jeszcze większych populacjach. No i najlepiej byłoby potwierdzić uzyskane w ten sposób korelacje na modelu mysim.

Ale i to może nie wystarczyć, jeżeli np. osoba X spadła z roweru i złamała nos, który krzywo jej się zrósł. Albo przeciwnie, poddała się operacji plastycznej i ma teraz piękny mały nosek na dodatek do powiększonych warg. Może właśnie dlatego skuteczność przewidywania cech twarzy wynosi 80%?

A co z sobowtórami?

O sobowtórach dużo mówi się ostatnio przy okazji Putina. Czy osoby podobne do siebie mają podobne mutacje w genach? Przeprowadzono takie badania na grupie 32 niespokrewnionych osób, które były do siebie podobne. Znalazł je kanadyjski fotograf François Brunelle, który od lat poszukuje takich osób na całym świecie. Okazało się, że u podobnych osób większość mutacji w genach mających wpływ na cechy twarzy była taka sama. Mało tego, okazało się, że te podobne do siebie osoby miały też podobne zainteresowania i zwyczaje (np. paliły papierosy albo miały psy). Tak więc można powiedzieć, że podobieństwo fenotypowe jest skutkiem podobieństwa genetycznego. Ale cechy psychiczne u sobowtórów też mogą być zbliżone. Czy każdy z nas gdzieś na świecie ma bliźniaka, który na dobitkę ma taki sam charakter?

Na razie potraktujmy tę hipotezę z ostrożnością. Grupa badawcza licząca 32 osoby jest stanowczo zbyt mała, żeby wyciągać daleko idące wnioski (Ryc. 4).

Ryc. 4. Analiza genetyczna 32 niespokrewnionych osób podobnych do siebie.  Analizowano położenie punktów antropometrycznych (B) i  różne programy (algorytmy) rozpoznające twarz (C). Zbadano też inne cechy, takie jak stan cywilny, liczba dzieci, posiadanie zwierząt domowych czy palenie papierosów i picie alkoholu (D). Przykładowe zdjęcia badanych osób (E). Źródło: Joshi et al., Cell Reports 2022, 40: 111257. Licencja CC BY 4.0.

Co na to policja?

Jest bardzo zainteresowana, ponieważ można w ten sposób wypełnić dotkliwą lukę w kryminalistyce. Jeżeli organy ścigania mają DNA sprawcy przestępstwa, ale jego profil nie figuruje w bazie danych, to technika nazywana ustalaniem wyglądu na podstawie DNA (forensic DNA phenotyping, FDP) potrafi z dużym (80%) prawdopodobieństwem przewidzieć, jak wygląda osoba, której DNA dysponujemy.

Literatura dodatkowa

Geny wpływające na kształt twarzy

https://www.science.org/doi/10.1126/sciadv.abc6160

https://elifesciences.org/articles/49898

Badania sobowtórów

https://pubmed.ncbi.nlm.nih.gov/36001980/

Strona fotografa François Brunelle

http://www.francoisbrunelle.com/webn/e-project.html