Czy ewolucja nadal nas dotyczy? Część 5: Inne mechanizmy zmian

Inne wpisy z tej serii
Część 1: Prolog
Część 2: Każdy z nas jest mutantem
Część 3: Dobór naturalny, nasz wróg i przyjaciel
Część 4: Jak żyć z doborem?
Część 6: Podsumowanie

Dryf, czyli siła, przed którą nie można uciec

Pojęcie dryfu genetycznego wyjaśniałem i opisywałem już szczegółowo w innym wpisie. Tu przypomnę tylko, że dryf jest losowym składnikiem ewolucji – matematyczną konsekwencją faktu, że w skończonej populacji częstość występowania alleli w kolejnych pokoleniach podlega przypadkowym fluktuacjom nawet wówczas, gdy nie działa na nie kierunkowy nacisk doboru (a także wtedy, gdy dobór działa). Allele poddane tylko działaniu dryfu kiedyś w końcu albo znikają z puli genetycznej, albo zostają w niej utrwalone z powodów czysto stochastycznych, czyli właściwie bez przyczyny. W przypadku człowieka i jego kuzynów znakomita większość mutacji, przede wszystkim (ale nie wyłącznie) neutralnych, jest ostatecznie utrwalana przez dryf.

Ponieważ mutacje zachodzą w sposób nieunikniony, a dryf jest matematyczną koniecznością, ewolucji – rozumianej jako zmiana częstości występowania alleli w perspektywie wielu pokoleń – nie da się zatrzymać. Można tylko, poprzez osłabianie doboru, pozbawiać ją kierunku (albo przynajmniej próbować). Analiza działania dryfu odgrywa centralną rolę w niemal neutralnej teorii ewolcji molekularnej, zapoczątkowanej przez japońską genetyczkę Tomoto Ohtę w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, ale docenionej dopiero po kilku dziesięcioleciach. Teoria ta zwraca uwagę na znaczenie wielkości populacji: nawet w dużych populacjach mutacje niezupełnie neutralne, ale niezbyt szkodliwe, mogą ulegać utrwaleniu przez dryf. Prawdopodobieństwo takiego utrwalenia jest tym większe, im mniejsza jest ewoluująca populacja. W małych populacjach mutacje umiarkowanie niekorzystne lub (znacznie rzadsze) umiarkowanie korzystne przestają być widoczne dla doboru naturalnego i ewoluują podobnie jak mutacje neutralne. Dryf dominuje nad doborem. Mutacje, które w innych warunkach zostałyby wyparte przez korzystniejsze allele, mogą się gromadzić w lokalnej puli genetycznej i odwrotnie: te, które w dużej populacji byłyby promowane przez dobór, często znikają, nie mogąc pokonać losowych fluktuacji.

Ryc. 1.

Podpopulacje, wąskie gardła i efekt założycielski

Współczesna globalna populacja ludzi jest ogromna (ponad 8 miliardów), ale nie stanowi jednolitej masy, w której poszczególne osobniki przystępują do rozrodu równie często i z losowo wybranymi partnerami. Wiele zależy od struktury populacji, czyli od istnienia słabiej lub silniej wyodrębnionych podpopulacji regionalnych, w tym grup społecznych, których członkowie niechętnie szukają partnerów poza swoją społecznością, izolując się rozrodczo. Mogą wówczas powstawać istniejące przez wiele pokoleń demy – zbiorowości, wewnątrz których krzyżowanie się jest znacznie bardziej prawdopodobne niż krzyżowanie się z osobnikami „obcymi”. Sprzyja to działaniu dryfu, a jedną z konsekwencji jest gromadzenie się alleli niekorzystnych, które u osobników homozygotycznych (gdy ten sam allel dziedziczony jest od obojga rodziców) stają się przyczyną chorób o podłożu genetycznym. Klasyczne przykłady to konserwatywne grupy religijne, jak ortodoksyjni Żydzi lub amisze, tradycyjne społeczności afgańskie praktykujące małżeństwa między bliskimi kuzynami, a także dynastie panujące feudalnej Europy.1

W okresach kolonizacji obejmujących regiony niezamieszkane wcześniej przez ludzi, populacje założycielskie były często na tyle małe, że widać w nich efekt „wąskiego gardła”: gwałtowny spadek różnorodności genetycznej, któremu towarzyszy utrzymujący się przez dłuższy czas silny wpływ dryfu na kształtowanie puli genetycznej populacji potomnych. Jeśli kolonistom udawało się przeżyć w nowym otoczeniu i odnieść sukces demograficzny, to i tak w ich genomach widać skutki zdarzeń z przeszłości. Przykładem mogą być grupy krwi. Homo sapiens odziedziczył układ ABO po dalekich przodkach; jest to polimorfizm na tyle korzystny z punktu widzenia odporności na patogeny, że od milionów lat jego istnienie jest promowane przez dobór stabilizujący. Jednak w niezbyt wielkiej populacji dryf może doprowadzić do zubożenia lub całkowitego zaniku takiego polimorfizmu.

U przodków rdzennych Australijczyków całkowicie zanikła grupa B (globalnie nieco rzadsza niż A, więc statystycznie bardziej narażona na eliminację); pozostały tylko typy A i O. Większość rdzennych ludów obu Ameryk, reprezentujących potomków najstarszych fal migracji z Azji przez Beringię, utraciła także typ A (w ich populacji utrwalił się typ O). Ludy z grupy językowej na-dene w Ameryce Północnej, wywodzące się od późniejszych migrantów z Syberii, mają (podobnie jak rdzenni Australijczycy), grupy A i O. Natomiast najmłodsza fala, reprezentowana przez ludy eskimosko-aleuckie, zachowała pełny zestaw typów pierwotnych (A, B, O i AB). U części ludów Polinezji (np. u Hawajczyków i Maorysów) grupa B także zanikła lub stała się bardzo rzadka (podobnie u Basków w Europie), ale u rdzennych Nowogwinejczyków i ogólnie w Melanezji wszystkie odziedziczone grupy mają się dobrze.2

Redukcje tego typu mogą mieć znaczenie adaptacyjne. Co prawda „w normalnych warunkach” są one do pewnego stopnia niekorzystne (inaczej dobór stabilizujący nie zapobiegałby im w skali całego gatunku), ale warunki nie zawsze są „normalne”. Częste występowanie chorób takich jak cholera czy malaria zaburza w skali regionalnej równowagę między wariantami układu ABO, o czym pisał Marcin Czerwiński. Można sobie wyobrazić np. dobór naturalny przeciwko grupie krwi A podczas epidemii ospy zawleczonej do Nowego Świata przez Europejczyków (nosiciele tej grupy są bardziej narażeni na zakażenie wirusem ospy), ale rekonstrukcje filogenomiczne nie potwierdzają tak późnego zaniku grup B i A, są natomiast zgodne z hipotezą efektu założycielskiego i pradawnej redukcji polimorfizmu wskutek działania dryfu.3

Ryc. 2.

Przepływy genów i migracje

Istotnym czynnikiem ewolucji jest przepływ genów między podpopulacjami, a nawet między blisko spokrewnionymi gatunkami. Ta druga możliwość nie zachodzi już obecnie, bo ostatnie gatunki na tyle nam bliskie, że mogły mogły tworzyć z Homo sapiens płodne mieszańce, wymarły kilkadziesiąt tysięcy lat temu. Przekształcenia genomu takie jak fuzja, dzięki której powstał ludzki chromosom 2 (opisana przez Piotra Rieske), uniemożliwiły już w dalekiej przeszłości krzyżowanie się przodków ludzi i szympansów. Jak jednak wiemy od pewnego czasu, neandertalczycy i denisowianie (a być może także inni nasi kuzyni z rodzaju Homo) mieli kariotypy (zestawy chromosomów) tak podobne do naszego, że hybrydyzacja była możliwa i pozostawiła wyraźne ślady w naszych genomach (2–5% utrzymującej się domieszki DNA).

Skutki takiego przepływu genów mogą być niekorzystne np. w przypadku niepełnego dopasowania chromosomowego, gdy rekombinacja powoduje rozrywanie układów alleli, które wspólnie podlegały adaptacji i „dostroiły się” do siebie ewolucyjnie, lub gdy populacja będąca źródłem domieszki jest gorzej dostosowana do danego środowiska. Mogą jednak przynosić korzyść, jeśli niektóre allele zapożyczone od obcej linii ewolucyjnej dają jakąś istotną przewagę przystosowawczą. Tak było prawdopodobnie z niektórymi allelami pochodzenia neandertalskiego i denisowiańskiego; przykładem jest tybetański allel genu EPAS1, który występował także u denisowian. Pomaga on oddychać rozrzedzonym powietrzem (na Wyżynie Tybetańskiej tlenu jest o 40% mniej niż na poziomie morza).

Nasz gatunek jest dziś stosunkowo jednorodny genetycznie (wręcz nietypowo jak na małpę człekokształtną). Dystans geograficzny odpowiada za ok. 15% ludzkiej zmienności genetycznej; pozostałe 85% to wewnętrzne zróżnicowanie poszczególnych populacji regionalnych. Większa część tej zmienności nie ma znaczenia przystosowawczego, ale oczywiście składają się na nią także allele szkodliwe (np. powodujące u swoich nosicieli choroby uwarunkowane genetycznie) i korzystne (np. chroniące przed patogenami). Migracje i ogólna mobilność ludzi w świecie współczesnym sprzyjają intensywności przepływu genów między regionalnymi populacjami.

Trzeba pamiętać, że mutacje nie są szkodliwe lub korzystne same z siebie. Ich wpływ na dostosowanie zależy od interakcji organizmu z otoczeniem. Allel genu β-globiny (HBB) odpowiedzialny za niedokrwistość sierpowatą jest statystycznie korzystny dla populacji tam, gdzie zagrożenie malarią jest stałym elementem środowiska. Region najbardziej dotknięty to Afryce Subsaharyjska. Na malarię zapada tam rocznie ok. 200 mln ludzi; 600 tys. zakażonych umiera, a 80% z nich to dzieci poniżej piątego roku życia. Łatwo zrozumieć, że w tych warunkach zmutowany gen wciąż zachowuje swoją wartość adaptacyjną. Jednak procesy ewolucyjne odznaczają się dużą bezwładnością. Amerykanie pochodzenia afrykańskiego od wielu pokoleń nie są narażeni na malarię, lecz nadal w tej grupie ok. 8% dzieci (1,5% wszystkich noworodków w USA) rodzi się jako nosiciele allelu, który chronił ich przodków w dawnej ojczyźnie. W warunkach, w których żyją obecnie, allel nie przynosi już żadnej korzyści, natomiast stanowi bardzo realne zagrożenie, powodując amemię sierpowatą u nosicieli homozygotycznych. To samo dotyczy imigrantów z krajów Afryki Równikowej w Zjednoczonym Królestwie czy Portugalii.

Z drugiej strony – migranci z regionów, gdzie presja selekcyjna wciąż działa znacznie silniej niż w typowych społeczeństwach industrialnych, mogą być nosicielami alleli, których wartość przystosowawcza zostaje zachowana mimo zmiany otoczenia. Sami zwykle ponoszą pewne straty, bo migracja oznacza znalezienie się w warunkach odległych od macierzystego optimum przystosowawczego, ale zastrzyk alleli wypromowanych przez dobór naturalny może być z kolei cenny dla populacji, która wchłonęła migrantów. Dokładny rachunek zysków i strat niełatwo podsumować, ale jedno nie ulega wątpliwości: migracje są także siłą napędową ewolucji w skali regionalnej, a kto wie, czy nie zmniejszają obciążenia genetycznego populacji odczuwających negatywne konsekwencje „uwolnienia się” od doboru naturalnego.

W kolejnym, ostatnim odcinku tego cyklu postaramy się podsumować dyskusję i udzielić odpowiedzi na tytułowe pytanie.

Przypisy

  1. Marcin Czerwiński opisywał w jednym z wpisów skutki krzyżowania wsobnego między członkami rodu Habsburgów. W tym przypadku kumulacja szkodliwych mutacji doprowadziła do upadku kilku gałęzi dynastii. Patrz też Ceballos & Alváres 2013. ↩︎
  2. Co ciekawe, choć populacja neandertalczyków w zachodniej Eurazji nigdy nie była zbyt liczna i odznaczała się niską różnorodnością genetyczną, u jej przedstawicieli zachowały się wszystkie typy układu ABO (jak wynika z analizy zrekonstruowanych genotypów neandertalskich). ↩︎
  3. Inny scenariusz wart rozważenia to kombinacji dryfu i presji selekcyjnej wśród przybyszów z Beringii, jeśli duża częstość występowania typu O dawała jakiś konkretny zysk w szczególnej sytuacji kolonizacji pionierskiej, np. chroniąc przed jakimś ówcześnie rozpowszechnionym patogenem lub pomagając unikać zatruć pokarmowych w nowym środowisku. Jednak ewentualne korzyści adaptacyjne, które mogłyby premiować grupę O kosztem innych nie są ani łatwe do wskazania, ani jednoznaczne; zob. też Halverson & Bolnick 2008. ↩︎

Lektura dodatkowa

Opisy ilustracji

Ryc. 1. Nieco surrealistyczne impresje sztucznej inteligencji (MS Copilot) na temat dryfu genetycznego i wąskiego gardła populacyjnego. Czasem nie potrafię odgadnąć, co właściwie kierowało skojarzeniami/halucynacjami chatbota generującego obraz.
Ryc. 2. Dzieci z ludu Janomamów (lasy deszczowe Amazonii w południowej Wenezueli). Podobnie jak u wszystkich innych rdzennych ludów Ameryki Południowej, u Janomamów występuje wyłącznie grupa krwi O. Źródło: Wikimedia (licencja CC BY-SA 3.0).

Wszystkie nasze kolebki. Część 6. Długie i niezupełne pożegnanie z Afryką

Pozostałe wpisy z tej serii:
Część 0. Wstęp i spis treści
Część 1. Kolebka naczelnych: Laurazja/Ameryka Północna
Część 2. Kolebka małpiatek i małp: Afryka
Część 3. Navigare necesse est: emigranci
Część 4. Kolebka człekokształtnych i człowiekowatych: Eurazja
Część 5. Kolebka goryli, ludzi i szympansów: Afryka po raz drugi
Część 7: Tam i z powrotem: neandertalczycy, denisowianie i my

2 580 000 lat temu Arktykę zaczęły skuwać lody. Lądolód antarktyczny istniał już od wielu milionów lat (przyczyną jego powstania był rozpad Gondwany i wprawienie w ruch Antarktycznego Prądu Okołobiegunowego), ale coś – być może uformowanie się w pliocenie Przesmyku Panamskiego między Amerykami – zmieniło w decydującym stopniu cyrkulację prądów morskich i doprowadziło do zlodowacenia także w Arktyce. Ziemia weszła w plejstoceńską epokę lodowcową – trzecie wydarzenie tego typu w czasie ostatniego pół miliarda lat. Klimat zaczął oscylować: cykl następujących po sobie okresów zimnych i cieplejszych powtarzał się dziesiątki razy. Co pewien czas do 30% powierzchni Ziemi pokrywało się lodem.

Obecnie, po nietypowo długim zlodowaceniu, trwającym ponad 100 tys. lat, nastąpił interglacjał. Zaczął się zaledwie około 11 700 lat temu. Traktujemy go jako osobną epokę geologicznę i nazywamy holocenem; wynika to z faktu, że znamy go „od wewnątrz” i jest on dla nas subiektywnie ważny, ale bynajmniej nie oznacza to naturalnego końca cyklów plejstoceńskich. Dwie poprzednie epoki lodowcowe, ordowicko-sylurska i karbońsko-permska, trwały nie po kilka, ale po kilkadziesiąt milionów lat. Według symulacji klimatologicznych za jakieś 50 tys. lat powinno nadejść kolejne zlodowacenie. Niewykluczone jednak, że ze względu na globalne ocieplenie spowodowane przez nasz gatunek dalszy ciąg plejstocenu trzeba będzie odwołać.

Jeszcze zanim zaczęła się epoka lodowcowa, linia H wielkich małp afrykańskich zaczęła ewoluować w nieoczekiwanym kierunku. Ponad 4 mln lat temu rodzaj Australopithecus, którego najstarszy znany przedstawiciel, A. anamensis, żył w plioceńskich lasach Kenii, stał się w pełni dwunożny. Australopiteki były wszystkożerne i chętnie polowały, podobnie jak szympansy, zapewne nawet na większą skalę i sprawniej. Późniejszy A. afarensis (do którego zalicza się słynną skamieniałość – samicę nazwaną „Lucy”) – używał narzędzi kamiennych do ćwiartowania upolowanych kopytnych. Mówimy właściwie o młodszym stadium ewolucyjnym tego samego gatunku; jeszcze młodszym był A. africanus sprzed 3,3–2,1 mln lat (pierwszy poznany australopitek, odkryty w 1924 r.). Przemiany ekosystemów leśnych w Afryce i zapotrzebowanie na mięso mogły skłonić australopiteki do wyjścia z lasów na otwarte przestrzenie, gdzie żerowały wielkie stada potencjalnej zwierzyny łownej.

Ryc. 1.

Jedna z gałęzi ewolucyjnych australopiteków, wydzielana w rodzaj Paranthropus, również opuściła lasy i zasiedliła sawanny pod koniec pliocenu (2,8 mln lat temu), ale wyspecjalizowała się w roślinożerności. Szerokie zęby do rozcierania pokarmu i potężne szczęki pozwalały parantropom żywić się wielkimi ilościami traw i turzyc. Były to naczelne solidnie zbudowane, ale miały też stosunkowo duże mózgi i używały narzędzi; ich dłonie były zręczne i zdolne do precyzyjnych chwytów.

W tym roku (2023) zespołowi badaczy z Uniwersytetu w Kopenhadze udało się wyodrębnić kilka białek ze szkliwa skamieniałych zębów gatunku Paranthropus robustus, znalezionych w jaskini Swartkrans w RPA. Skamieniałości te datowane są na ok. 2 mln lat temu. Trudno liczyć na zachowanie się DNA przez tak długi czas w warunkach tropikalnych, ale białka bywają trwalsze, a sekwencja aminokwasów w ich łańcuchach może dostarczyć równie cennej informacji jak sekwencja nukleotydów w DNA. W przypadku parantropów natrafiono m.in. na charakterystyczne dla szkliwa białka zwane amelogeninami, o których pisał tu niedawno Marcin Czerwiński. Geny, które kodują amelogeniny, ulokowane są na chromosomach płciowych X i Y, a amelogenina Y, występująca tylko u mężczyzn, różni się nieco sekwencją  od amelogeniny X, występującej u obu płci. Pozwoliło to – podobnie jak w kryminalistyce – na odróżnienie zębów pochodzących od samców od tych, które najprawdopodobniej pochodziły od samic parantropów.

Zidentyfikowane i zsekwencjonowane białka porównano z tymi, które występują u orangutanów, goryli, obu gatunków szympansów, ludzi współczesnych, neandertalczyków i denisowian, w celu ustalenia prawdopodobnych powiązań filogenetycznych tych gatunków. Analiza wskazuje, że badane osobniki Paranthropus robustus należą do linii H, ale że ludzie, neandertalczycy i denisowianie są bliżej spokrewnieni z sobą nawzajem niż ktokolwiek z nich z parantropem. Odkrycie tylko potwierdza to, o czym i tak wiedziano już przedtem, ale zapewne w przyszłości uda się wyodrębnić białka kolejnych gatunków kopalnych, a wówczas analiza molekularna pozwoli zweryfikować i skorygować w szczegółach drzewo rodowe krewnych człowieka. Już dysponujemy fragmentarycznymi proteomami (zestawami białek) nie tylko neandertalczyków i denisowian, ale również starszych gatunków Homo antecessor i H. erectus, a także gigantopiteków (dzięki czemu stwierdzono ich bliskie pokrewieństwo z orangutanami).

Ryc. 2.

Mniej więcej w tym samym czasie, gdy pojawił się rodzaj Paranthropus, inna odnoga linii H, wywodząca się być może od australopiteków o lekkiej budowie, a być może od siostrzanego względem australopiteków gatunku znanego jako Kenyanthropus platyops (sprzed 3,3–3,2 mln lat), kontynuowała zwyczaje łowiecko-zbierackie przodków, przenosząc je z lasów parkowych na sawannę i doskonaląc wytwarzanie narzędzi. Z pewnością także rozwijały się sposoby komunikacji społecznej, przekazywane pozagenetycznie, na zasadzie uczenia się od współplemieńców. Musiało to być w każdym razie coś, co sprowokowało nacisk selekcyjny na powiększenie mózgu i zmiany w jego architekturze. Od momentu, gdy mózgi członków tej linii powiększyły swoją objętość o 50% w porównaniu z szympansami lub wczesnymi australopitekami, czyli od ok. 2,3 mln lat temu, przyjęło się zaliczać je do nowego rodzaju Homo pod nazwą H. habilis.

Rodzaj Homo żył obok innych przedstawicieli linii H, być może okazyjnie krzyżując się z nimi. Jednak australopiteki „lekkie” wymarły 2 mln lat temu, a parantropy milion lat później. Wówczas Homo pozostał sam na placu boju. Jego najbliżsi krewni zamieszkiwali lasy deszczowe w sposób niewidzialny dla paleontologów. Klimat plejstoceński spowodował także w Afryce skurczenie się zasięgu lasów tropikalnych o zwartym sklepieniu, ale wciąż było ich dość, żeby dać schronienie dziesiątkom gatunków leśnych naczelnych, mniejszych i większych. Dzisiejsze dwa gatunki rodzaju Pan, szympans (P. troglodytes) i bonobo (P. paniscus), zaczęły się rozdzielać we wczesnym plejstocenie (2–1,5 mln lat temu), kiedy obszar występowania ich przodków przecięła rzeka Kongo. Dwa gatunki Gorilla, goryl nizinny (G. gorilla) i górski (G. beringei) są produktem jeszcze późniejszej specjacji sprzed ok. ćwierć miliona lat.

Podobnie jak australopiteki, Homo rozszerzył swój zasięg na całą Afrykę Wschodnią; zaczął się też różnicować, stąd nazwy gatunkowe chętnie nadawane nowo odkrywanym skamieniałościom, takim jak H. gautengensis lub H. rudolfensis. Około 2 mln lat temu wyewoluował gatunek wzrostu dzisiejszego człowieka, o mózgu jeszcze większym niż u H. habilis. Górował on kulturowo nad poprzednikami, wykazując przy tym wyjątkową ruchliwość i zdolności przystosowawcze. Wynikały one z plastyczności zachowań i umiejętności uczenia się, a zatem do pewnego stopnia uniezależniały go od naturalnych warunków środowiska. Był to H. erectus (odmiany afrykańskie znane są także jako H. ergaster). Gatunek ten nauczył się wykorzystywać ogień i być może (jeśli wymagała tego sytuacja) klecić dość złożone konstrukcje – np. tratwę z pni i gałęzi zdolną do unoszenia się na wodzie przez dłuższy czas.

Szybki wzrost masy mózgu musiał być związany z czymś całkowicie nowym, takim jak doskonalenie myślenia symbolicznego i początki porozumiewania się za pomocą mowy. Starsze gatunki typu H. habilis istniały obok H. erectus jeszcze przez jakiś czas, choć większość z nich wymarła w ciągu pół miliona lat, Jednak sensacyjne odkrycie H. naledi z Południowej Afryki dowodzi, że co najmniej jedna odmiana Homo o cechach prymitywnych przeżyła o wiele dłużej, niż ktokolwiek się spodziewał – aż do ok. 300 tys. lat temu.

W Afryce H. erectus występował na całym kontynencie, od Czadu i Etiopii po RPA; niemal natychmiast wyruszył też poza Afrykę. Według przeważającego dziś poglądu czaszki z Dmanisi w Gruzji (1,8 mln lat temu) należą do bardzo wczesnej odmiany H. erectus. Być może zahaczył i o Europę, ale raczej nie szukał szczęścia na zimnych stepach Eurazji: kolejne grupy emigrujące z Afryki wybierały kierunek na wschód. W krótkim czasie H. erectus dotarł do Chin i do Azji Południowo-Wschodniej, zatrzymując się w końcu w okolicach linii Wallace’a na subkontynentcie Sunda (dziś szczątkowo istniejącym pod postacią Półwyspu Malajskiego i części archipelagu Indonezji). Kilka peryferyjnych populacji przedostało się ze stałego lądu na izolowane wyspy, takie jak Komodo/Flores (wówczas połączone) i Luzon (Filipiny). Być może dały tam początek endemicznym gatunkom, jak karłowaty H. floresiensis i zagadkowy H. luzonensis (choć ich genealogia pozostaje niejasna wobec braku materiału do badań molekularnych). Te reliktowe populacje wymarły ok. 50 tys. lat temu, czyli znacznie później niż „klasyczny” H. erectus, który zniknął prawdopodobnie ponad 140 tys. lat temu.

Tymczasem ewolucja afrykańskich odmiany H. erectus biegła w kierunku dalszego powiększania mózgu i komplikowania zachowań. W okresie 1,2–0,8 mln lat temu nastąpiła migracja przez Cieśninę Gibraltarską do atlantyckich regionów Europy Zachodniej (od Hiszpanii po Wielką Brytanię). Kopalne szczątki populacji, która jej dokonała, znaleziono w jaskini pod Atapuerką w Hiszpanii i nazwano H. antecessor (podsuwając, jak to bywa w takich razach, niekoniecznie poprawną sugestię, że jest to nasz bezpośredni przodek). Natomiast afrykański H. erectus gładko wyewoluował na całym obszarze swojego występowania w H. heidelbergensis, gatunek już zdecydowanie typu współczesnego (H. antecessor był zapewne jego wczesną formą). Mózg H. heidelbergensis miał ponad 1000 cm³, czyli wielkością prawie nie ustępował naszemu. Gatunek ten grzebał zmarłych, starannie obrabiał swoje narzędzia i polował, używając oszczepów z kamiennymi grotami. Wszysko, co wiem o biologii, antropogenezie i językoznawstwie, właściwie zmusza mnie do przyjęcia, że H. heidelbergensis używał języka mówionego.

Jednak z  czysto subiektywnego punktu widzenia człowieka współczesnego jeszcze większe znaczenie miała kolejna specjacja, również związana z migracjami poza Afrykę. W ostatnim odcinku spotkamy nasz własny gatunek.

Lektura dodatkowa

Przyczyny zlodowacenia Arktyki:  https://www.whoi.edu/oceanus/feature/how-the-isthmus-of-panama-put-ice-in-the-arctic/
Galeria gatunków z linii ewolucyjnej H: https://humanorigins.si.edu/evidence/human-fossils/species
Paranthropus robustus i jego zębowy proteom: https://www.nature.com/articles/d41586-023-02242-z
Homo naledi: https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC4559886/
H. erectus i pierwsze migracje poza Afrykę: https://www.sciencemag.org/news/2016/11/meet-frail-small-brained-people-who-first-trekked-out-africa
Odkrycie H. luzonensis w 2019 r.: https://www.nature.com/articles/s41586-019-1067-9
Enigmatyczne gatunki Homo z Azji Południowo-Wschodniej: https://www.nature.com/articles/d41586-019-01019-7
Białka ze szkliwa zębów H. antecessor: https://science.sciencemag.org/content/276/5317/1392

Opisy ilustracji

Ryc. 1. Paranthropus boisei, godny szacunku sawannowy wegetarianin, niesłusznie wymarły 1,2 mln lat temu. Rekonstrukcja: Cicero Moraes. Źródło: Wikipedia (licencja CC BY-SA 4.0).
Ryc. 2. Australopithecus sediba, południowoafrykański gatunek sprzed 1,98 mln lat, pod niektórymi względami na tyle podobny do wczesnych przedstawiecieli Homo, że słuszność zaliczenia go do rodzaju Australopithecus bywa kwestionowana. Rekonstrukcja: Adrie i Alfons Kennis, Neanderthal Museum, Mettmann (Niemcy). Źródło: Wikipedia (licencja CC BY-SA 4.0).

Różnorodność językowa (3): Nowa Gwinea – mnogość do kwadratu. Prolog

W opisanym poprzednio przypadku Vanuatu około setki języków mieści się na obszarze 65 stosunkowo niewielkich wysp. Trzeba jednak zauważyć, że są to wszystko języki pokrewne, należące do gałęzi oceanicznej rodziny austronezyjskiej. Ich wspólny przodek istniał około 3000 lat temu. Są jednak miejsca na Ziemi, gdzie wielka jest nie tylko liczba języków, ale także ich różnorodność genetyczna: nie sposób je zaliczyć do jednej czy nawet kilku rodzin.

W odróżnieniu od archipelagu Vanuatu Nowa Gwinea jest wyspą ogromną, drugą co do wielkości na Ziemi (większa jest tylko Grenlandia). Niemcy, Polska, Dania (bez Grenladii), Holandia i Belgia zmieściłyby się na niej razem. Nie zawsze była wyspą: w późnym plejstocenie stanowiła wraz z Australią i Tasmanią część kontynentu zwanego Sahul. Łańcuchy wysp i kilka cieśnin oddzielały go od subkontynentu Sundy, stanowiącej wówczas wysuniętą na południowy wschód część Azji. Leżąca pomiędzy nimi kraina wyspiarska, Wallacea, do dziś stanowi obszar przyrodniczy, gdzie wpływy australijskie mieszają się z azjatyckimi. Na przykład na Sulawesi (Celebesie) kilka gatunków torbaczy żyje obok sporej rozmaitości naczelnych (małpy i wyraki) oraz dzikich świń i bawołów (po dwa gatunki); w plejstocenie żyły tam również trąbowce, których azjatyckim przodkom udało się pokonać wpław Cieśninę Makasarską, kilkakrotnie węższą niż dzisiaj. Nowa Gwinea była jednak zdecydowanie częścią regionu australijskiego, o czym mogą zaświadczyć żyjące tam do dziś kazuary, stekowce (więcej gatunków niż w Australii!) i ok. 70 gatunków torbaczy. Jednak 9–7 tys. lat temu ocean, którego poziom podnosił się wskutek topnienia lodowców, odciął Nową Gwineę od Australii. Już wcześniej wzbierające wody pokawałkowały Sundę, oddzielając Borneo, Jawę i Sumatrę od Półwyspu Malajskiego i Indochin.

Kiedy działo się to wszystko, Sahul był już od dawna zamieszkany przez ludzi. Homo sapiens dotarł tam 70–50 tys. lat temu (data pozostaje niepewna, bo dane są skąpe i kontrowersyjne). Na wyspach między Sundą a Sahulem nie był zresztą pierwszym gatunkiem człowieka: na Flores, jednej z wysp Wallacei, żył wcześniej karłowaty H. floresiensis, a na wyspie Luzon (Filipiny) – H. luzonensis. Wiadomo też, że gdzieś po drodze ludzie typu współczesnego kilkakrotnie krzyżowali się z denisowianami. Rdzenna ludność dawnego Sahulu zachowała najwyższą na świecie domieszkę DNA denisowian (2–6%), a jej część może pochodzić od nieznanej dotąd południowej populacji denisowiańskiej. Czy denisowianie przekroczyli linię Wallace’a (południowo-wschodnią granicę kontynentalnej Azji w plejstocenie), dotarli na Sulawesi, do Nowej Gwinei, a może nawet do Australii – to na razie pytania bez odpowiedzi. Nowa Gwinea, która jest obszarem kluczowym w tej dyskusji, bo przez nią prowadził jeden z dwóch możliwych szlaków migracji z Azji do Australii, jest słabo zbadana pod względem archeologicznym. O nieuchwytnych denisowianach wiemy głównie tyle, że istnieli, lecz jak dotąd znamy jedynie garść szczątków kostnych tego gatunku z Ałtaju, Płaskowyżu Tybetańskiego i być może Laosu. Jedno wydaje się pewne: lepiej się nie przywiązywać do tego, co dziś wiemy o wczesnych migracjach ludzkich w tej części świata, bo każde kolejne odkrycie może tę wiedzę wywrócić do góry nogami.

Świnia celebeska (Sus celebensis), najstarszy znany temat malarski świata. Foto: Brumm et al. (2021). Źródło: Sci.news.

W każdym razie H. sapiens był w Wallacei ok. 50 tys. lat temu i pozostawił na Sulawesi ślad w postaci najstarszych znanych malowideł naskalnych (o wieku datowanym na co najmniej 45,5 tys. lat) przedstawiających coś rozpoznawalnego, mianowicie endemiczną świnię celebeską (Sus celebensis) i obrysy ludzkich dłoni wykonane techniką szablonową. Przeprawa przez kolejne cieśniny morskie nie była łatwa ani bezpieczna, ale udała się prawdopodobnie kilku falom migracji. Ludzie, którzy dotarli do brzegów Sahulu, mogli dalej wędrować lądem aż do Tasmanii, ale część ich potomków pozostała w północnej części kontynentu, w tym na półwyspie, który później stał się Nową Gwineą. Także wyspy Archipelagu Bismarcka, do których trzeba było dotrzeć morzem, zostały zaludnione co najmniej 40 tys. lat temu. Warunki naturalne Nowej Gwinei były i są nadal szczególne. Już w plejstocenie był to obszar o wielkiej różnorodności ekosystemów i warunków klimatycznych. W głębi lądu dominuje potężne pasmo Gór Centralnych o skalistych szczytach, które wówczas w większym stopniu niż dziś pokryte były lodem (pomimo bliskości równika). Obfite górskie deszcze zasilają liczne rzeki. Poniżej lasów górskich rozciągają się dziś (zwłaszcza na południu wyspy) rozległe niziny pokryte tropikalnymi lasami deszczowymi, sawannami, lasami torfowymi, a wzdłuż wybrzeża – namorzynami.

Jak wyglądała dawniej roślinność Nowej Gwinej, wiemy z badań palinologicznych (czyli analizy zachowanych pyłków roślinnych). W plejstocenie klimat był chłodniejszy, lasy nizinne nieco suchsze, sawanny podchodziły bliżej podnóża gór, ale w Górach Centralnych rosły gęste, wilgotne lasy zdominowane przez drzewa takie jak bukany (Nothofagus). Nie brakowało pandanów (Pandanus) o jadalnych owocach, które mogły przyciągać ludzi poszukujących łatwo dostępnego pożywienia. Fauna była bogatsza niż dziś, bo niestety część gatunków nie przeżyła kontaktu z łowcami paleolitycznymi, którzy stopniowo zapuszczali się w głąb lądu i coraz wyżej, prawdopodobnie wzdłuż głównych rzek, w doliny górskie, polując na żyjącą tam zwierzynę. Około 35 tys. lat temu wyginęły wielkie torbacze roślinożerne, diprotodonty z gatunku Hulitherium tomasetti. Podobny lost spotkał nowogwinejskie kangury olbrzymie (Nombe nombe). Ponieważ w tym czasie nie zachodziły żadne znaczące zmiany środowiskowe, zasiedlanie górskich terenów Nowej Gwinei przez człowieka wydaje się prawdopodobną przyczyną wymierania megafauny.

Istotne jest to, że pierwotni przybysze, których najstarsze ślady zachowały się w nizinnej i z pozoru gościnniejszej południowo-wschodniej części Nowej Gwinei, po pewnym czasie zadaptowali się do życia w regionach górskich. Pozostali tam również po zakończeniu ostatniego zlodowacenia i powstaniu Cieśniny Torresa, która odizolowała ich od Australii. Do dziś ok. 40% ludności Nowej Gwinei mieszka w górach. To właśnie tam rozwinęły się we wczesnym holocenie pierwsze społeczności rolnicze, uprawiające z początku udomowione pandany, kolokazję jadalną, czyli taro (Colocasia esculenta), banany (Musa), a potem wiele innych użytecznych roślin. Nie wszyscy o tym wiedzą, ale dzisiejsze banany – udomowione 10–7 tys. lat temu i prawdopodobnie uprawiane najpierw dla liści, włókien i jadalnych męskich pączków kwiatowych (bo owoce ich dzikiego protoplasty nie były atrakcyjne kulinarnie) – zawdzięczamy losowym aberracjom chromosomowym, które doprowadziły do powstania odmian triploidalnych o bardziej apetycznych owocach, oraz rdzennym Nowogwinejczykom, którzy dostrzegli te odmiany i nauczyli się je uprawiać. Notabene jadalne banany dotarły do Europy znacznie wcześniej niż Europejczycy do Nowej Gwinei.

Czas zasiedlenia gór nowogwinejskich zgadza się z genetycznym datowaniem rozejścia się genealogii większości rdzennych Australijczyków i Nowogwinejczyków (ponad 30 tys. lat temu) mimo istnienia w tym czasie pomostu lądowego między Australią a Nową Gwineą. Być może przyczyną były różne warunki ekologiczne, wymuszające specjalizację po obu stronach. W każdym razie przepływ genów po tej dacie był ograniczony i jednokierunkowy (z północy na południe). Około 20 tys. lat temu także kontakty między górską a nizinną częścią Nowej Gwinei uległy ograniczeniu. Późniejsza wymiana populacji z Wallaceą pozostawiała ślady raczej wśród mieszkańców wybrzeży i równin niż w głębi lądu. Prawdopodobnie nieco ponad 8000 lat temu przez Wallaceę dotarły do Sahulu psy, przodkowie „psów śpiewających” z Nowej Gwinei i australijskich dingo. Nie sposób zidentyfikować ludu, który je sprowadził, ale na pewno nie pokonały same barier morskich, płynąc pieskiem.

Około 3600 lat temu na Archipelagu Bismarcka pojawili się żeglarze austronezyjscy, twórcy kultury Lapita. Ich zainteresowanie Nową Gwineą było ograniczone; bardziej odpowiadały im oceaniczne wyspy małej i średniej wielkości niż duże masy lądowe, zwłaszcza zasiedlone już przez kogoś innego. Jednak w ciągu następnego tysiąca lat część Austronezyjczyków osiadła na wybrzeżach Nowej Gwinei, zwłaszcza na południowo-wschodnich krańcach wyspy. Na drugim, północno-zachodnim końcu, w pobliżu półwyspu Ptasiej Głowy, osiedlała się z kolei inna grupa austronezyjska, której przodkowie skolonizowali większą część Wallacei. Nowogwinejscy Austronezyjczycy pozostali odrębni językowo, ale zasymilowali się genetycznie z otaczającymi ich ludami, wspólnie tworząc typ antropologiczny morskiej części Melanezji. Wymiana takich osiągnięć jak, z jednej strony, uprawa bananów czy trzciny cukrowej, a z drugiej – hodowla świń i kur, miały duże znaczenie dla wszystkich kultur, które spotkały się na Nowej Gwinei.

Topografia dzisiejszej Nowej Gwinei. Widoczne pasmo Gór Centralnych o długości prawie dwóch tysięcy kilometrów. Najwyższy szczyt: Puncak Jaya (Piramida Carstensza), 4884 m n.p.m. Żródło: Wikimedia Commons. Autor: Zamonin (CC BY-SA 4.0).

Sądzę, że staje się jasne, skąd się wzięła skomplikowana sytuacja językowa Nowej Gwinei. Obecność ludzi (migrujących w kilku falach) od co najmniej 45–50 tys. lat, nieprzerwana ciągłość zaludnienia regionów górskich od 35 tys. lat, stabilne warunki środowiskowe zachęcające do osiadłego trybu życia, niewielki napływ ludności z zewnątrz aż do przybycia Austronezyjczyków, topografia pełna naturalnych barier, sprzyjająca powstawaniu niezliczonych lokalnych skupisk społeczności częściowo izolowanych od sąsiadów – wszystko to razem prowadziło do rozdrobnienia językowego. Skutkom przyjrzymy się w kolenym odcinku poświęconym już w całości współczesnym językom Nowej Gwinei.

Minibibliografia i lektura dodatkowa:

Migracje z Sundy do Sahulu i ich skutki genetyczne

https://www.pnas.org/doi/10.1073/pnas.1808385115

https://www.mdpi.com/2073-4425/13/12/2373

https://academic.oup.com/mbe/article/38/11/5107/6349182

https://www.nature.com/articles/nature18299

Warunki życia w plejstoceńskiej Nowej Gwinei (będącej jeszcze wielkim półwyspem)

https://www.tandfonline.com/doi/full/10.1080/00438240600813293

Psy śpiewające

https://www.pnas.org/doi/10.1073/pnas.2007242117

Najstarsza znana sztuka naskalna

https://www.science.org/doi/10.1126/sciadv.abd4648