MITOM ŚMIERĆ

Piszę w gazetach od 40 lat i powinienem się już na wszystko uodpornić. Ale nie mogę. Nadal wiele rzeczy mnie wkurza, a szczególne miejsce wśród nich mają historyczne mity, bezmyślnie powtarzane i rozpowszechniane. Większość z nich to treści domyślne, pozornie oczywiste, nad którymi nikt się już nie zastanawia. Czerpią z nich autorzy książek popularnonaukowych i beletrystyki, utrwalając kłamstwa w publicznej świadomości. Poniżej pierwsze z tych, które irytują mnie najmocniej i o których niebawem napiszę tu więcej.

Sanacyjna Polska była do niczego. Tak uczyła peerelowska propaganda, kontynuując dzieło stalinowskich komunikatów z września 1939 roku. W szkole kazano mi wyśmiewać się ze sławojek i z hasła „silni, zwarci, gotowi”. Uczono, że sanacyjni politycy byli idiotami, bo nie stali się sojusznikami ZSRR, który obroniłby Polskę przed Niemcami (naprawdę taki tekst miałem w podręczniku historii!). Długo po wojnie esbecy przeszukiwali zbiory biblioteczne, usuwając z nich rozmaite dowody zaawansowania naukowego i technicznego. Niszczono na przykład zdjęcia pojazdów motorowych polskiego wojska, by podtrzymać legendę o przestarzałym charakterze konnej armii (ukrywając zarazem rolę hitlerowskich pułków kawalerii, które wzięły udział w „Polenfeldzug”). Domorośli historycy wciąż zastanawiają się, co należało zrobić inaczej i dlaczego polska armia przegrała z Niemcami, Słowakami i Sowietami. A warto spojrzeć na całość obiektywnie: jaki inny europejski kraj, okupowany przez ponad stulecie przez trzy zupełnie różne mocarstwa, mając do dyspozycji zaledwie 18 lat (po odjęciu wojen 1919 i 1920 roku), zdziałał tak wiele? Który kraj zaatakowano z czterech stron? Zgadza się, polskie dowództwo szybko straciło łączność i skuteczność, dokładnie tak jak francuskie w 1940 roku – mające do dyspozycji ogromną, ale także doktrynalnie ułomną armię.

Sowieci jako ofiara drugiej wojny – to mój „pet hate”, kolejny szkodliwy mit. Historycy udają, że nie dostrzegają oczywistych sprzeczności (samoloty i czołgi wprowadzone do uzbrojenia w 1941 nie mogły być przestarzałe w 1941, nadto czemu największą pancerną armię świata, mającą więcej czołgów niż wszystkie pozostałe kraje razem, zgrupowano nie dalej niż 80 km od granicy wyznaczonej w przyjacielskiej umowie Ribbentropa i Mołotowa?), tylko trąbią do znudzenia o przestarzałym sprzęcie, o ignorowaniu ostrzeżeń agenta Richarda Sorge (który wówczas nie był już wiarygodnym agentem), no i o czystkach wśród generałów. Nie pamiętam już, w ilu książkach przeczytałem, że „gdyby Stalin nie zabił Tuchaczewskiego…”. Stalin kazał załatwić Tuchaczewskiego, bo w jego planie podboju Europy nie było miejsca na pozbawionego wykształcenia kretyna, który domagał się budowy miliona (!) czołgów.

W efekcie świat wierzy, że dobrzy Rosjanie zostali niespodziewanie i bez wypowiedzenia wojny zaatakowani przez złych Niemców (notę o wypowiedzeniu dostarczono, to kłamstwo) i że tylko dzięki ich męstwu pokonano Hitlera. A bez ZSRR nie byłoby Hitlera – dlaczego Komintern kazał niemieckim komunistom głosować w kluczowych wyborach zgodnie z NSDAP, a przeciw socjaldemokratom? Mało kto pamięta, że w 1939 i 1940 roku III Rzesza i ZSRR były najbliższymi sojusznikami, którzy razem zaczęli drugą wojnę światową. W swoim czasie opowiem zresztą dokładniej o fascynującej współpracy militarnej i technicznej Niemiec i Związku Sowieckiego przed 1941 rokiem. Po ataku Niemiec na ZSRR, ktory uprzedził radziecką inwazję Europy, Stalin zaczął upowszechniać propagandowe wymówki, które idealnie odpowiadały wcześniejszej indoktrynacji społeczeństw Wielkiej Brytanii i USA. Do tego doszła naiwność – albo więcej niż naiwność – Roosevelta; mówienie prawdy o ZSRR nikomu już nie pasowało do realpolitik. Trybunał w Norymberdze, w którym nie sądzono żadnych zbrodniarzy poza wybranymi niemieckimi i austriackimi, przypieczętował Wielkie Sowieckie Kłamstwo – konsekwencje widzimy także dziś.