Odkąd wielcy myśliciele nauczyli się pisać i pozostawiać po sobie teksty opatrzone imieniem autora, myśliciele nieco niższej rangi odczuwali pokusę promowania własnych pomysłów, poglądów czy aforyzmów poprzez przypisanie ich bardziej znanym i poważanym kolegom. Praktyka taka była częsta w starożytności, a nawet akceptowano ją jako hołd dla autorytetu: oto przyszła mi do głowy piękna myśl, ale wyrzekam się jej autorstwa i oddaję ją beizinteresownie swojemu mistrzowi (który być może już nie żyje i nie może zaprotestować).
Sokrates, który osobiście nic nie opublikował, znany nam jest z drugiej ręki głównie jako bohater Dialogów Platona. A jak zauważył już Arystoteles, trudno ustalić, które złote myśli Sokratesa Platon przekazał wiernie, a które sam wymyślił. Z późniejszego okresu mamy całe obszerne dzieła, tzw. pseudoepigrafy, które można by też było określić jako antyplagiaty. Autorzy (z reguły anonimowi) tworzyli je samodzielnie, podszywali się jednak pod cudzy autorytet, głównie po to, aby zwiększyć siłę przebicia własnych idei. Zatem obok Arystotelesa, Eratostenesa czy Izydora z Sewilli mamy całą armię Pseudo-Arystotelesów, Pseudo-Eratostenesów i Pseudo-Izydorów.
Praktyka ta jest nadal żywa, a w epoce memów internetowych wręcz rozkwita. Dotyczy nie całych utworów, ale raczej aforyzmów, które wydają się bardziej błyskotliwe, jeśli jako ich autor zostanie podany ktoś sławny. Czasem przypisanie nie jest do końca fałszywe, tylko cytat jest niedokładny i wypacza myśl autora. Na przykład Hipokrates nigdy nie napisał primum non nocere (przede wszystkim – nie szkodzić), tym bardziej, że nie pisał po łacinie. Napisał za to (w luźnym tłumaczeniu z greki): „Lekarz w obliczu choroby winien mieć na uwadze dwa względy: pomóc lub przynajmniej nie zaszkodzić”. Zniekształcona parafraza używana współcześnie skrystalizowała się między XVII a XIX w.1
Bywa też, że ktoś coś naprawdę napisał, ale nie wymyślił tego osobiście i nie przypisywał sobie autorstwa. Mark Twain nie jest autorem powiedzenia: „Są trzy rodzaje kłamstwa: kłamstwa, cholerne kłamstwa i statystyki”, ale zacytował je (i dzięki temu spopularyzował w USA), zaznaczając, że domniemanym autorem był Benjamin Disraeli, premier Wielkiej Brytanii. Brak jednak potwierdzenia i tego autorstwa. Wydaje się, że porzekadło o podobnej strukturze krążyło pod koniec XIX w. z ust do ust w różnych wersjach (np. „Są trzy typy świadków: kłamcy, bezczelni kłamcy i eksperci”). Ostatecznie przyjęło postać utrwaloną, wygładzoną jak kamień w nurcie rzeki i przypisaną Twainowi (który skądinąd naprawdę był autorem niezliczonych błyskotliwych myśli). Można uznać, że takie powiedzenie nie ma konkretnego autora, ale jest raczej autonomicznie ewoluującym memem, formowanym stopniowo przez całą społeczność w której krąży – podobnie jak piosenki ludowe albo popularne dowcipy.
Oto kilka złotych myśli, których nigdy nie wypowiedział Einstein:
Tylko dwie rzeczy są nieskończone: Wszechświat i ludzka głupota [ewentualnie z dodatkiem: przy czym co do Wszechświata nie mam pewności]. Szaleństwem jest robić w kółko to samo i oczekiwać różnych rezultatów [przypisywane także Beniaminowi Franklinowi]. Jedyną rzeczą, która przeszkadza mi w nauce, jest moje wykształcenie [w lekko zmienionej formie przypisywane także Twainowi]. Jeśli z powierzchni Ziemi znikną pszczoły, ludzkości pozostaną nie więcej niż cztery lata istnienia [przypisywane też Darwinowi].
Te i podobne powiedzenia pojawiły się długo (nawet kilkadziesiąt lat) po śmierci Einsteina (nie wspominając o Twainie i Darwinie). Autorzy niektórych pozostają całkowicie anonimowi, a może nawet nigdy nie zdali sobie sprawy, że powiedzieli coś, co zaczęło żyć własnym życiem i po społecznej obróbce wyewoluowało w popularny aforyzm. Losy innych da się prześledzić i z pewną dozą prawdopodobieństwa zidentyfikować rzeczywiste źródło. Ale na pewno na ich sukces memetyczny miało wpływ włożenie ich przez rozmaitych Pseudo-Einsteinów w usta wielkiego fizyka (który, o ile wiadomo, nigdy nie uważał się za eksperta od pszczół).
Niels Bohr wyraził tak wiele błyskotliwych myśli, że można by nimi było obdarować tuzin wybitnych intelektualistów. Oto przykład prawdziwego Bohra (oceniającego prezentację Wolfganga Pauliego na temat koncepcji, którą rozwijał wspólnie z Wernerem Heisenbergiem):
Wszyscy jesteśmy zgodni, że wasza teoria jest szalona. Różnimy się tylko w ocenie, czy jest dość szalona, aby istniała szansa, że jest poprawna.
Natomiast następujące myśli pochodzą od Pseudo-Bohrów:
Przewidywanie to trudna sprawa, zwłaszcza jeśli dotyczy przyszłości. Nie mów Bogu, co ma robić ze swoimi kośćmi [rzekoma replika na słowa Einsteina, że „Bóg nie gra w kości”, przypisana przez Jacoba Bronowskiego Bohrowi, a przez innych autorów w nieco zmutowanej wersji także Enrico Fermiemu].
Z żalem trzeba stwierdzić, że jedna z najbardziej znanych anegdot na temat Bohra (krążąca w różnych wariantach, a czasem przypisywana także Einsteinowi) nie ma historycznego potwierdzenia. Chodzi o odpowiedź na pytanie gościa, który na widok wiszącej na drzwiach domu Bohra podkowy „na szczęście” miał zapytać:
– Profesorze Bohr, chyba nie wierzy pan w takie przesądy?
– Oczywiście że nie – odparł Bohr – ale wie pan, podobno to działa niezależnie od tego, czy się w to wierzy.
Myśl przedstawiona na ryc. 3 może się wydawać głęboko filozoficzna, ale jej autorem nie jest Bohr i nie jest ona zacytowana dokładnie (co spłyca ją, a nawet pozbawia sensu). Brzmiała ona naprawdę: „Kiepsko byłoby być atomem we wszechświecie bez fizyków. A fizycy składają się z atomów. Fizyk to sposób, w jaki atom poznaje atomy”. Wypowiedział ją George Wald (Nobel 1967 z fizjologii i medycyny za badania nad fotopigmentami siatkówki oka) w wykładzie zatytułowanym Life and mind in the Universe, który prezentował w latach osiemdziesiątych XX w., ok. 20 lat po śmierci Bohra.
Czy wspomniany wyżej Pauli jest autorem znanej sarkastycznej oceny przedstawionego mu artykułu, po którego przeczytaniu miał prychnąć: „To nie jest nawet błędne”? Najprawdopodobniej tak. Co prawda Pauli nie utrwalił swoich słów na piśmie, ale przekazali je wiarygodni świadkowie; wydaje się też prawdopodobne, że Pauli wyraził się w tym duchu więcej niż jeden raz.
Dość podstępnym zabiegiem jest próba zdyskredytowania jakiejś idei przez insynuację, że jej autor wyparł się własnych poglądów. Oczywiście najlepiej zrobić to już po jego śmierci, żeby nie mógł osobiście zaprzeczyć. Na przykład lady Hope (Elizabeth Cotton), kaznodziejka i aktywistka ruchu wstrzemięźliwości, opublikowała w 1915 r. łzawą opowieść o swoim spotkaniu (dwadzieścia trzy lata wcześniej) z Karolem Darwinem spoczywającym na łożu śmierci i studiującym Biblię. Skruszony Darwin miał między innymi wyznać:
Byłem młodym człowiekiem o nieukształtowanych poglądach. Wyrzucałem z siebie pytania, pomysły, cały czas głowiąc się nad tym wszystkim; tymczasem ku mojemu zdumieniu pomysły te rozprzestrzeniły się jak pożar. Ludzie uczynili z nich religię!
Następnie poprosił lady Hope o sprowadzenie pod jego okno ludzi z sąsiedztwa, aby mógł wraz z nimi wysłuchać kazania rozmówczyni i odśpiewać kilka hymnów religijnych.
Jak widzimy, fake news i faktoidy to także nic nowego. Najbliższa rodzina Darwina zaprzeczała, żeby takie zdarzenie miało kiedykolwiek miejsce, i nie przypominała sobie, żeby lady Hope w ogóle odwiedzała Darwina w chorobie (a niechby i w zdrowiu). Nie przeszkadzało to tej opowieści krążyć i tworzyć wrażenie, że Darwin u kresu życia, złożony chorobą, nawrócił się i odwołał wszystko, co wcześniej napisał.
Taka jest siła autorytetu. Bo jak powiedział Einstein: „Nagroda Nobla ma jedną zaletę: mogę palnąć każde głupstwo, a ludzie i tak muszą w nie uwierzyć”.2
Ilustracje
Memy z domeny publicznej.
Przypisy