Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 1996
ISBN: 83-86669-25-2
Dziś polecam niezwykłą książkę o matematyku, który wniósł wielki wkład nie tylko w królową nauk, ale też w fizykę oraz inżynierię. Zacznę jednak od cytatu: „Wciąż jest dla mnie źródłem nieustającego zdziwienia, że kilka znaków nagryzmolonych na tablicy lub papierze może zmienić bieg ludzkich spraw”.
Autorem tego zdania jest jeden z najwybitniejszych polskich matematyków, Stanisław Marcin Ulam. Już jako bardzo młody człowiek, nastoletni uczeń gimnazjum, ambitnie podpisał swój najważniejszy notes „S. Ulam – astronom, fizyk i matematyk”.
I w zasadzie wszystko się spełniło. W sumie autor miał dużo szczęścia. Urodził się we Lwowie w całkiem zamożnej żydowskiej rodzinie. Ojciec był jednym z najbardziej znanych adwokatów w tym mieście. Marzył, że syn skończy prawo i obejmie po nim dobrze prosperującą kancelarię. Na szczęście nie sprzeciwił się pomysłom syna, który widział swoją karierę zupełnie gdzie indziej. I tak trafił na Wydział Ogólny Politechniki Lwowskiej. Najbardziej fascynowała go jednak matematyka. Już w wieku 20 lat opublikował swój pierwszy ważny artykuł naukowy z dziedziny arytmetyki liczb kardynalnych. Wtedy powiedział sobie: tylko matematyka, inżynierem nie zostanę. Na szczęście znajdował się w idealnym miejscu – to właśnie we Lwowie istniała jedna z najważniejszych na świecie grup matematycznych. Wystarczy wspomnieć kilka nazwisk: Banach, Kuratowski, Steinhaus, Mazur, Orlicz. W takim towarzystwie młody ambitny chłopak czuł się jak ryba w wodzie. Doktorat obronił w wieku 24 lat i stanął przed wyborem miejsca pracy. Problemem było pochodzenie. Ulam był Żydem, a w owym czasie obowiązywały przepisy ograniczające liczbę Żydów na etatach uczelnianych. I tu znowu ujawniło się szczęście Ulama. Ponieważ w czasie I wojny światowej jego ojciec był oficerem sztabowym, rodzina mieszkała przez jakiś czas w Wiedniu. Tam Staszek nauczył się nieźle niemieckiego, co mu się bardzo przydało już w 1935 roku, gdy pojechał na stypendium na University of Princeton. Tam zaprzyjaźnił się z Johnem von Neumannem, wybitnym węgiersko-amerykańskim matematykiem i wizjonerem. Udało mu się go zaprosić do Lwowa, gdzie von Neumann nie tylko wygłosił kilka wykładów, ale też kilkakrotnie wziął udział w spotkaniach w legendarnej Kawiarni Szkockiej. Dzięki poleceniu wybitnych matematyków dostał czasowy kontrakt na Uniwersytecie Harvarda, na który udał się „Batorym”, zabierając ze sobą brata, Adama. I tu kolejny raz dało o sobie znać szczęście – był to bowiem sierpień 1939 r. Z całej rodziny tylko ich dwóch ocalało, reszta zginęła w Holokauście. Dość szybko dostał amerykańskie obywatelstwo i chciał się zaciągnąć do armii. I znowu ciekawy zbieg okoliczności: został odrzucony ze względu na wadę wzroku. Na szczęście już w 1943 r. von Neumann sprawił, że Ulam dostał zaproszenie do udziału w Projekcie Manhattan. Tam wraz z wybitnymi matematykami i fizykami zajmował się pracami nad bombą jądrową. W tym czasie opracował stosowaną do dziś metodę Monte Carlo. W czasie wolnym uwielbiał m.in. grę w pokera. Oprócz prac wojskowych zajmował się też przez ponad dekadę opracowaniem napędu nuklearnego rakiet.
W 1945 zachorował na tajemniczą chorobę, objawiającą się silnym bólem głowy oraz afazją. Po kilku tygodniach na szczęście ustąpiła. Mógł wrócić do pracy nad projektem bomby wodorowej, którą opracowywał wspólnie z fizykiem Edwardem Tellerem. Nie są znane szczegóły tych prac, zostały utajnione bezterminowo.
Świetnie się czyta jego wspomnienia z rozmów z dziesiątkami wybitnych uczonych. Ulam był bardzo towarzyski i chętnie poznawał nowych ludzi. Bardzo przeżywał śmierć przyjaciół – Enrico Fermiego i Johna von Neumanna. Zainteresował się też biologią molekularną, a to dzięki odkryciom Watsona i Cricka (struktura DNA). Pod koniec życia stał się wędrownym matematykiem – jeździł po całym świecie z wykładami. Był też w Polsce w 1973 roku. Zmarł nagle na zawał serca w 1984 roku, w wieku 75 lat. To też było swoiste szczęście – mawiał, że marzy, aby umrzeć szybko – na zawał lub będąc zastrzelonym przez jakiegoś zazdrosnego męża.
Dodam, że w zasadzie to nie Ulam napisał tę książkę. Powstała ona w latach 70. z nagrań wspomnień uczonego dokonywanych przez jego żonę. Pisze ona o tym w ostatnim, bardzo osobistym rozdziale książki.
Bardzo polecam tę niesamowitą książkę – dzieło o człowieku, który zawsze był sobą. Ciekawostka: na podstawie „Przygód matematyka” powstał w 2020 r. film „Geniusze”.