Etymologie pod choinkę

Narodziny praindoeuropejskie

Jednym z szeroko rozpowszechnionych indoeuropejskich elementów słowotwórczych jest rdzeń czasownikowy *ǵenh1 ‘urodzić, spłodzić, dać początek’. Tworzył on aoryst (czasownik dokonany) odmieniany w następujący sposób: 3 sg. *ǵénh1‐t, 3 pl. *ǵn̥h1‐ént; używano go przede wszystkim w znaczeniu czasu przeszłego. Można było na kilka sposobów utworzyć od aorystu niedokonany czas teraźniejszy. Najczęściej spotykamy w tej funkcji czasownik reduplikowany (z częściowo podwojoną sylabą rdzenia): 3 sg. *ǵí‐ǵn(h1)‐e‐ti, 3 pl. *ǵí-ǵn(h1)-o-nti,1 ale można też było użyć któregoś z wyspecjalizowanych przyrostków wyrażających niedokonaność, np. *ǵn̥h1-sḱé-ti/*ǵn̥h1-sḱó-nti. Czasownik mógł być używany w stronie czynnej (miał wtedy znaczenie ‘rodzi’) lub w tzw. stronie pośredniej (przybierał wtedy znaczenie ‘rodzi się, przychodzi na świat’).2

Jak wyjaśniałem przy innej okazji, język praindoeuropejski dysponował bogatym systemem słowotwórczym. Od rdzenia *ǵenh1 można było utworzyć między innymi rzeczownik odczasownikowy rodzaju nieożywionego (nijakiego) *ǵénh1‐es‐, mianownik *ǵénh1os, o znaczeniu ‘rodzaj, pochodzenie, rasa’, i przymiotnik funkcjonujący jak imiesłów bierny: *ǵn̥h1‐tó‐ ‘urodzony, powstały’.

Refleksy tych i innych pochodnych rdzenia *ǵenh1 spotykamy w większości linii rodowych języków indoeuropejskich. Jedną z nielicznych grup, w której ta rodzina słów uległa całkowitemu zanikowi, są języki bałtosłowiańskie, do których należy między innymi język polski.3 Nie odziedziczyliśmy z epoki praindoeuropejskiej ani jednego słowa utworzonego od *ǵenh1. Nie oznacza to jednak, że takich słów nie używamy, bo oprócz słownictwa odziedziczonego w prostej linii po praindoeuropejskich przodkach mamy też zapożyczenia z innych języków. Wśród języków, które dostarczały polszczyźnie (podobnie jak innym językom naszego kręgu kulturowego) zapożyczeń na skalę masową, szczególną rolę odegrały „języki klasyczne”, czyli łacina i greka.

Narodziny klasyczne

W języku łacińskim praindoeuropejskie *ǵí‐ǵnh1‐e/o‐ przekształciło się w gignō ‘rodzę, płodzę’, a alternatywny czas teraźniejszy *ǵn̥h1‐sḱé/ó‐ we wczesnołacińskie gnāscor ‘rodzę się, przychodzę na świat’ (z końcówkami strony biernej). Nagłosowa grupa spółgłosek gn‐ uległa uproszczeniu do n‐, zatem w łacinie klasycznej mamy nāscor (z tym samym znaczeniem). Rzeczownik *ǵenh1os/*ǵenh1es‐ dał początek łacińskiemu genus, dopełniacz generis ‘rodzaj, pochodzenie’, a przymiotnik *gn̥h1tó- dał wczesnołacińskie gnātus > klasyczne łacińskie nātus ‘urodzony’ (z tym samym uproszczeniem co w nāscor).

Po stronie greckiej także mamy refleks czasu teraźniejszego z reduplikacją, gígnomai ‘rodzę się, staję się’ (z końcówkami strony biernej). Rzeczownik *ǵenh1os/*ǵenh1es‐ wyewoluował w greckie génos, dopełniacz génous, o znaczeniu podobnym jak w łacinie. Zarówno łacina, jak i greka odziedziczyły ponadto pokrewny rzeczownik *ǵénh1-ti-s ‘urodzenie’. W łacinie przybrał on formę gēns, dopełniacz gentis ‘ród, rodzina, plemię’, a w grece génesis ‘pochodzenie, początek’.

Dzięki produktywnym procesom słowotwórczym oba języki stworzyły wielką liczbę dalszych pochodnych; przykładem może być łacińskie nātiō, dopełniacz nātiōnis ‘lud, naród’ < *ǵn̥h1‐ti-h3on-. W samej łacinie takich słów są dosłownie setki, a język polski zapożyczał je całymi garściami. Oto kilka charakterystycznych przykładów: od stopnia pełnego *ǵenh1 (łacińskie gen‐) mamy generować, generator, generalny, generał, genitalia, progenitura, indygenat, degenerat itd.; z kolei od stopnia redukcji *ǵn̥h1 (łacińskie gnā‐ > nā‐) wywodzą się natura, naturalny, nacja, natywny, itd. Z greki pochodzą geneza, genealogia, kosmogonia. Do tego można dodać wiele słów neołacińskich i neogreckich, a także neologizmów pochodzenia hybrydowego. Obfituje w nie zwłaszcza terminologia naukowa. Mamy zatem takie słowa jak nacjonalista, gen, genetyka i genom, przyrostki typu ‐geniczny (antropogeniczny), ‐genny (kryminogenny, kancerogenny), ‐genika (eugenika, kriogenika). Bardziej okrężną drogą, przez wywodzące się z łaciny słowa romańskie, dotarły do nas dżentelmen i gender – oba za pośrednictwem angielskim, ale kontynuujące słowa łacińskie i romańskie: gentilis ‘należący do rodu’ > francuskie gentil ‘szlachetnie urodzony, uprzejmy’ oraz genus/generis > francuskie genre ‘rodzaj’.

Jak święto otrzymało nazwę

Jedną z łacińskich pochodnych od *ǵn̥h1tó- > gnātus > nātus był przymiotnik nātālis ‘dotyczący urodzenia’. Mógł on przybierać także rolę rzeczownika rodzaju męskiego jako skrót od wyrażenia diēs nātālis ‘dzień urodzenia’; oznaczał wtedy ‘narodziny, urodziny’. Kiedy Boże Narodzenie zostało oficjalnie ustanowione świętem kościelnym w IV w. n.e., nazwano je dies natalis Christi, co nawiązywało do nieco starszego, przedchrześcijańskiego święta rzymskiego dies natalis Solis Invicti ‘dzień narodzenia Słońca Niezwyciężonego’. Wprowadzono je w ramach synkretycznego kultu solarnego, czczącego Słońce jako hybrydę cech greckiego Apollina i irańskiego Mitry. Kiedy wprowadzano kalendarz juliański (w 45 r. p.n.e.), 25 grudnia był datą przesilenia zimowego, stąd wybór dnia ‘urodzin Słońca’. Urodziny te następowały tuż po kilkudniowych Saturnaliach, stanowiły więc pretekst do kontynuowania wesołej zabawy przez tydzień z okładem. Chrześcijaństwo przejęło to popularne święto, deklarując, że Jezus urodził się 25 grudnia. Dies natalis Christi, a w skrócie słowo Natalis, stało się zatem łacińską nazwą Bożego Narodzenia. Greckim odpowiednikiem był zrost Khristoú‐genna, którego pierwszy element jest dopełniaczem od imienia Khristós ‘Chrystus’, a drugi, génna, oznacza ‘poród, narodziny’ i oczywiście też pochodzi od rdzenia *ǵenh1.

Nazwę Natalis odziedziczyła późna łacina ludowa, rozwijająca się w odrębne języki romańskie. Rzeczowniki romańskie często pochodzą od łacińskiej formy biernika, która w tym przypadku brzmiała w języku klasycznym nātālem, stąd ludowe łacińskie Natale. Język włoski zachował taką właśnie postać w znaczeniu ‘Boże Narodzenie’. W językach zachodnioromańskich [t] uległo udźwięcznieniu między samogłoskami, zmieniając się w [d] lub [ð]. Dlatego Boże Narodzenie nazywa się po katalońsku Nadal [nəˈðal], a po okcytańsku Nadau [naˈðaw]. W języku starofrancuskim środkowa spółgłoska znikła zupełnie.4 Pozostało Nael, które rozwinęło się we współczesne francuskie Noël. W hiszpańskim nazwa Nadal wyszła z użycia, utrwalił się za to refleks łacińskiego synonimu nātīvitās ‘urodzenie’, biernik nātīvitātem > hiszpańskie Navidad [naβiˈðað]. W portugalskim zamiast oczekiwanego Nadal mamy Natal z [t] przywróconym pod wpływem łaciny średniowiecznej.

Wśród języków romańskich outsiderem jest język rumuński, w którym Boże Narodzenie nazywa się Crăciun [krəˈtʃun]. Jest to słowo nieco zagadkowe, najprawdopodobniej pochodzące od łacińskiego creātiō, biernik creātiōnem ‘ustanowienie, stworzenie’, jednak nawiązuje ono znaczeniowo bardziej do czasownika creō ‘płodzę, wydaję na świat, czynię’. Słowo to, wywodzące się z łaciny bałkańskiej, krążyło po okolicznych językach; zapożyczył je także język węgierski jako Karácsony.

Ryc. 1.

Od Rzymian do Celtów, Germanów i dalej

Od Rzymian nazwę Bożego Narodzenia zapożyczyli schrystianizowani Celtowie. Walijskie Nadolig, bretońskie Nedeleg i gaelickie (irlandzkie i szkockie) Nollaig pochodzą of różnych form łacińskiego przymiotnika nātālicius ‘urodzinowy’ (refleks rodzaju żeńskiego nātālicia widoczny jest w językach gaelickich). Germanie – następni w kolejce do chrystianizacji – częściowo kalkowali różne wyrażenia łacińskie. Na przykład angielskie Christmas (staroangielskie Cristes mæsse) oznaczało dosłownie ‘msza [na cześć narodzin] Chrystusa’. Podobne jest pochodzenie niderlandzkiego Kerstmis (preferowanego przez katolików, podczas gdy protestanci wolą wariant kersfeest, gdzie feest oznacza ‘obchody, świętowanie’). Bardziej oryginalne jest niemieckie Weihnachten ‘święta Bożego Narodzenia’ (krótsza liczba pojedyncza Weihnacht ma dziś książkowe nacechowanie stylistyczne). Oznacza ‘święta/poświęcona noc’ od pragermańskiego przymiotnika *wīxaz (patrz też niemieckie weihen ‘święcić’). Częściowym zapożyczeniem z niemieckiego jest czeskie Vánoce, słowackie Vianoce (drugi element złożenia przetłumaczono na czeski).

Część ludów germańskojęzycznych zachowała jednak także odziedziczoną z języka pragermańskiego nazwę okresu obejmującego przesilenie zimowe. Było to słowo *jexw, rzeczownik rodzaju nijakiego, tworzący liczbę mnogą (lub raczej formę zbiorową) *jeɣw, która bardzo wcześnie w historii języków germańskich zmieniła się w *jewlō > *jeulō. Widoczna tu wymiana spółgłosek jest wynikiem tzw. prawa Vernera, czyli udźwięcznienia spółgłosek szczelinowych między samogłoską nieakcentowaną a akcentowaną. Szczelinowe *xw powstało z jeszcze dawniejszego *kw pod wpływem prawa Grimma, innej ważnej zmiany dźwiękowej w języku pragermańskim. Zatem pierwotna nazwa przesilenia zimowego musiała brzmieć *jékwlom (sg.)/*jekwláh2 (pl.). Być może pierwsza forma oznaczała samo przesilenie, a druga – okres, kiedy je celebrowano (jak polska liczba mnoga Święta). Z powodu braku odpowiedników przedgermańskiego *jekwlo‐ w innych językach indoeuropejskich nie jesteśmy w stanie wyjaśnić jego pochodzenia. Rymuje się ze słowem *kwékwlo‐ ‘koło’, forma zbiorowa *kwekwláh2, co dało pragermańskie *xwexwla‐ ~ *xweulō (patrz angielskie wheel). Podobieństwo to może być dziełem przypadku, ale może też wynikać z jakiejś prehistorycznej gry słów, której dziś nie rozumiemy.

W języku staroangielskim *jexw zmieniło się w ġeo(h)hol, a *jeulō w ġēol. Chrystianizacja królestw anglosaskich nie spowodowała zniknięcia starej nazwy święta solarnego, tylko jej przeniesienie na przypadające w tym czasie święto chrześcijańskie. Słaba spółgłoska h miała tendencję do zaniku; pod koniec okresu średnioangielskiego i liczba pojedyncza, i mnoga brzmiały jednakowo: ġeōl, co wymawiano [ˈjoːl]. W tym czasie na północy Wielkiej Brytanii osiedlali się Skandynawowie mówiący językiem staronordyjskim. W ich dialektach nazwa okresu przesilenia zimowego, pochodząca z tego samego źródła, brzmiała podobnie: jól lub júl. Z tej mieszanki języków, dialektów i wzajemnych wpływów ukształtowała się nazwa średnioangielska (XI–XV w.) yōl. W wyniku tzw. wielkiej przesuwki samogłoskowej, która zaszła w XV w., samogłoska [oː] zmieniła się w [uː]. Słowo Yule [ˈjuːl] pozostało do dziś alternatywnym angielskim określeniem całego okresu świąt Bożego Narodzenia.

Staronordyjskie jól ~ júl nie tylko występuje nadal w językach skandynawskich (islandzkie i farerskie jól, norweskie jol [juːl], duńskie i szwedzkie jul), ale przeniknęło do sąsiadujących z nimi języków nieindoeuropejskich z północnej części rodziny uralskiej. Stąd mamy fińskie joulu, estońskie Jõulud i samskie (lapońskie) juovlah ‘Boże Narodzenie’. Ale kontakty uralsko-germańskie nawiązały się już w epoce poprzedzającej podział na języki wschodnio-, zachodnio- i północnogermańskie. W tych zamierzchłych czasach, ponad 2000 lat temu, przodkowie ludów fińskich zapożyczyli germańskie *jexw w ogólniejszym znaczeniu ‘obchody święta, uczta’. Takie mniej więcej znaczenie ma współczesne fińskie juhla ‘święto, ceremonia’, przy czym liczba mnoga juhlat oznacza prywatną imprezę lub nieoficjalne przyjęcie. Znaczenie słowa fińskiego może sugerować, że jego germański prototyp oznaczał pierwotnie po prostu dzień świąteczny lub zabawę, niekoniecznie związane z określoną datą.5

Wschodnioeuropejskie kolędy i Gody

Bałtosłowiańskie nazwy Bożego Narodzenia są przeważnie przejrzyste etymologicznie. Tak oczywiście jest z nazwą polską, a także z rosyjskim Roždestvó i ukraińskim Rizdvó (oba od prasłowiańskiego *roditi ‘rodzić’ → *rodjьstvo ‘narodziny’). Białoruskie Kaljády i litewskie Kalėdos (przejęte od Słowian) to z kolei refleksy wczesnego słowiańskiego słowa *kolędy, zapożyczonego z łaciny jeszcze przed chrystianizacją Słowian. Łacińskie kalendae oznaczało pierwszy dzień miesiąca. Wygląda na to, że Słowianie użyli go na określenie przesilenia zimowego traktowanego jako początek roku. Szeroko w całej Słowiańszczyźnie rzeczownik ten oznaczał ceremonie związane z obchodzeniem domów i śpiewaniem pieśni obrzędowych (patrz utworzona wstecznie forma sg. *kolęda). Ponieważ według kalendarza łacińskiego Nowy Rok wypadał w samym środku dwunastodniowych obchodów Bożego Narodzenia, a przesilenie utożsamiono z urodzinami Jezusa, kolędowanie i kolędy zostały gładko zaadaptowane przez chrześcijaństwo. Łotewskie Ziemassvētki to po prostu ‘zimowe święto’. Pierwszy element, ziemas, jest rodzimy (dopełniacz od ziema ‘zima’)6, drugi jest zapożyczeniem ze słowiańskiego *svętъkъ (por. staropolskie świątek, świątki ‘święto’). Również po bułgarsku Kóleda oznacza ‘Boże Narodzenie’.

Na południu Słowiańszczyzny jako nazwa Bożego Narodzenia występuje jeszcze inne słowo: słoweńskie božič, serbsko-chorwackie Bož, bułgarskie Božič i macedońskie Božiḱ. Wszystkie one pochodzą od prasłowiańskiego *božitjь, oznaczającego syna boga, a w kontekście chrześcijańskim – oczywiście Jezusa. Staropolskim refleksem tego słowa było bożyc ‘syn Boży’. Pojawia się ono w Bogurodzicy jako wołacz bożycze.7

Ryc. 2.

Ciekawym określeniem okresu Bożego Narodzenia w językach zachodniosłowiańskich (także w staropolskim) były Gody. Jako rzeczownik pospolity gody (po prasłowiańsku *godi) oznaczały u Słowian Zachodnich jakiekolwiek obchody świąteczne, rocznicowe, ucztę weselną itp.8 Była to liczba mnoga od rzeczownika *godъ ‘stosowna pora, termin’, którego liczbę pojedynczą język polski utracił jeszcze w czasach przedliterackich. O jego historii i rozwoju semantycznym pisałem przy innej okazji. W znaczeniu ‘święta Bożego Narodzenia’ mamy np. górnołużyckie Hody, dolnołużyckie Gódy, kaszubskie Gòdë i śląskie Gody.

Oczywiście powyższy przegląd jest z konieczności pobieżny. Nie obejmuje nawet wszystkich języków Europy, nie wspominając o innych częściach świata. Gdyby dociekliwi Czytelnicy chcieli się dowiedzieć więcej na ten temat, zapraszam do dyskusji w komentarzach pod wpisem. Wraz z całym zespołem Eksperymentu Myślowego życzę wszystkim Joyeux Noël, Nadolig Llawen, Merry Christmas, Hyvää joulua, Linksmų Kalėdų i Wesołych Świąt!

Przypisy

  1. W formach z reduplikacją rdzeń słowotwórczy mógł ulegać uproszczeniom fonetycznym takim jak zanik spółgłoski „laryngalnej″, w tym przypadku *h1. O spółgłoskach laryngalnych pisałem tutaj i tutaj. ↩︎
  2. O kategoriach gramatycznych języka praindoeuropejskiego można przeczytać tutaj. ↩︎
  3. Rdzeń ten nie występuje także w językach anatolijskich i w albańskim. Więcej informacji o grupach języków indoeuropejskich znajdziecie tutaj. ↩︎
  4. Procesy takie jak [t] > [d] > [ð] > zero (w przypadku spółgłosek otoczonych przez samogłoski) nazywamy osłabieniem fonetycznym, czyli stopniowym zmniejszaniem wysiłku artykulacyjnego, które może prowadzić do całkowitego zaniku głoski. ↩︎
  5. Patrz niżej o znaczeniu słowa gody. ↩︎
  6. Bałtyjskie i słowiańskie nazwy zimy są oczywiście pokrewne. ↩︎
  7. Wspominam o tym, bo współczesny czytelnik rzadko zawraca sobie głowę szczegółową analizą tekstu pieśni, zadowalając się tym, że rozumie z niej piąte przez dziesiąte. ↩︎
  8. Patrz także zachowane do dziś znaczenie ‘sezon reprodukcyjny zwierząt’. ↩︎

Opisy ilustracji

Ilustracja w nagłówku. Obraz Pietera Bruegla (Brueghla) Starszego Spis ludności w Betlejem (1556). Oczywiście – jak zwykle w malarstwie niderlandzkim – sceneria nawet nie próbuje udawać Palestyny w okresie rzymskim. Królewskie Muzeum Sztuk Pięknych w Brukseli (domena publiczna).
Ryc. 1. Szkatułka Franksa – zabytek sztuki staroangielskiej (Nortumbria, początek VIII w.) wykonany z kości wieloryba. Na przedniej ścianie szkatułki napis runiczny otacza dwie sceny: jedną z mitologii germańskiej (ucieczka kowala Wēlanda z niewoli u króla Nīþhāda), a drugą z tradycji chrześcijańskiej, związaną z okresem Bożego Narodzenia (pokłon Trzech Mędrców, podpisanych runami jako mægi). The British Museum. Foto: John W. Schulze 2006. Źródło: Wikipedia (licencja CC BY 2.0).
Ryc. 2. Początek okresu Godów: stół wigilijny w Polsce. Zdjęcie własne (Piotr Gąsiorowski, licencja CC BY-SA 3.0).

EM poleca (#14): Pisarze, detektywi i uczeni

Jeżeli przypadkiem znajdziecie się podczas wakacji w Poznaniu, gorąco polecam wizytę w Muzeum Archeologicznym (tuż obok Starego Rynku). Muzeum w ogóle jest warte zwiedzenia, ale w miesiącach letnich oferuje specjalną gratkę dla miłośników klasyki kryminału: wystawę czasową poświęconą wątkom archeologicznym w twórczości mistrzów gatunku: Agathy Christie i Arthura Conan Doyle’a. Każdy, kto kocha tych autorów, przypomni sobie zapewne, że akcja kilku powieści Agathy Christie rozgrywa się na stanowiskach archeologicznych Bliskiego Wschodu, a nawet w środowisku archeologów. W jednym przypadku (Zakończeniem jest śmierć) miejscem akcji jest starożytny Egipt (ok. 2000 r. p.n.e.). W Psie Baskerville’ów Sherlock Holmes, pojawiwszy się na wrzosowiskach Dartmooru incognito, urządza sobie chwilową kwaterę w kamiennych ruinach neolitycznego domostwa. W przypadku Doyle’a wystawa uwzględnia zresztą nie tylko archeologię, ale również paleoantropologię i paleontologię, bo jak być może pamiętacie, twórca postaci Holmesa był też autorem powieści i opowiadań fantastyczno-naukowych, w tym Zaginionego świata, którego współczesnym odpowiednikiem jest Park Jurajski.

Archeologia jako lekarstwo na miłość

Wystawa nie ogranicza się do tego, co pamięta każdy uważny czytelnik, tylko zagłębia się w fabuły dzieł Agathy Christie i Arthura Conan Doyle’a, wyławiając mniej oczywiste smaczki i aluzje dotyczące badania dalekiej przeszłości. Tutaj literatura splata się z życiem. Tak się bowiem składa, że archeologia i dyscypliny pokrewne odegrały istotną rolę w życiu prywatnym obojga autorów.

Agatha Christie przeżyła w roku 1926 poważne załamanie psychiczne wskutek rozpadu pierwszego małżeństwa i splotu innych nieszczęść osobistych, które dotknęły ją w tym samym czasie. Skutecznym antidotum na depresję okazała się zmiana środowiska: podróż do Iraku (oczywiście częściowo na pokładzie Orient Expressu) i zawarcie przyjaźni z Leonardem Woolleyem, wielkim archeologiem brytyjskim, badaczem starożytnego Ur. Ubocznym skutkiem udziału Agathy w wykopaliskach i zafascynowania archeologią było bliższe poznanie ówczesnego asystenta Woolleya, Maxa Mallowana, otwierające nowy, znacznie szczęśliwszy rozdział w biografii pisarki.

Sprawa człowieka, którego nie było (The Adventure of a Man Who Was Not There)

Arthur Conan Doyle, jak wielu wykształconych dżentelmenów w jego czasach, interesował się nauką, a także niestety pseudonauką i mętną mistyką. Na ten drugi wątek spuśćmy załonę miłosierdzia, zaznaczając tylko mimochodem, że Sherlock Holmes, jako detektyw do bólu sceptyczny i racjonalny, nie aprobowałby takich głupstw jak spirytyzm czy wiara w elfy.1

Co do poważnej nauki, Arthur Conan Doyle kolekcjonował skamieniałości i fascynował się między innymi teorią Darwina i antropogenezą, czyli kwestią pochodzenia człowieka. Pisarz mieszkał w hrabstwie Sussex, zaledwie 7 km od kamieniołomu Piltdown, gdzie w 1912 r. odkryto kompletną czaszkę tak zwanego człowieka z Piltdown, stanowiącego brytyjską odpowiedź na neandertalczyka i Homo heidelbergensis, czyli na wczesne formy ludzkie znalezione wcześniej w Niemczech. Człowiek z Piltdown miał być idealną formą przejściową między małpami człekokształtnymi a rodzajem Homo, wykazującą mozaikę cech prymitywnych i ewolucyjnie zaawansowanych. W istocie był falsyfikatem zręcznie skomponowanym z fragmentów czaszek człowieka współczesnego i orangutana.

Oszustwo potwierdzono oficjalnie dopiero w roku 1953, czyli 23 lata po śmierci Doyle’a. Wcześniej londyńskie British Museum, w którego pieczy znajdowało się znalezisko2, uparcie angażowało się w obronę autentyczności „pierwszego Brytyjczyka” wbrew narastającemu sceptycyzmowi naukowców. Spory o człowieka z Piltdown są jednym z klasycznych przykładów konfliktu krytycznego podejścia do nauki ze zbiorowym myśleniem życzeniowym (o podłożu patriotycznym) i efektem potwierdzenia.

Pisarz w kręgu podejrzanych

Kiedy fałszerstwo wyszło na jaw, oczywiście trzeba było odpowiedzieć na pytanie, kto i z jakich pobudek mógł je popełnić. Arthur Conan Doyle stał się pośmiertnie jednym z głównych podejrzanych jako ktoś, kto miał odpowiednią wiedzę jako paleontolog amator, możliwości (mieszkał blisko Piltdown i grywał w golfa w pobliskim klubie) i motywem (miał rzekomo głęboki żal do świata nauki za odrzucanie spirytyzmu). Ponadto zaś znał odkrywców czaszki3, a w Zaginionym świecie ustami bohatera powieści, profesora Challengera, wyraził opinię, że przy odrobinie sprytu każdą skamieniałość dałoby się sfałszować.

Lista potencjalnych podejrzanych obejmowała kilku innych celebrytów świata kultury i nauki, w tym Pierre’a Teilharda de Chardin, późniejszego współodkrywcę „człowieka z Pekinu” vel sinantropa, obecnie znanego jako Homo erectus. Teilhard asystował przy badaniach paleontologicznych w Piltdown, co prawda rok po odkryciu czaszki. Na rok 1912 miał trudne do podważenia alibi (był w tym czasie poza Wielką Brytanią), co jednak, jak wiedzą czytelnicy kryminałów, nie przekonuje detektywów klasy Herkulesa Poirot. Przecież każdy porządny zbrodniarz dba o alibi.

Kto to zrobił?

Aferze człowieka z Piltdown poświęcono wieloletnie śledztwo naukowe (wykorzystując najnowocześniejsze metody, włącznie z badaniami DNA). Wyniki ogłoszono w roku 2016. Czy potwierdzono podejrzenia, czy oczyszczono Doyle’a z zarzutów i wskazano innego sprawcę? Tego nie wypada zdradzać w rekomendacji dotyczącej kryminałów, choć być może przewija się w niej nazwisko fałszerza. Każdy może na własną rękę wykonać odpowiednią pracę detektywistyczną i dokopać się odpowiedzi w dostępnych źródłach albo znaleźć ją wśród wielu innych ciekawostek na wystawie w Muzeum Archeologicznym.

Dane o wystawie

Na tropie zagadek przeszłości. Archeologia w powieściach Agathy Christie i Arthura Conan Doyle’a. Muzeum Archeologiczne w Poznaniu, wystawa czasowa (do 30 września 2024 r.). Kuratorki wystawy: dr hab. Agnieszka Mączyńska, mgr Agnieszka Krzyżaniak.

https://nowa.muzarp.poznan.pl/pl/aktualnosci/640

Ilustracja

Foto: Piotr Gąsiorowski 2024.

Przypisy

  1. Jeden z moich ulubionych cytatów z Sherlocka Holmesa pochodzi z opowiadania Wampir z Sussex: „Koncepcja wampira była dla mnie absurdalna. Takie rzeczy nie zdarzają się w angielskiej praktyce kryminalnej” (przekład: Ewa Łozińska-Małkiewicz). ↩︎
  2. Obecne Muzeum Historii Naturalnej stanowiło w tym czasie formalnie oddział British Museum. Naukowy opis skamieniałości z Piltdown był dziełem kuratora działu geologii, poważanego paleontologa Arthura Smitha Woodwarda. ↩︎
  3. Głównym odkrywcą był archeolog amator Charles Dawson, również zamieszkały w hrabstwie Sussex, na którego cześć nazwano rzekome „ogniwo przejściowe” Eoanthropus dawsoni. ↩︎

Zaginione ludy i odrodzone pismo Berberów

Inne wpisy na podobny temat
Trudna rodzina pełna nierówności, czyli języki afroazjatyckie
Imazighen, czyli Berberowie

Addendum
Orselki z Makaronezji a sprawa Guanczów

Wstęp

Omawiając poszczególne języki berberyjskie i ich wzajemne pokrewieństwa nie wspomniałem o dwóch, które zostały fragmentarycznie udokumentowane, ale nasza wiedza o nich jest skromna. Mają one jednak duże znaczenie historyczne nie tylko ze względu na rolę, jaką odegrały posługujące się nimi ludy, ale także dlatego, że świadczą o dawnej berberyjskiej tradycji posługiwania się pismem. Może nie tak starej jak w przypadku języka egipskiego i języków semickich, ale i tak starszej niż np. używanie pisma przez Germanów, nie wspominając o Słowianach.

Zacznijmy od tego, co da się powiedzieć o najdawniejszej historii Berberów. Wspominałem, że podrodzina berberyjska musiała się wyodrębnić jako osobna gałąź rodziny afroazjatyckiej wiele tysięcy lat temu, ale ostatni wspólny przodek dzisiejszych języków berberyjskich istniał stosunkowo niedawno, zapewne w I tysiącleciu p.n.e. Przodkiem większości z nich mógł być dominujący język królestwa Numidii, istniejącego przez dwa ostatnie stulecia p.n.e.

Językowi przodkowie Imazighen musieli żyć w Afryce Północnej gdzieś poza obszarami zajmowanymi przez ludy semicko- i egipskojęzyczne. Egipcjanie od XIII w. p.n.e. określali swoich zachodnich sąsiadów (z którymi łączyła ich historia wojen i najazdów) nazwą zapisywaną rbw, co odpowiada mniej więcej wymowie /lebu/. W VII w. p.n.e. Grecy z Santorynu założyli kolonię w Cyrenie (Kyrḗnē). Ludność okoliczną nazywali podobnie jak Egipcjanie Líbues (l.poj. Líbus), stąd grecka nazwa ziem na zachód od Nilu, wzmiankowana już w Odysei: Libúē, zlatynizowana później jako Libya. Libowie, podobnie jak Numidyjczycy, byli zapewne protoplastami Berberów. Mogli być nimi także jeszcze dawniejsi „mieszkańcy oaz”, których Egipcjanie już przed 3100 r. p.n.e. nazywali ṯḥn.w, a później także ṯmḥ.w.1 Wiele poszlak sugeruje taką identyfikację, ale trudno o twarde dowody, gdy mówimy o ludach, które nie pozostawiły trwałych śladów swojego języka w formie pisanej.

Fenicjanie i pochodzenie pism libijsko-berberyjskich

Sytuacja zmieniła się w I tysiącleciu p.n.e., gdy na terenie starożytnej Libii zaczęto używać pisma. Inspiracja pochodziła od Fenicjan. Zakładali oni na wybrzeżach Afryki Północnej kolonie takie jak Utyka (ʕatiq), Hadrumet (ha-Drūmīt) czy Kartagina (Qart Ḥadašt). Alfabet fenicki (a ściślej mówiąc, abdżad, czyli pismo spółgłoskowe, o którym pisałem tu wcześniej) rozwinął się w XI w. p.n.e. i szybko rozprzestrzenił się w basenie Morza Śródziemnego wraz z kolonizacją fenicką. Był łatwy w użyciu, bo w odróżnieniu od pism ideograficznych lub sylabicznych korzystał tylko z 22 znaków (liter odpowiadających spółgłoskom fenickim). Alfabet grecki i pisma paleohiszpańskie (o mieszanym charakterze sylabiczno-alfabetycznym) to przykłady wczesnych systemów pisma powstałych jako adaptacja albo twórcze przekształcenie idei przejętej od Fenicjan.

Podobnie stało się w Afryce Północnej. Ludy mieszkające w okolicy miast fenickich i kontaktujące się regularnie z Fenicjanami przejęły ideę pisma spółgłoskowego i zastosowały ją do własnego języka. Nie wiadomo dokładnie, kiedy doszło to tego transferu intelektualnego. Najdawniejsze wiarygodnie datowane teksty w tzw. piśmie libijsko-berberyjskim pochodzą z II w. p.n.e. (czyli z czasów królestwa Numidii), ale ponieważ miało ono już formę skonwencjonalizowaną i rozwiniętą, zapewne było w użyciu od pewnego czasu. Jednak trzeba traktować z rezerwą często spotykane cofanie jego początków w głęboką starożytność – po prostu nie ma realnych podstaw do spekulacji na ten temat. Można ostrożnie szacować, że pismo to opracowano gdzieś między VII a III wiekiem p.n.e. – i to raczej bliżej końca tego okresu.

Alfabet libijsko-berberyjski, podobnie jak fenicki, używał liter odpowiadających spółgłoskom. Dopasowano go do języka, którego system fonologiczny był zbliżony do fenickiego, ale nie we wszystkich szczegółach. Kilka liter prawie nie zmieniło kształtu, inne przekształcono graficznie albo w ogóle zastąpiono nowo opracowanymi znakami. Pismo libijsko-berberyjskie rozwinęło się w wiele wariantów lokalnych. Największe różnice – dotyczące około połowy znaków – istnieją między wschodnią a zachodnią odmianą alfabetu. Tę pierwszą rozumiemy znacznie lepiej dzięki inskrypcjom dwujęzycznym, w których ta sama treść zapisana jest również pismem fenickim po punicku (dialekt języka fenickiego używany w koloniach). Porównując częste w inskrypcjach imiona własne, można bez trudu ustalić wartość fonetyczną prawie wszystkich spośród 24 liter tej odmiany pisma libijsko-berberyjskiego.

Ryc. 1.

Alfabetem tym pisano albo tak jak po fenicku, czyli od prawej do lewej w każdym wierszu (czym wiersze układały się z góry na dół), albo w bardzo oryginalny sposób, pionowymi kolumnami od dołu do góry (przy czym kolumny układały się od lewej do prawej). Ten drugi styl był znacznie częstszy, zwłaszcza w napisach naskalnych. Pierwszy natomiast występuje na przykład w dwóch dość długich (kilkuzdaniowych) numidyjskich inskrypcjach upamiętniających z Thuggi (północna Tunezja), których sens znamy dzięki równoległemu tłumaczeniu tekstu na punicki. Były to napisy monumentalne, starannie wykonane; jeden zdobił mur mauzoleum, drugi – świątyni.

Niektóre litery miały różny kształt w zależności od tego, czy pisano wierszami, czy kolumnami. Napisy nagrobkowe należą do najczęstszych, ale choć potrafimy je zrozumieć, niewiele z tego wynika, bo zwykle są typu „X, syn Y”. Zdarzają się też napisy o innej treści, np. „Ja, X, kocham Y”, ale większości spośród tysięcy krótkich, często niekompletnych inskrypcji po prostu nie rozumiemy, bo po pierwsze są zbyt krótkie, żeby coś się dało wydedukować z ich struktury, a po drugie – nie znamy kontekstu sytuacyjnego, jaki towarzyszył ich powstaniu.

Dające się zinterpretować imiona własne i pojedyncze wyrazy wykazują dość nawiązań berberyjskich, żeby uprawdopodobnić hipotezę, że pismem libijsko-berberyjskim pisano po berberyjsku. Nie mamy jednak dość materiału, żeby ustalić związki genetyczne języka napisów z językami i dialektami współczesnymi. Możliwe, że pismo libijsko-berberyjskie było stosowane także przez inne ludy, używające języków niespokrewnionych z berberyjskimi, ale o zasięgu pokrywającym się częściowo z obszarem, na którym spotykamy inskrypcje (w grę wchodzą np. języki saharyjskie i z rodziny songhaj).

Tifinagh – pismo Tuaregów

Pismo libijsko-berberyjskie powoli wyszło z użycia po podporządkowaniu sobie Numidii przez Rzymian i wprowadzeniu alfabetu łacińskiego. Pozostałoby tylko ciekawostką historyczną, gdyby nie Tuaregowie. Ich migracja na południe spowodowała, że nie ulegli asymilacji i zachowali własne tradycje, w tym system pisma. Śladem jego pierwotnie oficjalnej funkcji są częściowo zachowane napisy w monumentalnym grobowcu tuareskiej królowej Tin Hinan w południowej Algierii (IV w. n.e.). Tę znacznie zmodyfikowaną, późną odmianę pisma libijsko-berberyjskiego nazywamy alfabetem tifinagh. Wciąż było to pismo spółgłoskowe. Co ciekawe, tradycyjny przekaz kulturowy Tuaregów był par excellence ustny. Pisma używali ubocznie w rozmaitych nieformalnych funkcjach – do zapisu krótkich prywatnych notatek i wiadomości, formułek magicznych, w liścikach miłosnych, jako formę gry językowej lub po prostu w celach dekoracyjnych (gdzie liczyła się forma liter, a nie treść napisu). Kultura Tuaregów była matrylinearna (oparta na linii żeńskiej), jeśli chodzi o system pokrewieństwa rodów i dziedziczenia. Kobiety także częściej niż mężczyźni posługiwały się pismem tifinagh. Aczkolwiek z czasem zakres jego używania ulegał redukcji, nigdy nie zostało do końca zapomniane i pozostało elementem tradycyjnego pakietu kulturalnego, a którym opiera się tożsamość tuareska.

Tifinagh współczesny – pismo Imazighen

O piśmie tifinagh przypomniano sobie, kiedy na fali odrodzenia etniczno-kulturalnego Imazighen pojęto próby standaryzacji języka berberyjskiego (tamazight). Najpierw (około roku 1970) współczesną wersję tifinagh (neotifinagh) opracowała Akademia Berberyjska, organizacja działająca w środowisku francuskiej diaspory Kabylów. W pierwszych latach XXI w. pałeczkę przejął Królewski Instytut Kultury Amazigh w Maroku. Opracowany ostatecznie alfabet służy (z niewielkimi modyfikacjami) do zapisu różnych oficjalnych wersji tamazight, zarówno marokańskiej, jak i kabylskiej. Natomiast Tuaregowie preferują własny, tradycyjny system (tifinagh tuareski).

Ryc. 2.

Między starym a nowym tifinagh istnieje kilka znaczących różnic. Neotifinagh jest pełnym alfabetem – uzupełniono go litery oznaczające samogłoski. Zmieniono także kierunek zapisu: obecnie od lewej do prawej. Nie jest to rekonstrukcja systemu „klasycznego” ani jego kontynuacja w prostej linii, ale system stworzony od nowa, choć inspirowany przez dawne pisma Berberów. Na obszarach, gdzie używa się języków berberyjskich, normą jest występowanie w przestrzeni publicznej napisów informacyjnych w dwóch, a często w trzech językach (arabskim, tamazight i francuskim) i trzech systemach pisma (arabskim, tifinagh i łacińskim). Nie każdy wie, że wszystkie one mają w ostatecznym rachunku te same korzenie historyczne: wywodzą się nieco krętymi drogami ze spółgłoskowego alfabetu Fenicjan.

Wyspy Kanaryjskie i tajemnica Guanczów

Starożytne napisy libijsko-berberyjskie spotyka się także w dość nieoczekiwanym miejscu: na Wyspach Kanaryjskich. Wyspy znajdują się niezbyt daleko od atlantyckiego wybrzeża południowego Maroka. Najbliższą, Fuerteventurę, dzieli od Afryki 97 km. Z pewnością bywały sporadycznie odwiedzane przez starożytnych żeglarzy i rybaków, ale przez długi czas nie były trwale kolonizowane. Jednak gdy na początku XV w. rozpoczął się ich krwawy podbój przez Hiszpanów (a właściwie przez ekspedycje pod wodzą dwóch francuskich konkwistadorów na żołdzie królestwa Kastylii), wyspy miały liczną ludność tubylczą, zasiedziałą tam od wieluset lat i znakomicie zaadaptowaną do lokalnych warunków. Część ludności (zwłaszcza męska) zginęła wskutek walk i represji albo padła ofiarą deportacji; część została zasymilowana przez najeźdźców. Nazywamy ich zbiorowo Guanczami, choć nazwa ta odnosiła się pierwotnie tylko do mieszkańców Teneryfy. Rdzenni Kanaryjczycy dysponowali jedynie bardzo prymitywnymi substytutami łodzi morskich, toteż kontakty między wyspami były bardzo ograniczone. Stąd różnice, które zdążyły się rozwinąć wskutek wielowiekowej izolacji. Styl życia, tradycje i dialekty poszczególnych wysp ewoluowały niezależnie w różnych lokalnych warunkach.

A jednak Guanczowie jakoś dostali się na Wyspy Kanaryjskie. Co więcej, wraz z nimi dotarły zwierzęta hodowlane – kozy, świnie i owce (obecne na wszystkich głównych wyspach archipelagu), nie wspominając o psach, kotach i myszach domowych. Dotarły też rośliny uprawne – przede wszystkim jęczmień, ale też pszenica, soczewica, bób i groch. Guanczowie byli zatem ludem rolniczo-pasterskim. Nie używali żadnych metali, bo archipelag pozbawiony jest rud miedzi czy żelaza. Z konieczności zatem ich kultura stała się neolityczna (a na niektórych wyspach z upływem czasu zaczęła ewoluować wstecz ku łowiectwu–zbieractwu). Otacza ich aura tajemniczości, wzmocniona wspomnieniem zaciętego i – przynajmniej przez pewien czas – skutecznego oporu, jaki stawili Europejczykom (podbój Teneryfy zakończył się dopiero w roku 1496). Stąd krążące w literaturze pseudonaukowej i po internecie opowieści, według których Guanczowie – rzekomo odznaczający się nadludzką posturą – byli ocalałymi potomkami olbrzymów z Atlantydy. Inne romantyczne koncepcje przedstawiają Guanczów jako spadkobierców atlantyckich kultur megalitycznych, ewentualnie starożytnych Egipcjan lub Fenicjan z domieszką krwi wikingów. Jednak już we wczesnych opisach kronikarzy europejskich podkreślane było podobieństwo fizyczne i kulturowe tubylców do ludów północno-zachodniej Afryki, a szczątkowa dokumentacja języka Guanczów, utrwalona przed jego wymarciem (liczebniki, listy słownictwa), wyraźnie wiąże ich z Berberami. Często cytowanym przykładem jest słowo oznaczające świnię, zapisane przez Hiszpanów jako ilfe, odpowiadające północnoberberyjskiemu iləf (o tym samym znaczeniu).

Pochodzenie Guanczów nie zostało dotąd wyjaśnione w szczegółach, ale archeologia Wysp Kanaryjskich kilka rzeczy ustaliła z dużą dozą pewności. Jeśli odrzucić datowania wątpliwe lub ewidentnie błędne, nie ma dowodów na jakiekolwiek stałe osadnictwo na wyspach przed II w. n.e. Wiadomo natomiast, że na przełomie er na wyspach bywali Rzymianie; archipelag był zresztą dobrze znany rzymskim geografom. Pliniusz Starszy opisał go dość dokładnie w I w. n.e. jako Insulae Fortunatae ‘Wyspy Szczęśliwe’.2 Badania genetyczne zarówno zachowanych szczątków Guanczów sprzed podboju kastylijskiego, jak i ich współczesnych potomków, wskazują na migrację z Afryki w co najmniej dwóch falach w pierwszych stuleciach naszej ery.3

Można się natknąć na spekulacje, że  przodkowie Guanczów byli więźniami lub jeńcami wojennymi skazanymi na przymusowe osiedlenie się na wyspach przez Rzymian lub królów Numidii i Mauretanii, ale byłaby to praktyka niepodobna do niczego, co notuje historia. Migracja z kontynentu na archipelag była zapewne dobrowolna i miała jakiś cel, być może po prostu ucieczkę przed kryzysami politycznymi i anarchią trapiącymi Afrykę Północną. Okazało się, że była to podróż z biletem w jedną stronę, bo choć niewątpliwie wymagała użycia statków, to osadnicy sami nie potrafili lub nie chcieli ich budować na miejscu, stopniowo izolując się nawet od sąsiednich wysp. Możliwe, że tylko część osadników była berberyjskojęzyczna, bo wiele słów zanotowanych przez kronikarzy hiszpańskich nie ma ani wyraźnych odpowiedników berberyjskich, ani w ogóle przekonującej etymologii.

Przodkowie Guanczów nie byli analfabetami. Znali pismo i pozostawili po sobie wiele napisów naskalnych. Używali zarówno jednej z zachodnich odmiany pisma libijsko-berberyjskiego (przed jego przekształceniem się w tifinagh), jak i rozpowszechnionej w Afryce Północno-Zachodniej odmiany kursywnego pisma łacińskiego. Przy tym inskrypcje libijsko-berberyjskie – z reguły zapisywane kolumnami z dołu do góry – spotyka się w różnych częściach archipelagu (przy czym różne wyspy stosowały nieco odmienne warianty alfabetu), a zapisy pismem łacińskim – tylko na Lanzarote i Fuerteventurze. Podobnie jak gdzie indziej, teksty są krótkie i trudne do zinterpretowania. Nie udało się w nich wyodrębnić berberyjskich końcówek fleksyjnych ani innych elementów, które pomogłyby w odczytaniu. Większość z nich jest także niedatowalna metodami bezpośrednimi.

Podsumowanie

Widzimy zatem, że współczesny alfabet (neo)tifinagh, choć utworzony współcześnie na nowo, nawiązuje do bardzo długiej, barwnej i w dużym stopniu tajemniczej historii pism berberyjskich. Gorąco zachęcam do zapoznania się z nim choć na tyle, żeby móc odczytywać nazwy miejscowości na marokańskich lub algierskich drogowskazach. Na tym w zasadzie kończę przegląd zagadnień związanych z językami i pismami Berberów/Imazighen, ale planuję jeszcze nieduży dodatek do tej serii. Wyjaśnię w nim, jak pewien porost skłonił pewnego szlachcica z Normandii do zbrojnej ekspedycji i czynów, które dziś nazwalibyśmy ludobójstwem. A także – co ma z tym wspólnego papierek lakmusowy.

Ryc. 3.

Przypisy

1)  Spółgłoska transkrybowana była wymawiana jako palatalne /tʲ/ lub /c/, a jako bezdźwięczne gardłowe /ħ/; dokładna rekonstrukcja samogłosek nie jest niestety możliwa. Konwencjonalnie używa się przybliżonej wymowy T(i)ehenu, T(i)emehu.
2) Jedną z nich nazwał Canaria Insula ‘Wyspa Psia’ (dzisiejsza Gran Canaria), dając w ten sposób początek dzisiejszej nazwie całego archipelagu.
3) Choć z drugiej strony np. kozy na wszystkich siedmiu głównych wyspach pochodziły z tej samej małej populacji założycielskiej, czyli zostały sprowadzone na wyspy jednorazowo.

Opisy ilustracji

Ilustracja w nagłówku: Gumersindo Robayna y Lazo (1829–1898), Pierwsza bitwa w Acentejo (domena publiczna). Miejskie Muzeum Sztuk Pięknych, Santa Cruz de Tenerife. 31 maja 1494 r., dwa lata przed zakończeniem konkwisty kanaryjskiej, ekspedycja hiszpańska poniosła druzgocącą klęskę w bitwie ze sprzymierzonymi plemionami Guanczów z Teneryfy. Straty Hiszpanów wyniosły ok. 80% (prawie tysiąc zabitych). Było to ostatnie wielkie zwycięstwo rdzennych Kanaryjczyków, nie zapobiegło jednak całkowitemu podbojowi wysp.

Ryc. 1. Dwujęzyczny napis na ścianie świątyni w Thugdze (138 r. p.n.e.), upamiętniający króla Numidii Masynissę. Górna część napisu w języku punickim, dolna – w języku staroberberyjskim. Jest to najdłuża znana inskrypcja zapisana pismem libijsko-berberyjskim. Odlew gipsowy oryginału, przechowywany w Muzeum Luwru (domena publiczna).
Ryc. 2. Oficjalna wersja współczesnego alfabetu tifinagh dla marokańskiego standardu języka tamazight (33 litery). Autor: Serg!o. Źródło: Wikipedia (licencja CC BY-SA 3.0).
Ryc. 3. Przykład współczesnej inskrypcji dwujęzycznaj: nowa marokańska wersja znaku drogowego STOP. Na górze napis po arabsku: qif (od prawej do lewej). Na dole napis w standardowym marokańskim tamazight (od lewej do prawej): bedd [bədd]. Oba oczywiście oznaczają to samo: ’zatrzymaj się!′ (domena publiczna).

Lektura dodatkowa

Inskrypcje libijsko-berberyjskie: https://africanrockart.britishmuseum.org/thematic/written-in-stone/
Historia współczesnego ruchu Amazigh: Vorbrich 2020.
Najnowsze ustalenia archeologii kanaryjskiej: Mitchell 2023.