Rzadkie dźwięki (4): jak mlaskać na sto sposobów

Inne odcinki serii:

Rzadkie dźwięki (1): walijskie ll
Rzadkie dźwięki (2): azteckie tl
Rzadkie dźwięki (3): wystrzałowe spółgłoski i zgrzytliwe samogłoski Majów

Mlaski, zwane też klikami (ang. clicks), mają opinię dźwięków bardzo egzotycznych. Jest prawdą, że tylko wyjątkowo są używane jako głoski (dźwięki mowy), ale wcale nie są takie znów niezwykłe. Kilku z nich używamy powszechnie jako dźwięków „parajęzykowych”, wyrażających coś, czego nie ubieramy w słowa. Na przykład przesyłając komuś symboliczny pocałunek, artykułujemy mlask dwuwargowy, którego symbol w międzynarodowym alfabecie fonetycznym (IPA) wygląda tak: [ʘ]. Cmokając z irytacją za pomocą czubka języka, wydajemy z siebie mlask zębowy [|]. Popędzając konia, możemy, zamiast wołać „wio!”, wyartykułować mlask dziąsłowy boczny [ǁ]. Mój pies rozumie, że kiedy wypowiadam powtórzony mlask przedniojęzykowo-dziąsłowy [!], mam na myśli „chodź tu!”. Jest jeszcze na przykład mlask środkowojęzykowo-podniebienny [ǂ], dla którego nie mam żadnych szczególnych zastosowań, ale potrafię wymówić go bez trudu.

Mlaski to właściwie bardzo dobre spółgłoski, dość łatwe w artykulacji i wyraziste akustycznie. Aż dziw, że nie są używane na całej Ziemi jako dźwięki mowy, natomiast niemal wszędzie są zarezerwowane dla komunikacji niewerbalnej. Często także służą do porozumiewania się ze zwierzętami domowymi, które z łatwością je rozpoznają i rozumieją, że te „dźwięki specjalne” ludzie kierują właśnie do nich. Jak powstają mlaski? Trzeba to wytłumaczyć, bo nawet jeśli potrafimy je wymówić, rzadko jesteśmy świadomi, co się w trakcie tej czynności dzieje z naszymi narządami mowy. W odróżnieniu od głosek ejektywnych, które wymagają silnego sprężenia powietrza, artykulacja mlasku polega na wytworzeniu podciśnienia, po czym następuje szybkie zassanie powietrza z charakterystycznym donośnym cmoknięciem.

Aby uzyskać podciśnienie, tylną część języka zwieramy z podniebieniem miękkim (jak przy wymawianiu [k]), uniemożliwiając przepływ powietrza. Do tego tworzymy dodatkowe zwarcie w przedniej części traktu głosowego albo za pomocą warg (jak przy przesyłaniu całusa), albo za pomocą przedniej lub środkowej części języka (jak przy pozostałych mlaskach). Obniżając główną masę języka, powiększamy objętość powietrza zamkniętą między obydwoma zwarciami, a przez to rozrzedzamy je. W końcu odrywamy od siebie wargi (mlask dwuwargowy), czubek języka od zębów lub dziąsła (mlask zębowy lub dziąsłowy), boki języka od bocznych zębów (mlask boczny), albo środek języka od podniebienia twardego (mlask podniebienny), a gwałtownie wessane powietrze robi swoje, produkując pożądany efekt akustyczny. Wtedy możemy zwolnić (już bezgłośnie) zwarcie tylnojęzykowe.

Oto zatem kilka podstawowych mlasków, przy czym od razu zaznaczam, że możliwości jest więcej, ale od czegoś musimy zacząć:

artykulacjadwuwargowazębowadziąsłowabocznapodniebienna
symbol IPAʘ|!ǁǂ
Najczęściej występujące typy mlasków

Możemy od razu na próbę połączyć mlaski z samogłoskami, do czego nie przywykliśmy, i co może sprawiać trudności, bo mlaski niewerbalne normalnie występują samodzielnie. Spróbujmy więc powiedzieć [ʘoʘo], starając się, żeby zabrzmiało to płynnie, jak gdybyśmy mówili [popo], albo [ǁaǁa] w takim samym tempie i z podobną swobodą, z jaką byśmy powiedzieli [tata]. Wymaga to trochę ćwiczeń, ale dla chcącego nic trudnego. Możemy to ćwiczenie powtórzyć kolejno z każdym mlaskiem z tabelki, aż do odpowiedniego rozgimnastykowania mięśni artykulacyjnych.

To jednak nie wszystko, co można zrobić z mlaskami. Zauważmy, że w ich wymowę zaangażowany jest język, czasem wargi – ogólnie jama ustna. Krtań (wraz ze strunami głosowymi) może w tym czasie przybierać dowolny stan. Możemy na przykład rozsunąć więzadła głosowe na boki tak, żeby w fazie przechodzenia od mlasku do samogłoski powstał bezdźwięczny przydech, np. [ǁʰa] (tak jak przy wymawianiu przydechowego [pʰ], [tʰ] lub [kʰ]). Choć podczas wymawiania mlasku blokujemy przepływ powietrza przez usta, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby pozwolić mu przepływać przez nos, bo połączenie gardła z jamą nosową znajduje się z tyłu za podniebieniem miękkim. Najłatwiej się o tym przekonać, wymawiając długo i przeciągle tylnojęzykową spółgłoskę nosową [ŋ], a jednocześnie cmokając wargami lub językiem w dowolny sposób, jaki nam przyjdzie do głowy. Można więc na przykład sprawić, że dwuwargowemu „całusowi” [ʘ] towarzyszy nosowość: [ŋʘ]. Zresztą czasem wykorzystujemy ten dźwięk, symbolicznie wyrażając „całowanie z lubością” albo coś w rodzaju „pycha! palce lizać!”. Ale równie łatwo można wyartykułować np. [ŋǁ] lub [ŋǂ]. Jeśli chcemy ich użyć jako dźwięków mowy, musimy tylko pamiętać, że nosowość i mlaśnięcie powinny zacząć się i skończyć mniej więcej równocześnie, aby było jasne, że wypowiadamy jedną głoskę, a nie grupę spółgłoskową: [ŋǁ], a nie [ŋ] plus [ǁ].

Jeśli potrafimy już wymówić mlaski przydechowe i unosowione, możemy eksperymentować dalej. Na przykład możemy mlask nosowy wymówić bezdźwięcznie (jak gdyby szeptem): powietrze wypływa nosem, ale struny głosowe nie drgają. Możemy to zapisać tak: [ŋ̥ǁ] (kółeczko pod znakiem spółgłoski oznacza tu bezdźwięczność). Mlaskowi może też towarzyszyć zwarcie krtaniowe, zwalniane dopiero, kiedy zaczynamy artykułować następującą po nim samogłoskę. Na przykład symbol [!ʔ] oznacza mlask dziąsłowy glottalizowany (czyli z towarzyszeniem zwarcia krtaniowego). A skoro mowa o mlasku dziąsłowym, to czasem jest on realizowany w szczególny sposób: język tak energicznie odrywa się od dziąsła, że towarzyszy temu głośne plaśnięcie spodu języka o dolne dziąsło. Czasem używamy tego dźwięku, naśladując odgłos kopyt końskich stukających o twarde podłoże. Istnieje nawet specjalny symbol dla oznaczenia tego plaśnięcia: [¡]. A zatem „plaśnięty” mlask dziąsłowy to [!¡]. Każdy mlask w wersji podstawowej jest w zasadzie bezdźwięczny, ale jeśli wymawiając go, wypuszczamy z płuc nieco powietrza, wprawiając fałdy głosowe w drgania, otrzymujemy mlask udźwięczniony. Zapisujemy go na przykład tak: [ɡǀ] (udźwięczniona wersja mlasku zębowego). Mlask dźwięczny brzmi tak, jakbyśmy próbowali jednocześnie mlasnąć i wymówić [ɡ].

Dodatkowe efekty artykulacyjne towarzyszące mlaskom nazywamy akompaniamentami. Akompaniamenty są na ogół artykułowane niezależnie zarówno od mlasków, jak i od siebie nawzajem, a zatem mogą występować w rozmaitych kombinacjach. A skoro tak, to mając do dyspozycji choćby tylko pięć podstawowych mlasków z tabelki powyżej (co zresztą nie wyczerpuje ludzkich możliwości), możemy za pomocą przydechu, nosowości, udźwięcznienia, glottalizacji albo różnych kombinacji tych (i nie tylko tych) cech dokonać ich cudownego rozmnożenia. Teoretyczna liczba sposobów, na jakie można mlaskać, sięga kilkuset. I wiele z tych sposobów jest rzeczywiście wykorzystywanych w językach, które posługują się mlaskami jako dźwiękami mowy.

Rodzina użytkowników jednego z języków khoe-kwadi (prawdopodobnie naro). Dystrykt Ghanzi w Botswanie (Kalahari). Foto: Mopane Game Safaris. Źródło: Wikipedia (licencja CC BY-SA 4.0).

Gdzie spotykamy takie języki? W zasadzie tylko na jednym kontynencie – w Afryce, a konkretnie w jej południowej części. Część języków, które dziś używają głosek mlaskowych, pierwotnie ich nie posiadała. Nabyły je dzięki kontaktom z rdzennymi ludami tej części kontynentu. Dawne określenie tych ludów autochtonicznych, „Buszmeni i Hotentoci”, jest nienaukowe i anachroniczne, a może też być postrzegane jako obraźliwe, więc lepiej go unikać. Używana w językoznawstwie nazwa zbiorcza „języki khoisan” nie jest zbyt szczęśliwa, bo w zamyśle miała oznaczać rodzinę językową, czyli grupę języków wywodzących się od wspólnego przodka. Jednak próby rekonstrukcji takiego wspólnego przodka nie powiodły się i większość badaczy dzieli te języki na pięć niezależnych rodzin.

Trzy z nich, zwane khoe-kwadi, tuu i kx’a, przetrwały w rejonie pustyni Kalahari, głównie na terenie Namibii i Botswany. Najwięcej użytkowników (ok. 200 tys.) ma język nama, znany też jako khoekhoe (z rodziny khoe-kwadi). Pozostałe mają w najlepszym razie kilka lub kilkanaście tysięcy użytkowników, a większość jest niebezpiecznie blisko granicy wymarcia. W systemie fonologicznym języka nama jest dwadzieścia mlasków: zębowe, dziąsłowe, boczne i podniebienne, a każdy z nich może występować w stanie podstawowym lub w połączeniu z którymś spośród czterech akompaniamentów: przydechu, nosowości, nosowości bezdźwięcznej (z przydechem) oraz nosowości z glottalizacją. Innych spółgłosek jest jedenaście, a zatem prawie dwie trzecie spośród 31 spółgłosek w nama to mlaski. To zresztą bynajmniej nie jest szczyt mlaskowego wyrafinowania. W niektórych dialektach języka ǃxóõ (z rodziny tuu) liczba wszystkich fonemów mlaskowych wynosi co najmniej około osiemdziesięciu (językoznawcy różnią się w ocenie, bo niektóre dźwięki mogą być analizowane jako zbitki spółgłoskowe, a nie pojedyncze segmenty mowy). Odpowiada to pięciu podstawowym artykulacjom (jak w tabelce) i kilkunastu typom akompaniamentów (od prostszych do bardziej złożonych). ǃXóõ ma ponadto dużą liczbę spółgłosek niemlaskowych, więc całkowita liczba głosek wykorzystywanych w tym języku przekracza setkę. Znaczna większość słów zaczyna się na któryś z licznych mlasków.

Dwie pozostałe rodziny to dwa języki izolowane, nieposiadające znanych kuzynów i niespokrewnione z sobą nawzajem: sandawe i hadza. Oba używane są w Tanzanii, ok. 2 tys. km od innych rdzennych języków posługujących się mlaskami. Ich dzisiejsze rozmieszczenie jest prawdopodobnie reliktem znacznie szerszego zasięgu w dalekiej przeszłości.

Około dwóch tysięcy lat temu całą południową część Afryki zajmowały prawdopodobnie rodziny językowe typologicznie podobne do tych, które przetrwały do dziś na znacznie mniejszym i pofragmentowanym obszarze. W tym czasie do południowej Afryki docierały migrujące z terenów położonych na wschód od Jeziora Wiktorii grupy wędrownych ludów pasterskich, a wraz z nimi przybywały najpierw owce, a następnie kozy i bydło domowe. Umożliwiał to korytarz trawiastych stepów przejściowo wolny od bariery, jaką dla pasterzy stanowiło występowanie muchy tsetse, przenoszącej pasożytnicze świdrowce. Wydaje się, że główny szlak tych wczesnych migracji skręcał na wschód w okolicach Mozambiku i prowadził w poprzek kontynentu ku Namibii. Przynależność językowa tych migrujących grup nie jest jasna, ale badania genetyczne sugerują, że byli spokrewnieni z populacjami używającymi dziś języków kuszyckich z rodziny afroazjatyckiej, a być może także z ludami nilosaharyjskimi. Pasterze żyli w jakiegoś rodzaju kulturowej symbiozie z rdzenną ludnością zbieracko-łowiecką, co doprowadziło do asymilacji społecznej i przejęcia pasterstwa przez część ludów używających języków khoe-kwadi. Zasięg tej rodziny był w przeszłości znacznie większy niż obecnie i jeszcze w początkach kolonizacji europejskiej sięgał aż w okolice Przylądka Dobrej Nadziei. Użytkownicy języków z rodzin tuu i kx’a (oraz pozostałej części rodziny khoe-kwadi) pozostali przy tradycyjnym, zbieracko-łowieckim trybie życia i prowadzą go do tej pory, głównie na terenie Botswany.

W I tysiącleciu n.e. do Afryki Południowej dotarła fala ekspansji ludów mówiących językami bantu z rodziny atlantycko-kongijskiej. Była to ludność rolnicza, uprawiająca również pasterstwo i znająca się na metalurgii. Wraz z nią rozprzestrzeniła się w Afryce Południowej technologia wytopu żelaza (od dawna znana w Afryce Środkowo-Zachodniej, gdzie epoka żelaza nastąpiła bezpośrednio po neolicie). Języki bantu wyparły bliżej nieznane wcześniejsze języki rdzenne w całej południowo-wschodniej części Afryki oraz stały się poważną konkurencją dla reliktowych języków z rodzin nadal istniejących, które utrzymały się głównie w ekologicznie trudnym, niegościnnym dla rolnictwa regionie Kalahari.

Grupa nguni, stanowiąca jedną z gałęzi bantu, wyodrębniła się na południowym wschodzie i częściowo przejęła cechy języków, które zastąpiła. Języki nguni mają systemy fonemów mlaskowych. W języku suazi jest ich tylko sześć. Wszystkie mają to samo miejsce artykulacji (zębowe lub dziąsłowe), ale każdy ma także odpowiednik unosowiony, a niezależnie od tego mogą być także (oprócz stanu podstawowego) przydechowe lub dźwięczno-przydechowe. W języku zulu jest piętnaście mlasków (trzy miejsca artykulacji i pięć sposobów wymawiania), a w języku xhosa osiemnaście (trzy miejsca artykulacji i sześć sposobów wymawiania). Ten ostatni język na także bardzo rozbudowany system spółgłosek niemlaskowych, w tym rozmaite rarytasy omawiane w poprzednich wpisach z tej serii: iniektywne [ɓ] i spółgłoski ejektywne (zwarte i zwartoszczelinowe) jak w języku maja oraz boczną spółgłoskę szczelinową [ɬ] jak w walijskim.

Także inne języki z południowych gałęzi bantu zapożyczyły mlaski od języków lokalnych: na przykład język yeyi znad rzeki Okawango (w Botswanie i Namibii) ma 18 mlasków (choć nie całkiem tych samych co xhosa). Oprócz języków bantu znamy jeszcze jeden przypadek zapożyczenia mlasków: język dahalo z kuszyckiej gałęzi rodziny afroazjatyckiej, używany opodal ujścia rzeki Tana w Kenii, ma cztery fonemy mlaskowe, najwyraźniej przejęte z jakiegoś zaginionego języka substratowego. Dahalo, podobnie jak xhosa, ma także bogaty system spółgłosek, wykorzystujący wszystkie znane ludzkości mechanizmy produkowania strumienia powietrza.

Przykłady te są dla językoznawców ważne, bo dowodzą, że mlaski mogą się szerzyć wskutek kontaktów językowych i tworzyć nowe podsystemy głosek w językach, które ich wcześniej nie miały. Być może coś takiego zaszło w Afryce Południowej tysiące lat temu, gdy głoski mlaskowe stały się regionalną specjalnością, niekoniecznie odziedziczoną po bardzo dalekich przodkach. Mogły się rozwinąć spontanicznie jako warianty wymowy innych, mniej egzotycznych głosek. Nie sposób dziś rozstrzygnąć, czy mlaski południowoafrykańskie są archaizmem, czy innowacją, ale na pewno stanowią cechę unikatową, niespotykaną w innych regionach Ziemi. Właściwie nie wiadomo dlaczego, bo jak wspominałem, nie nastręczają większych trudności w wymowie i nie trzeba mieć DNA łowców-zbieraczy z Kalahari, żeby je poprawnie wymawiać. Poza Afryką mlaski wykorzystano tylko w języku damin. Jest to sztuczny język obrzędowy używany podczas ceremonii rytualnych przez użytkowników języków lardil i yangkaal z rodziny tangkijskiej w północnej Australii. Język damin został celowo obmyślony tak, żeby brzmiał dziwnie, dlatego zawiera głoski o bardzo wymyślnej i osobliwej artykulacji, w tym kilka różnych mlasków.

Małe ćwiczenie: język xhosa ma prawie 10 mln użytkowników, dla których jest językiem ojczystym, i drugie tyle, dla których jest językiem drugim. Jest jednym  z języków oficjalnych RPA, liczebnie drugim po zulu (afrikaans jest dopiero trzeci). Wstyd byłoby nie wiedzieć, jak wymawiać jego nazwę. W opracowanej dla niego ortografii litera x oznacza mlask dziąsłowy boczny [ǁ], czyli trochę jakby azteckie tl, ale wymawiane za pomocą zassania powietrza przez mechanizm mlaskowy, a nie za pomocą powietrza wydychanego z płuc. Dwuznak xh oznacza przydechowy odpowiednik tego mlasku, czyli [ǁʰ]. Cała nazwa wymawiana jest [ǁʰoːsa] (z długą samogłoską o). Pierwsza sylaba ma wysoki ton, ale ten detal pozwoliłem sobie pominąć. A teraz przykład z języka nama: jeśli już trochę go opanowaliśmy, ale rozmówca mówi za szybko i nie wszystko łapiemy, mówimy: ǂause toxoba !hoa re ‘proszę, mów wolniej’, gdzie [ǂ] jest mlaskiem podniebiennym, a trzecie słowo zaczyna się na przydechowy mlask dziąsłowy [!ʰ]. W tym przypadku x nie jest mlaskiem, tylko spółgłoską wymawianą jak polskie ch, a b oznacza szczelinowe [β], wymawiane jak w hiszpańskim lobo ‘wilk’.

Ilustracja

Nagrania mlasków języka nama. Na zalinkowanej stronie mlasku są transkrybowane w trochę inny sposób niż w tym wpisie. Symbol [k] przez znakiem mlasku oznacza jego wersję podstawową, bez dźwięczności bądź nosowości, czyli np. [kǁ] oznacza to samo co moje [ǁ].

https://www.phonetik.uni-muenchen.de/studium/skripten/languagedemos/Demos/nama.html

Etymologie nieoczywiste. Tropem imienia róży z Polski do Persji i z powrotem

Istnieją chętnie zapożyczane słowa-wędrowniczki, które przenoszą się z języka do języka, infekując je na podobieństwo wirusów. Często się zdarza, że to samo słowo trafia z języka A do języka B, wędrując po różnych trajektoriach. Wtedy jego dalekie refleksy, zapożyczane różnymi drogami i w różnym czasie, mogą się różnić tak bardzo, że gdybyśmy nie mieli obszernej wiedzy o językach, które stanowiły ogniwa w łańcuchu zapożyczeń, nigdy byśmy się nie dopatrzyli związku między nimi.

Polskie słowo róża pochodzi od staro-wysoko niemieckiego rōsa albo bezpośrednio, albo za pośrednictwem czeskim. We wczesnym średniowieczu wymowa niemieckiego s (udźwięcznianego w tej pozycji) różniła się od wymowy słowiańskiego z i bardziej przypominała ž, dlatego w starych zapożyczeniach była zastępowana przez tę drugą spółgłoskę, co widzimy w czeskim růže (staroczeskie róžě) i polskim róża (staropolskie różå). Dzisiejsze ó (wymawiane [u]) to zapewne prosta kontynuacja staropolskiego długiego ō [oː], imitującego samogłoskę niemiecką/czeską, choć dawniej kreskowano je bardzo niekonsekwentnie.

Staro-wysoko-niemiecki zapożyczył słowo rōsa z późnej łaciny lub z któregoś z języków romańskich (co niemal na jedno wychodzi). W klasycznej łacinie brzmiało ono rosa (z krótkim [ɔ] i bezdźwięcznym [s]). Słowo to nie wygląda na rdzennie łacińskie, bo dawne *s między samogłoskami udźwięczniało się, dając starołacińskie [z], które następnie uległo zmianie w klasyczne łacińskie [r]. Zatem łacina także zapożyczyła je skądś już po zmianie *s > r. Najprawdopodobniejszym źródłem jest język grecki, w którym występuje rzeczownik rhódon ‘róża’ wraz z dużą liczbą słów pochodnych. Znamy je w postaci zlatynizowanej w terminologii naukowej, gdzie rhodo- oznacza cokolwiek kojarzonego z różami, jak Rhododendron ‘różanecznik’ albo pierwiastek rod (Rh, rhodium, od koloru strąconego związku, z którego został po raz pierwszy otrzymany). Na źródło formy łacińskiej nadaje się greckie słowo rhodéā ‘krzew różany’, ale w zapożyczeniu musiał pośredniczyć jakiś język odpowiedzialny za zastąpienie greckiego [d] przez [s]. Głównym podejrzanym jest etruski, ale szczegóły nie są jasne ze względu na ubóstwo danych.

Greckie słowo jest stare. Występuje w poetyckich złożeniach od czasów Homera (zwłaszcza w utartym wyrażeniu rhododáktulos Ēṓs ‘różanopalca Eos’, czyli bogini jutrzenki). Spotykamy je nawet w archaicznym dialekcie mykeńskim, zapisanym sylabicznym pismem linearnym B. Przymiotnik ‘różany’ (odnoszący się do olejku) pojawia się tam jako wo-do-we (późniejsze greckie rhodóen). Łączne świadectwo zachowanych form dowodzi, że nazwa róży zaczynała się pierwotnie na *wr-, ze spółgłoską „digamma”, która wcześnie zanikła w dialekcie attyckim epoki klasycznej, ale była wymawiana w czasach, gdy powstawały Iliada i Odyseja. Jej refleks zapisywany jako „beta” zachował się także w dialekcie eolskim z Lesbos, gdzie róża nazywała się bródon. Czyli ściśle rzecz biorąc, homerycka Eos była wrododáktulos (brododáktulos w poezji Safony). Przymiotnik mykeński można zrekonstruować fonetycznie jako wr̥dowen (rodzaj nijaki tematu z przyrostkiem -went-), prawdopodobnie z zachowanym sylabicznym [r̩]. Pragrecka forma słowa ‘róża’ (około połowy II tysiąclecia p.n.e.) musiała brzmieć *wr̥don (rzeczownik rodzaju nijakiego o temacie *wr̥do-).

Jest to słowo izolowane w grece, ale odpowiada idealnie prairańskiej rekonstrukcji *wr̥da-/*warda- ‘kwiat, róża’, to słowo zaś jest derywatem od spotykanego w gałęzi indoirańskiej rdzenia czasownikowego *Hwardʰ- ‘rozrastać się’ i ma całą rodzinę indoirańskich kuzynów (np. staroindyjskie várdhate ‘wzrasta’). Podobne słowa oznaczające różę spotykamy na całym Bliskim Wschodzie, poczynając od aramejskiego wardā i arabskiego warda (z aramejskiego) oraz współczesnego hebrajskiego vered aż po ormiańskie vard i gruzińskie vardi. Nie mogą one być wspólnym dziedzictwem prajęzykowym, bo języki, w których występują, należą do kilku różnych rodzin (afroazjatycka, indoeuropejska, kartwelska). Musiały zatem szerzyć się jako zapożyczenia, a ich pierwotne źródło było staroirańskie. Róże odgrywały ogromną rolę w kulturze ludów irańskojęzycznych. Kilka księżniczek perskich i partyjskich, w tym córka Kserksesa I, nosiło imię przekazane przez źródła greckie jako Rhodogoúnē (Rodoguna). Jest to zniekształcenie staroperskiego oryginału Wr̥da-gaunā czyli ‘mająca różaną cerę’.

Róża damasceńska, jedna ze starych hybryd międzygatunkowych pochodzących z Bliskiego Wschodu. Foto: H. Zell. Źródło: Wikimedia (domena publiczna).

Po co jednak importować „imię róży” z dalekich krajów, skoro rodzaj Rosa ma ponad 300 gatunków rosnących dziko w Eurazji, północnej Afryce i Ameryce Północnej? To prawda – i zresztą w wielu językach istnieją słowa oznaczające róże, a zwykle jednocześnie inne kolczaste krzewy, takie jak jeżyny. Nie mówimy jednak o różach w sensie czysto botanicznym, ale o tych zbieranych lub uprawianych (a w końcu poddawanych selekcji hodowlanej) dla okazałych i wonnych kwiatów. Persja i jej okolice to region geobotaniczny, w którym rośnie dziko 20 gatunków róż (nie wspominając o licznych mieszańcach), a zarazem jeden z najstarszych ośrodków ich uprawy oraz eksperymentów hodowlanych. Imponujące ogrody perskie znane są dopiero z czasów dynastii Achemenidów (od 550 r. p.n.e.), ale tradycje ogrodnicze Bliskiego Wschodu są o wiele starsze. W tej części świata wynaleziono również technikę wytwarzania olejku różanego i wody różanej. Róże ozdobne i użytkowe oraz związane z nimi produkty rozprzestrzeniły się z tego centrum wraz z nazwą używaną przez ich pierwszych hodowców.

A teraz, skoro znaleźliśmy się u źródła, wrócimy z niego do Polski inną drogą. Najpierw pozostaniemy przez dłuższy czas w okolicach Persji. Prairańskie *wr̥da-/*warda- rozwinęło się w więlu językach irańskich w słowa podobne do ward-, ale linii rozwojowej języka perskiego jego rozwój poszedł szczególną drogą. W języku średnioperskim (pahlawi, używanym do ok. VII w. n.e.) nagłosowe w zmieniło się w g przed sylabicznym , a sekwencja rd zmieniła się w l. Zmiany te mogą się wydawać osobliwe, a jednak zachodziły w średnioperskim całkowicie regularnie. Na przykład prairańskie słowo *wr̥ka- ‘wilk’ zmieniło się w średnioperskie gurg, a *dzr̥d- ‘serce’ – w średnioperskie dil (nawiasem mówiąc, słowa te są spokrewnione z polskimi wilk i serce). Po zajściu tych zmian dźwiękowych ze staroperskiego wr̥da- zrobiło się średnioperskie gul (dzisiejsze perskie gol).

Woda nazywała się po średniopersku āb (skądinąd ciekawe słowo, ale brak mi tu miejsca, żeby o nim szerzej opowiedzieć). Z ich połączenia powstało złożenie gulāb ‘woda różana’ (nowoperskie golāb). Oznaczało ono produkt uboczny przy produkcji olejku z płatków róży – słodki i aromatyczny płyn używany jako kosmetyk, lek lub składnik napojów i potraw. Zapożyczyli to słowo Arabowie, którzy w VII w. obalili imperium Sasanidów i podporządkowali sobie Persję. W języku arabskim g zmieniało się w j [dʒ], zatem arabska nazwa wody różanej brzmiała julāb lub jullāb. Od Arabów zapożyczyli ją uczeni Europejczycy jako termin medyczny. Po Europie słowo rozchodziło się głównie dzięki średniowiecznej łacinie, w której przybrało ono zlatynizowaną formę iulapium. Stąd mamy np. angielskie julep (współcześnie nazwa słodkiego koktajlu). W XVI w. dotarło do Polski w znaczeniu ‘syrop leczniczy z kwiatów’, spolszczone jako julep (niekoniecznie różany; szczególnie często jest mowa o julepie „fijołkowym”). Najczęściej pojawiało się w formie zdrobniałej julépek.

W kolejnych stuleciach znikło początkowe j. Jest to w języku polskim zmiana nieregularna i trzeba ją jakoś wytłumaczyć. Wyjaśnienie jest dość oczywiste. Zapewne co i rusz na zasadzie etymologii ludowej ktoś kojarzył julépek z czasownikiem lepić się, rzeczownikiem lep i przymiotnikiem lépki/lipki. Słowo bywało zatem zniekształcane w celu dopasowania go do tego skojarzenia. W rezultacie powstał ulepek. Związek etymologiczny z różą został kompletnie zapomniany, więc słowo to oznacza dziś po prostu syrop albo ogólnie cokolwiek słodkiego, to zaś za sprawą konwencjonalnego porównania „słodki jak ulepek”. Większość ludzi zna tylko to wyrażenie i nie ma pojęcia, czym jest lub był ulepek, ale dedukują z kontekstu i z brzmienia wyrazu, że musi to być coś tak słodkiego, że aż się lepi.

A zatem słowa róża i ulepek mają to samo staroirańskie źródło. Dokładniej – róża spokrewniona jest z początkiem słowa ulepek, czyli ul-. Prawda, że trudno w to uwierzyć, dopóki nie zapoznamy się szczegółowo z historią obu słów? A z drugiej strony – róża nie jest spokrewniona z nazwą barwnika lub koloru róż (dawniej pisaną ruż), zapożyczoną z francuskiego rouge, które z kolei pochodzi od łacińskiego rubeus (bez związku ze słowem rosa). Widać na tym przykładzie, że w językoznawstwie (podobnie zresztą jak w biologii) podobieństwo nie musi oznaczać pokrewieństwa, a prawdziwe pokrewieństwo potrafi być głęboko ukryte i niewykrywalne bez drobiazgowej analizy.

Śródziemnomorze Północne, czyli świat języków zaginionych (3). Zanim urósł Rzym: Italia z lotu ptaka

Gdybyśmy spojrzeli na mapę Italii na przykład około 800 r. p.n.e., łaciny w ogóle nie byłoby na niej widać bez silnego szkła powiększającego. Była jednym z wielu dialektów italskich, używanych przez rolniczą ludność w środkowej części półwyspu. Mniej więcej w tym czasie grupa wiosek położonych na wzgórzach wokół centralnej, dość prymitywnie ufortyfikowanej osady na Palatynie, utworzyła lokalną federację. Jej ludność składała z miejscowych klanów posługujących się językiem ludu Latynów. Gmina rozwijała się pomyślnie dzięki strategicznemu położeniu na lewym brzegu Tybru, który stanowił naturalną linię obronną przed sąsiadami z północy, blisko ujścia rzeki, w miejscu, gdzie krzyżowały się szlaki handlowe. Niebawem wioski zrosły się w organizm miejski nazwany Rōma (Rzym), czemu sprzyjały kontakty z założonymi przez Greków koloniami na wyspie Pitʰēkoussai (Ischii) i w Kūmē (Cumae), a następnie w Neapolu. Archaiczna łacina (znana z nielicznych inskrypcji od VII w. p.n.e.) obejmowała dialekt miejski Rzymu i kilka dialektów wiejskich. Jej najbliższym krewnym był język faliski, używany na północny wschód od Rzymu, po etruskiej stronie Tybru, i również posiadający formę pisaną od VII w. p.n.e.

O wiele większy obszar zajmowały języki sabelskie. Należał do nich między innymi umbryjski, język Sabinów i Umbrów, zasiedlających centralną część Apeninów (jego najbardziej archaiczną formę znamy z kilku napisów z VII i VI w. p.n.e.), i oskijski, język Samnitów, którzy dominowali w południowej Italii. Samnici w V w. p.n.e. zajęli tam miejsce dawniejszego ludu Osków, stąd nazwa, pod jaką ich język znany był Rzymianom. Samnici zaczęli używać pisma ok. 400 r. p.n.e. Trzeci ważny język sabelski to południowopiceński we wschodniej części Italii. W formie pisanej znamy go od VI w. p.n.e. Ponadto posiadamy szczątkową dokumentację znacznej liczby innych języków sabelskich. Archaiczne inskrypcje znane są dla języków wolskiego i hernickiego z południowego Lacjum (pierwszy był bliżej spokrewniony z umbryjskim, drugi z oskijskim). We wschodnim Lacjum istniały także inne języki bliskie oskijskiemu, marsyjski i ekwijski. Z centralnej i wschodniej Italii pochodzą krótkie teksty dokumentujące istnienie języków pelignijskiego, marrukińskiego i westyńskiego, a z Kampanii – języka presamnickiego.

Języki sabelskie i latyno-faliskie tworzą wspólnie gałąź italską rodziny indoeuropejskiej. Do Italii przybyły z Europy Środkowej. Choć ich początki trudno dokładnie ulokować w czasie i przestrzeni, wiadomo choć tyle, że łączy je dość bliskie pokrewieństwo z językami celtyckimi i że wraz z nimi musiały się wyodrębnić na północ od Alp, gdzieś na zachodnich peryferiach zasięgu języków indoeuropejskich w epoce brązu. Pod koniec II tysiąclecia p.n.e. Italikowie pojawili się na terenie dzisiejszych Włoch, zajmując głównie centralne i południowe Apeniny oraz żyzny obszar wulkanicznych gleb w Starym Lacjum na południe od Tybru. Zapewne nie była to jednorazowa inwazja, tylko raczej proces stopniowego przenikania na południe kilku fal ludności mówiącej pokrewnymi językami.

Oprócz Italików w ścisłym sensie starożytna Italia została zasiedlona przez kilka innych grup etnicznych mówiących językami indoeuropejskimi. Można tu zaliczyć języki sykulski i elimijski na Sycylii, ale ich dokumentacja jest tak fragmentaryczna, że niewiele więcej da się o nich powiedzieć. Starożytne ludy z regionu Kampanii, znane zbiorowo jako Auzonowie, o których mamy tylko pośrednie informacje i które zostały zasymilowane językowo przez Samnitów, mogły być krewnymi Sykulów i Elimów. Dlatego niektórzy językoznawcy, co prawda na podstawie bardzo wątłego materiału, wyróżniają grupę sykulsko-auzońską, która miałaby reprezentować najstarszą warstwę języków indoeuropejskich w Italii.

Więcej wiemy o języku mesapijskim, który używany był w Apulii (na „obcasie” włoskiego buta) i znany jest od VI w. p.n.e z inskrypcji – dość licznych (ok. 300), ale przeważnie krótkich i zawierających głównie imiona osobowe. W tym przypadku jest jasne, że mamy do czynienia z językiem indoeuropejskim, ale nie italskim. Kultura ludności mówiącej po mesapijsku (zbiorczo nazywanej Japygami) była dość silnie zhellenizowana wskutek kontaktu z potężną grecką kolonią w Taras (Tarencie). Język mesapijski wykazuje szereg zastanawiających zbieżności z greckim i/lub albańskim, zwłaszcza charakterystyczny rozwój fonetyczny niektórych głosek indoeuropejskich, co dodaje wiarygodności starożytnym przekazom o bałkańskim pochodzeniu Japygów. Widoczne są także podobieństwa do ludów starobałkańskich w kulturze materialnej (ceramika i wyroby metalowe) i w strukturze zaświadczonych imion własnych. Często uważa się mesapijski za jedyną udokumentowaną odmianę języka iliryjskiego, ale jak wspomniałem we wpisie o starożytnych Bałkanach, o iliryjskim nie wiemy prawie nic, więc hipotezy o związkach iliro-mesapijskich nie można przy obecnym stanie wiedzy ani obalić, ani potwierdzić.

Na drugim końcu półwyspu, na obszarze dzisiejszego regionu Veneto, mieszkali Wenetowie. Oni także używali pisma od VI w. p.n.e. Odkryto dotąd ponad 200 inskrypcji w języku wenetyjskim. Są one krótkie, ale dostarczają dość informacji, żeby rozpoznać w wenetyjskim członka rodziny indoeuropejskiej. Stolicą Wenetów było Este, dziś niewielkie miasto niedaleko Padwy. Wenetowie słynęli jako handlarze końmi, ale ich inną specjalnością było kontrolowanie południowego końca szlaku bursztynowego, łączącego Bałtyk z Adriatykiem. Związki wenetyjskiego z grupą italską wydają się niewątpliwe, widoczne są jednak także różnice gramatyczne sugerujące, że wenetyjski nie był członkiem gałęzi italskiej w ścisłym sensie. Jego pozycja w drzewie rodowym grupy italo-celtyckiej nie jest jasna. Mógł być bliżej spokrewniony z językami italskimi, celtyckimi lub w ogóle oddzielić się wcześniej od współnego pnia.

Kolejną gałęzią indoeuropejską, która miała swoich przedstawicieli w Italii, były języki celtyckie. Najstarszym z nich był lepontyjski, znany w formie pisanej od VI, a może nawet VII w. p.n.e. Czyni to z niego najdawniej udokumentowany język celtycki. Lepontyjczycy zamieszkiwali obszar wokół podalpejskich jezior Lugano (Szwajcaria) i Como (Włochy). Aczkolwiek powierzchownie podobny do galijskiego, lepontyjski wyodrębnił się wcześnie (być może przed 1000 r. p.n.e.) jako osobny język, zachowując szereg cech archaicznych. W V w. p.n.e. lepontyjski zniknął, a jego miejsce zajął cisalpejski dialekt języka galijskiego, przyniesiony do północnej Italii wraz z migracją kolejną migracją Celtów. Opanowali oni duży obszar zwany Galią Cisalpejską. Nazwy miast takich jak Turyn czy Mediolan mają etymologie celtyckie pochodzące z tego okresu. Prawdopodobnie indoeuropejski (być może spokrewniony z gałęzią celtycką) był język liguryjski w północno-zachodniej Italii, znany jednak wyłącznie z zachowanych nazw własnych.

Grecka „czara Nestora” z kolonii w Pithekoussai. Museo Archeologico di Pithecusae, Ischia, Włochy (domena publiczna). Napis na czarze – w eubejskiej wersji alfabetu greckiego, biegnący od prawej do lewej – głosi (z żartobliwą aluzją do Iliady):

Jam czara Nestora, dobra do picia.
Kto popije z tej czary, tego wnet ogarnie
pożądanie pięknie uwieńczonej Afrodyty.

Indoeuropejczykami byli oczywiście także Grecy, intensywnie kolonizujący wybrzeża południowej części Półwyspu Apenińskiego i Sycylii. Odegrali oni wielką rolę jako ci, którzy sprowadzili do Italii nowinki cywilizacyjne rodem ze wschodniego Śródziemnomorza, a w szczególności własny wynalazek pisma alfabetycznego. Używali go już w VIII w. p.n.e., a niektóre z najstarszych znanych napisów greckich (770 r. p.n.e.) pochodzą właśnie z kolonii italskich. Wszystkie starożytne pisma Italii wywodzą się bezpośrednio lub pośrednio z alfabetu greckiego. Czasem zapominamy, że starożytna Grecja to także zamorskie kolonie. O ich wkładzie w rozwój cywilizacji świadczy choćby fakt, że sycylijskim Grekiem z kolonii w Syrakuzach był jeden z największych matematyków i inżynierów starożytności, Archimedes (III w. p.n.e.).

Przejdźmy teraz do ludów nieindoeuropejskich. Najmniej tajemniczym z nich byli Fenicjanie, równie wszędobylscy i rozmiłowani w dalekomorskim handlu jak Grecy. Posiadali oni na Sycylii, Sardynii, Korsyce i Malcie kolonie, stanowiące część morskiego imperium ze stolicą w Qart adašt ‘Nowe Miasto’, lepiej znanym w wersli zlatynizowanej jako Carthāgō (Kartagina), w dzisiejszej Tunezji. W koloniach rozwinął się dialekt języka fenickiego zwany punickim. Skoro mowa o wyspach, to niewątpliwie posiadały one własną ludność autochtoniczną. Zupełnie nie wiemy, jakim językiem mówiła na przykład ludność Malty przed kolonizacją fenicką, a potem rzymską. Wiemy tylko, że istniała od VI tysiąclecia p.n.e., przybyła z neolitycznej Europy i wznosiła imponujące budowle megalityczne.

Według większości historycznych map Sycylii między indoeuropejskimi Sykulami (na wschodzie wyspy) i Elimami (na zachodzie) mieszkali nieindoeuropejscy Sykanie. Ostatnie badania podważają jednak istnienie takiej grupy etnicznej. Inskrypcje przypisywane Sykanom sprawiają takie problemy interpretacyjne, że niewiele z nich wynika. Sykulowie i Sykanowie to być może alternatywne nazwy tej samej grupy językowej. Jeśli to prawda, to autochtoniczne, przedindoeuropejskie języki Sycylii mogły zniknąć z areny dziejów przed wprowadzeniem na wyspie pisma.

Nie zachowały się w formie pisanej pierwotne języki Sardynii i Korsyki, wysp posiadających w okresie przedpiśmiennym niezwykle ciekawe kultury. Sardowie (po fenicku Šardan) od połowy II tysiąclecia p.n.e. wznosili na wzgórzach Sardynii monumentalne i kunsztownie wykańczane wieże kamienne zwane nuragami. Mogły one tworzyć kompleksy połączone murami. Podobne budowle, choć w o wiele skromniejszej skali, powstawały na Korsyce. Ludy obu wysp dzieliły się na kilka grup etnicznych. Znamy ich nazwy, ale o ich językach wiemy tylko tyle, ile można wydedukować z zapożyczeń w dzisiejszym języku sardyńskim (wywodzącym się z wprowadzonej przez Rzymian łaciny) oraz z analizy nazw miejscowych i plemiennych przekazanych przez autorów starożytnych. Nie wiemy, czy języki te tworzyły jedną rodzinę, ale nie ulega wątpliwości, że były wśród nich języki nieindoeuropejskie.

Nieindoeuropejski był także język północnopiceński (wbrew nazwie niespokrewniony z południowopiceńskim), znany z czterech inskrypcji mniej więcej z VII w. p.n.e., pochodzących ze środkowo-wschodnich Włoch. Tylko jedna z nich jest na tyle długa, że zawiera kilka zdań. Nie rozumiemy z tekstu ani słowa, choć został zapisany pismem alfabetycznym używanym także dla innych języków północnej Italii. Ostatnio pojawiły się wątpliwości dotyczące autentyczności napisów północnopiceńskich, trzeba jednak czasu i starannych badań, żeby tę sprawę rozstrzygnąć. Słynna fibula z Praeneste, z jednym z najstarszych znanych napisów w archaicznej łacinie, uchodziła przez pewien czas za XIX-wieczny falsyfikat, ale obecnie, po badaniach mikroskopowych i analizach chemicznych, zrehabilitowano ją jako autentyk.

Najbardziej znanym językiem nieindoeuropejskim starożytnej Italii był etruski. Przodków Etrusków utożsamia się z twórcami kultury archeologicznej Villanova, która rozwinęła się w IX w. p.n.e. w północno-zachodniej części półwyspu i wprowadziła w Italii epokę żelaza (z opóźnieniem 200–300 lat w porównaniu z Anatolią). Kultura ta miała również wiele wspólnego z kulturą pól urnowych z Europy Środkowej, wiązaną m.in. z ludami italoceltyckimi. Najwyraźniej Etruskowie byli pojętnymi uczniami, łatwo przejmującymi osiągnięcia sąsiadów. Wkrótce po pierwszych kontaktach z kolonistami greckimi w VIII w. p.n.e. Etruskowie zapożyczyli od nich alfabet (obok wielu innych nowinek kulturalnych) i zmodyfikowali go nieco, adaptując do zapisu własnego języka. W tym też czasie obszar zajmowany przez Etrusków rozrósł się znacznie. Poza właściwą Etrurią (dzisiejsza Toskania) objął północne Włochy aż po dorzecze Padu, a na południu Kampanię. Budowali też okręty na wzór greckich i skolonizowali Korsykę.

Etruskowie, podobnie jak Grecy, nie tworzyli scentralizowanego państwa, ale posiadali wspólną tożsamość etniczno-językową, spajającą ligę wielu lokalnych miast-państw. Sami siebie nazywali Rasna, co oznaczało po prostu ‘lud’; słowo to odnosiło się nie tyle do przynależności etnicznej, co do stanu społecznego: oznaczało obywateli Etrurii cieszących się pełnią praw politycznych. Grecy nazywali Etrusków Tursēnoi, Tursānoi lub Turrhēnoi (Tyrrenowie). Stąd nazwa Morza Tyrreńskiego, po którym żeglowała flota etruska. Element *turs– pojawia się także w określeniu Etrusków używanym w językach italskich, *turs-ko-. Stąd po uproszczeniu fonetycznym powstało łacińskie tuscus ‘etruski’, czyli podstawa etymologiczna dzisuejszej nazwy Toskanii. Z prefiksem *e- (być może pochodzenia etruskiego) mamy starożytną nazwę Toskanii, *E-trūs-ia; pochodzi od niej klasyczne łacińskie Etrūria (z regularną zmianą s > r między samogłoskami) i określenie jej mieszkańców, E-trūs-cī. Nie jest jasne, w którym z języków przerzucających sobie tę nazwę z rąk do rąk powstał wariant z przestawką głoski [r] (*turs- > *trūs-). Możliwy jest związek *turs- z greckim słowem tursis/turrhis ‘wieża’, zapożyczonym z niewiadomego źródła. Grecka nazwa Etrusków oznaczałaby według tej hipotezy ‘lud mieszkający w wieżach’. Mogło się to odnosić do miast etruskich, często wznoszonych na urwistych wgórzach. Trzeba jednak pamiętać, że Grecy tak samo jak Etrusków nazywali rozmaite populacje „autochtoniczne”, zwłaszcza na Wyspach Egejskich. Notabene – łacińskie słowo turris, zapożyczone z greki, dostało się za pośrednictwem starofrancuskim do języka angielskiego, gdzie występuje dziś jako tower.

O pochodzeniu Etrusków napisano tomy. Istnieją dwie konkurencyjne hipotezy, zresztą obie sięgające starożytności. Jedna, autochtoniczna, twierdzi, że Etruskowie byli po prostu miejscową ludnością przedindoeuropejską północno-zachodniej Italii. Druga teoria głosi, że Etruskowie przybyli morzem z Anatolii. Próbowano nawet łączyć element etnonimiczny *turs- z nazwą Troi. Dziś przeważa pierwszy pogląd. Wspierają go badania genetyczne, niewskazujące na napływ ludności z Azji Mniejszej do Italii w epoce brązu lub żelaza. Nie widać też (poza ewentualnymi zapożyczeniami kulturowymi) jakichkolwiek związków języka etruskiego z coraz lepiej zbadanymi językami starożytnej Anatolii. Popularne dawniej koncepcje o przynależności języka etruskiego do gałęzi anatolijskiej rodziny indoeuropejskiej są obecnie nie do utrzymania. Im więcej wiemy o etruskim i o językach anatolijskich, tym oczywistszy jest brak pokrewieństwa między nimi.

Znamy jednak dwa języki blisko spokrewnione z etruskim. Jeden to język recki, którego zabytki pochodzą ze wschodnich Alp (częściowo w granicach Italii, częściowo już poza nimi). Teksty reckie – jak to bywa – są liczne, ale krótkie. Drugi język (a może tylko dialekt), lemnijski, znany jest z dwóch inskrypcji z VI w. p.n.e., odkrytych na wyspie Lemnos na Morzu Egejskim i zapisanych wariantem archaicznego alfabetu etruskiego. Ta odległa lokalizacja była używana jako argument na rzecz anatolijskiego pochodzenia Etrusków, ale o wiele bardziej prawdodobne jest istnienie na wyspie etruskiej kolonii handlowej. Etruski, recki i lemnijski łączy się w małą, reliktową rodzinę językową nazywaną tyrreńską.

Wbrew nimbowi tajemniczości, jaki otacza Etrusków, o ich języku wiemy całkiem dużo. Nie tylko potrafimy go czytać w tym sensie, że znamy wartość fonetyczną liter, ale też rozumiemy większość tekstów. Korpus języka etruskiego obejmuje ponad 10 tysięcy inskrypcji. Problem polega na tym, że inskrypcje etruskie są z reguły krótkie i przewidywalne, jeśli chodzi o tematykę. 60% z nich to napisy nagrobne, informujące nas w najlepszym razie, że np. „Larth Tute, spłodzony przez Arntha Tute i Ravnthu Hathli, pełnił siedmiokrotnie urząd magistrata i raz urząd purtšvana. Zmarł w wieku 72 lat”. Jest też wiele napisów własnościowych, np. „Jestem puzderkiem pięknej Spurii” i wotywnych. Niektóre zawierają tylko imiona osobowe. Tylko siedem napisów ma więcej niż 50 słów. Najdłuższy (i jedyny naprawdę długi) zachowany tekst jest o ponad połowę krótszy niż niniejszy wpis.

Ten „długi” tekst to Liber Linteus, rytualny kalendarz przypominający, któremu bóstwu należy składać ofiary w danym dniu miesiąca. Spisany został na lnianym płótnie w IV lub III w. p.n.e. Przetrwał cudem: albo etruscy uchodźcy zabrali go z sobą do Egiptu, albo trafił tam sprzedany po utracie znaczenia religijnego. W jakiś sposób znalazł się w posiadaniu rodziny krawca z Teb, ten zaś pociął go na pasy i użył go do owinięcia zwłok swojej zmarłej żony. Mumia krawcowej została w 1848 r. zakupiona w Egipcie przez chorwackiego turystę, emerytowanego urzędnika monarchii austrowęgierskiej, i po różnych perypetiach trafiła do Muzeum Archeologicznego w Zagrzebiu. W 1877 r. zorientowano się, że tekst na spowiciu mumii nie jest hieroglificzny, ale dopiero po całej serii dalszych badań rozpoznano go w 1892 r. jako etruski.

Nowo odkryte rzeźby z brązu z etruskiego sanktuarium San Casciano dei Bagni (Toskania/Etruria). Zwróćcie uwagę na napis na szyi rzeźby po lewej: korpus inskrypcji etruskich wciąż się powiększa. Foto: Ministerstwo Kultury Włoch. Źródło.

Trudno się dziwić, że ze względu na naturę zachowanych tekstów słownictwo etruskie znamy bardzo wybiórczo. Najlepiej zachowała się terminologia religijna związana z oddawaniem czci bogom. Znamy też nazwy relacji rodzinnych, miesięcy i urzędów publicznych, liczebniki, słowa opisujące różne rodzaje naczyń ceramicznych, wiele imion osobowych i nazw miejscowych, ale np. stosunkowo niewiele czasowników innych niż ‘żyć’, ‘umrzeć’, ‘dać’, ‘poświęcić’ czy ‘ofiarować’. Bardzo podobne względy ograniczają naszą znajomość oskijskiego czy umbryjskiego. Po prostu żaden język starożytnej Italii (z wyjątkiem łaciny, a i to poczynając od III w. p.n.e.) nie wykształcił w pełni rozwiniętej literatury. Zapewne też bardzo mały ułamek populacji potrafił biegle pisać i czytać. Niewątpliwą zasługą Etrusków jest natomiast rozpowszechnienie idei alfabetu. Kilka ludów staroitalskich, jak Sykulowie i Japygowie, zapożyczyło alfabet wprost of Greków, natomiast znaczna większość (w tym Rzymianie) wzorowała swoje pismo na etruskim. Od jednej z północnych wersji alfabetu etruskiego pochodzi nawet germańskie pismo runiczne, choć okoliczności tego konkretnego eksportu idei dotąd w pełni nie wyjaśniono.

Szczyt potęgi Etrusków przypada mniej więcej na VII-V w. p.n.e. W VI w. pod ich wpływem politycznym znalazł się Rzym, przez pewien czas rządzony przez królów pochodzenia etruskiego. Łacina zapożyczyła z etruskiego kilkadziesiąt słów, a ponadto Rzymianie (również pojętni uczniowie) przejęli od Etrusków wiele elementów życia politycznego, organizacji społecznej i kultu religijnego, nie wspominając o zamiłowaniu do budowy solidnych dróg oraz zapatrzeniu w cywilizację, sztukę i architekturę grecką. Według rzymskich podań na początku V w. p.n.e. Rzymianie wygnali etruskiego władcę znanego jako Tarkwin Pyszny i ustanowili republikę. Potem podporządkowali sobie miasta-państwa Lacjum, a po stu latach wkroczyli na etruską stronę Tybru, burząc miasto Weje. Był to początek zawrotnej kariery Rzymu, a jednocześnie początek końca Etrusków. Osłabiła ich sodatkowo ekspansja Samnitów w Kampanii i celtyckich Galów w północnej Italii.

To, co się działo później, włącznie z wojnami samnickimi i punickimi oraz podbojem Galii Cisalpejskiej, to dobrze znane rozdziały historii powszechnej. Nie ma potrzeby ich tutaj streszczać. Zwrócę tylko uwagę na konsekwencja językowe. Na ziemiach dostających się pod władzę Rzymu szerzyła się łacina, wypierając języki lokalne. Nie tyle przemocą, co raczej siłą swojego agresywnego prestiżu. Podbite ludy często traktowały używanie łaciny nie jako smutną konieczność, ale jako przywilej. O ile do IV w. p.n.e. łacina była, podobnie jak inne języki Italii, utrwalana w nielicznych napisach, to w III w. zaczęła konkurować z greką jako język literacki. Pisano po łacinie fraszki, komedie, oracje polityczne, traktaty o uprawie roli, kroniki historyczne, encyklopedie, opisy obcych krajów, pamiętniki, rozporządzenia administracyjne i raporty wojenne, prowadzono ożywioną korespondencję itd. Znaczna część tej literatury była wielokrotnie kopiowana, co sprzyjało jej przetrwaniu do naszych czasów. Znajomość sztuki pisania i czytania stała się rozpowszechniona, przez co wzrastał prestiż łaciny i pożytek z jej znajomości.

Ale skutki dominacji jednego języka były zabójcze dla pozostałych. W ciągu stu lub dwustu lat języki dotąd w żadnym stopniu niezagrożone, używane przez wielokrotnie większe wspólnoty językowe niż archaiczna łacina, ważne kulturowo i imponujące sąsiadom, całkiem znienacka znalazły się na skraju wymarcia. Większość niełacińskich języków Italii zanikła w II lub I w. p.n.e. Jednym z najsłynniejszych zaginionych dzieł starożytnych jest Tyrrhenica, historia Etrurii w 20 księgach, spisana przez Tyberiusza Klaudiusza Nerona Germanika (zm. w 54 r. n.e.), lepiej znanego jako cesarz Klaudiusz. Jeśli wierzyć przekazom, Klaudiusz był zapalonym etruskologiem i opracował również słownik języka etruskiego, korzystając z danych zbieranych wśród ostatnich rodzimych użytkowników, jacy jeszcze żyli. Niestety słownik także zaginął, co trudno odżałować: dla dzisiejszych badaczy byłoby to źródło bezcenne. Pod koniec I w. n.e. po etrusku nie mówił już nikt.

Podsumujmy: język jednego miasta i niezbyt rozległej wiejskiej okolicy po kilkuset latach spokojnego lokalnego rozwoju nagle ekspandował w szalonym tempie, a jego wpływ doprowadził w krótkim czasie do wymarcia tak wielu języków, że wręcz trudno je policzyć (nie o wszystkich posiadamy wiarygodne informacje). Szacując z grubsza, w ciągu 400 lat w samej Italii i na związanych z nią wyspach znikło około 30 języków należących do więcej niż jednej rodziny językowej. Przykład ten pokazuje, jak łatwo zdestabilizować z pozoru trwały „ekosystem” językowy.

Dodatkowa lektura

Badania nad fragmentarycznie zachowanymi językami starożytnej Italii to domena bardzo specjalistyczna i trudno dostępna dla laików, ale mamy na szczęście nieco publikacji popularyzujących etruskologię. Szczególnie warta polecenia jest niewielka, ale bardzo treściwa i obficie ilustrowana książka Larissy Bonfante (1990), Etruscan, wydana przez British Museum Press. Polski przekład Witolda Dobrowolskiego, Język etruski, wydało w 1998 r. Wydawnictwo RTW.

O pochodzeniu Etrusków: https://archeologia.com.pl/etruskowie-i-zagadka-ich-pochodzenia/