Chemia i alchemia umysłu – narkotyki szyte na miarę.

W ostatnim wpisie wspomniałem o tym, że oprócz kannabinoidów roślinnych i tych, które produkuje nasz organizm na własne potrzeby (endogennych), istnieją również kannabinoidy syntetyczne będące produktem chemików mniej lub bardziej świadomych tego, co robią. Z pewnością wielu z was łączy te środki z tzw. „dopalaczami” – i poniekąd słusznie, choć z pewnością nie to było intencją autorów.

Trzy najbardziej znane serie takich związków to JWH, HU i CP. Pierwsza z nich pochodzi od inicjałów Johna Williama Huffmana, który odkrył ponad kilkadziesiąt związków chemicznych działających w sposób podobny do kannabinoidów występujących naturalnie; większość z nich została również wykryta w produktach znanych jako „dopalacze” i niedługo później zdelegalizowana. Serię związków HU należy czytać jako „odkryty na Hebrew University”. Większość odkrytych związków okazała się być od 100 do 800 razy bardziej aktywna od THC. Ostatnia, czyli CP, to skrót od cykloheksylofenolu. Seria ta powstała w ramach badań firmy Pfizer. Związków tych w różnych dopalaczach zarejestrowano dobrze ponad kilkaset. Po ich delegalizacji natychmiast pojawiły się nowe, które okazały się być skrajnie niebezpieczne w stosunku do swoich, i tak niebezpiecznych, poprzedników. Kiedy na listę trafiał związek XX-XXXX, to zaraz pojawiał się 4X-XX-XXXX i tak dalej. Proces dodawania takich, jak to się mądrze nazywa, „grup funkcyjnych”, które zmieniają właściwości związku i jego dalsze reakcje nie jest trudny – niektóre z nich da się przeprowadzić w warunkach garażowych przez osobę, która potrafi czytać instrukcje. Jeśli ktoś potrzebuje się przekonać na własne oczy, że jedna taka grupa potrafi istotnie zmienić to, jak związek reaguje, to przypominam, że z jakiegoś powodu metanol i etanol nie stoją w sklepie na jednej półce.

O ile działanie kannabinoidów zawartych w kwiatach konopi jest mniej więcej przewidywalne i zwyczajnie dobrze przez ludzkość poznane na przestrzeni tysięcy lat, to o działaniu tych nowych niewiele wiadomo. Kannabinoidy zawarte w marihuanie wpływają na siebie wzajemnie i wiążą się z receptorami w naszych komórkach dość słabo, ale w przypadku dopalaczy zażywa się ogromne ilości czegoś, czego działania nie da się przewidzieć, a co wyjątkowo mocno wiąże się ze wspomnianymi receptorami. O ile konopi nie da się przedawkować, o tyle w przypadku tych substancji jest to możliwe. Problem tkwi w tym, że w przypadku przedawkowania nie bardzo wiadomo, co robić.

Niby należałoby sięgnąć po „odtrutkę”, tak jak się robi w przypadku heroiny (nalokson). Ta substancja wiąże się z receptorami opioidowymi mocniej niż heroina, a więc wypiera ją. W przypadku „syntetycznej marihuany” nie dysponujemy takimi substancjami. Dodatkową przeszkodą jest to, że o ile zatrucie heroiną łatwo rozpoznać, to w przypadku takich dopalaczy nigdy nie wiadomo, z którym numerem w serii mamy konkretnie kontakt i ile ich właściwie było w konkretnej torebce dopalaczy – a jak kontynent długi i szeroki, znaleziono tam wszystko: od kannabinoidów poprzez witaminę E i kofeinę, na winylu kończąc.

Oczywiście wśród dopalaczy znajdziemy nie tylko takie mające imitować działanie marihuany. Związków mogących imitować działanie dobrze znanych substancji psychoaktywnych jest aktualnie ponad dwanaście tysięcy. Tak więc na pewno są tam również takie, które mogą imitować działanie środków takich jak kokaina, meskalina, psylocybina, DMT, amfetamina itp. I jest ich całe mnóstwo: część jest wynikiem badań naukowych, a część – sposobem na obejście prawa. Przykładem mogą być tu pochodne katynonu i efedryny: jedna i druga substancja jest pochodzenia naturalnego. Wytwarzane są przez rośliny znane jako czuwaliczka jadalna i przęśl chińska. Te substancje mają, podobnie jak kokaina pozyskiwana z krasnodrzewu pospolitego, działanie pobudzające. I znów: gdy zakazano substancji względnie prostych, pojawiły się kolejne, coraz bardziej rozbudowane.

Osobną grupą są związki odkryte lub przebadane przez człowieka znanego jako Aleksander „Sasza” Shulgin i jego żonę, Ann. Są oni znani z badań nad fenyloetyloaminami i tryptaminami. O ile nazwy brzmią dość nieprzyjemnie, to jestem przekonany że każdy wie, czym są substancje takie jak serotonina czy tryptamina lub fenyloetyloamina – nawet jeśli nie kojarzycie tych nazw, to na pewno wiecie, że jest coś takiego jak hormony i neuroprzekaźniki, które mają wpływ na to, jak działa nasz organizm: od banalnych odczuć głodu i snu, po kwestie tak złożone, jak przywiązanie czy śnienie. Shulgin wraz z małżonką badał i opisywał takie związki, jak m.in MDMA, znane szerzej jako „ecstasy”. Dwie najbardziej znane publikacje które wyszły spod ich rąk, to „TiHKAL” i „PiHKAL”. Można w nich znaleźć opisy związków, które sami wytworzyli, wraz z opisem ich działania.

Jak widać, „dopalacze” lub „designer drugs” to nie tylko „trucizna”, a efekt coraz bardziej rozbudowanych zakazów, które zamiast przynieść efekt, przyniosły coraz bardziej złożone substancje szyte na miarę danego zakazu. Tak jak nie przyniosła efektu prohibicja związana z alkoholem. tak samo efektem tej są substancje mniej znane, mocniejsze w działaniu i po prostu groźne, bo wytwarzane przez ludzi bez wiedzy w warunkach urągających jakimkolwiek standardom.

(c) by Lucas Bergowsky
Jeśli chcesz wykorzystać ten tekst lub jego fragmenty, skontaktuj się z autorem
.

Chemia i alchemia umysłu – konopie.

Przyznam że mam dwie pasje – jedną jest dłubanie w tym jak działa Wszechświat, zwłaszcza na najniższym z poziomów, gdzie mogę podziwiać potęgę rzeczy małych. Drugą, jak pewnie niektórzy wywnioskowali z wpisu o Mikołaju i muchomorze, są substancje psychoaktywne i ich rola w życiu oraz kulturze homo sapiens.

Tak, ludzkość używała różnych roślin, grzybów, żywic, ekstraktów, wydzielin różnych organizmów etc. celem zmiany stanu świadomości mniej więcej od zawsze. Dowodów na to dostarczają archeolodzy i nie tylko.

Zacznijmy może od marihuany która oczywiście jest z konopi, zwanych popularnie indyjskimi choć moim zdaniem bliższa prawdy byłaby nazwa „tybetańskie” lub „chińskie” bo właśnie tam około 4 tysięcy lat temu znajdujemy dowody na pozyskiwanie z nich rzeczy takich jak olej czy włókna. Warto przypomnieć iż pierwszy papier pojawił się właśnie w Chinach i był wytwarzany z włókien konopnych. Dalsze wykopaliska wzdłuż słynnego „Jedwabnego Szlaku” pokazały iż już 2,5 tysiąca lat temu konopie były używane z pewnością jako używka rytualna. W miejscu pochówku znaleziono drewniane przedmioty przypominające fajki w których znaleziono spalone resztki konopi. Do podobnych odkryć doszło w Izraelu, jeśli wierzyć tamtejszym badaczom olej używany do rytualnych namaszczeń zawierał w sobie m.in kwiaty konopi. Herodot również opisywał rytuały Scytów polegające na spalaniu kwiatów na rozgrzanych kamieniach w małych pomieszczeniach do których otwory były zasłonięte grubymi tkaninami.

Zapewne wielu z was słyszało określenia takie jak „sativa” czy „indica” lub mogło natrafić w różnych artykułach opowieści dziwnej treści na temat literek takich jak „złe THC”, „lecznicze CBD”, „marihuana medyczna” itp. To teraz wyjaśnijmy sobie pokrótce co jest co 🙂

fot. domena publiczna.

Kiedyś traktowano te rośliny jako osobne gatunki tymczasem są to po prostu odmiany konopi siewnych. To co nazywamy „sativą” powinno być nazywane poprawnie „indicą” a to co nazywa się „indicą” powinno być nazywane „afghanicą” biorąc pod uwagę miejsca występowania i pochodzenie samych roślin. Trzecią z odmian jest odmiana dzika. Okazała się ona niezwykle cenna gdyż dojrzewa po osiągnięciu odpowiedniego wieku stąd popularnie odmiany z domieszką jej genów to tzw. „automaty”.

Dla mnie jest jednak istotne iż obecnie praktycznie nie występują rośliny które powstały inaczej niż w toku wielokrotnego krzyżowania różnych odmian. Nawet w najlepszych holenderskich czy kalifornijskich coffeshopach nie da się kupić czegoś bo byłoby wyłącznie „sativą” lub „indicą, w tych kanadyjskich również. Ważnym jest również to że nie istnieją rośliny które nie zawierałyby kannabinoidów czyli THC, CBD, CBG i innych związków. Są one produkowane naturalnie i zapewne stanowiły dla rośliny ochronę przed szkodnikami. Ważnym jest również to że sama roślina nie zawiera żadnego z tych związków w takiej postaci. Wszystkie należy zapisać z dodatkowym „A” na końcu. Owo „A” informuje nas w tym przypadku że dany związek jest w formie kwasu. Takie THCA jest związkiem absolutnie niepsychoaktywnym który rozkłada się pod wpływem temperatury. Właśnie dlatego takie popularne jest spalanie kwiatów w formie „jointów” czy wyrób np. ciast i ciastek.

Oprócz wyżej wymienionych związków z rodziny kannabinoidów konopie zawierają również mnóstwo innych substancji które mają wpływ na jej smak i zapach. Mowa tu o terpenach takich jak alfa-pinen, mircen czy tlenek kariofilenu do wykrywania którego są szkolone psy policyjne. Co ciekawe substancje zawarte w konopiach zdają się na siebie wzajemnie wpływać gdyż zaobserwowano różne efekty przy podawaniu pojedynczych związków w stosunku do „miksu” zawartego w roślinie. Prawdopodobnie różne efekty zgłaszane przez użytkowników wynikają właśnie z różnic stosunków THC do CBD etc.

To że nasze organizmy reagują na te substancje wynika z tego że nasz organizm sam produkuje podobne związki nazywane endokannabinoidami. Przykładem może być tu np. anandamid. Mamy z nim kontakt już w życiu płodowym. Do takich wniosków doszli naukowcy z zespołu Sudhansu Dey z Vanderbilt Univeristy Medical Center w Nashville którzy w toku swoich prac odkryli iż ten związek bierze udział w procesie implantacji zarodka. Anandamid jest wydzielany również przez nasz organizm w czasie snu i relaksu oraz w wyniku intensywnego wysiłku fizycznego. Tak, niewykluczone że tzw. „euforia biegacza” to efekt odurzenia kannabinoidami produkowanymi przez nasz własny organizm.

Skoro nasz organizm posiada receptory zdolne rozpoznania związków które produkuje sam to jest w stanie rozpoznawać również związki z tej samej rodziny które dostarczamy mu z zewnątrz. Skoro działa na nas anandamid wydzielany przez nasz organizm to zadziała również ten sam występujący np. w kakaowcu. Skoro anandamid należy do tej samej rodziny co THC czy CBD więc można oczekiwać że te związki zadziałają przynajmniej podobnie choć z różną mocą. Istnieją również kannabinoidy pozyskane drogą syntezy i tu wyraźnie zaznaczam że należy je omijać szerokim łukiem. Często znajdują się w składzie różnych „dopalaczy” i są bardzo niebezpieczne gdyż działają w sposób gwałtowny i bardzo nieprzewidywalny. O ile te „naturalne” nie stanowią żadnego zagrożenia gdyż ich przedawkowanie jest praktycznie rzecz biorąc niemożliwe o tyle działanie i dawkowanie „sztucznych” udowodniły że są to jedne z groźniejszych substancji znanych ludzkości.

Na koniec dodam również że jedyną różnicą pomiędzy „marihuaną medyczną” a „rekreacyjną” jest wyłącznie certyfikacja i staranność hodowli. Rośliny które stosuje się do łagodzenia objawów różnych chorób są dokładnie tymi samymi które można znaleźć, tam gdzie to legalne, w sklepach.

Sam temat „narkotyków” bardzo chętnie rozwinę i chętnie odpowiem na wszelkie pytania.

(c) by Lucas Bergowsky
Jeśli chcesz wykorzystać ten tekst lub jego fragmenty, skontaktuj się z autorem
.