Skąd się wzięły słowa, które łamią nam język

Ten wpis jest częścią cyklu: Etymologiae. O pochodzeniu słów

W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie
f ʂtʂɛbʐɛʂɨɲɛ xʂɔw̃ʂtʂ bʐmi f tʂʂtɕiɲɛ
Jan Brzechwa

Tak się składa, że słowa jednego z najsłynniejszych polskich łamańców językowych, postrachu ludzi uczących się naszego języka, są interesujące nie tylko połączone w zdanie, ale również indywidualnie. Nie ma w tym nic dziwnego, bo słowa trudne w wymowie są nieraz trudne właśnie dlatego, że rozwijały się w jakiś ciekawy, nietypowy sposób. Dzięki temu często stanowią wyzwanie dla etymologów.1 Zajmiemy się nimi kolejno, pomijając tylko przyimek w. Nie dlatego, żeby nie był interesujący, ale po prostu nie wygląda osobliwie i nie sprawia wielkich trudności fonetycznych.

Szczebrzeszyn

Szczebrzeszyn to nazwa dziwna, nadana w XIV w. i od początku występująca w tej samej formie. Ponieważ kilkaset lat później nikt już nie pamiętał, skąd się wzięła, wymyślono kilka etymologii ludowych, czasem zabawnych, ale z naukowego punktu widzenia bezwartościowych. Widoczna w niej końcówka -in (po niektórych spółgłoskach -yn) zazwyczaj tworzy nazwy własnościowe od imion zakończonych na -a. To, że mamy z nią do czynienia w przypadku Szczebrzeszyna, potwierdza tradycyjna forma przymiotnika szczebrzeski (dziś oficjalnie szczebrzeszyński, ale w Zamościu nadal istnieje ulica Szczebrzeska). W dawnej polszczyźnie przed dodaniem formantu -ski usuwano niektóre przyrostki tworzące nazwy miejscowości, jak -in/-yn, a także -ice. Dlatego puszcza leżąca blisko Niepołomic nazywała się dawniej Niepołomska. Od imienia takiego jak Jarota (skrócona wersja Jarogniewa, Jaromira czy Jarosława) tworzono nazwę miejscowości Jarocin, a od niej przymiotnik jarocki (zachowany jako nazwisko).

Biorąc to wszystko pod uwagę, mamy prawo przypuszczać, że nazwa Szczebrzeszyna pochodzi od imienia *Szczebrzecha (a może *Szczebrzesza). Pojawia się tu jednak pewna trudność: takie imię nie jest nigdzie udokumentowane. Trudno w nim nawet wyróżnić jakikolwiek sensowny składnik słowiańskich nazw osobowych – czy to polskich, czy staroruskich. Gdybym miał postawić na najbardziej prawdopodobną hipotezę, założyłbym się, że mamy do czynienia ze zniekształconym imieniem pochodzenia germańskiego: Sigiberht > niemieckie Siebrecht. Wiemy, że nasi przodkowie adaptowali je czasem jako Czebracht/Szczebracht – stąd Szczebrachcice, dawna nazwa Skarbiszowic w województwie opolskim. Szczebrzeszyn, choć pełen słowiańskiego szelestu, być może nie jest aż tak arcypolski, jak by się zdawało.2

Chrząszcz

Nazwa chrząszcz < *xręstjь ma, jak się można domyślić, związek z chrzęstem i chrząstką. Wszystke te wyrazy zawierają słowiański rdzeń czasownikowy *xręst- ‘chrzęścić, chrupać, trzeszczeć’, tworzący różne formy pochodne (np. *xręstiti, *xręstati). Istniał też równolegle inny wariant rdzenia, z samogłoską nosową tylną: *xrǫst- (stąd takie nazwy chrząszcza jak staropolskie chrąst lub chrąszcz, ukraińskie xrušč, czeskie chroust).3 Przyczyna tej wariantywności nie jest jasna. Być może rzeczownik ulegał wpływowi czasownika i starszy chrąst zmienił się w chrząszcza przez analogię do chrzęszczenia, a może zatarła się różnica znaczenia między dwoma pokrewnymi wyrazami (*xręstjь mogło oznaczać chrząstkę, żwir i w ogóle wszystko, co chrzęści, więc i owada o twardym pancerzyku).

Bliskoznacznym i podobnym słowem jest chrabąszcz, także poświadczony już w najdawniejszej polszczyźnie. Chrabąszcz wydaje się związany etymologicznie z prasłowiańskim *xrobati (w polskim zachowała się forma częstotliwościowa chrobotać, a także derywat *xrobakъ > chrobåk > robak).  W dość licznych wyrazach słowiańskich nagłosowe *x- jest obocznym wariantem *sk- (często właśnie przed spółgłoską *r), a zatem *xrobati to alternatywna forma słowa *skrobati > skrobać, które z kolei pochodzi od praindoeuropejskiego pierwiastka czasownikowego *skrebh o tym samym znaczeniu (patrz też prasłowiańskie *skrebti > rosyjskie skrestí ‘zdrapywać’). Istnieje kilka rdzeni indoeuropejskich o podobnym brzmieniu i znaczeniu, choć niesprowadzalnych do jednej formy. Były one niezależnie utworzonymi wyrazami dźwiękonaśladowczymi sugerującymi skrobanie lub drapanie  (wystarczy wspomnieć kraby, skarabeusze itd.). Zauważmy, że takie onomatopeje nie muszą być świeżej daty: niektóre utworzono tysiące lat temu, a mimo to do dziś zachowały swój „chrzęszczący” charakter.

Chrabąszcz wygląda na twór hybrydowy – wynik kontaminacji, czyli wpływu jednego słowa na inne o podobnym znaczeniu: chrząszcz × chrob-chrabąszcz. Ale wróćmy do chrząszcza, który po prasłowiańsku nazywał się *xrǫstъ, ewentualnie *xręstjь. Jego dzieje przedsłowiańskie nie są jasne, choć zapewne także pierwotnie zaczynał się na *skr- i także miał wartość dźwiękonaśladowczą. Obawiam się, że musimy na tym poprzestać, bo dalsza dyskusja byłaby zbyt specjalistyczna i jednocześnie zbyt spekulatywna. I tak już sporo się dowiedzieliśmy o historii i koneksjach chrząszcza.

Ryc. 1.

Brzmieć

Z całego zdania o chrząszczu najmniej zagadkowy jest czasownik brzmi. Kiedy w języku polskim wyraz zaczyna się na dziwną i trudną w wymowie grupę trzech spółgłosek, możemy śmiało domniemywać, że grupa ta powstała wskutek zaniku jednego z dwóch prasłowiańskich „jerów” (samogłosek krótkich i nienapiętych o wysokiej artykulacji, z tendencją do redukcji w warunkach, o których już kiedyś pisałem): przedniego *ь lub tylnego *ъ. Ponieważ rz pochodzi od dawniejszego ř, które z kolei było wynikiem zmiękczenia słowiańskiego *r przed samogłoskami przednimi, wszystko jest jasne: polskie brzm- musi pochodzić od prasłowiańskiego *brьm-. Tu pominę różne etapy rozumowania językoznawców historycznych i wyjawię od razu, że *brьm- wywodzi się z bałtosłowiańskiego *brim- odzwierciedlającego jeszcze wcześniejsze *bhrm̥- (kółeczko oznacza sylabiczność spółgłoski), stanowiące tzw. stopień redukcji pierwiastka indoeuropejskiego *bhrem- o znaczeniu ‘brzmieć’.

Istniał też inny podobny pierwiastek, *ghrem-, od którego pochodzą polskie słowa grom, grzmieć i grzmot. Te dwa rytmujące się rdzenie nie były z sobą spokrewnione, ale utworzono je w podobny sposób, wykorzystując głoski często pojawiające się w słowach nacechowanych symbolizmem dźwiękowym – niekoniecznie onomatopeicznych w ścisłym sensie, ale w każdym razie o właściwościach fonetycznych skorelowanych ze znaczeniem.4

Stopień pełny *bhrem- widzimy np. w łacińskim fremō/fremere oznaczającym ‘wydawać głośny dźwięk (np. ryczeć, rżeć, warczeć, buczeć)’. Czasownik polski pochodzi od jednego z tematów czasownikowych opartych na tym samym pierwiastku, *bhrm̥-h1je-, który rozwinął się w prasłowiańskie *brьměti. Jak widać, język praindoeuropejski też nie należał do łatwych w wymowie.

Trzcina

Etymologia słowa trzcina jest pełna niespodzianek. Zacznijmy od tego, że widoczny na jego końcu formant -ina tworzył rzeczowniki oznaczające nagromadzenie czegoś (np. brzezina, dębina, sośnina, olszyna, buczyna). Trzcina rośnie gromadnie, więc łatwo utożsamić nazwę rośliny z tworzonymi przez nią zaroślami. Zatem trzcina to nagromadzenie… no właśnie – czego? Co to jest „trzć”? Jak już wiemy, tam, gdzie język polski zawiera jakąś dziwną zbitkę spółgłosek, musi się czaić jakiś prasłowiański jer. Ale który i gdzie? W tym przypadku mamy pewien problem, bo spółgłoski stłoczone po zaniku samogłoski mogą ulegać modyfikacjom artykulacyjnym, jak gdyby próbowały się umościć na nowo w nagłosie wyrazu. Zaciera się przez to ich pierwotna wymowa, jak widzieliśmy kiedyś w przypadku słowa deszcz/dżdż-.

Pójdźmy więc na skróty i zamiast zgadywać, zadajmy sobie pytanie, jak nazywano trzcinę w najstarszej polszczyźnie. Odpowiedź jest zaskakująca: nazywano ją treść. A ponieważ samogłoska e w tym przypadku pochodziła od jeru (tylnego *ъ, skoro nie zmiękczał poprzedzającej go spółgłoski), zanikała ona przy dodawaniu większości końcówek fleksyjnych. Wyraz odmieniał się tak jak wesz/wszy albo wieś/wsi, tzn. w dopełniaczu brzmiał trści. W tym czasie rz wymawiane było jeszcze jak wibrująca spółgłoska szczelinowa (ř), a średniowieczni Polacy, słysząc otoczone innymi spółgłoskami, interpretowali je jako ubezdźwięczniony wariant ř. Wskutek tego część mówiących sądziła, że dopełniacz brzmi trzci; dopasowywano wtedy do niego formę mianownika, zastępując treść/trści przez trześć/trzci (analogicznie do cześć/czci). Te modyfikacje przeniosły się także do słów pochodnych takich jak trścina ‘trzcinowisko’. W XVI w. pospolite były warianty oboczne takie jak trcina i wreszcie trzcina. Ten ostani przeżył i zastąpił pierwotną, krótszą nazwę rośliny.

Współczesny język słowacki poradził sobie trochę inaczej, uogólniając w całej odmianie brak samogłoski. Słowakom to nie przeszkadza, bo w ich języku występuje r sylabiczne, które może funkcjonować jak samogłoska. Po słowacku trzcina nazywya się trsť, dopełniacz trsti (dwie sylaby). Czeski przeszedł ewolucję podobną jak polski i ma dziś słowo třtina z niesylabicznym ř, pochodzące od staroczeskiego trstina. Natomiast w rosyjskim czy ukraińskim uogólniono obecność pełnej samogłoski pochodzącej od jeru: tróstʹ, dopełniacz trósti.

Ryc. 2.

Co się stało ze staropolską trścią? Otóż istnieje nadal i ma się dobrze, tylko że – podobnie jak w rosyjskim – przypadki zależne dopasowano do mianownika. Mamy zatem treść/treści zamiast dawnego treść/trści. Ponadto oczywiście zaszła zmiana semantyczna: treść oznacza dziś ‘zawartość’, zwykle abstrakcyjną, ale czasem konkretną, jak np. treść żołądka w terminologii medycznej. Jakim cudem znaczenie ‘trzcina’ wyewoluowało w tak dziwnym kierunku? Otóż słowo treść oznaczało najpierw roślinę o grubych, twardych źdźbłach5 (jak trzcina lub pałka w sensie botanicznym), ale też rurkę zrobioną z takiej rośliny i używaną w rozmaitych celach. Mogło oznaczać piszczałkę, rózgę do wymierzania chłosty, a także treść pisarzową, czyli maczane w inkauście pióro z odpowiednio przyciętej trzcinki.6 W wielu zastosowaniach trzcinowych rurek (a używano ich nawet do lewatyw) istotna była nie tyle sama trzcina, co wypełniająca ją substancja. Łatwo sobie wyobrazić, że można było na przykład przelać treść na pergamin albo wypełnić czystą stronę rękopisu trścią (później treścią). Wystarczyło już tylko potraktować treść metaforycznie oraz zapomnieć o jej najstarszym znaczeniu.

Dla formalności zauważmy, że prasłowiańskim prototypem słowa treść ‘trzcina’ było *trъstь, pochodzące od dawniejszego *trustis. Podobne słowa oznaczające trzcinę spotykamy w językach bałtyjskich: litewskie triušis, trušis, łotewskie trusis. Różnią się od słowiańskich nieobecnością sufiksu *-t-, ale są niewątpliwie pokrewne. Trop jednak urywa się poza grupą bałtosłowiańską, bo nie widać przekonujących odpowiedników w innych językach indoeuropejskich.

Uff! Dość zagadek jak na jedno zdanie poety.

Przypisy

  1. Jan Brzechwa kochał rzadkie i ciekawe słowa, czego najlepszym dowodem jest to, że jedno z nich przyjął jako swój pseudonim literacki. ↩︎
  2. Pozostaje pytanie, po co Słowianie aż tak komplikowali nagłos zapożyczonego imienia. Na to pytanie trudno odpowiedzieć, znamy jednak precedensy, np. imię Teodoryk (Theodoricus/Dietrich < *Þeuda-rīk-) przyswajano w różnych dawnych okresach nie tylko jako Dzietrzek, Wietrzych itp., ale także C(z)edrzyk lub Szczedrzyk. ↩︎
  3. Prasłowiańskie *xrǫstati, *xrǫstnǫti występują w polskim jako chrustać, chrusnąć (z dialektalną utratą nosowości), a obok chrzęścić mamy też gwarowe chruścić. Wskutek podobieństwa brzmienia Polacy – na zasadzie etymologii ludowej – skojarzyli te słowa z niespokrewnionym z nimi staropolskim chróst ‘krzak, wycięte gałęzie’ (w l.mn. chrósty ‘zarośla’). Słowo to pochodzi od prasłowiańskiego *xvorstъ, od którego powstały też nazwy zbiorowe *xvorstьje > chrościé i *xvorstina > chróścina ‘gąszcz krzaków’ (albo zapożyczona z czeskiego chraścina; zob. tutaj o rozwoju prasłowiańskiej grupy *or i średniowiecznej modzie na bohemizmy). Historycznie *xvorstъ nie miał nic wspólnego z chrzęszczeniem, ale skojarzenie doprowadziło do utożsamienia w świadomości mówiących słów chróst ‘krzak’ i chrust (*xrǫstъ) ‘chrzęst, trzask’. Ostatecznie zaczęto pisać chróst przez zwykłe u (na przekór etymologii), a znaczenie słowa zawęziło się do ‘drobnych suchych gałęzi’. Formę chrust zadekretowała reforma ortografii z roku 1936. ↩︎
  4. Nawet moje psy błyskawicznie pojęły, że brum-brum oznacza samochód. ↩︎
  5. To jest dopiero łamaniec językowy dla cudzoziemców! A jak było ze źdźbłem, sprawdźcie tutaj. ↩︎
  6. Po łacinie zwane calamus ‘trzcina’, co wyjaśnia genezę słowa kałamarz. ↩︎

Opisy ilustracji

Ryc. 1. Błotnica kosaćcówka (Plateumaris sericea), chrząszcz, który z powodzeniem może brzmieć w trzcinie, ponieważ żeruje na roślinach bagiennych i błotnych. Rodzina stonkowatych (Chrysomelidae), podrodzina rzęsielnic (Donacinae). Ten piękny gatunek jest, jak widać, bardzo zmienny kolorystycznie, co kojarzy mi się ze zmiennością słowiańskiej nazwy chrząszcza. Foto: Olexander Gubin 2016, obwód tarnopolski, Ukraina. Źródło: Wikimedia (licencja CC BY-SA 4.0).
Ryc. 2. Trzcina pospolita (Phragmites australis ssp. australis), czyli staropolska treść. Foto: Piotr Gąsiorowski 2023, Zalasewo, powiat poznański (licencja CC BY-SA 4.0).

Etymologiczna opowieść zimowa. Część 3: Rzecz na Nowy Rok

Inne wpisy z tej serii
Etymologiczna opowieść zimowa. Część 1: Zima i jej kuzyni
Etymologiczna opowieść zimowa. Część 2: O śnieżeniu
Etymologiczna opowieść zimowa. Część 4: Zagadka baraniego skoku

Prolog

O ile pojęcie zimy nie było obce naszym przodkom z epoki praindoeuropejskiej (8-6 tys. lat temu), a wiele ludów starożytnych potrafiło precyzyjnie określać porę roku na podstawie obserwacji astronomicznych, o tyle kalendarz z formalnym podziałem na miesiące i numeracją dni jest wynalazkiem stosunkowo niedawnym. Wczesne kalendarze księżycowo-słoneczne próbowały jakoś wybrnąć z faktu, że długości dnia, miesiąca księżycowego i roku astronomicznego nie da się wyrazić za pomocą prostych proporcji w liczbach całkowitych. Pierwotnie precyzyjną rachubę czasu w krótkiej skali zapewniały cykle księżycowe z dobrze widocznymi fazami, a cykl pór roku traktowano raczej całościowo: mówiono, że ktoś przeżył pięć lub dwadzieścia takich cykli, ale bez dzielenia ich na krótsze miary czasu. Dlatego w językach indoeuropejskich ‘miesiąc’ i ‘księżyc’ były synonimami, a odnoszące się do nich słowo *meh₁ns- ma związek z czasownikiem *meh₁- ‘zmierzyć’ (patrz wpis O księżycu, księdzu, książętach i księżniczkach). Natomiast w celu określenia wieku często zliczano jakąś wybraną porę roku (pięć zim, pięć wiosen), mającą reprezentować pełny rok. W tradycji słowiańskiej często było to lato, wskutek czego funkcję liczby mnogiej rzeczownika rok przejęły w języku polskim lata. Bardziej skomplikowana sytuacja występuje w rosyjskim, gdzie liczbą mnogą od słowa god ‘rok’ jest zasadniczo góda, ale po liczebnikach wymagających dopełniacza używane jest słowo let (dopełniacz liczby mnogiej od léto ‘lato’) zamiast godóv. Czyli na przykład tri góda ‘trzy lata’, ale pjatʹ let ‘pięć lat’.

Roki, lata i gody

Samo słowo rok na określenie cyklu kalendarzowego nie jest szczególnie stare. Pochodzi od słowiańskiego czasownika *rek- ‘mówić’ (bezokolicznik *rekti > *retji > polskie rzec) i ma związek z takimi słowami jak prorok (ktoś, kto przepowiada), wyrok (orzeczenie), urok (wypowiedzenie zaklęcia, dawniej też coś ustalonego w umowie), rzecz (to, o czym mówimy, dawniej także opowieść), rokowania (umawianie się, pertraktacje) i wiele, wiele innych. Słowo *rokъ (po staropolsku rok z liczbą mnogą roki) oznaczało z początku wyznaczony termin odbycia lub ukończenia jakiejś czynności (którą można było odroczyć, czyli przesunąć na późniejszy termin). Wyrażenie roki sądowe oznaczało terminy regularnych posiedzeń sądu (bez względu na to, jak często się odbywały), a czynić roki oznaczało ‘procesować się’. A zatem rok był bliski znaczeniowo dzisiejszemu termin, data i dopiero wtórnie zaczął oznaczać cykl, względem którego wyznaczano sezonowe terminy. W staropolszczyźnie oba znaczenia występowały obok siebie. Tradycja ma jednak twardy żywot: w XXI w. upływ czasu nadal liczymy po dawnemu w latach (tyle że przed laty miejscownik brzmiał w leciech). W językoznawstwie taki mieszany typ odmiany, gdy różne formy tej samej jednostki słownikowej (np. liczba pojedyncza i mnoga) są różnego pochodzenia (jak rok/lata), nazywamy supletywnym.

W kilku językach słowiańskich słowo *lěto (o podstawowym znaczeniu ‘lato’) pojawia się w znaczeniu ‘rok’ także w liczbie pojedynczej. Tak jest w języku słoweńskim, w językach łużyckich, w wymarłym języku połabskim i – rzecz godna uwagi – w staro-cerkiewno-słowiańskim. Taka szeroka dystrybucja wskazuje, że w okresie prasłowiańskim znaczenie nazwy ‘lata’ rozciągało się na cały rok. Dopiero po okresie wielkich migracji Słowian pojawiły się bardziej wyspecjalizowane określenia roku: *rokъ (< ‘termin’) rozprzestrzenił się na części obszaru zachodniosłowiańskiego (języki czeski, słowacki, polski i kaszubski), a z polskiego został zapożyczony także do ukraińskiego (rik, liczba mnoga róky). Innowacją pierwotnie charakterystyczną dla obszaru wschodniosłowiańskiego (zachowaną w rosyjskim i białoruskim) był *godъ, a na południu Słowiańszczyzny (w grupach bułgarsko-macedońskiej i serbsko-chorwackiej) pokrewne słowo *godina. Rzeczownik *godъ oznaczał pierwotnie stosowną, odpowiednią porę na coś. W języku polskim utrzymał się tylko w liczbie mnogiej jako gody ‘święto, wesele, okres świąteczny’, a także ‘okres reprodukcyjny zwierząt’. Natomiast pełna lista polskich słów utworzonych od niego byłaby sążnista: godny/godzien, dogodny, wygoda, pogoda, ugoda, zgodzić się, pogodzić itd., a nawet godzić w znaczeniu ‘trafiać, uderzać’. Słowo godzina występuje w polskim nie tylko w pierwotnym znaczeniu ‘czas, pora, termin’, lecz także jako jednostka czasu. Tyle że nie oznacza roku, jak w większości języków południowosłowiańskich, ale 1/24 doby. Takie samo znaczenie przybrała *godina w innych językach zachodniosłowiańskich, a także w ukraińskim i białoruskim.

Ryc. 1.

Jak Juliusz i Grzegorz naprawiali rok

Wraz z chrześcijaństwem wprowadzono w krajach słowiańskich kalendarz stanowiący pamiątkę po Cesarstwie Rzymskim. Dzielił on rok na 12 miesięcy o długości takiej, jaką znamy dziś (30 lub 31 dni), zrywając związek między miesiącem kalendarzowym a księżycowym (liczącym 29,53 doby). We wczesnym okresie rzymskim rok zaczynał się w miesiącu zwanym mārtius (na cześć boga Marsa). Ostatni miesiąc roku, zwany februārius, był nieco krótszy od pozostałych i służył tradycyjnie do okresowego regulowania średniej długości roku kalendarzowego, tak aby była mniej więcej zgodna z długością roku astronomicznego. Tę funkcję regulacyjną zachowano w kalendarzu juliańskim. Odtąd februārius miał liczyć sobie zwykle 28 dni, ale co cztery lata – 29 dni. Zwiększało to liczbę dni roku z 365 do 366 w latach przestępnych i dawało średnią długość roku kalendarzowego 365,25 doby. Oczywiście nadal stosujemy tę samą sztuczkę, dlatego w tym roku luty będzie miał 29 dni. Rzymianie nie wprowadzili jednak dalszych, długookresowych poprawek, a ponieważ długość roku astronomicznego mierzona w dobach nie wynosi dokładnie 365,25, ale raczej 365,2425…, po odpowiednio długim czasie pojawiała się zauważalna rozbieżność między cyklicznymi zjawiskami astronomicznymi (jak przesilenie zimowe bądź letnie i równonoc wiosenna bądź jesienna) a przypisaną im pierwotnie datą.

Od 45 r. p.n.e. na mocy edyktu Juliusza Cezara początek roku urzędowego (choć nie religijnego) zaczęto w Rzymie liczyć od pierwszego dnia miesiąca iānuārius, poświęconego bogu o imieniu Janus (Iānus). Bóg ten był strażnikiem bram (iānua) oraz opiekunem przejść, początków i zakończeń, więc nadawał się symbolicznie na patrona początku nowego roku i zakończenia starego. Ten nowy system rzymski, po drobnych poprawkach ustabilizowany za czasów Oktawiana Augusta, służył Europejczykom przez około 1600 lat pod nazwą kalendarza juliańskiego. Zreformował go dopiero papież Grzegorz XIII w 1582 r., wprowadzając prócz zwykłych lat przestępnych dodatkowe korekty (stosowane co 100 i 400 lat) redukujące rozbieżność między urzędową rachubą czasu a czasem astronomicznym.

Szczególne zaniepokojenie kościoła budziła niestabilność kalendarzowej daty Wielkanocy, ustalanej (w nawiązaniu do tradycji kalendarza żydowskiego) względem równonocy wiosennej i faz Księżyca, a zatem według kryteriów astronomicznych. W roku 45 p.n.e. przesilenie zimowe wypadło 25 dnia miesiąca zwanego december (pierwotnie, zgodnie z etymologią nazwy, dziesiątego, a od tamtej pory – dwunastego). W roku 1581 przesilenie wypadło 11 dnia tegoż miesiąca, czyli cofnęło się o dwa tygodnie wskutek narastającej rozbieżności między kalendarzem a pozycją Ziemi na orbicie wokółsłonecznej. Nowy Rok, który zgodnie z intencją Juliusza Cezara miał się zaczynać tydzień po zimowym przesileniu, w XVI w. wypadał trzy tygodnie po nim, dryfując w stronę wiosny i ciągnąc za sobą Boże Narodzenie. Groziło to katastrofą teologiczną: zderzeniem Bożego Narodzenia z Wielkanocą po dalszych paru tysiącach lat.

Reforma gregoriańska nie tylko poprawiła regulację średniej długość roku (tempo narastania błędu zredukowano do 1 doby na ok. 3300 lat), ale także jednorazowo wycięła z kalendarza 10 dni, aby skompensować narosłe przez wieki przesunięcie: po 4 października 1582 r. nastąpił bezpośrednio 15 października. Dopasowanie dni roku do konfiguracji Ziemi i Słońca cofnięto w ten sposób do stanu z początków IV w. n.e. Nie był to przypadkowy wybór „punktu przywrócenia systemu”, ale starannie przemyślana decyzja, albowiem na soborze nicejskim I w 325 r. uzgodniono obowiązujący od tej pory algorytm obliczania daty Wielkanocy. Kościół postanowił więc zakonserwować ówczesny stan kalendarza, aby nie było wątpliwości, że główne święta chrześcijańskie wyznaczające rytm roku liturgicznego mają solidne umocowanie astronomiczne nadane im za czasów cesarza Konstantyna Wielkiego. Polska, wzorem większości krajów katolickich, przyjęła reformę natychmiast po jej ogłoszeniu.

Ryc. 2.

Tajemnica pierwszego miesiąca

W XVI w. ustaliły się z grubsza polskie nazwy miesięcy. Już wcześniej próbowano je nazywać za pomocą nazw zaczerpniętych z tradycji słowiańskiej, które odnosiły się niezbyt konkretnie do pewnych charakterystycznych fragmentów cyklu rocznego bez szczególnej dbałości o to, kiedy jeden się kończy, a drugi zaczyna. Robiono to bardzo nieformalnie i wiele miesięcy miało nazwy alternatywne. Na przykład februārius był często określany jako luty (z prasłowiańskiego *ljutъ ‘srogi, okrutny’), ale nazywano go również sieczniem, strąpaczem, jatniem (mianownik jacień), a także styczniem. Z kolei nazwa luty odnosiła się okazyjnie także do pierwszego miesiąca (iānuārius), jako że nadal odczuwano jej opisowość (czas srogich mrozów), niekoniecznie uwiązaną do konkretnych dat. Pierwszy miesiąc roku nazywano także ledniem (mianownik ledzień, oczywiście od lodu), prosińcem (nazwa ta mogła też odnosić się do grudnia), tyczniem, ale najczęściej styczniem. Kiedy wymagana była precyzja, na użytek urzędowy trzymano się nazw łacińskich.

Słowiańskie nazwy niektórych miesięcy są przejrzyste etymologiczne i nawet laik potrafi poprawnie zgadnąć, na jakiej podstawie je utworzono. Inne z kolei bywają zagadkowe. Dotyczy to między innymi słowa styczeń. Pokrewna nazwa pierwszego miesiąca, stëcznik, występuje w języku kaszubskim, ale poza tym styczeń nie ma odpowiedników w innych językach słowiańskich. Popularne wyjaśnienie, że chodzi o miesiąc „styczny” (czyli na styku starego i nowego roku), pachnie na milę tzw. etymologią ludową, opartą wyłącznie na podobieństwie brzmienia, na dokładkę słów współczesnych, nie piętnastowiecznych. Inna możliwość zakłada, że wariant tyczeń jest starszy i oznacza miesiąc „tyczny” od rzeczownika tyka lub tycza/tycz. Miał to bowiem być okres, w którym – obok zimowej zrywki drewna i zbierania opału – pozyskiwano materiał na potrzebne w gospodarstwie tyczki, żerdzie i paliki.

Hipoteza ta nie wyjaśnia jednak nagłosowego s w formie styczeń, która dominowała już w XV w. Najpopularniejsze obecnie wyjaśnienie zakłada, że nastąpiła tzw. kontaminacja – skojarzenie nazwy tyczeń z którąś z powierzchownie podobnych nazw miesięcy zimowych, mającą jednak inne pochodzenie. Dobrym kandydatem jest sieczeń (*sěčьnjь ‘okres wyrębu’), w różnych językach słowiańskich kojarzony z kalendarzowym lutym lub styczniem. Hybrydyzacja pary sieczeń ~ tyczeń jest według tej koncepcji źródłem nazwy stycznia. W każdym razie w XVI w. styczeń utrwalił się w Polsce na dobre jako rodzimy zamiennik nazwy iānuārius i pozostał nim do dziś.

I jeszcze ten baran…

Wyjaśniwszy w ten sposób kilka problemów noworocznych, chciałbym się podzielić z Czytelnikami refleksją na temat jednego z licznych porzekadeł związanych z początkiem roku. Otóż mówi się: „Na Nowy Rok przybywa dnia na barani skok”. Chyba wszyscy znają to powiedzenie, ale co ono właściwie oznacza? I czy „na barani skok” to dużo, czy mało? Nie tylko w internecie, ale nawet w uczonych artykułach można się natknąć na sprzeczne opinie. Jedni twierdzą, że baran jest zwierzęciem skocznym, a porzekadło oznacza, że długość dnia na początku roku zaczyna dynamicznie rosnąć. Inni – przeciwnie – utrzymują, że baran skacze wprawdzie wysoko, ale praktycznie w miejscu, co oznacza, że choć na Nowy Rok długość dnia już rośnie, to jest to wzrost z początku nieznaczny i ledwo zauważalny. Często towarzyszy tym egzegezom sugestia, że skaczący baran niesie jakieś ukryte znaczenie jako metafora płodności i życia odradzającego się po najkrótszych dniach zimowych.

Żeby poważnie podejść do problemu, musimy najpierw ustalić stan faktyczny i przyjrzeć się długości dnia w zależności od daty. Jak zmienia się ta długość po przesileniu zimowym? Kiedy względne przyrosty długości dnia stają się największe? Ponieważ w niniejszym wpisie nie ma już na to miejsca, zagadką baraniego skoku zajmę się w ostatnim odcinku tego cyklu.

Opis ilustracji

Ryc. 1. Rzymska herma (ozdobne popiersie) przedstawiająca Janusa, boga o dwóch obliczach (czasem jedno było twarzą młodzieńca, a drugie – starszego mężczyzny z brodą). Muzeum Watykańskie. Foto: Paolo Bondielli (domena publiczna).
Ryc. 2. Tzw. kalendarz wieczny – tabela z prostym algorytmem umożliwiającym powiązanie dowolnej daty (dzień–miesiąc–rok) z dniem tygodnia – sporządzony dla kalendarza gregoriańskiego przez flamandzkiego rytownika Jana Sadelera w 1595 r. (trzy lata po papieskiej reformie kalendarza). Rijksmuseum, Amsterdam (domena publiczna).

Najłatwiejsze dźwięki świata (4): Ř, czyli jak utrudnić sobie życie, próbując je ułatwić

Pozostałe wpisy z tej serii

Najłatwiejsze dźwięki świata (1): podstawy teoretyczne
Najłatwiejsze dźwięki świata (2): dziury w systemie
Najłatwiejsze dźwięki świata (3): RRRrrr, czyli ukryta różnorodność warkotów

Temat pokrewny

Prawdziwy zbójnik nie sepleni, czyli skąd się wzięło mazurzenie w górach

Słowiańskie zmiękczenia

Pisałem tu już kiedyś o pierwszej i drugiej palatalizacji oraz tzw. palatalizacji progresywnej w języku prasłowiańskim. Nie wdając się w szczegóły techniczne, powiem tylko, że były to procesy fonetyczne zmieniające wymowę spółgłosek tylnojęzykowych (*k, *g, *x) w sąsiedztwie samogłosek przednich (takich jak np. *i czy *e). Ponieważ samogłoski te, jak sama nazwa wskazuje, artykułowane są z przesunięciem najwyższego punktu języka ku przodowi jamy ustnej (w stronę podniebienia twardego), ma to wpływ na wymowę sąsiedniej spółgłoski. Ruchy artykulacyjne związane z głoskami występującymi jedna po drugiej częściowo nakładają się na siebie, a granica między nimi staje się nieostra, co ułatwia przechodzenie od dźwięku do dźwięku, gdyż zwalnia nas od konieczności idealnego synchronizowania czynności narządów mowy. Na podobnej zasadzie w odręcznym piśmie litery wiążą się z sobą, dzięki czemu piszemy szybciej, niż gdybyśmy musieli wyraźnie rozdzielać znaki jak w piśmie drukowanym.

Pierwsza palatalizacja odpowiada za zachowane w języku polskim wymiany dźwięków takie jak wilk, róg, duch | wilczek, rożek, duszek, a druga – za takie jak ręka, droga, socha | ręce, drodze, sosze. Spółgłoski tylnojęzykowe najbardziej spośród wszystkich podatne są na wpływ samogłosek, ponieważ tylna część języka, która bierze udział w ich wymawianiu, jest zarazem odpowiedzialna za zmienianie kształtu komory rezonansowej nadającej samogłoskom barwę akustyczną. Pod wpływem samogłoski przedniej tylnojęzykowe [k] zmienia się w „zmiękczone” [kʲ], które z kolei łatwo ewoluuje w spółgłoskę zwartoszczelinową typu [tʃ] lub [tɕ] (przy których wymowie język jeszcze bardziej przesuwa się ku przodowi). Procesy tego typu zaszły niezależnie od siebie w niezliczonych językach, dlatego spółgłoski tylnojęzykowe należą do najmniej stabilnych w skali czasu, w której działa ewolucja językowa (setki lub tysiące lat).

Innym zjawiskiem prasłowiańskim tego rodzaju była tzw. jotacja, czyli zmiany fonetyczne zachodzące w dawnych połączeniach spółgłosek z półsamogłoską *j. Jotacja wywierała silny wpływ zmiękczający na spółgłoski wargowe i przedniojęzykowe. Na przykład w kombinacjach *tj, *dj, *sj spółgłoska przedniojęzykowa „wchłaniała” *j i przejmowała jej charakter palatalny. Zmiękczone spółgłoski, które rozwinęły się z tych połączeń, w języku polskim brzmią dzić c, dz, sz, ale np. w rosyjskim odpowiadają im č, ž, š, w bułgarskim št, žd, š, a w serbsko-chorwackim ć, đ (= polskie ), š. Przykładem może być *světja > pol. świeca, ros. svečá, bułg. svešt, serb.-chorw. svijeća lub sveća.

Dalsze zmiękczanie i odmiękczanie

W czasach, gdy język prasłowiański rozpadał się na odmiany regionalne, z których powstały współczesne języki słowiańskie, niektóre z nich poszły jeszcze dalej na drodze do zharmonizowania wymowy spółgłosek i następujących po nich samogłosek. Praktycznie wszystkie spółgłoski były zmiękczane przed samogłoskami przednimi, a miękkość ta utrwaliła się na tyle, że nawet jeśli jakiś późniejszy proces zmienił wymowę samogłoski z przedniej na tylną, spółgłoska pozostała miękka. Na przykład w prasłowiańskim słowie *tesъ ‘cios’ zmiękczone * zmieniło się w polskie[tɕ], które nadal wymawiamy w ten sposób, choć w dialekcie słowiańskim, z którego rozwinęła się polszczyzna, odziedziczone *e zmieniało się w [ɔ], gdy występowała po nim twarda spółgłoska przedniojęzykowa. Podobne, choć mniej zaawansowane zmiękczenie widzimy w języku rosyjskim. Utrzymał on wymowę typu [tʲ] z silną tendencją do artykulacji zwartoszczelinowej: [tsʲ]. Współczesnym rosyjskim refleksem prasłowiańskiego *tesъ jest tës /ˈtʲos/, które w dokładniejszej transkrypcji fonetycznej można zapisać jako [ˈtsʲɵs]. Fakt, że podobnie jak w polskim samogłoska uległa późniejszym zmianom, nie spowodował „odwołania” zmiękczenia spółgłoski wywołanego przez dawniejsze *e. W rezultacie polskie ć /tɕ/ i rosyjskie t’ /tʲ/ utrwaliły się jako nowe fonemy – miękkie (spalatalizowane) odpowiedniki twardego /t/. Stąd mamy lato, ogród, las, wóz, ale w lecie, w ogrodzie, w lesie, w wozie.

Choć język ukraiński jest blisko spokrewniony z rosyjskim, a czeski z polskim, w obu z nich palatalizacja była mniej zaawansowana i na wczesnym etapie ich rozwoju w wielu kontekstach fonetycznych uległa cofnięciu. Odpowiednikiem polskiego słowa cios w obu językach jest tes /ˈtɛs/, z twardą wymową /t/, podobnie jak w prasłowiańskim. Nie jest to jednak utrzymanie stanu pierwotnego, tylko powrót do niego, zanim zmiany stały się nieodwracalne.W przypadku języka czeskiego odwrócenie historycznej palatalizacji nastąpiło mniej więcej w XIII w. Co ciekawe, w niektórych wyrazach polskich również „przywrócono” spółgłoskę twardą pod wpływem czeskim. Dlatego mamy dziś serce, wesele, obywatel, Władysław zamiast staropolskich sir(d)ce lub sierce, wiesiele, obywaciel, Włodzisław. Moda na naśladowanie wymowy czeskiej panowała w XIV–XVI w., kiedy język czeski cieszył się znacznym prestiżem w Europie Środkowej.

Czeski wyjątek

Mimo ogólnej tendencji do odmiękczania spółgłosek Czesi zrobili wyjątek dla jednej z nich. Rzecz dziwna, była to akurat spółgłoska, która stosunkowo rzadko ulega palatalizacji, mianowicie *r, realizowane w prasłowiańskim jako spółgłoska przedniojęzykowa wibrująca lub uderzeniowa (patrz poprzedni wpis z tej serii). Dla prostoty przyjmijmy transkrypcję fonetyczną [r], pamiętając o tym, że w wielu przypadkach „wibracja” może oznaczać pojedynczy kontakt czubka języka z dziąsłem (czyli [ɾ]). W prasłowiańskim istniało połączenie *rj, jak w słowie *morje ‘morze’, a w dialekcie zachodniosłowiańskim, z którego rozwinął się zarówno polski, jak i czeski, zarówno ta grupa spółgłoskowa, jak i zwykłe *r w pozycji przed samogłoską przednią rozwinęły się w miękkie *. Przesunięcie masy języka w przód i podniesienie jej ku podniebieniu twardemu (jak przy wymawianiu *i lub *j) utrudnia jednoczesne wprawienie czubka języka w ruch wibrujący, więc choć [rʲ] występuje w różnych językach (choćby w rosyjskim), jest spółgłoską dość rzadką i historycznie niezbyt stabilną. Jeśli mówiącemu szczególnie zależy bardziej na uwydatnieniu palatalności, może nieco przesadzić ze zbliżeniem języka do podniebienia, przez co zamiast dźwięku przypominającego [j] pojawia się artykulacja bardziej zamknięta, szczelinowa, typu [ʒ]. Tak jak w przypadku zwykłego [ʒ], towarzyszy jej zwykle wysunięcie i zaokrąglenie warg, podkreślające pożądany efekt akustyczny.

O ile w przypadku [rʲ] mamy do czynienia z głoską sonorną, której towarzyszy zabarwienie palatalne, to szczelinowość oznacza niesonorność. Głoska zdominowana przez komponent szczelinowy staje się obstruentem. W jednym z wcześniejszych wpisów wspominałem o tym dźwięku, tak rzadkim, że nie ma dla niego wygodnego symbolu IPA. Wyjaśniłem wówczas, dlaczego uważam, że najlepiej byłoby transkrybować go [ʳʒ], gdzie podniesione [ʳ] oznacza komponent wibracyjny towarzyszący artykulacji szczelinowej [ʒ]. Wówczas łatwo zrozumieć, dlaczego głoska ta może ulec ubezdźwięcznieniu, dając [ʳʃ]. Nie ma nic niezwykłego w fakcie, że głoska wibrująca może należeć do klasy obstruentów. Analogicznie sonorna spółgłoska boczna [l] ma swój szczelinowy odpowiednik [ɬ], z którego słynie np. język walijski.

Utrudnienie wskutek ułatwienia

Wibrujące przedniojęzykowe spółgłoski szczelinowe występują tylko w kilku językach na kuli ziemskiej.1 Najbardziej znanym przykładem jest język czeski, który do zapisu [ʳʒ] i [ʳʃ] używa litery ř. Zapewne w czasie, gdy Czesi wycofywali się z regularnej palatalizacji spółgłosek przed samogłoskami przednimi, ř już tak bardzo różniło się od zwykłego r, że nie było traktowane jako jego zmiękczony odpowiednik, ale jako istotnie różna spółgłoska przesunięta do innej klasy dźwięków – obstruentów. Zapobiegło to powrotowi do wymowy [r] (jak w słowackim lub ukraińskim).

Język polski także posiadał dźwięki zapisywane rz, a wymawiane [ʳʒ] i [ʳʃ] aż do XVII w.2, jednak w końcu komponent wibracyjny zupełnie uległ zanikowi, a to, co pozostało, czyli [ʒ], [ʃ], utożsamiło się fonetycznie z dźwiękami ż, sz (obecnie wymawianymi [ʐ], [ʂ]). Resztki dawnej wymowy rz można spotkać w kilku peryferyjnych, bardzo konserwatywnych gwarach polskich i kaszubskich, ale wszędzie jest to zjawisko szybko zanikające. Czeskie ř na razie uniknęło podobnego losu, jest to jednak głoska trudna w realizacji: dzieci przyswajające język czeski późno opanowują jej poprawną wymowę. Choć panuje opinia, że we wzorcowej wymowie czeskiej podczas artykulacji r język powinien uderzać o dziąsło 1–3 razy, a w przypadku ř – 3–5 razy, dotyczy to tylko mowy szczególnie starannej, kontrolowanej. Badania fonetyczne dowodzą, że w mowie swobodnej najczęściej mamy do czynienia z jednym uderzeniem. Prawdę mówiąc, brak kontaktu czubka języka z dziąsłem (czyli zanik wibracji) zdarza się w praktyce znacznie częściej niż dwa uderzenia. Z tego względu kontrast między czeskim ř a niewibrującym szczelinowym ž /ʒ/ lub š /ʃ/ może się zacierać w szybkiej, spontanicznej mowie (polszczyzna przeszła tę drogę ponad 300 lat temu).

Historia ř pokazuje nieoczywiste skutki „ułatwienia wymowy” tam, gdzie koartykulacja prowadzi do konfliktu między komponentami artykulacyjnymi sąsiednich głosek. Ponieważ trudno nałożyć na siebie artykulacje typu [r] i [j], element palatalny zostaje zmodyfikowany tak, żeby nie przeszkadzał w wibracjach. Łatwiej je podtrzymać, jeśli język pozostaje luźny i nie kontrolujemy dokładnie prześwitu między jego powierzchnią a podniebieniem, a wibracje fałdów głosowych są mniej energiczne (ř, nawet w pozycjach, gdzie nie ulega ubezdźwięcznieniu, ma wymowę raczej „dyszącą” niż w pełni dźwięczną).

Ryc. 1.

Im bardziej mówiący skupiają się na tych elementach wymowy, tym bardziej głoska zaczyna żyć własnym życiem, przestaje być postrzegana jako zmiękczone [r] i ze względu na narastające znaczenie szczelinowości przenosi się do klasy obstruentów. Kiedy korelacja „twarda | miękka” przestała mieć znaczenie w czeskim, a osłabła w polskim, użytkownicy pozostali z dziwną i trudną w realizacji głoską, której częstość występowania w językach świata jest nie większa niż 0,1%. Ale skoro taki fonem już powstał, kolejne pokolenia przejmowały go, inwestując dużo wysiłku w uczenie się jego wymowy (wciąż pielęgnowanej z dumą przez Czechów). Tak oto w dość krótkim czasie można przekształcić głoskę łatwą w trudną, próbując – paradoksalnie – lokalnie zoptymalizować (czyli ułatwić) artykulację.

Ze względu na swoją wibrującą przeszłość polskie rz ma pewną ciekawą cechę: nie wzięlo udziału w zjawisku zwanym mazurzeniem, czyli w utożsamieniu głosek sz, ż, cz i s, z, c, dz, które kilkaset lat temu zaszło na dużym obszarze dialektów polskich. Ponieważ jednak jest odrębny temat, niezwiązany bezpośrednio z tą serią wpisów, opowiem o nim osobno.

Przypisy

1) Częściej bywa spotykane inne głoski wibrująco-szczelinowa, mianowicie języczkowe [ʀχ] i [ʀʁ]. Choć transkrypcja często tego nie uwzględnia, w wielu językach wymowa języczkowego /χ/ lub /ʁ/ może się stawać „chrapliwa” wskutek drgań języczka. Nie jest to jednak skutek palatalizacji, której głoski języczkowe ulegają wyjątkowo niechętnie, znacznie rzadziej niż [r], bo położenie tylnej części języka podczas ich wymowy zupełnie nie sprzyja jednoczesnemu przyjęciu pozycji odpowiadającej samogłoskom takim jak [i] lub spółgłoskom palatalnym (twardopodniebiennym) takim jak [j]. „Chrapliwość” to tylko dodatkowy efekt artykulacyjny wzmacniający wrażenie akustyczne, dzięki któremu identyfikujemy głoski języczkowe.
2) W XVI w. nie rymowano słów takich jak morze | noże, choć dopuszczalny był przybliżony rym szerzy | dzierży. Gdybyśmy mieli dziś recytować poezje Jana Kochanowskiego z wymową zbliżoną do oryginału, trzeba by było między innymi dbać o symowę rz (bierze | wieczerze) podobną do czeskiego ř.

Ilustracja

Ryc. 1. Oscylogram i spektrogram realizacji czeskiego słowa přítele [ˈpʳʃiːtɛlɛ] ‘przyjaciela’ ze stosunkowo rzadkim, dwuuderzeniowym ř, charakterystycznym dla wymowy bardzo starannej. Częściej uderzenie jest jedno lub nie ma go w ogóle. Strzałki wskazują kontakt czubka języka z dziąsłem (cykle wibracji). Czarny prostokąt pokazuje cały czas artykulacji [ʳʃ]. Widać utrzymujący się po zakończeniu wibracji bezdźwięczny komponent szczelinowy (szum, któremu nie towarzyszą wibracje fałdów głosowych). Źródło: Pavlík 2014 (fair use).

Patrz też

Praktyczne porady, jak wymawiać czeskie ř.