Wszystkie nasze kolebki. Część 7. Tam i z powrotem: neandertalczycy, denisowianie i my

Pozostałe wpisy z tej serii:
Część 0. Wstęp i spis treści
Część 1. Kolebka naczelnych: Laurazja/Ameryka Północna
Część 2. Kolebka małpiatek i małp: Afryka
Część 3. Navigare necesse est: emigranci
Część 4. Kolebka człekokształtnych i człowiekowatych: Eurazja
Część 5. Kolebka goryli, ludzi i szympansów: Afryka po raz drugi
Część 6. Długie i niezupełne pożegnanie z Afryką

Wpisy na podobne tematy:
Porozmawiajmy o języku (1). Wstęp: Człowiek mówiący
Porozmawiajmy o języku (2): Geny języka
Porozmawiajmy o języku (3): Od prajęzyka do języka

Jak powstają bariery między gatunkami

Myśląc o powstawaniu gatunków w przeszłości, często utożsamiamy podział geograficzny z tzw. specjacją allopatryczną, czyli taką, w której główną rolę odgrywa istnienie bariery geograficznej utrudniającej kontakt między rozdzielonymi populacjami. Z dystansu wielu milionów lat łatwo zignorować fakt, że biologiczna bariera reprodukcyjna powstaje ze sporym opóźnieniem w stosunku do barier fizycznych. Kiedy na przykład przodek małp szerokonosych przepłynął Atlantyk i wylądował w Ameryce Południowej, był jeszcze przez dość długi czas tym samym gatunkiem, co afrykańska populacja, z której się wywodził. Jedynym powodem, dla którego ustał przepływ genów, było istnienie trudno przekraczalnej bariery w postaci oceanu. Dopiero po wielu tysiącach pokoleń skutki separacji stały się nieodwracalne, ale nawet wówczas dwa gatunki siostrzane pochodzące od wspólnego przodka – afrykański i południowoamerykański – pozostawały bardzo do siebie podobne i zapewne potencjalnie zdolne do hybrydyzacji. Dopiero nagromadzenie się różnic genetycznych, morfologicznych i behawioralnych przez setki tysięcy i miliony lat zrobiło z małp wąskonosych i szerokonosych dwie całkiem osobne grupy taksonomiczne. My jednak przeprowadzamy skrót myślowy i utożsamiamy migrację z podziałem małp na dwa wielkie klady.

Z kolei datowania molekularne mogą wskazywać na rozejście się obu grup na długo przed rejsem transatlantyckim, co w jakimś stopniu odpowiada prawdzie. Po pierwsze – gatunek założycielski małp szerokonosych nie był jednocześnie przodkiem dzisiejszych małp wąskonosych, tylko jego bliskim kuzynem (również afrykańskim) – jednym z wielu, jacy żyli w tym czasie. Prawdziwy ostatni wspólny przodek wszystkich małp żył o wiele wcześniej gdzieś w Afryce. Po drugie – datowanie molekularne informuje nas, kiedy rozeszły się drogi ewolucyjne odpowiadających sobie sekwencji DNA, a nie organizmów zawierających to DNA, a to bynajmniej nie to samo, biorąc pod uwagę, że neutralne polimorfizmy (warianty DNA niemające znaczenia dla doboru naturalnego) mogą się utrzymywać w puli genetycznej przez dziesiątki tysięcy pokoleń. Wszystko to ma niewielkie znaczenie, kiedy rozważamy procesy rozciągnięte na wiele milionów lat, bo ewentualne błędy chronologii wynikające z uproszczonego opisu zdarzeń nikną w tej skali. Ale historia powstania Homo sapiens mieści się w ostatnim milionie lat – a w takiej skali błędy mogą być bardzo istotne, dlatego lepiej nie mylić pojęć.

Nasza najbliższa rodzina

Homo heidelbergensis (w szerokim sensie, obejmującym afrykańskie i europejskie odmiany znane czasem pod innymi nazwami) dał początek trzem gatunkom: człowiekowi współczesnemu (H. sapiens), neandertalczykowi (H. neanderthalensis) i denisowianinowi (na razie bez formalnej nazwy łacińskiej). Z istnienia denisowian zdano sobie sprawę dopiero w  roku 2010. Gatunek ten przypomina ducha: wiemy o nim całkiem dużo, ponieważ udało się uzyskać i zsekwencjonować jego DNA oraz zbadać próbkę proteomu; natomiast „dotykalnych” szczątków kostnych odnaleziono jak na lekarstwo – i to wcale nie tam, gdzie powinno ich być najwięcej.

Z badań molekularnych wynika, że drogi ewolucyjne ludzi współczesnych oraz kladu, do którego należą wspólnie neandertalczycy i denisowianie, rozeszły się ok. 700 tys. lat temu, po czym bardzo szybko w ewolucyjnej skali czasu – po ok. 3000 pokoleń, czyli nieco ponad 600 tys. lat temu – dokonał się podział na neandertalczyków i denisowian. Tymczasem w zapisie kopalnym widzimy obecność H. heidelbergensis w Afryce i Europie w czasie, kiedy powinny go już były zastąpić nowe gatunki; w Azji nie widzimy prawie nic. Neandertalczyk pojawia się ok. 400 tys. lat temu; jego szczątki znajdujemy w Europie, na Bliskim Wschodzie oraz tu i ówdzie w Azji Zachodniej oraz Środkowej aż po Ałtaj, na terenach nie objętych zlodowaceniem. Po denisowianach została garść zębów i kości z Ałtaju i Chin datowanych na 160–30 tys. lat temu (jeden z osobników jest hybrydą neandertalsko-denisowiańską w pierwszym pokoleniu). Ludzie typu współczesnego pojawiają się w Afryce dopiero ok. 300 tys. lat temu. Jak pogodzić te dane paleontologiczne z genetycznymi?

To w gruncie rzeczy proste. Pomijając pierwszy eksperyment migracyjny (H. antecessor), H. heidelbergensis zaczął migrować poza Afrykę ok. 700 tys. lat temu przez Bliski Wschód. Przyniósł z sobą charakterystyczną kulturę paleolityczną, którą rozwinął już w Afryce – tzw. aszelskie narzędzia kamienne. Przepływ genów między populacją afrykańską a emigrantami w Eurazji osłabł lub zanikł. Wkrótce później rozeszły się drogi populacji zajmującej zachodnią i centralną Eurazję oraz drugiej, która zajęła Azję Południową, w tym ówczesny półwysep Sundy (w holocenie częściowo zatopiony; jego lądowymi resztkami są Półwysep Malajski i wyspy: Sumatra, Borneo, Jawa i Bali). Granica między obiema populacjami przebiegała w Azji Środkowej. Nie byli to jeszcze ludzie współcześni, neandertalczycy ani denisowianie w sensie morfologicznym: nadal wyglądali zapewne jak „klasyczny” H. heidelbergensis. Stanowili natomiast odrębne (choć nie do końca szczelne) pule genetyczne dzięki barierom geograficznym. Po jakichś 200–300 tys. lat różnice zaczęły być widoczne, a proces specjacji zaszedł na tyle daleko, że trudno by go było powstrzymać i odwrócić. Dopiero wówczas, jak gdyby wyczarowane znikąd, pojawiają się trzy gatunki, które wg danych genetycznych powinny były być już od dawna rozdzielone.

Ryc. 1.

Podobieństwa między nimi są bardziej uderzające niż różnice. Wszyscy potomkowie H. heidelbergensis mają identyczny zestaw chromosomów, czyli kariotyp: ich chromosom 2 odpowiada dwóm chromosomom szympansów i innych wielkich małp. Nie wiemy, kiedy w linii H nastąpiła fuzja dwóch chromosomów odziedziczonych po dalekich przodkach, zmniejszająca liczbę ich par z 24 do 23, ale na pewno ostatni wspólny przodek ludzi współczesnych, neandertalczyków i denisowian – czyli H. heidelbergensis sprzed 700 tys. lat – miał już zredukowaną liczbę chromosomów. Wszystkie trzy gatunki potomne mają także – na przykład – te same „unikatowo ludzkie” niesynonimowe mutacje w FOXP2, który uchodzi za jeden z genów warunkujących prawidłowy rozwój zdolności do używania i rozumienia języka. A skoro mają je wszyscy potomkowie, to można sądzić, posiadał je także wspólny przodek.

Do różnic można zaliczyć strukturę populacji, o której także można wnioskować z danych genetycznych. Odłam H. heidelbergensis, z którego rozwinęli się neandertalczycy i denisowianie, był początkowo niezbyt liczny, czyli stanowił wąskie gardło ewolucyjne. Następnie obie populacje powiększyły się znacznie i objęły zasięgiem praktycznie całą wolną od lodu Eurazję; składały się jednak z niewielkich, silnie rozproszonych grup. Wymiana genetyczna między nimi zachodziła, ale była niezbyt częsta, czego skutkiem były znaczne różnice regionalne i być może negatywne skutki kojarzenia krewniaczego i dryfu genetycznego w skali lokalnej.

Inaczej niż większość naczelnych H. heidelbergensis i wywodzące się z niego gatunki potrafiły sobie poradzić zarówno w tropikach, jak i w surowym klimacie Eurazji na obrzeżach północnego lądolodu (choć jeszcze w Afryce ich przodkowie stracili większość owłosienia ciała). Pomiędzy 800 a 500 tys. lat temu trwało jedno z najrozleglejszych zlodowaceń plejstocenu, pokrywające okresowo m.in. 90% obecnej powierzchni Polski. Wynalazki takie jak ogniska i okrycia ze skór zwierzęcych umożliwiały radzenie sobie z zimnem. Żyjąc w Eurazji przez setki tysięcy lat lat, neandertalczycy i denisowianie rozwinęli liczne przystosowania do życia w warunkach trudnych dla przybyszów z Afryki.

Pogmatwane rodowody

Pierwotny odłam H. heidelbergensis pozostał w afrykańskiej kolebce o wiele dłużej. Prawdopodobnie rozwinął w tym czasie zdolność do tworzenia większych grup społecznych, utrzymujących regularne kontakty z innymi grupami, co zapobiegało negatywnym skutkom rozdrobnienia populacji choćby dzięki regularnemu praktykowaniu egzogamii. Około stu tysięcy lat po tym, jak zaczął przypominać nas fizycznie (co pozwala zaetykietować go formalnie jako H. sapiens), podjął kolejne próby eksplorowania innych kontynentów. Najwcześniej pojawił się na Bliskim Wschodzie i być może na Bałkanach (jeśli identyfikacja szczątków z jaskini Apidima w Grecji jest poprawna), ale większe migracje nastąpiły dopiero w ciągu ostatnich 100 tys. lat. H. sapiens najpierw poszedł śladem denisowian: zajął południe Azji i ok. 60 tys. lat temu dotarł do Australii; następnie (50–45 tys. lat temu) skolonizował Europę i Syberię. Przez długi czas żył na terenach zamieszkanych także przez neandertalczyków i denisowian. Dochodziło przy tym – mówiąc eufemistycznie – do przepływu genów między sąsiadami. Dzięki temu genomy Europejczyków są w mniej więcej 1,8–2,4% neandertalskie, genomy mieszkańców dużej części Azji są w 2,3–2,6% neandertalskie i w 1% denisowiańskie, natomiast w Azji Południowo-Wschodniej, Australii i Oceanii domieszka neandertalska spada, a denisowiańska wzrasta do 4–6%. Zresztą neandertalczycy również uzyskali domieszkę DNA „sapiensowego”.

Sądząc po śladach genetycznych, wygląda na to, że denisowianie dotarli aż do linii Wallace’a, a może nawet poza nią, np. do Nowej Gwinei. Ponieważ w tym okresie Nowa Gwinea była połączona pomostem lądowym z Australią, trudno wykluczyć możliwość, że pierwsi  Australijczycy byli denisowianami. Na razie jednak brak jakichkolwiek lokalnych śladów acheologicznych ich obecności – i to nie tylko tam, ale także na terenach, gdzie musieli być szczególnie liczni. Warto jednak pamiętać, że dla nauki nie istnieli jeszcze 15 lat temu. Przyszłe odkrycia mogą uczynić ten gatunek mniej widmowym. Ostatnie badania genetyczne sugerują, że w regionie nowogwinejskim dochodziło do hybrydyzacji H. sapiens i denisowian jeszcze 30–15 tys. lat temu. Jeśli te wyniki zostaną potwierdzone, będzie to oznaczało, że denisowianie przeżyli najdłużej spośród „przedsapiensowych” populacji Homo, jako że neandertalczycy wymarli wcześniej, ok. 40 tys. lat temu. Istnieją podejrzenia, że wiele szczątków kostnych „wczesnych ludzi” z południowej Azji – jak wielkomózgi H. longi z północno-wschodnich Chin (146 tys. lat temu) oraz kilka innych skamieniałości sprzed 300–200 tys. lat o dyskusyjnej przynależności systematycznej – w rzeczywistości reprezentuje denisowian.

Sytuację komplikuje fakt, że denisowianie musieli być grupą dość zróżnicowaną populacyjnie i genetycznie. Nieliczne szczątki kostne, jakie znamy, pochodzą od „denisowian północnych”, podczas gdy domieszka genetyczna u ludów Melanezji czy Australii pochodzi od „denisowian południowych”, praktycznie nieznanych w stanie kopalnym. Denisowiański jest z dużym prawdopodobieństwem pojedynczy ząb sprzed ok. 150 tys. lat znaleziony w 2022 r. w Laosie – i to właściwie na razie wszystko. Cierpliwie zbierane dane zawierają wewnętrzne sprzeczności. Na przykład proteom szkliwa zębów żuchwy znalezionej w Xiahe na Płaskowyżu Tybetańskim (prowincja Gansu, Chiny) wyraźnie wskazuje na denisowianina (sprzed 160 tys. lat). Z kolei kompletna czaszka z Hualongdong (300 tys. lat temu), też uważana za potencjalnie denisowiańską, należy do osobnika o innej budowie żuchwy. Autorzy analizy opublikowanej zaledwie 4 dni temu (patrz linki poniżej) kwestionują związki tej czaszki z denisowianami i proponują wyodrębnienie kolejnego gatunku czy podgatunku w i tak już sporej grupie bliskich krewnych człowieka współczesnego. Dopóki nie dysponujemy materiałem do badań molekularnych (czyli DNA lub białkami pozyskanymi z kości), jesteśmy skazani na niepewne hipotezy i spory specjalistów. Trzeba się pogodzić z tym, że historia rodzaju Homo jest wielowątkowa, pogmatwana i nadal pełna „duchów”.

Ryc. 2.

Eurocentryzm i sapienscentryzm

Wczesne badania nad pochodzeniem H. sapiens skupiały się głównie na Europie i na regionalnych populacjach takich jak „ludzie z Cro-Magnon” (czyli wczesny europejski typ człowieka). Przywiązywano dużą wagę np. do faktu, że z terenów nadatlantyckich (Francja, Hiszpania) znane były najstarsze przykłady figuratywnych malowideł jaskiniowych (sprzed ok. 35–30 tys. lat). Nie znajdowano tak starej sztuki naskalnej w innych częściach świata, mogło się zatem zdawać, że Europa „przewodziła” światu jako intelektualna elita ludzkości. Jednak w ostatnich latach odkryto równie stare, a nawet starsze malowidła przedstawiające zwierzęta i ludzi w Azji Południowo-Wschodniej, a być może także w Australii (tu datowanie nie jest pewne). Obecny rekordzista to portret świni celebeskiej (Sus celebensis) z Sulawesi, liczący sobie co najmniej 45,5 tys. lat. Powodem, dla którego zabytki tego typu są skrajnie rzadkie, jest fakt nietrwałości malowideł, o ile szczęśliwym trafem nie znajdą się w miejscu, w którym lokalne warunki nie dopuszczają do ich degradacji przez dziesiątki tysięcy lat. Wiadomo zresztą, że i neandertalczycy zostawiali po sobie rysunki naskalne, tyle że niefiguratywne (przynajmniej wg obecnego stanu wiedzy).

Warto podkreślić, że neandertalczycy i denisowianie nie byli jaskiniowymi „małpoludami” zapowiadającymi nadejście „stuprocentowych” ludzi, tylko siostrzanymi odłamami wywodzącymi się od tego samego przodka, co my. Nie byli naszymi poprzednikami na Ziemi, lecz ewoluowali równolegle z nami. Prawdopodobnie H. sapiens zawdzięcza im pewną liczbę przystosowań pomagających przeżyć poza Afryką, przekazanych dzięki hybrydyzacji.  Nawiasem mówiąc, na ałtajskim pograniczu denisowianie i neandertalczycy również się krzyżowali. W regionie sundajskim denisowianie współistnieli najpierw z H. erectus, a później nie tylko z H. sapiens, ale też z reliktowymi populacjami wyspiarskimi, takimi jak H. floresiensis. Dopiero od niedawna jesteśmy jedynym na Ziemi gatunkiem Homo. Sami siebie nazwaliśmy „rozumnymi”, ale nic nie wskazuje na to, żeby rozumu brakowało naszym wymarłym kuzynom. Zdarza się, że kiedy wytworom kultury materialnej (jak narzędzia czy ozdoby) nie towarzyszą kości, nie jesteśmy w stanie stwierdzić, który z siostrzanych gatunków jest ich wytwórcą. Gdyby nie chodziło o nasz własny gatunek i mniej lub bardziej świadomą potrzebę akcentowania swojej wyjątkowości, to według kryteriów czysto biologicznych zapewne mówilibyśmy o jednym „chronogatunku” H. sapiens, który powstał w Afryce około miliona lat temu i przez większą część swojej historii był podzielony na kilka podgatunków, rozgraniczonych niezbyt szczelnymi barierami reprodukcyjnymi. Sądzę zresztą, że w miarę jak rozwija się paleoantropologia, taksonomia rodzaju Homo będzie ewoluowała w tym kierunku.

Ryc. 3.

W czasie, gdy znikli neandertalczycy, H. sapiens miał jeszcze przed sobą kolejne przygody. Prawdopodobnie już ok. 35 tys. lat temu zaczęła się penetracja obu Ameryk. Najpierw ludzie paleolityczni pojawili się w wolnej od lodu Beringii (włącznie z Alaską i Jukonem), skąd w późniejszym czasie mogli przenikać na południe przez powstające w pewnych okresach naturalne korytarze w lądolodach lub drogą morską wzdłuż wybrzeża. Wiele tysięcy lat później ludzie dotarli także do Grenlandii, Madagaskaru, Islandii, wysp Polinezji, Nowej Zelandii i wreszcie Antarktydy, gdzie ssaki w pełni lądowe nie postawiły stopy od czasu wyginięcia tamtejszej fauny eoceńskiej. Populacje eurazjatyckie wracały też wielokrotnie do Afryki. Ale to już całkiem inna historia, podobnie jak loty na Księżyc.

Lektura dodatkowa

Poziom rozwoju kulturalnego neandertalczyków: https://johnhawks.net/weblog/neandertal-visual-culture-art/
Wczesna historia neandertalczyków i denisowian: https://www.pnas.org/doi/10.1073/pnas.1706426114
Rodzaj Homo a „geny języka”: https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC4766443/
Hybrydyzacja i przepływy genów między gatunkami Homo: https://journals.plos.org/plosgenetics/article?id=10.1371/journal.pgen.1007349
Czaszka z Hualongdong: doi.org/10.1016/j.jhevol.2023.103411, https://phys.org/news/2023-08-china-human-lineage.html
Kto to zrobił? Czasem po prostu nie wiemy: https://www.scientificamerican.com/article/cave-that-housed-neandertals-and-denisovans-challenges-view-of-cultural-evolution/
Kolonizacja Beringii: wstęp do podboju półkuli zachodniej: https://royalsocietypublishing.org/doi/10.1098/rspb.2022.2246

Opisy ilustracji

Ryc. 1. Rekonstrukcja wyglądu Homo longi z Chin (146 tys. lat temu) na podstawie kompletnej czaszki odkrytej w 1933 r., ale formalnie opisanej dopiero w 2021 r. Puszka mózgowa o archaicznym kształcie, ale objętości wielkiej jak u H. sapiens lub H. neanderthalensis (ok. 1420 cm³), uprawdopodabnia hipotezę  – na razie trudną do zweryfikowania – że mamy do czynienia z denisowianinem. Rekonstrukcja: Chuang Zhao. Źródło: Ni, Ji et al. 2021 (licencja CC BY-NC-ND).
Ryc. 2. Zawartość neandertalskiej „skrzynki z narzędziami” i „kasetki z biżuterią”. Źródło: Carron, d’Errico et al. 2011 (fair use).
Ryc. 3. Artystyczna wizja północnoamerykańskich Paleoindian polujących na mastodonta (Mammut americanum). Większość megafauny obu Ameryk wymarła wkrótce po pojawieniu się większych grup łowców paleolitycznych. Autor: Ed Jackson. Źródło: Christopher R. Moore 2023, The Conversation (licencja CC BY-NC).

Różnorodność językowa (2): Vanuatu – szczyt zróżnicowania

Pozostałe części cyklu

Część 1. Sieć wielojęzyczności w Vaupés (Kolumbia)
Część 3. Nowa Gwinea – mnogość do kwadratu. Prolog
Część 4. Nowa Gwinea – mnogość do kwadratu. Supermocarstwo językowe

Około 3600 lat temu na wyspach Archipelagu Bismarcka, na wschód od Nowej Gwinei, pojawili się ludzie oceanu. Przybyli najprawdopodobniej z północnych Filipin. Osiedlali się na wybrzeżach wysp, budując swoje domy (często na palach) nie dalej niż kilometr lub dwa w głąb lądu. Na dużych wyspach, które miały już swoich dawniejszych mieszkańców, tubylcy i przybysze uprawiali handel wymienny, przejmowali od siebie nawzajem gatunki udomowionych roślin i zwierząt, ale poza tym nie wchodzili sobie w drogę. Śladem obecności żeglarzy z północy jest tak zwana kultura Lapita. Jej znaki rozpoznawcze to charakterystyczna czerwona ceramika z geometrycznymi ornamentami odciskanymi za pomocą ząbkowanych stempli, narzędzia z obsydianu, a także introdukcje świń i kur domowych oraz pasażerów na gapę – szczurów polinezyjskich (Rattus exulans). Wszystkie te zwierzęta wywodziły się z Azji Południowo-Wschodniej, podobnie jak dalecy przodkowie ludzi, którzy je przywieźli.

Przybysze mówili językiem praoceanicznym z rodziny austronezyjskiej. Po około czterystu latach, czyli 3200 lat temu, nastąpiła migracja części żeglarzy z Archipelagu Bismarcka na wschód, w poszukiwaniu nowych wysp do zasiedlenia. Migracja postępowała w tak szybkim tempie, że ustalane przez archeologów różnice czasu zasiedlania kolejnych wysp wschodniej Melanezji i zachodniej Polinezji są mniejsze niż margines niepewności metody radiowęglowej. Niektórzy koloniści zajęli wybrzeża Wyspy Bougainville’a i pozostałych Wysp Salomona, gdzie mieszkała już od tysiącleci miejsciowa ludność rdzenna. Inni ominęli ten archipelag w poszukiwaniu wysp całkowicie bezludnych, gdzie nigdy wcześniej nie stanęła ludzka stopa. Na zachodnim Pacyfiku odkryli ich wiele: archipelag Vanuatu, Nową Kaledonię, Fidżi, Tonga i Samoa. Grupę języków, która uształtowała się na pierwszych dwóch archipelagach, nazywamy południowooceaniczną. Natomiast spośród grupy centralnopacyficznej, wysuniętej dalej na wschód, wyodrębniły się później języki polinezyjskie.

Skupimy się obecnie na wyspach Vanuatu. Początek obecności ludzi na nich udokumentowany jest przez stanowiska archeologiczne kultury Lapita. Niestety, podobnie jak w innych dziewiczych miejscach globu, przybycie człowieka oznaczało także naruszenie delikatnej równowagi ekologicznej. Pierwszymi ofiarami były gatunki zwierząt stanowiące miejscową megafaunę: krokodyl lądowy Mekosuchus kalpokasi, ostatni na Ziemi przedstawiciel całkowicie wymarłej podrodziny Mekosuchinae, i wielki żółw, być może należący do jeszcze bardziej reliktowego rodzaju Meiolania, choć tę identyfikację podawano w wątpliwość. W każdym razie, czymkolwiek był – wymarł, a jego kości licznie występują w odpadkach kuchennych sprzed 3000 lat.

Badanie szkieletów z cmentarzysk kultury Lapita oraz DNA, które udało się uzyskać ze szczątków kostnych, wskazuje, że pod względem fizycznym i genetycznym byli to ludzie pierwotnego typu austronezyjskiego, spokrewnieni z rdzenną ludnością Tajwanu. Jednak 2500 lat temu na Vanuatu zaczęły docierać fale kolejnych migracji z zachodu. Byli to Melanezyjczycy będący potomkami zarówno dawnych Austronezyjczyków, jak i rdzennej ludności regionu nowogwinejskiego. Do tego czasu Austronezyjczycy zasiedlili już wschodnie brzegi Nowej Gwinei, zachowując swoją tożsamość językową, ale integrując się biologicznie z miejscową ludnością; podobnie działo się na wyspach Archipelagu Bismarcka. Melanezyjska domieszka genetyczna rozpowszechniła się na Vanuatu, sięgając nawet Polinezji, choć słabnąc stopniowo z zachodu na wschód. Zanikła także kultura Lapita, lecz języki południowooceaniczne oparły się zewnętrznym wpływom. Około tysiąca lat temu Vanuatu przyjęło grupy migrantów ze wschodu, używających języków polinezyjskich. W roku 1606 na Vanuatu po raz pierwszy pojawili się przelotnie Europejczycy – hiszpańska ekspedycja pod dowództwem Portugalczyka, Pedra de Queirós. W drugiej połowie XVIII w. dotarły tam kolejne wyprawy: francuska (Louisa Bougainville’a) i angielska (Jamesa Cooka).

W XIX w. wyspy nawiedzali wielorybnicy, misjonarze, przedsiębiorcy wycinający miejscowe drzewa sandałowe, wreszcie brytyjscy i francuscy kolonizatorzy. W latach 60. XIX w. rozwinął się blackbirding – haniebna praktyka „zatrudniania” ludności Melanezji (od Nowej Gwinei po Fidżi) na plantacjach, głównie w północno-wschodniej Australii. Robotnicy byli rekrutowani przemocą; w najlepszym razie traktowano ich jako tanią siłę najemną, oszukiwaną i wykorzystywaną bez skrupułów, w najgorszym –jako niewolników pozbawionych jakichkolwiek praw. Śmiertelność wśród robotników była zatrważająca, szanse na powrót do domu po latach pracy – marne. Przez takie piekło przeszła niemal połowa dorosłej ludności Vanuatu, co spowodowało poważny spadek populacji pod koniec XIX w. Po około stu dość burzliwych latach funkcjonowania jako kondominium brytyjsko-francuskie Vanuatu wreszcie stało się niepodległą republiką w 1980 r. Od połowy XX w. liczba ludności wzrosła kilkakrotnie i obecnie przekroczyła 300 tysięcy. W całej Republice Vanuatu mieszka zatem mniej więcej tyle ludzi, co w Lublinie, na obszarze o powierzchni dwa razy mniejszej niż województwo lubelskie.

Godło państwowe Republiki Vanuatu z dewizą w kreolskim języku bislama (rozszyfrowanie treści pozostawiam jako pracę domową). Na pierwszym planie wojownik melanezyjski. W tle góra wulkaniczna, kieł samca świni domowej (często używany jako ozdoba) i skrzyżowane liście sagowca namele (Cycas seemannii), ważnej rośliny kultowej. Źródło: Wikipedia (CC BY-SA 3.0).

Między Vanuatu a Lubelszczyzną istnieją oczywiście istotne różnice. Vanuatu składa się z 83 wysp, z których 65 jest zamieszkałych. Tylko 14 wysp ma powierzchnię powyżej 100 km². Choć turystom Vanuatu wydaje się tropikalnym rajem, życie na archipelagu nie zawsze bywa łatwe. Utrudniają je czynne wulkany, aktywność sejsmiczna, fale tsunami i tropikalne cyklony, które nieraz dawały się wyspiarzom we znaki. Ze względu na warunki terenowe przemieszczanie się bywa trudne nie tylko między wyspami, ale nawet w ich obrębie. Co jednak szczególnie wyróżnia Vanuatu, to liczba miejscowych języków. Nie sposób powiedzieć dokładnie, ile ich jest. Szacunki wahają się w granicach od 52 do 138. Nie zawsze łatwo stwierdzić, czy mamy do czynienia z odrębnymi językami, czy z dialektami jednego języka. Czasem ten sam język jest znany pod kilkoma nazwami, czasem ta sama nazwa odnosi się do kilku różnych języków, a niektóre języki nawet nie mają nazwy. Rzeczywista liczba prawdopodobnie mieści się między 80 a 100. Trzy z miejscowych języków są polinezyjskie (ale endemiczne dla Vanuatu), reszta należy do grupy południowooceanicznej. Dzięki tym statystykom Vanuatu cieszy się zasłużoną opinią państwa o największej różnorodności językowej względem liczby ludności.

Prócz języków rodzimych na wyspach Vanuatu istnieją trzy języki mające status urzędowych: bislama, który służy jako narodowa lingua franca, oraz angielski i francuski, traktowane jako języki zaawansowanej edukacji. Do tego można dodać języki miejskiej ludności imigranckiej, na przykład języki chińskie, język samoański czy wietnamski. Bislama to bardzo bliski krewny tok-pisin, o którym wspominałem już na tym blogu, a także języka kreolskiego z Wysp Salomona. Wszystkie trzy wywodzą się z pidżynu melanezyjskiego, który powstał w XIX w. wśród wyspiarzy porywanych do robót na plantacjach. Angielski, język plantatorów i nadzorców, używany był ponad barierami językowymi, więc na bazie słownictwa angielskiego rozwinął się język hybrydowy, którzy szczęśliwcy powracający z robót przymusowych przynosili z sobą w rodzinne strony jako język szerszego kontaktu. Język bislama jest obecnie kultywowany na Vanuatu z dumą, ale trzeba też stwierdzić, że stanowi on pewne zagrożenie dla sytuacji językowej, ponieważ ze względu na swoją wszechobecność może wypierać języki etniczne łatwiej niż angielski czy francuski.

Rozdrobnienie językowe Vanuatu jest do pewnego stopnia zrozumiałe, biorąc pod uwagę warunki geograficzne i topograficzne, ale i tak szokuje. Rodzina austronezyjska jest gigantyczna, druga co do liczebności na Ziemi – ok. 1200 języków (± spory margines niepewności). Cała gałąź oceaniczna to ok. 450 języków, a zatem ok. 20% tej gałęzi mieści się na jednym niewielkim archipelagu. Wszystkich języków polinezyjskich jest 38 – dwa lub trzy razy mniej niż języków Vanuatu. Archipelag Fidżi ma trzykrotnie więcej zamieszkałych wysp i trzy razy więcej ludności, ale tylko siedem języków endemicznych (plus kilka napływowych, jak angielski i hindi). Ewidentnie stosunek do języków etnicznych jest na Vanuatu szczególny, jeśli chodzi o identyfikowanie się z nimi i podkreślanie różnic lokalnych. Nie oznacza to, że językom miejscowym nic nie zagraża. Jak zwykle w takich przypadkach ich status jest zróżnicowany. Trzydzieści kilka z nich ma tysiąc lub więcej użytkowników (język lenakel nawet ponad 10 tys.). Ale są i takie, którym pozostało kilku lub kilkunastu rodzimych użytkowników; niektóre być może już wymarły. Przy tej liczbie języków to jednak zjawisko naturalne, choć smutne. Dysproporcja wielkości wspólnot językowych jest czymś, czego trzeba się spodziewać przy ich wielkiej liczbie. Skutkiem tego są topniejące szanse na utrzymanie języka zmarginalizowanego z przyczyn losowych, nawet wówczas, gdy nie ma innych zagrożeń dla jego egzystencji.

W odróżnieniu od sytuacji języków Vaupés, o której pisałem w poprzednim odcinków miniserii, na Vanuatu nie ma instytucji języków rodowych ani egzogamii językowej, choć na wielu wyspach istnieje zwykła egzogamia społeczna – małżeństwa zawierane są między ludźmi z różnych wiosek, przy czym ich język nie odgrywa roli. Jednakże przy takim stopniu rozdrobnienia językowego, że nawet pobliska wieś może używać innego języka, skutkiem ubocznym egzogamii jest rozpowszechniona wielojęzyczność. Na przykład na wyspie Malekula (drugiej co do wielkości i mającej 24 tys. mieszkańców) mamy 40 języków podzielonych na ok. 100 dialektów. Praktycznie każda wieś ma tam własny język. Wskutek praktykowania egzogamii większość rodzin jest wielojęzyczna, a ok. 70% dorosłych mieszkańców posługuje się co najmniej trzema językami. Tak jak w Amazonii, to żona sprowadza się do męża. Nie porzuca przy tym własnego języka, a rodzinne wizyty i rewizyty podtrzymują jego używanie. Dzieci od urodzenia zanurzone są w świecie wielojęzycznym i uczą się języka matki. Również mąż czasem się go uczy, choć tradycja nakazuje, żeby to język męża dominował w domu. Instytucje wspólne dla całej okolicy, takie jak szkoła czy kościół, wymagają częstego przemieszczania się pomiędzy wioskami, a zatem także między terytoriami językowymi. Toteż ludzie żyjący na Malekula łatwo i powszechnie identyfikują się z wieloma tożsamościami językowymi jednocześnie.

Zespół perkusistów z wyspy Malekula akompaniujący podczas tradycyjnego tańca. Źródło: Wikimedia Commons.

Z kolei na wyspie Emae dwie wsi używają polinezyjskiego języka fakamae, ale stosunek do niego jest w każdej z nich innych. We wsi Makatu fakamae używają wszyscy; jest to dla nich ważny element identyfikacji z dziedzictwem polinezyjskim. Choć często praktykowana jest egzogamia, żona, sprowadziwszy się do Makatu, przyjmuje język męża. Tego samego oczekuje się od każdego, kto osiedla się we wsi. Choć część mieszkańców jest dwujęzyczna, nie używają oni innych języków we własnym gronie, zachowując demonstracyjną, purustyczną jednojęzyczność. Z kolei we wsi Tongamea, o pół godziny drogi piechotą of Makatu, dla 65% mieszkańców pierwszym językiem jest fakamae, a dla 25% – południowooceaniczny język namakura. Niemal wszyscy znają oba języki, a ponad 60% posługuje się dodatkowo językiem nakanamanga. Ponadto 100% populacji zna język bislama.

W odróżnieniu od zagrożonego fakamae, pozostałe dwa języki etniczne używane są szeroko (także na sąsiednich wyspach) i mają wielu użytkowników. Namakura jest często używany jako narzędzie komunikacji wewnątrz wsi. W przeszłości wyparł on fakamae w innych miejscach na wyspie i jego rosnąca popularność w Tongamea może świadczyć o kontynuacji tego procesu. Trudno powstrzymać taką tendencję, choć oba języki mają jednakowy status społeczny. Język o większym zasięgu i mający więcej użytkowników wygrywa tylko z powodu przewagi liczebnej. Użytkownicy fakamae, aczkolwiek uważają zanikanie ich dziedzictwa językowego za zjawisko negatywne i godne pożałowania, fatalistycznie uważają ten proces za nieunikniony, a dobrowolne przechodzenie na namakura mimo wszystko za  wygodne, bo ułatwia ono porozumienie i w wiosce, i poza nią. Zresztą zważywszy, że namakura również jest językowym endemitem, tyle że zajmującym większy obszar, także on nadaje się do wyrażania lokalnego patriotyzmu.

Właściwie każda zamieszkana wyspa archipelagu Vanuatu to osobny naturalny poligon zróżnicowania językowego, wielojęzyczności i skomplikowanej tożsamości etniczno-językowej. Lokalna sytuacja zależy od liczby języków na danej wyspie, od tego, jaką strukturę ma ich zasięg (wyraźnie zlokalizowane terytoria językowe czy rozproszona sieć przenikających się obszarów występowania) i do jakiego stopnia ludzie utożsamiają się z językiem, którego używają. Tylko część wspólnot językowych Vanuatu systematycznie badano, ale jedno jest jasne: mamy do czynienia z dużą rozmaitością odcieni wielojęzyczności i postaw wobec niej. Miejmy nadzieję, że mozaika językowa archipelagu zaadaptuje się do współczesnych warunków życia, bo tak niezwykły produkt ewolucji kulturowej zasługuje na szczególną ochronę.

Lektura dodatkowa

Archeologia Vanuatu

https://www.researchgate.net/publication/281850194_The_Archaeology_of_Vanuatu_3000_Years_of_History_across_Islands_of_Ash_and_Coral

Języki Vanuatu

https://openresearch-repository.anu.edu.au/bitstream/1885/146135/1/PL-517.pdf

Wielojęzyczność w Republice Vanuatu

https://journals.sagepub.com/doi/full/10.1177/13670069211023132

Liczba podwójna (1): Oczy i uszy jako żywe skamieniałości

Część 2. Od Słowenii przez Arizonę do Nowej Gwinei

Nie wszyscy wiedzą, że w język polskim używano dawniej, obok liczby pojedynczej i mnogiej, także liczby podwójnej, odziedziczonej z czasów prasłowiańskich i indoeuropejskich. Liczono na przykład tak: jedno drzewo, dwie drzewie, trzy drzewa, albo: jeden wilk, dwa wilka, trzé wilcy. Specjalne formy liczby podwójnej istniały dla wszystkich odmiennych części mowy. Istniały też reguły zgody gramatycznej, nakazującej np. używanie orzeczenia w liczbie podwójnej z podmiotem w takiejże liczbie, albo przymiotnika w odpowiedniej formie jako przydawki rzeczownika w liczbie podwójnej. Jednak już w XIV–XV w. widać objawy zanikania liczby podwójnej. Wypierały ją formy zwykłej liczby mnogiej. W drugiej połowie XVI w. świadomość odrębności liczby podwójnej wyraźnie zanikała, choć np. Jan Kochanowski używał jej jeszcze dość regularnie. W XVII w. liczba podwójna występowała już tylko sporadycznie. Pozostała z niej garść reliktowych form, które stopniowo przestały być odczuwane jako żywa kategoria gramatyczna.

Do tych reliktów należą nietypowe formy liczby mnogiej kilku rzeczowników oznaczających parzyste części ciała: oczy, uszy, ręce. Gdyby rozwinęły się one podobnie jak inne rzeczowniki rodzaju nijakiego i żeńskiego, miałyby formę „oka”, „ucha”, „ręki”. Zresztą mamy oka sieci i ucha dzbanów, ale w sensie anatomicznym obowiązują formy pierwotnie podwójne, które „od zawsze” były używane częściej niż liczba mnoga. Powód jest prosty i naturalny: jako dwuokie i dwuuche ssaki wielokrotnie częściej myślimy i mówimy o parze oczu lub uszu jednego człowieka lub innego zwierzęcia niż o ich większej liczbie. Zauważmy, że do dziś mamy trochę kłopotów z łączliwością gramatyczną tych słów. O ile mówimy dwie/trzy/cztery ręce (ta forma stała się już pełnoprawną liczbą mnogą), to unikamy łączenia form oczy i uszy z liczebnikami kardynalnymi. Formy „dwa oczy” lub „trzy uszy” uchodzą za niegramatyczne (wyjątkiem jest utarty zabytkowy zwrot w cztery oczy). Używamy konstrukcji zastępczych: dwoje oczu, troje uszu (choć przecież nie mówimy „dwoje drzew”). Prawdopodobna przyczyna jest taka, że ze względu na unikatową końcówkę wciąż trudno nam uznać oczy i uszy za normalną liczbę mnogą rodzaju nijakiego.

Można by się było spodziewać także utrzymania formy nodze (dawna liczba podwójna od rzeczownika noga), ale wyparły ją nogi, z pewnością dlatego, że nogi odczuwane są jako mniej podwójne z natury: pies, koń czy krowa, a także stół, mają po cztery nogi, więc liczba podwójna nie miała takiej przewagi nad mnogą jak w przypadku rąk. Historycznie podwójne są także oboczne warianty przypadków liczby mnogiej nadal używane w języku polskim: oczyma, uszyma, rękoma (obok częściowo wyrównanych przez analogię form oczami, uszami, rękami) oraz oczu, uszu i ręku (obok oczach, uszach, rękach). Jednak forma ręku, nieprzejrzysta gramatycznie dla użytkowników współczesnej polszczyzny, przestała być odczuwana jako podwójna, ewentualnie mnoga, w wyrażeniach typu w ręku, na ręku. Możemy dziś powiedzieć w jednym ręku zamiast w jednej ręce, ale nie mówimy już, jak nasi przodkowie, w obu ręku. Nie używamy już ręku w dopełniaczu, choć dawniej mówiono np. dać komuś coś do ręku (czyli do obu rąk). Trudno dziś uwierzyć, ale gramatycy jeszcze sto lat temu uważali formy w tym ręku i w jednym ręku za niepoprawne, a nawet „niedorzeczne”. Dawną formą liczby podwójnej są też plecy (nieposiadające obecnie odpowiednika pojedynczego, którym kiedyś było plece ‘bark’, rzeczownik rodzaju nijakiego).

Mamy ponadto relikty liczby podwójnej w systemie liczebników. Stąd wzięła się np. różnica między końcówkami liczebników dwadzieścia i trzydzieści. Nazwy liczebników oznaczających setki pochodzą od dawnych wyrażeń: sto, dwie ście, trzy sta, cztery sta, pięć set (gdzie ście było regularną liczbą podwójną od sto odmienianego jak zwykły rzeczownik rodzaju nijakiego). Część dawnych końcówek liczby podwójnej zachowała się w odmianie słów dwa/dwie i oba/obie. Niektóre zostały nawet przeniesione do odmiany innych liczebników, dlatego używamy dziś trzema i siedmioma (przez analogię do dwoma) zamiast dawnych form narzędnika trzemi i siedmią.

W polskich gwarach ludowych zachowały się jeszcze stare formy liczby podwójnej czasowników, używane jednak w funkcji liczby mnogiej: robiwa, robita zamiast standardowych robimy, robicie. Stąd oczywiście hasło: Róbta, co chceta. Używamy też nadal przysłowia: Mądrej głowie dość dwie słowie, choć mało kto rozumie że dwie słowie to archaiczna liczba podwójna. Wielu ludziom ta forma wydaje się dziwna i bezsensowna, dlatego próbują „naprawić” zdanie, zmieniając jego sens: „Mądrej głowie dość po słowie”.

Chciałem zwrócić uwagę na formy wyjątkowo zabytkowe: oczy i uszy. W języku prasłowiańskim oba rzeczowniki: *oko, *uxo, miały dwa warianty odmiany (nieróżniące się w mianowniku/bierniku liczby pojedynczej): jako zwykły rzeczownik rodzaju nijakiego na -o (liczba mnoga *oka, *uxa) lub jako tzw. „temat na -es” (liczba mnoga *očesa, *ušesa). Drugi wariant możemy chwilowo odłożyć na bok, bo nie zachował się w polszczyźnie. Pierwszy mógł tworzyć własną regularną liczbę podwójną: *ocě, *uśě. Pojawiała się ona czasem w staropolszczyźnie jako (dwie) oce, usze, ale nigdy nie wyparła form oczy, uszy. Istniały one także w prasłowiańskim jako *oči, *uši i już wtedy były wyraźnie nieregularne, utworzone od innego tematu niż liczba pojedyncza. Mówiąc dokładniej, powstały z połączenia tematów *ok-, *ux- z końcówką *-i, tworzącą liczbę podwójną tematów rodzaju nijakiego zakończonych na spółgłoskę.

Tematy *ok- i *ux- wywodzą się w prostej linii z praidoeuropejskich *h₃okʷ- ‘oko’ i *h₂aws- ‘ucho’. Na początku swojej historii odmieniały się one bezsufiksowo, przez dołączanie końcówek przypadków bezpośrednio do rdzenia, ale ponieważ takie jednosylabowe „rzeczowniki rdzenne” rodzaju nijakiego już w bardzo dalekiej przeszłości stały się kategorią wymierającą, z ich odmiany pozostały jedynie nieliczne szczątki. Praindoeuropejski rzeczownik oznaczający ‘oko’ miałby w mianowniku/bierniku liczby pojedynczej formę *h₃okʷ (bez końcówki deklinacyjnej), ale nie zachowała się ona w żadnym znanym języku potomnym. Wszędzie mamy do czynienia z jej rozszerzaniem o rozmaite przyrostki ułatwiające odmianę, ponieważ przenosiły one rzeczownik do jakiejś pospolitszej i poręczniejszej w użyciu klasy deklinacyjnej. W każdej gałęzi języków indoeuropoejskich to rozszerzanie następowało niezależnie, toteż wykorzystywano wiele rozmaitych przyrostków. Jednak wiemy, że rzeczownik w formie prostej musiał istnieć, bo została po nim liczba podwójna *h₃okʷ-ih₁, zachowana w kilku odlegle spokrewnionych grupach języków. W języku prabałtosłowiańskim rozwinęła się ona w *akī; stąd prasłowiańskie *oči i polskie oczy. Podobnie *h₂aws-ih₁ rozwinęło się w prabałtosłowiańskie *auš-ī, prasłowiańskie *uši i w końcu polskie uszy.

Oczy – liczba szczególnie podwójna. Foto: Dboybaker, licencja CC BY 2.0. Źródło.

Można by było skonstatować, że ze wszystkich rzeczy występująch podwójnie oczy i uszy są odczuwane przez ludzi jako najbardziej podwójne. Trudno inaczej wytłumaczyć wręcz niesamowitą trwałość ich pierwotnych form liczby podwójnej, które istniały już około 6 tys. lat temu i tu i ówdzie trwają nadal. Są to prawdziwe żywe skamieniałości językowe, które ze względu na wielką częstość występowania oparły się działaniu analogii i tendencji do wyrównywania schematów odmiany. Ciekawą sytuację widzimy  w języku słoweńskim, gdzie (przynajmniej w języku literackim) liczba podwójna jest nadal używana jako żywa kategoria gramatyczna. Tam słowo oči stało się nieregularną liczbą mnogą rzeczownika oko (podobnie jak w polskim), choć może też jak najbardziej oznaczać dwoje oczu jednej osoby. Dla szczególnego podkreślenia podwójności używana jest forma podwójna obocznego słowiańskiego tematu na -es, očesi (jak w wyrażeniu obe očesi ‘oboje oczu’). Forma mnoga tego samego tematu, očesa, oznacza wszelkie „oka” nieanatomiczne. Natomiast formy słoweńskiego rzeczownika uho uległy wyrównaniu: liczba podwójna brzmi ušesi, a mnoga ušesa.

Uwagi końcowe

1. Będzie to miniseria w dwu częściach. W pierwszej skupiliśmy się na języku polskim, w drugiej przyjrzymy się zjawisku językoznawczemu, jakim jest istnienie liczby podwójnej, w szerszym, a nawet globalnym kontekście.

2. Proszę się nie przejmować dziwnymi symbolami *h₁, *h₂, *h₃ w rekonstrukcjach indoeuropejskich. Były to trzy tak zwane „spółgłoski laryngalne”, wymawiane nieco podobnie jak te, które w wielu językach są zapisywane jako „h” lub „ch”. Ich wymowa w języku praindoeuropejskim jest znana tylko w przybliżeniu, toteż, żeby uniknąć sporów o szczegółową transkrypcję fonetyczną, oznacza się je za pomocą „h z indeksem”. Warto wiedzieć, że w bezpośrednim sąsiedztwie *h₂ praindoeropejska samogłoska *e zmieniała się w *a, natomiast w sąsiedztwie *h₃ zmieniała się w *o, co widać w zacytowanych formach słów oznaczających ‘oko’ i ‘ucho’. Spółgłoska *h₁ nie wywierała takiego wpływu na barwę sąsiedniej samogłoski. W większości języków indoeuropejskich spółgłoski laryngalne znikły na wczesnym etapie rozwoju, choć pozostawiły wiele śladów swojej obecności.