Staramy się, żeby nasze środowe rekomendacje dotyczyły różnych form przekazu: nie tylko książek (o których opowiadamy najczęściej), ale także platform i portali edukacyjnych, filmów popularnonaukowych, blogosfery naukowej itp. Nie piszemy konwencjonalnych recenzji, tylko zwracamy uwagę na to, co zainteresowało nas samych.
Dziś chciałbym polecić artykuł polemiczny, który dotyczy tematu gorącego. Ustawa uznająca język śląski za język regionalny została przyjęta przez Sejm i Senat i oczekuje na podpis prezydenta RP. Jak zwykle, kiedy sprawa wywołuje zainteresowanie społeczne i budzi emocje, internet huczy od opinii. W czasach ostatnich Jagiellonów król błaznów Stańczyk dowodził, że w Polsce najwięcej jest lekarzy. Kiedy mowa o języku śląskim, czyli ślōnskij gŏdce, nagle w każdym Polaku budzi się językoznawca. Ktoś, kto nigdy nie zajmował się dialektologią, socjolingwistyką ani historią języka, czuje się nagle kompetentny do wypowiadania się pryncypialnie na na temat gwar, dialektów, etnolektów, standardów językowych i kryteriów rozstrzygania, do której kategorii należy dana odmiana języka. Ma także odwagę (a raczej czelność) oceniać poszczególne odmiany pod względem funkcjonalnym, a nawet estetycznym.
Myślenie o języku zdominowane jest przez uprzedzenia, których utrwalaniu sprzyja niestety polski system edukacyjny i rozpowszechnione w Polsce przekonanie o absolutnej wyższości języka książkowego i norm rekomendowanych przez autorytety poprawnościowe nad innymi formami porozumiewania się. Nawet wymowa niestandardowa, zabarwiona gwarowo, bywa piętnowana, jak gdyby człowiek nie miał prawa do własnej tożsamości lokalnej i nieukrywania jej w sferze publicznej. Zapewne w dużym stopniu jest to pokłosie nadmiernej gorliwości wykazywanej w okresie powojennej „walki z analfabetyzmem”, której ubocznym skutkiem było ujednolicanie polszczyzny i rugowanie form niestandardowych z języka ludzi uzyskujących wykształcenie. W najlepszym razie gwary, dialekty i języki mniejszościowe tolerowano jako składnik cepeliowskiego folkloru. W gorszym – różnorodność językowa, zjawisko z natury zdrowe i cenne – była postrzegana jako skaza na jedności narodowej i zaprzeczenie egalitaryzmu społecznego.
W świadomości ogółu gwary, dialekty i języki pozbawione statusu oficjalnego są ludowymi deformacjami języka „literackiego”, czymś w rodzaju choroby, z której może nas wyleczyć wykształcenie. Mogą być używane w zaciszu domowym w prywatnej rozmowie o prostych sprawach życia codziennego, ale nie nadają się do publicznego wyrażania poważnych treści. Jeżeli mimo wszystko radzą sobie dobrze, są nadal skutecznie przekazywane z pokolenia na pokolenie, mają własną tradycję i żywą literaturę współczesną, to zamiast cieszyć się z tego i otaczać je ochroną, reagujemy odruchem obronnym: „Oho, ktoś się wyłamuje z jedności; nie chce być taki jak my”. Udane próby kodyfikacji takich odmian języka spoza „głównego nurtu” są odbierane jako zagrożenie dla uprzywilejowanego statusu języka oficjalnego.
Trzeba też zauważyć, że część zawodowych językoznawców (którzy powinni choćby z racji swojego wykształcenia orientować się w delikatnych kwestiach równości językowej), tak samo ulega kultowi preskryptywizmu jak pierwszy z brzegu laik. Stają się wówczas samozwańczymi strażnikami języka, a nie jego wrażliwymi obserwatorami i badaczami. Niejeden polonista, zwłaszcza uzdolniony medialnie, uległ pokusie, aby przyjąć posadę arbitra elegancji językowej, pouczającego rodzimych użytkowników języka, jak powinni i jak nie powinni mówić i pisać. Tymczasem jak świat światem, żaden język nie potrzebował strażników. Język jest kolektywnym tworem i własnością ogółu swoich użytkowników, stabilizowanym przez mechanizmy samoregulacji. Nie ma obawy, nie zdegeneruje się bez kurateli profesorów.
Po tym przydługim wstępie chciałbym naszym czytelnikom polecić artykuł Grzegorza Kulika na portalu ŚLĄZAG, „Archanioł nigdzie nie przyfurgoł, czyli jak bardzo prof. Miodek mylił się w sprawie języka śląskiego”. Zgodnie z tytułem artykuł jest polemiką z wybitnym językoznawcą, a do tego Ślązakiem. Polemika jest kulturalna i nie zawiera ataków osobistych, natomiast bezpardonowo krytykuje widoczne w wypowiedziach prof. Jana Miodka podejście wartościujące, protekcjonalne względem etnolektów i dialektów mniejszościowych, wskazujące im miejsce w cieniu „polszczyzny ogólnej”. Autor nie ma też litości wobec irracjonalnych uprzedzeń, zwłaszcza zabarwionych nacjonalistycznie.
Argumenty przytaczane przez Grzegorza Kulika na rzecz prawa śląszczyzny do statusu języka regionalnego z własnym standardem (a nawet dwoma standardami, biorąc pod uwagę wewnętrzne zróżnicowanie języka śląskiego) są bardzo rzeczowe, zgodne ze współczesną wiedzą językoznawczą i warte przemyślenia – takie, jakie powinien wytaczać kompetentny specjalista godzien swojego stopnia naukowego. Jest to tym bardziej godne uwagi, że autor nie jest zawodowym językoznawcą. Jest natomiast rodzimym (i bardzo świadomym) użytkownikiem, znawcą i popularyzatorem języka śląskiego, a ponadto tłumaczem dzieł literackich na ten język. Część jego przekładów łatwo znaleźć w internecie. Warto się w nie wczytać i przekonać naocznie, że nie mamy tu do czynienia z zabawą w stylizację ludową, tylko z konstruktywnym dowodem, że każdy język i każdy dialekt może stanowić równie funkcjonalny nośnik wypowiedzi na dowolny temat. W razie potrzeby poddaje się kodyfikacji z takim samym powodzeniem jak odmiany, które wskutek kaprysów historii zostały uznane za wzorzec poprawności i za „język warstw wykształconych” z monopolem na wyrażanie treści kultury wyższej.
Jeżeli chcecie wziąć udział w dyskusji nad językiem śląskim, radziłbym się zapoznać z tym tekstem. Być może, jeśli jesteście sceptykami „mnożenia języków ponad potrzebę”, zmienicie zdanie pod jego wpływem. Nie śmiem marzyć, żeby pan prezydent także zechciał skorzystać z tej rady, zanim sięgnie po długopis.
Rekomendowany artykuł:
Archanioł nigdzie nie przyfurgoł, czyli jak bardzo prof. Miodek mylił się w sprawie języka śląskiego