Demonstracja poparcia dla Czerwonego Terroru. Wikimedia Commons

WSPÓLNOTA CZERWIENI cz. 40

Zestaw mitów, które do dziś są wytaczane przez tradycyjnych historyków tudzież autorów powieści i filmów, a które mają usprawiedliwiać totalną klęskę sowieckiej armii w 1941 roku, zawiera także mit szpiegowski. Opiera się on na promowanej ad nauseam radzieckiej legendzie o nieustraszonym agencie wywiadu nazwiskiem Sorge.

Mit szósty

Richard Sorge to postać pod wieloma względami ważna dla sowieckiej i rosyjskiej narracji dotyczącej drugiej wojny światowej. Przede wszystkim jego życiorys ma stanowić dowód przewagi ZSRR nad pozostałymi światowymi mocarstwami w zakresie działalności wywiadowczej. W tę narrację wpisują się także liczne dzieła literackie i filmowe, w tym także serial “Siedemnaście mgnień wiosny”, traktujący o fikcyjnym agencie Stirlitzu, a nadto – nie da się tego ukryć – polski serial “Stawka większa niż życie”, którego bohater, znany jako Kloss, był przecież podwładnym struktur wywiadu Armii Czerwonej.

Znaczek pocztowy ZSRR z wizerunkiem Bohatera Związku Radzieckiego, Richarda Sorge. (Wikimedia Commons)

W latach 60. XX wieku w ZSRR miała miejsce eksplozja mody na Richarda Sorge, pisano o nim książki, kręcono filmy, nazywano ulice jego imieniem. Wydawano znaczki pocztowe i projektowano pomniki. Był synonimem sowieckiej zaradności i zarazem dowodem na rzekomą tępotę hitlerowców. To samo działo się w NRD, gdzie zrobiono z Sorgego bohatera narodowego, co pasowało do mitu, mówiącego, że źli Niemcy, faszyści, to mieszkańcy wyłącznie NRF, zaś antyfaszyści zawsze stanowili trzon narodu komunistycznego nowotworu, powstałego na bazie sowieckiej strefy okupacyjnej. W Polsce w latach 70. nawet wydano komiks o agencie z Tokio, który mgliście pamiętam.

Rok 1969, Berlin Wschodni: nadanie ulicy nazwy Richard-Sorge-Straße – tablicę pamiątkową odsłania Max Christiansen-Clausen, radiotelegrafista Sorgego, wraz z żoną Anną. (Bundesarchiv)

W owym okresie, okresie szalonej popularności sowieckiego szpiega, ujawniono, że do wywiadu zwerbował go Jan Bierzin, twórca i szef tak zwanego Zarządu Czwartego w sztabie generalnym Armii Czerwonej, który później przekształcił się w GRU. Kim był Bierzin? Jan Karłowicz Bierzin to naprawdę Łotysz, który dosłużył się w sowieckim wojsku stopnia generalskiego dzięki wyjątkowej skuteczności w epoce leninowskiego Czerwonego Terroru – podobnie jak Tuchaczewski wypracował metody brania zakładników i ostentacyjnego ich mordowania na terenach, gdzie tlił się sprzeciw wobec wprowadzanego siłą komunizmu. Całkowity brak skrupułów i determinacja w eksterminacji wrogów czerwonej zarazy sprawiły, że to jemu powierzono dowodzenie Zarządem Czwartym, zalążkiem wywiadu wojskowego ZSRR.

Jan Bierzin, już po aresztowaniu w 1937 roku. (Wikimedia Commons)

Bierzin pojechał na wojnę domową w Hiszpanii jako dowódca zespołu doradców wojskowych. Dziwny wybór, bo na taktyce znał się jak Tuchaczewski na trygonometrii. A może wcale nie dziwny? Stalin wprawdzie liczył na to, że wojna wywoła otwarty konflikt między Wielką Brytanią i Francją z jednej strony, a Niemcami i Włochami z drugiej, ale miał także plany B i C. Plan B – bo kontakty gospodarcze z III Rzeszą i krajem Mussoliniego wcale nie zostały zerwane (mimo pozorów), zaś plan C to działania stricte wywiadowcze, którymi realnie na miejscu kierował bezwzględny Bierzin. Kilka tysięcy dzieci hiszpańskich zwolenników komunizmu zabrano do ZSRR, rzekomo dla ich ochrony – poddano je potem wieloletniemu szkoleniu i zrobiono z nich zawodowych zamachowców, wykorzystywanych potem przez kilka dekad do akcji specjalnych na rzecz ZSRR, w tym do ochrony Fidela Castro (autorzy powieści o Jasonie Bourne i Orphan X nie wszystko wyssali z palca…).

Żołnierze wojsk republikańskich przebrani w stroje księży katolickich, zamordowanych przez siebie. (Wikimedia Commons)

Daleko większym przedsięwzięciem sieci podwładnych Bierzina było pozyskiwanie dokumentów od ochotników z 54 krajów, którzy w ideowej naiwności przybywali na Półwysep Iberyjski, by walczyć w Brygadach Międzynarodowych. Wszystkie dokumenty, w tym paszporty, zabierano im rzekomo w celu bezpiecznego przechowania. Dziwnym trafem miejsca, gdzie podobno magazynowano dokumenty, zawsze szły z dymem lub ulegały zniszczeniu wskutek wrogiego ostrzału. W ten sposób autentyczne, bezcenne dokumenty, nieodzowne przy tworzeniu tzw. legend dla agentów wywiadu czy grup dywersyjnych, trafiały do ZSRR i zasilały aktywne archiwa wydziałów dokumentacji sowieckiego wywiadu. Używano ich jeszcze w latach sześćdziesiątych.

Richard Sorge w szpitalu podczas pierwszej wojny światowej. (Wikimedia Commons)

Ten właśnie Bierzin, rozstrzelany w 1938 roku na fali usuwania oficerów pochodzących z republik bałtyckich i/lub będących okrutnymi rzeźnikami, to pierwszy oficer prowadzący niemieckiego komunisty z uprzywilejowanej rodziny, daleko spokrewnionej z Karolem Marksem, Richarda Sorge. Legenda Sorgego, jak to zwykle bywa u Sowietów, jest niespójna wewnętrznie. Raz się twierdzi, że został komunistą pod wpływem horroru wojny światowej, kiedy indziej znowu okazuje się, iż już podczas tejże wojny przyjaźnił się z wiernymi Moskwie komunistami, którzy po drugiej wojnie trafili do władz NRD.

Sowieckie czołgi w służbie armii republikańskiej w Hiszpanii. (Wikimedia Commons)

Tak czy owak, niemieckiej narodowości agent, pracujący dla Moskwy w latach 1920-1933 i badający działalność partii komunistycznych w różnych krajach (w tym w Wielkiej Brytanii), który okresowo jawnie mieszkał w Moskwie i w dodatku pisał do jakichś gazet – jakoś nie wzbudzał zainteresowania niemieckiego kontrwywiadu. Jego swoboda działania, brak oficjalnego źródła utrzymania powinny były uruchomić czujność Niemców – dlaczego to się nie wydarzyło? Oficjalne biografie omijają ten temat szerokim łukiem. Zapisał się do NSDAP i w równie tajemniczy sposób tak wkupił się w łaski naiwnych pobratymców, że został korespondentem wpływowego dziennika Frankfurter Zeitung w Chinach i Japonii. Mnie to śmierdzi pracą na dwie strony, zwłaszcza w okresie ścisłego współdziałania Moskwy i Berlina. Cudów w służbie wywiadowczej bowiem nie ma.

Richard Sorge. Zdjęcie z archiwum rodzinnego, upowszechnione przez propagandę NRD w 1985 roku. (Bundesarchiv)

W Tokio Sorge podrywał coraz to nowe kobiety i sypiał z nimi, pił też sporo alkoholu i przyjaźnił się z Niemcami z miejscowej ambasady. Według sowieckiej legendy z tych osobowych źródeł informacji czerpał ważką wiedzę, którą jako agent “Ramzai” (radziecka transkrypcja “Ramsay”) dzielił się w szyfrogramach z Centralą w Moskwie. Problem tylko w tym, że od 1938 roku Centrala żądała, by Sorge powrócił do Moskwy na “wypoczynek”. Agent odmówił. Potem jeszcze wielokrotnie Centrala domagała się jego powrotu i zawsze odmawiał – wiedział naturalnie, że Bierzin, podobnie jak wszyscy jego najbliżsi współpracownicy, został już rozstrzelany. Pobierający nadal gażę z Frankfurter Zeitung Sorge zaczął więc… opłacać swoich informatorów z własnych pieniędzy i nadal wysyłał – niechciane – raporty do Moskwy. Co to może oznaczać? Ano tylko tyle, że istnieje spore prawdopodobieństwo, że agent tak wystraszył się perspektywy powrotu do ZSRR i podzielenia losu Bierzina, że oddał się do dyspozycji albo Niemców, albo japońskiego Kempeitai. Depesze wysyłał do dawnych szefów, by zebrać kapitał dobrych uczynków, który w przyszłości mógł ocalić mu życie.

Rzekomy radioszyfrogram Richarda Sorge z maja 1941 roku, ostrzegający przed niemieckim atakiem. (Wikimedia Commons)

Apologeci Związku Radzieckiego chętnie wspominają o radioszyfrogramie, który były agent GRU Sorge wysłał do Moskwy i w którym podawał termin niemieckiej inwazji. Czy ten “dokument”, traktowany niemal jak relikwia, w ogóle jest prawdziwy? Nawet jeśli jest, to niedługo wcześniej ten sam Sorge wysłał do tej samej Centrali inny szyfrogram, w którym skwapliwie potwierdzał opinię, że Niemcy zaatakować ZSRR nie mogą dopóty, dopóki finalnie nie rozprawią się z Wielką Brytanią. Jeśli nawet ktoś czytał w kierownictwie GRU jego depesze i jeśli nie powstały one poniewczasie jako elementy propagandy, musiał realnie uznać byłego agenta za niegodnego zaufania idiotę.

Golikow. (Wikimedia Commons)

Stalin nie potrzebował Sorgego, miał bowiem lepszych agentów. Bodaj najskuteczniejszym był Kim Philby, który treść rozszyfrowanych w Bletchley Park niemieckich depesz (kodowanych przy pomocy Enigmy) przekazywał Stalinowi wcześniej niż zdołał je zobaczyć Winston Churchill. Przereklamowany Sorge przez wiele lat skutecznie odwracał uwagę świata od prawdziwych, bardzo niebezpiecznych sowieckich szpiegów, którzy działali swobodnie do lat 70. XX wieku w krajach Zachodu. Generał Golikow, który w 1940 roku dowodził GRU, poinformował Stalina w grudniu tegoż roku, że agentura doniosła, jakoby Hitler podpisał plan ataku na ZSRR. Wiadomość ta powinna była zaniepokoić Stalina, który planował swoje własne uderzenie w plecy Niemców – ale nie zaniepokoiła.

Wehrmacht na defiladzie w okupowanym Oslo, 1940 rok. (Wikimedia Commons)

Było tak, albowiem Golikow użył całego zakresu możliwości GRU, by wykryć niezależne dowody przygotowań III Rzeszy do ataku na ZSRR. I nie znalazł ich – Niemcy ani nie szyli ciepłej odzieży dla wojska, ani nie przygotowali specjalnych smarów dla broni, pojazdów i samolotów, ani nie pracowali nad benzyną syntetyczną bardziej odporną na niskie temperatury. Stalin był pewien, że zaatakuje skutecznie jako pierwszy. Dlatego też Golikowa nigdy nie ukarał, a nawet go awansował kilkakrotnie aż do stopnia marszałka. Żadna depesza od byłego agenta, próbującego wkupić się w łaski dawnych przełożonych nie mogła mieć większej wagi od ustaleń szefa GRU.

Niemieccy żołnierze oglądają porzucony sowiecki czołg ciężki KW-2. Rok 1941. (Wikimedia Commons)

Skonstatować trzeba, że rzekome “ostrzeżenie” agenta Sorgego o ataku Niemiec na ZSRR to raczej tylko propagandowa bajka, wpisująca się w system łgarstw, składający się na Wielkie Sowieckie Kłamstwo, rozpowszechniane powszechnie do dziś także w Wikipedii. Milczące przyzwolenie na rozpowszechnianie przez Moskwę Wielkiego Sowieckiego Kłamstwa, obejmującego także zbrodnie takie jak katyńska, wyrazili najpotężniejsi alianci. Mieli swoje po temu powody. W otoczeniu Roosevelta znajdowało się wpływowe gremium, złożone z ludzi, którzy kosmiczne pieniądze zrobili na budowie przemysłu zbrojeniowego ZSRR. Nadto początki wojny w wykonaniu wojsk amerykańskich były nieporadne – wspomnieć należy choćby tchórzostwo oddziałów pancernych na Przełęczy Kasserine w Afryce Północnej, o Pearl Harbor nie mówiąc.

Nieuszkodzony amerykański czołg M3 Stuart, zdobyty na przełęczy Kasserine i wcielony do Afrika Korps. (Wikimedia Commons)

Z kolei Brytyjczykom odpowiadał taki stan rzeczy dlatego, że mit przeważających, nowoczesnych, niemal niezwyciężonych wojsk niemieckich rozgrzeszał skutecznie fiasko Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego i hańbę Dunkierki. Poza tym dawało to szansę Churchillowi na wzmacnianie mitu o triumfie RAF w Bitwie o Anglię – milczeniem pomijano naturalnie fakt, że Dorniery, Heinkle i Messerschmitty w zbiornikach paliwa miały podczas tej kampanii benzynę lotniczą, zrobioną z ropy z sowieckiego Baku.

Ucieczka wojsk brytyjskich z Dunkierki, 1940 rok. (Wikimedia Commons)

W kolejnych odcinkach zajmę się skrótowo tematyką potajemnego sprowadzenia do ZSRR po wojnie całej rzeszy niemieckich naukowców, inżynierów i techników – Stalin nauczył się, że sama dokumentacja bez rozumiejących jej genezę ludzi nie wystarczy do budowy niezwyciężonej armii.

cdn.

Tuchaczewski i Stalin. Wikimedia Commons

WSPÓLNOTA CZERWIENI cz. 39

Wśród standardowych wymówek, przytaczanych przez niemal każde internetowe i książkowe źródło na temat druzgocącej klęski, poniesionej przez Armię Czerwoną z ręki Wehrmachtu w czerwcu i lipcu 1941 roku, dwie powtarzane są zupełnie bezrefleksyjnie. Traktują one o wymordowaniu korpusu oficerskiego przez Stalina oraz o ostrzeżeniach superszpiega z Japonii, które rzekomo zignorowano. Najpierw zajmiemy się skutkami rzekomych czystek.

Mit piąty

Stałe powtarzanie, niczym mantry, twierdzenia o stalinowskich czystkach, które pozbawiły sowiecką armię dowódców i doprowadziły do jej klęski na początku niemieckiej inwazji, ma swoje korzenie w propagandowej samokrytyce Stalina, dzięki której z agresora stał się sojusznikiem zachodnich mocarstw. Rozpowszechnianie plotek o zniszczeniu korpusu oficerskiego w przededniu wojny stanowiło w jakimś stopniu odium dla sowieckiego dyktatora, ale nieporównywalnie mniejsze od postrzegania go jako sojusznika Hitlera i imperialistycznego napastnika. Przyznanie się do mniejszej, i w dodatku fałszywej winy, przysłoniło całkowicie tę prawdziwą, dużo poważniejszą.

Sowiecki znaczek pocztowy z wizerunkiem Czapajewa, wydany w 1938 roku z okazji dwudziestolecia Armii Czerwonej. (Wikimedia Commons)

Większość źródeł, wypluwanych przez internetową wyszukiwarkę, twierdzi, że Stalin wymordował czterdzieści tysięcy oficerów w 1937 i 1938 roku, w tym “genialnego” Tuchaczewskiego i dlatego w 1941 większość kadry oficerskiej znajdowała się na stanowiskach dopiero od roku – co sprawiło, że źli Niemcy zaskoczyli miłujących pokój Sowietów. Poza obrażaniem elementarnej arytmetyki mamy tu do czynienia ze znacznie głębszym, dogodnym dla ZSRR kłamstwem.

Michaił Nikołajewicz Tuchaczewski. (Wikimedia Commons)

Zacznijmy od mitu Tuchaczewskiego jako genialnego stratega. Ten pozbawiony formalnego dowódczego wykształcenia prostak trafił do carskiej armii w 1914 roku, ukończył szkółkę dla młodszych oficerów, ale już w 1915 trafił do niewoli (nigdy nie odbył studiów wyższych ani nie ukończył prawdziwej akademii wojskowej). Po wypuszczeniu wrócił do macierzystego pułku, lecz tam już wtedy panowało rewolucyjne bezhołowie; sołdaci sami wybierali spośród siebie oficerów. Tuchaczewskiego lubiano, bo nie podejmował żadnych decyzji i przymykał oko na bandytyzm i pijaństwo. Wybrany na oficera jakoś trafił przed oblicza Lenina i Trockiego, a ci, formując rewolucyjną Armię Czerwoną i szukając wiernych ludzi, zrobili z niego dowódcę 1. Armii Frontu Wschodniego. Tu trzeba wspomnieć, że sowiecka wojna domowa to przede wszystkim gigantyczna skala represji wobec kogokolwiek, kto “stawiał się” nowej władzy. I tu Tuchaczewski odnalazł swoje powołanie.

Tuchaczewski z pilotami samolotu Voisin podczas tłumienia powstania w guberni tambowskiej w 1921. Używano tam także broni chemicznej z zapasów armii carskiej. (Wikimedia Commons)

Ogłosił w guberni tambowskiej, że wszyscy, którzy sprzeciwiają się narzucanej siłą władzy sowieckiej są automatycznie bandytami i mają być eksterminowani. Jego “wielka militarna strategia” polegała na dokonywaniu masowych mordów i paleniu wiosek. Tak, szczegółowo planował te bezlitosne pacyfikacje, przy których bledną okrucieństwa Sonderkommand SS z II wojny światowej. Dnia 23 czerwca 1921 roku wydał rozkaz, podług którego miano przeprowadzać pacyfikacje miejscowości, podejrzewanych o skrywanie “bandytów”, czyli ludzi zbrojnie przeciwstawiających się leninowskiemu terrorowi.

Lenin przemawiający w Moskwie w 1920 roku między innymi do żołnierzy ruszających do ataku na Polskę. (Wikimedia Commons)

W rozkazie tym jest mowa o tym, by po otoczeniu danej miejscowości szczelnym kordonem, wybrać 60-100 zakładników i ogłosić, że zostaną publicznie zgładzeni, jeśli nie wydadzą partyzantów antysowieckich w ciągu dwóch godzin. Po upłynięciu tego czasu miano zamordować wszystkich zakładników i wyznaczyć następnych, aż do skutku lub do eksterminacji całej ludności. Prawda, że to wyrafinowana strategia, niemal na poziomie Clausewitza bądź von Moltkego? Mordowanie cywilnej ludności szło Tuchaczewskiemu świetnie. Tuchaczewski i jemu podobni zabili wszelkie moralne opory we własnym narodzie, dając początek kulturze zdrady, zdrady sąsiada czy kolegi, wszechobecnego donosicielstwa, nieustannego strachu przed represjami. Prawie co do dnia dwadzieścia lat po wydaniu wymienionego rozkazu na tej samej ziemi znalazł się inny okupant, podobnie okrutny, który jednak swe okrucieństwo kierował wobec narodów obcych, nie zaś wobec własnego, jak rzekomy bohater Tuchaczewski.

Powstańcy z guberni tambowskiej. (Wikimedia Commons)

Żołnierze ogromnej armii nie pójdą w śmiertelny bój na rozkaz dowódców, których nienawidzą i którzy stale grożą im rozstrzelaniem. Jak w swojej książce napisał hitlerowski generał von Mellenthin, prawdziwy strateg-profesjonalista, “Morale narodu i jego sił zbrojnych to jedna niepodzielna całość. Armia oparta na poborze będzie walczyć z przekonaniem tylko wówczas, gdy wie, że jest utożsamiana z ojczyzną. Wszystkie władze muszą zatem czynić starania, aby ludowi przekonująco przedstawiać swoje cele i metody edukacji.” (Armored Warfare in World War 2: Conference Featuring F. W. von Mellenthin, General Major a.D., German Army; von Mellenthin, F.W., Battelle Columbus Laboratories Tactical Technology Center, 1979, p. 149. Przekład mój – przyp. autora). Budując gigantyczne siły zbrojne Stalin zdawał sobie sprawę, że pozostawanie na wysokich stanowiskach dowódczych okrutnych kretynów, zbiorowych morderców i katów ludności cywilnej gwałtownie osłabi morale wojska. Trudno wymagać bowiem od żołnierza, by atakował umocnione pozycje wroga na rozkaz generała, który wcześniej wymordował mu rodzinę.

Pięciu marszałków Armii Czerwonej, mianowanych na ten stopień w 1935 roku. Pierwszy z lewej Tuchaczewski, drugi Budionny. (Wikimedia Commons)

Tuchaczewski, który w glorii i chwale jeździł z wizytami do Niemiec i Wielkiej Brytanii jako przedstawiciel sowieckiej armii, był w grupie właśnie takich ludobójców pozbawionych ludzkich uczuć, a wraz z nim Antonow-Owsiejenko, Blücher i inni. Z prawdziwym, uzbrojonym przeciwnikiem spotkał się tylko w roku 1920, gdy prowadzone przez niego hordy sowieckich żołdaków natrafiły na polska armię. Skoro w 1920 Tuchaczewski został upokorzony jako dowódca przez polską kawalerię, to w 1941 w cudowny sposób poradziłby sobie z niemieckim natarciem, prowadzonym przez zawodowych oficerów? To nonsens. Tuchaczewski w napisanych przez Bóg wie kogo traktatach o strategii wzywał do produkcji nawet 50-100 tysięcy czołgów rocznie – by zapewnić armii tak ogromną przewagę, by nikt nie zdołał jej zatrzymać.

Czołg ciężki KW-1, wersja z 1939 roku. (Wikimedia Commons)

Pomysły te były o tyle groźne, że “pokojowa” gospodarka sowiecka już pracowała praktycznie tylko na rzecz przemysłu zbrojeniowego – gdyby jeszcze zwiększono produkcję czołgów do tak astronomicznych rozmiarów, z cywilnej produkcji nie pozostałoby nic. Wtedy nawet zastraszony i zindoktrynowany naród radziecki mógł się zbuntować. Dobry przykład kretynizmu rzekomego geniusza Tuchaczewskiego zawarty jest w cytacie z jednego z jego dzieł. Mówi on tam o pierwszej wojnie światowej jako o konflikcie, w którym “wielomilionowe armie walczyły ze sobą na froncie o długości setek tysięcy kilometrów”. Albo ten idiota nie miał pojęcia, czym jest kilometr, albo mentalnie znajdował się na innej planecie, wyraźnie większej od Ziemi.

Prototyp czołgu ciężkiego T-150, styczeń 1941. (Wikimedia Commons)

Legenda o tym, jak to źli Niemcy spreparowali dokumenty, które przekazali Sowietom i na podstawie których Tuchaczewskiego zgładzono, zupełnie nie trzyma się kupy. Skoro Niemcy byli tak zaprzysięgłymi wrogami ZSRR i rzekomo w latach 1933-1939 kraje te nie utrzymywały żadnych stosunków (co jest naturalnie kłamstwem), to dlaczego ktokolwiek dał wiarę materiałom dostarczonym przez wroga? W sumie pozbyto się z wojska ok. 40 tysięcy oficerów, ale była to po prostu akcja polegająca na oczyszczaniu ziarna z plew przed epokowym wyzwaniem. Przecież w tak gigantycznej armii część oficerów winna była pijaństwa, kradzieży czy ponadprzeciętnej tępoty – i tych się pozbywano. Nieprawdą jest, aby całe 40 tysięcy rozstrzelano.

Marszałek Tuchaczewski na dworcu kolejowym w Warszawie, w drodze do Londynu przez Berlin, styczeń 1936 roku. (NAC)

W 1937 sowiecki korpus oficerski w ponadmilionowej armii liczył 206 tysięcy osób. Gdyby nawet faktycznie zabito wówczas 40 tysięcy, stanowiłoby to zaledwie 20% całości, więc mit mówiący o tym, że wszyscy oficerowie w 1941 roku mieli za sobą mniej niż rok służby nijak nie daje się dopasować do szkolnej arytmetyki. Jak się okazuje, aresztowano 10868 oficerów, a spośród nich życie straciło 1654, z których większość rozstrzelano, a część nie doczekała egzekucji i zmarła w więzieniu. Liczba ponad 36 tysięcy oficerów wojsk lądowych i lotnictwa plus 3 tysięcy oficerów marynarki wojennej dotyczyła ludzi ZWOLNIONYCH z wojska, a nie zabitych. Wygodniej jednak było wmówić opinii publicznej, że Stalin popełnił błąd, mordując tysiące przedstawicieli korpusu oficerskiego i dlatego klęska lata 1941 roku miała tak sromotny wymiar. A że część oficerów w 1941 roku miała mniej doświadczenia? W latach 1937-1941 Armia Czerwona urosła ze stanu osobowego, wynoszącego 1,1 miliona do 5,5 miliona. W przypadku zmasowanego, druzgocącego ataku z zaskoczenia indywidualne doświadczenie dowódców niższych szczebli miałoby znikome znaczenie: mieli po prostu wykonywać rozkazy z góry.

Czołg T-26 uszkodzony w czerwcu 1941. (Wikimedia Commons)

Ubocznym niejako procesem wobec usuwania plew z kadry oficerskiej były czystki etniczne, rozpoczęte w 1937 roku tak zwaną “operacją polską” NKWD. Przeprowadzona na rozkaz Jeżowa operacja doprowadziła do zamordowania ponad 100 tysięcy Polaków, których pokój ryski zastał na terenie ZSRR, a także do deportacji dalszych kilkuset tysięcy. Deportacje i zsyłki do obozów przeprowadzono ze szczególnym okrucieństwem, wysyłając na Syberię karmiące matki, rozdzielając rodzeństwa itd. W podobnym okresie przeprowadzano także inne czystki etniczne na zachodnich rubieżach państwa sowieckiego – dotknęły 13 narodowości i około 2 milionów osób.

Sowiecki oficer po zdobyciu wzgórza Zaoziornaja podczas walk nad jeziorem Chasan w 1938 roku. (Wikimedia Commons)

Według mnie należy zastanowić się nad głęboką przyczyną tych działań Stalina – prawdopodobnie chodziło o oczyszczenie z potencjalnie wrogo nastawionej ludności terenów, na których miało nastąpić rozwinięcie wielkich związków taktycznych w chwili planowanego ataku na Europę Zachodnią. Usunięcie, jak to nazwał w notatce Stalin, “polskiego brudu”(https://ipn.gov.pl/pl/aktualnosci/56296,Operacja-polska-NKWD-1937-1938.html) oraz innych grup etnicznych, na przykład Finów, upraszczało kwestię zabezpieczenia szykujących się do natarcia wojsk oraz utrzymania ich koncentracji w tajemnicy w środowisku skomponowanym wyłącznie z wiernych Stalinowi, pewnych politycznie “ludzi radzieckich”.

W kolejnym odcinku zajmę się “ostrzeżeniami” sowieckiego superszpiega.

cdn.

Stalin. (Wikimedia Commons)

WSPÓLNOTA CZERWIENI cz. 38

Entropijny Związek Radziecki musiał pożerać suwerenne, rozwinięte gospodarczo państwa, by przetrwać. Wiedział o tym Stalin, który początkowo liczył na szybkie podbicie Europy jeszcze w latach 20. i musiał odwlec realizację swych marzeń, by zapewnić niezawodną ich realizację. Najpierw konieczne było powstanie przemysłu i strategii bojowego zastosowania jego wytworów.

Sowieckie wojska desantowe. (Wikimedia Commons)

Przeciwnikowi nie wolno było pozostawić żadnej szansy obrony. Czerwony walec miał zmieść wszelkie przejawy oporu już w pierwszym uderzeniu. Planując podbój Europy Zachodniej, a potem reszty świata, sowiecki dyktator korzystał z wytworów intelektu rozmaitych teoretyków wojskowości. W kwestii strategii uderzeń wojsk lądowych wyrocznią był dlań Triandafiłłow. W dziedzinie lotnictwa zaś, od 1940 roku, Stalin ufał profesorowi i zarazem kombrygowi (odpowiednik generała brygady) Aleksandrowi Nikołajewiczowi Łapczyńskiemu.

Samolot bombowy dalekiego zasięgu TB-7. (Wikimedia Commons)

Gdyby, jak twierdzą nadal piewcy Wielkiego Sowieckiego Kłamstwa, biedny Stalin naprawdę szykował kraj do obrony przed złym Hitlerem, najlepszym narzędziem byłaby zgodna z doktryną Douheta potężna siła w postaci bombowego lotnictwa strategicznego. Mogłaby ona szybkimi ruchami sparaliżować hitlerowski przemysł, zwłaszcza paliwowy i metalowy, a także siać panikę wśród ludności miast i robotników Zagłębia Ruhry, doprowadzając do szybkiej klęski. Początkowo faktycznie Stalin chciał mieć lotnictwo strategiczne, by sterroryzować nim cywilizowane kraje Europy Zachodniej. W tym celu zorganizowano jednostki strategicznego lotnictwa bombowego dalekiego zasięgu i skonstruowano, oblatany w 1936 roku, ciężki bombowiec TB-7, konstrukcji Petlakowa, później nazwany Pe-8. Czterosilnikowe monstrum miało w kadłubie piąty silnik, którego jedynym zadaniem było napędzanie sprężarek, zaopatrujących pozostałe jednostki napędowe w powietrze na dużej wysokości.

Samolot Pe-8 na lotnisku Bolling Field w USA, nieopodal Waszyngtonu, rok 1942. (National Archives/Wikimedia Commons)

Rozpoczęto produkcję, ale niejako “po drodze” zwrócono wodzowi ZSRR uwagę na fakt, że zrównanie z ziemią przemysłu i miast nowoczesnych państw zachodnich mija się z celem – po zajęciu ich terytoriów nie będzie możliwości czerpania z nich korzyści gospodarczych. Wspomniany Triandafiłłow, wspierany przez Łapczyńskiego, przekonał Stalina, że Związek Sowiecki, planując zmasowany atak na Europę, musi postawić na budowę lotnictwa taktycznego, wspierającego w ruchu nacierające wojska. Lotnictwo takie pozwalało w zakresie tych samych środków zbudować więcej sztuk samolotów – Pe-2 Petlakowa miał tylko dwa silniki na przykład, wobec 4/5 w Pe-8, i pochłaniał mniej trudno dostępnych materiałów.

Pe-8 na lotnisku w Dundee. Samolot przywiózł do Wielkiej Brytanii Wiaczesława Mołotowa. (Imperial War Museum)

Lotnictwo strategiczne ma zerowy sens istnienia, jeśli chce się zniewolić narody krajów uprzemysłowionych i zmusić je do pracy na chwałę ZSRR. Spalona ziemia i zburzone zakłady produkcyjne niczego nie wytworzą. Produkcję Pe-8 uruchamiano i zatrzymywano kilkakrotnie, by poprzestać na zbudowaniu kilkunastu sztuk, zaś lotnictwo strategiczne okrojono organizacyjnie w listopadzie 1940 roku. Samolot Pe-8, gdyby faktycznie wykorzystano go do ataków na cele w głębi Niemiec, miałby spore szanse powodzenia – jednym z płatowców Mołotow poleciał w 1942 roku z Moskwy do Wielkiej Brytanii, a potem do USA. Samolot, lecący nawet na wysokości 12000 metrów, przeleciał bezpośrednio nad okupowaną Europą (!), lekceważąc niemieckie myśliwce i artylerię przeciwlotniczą.

Mołotow po locie samolotem Pe-8 do Wielkiej Brytanii, rok 1942. (Imperial War Museum)

Łapczyński przekonywał towarzysza Stalina, że dla uzyskania sukcesu, gigantyczne taktyczne lotnictwo musi zaatakować, wraz z wojskami lądowymi, terytorium wroga przy całkowitym zaskoczeniu, bez wypowiedzenia wojny i skupić się na początku na zniszczeniu lotnictwa nieprzyjaciela na ziemi. Wówczas nawet kiepskie myśliwce z pilotami-idiotami czy samoloty szturmowe bez pancerza i tylnego strzelca sobie poradzą – nie będą bowiem mieć nad polem walki żadnej konkurencji. Zgodnie z tymi założeniami budowano do 1941 całe sowieckie lotnictwo bojowe. Dobry przykład stanowi pierwsza wersja produkcyjna samolotu Ił-2 (tego samego, do którego dorobiono później heroiczną legendę), jednomiejscowa. O ile sprawdzić się mogła w ataku z zaskoczenia, w obronie przed świetnie wyszkolonymi pilotami Luftwaffe była tylko celem do strzeleckiego treningu. Sowieccy mechanicy zaczęli wycinać prowizoryczne dziury w kadłubie, w które wsadzano strzelców pokładowych, broniących samolotów od tyłu – dopiero wówczas podjęto decyzję o zbudowaniu wersji dwumiejscowej.

Ił-2 w pierwotnej wersji jednomiejscowej. (Wikimedia Commons)

Zgodnie z doktryną Łapczyńskiego postanowiono zaprojektować i zbudować przeznaczony do masowej produkcji nowy samolot szturmowy. Decyzję o konkursie na projekt tego samolotu przedstawicielom przemysłu osobiście przedstawił Stalin, nadając samolotowi kryptonim “Iwanow”. Tu dygresja – “tow. Iwanow” to rodzaj kryptonimu, przyznanego przez Stalina sobie. Często mówił o sobie w ten sposób w trzeciej osobie, a wierni obywatele potrafili tak adresować dziękczynne listy do nieomylnego wodza (wystarczyło na kopercie napisać: “Tow. Iwanow. Kreml”). Konkurs wygrał Suchoj z projektem samolotu, który nazwano Su-2. W tradycyjnych książkach o historii II wojny światowej ten typ samolotu się zwykle pomija milczeniem, albo opisuje jako przestarzały. Hm, jakże mógł być przestarzały w 1941 samolot, który wprowadzono do uzbrojenia w roku poprzednim?

Samolot Suchoj Su-2. (Wikimedia Commons)

Zwinny dwumiejscowy samolot do atakowania celów naziemnych napędzany był silnikiem M-82, rozwiniętym z licencyjnego, amerykańskiego Wright Cyclone i osiągał prędkość maksymalną 485 km/h. Dla porównania, polski PZL-23 Karaś, uznawany za przestarzały w 1939 roku, miał prędkość maksymalną ograniczoną instrukcją eksploatacji do 319 km/h. I teraz uwaga: Karasie, zdobyte na lwowskim lotnisku w Skniłowie po ataku na Polskę, Sowieci uznali za nadające się do wcielenia do sowieckiego lotnictwa bojowego. Zabranych bezprawnie internowanych Karasi Rumuni używali na froncie, przeciw Sowietom, aż do 1943 roku. To zaraz: skoro Karaś nadawał się do zastosowania bojowego, wolniejszy i znacznie starszy od Suchoja Su-2, jeszcze w dwa lata po ataku niemieckim na Sowietów, to dlaczego szybki i skuteczny samolot radziecki miałby być przestarzały w 1941 roku? Bez sensu.

Samolot Su-2. (Wikimedia Commons)

“Iwanow”, zdolny do operowania z kiepskich lotnisk polowych, miał wspierać działania wojsk lądowych, niszczyć stanowiska artylerii, punkty oporu i nie bać się myśliwców wroga – te bowiem miały zniszczyć z zaskoczenia, w uprzedzającym i niespodziewanym ataku, poprzedzonym szeroka maskirowką, inne jednostki sowieckiego lotnictwa. Myśliwce sowieckie miały być użyte w tym samym, obezwładniajacym ataku tylko jako wsparcie, a nie środek do zdobycia przewagi w powietrzu. Sam Stalin określił potrzebny mu samolot o kryptonimie “Iwanow” jako “samolot czystego nieba”. To jasna definicja samolotu do zastosowania w druzgocącym ataku, nie w defensywie.

Zniszczony samolot Su-2. (Wikimedia Commons)

Przygotowano produkcję 100-150 tysięcy sztuk, między innymi w nowej fabryce w Charkowie. Zdążono zbudować tylko ok. 600 egzemplarzy do czerwca 1941 roku – dlaczego nie więcej? Plan był taki, że sąsiedzi ZSRR zorientowaliby się, dzięki raportom własnego wywiadu, że ruszyła kolosalna produkcja samolotu do atakowania celów naziemnych, tak kolosalna, że wystarczy na podbój całego cywilizowanego świata. Zaplanowano więc, że początkowa produkcja będzie relatywnie niewielka, aby pozwolić dopracować sam samolot i proces jego wytwarzania. Po pierwszym uderzeniu na Zachód miano uruchomić produkcję w pełnej skali, bo już nie byłoby niczego do ukrycia. Uruchamianie tejże po niemieckim ataku nie miało sensu, samolot Su-2 nie odpowiadał już bowiem wcale wymogom nowej sytuacji.

W kolejnym odcinku zajmiemy się słynnymi czystkami w wojsku.

cdn.