Naukowo do siego roku

Język prasłowiański posiadał bogaty system zaimków wskazujących, wyrażających różne stopnie dystansu. Większość współczesnych języków znacznie uprościła ten system. Na przykład w polskim mamy kontrast zaimków ten (kiedy wskazujemy na coś bliskiego) i tamten (wskazanie na coś dalszego) – i na tym właściwie koniec. Inne zaimki wskazujące zachowały się głównie w utartych zwrotach: to i owo, ten i ów (gdzie ów ma znaczenie podobne do dzisiejszego tamten), oraz w stylu książkowym: owego roku, wówczas, podówczas. Jeśli silimy się na archaizację, możemy wyciągnąć z lamusa jeszcze bardziej zakurzone formy: onego czasu, naonczas. Oczywiście słowa on, ona, ono (w liczbie mnogiej oni, one) są powszechnie używane jako zaimki osobowe w mianowniku 3. osoby. W tej funkcji wyparły one prasłowiańskie formy zaczynające się na *j (*jь, *ja, *je), stąd dziwna odmiana: mianownik on, ona, ale dopełniacz jego, . Przestały jednak odgrywać rolę zaimków wskazujących.

Innym zapomnianym zaimkiem był *, wskazujący na coś bliskiego – dosłownie lub metaforycznie dotykalnego. Jego oczekiwaną kontynuacją w polskim po zaniku samogłoski słabej (jeru) byłoby w rodzaju męskim samo ś. Taka redukcja zawsze jest kłopotliwa, bo prowadzi do zaniku samodzielności dotkniętego nią wyrazu (patrz wspomniane w innym wpisie dzieje zaimka *, od którego pochodzi dzisiejsze ten). Słowianie rozwiązywali takie problemy, dodając jakiś rozszerzający przyrostek, np. *sь‐jь lub *sь‐nъ. Wyszłoby z tego polskie *si lub *sien (patrz dawne rosyjskie sej albo staroczeskie sen), ale taki zabieg okazał się zbędny, bo nasi przodkowie niemal całkowicie zrezygnowali z używania onego zaimka. Pozostało po nim tylko kilka „żywych skamieniałości”.

Najważniejszą z nich jest słowo dziś, dzisiaj, które pochodzi nieco krętą drogą od prasłowiańskiego *dьnь‐sь ‘najbliższy/obecny dzień’ – taki, który właśnie nadchodzi lub już się rozpoczął. Oba człony tego wyrażenia zrosły się bardzo wcześnie w jeden wyraz o zatartej strukturze wewnętrznej, czyli o nieprzejrzystej etymologii. Dlatego już w XV w. spotykamy dopełniacz dzi(e)ńsia, przekształcone później w dzisia, dzisiå(j), zamiast oczekiwanej (ale zanikłej już w czasach przedpiśmiennych) formy z odmianą obu członów: mianownik *dnie‐ś, dopełniacz *dnia‐siego. Była też możliwa odwrotna kolejność członów – i wtedy odmieniały się oba: staropolskie siego dnia oznaczało ‘teraz, obecnie, dziś’ (patrz rosyjskie segódnˊa, w którym literę g wymawia się jako /v/).

We wczesnej polszczyźnie istniał też przymiotnik dzisi (z wariantami dziś, dziszy), zastąpiony później przez bardziej rozbudowaną formę dzisiejszy. Przetrwał on w tautologicznych zwrotach po dziś dzień, od dzisiaj dnia (w XVI w. mówiono od/do dzisiå dnia, ale także np. dzisich lat ‘w dzisiejszych czasach’). Innym śladem zaimka * był staropolski zwrot lato‐sie ‘tego roku’ (dosłownie ‘[w] to lato’), skrócony do latoś i używany po dziś dzień żartobliwie lub w stylizacji gwarowej. Kontrastował on z innym zapomnianym słowem, łoni < prasłowiańskie *olni ‘zeszłego roku’ (patrz gwarowe łońskiego roku). Istniał również przymiotnik latosi ‘tegoroczny’. Można też wspomnieć o wyrażeniu ni to, ni sio, w którym zachował się cień formy rodzaju nijakiego sie, aczkolwiek w zniekształconej postaci. Inne zwroty tego typu to tam i sam ‘w tę i z powrotem’, taki, siaki i owaki albo tak czy siak (tożsamy znaczeniowo z wariantem tak czy owak).

Tu wreszcie możemy się zająć tradycyjnym życzeniem noworocznym, które brzmi do siego roku. Łatwo zrozumieć, co oznaczało, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że używane było pierwotnie w okolicach wigilii Bożego Narodzenia wraz z życzeniami wesołych świąt… i do siego roku, czyli „abyśmy zdrowi i zadowoleni dożyli nadchodzącego roku”. W Kazaniach gnieźnieńskich, spisanych na początku XV w. (co czyni z nich jeden z najstarszych zabytków literackiej polszczyzny), mamy następujący fragment:

A przezto, miłe dziatki, poprośmy dzisia świętego Jana naszym siercem nabożnym, abyć on za nami, za grzesznymi Krysta prosił, abyć on raczył nas siego dnia i siego roku we zdrowi, wiesieli dopuścić […].

Co kaznodzieja miał na myśli? Oczywiście „zarówno teraz, jak i przez cały ten rok”. Forma siego zapewne już podówczas była odczuwana jako stylistycznie nacechowana i rezerwowana na odświętne okazje; w każdym razie nie była częsta. Wyrażenie takie jak aże do siego dnia używane było dla oddania łacińskiego usque in hodiernum diem, czyli ‘aż po dziś dzień’; miało więc charakter utartej formuły.

Dzisiejsze do siego roku to relikt pamiętający najstarszy okres historii naszego języka; należy mu się szacunek. Dlatego upraszamy wszystkich, którzy decydują się nadal go używać, o niezniekształcanie jego formy. Użytkownicy języka, kiedy natykają się na zwrot, którego nie rozumieją, często – zamiast dociekać metodami naukowymi, z czym mają do czynienia – próbują go sobie racjonalizować za pomocą etymologii ludowej, czyli skojarzeń z pozoru sensownych, ale niezgodnych z rzeczywistością (patrz przykłady omawiane już kilkakrotnie tu i ówdzie). W ten sposób wyobrażono sobie fikcyjną gospodynię o imieniu Dosia, tak pracowitą i zapobiegliwą, że „Dosi rok” stał się synonimem dostatku i pomyślności. Widoczne w nagłówku noworoczne pocztówki z 1962 r., choć zaprojektowane przez znakomitego Bohdana Butenkę, utrwalają ten wykolejony uzus, dlatego nie możemy ich pochwalić od strony językowej.

Zgodnie z misją portalu Eksperyment Myślowy promujemy etymologię naukową, dlatego cały zespół autorski życzy naszym drogim Czytelnikom, aby nie tylko dotrwali DO SIEGO ROKU, który nadejdzie już za kilka godzin, ale żeby mogli sobie mówić przez cały nowy rok: „Zacnie nam się latoś wiedzie!”

Tabu językowe (3). Co warto wiedzieć o umieraniu i zdychaniu

Inne części tego cyklu
1. Dziki, kosmaty miodożerca
2. Fizjologia i seks, czyli ***** zakazy

Patrz też: Etymologiae. O pochodzeniu słów.

Zagajenie

Mamy w polskim dwa czasowniki, umrzeć i zdechnąć, o podobnym znaczeniu (‘zakończyć życie’). Skąd się wzięły i dlaczego przyjęło się uważać, że „zwierzę zdycha, a człowiek umiera”? Oczywiście od tej zasady istnieją wyjątki, bo zdechnąć w stylu potocznym może dotyczyć także człowieka i nie musi być wcale nacechowane pejoratywnie (zdechnę od tego upału); z kolei pszczelarze rezerwują dla pszczół czasownik umrzeć. Najzagorzalszym tradycjonalistom nie przeszkadza stwierdzenie, że drzewo umiera (bo trudno powiedzieć, że zdycha). Zgódźmy się jednak, że konserwatywny uzus w języku polskim podkreśla przede wszystkim odrębność śmierci ludzkiej i zwierzęcej, mimo iż chodzi przecież o ten sam proces fizjologiczny. Nie ma podobnego rozróżnienia w przypadku takich czasowników jak żyć albo rodzić (się). Tylko śmierć zwierzęcia (innego niż człowiek) – czyli końcówka życia, a nie jego początek lub przebieg – została objęta tabu: zdaniem części Polaków nie należy mówić o zwierzęciu, że umarło, bo nie wypada zrównywać wartości jego życia z wartością życia ludzkiego.

Na wszelki wypadek przypominam, że człowiek (Homo sapiens) jest zwierzęciem należącym do typu strunowców, a w jego obrębie do gromady ssaków, rzędu naczelnych i rodziny człowiekowatych. Kiedy umiera, dzieje się z nim to samo, co z każdym innym zwierzęciem: jego procesy życiowe (w tym funkcje mózgu) nieodwracalnie ustają i zaczyna się rozkład martwych tkanek. Jest to zjawisko nieprzyjemne, ale stare jak życie na Ziemi, naturalne i nieuniknione. Wiele języków (zapewne zdecydowana większość, choć nie badałem dokładnie tej kwestii) używa tego samego czasownika dla wszystkich istot żywych i nikomu nie przychodzi do głowy, żeby miało to oznaczać deprecjację ludzkiego życia i ludzkiej śmierci. Po angielsku mówi się my cat died podobnie jak the Queen died bez żadnej ujmy dla królowej lub kota. Czy w polskim obecne rozróżnienie istnieje „od zawsze”? Wrócimy do tego pytania, ale najpierw przyjrzyjmy się pochodzeniu obu słów.

*mer- i śmierć

W języku praindoeuropejskim istniał pierwiastek czasownikowy *mer- oznaczający ‘zakończyć życie/istnienie’. Mógł on się odnosić do wszystkiego, co żyje, a także do rzeczy nieożywionych, które znikają lub odchodzą w zapomnienie. Wśród jego licznych pochodnych mamy prasłowiańskie *merti (formy osobowe *mьretь, *mьrǫtь) > polskie mrzeć (mrze, mrą), dziś zazwyczaj używane z przedrostkami: umrzeć, zemrzeć, wymrzeć itp. Oprócz tego prasłowiański miał też formę oznaczającą proces rozciągnięty w czasie: *mirati, stąd staropolskie umirać, zamirać > współczesne umierać, zamierać.

Ale na tym nie koniec. Już w epoce praindoeuropejskiej tworzono causativum, czyli czasownik przechodni *mor-éje- ‘spowodować, że ktoś lub coś umrze, zabić’, stąd prasłowiańskie *moriti > polskie morzyć. Coś, co powodowało śmierć (np. choroba), mogło być określane jako *mor-o-s > prasłowiańskie *morъ > polskie mór, pomór (patrz też nazwa muchomor, o której pisałem przy innej okazji). Osobnik, który umarł, był *mr̥-tó-s, ale pod wpływem kontrastującego przymiotnika *gwih3wos ‘żywy’ niektóre języki indoeuropejskie dodały do tej formy *w (*mr̥twos), stąd łacińskie mortuus i prasłowiańskie *mьrtvъ > polskie martwy. Podobne było znaczenie słowiańskiego imiesłowu *mьrlъ, od którego pochodzi polski czas przeszły marł i przymiotniki takie jak zmarły, umarły, wymarły.

Warto jeszcze wspomnieć rzeczownik abstrakcyjny *mr̥-tí-s ‘śmierć’, od którego pochodzi np. łacińskie mors (dopełniacz mortis) i litewskie mirtis. W języku prasłowiańskim dodano do niego przedrostek *sъ- oznaczający coś pozytywnego (z praindoeuropejskiego *h1su- ‘dobry’); stąd mamy *sъ-mьrtь > staropolskie śmirzć > śmierć. Być może był to eufemizm mający udobruchać śmierć (żeby nie przyszła przedwcześnie), a może określano w ten sposób pierwotnie jakiś pożądany rodzaj rozstania się ze światem (np. śmierć naturalną „we własnym łóżku” bądź przeciwnie – zaszczytną śmierć na placu boju) – tego zapewne już się nie dowiemy.

Zauważmy, że choć wiele osób razi mówienie o dowolnym zwierzęciu, że umarło, nie dotyczy to niektórych wyrazów pokrewnych, także pochodzących od pierwiastka *mer-. Chyba nikt (nawet profesor Jerzy Bralczyk) nie zaprzeczy, że zwierzę może być martwe, że jakiś gatunek może wymrzeć albo nawet jest już wymarły, że zwierzęta można morzyć głodem, ani że pewien groźny wirus powoduje afrykański pomór świń. Nie spotkałem się też z opinią, że to, co spotyka w końcu każdy organizm z człowiekiem włącznie, należy określać jakoś inaczej niż śmierć. Każde zwierzę można oczywiście uśmiercić. Oddam zresztą głos samej Śmierci, która w słynnej Rozmowie tak to wyjaśniała Mistrzowi Polikarpowi w połowie XV w.:

Nikt się przede mną nie skryje,
Wszytkiem żywem utnę szyje:
Sama w lisie jamy łażę,
Wszytki liszki w zdrowiu każę;
Za kunami łażę w dzienie,
Łupieże dam na odzienie;
Ja dawię gronostaje
I wiewiorkam się dostaje;
Jać też kosą siekę wilki,
Sarny łapam drugiej filki;
Przez płoty chłopie
Gonię żorawie i dropie;
Z gęsi też wypędzam duszki,
Pierze dawam na poduszki –
Zwierzęta i wszytki ptaki
Ja posiekę nieboraki.
Co koli martwym niosą,
Ci byli pod mą kosą.

Tabu nie dotyczy zatem rdzenia *mer-, ale głównie jednej z jego pochodnych – czasownika umrzeć i form blisko z nim związanych. Brak w tym logiki, ale w końcu nikt nie wymaga od języków naturalnych, żeby były do końca logiczne. W każdym razie dla autora Rozmowy było jasne, że śmierć nas łączy z resztą świata żywego i że nie ma istotnej różnicy między śmiercią lisa, wiewiórki, dropia czy człowieka.

Ryc. 1.

*dhwes-: zdychanie, dech i dusza

Drugi interesujący nas rdzeń to praindoeuropejskie *dhwes- ‘tchnąć, zrobić wdech lub wydech’. Jest on nieco słabiej poświadczony, ale jego status prajęzykowy nie budzi zastrzeżeń. Jak każdy pierwiastek indoeuropejski miał on kilka możliwych wariantów, w tym tzw. stopień redukcji *dhus-, w którym samogłoska *e zanikała, a półsamogłoska *w była realizowana jako samogłoska *u. Od niego można było utworzyć przymiotnik *dhews-ó- ‘oddychający’ za pomocą procesu słowotwórczego opisanego tutaj. Fakt, że pełna samogłoska była wstawiana nie tam, gdzie teoretycznie było jej miejsce, nie przeszkadzał Indoeuropejczykom. Przymiotnik oznaczał ‘oddychający’, a zdolność do oddychania była utożsamiana z życiem. Dlatego na przykład w językach germańskich *dhews-ó- zostało zaadaptowane jako rzeczownik rodzaju nijakiego *deuza- o znaczeniu ‘coś, co oddycha, zwierzę’.1 Stąd pochodzi staroangielskie dēor ‘dzikie zwierzę (zwłaszcza jeleń)’. We współczesnym angielskim znaczenie deer uległo zawężeniu do ssaków jeleniowatych, ale wyrazy pokrewne w innych językach germańskich (gockie dius, niemieckie Tier, niderlandzkie dier czy szwedzkie djur) oznaczają ogólnie ‘zwierzę’.

Języki słowiańskie odziedziczyły pierwiastek czasownikowy na stopniu redukcji, *dhus-. Gałąź bałtosłowiańska wraz z indoirańską odznacza się kilkoma wspólnymi zmianami fonetycznymi, w tym tzw. regułą RUKI, o której można przeczytać więcej w tym wpisie. Wskutek działania tej reguły końcowe *s zmieniło się w *š, które w językach słowiańskich zachowało się przed samogłoskami przednimi lub *j, a w pozostałych pozycjach przeszło w *x (polskie ch). Stary czasownik dokonany *dhus-new- zmienił się w prasłowiańskie *dъxnǫti, od którego pochodzi staropolskie dchnąć. Po asymilacji spółgłoski dźwięcznej do bezdźwięcznej zrobiło się z tego tchnąć. Istniała też utworzona od tego samego pierwiastka forma niedokonana *dyxati > polskie dychać. Jak zwykle w językach słowiańskich, do czasownika podstawowego można było dołączać rozmaite przedrostki, otrzymując różne odcienie znaczenia: odetchnąć/oddychać, westchnąć/wzdychać.

Jednym ze słowiańskich przedrostków, które mogły się łączyć z czasownikiem *dъxnǫti był *jьz- (występujący także jako samodzielny przyimek) o znaczeniu ‘z’, a ściślej ‘ze środka na zewnątrz’. Połączenie *jьz-dъxnǫti oznaczało ‘wydać z siebie tchnienie’, a metaforycznie ‘umrzeć’ (zakładając, że tchnienie było ostatnie).2 W języku staropolskim, w epoce eliminowania słabych samogłosek, czyli jerów *ъ i *ь (o których więcej pisałem tutaj), nastąpiło wbrew etymologii utożsamienie dwóch przedrostków, *jьz i *sъ(n)-. Ten drugi oznaczał wspólne wykonanie czynności albo wykonanie jej do końca, a jako przyimek miał znaczenie ‘razem z’. Z tego pomieszania narodził się hybrydowy przedrostek z(e)- (pisany też s- lub ś- zależnie od kontekstu), łączący funkcję obu przodków. Tak samo oba przyimki połączyły się we wspólne z(e).

Co się zatem stało z czasownikiem *jьz-dъxnǫti? Wyewoluował w staropolskie zedchnąć > zetchnąć, nadal o tym samym znaczeniu ‘wydać ostatnie tchnienie’; był zatem nieco eufemistycznym synonimem starszego czasownika umrzeć. Miał do pary formę niedokonaną zdychać. W czasie przeszłym odmieniał się zgodnie z tzw. prawem Havlíka, opisującym zanik lub wzmocnienie jerów: on (jest) zdechł, ona (jest) zetchła. Istniał też przymiotnik zetchły. Dopiero po pewnym czasie nastąpiło wyrównanie odmiany przez uogólnienie formy zdech- wyizolowanej z męskiej formy czasu przeszłego. Po ujednoliceniu odmiana zaczęła przypominać dzisiejszą: zdechnąć, zdychać, zdechł, zdechła, zdechły.

Rzeczownik *dhusos ‘oddech, tchnienie’ rozwinął się w prasłowiańskie *dъxъ, a następnie w staropolskie dech, dopełniacz dchu > tchu (znów wskutek rozszerzenia bezdźwięczności na całą grupę spółgłosek). Do dziś zachowaliśmy tę starą odmianę, choć gdy rzeczownik poprzedzony był przedrostkiem, następowało wyrównanie przez analogię: zamiast dawnego wydech/wytchu mamy dziś ujednolicone wydech/wydechu, mimo że pokrewny czasownik brzmi nadal wytchnąć (a nie np. *wydechnąć).

Inne derywaty pierwiastka *dhwes- odziedziczone przez języki słowiańskie to *dhowsos > prasłowiańskie *duxъ i *dhowsjah2 > prasłowiańskie *duša. Ich kontynuacją są oczywiście polskie duch i dusza. Oznaczały one mniej więcej to samo: siłę, dzięki której to, co żyje, oddycha. Jeśli coś przestawało oddychać, wyobrażano to sobie jako ucieczkę siły życiowej przez usta (stąd wyrażenie wyzionąć ducha). Zauważmy, że w słowach tchnąć, oddychać, dech, duch, dusza nie ma nic pejoratywnego. Oddychać może zarówno człowiek, jak i dowolne inne zwierzę. Żaden konserwatysta językowy nie będzie się chyba upierał, że stwierdzenie człowiek oddycha odbiera nam godność, ponieważ krowa, mrówkojad i zaskroniec też oddychają. Z punktu widzenia naszych dalekich przodków duch i dusza, jako pojęcia ściśle związane z oddychaniem, również nie podlegały ograniczeniom gatunkowym. Dopiero chrześcijaństwo nadało im nowy abstrakcyjny sens teologiczny, zrywający związek semantyki z etymologią.

Kość niezgody

I tu bierzemy byka za rogi: przechodzimy do sedna sporu, który od czasu do czasu rozgrzewa internet. Kto zdycha, a ko umiera? Otóż różnie to bywało w historii. W tekstach z XV w. czasowniki zetchnąć i zdychać zachowywały jeszcze swój pierwotny sens etymologiczny i zapewne nie miały odcienia pejoratywnego. Nie oznaczały śmierci „gorszego sortu”, tylko po prostu „wyzionięcie ducha”, czyli śmierć. Pojawiały się w odniesieniu do człowieka w poważnych tekstach religijnych, jak przekłady Biblii. Na przykład w Biblii królowej Zofii (lata pięćdziesiąte XV w.) czytamy w księdze Rodzaju:

Rzekł k niemu Bóg: Zdechniesz, przeto iżeś wziął żonę, boć ma męża.

No, skoro sam Bóg tak mówił, to chyba nie wypada polemizować. Zdechniesz (już z wyrównaniem morfologicznym zamiast starszego zetchniesz) jest tu tłumaczeniem łacińskiego moriēris, słowa znaczącego po prostu ‘umrzesz’, bez żadnego nacechowania emocjonalnego. Mój ulubiony przykład pochodzi z Rozmyślania przemyskiego, zapisanego w pierwszej połowie XVI w. Wśród wielu apokryficznych opowiastek o życiu Jezusa mamy tam między innymi Czcienie (czytanie) 106:

Czcienie o dziecięciu, ktore sie swaliło z skały i zdechło, a to miły Jesus wskrzesił z martwych
Jednego dnia dziecię miły Jesus wyszedł na pole, a za nim dzieci naśladowały, wielika tłuszcza. Tako są weszli na jednę gorę wielmi przykrą i poczęli igrać każdy swoję igrę, ktora sie komu widziała, a Jesus siedział niedaleko, ich przyglądając. Bieżąc jedno dziecię nieopatrznie i zwaliło sie z onej gory, to jest z skały, padnie na ziemię i zdechnie.

Z drugiej strony mamy w staropolszczyźnie przykłady użycia czasowników mrzeć, umrzeć, zemrzeć w odniesieniu do zwierząt, choćby w protokołach sądowych takich jak poniższy (z roku 1404).3

Jako przy tem był, kiedy Staszek dzielił s kmieciem skot, kiedy się Staszkowi dostała krowa, a kmieciewi wół, a trzecie umarło.

Z kolei w opisie potopu w Biblii królowej Zofii mamy, co następuje:4

I z gorami wszytko stworzenie, csoż jest było na ziemi, ptacy i źwierzęta, i wszytko płożące, jeż to płozi po ziemi, zmarło jest.

Konkluzja

Nacechowanie pejoratywne słowa zdechnąć nie jest zatem w języku polskim odwieczne. Rozwijało się stopniowo. Zaczęto unikać go w stosunku do ludzi przynajmniej w stylu oficjalnym. Jednocześnie ograniczano użycie umrzeć, zemrzeć, gdy mowa była o zwierzętach. Podobny proces zachodził równolegle w kilku językach słowiańskich. Jeśli wyrażało się w tym postrzeganie zwierząt w naszym zakątku Europy jako istot z zasady „gorszych” i niezasługujących nawet na to, żeby ich śmierć opisać czasownikiem niezabarwionym negatywnie, to moim zdaniem nie wystawia to dobrego świadectwa Słowianom sprzed kilkuset lat.

„Tradycyjny uzus” utrwalił ten stan rzeczy, a wraz z nim stereotypowy obraz świata, w którym człowiek jest czymś z zasady lepszym od wszystkich swoich kuzynów, bliższych i dalszych. A jako superistota stojąca ponad światem zwierząt i przepełniona niekoniecznie uzasadnionym samozadowoleniem nie jest zobowiązany do empatii wobec innych żywych istot choćby na poziomie formułowania myśli w języku polskim. Pies umarł ma nas razić jako nadające psiej śmierci nienależną godność (choć jakoś nie razi martwy pies, śmierć psa ani wymarła rasa psów). Takie symboliczne deprecjonowanie zwierząt (z wyjątkiem pszczół, za co chwała pszczelarzom) powinno należeć do przeszłości, ale stereotypy mają twardy żywot.

Ryc. 2.

Jak już wykazałem powyżej, uzus to nic świętego ani zakonserwowanego na wieki wieków. To tylko tymczasowy zwyczaj, w którym odbija się językowy obraz świata charakterystyczny dla danej epoki. Nie żyjemy obecnie w XVII w. i nie musimy się kurczowo odwoływać do dawnych systemów wartości. Argumenty typu „uważam, że tak należy mówić, bo tak się dotąd mówiło” nie tylko opierają się na błędnym kole logicznym, ale są także małostkowe i krótkowzroczne. Zmienia się nasza wrażliwość i wiedza o świecie, a w ślad za tymi zmianami ewoluuje język. Tak było zawsze i tak będzie w przyszłości. To, co „rozumiało się samo przez się” w pojęciu pokoleń minionych i odchodzących, może się okazać żenująco anachroniczne dla pokoleń wkraczających w życie i przyszłych. Pies umarł to – jak w Rozmowie mistrza Polikarpa ze Śmiercią – trzeźwiące przypomnienie, że w kwestii cierpienia i śmierci nie różnimy się od innych gatunków. Biologia wygrywa tu z cywilizacją, choćbyśmy stawali na rzęsach. Przy czym akurat w przypadku psa chodzi konkretnie o zwierzę, które od około 25 tys. lat jest naszym najwierniejszym towarzyszem i przysłowiowym „najlepszym przyjacielem”. Pytanie tylko, czy z wzajemnością.

Przypisy

  1. Analogicznym przykładem jest łacińskie określenie zwierzęcia jako animal, pochodzące od animus lub anima ‘oddech, siła życiowa, życie, dusza’, z praindoeuropejskiego *h2anh1-mo- od pierwiastka *h2enh1 ‘oddychać’. Ściśle pokrewnym słowem jest greckie ánemos ‘wiatr, podmuch’. ↩︎
  2. Tak samo w łacinie exspīrō (pisane też expīrō) znaczyło zarówno ‘wydycham’, jak i ‘umieram’. ↩︎
  3. W razie, gdyby ktoś nie wiedział, skot oznacza ‘bydło’. ↩︎
  4. Uwaga! Słowo jeż to w tym przypadku zaimek względny o znaczeniu ‘które’, nie nazwa kolczastego ssaka z rzędu owadożerów; płozi znaczy ‘pełza’. ↩︎

Dodatkowa lektura

Opinia prof. Mirosława Bańki, wyważona, ale z mocną konkluzją, z którą się zgadzam: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/umrzec-zdechnac;14051.html

Opisy ilustracji

Ryc. 1. Karta tytułowa drukowanego wydania Rozmowy mistrza Polikarpa ze Śmiercią z roku 1542, odkrytego przez prof. Wiesława Wydrę (UAM) w 2017 r. Żródło: Wikipedia (domena publiczna).
Ryc. 2. Rzymski nagrobek psa z Praeneste (dzisiejsza Palestrina), II w. n.e. Epitafium głosi:
AEOLIDIS TVMVLVM FESTIVAE
CERNE CATELLAE,
QVAM DOLVI INMODICE
RAPTAM MIHI PRAEPETE
FATO.
[Patrzcie, oto nagrobek Aeolis, wesołej suczki, której porwanie przez skrzydlaty los sprawiło mi niezmierny ból]. Już w paleolicie zdarzało się, że psom urządzano pochówki równie pieczołowicie jak ludziom. Źródło: Epigraphik-Datenbank Clauss/Slaby (fair use).

Uzupełnienie multimedialne

Skecz Monty Pythona o papudze, która umarła, zdechła, wyzionęła ducha lub wącha kwiatki od spodu.

Uwaga, barszcz! Część 1: Kosmata roślina

Pozostałe części cyklu
2. Inwazja gigantów i zemsta Stalina
3. Suplement: O szczecinie i Szczecinie

Czy lubicie barszcz? Bo ja bardzo – zarówno czerwony z ukiszonych buraków, jak i ukraiński z botwinką. Niektórzy nazywają białym barszczem także żurek, który zresztą też uwielbiam. Ale przyznam, że nigdy jeszcze nie jadłem barszczu etymologicznie poprawnego, czyli barszczu z barszczu.1 Mimo że w naszej części Europy wszelkie „barszcze” cieszą się wielką popularnością, prawdopodobnie większa część ludności nie wie nawet, jak wygląda roślina, która przez setki lat była ich podstawą i której zawdzięczają nazwę.

Zacznijmy zatem od samej nazwy i jej wybitnie słowiańskiego brzmienia z trudną grupą spółgłosek na końcu. Polskiemu słowu barszcz odpowiadają podobne słowa w innych językach słowiańskich: wschodniosłowiańskie boršč, słowackie bršt, czeskie bršť, łużyckie baršć i słoweńskie bršč. Nie wszędzie są to nazwy zupy, ale praktycznie wszędzie oznaczają barszcz zwyczajny (Heracleum sphondylium) z rodziny selerowatych (Apiaceae). Na dziko rosnące selerowate trzeba uważać, bo do rodziny tej, oprócz szeregu cenionych roślin jadalnych, należą też śmiertelnie trujące, jak szalej jadowity (Cicuta virosa) albo szczwół plamisty (Conium maculatum). Na szczęście trudno je pomylić z barszczem ze względu na odmienny kształt liści. Ale do rośliny jeszcze wrócimy, a na razie kontynuujmy analizę nazwy.

Jej rekonstrukcja słowiańska nie nastręcza wielkich trudności. Wszystkie powyższe formy można wyprowadzić z prasłowiańskiego *bъrščь. Pojawia się tylko pytanie, jak wyglądała wcześniejsza postać tego wyrazu, bo słowiańskie *šč może pochodzić albo od *sk zmiękczonego przed samogłoską bądź półsamogłoską przednią, albo od *st, po którym następowała półsamogłoska *j. W tym drugim przypadku mielibyśmy dawniejsze prasłowiańskie *bъrstjь. Jak rozstrzygnąć, która możliwość zachodzi? Najlepiej poszukać wyrazów pokrewnych poza grupą słowiańską.

Niestety języki bałtyjskie nie są tu zbyt pomocne. Po litewsku barszcz-roślina nazywa się barštis, a liczba mnoga barščiai oznacza barszcz-zupę, dziś buraczaną; jest to jednak dość ewidentne zapożyczenie z języka polskiego, o czym świadczy grupa ar, reprezentująca typowo polski rozwój prasłowiańskiego *ъr (oczekiwanym litewskim odpowiednikiem byłoby ur). Możliwe, że poszukiwane formy pokrewne zanikły w językach bałtyjskich. Szukajmy zatem dalej. Obiecujący odpowiednik widzimy w języku staroindyjskim: bhṛṣṭí- ‘kolec, ostrze, szpic’ itp. Barszcz nie jest wprawdzie kolczasty, ale jego łodyga i nerwy u spodu liści pokryte są sztywnymi, szorstkimi szczecinkami, a same liście są ostro ząbkowane. Co ciekawe, słowo staroindyjskie ma dokładny odpowiednik germański, *bursti- ‘szczecina’, stąd np. staroangielskie byrst. Współczesne angielskie bristle o tym samym znaczeniu jest z pochodzenia zdrobnieniem tego wyrazu (stąd także czasownik bristle ‘jeżyć się, stroszyć się’). Wspólny przodek indoeuropejski musiał wyglądać tak: *bhr̥sti-. Wystarczy dodać do niego przyrostek *-o- (tworzący m.in. nazwy właściwości), żeby otrzymać słowo *bhr̥stjo- ‘szczeciniasty’, od którego już łatwo wywieść prasłowiańskie *bъrstjь > *bъrščь.

Co prawda regularnym refleksem sylabicznego * jest bałtosłowiańskie *ir i pochodzące od niego słowiańskie *ьr, ale zdarza się też rozwój alternatywny *ur > *ъr (mniej więcej w 20% przypadków, z przyczyn nie do końca jasnych). Wokalizm *ъr mógłby wskazywać na zapożyczenie z języków germańskich (gdzie sylabiczne * zawsze dawało *ur), ale brak innych powodów, żeby zakładać obce pochodzenie słowa *bъrstjь, tym bardziej że germańskie *bursti- nie oznacza rośliny. Choć zatem ten jeden szczegół trzeba uznać za niedostateczne wyjaśniony, z dużym prawdopodobieństwem słowo *bhr̥stjo- > barszcz utworzono z myślą o nazwaniu ‘kosmatej rośliny’. Możliwe, że germańskie koneksje ma francuska nazwa barszczu, berce, izolowana i niejasna (zapożyczenie z języka starofrankijskiego?).

Ryc. 1.

W języku angielskim rodzaj Heracleum nazywany jest hogweed, czyli mniej więcej ‘wieprzowe ziele’. Etymolodzy rutynowo podają następujące wyjaśnienie: barszcz traktowano jako paszę gorszego rodzaju, dobrą dla świń, ale nie dla bardziej wymagających konsumentów. Możliwe są jednak i inne motywacje, np. swoisty, intensywny zapach barszczu, przywodzący na myśl wiejską zagrodę z chlewikiem i oborą. Ponadto szczeciniastość rośliny mogła się kojarzyć ze szczeciną świńską. Wszystkie te skojarzenia mogły zresztą działać jednocześnie. W wielu językach (np. w niemieckim, niderlandzkim, duńskim, szwedzkim, hiszpańskim, węgierskim) nazwy barszczu zawierają nawiązanie do niedźwiedzi  (‘niedźwiedzi pazur’, ‘niedźwiedzia łapa’, ‘niedźwiedzia stopa’ itp.). Niedźwiedzie rzeczywiście w różnych regionach Europy, Syberii i Ameryki Północnej objadają się barszczem na wiosnę, preferując łodygi i ogonki liści.

Gatunek Heracleum sphondylium znany był jako bārszcz > bårszcz w polszczyźnie XV−XVI w.2 Pisarze ówcześni nie byli botanikami, dlatego nazwę przenoszono czasem na inne rośliny powierzchownie podobne, choć niekoniecznie pokrewne (np. ostróżkę czy akant). Co najmniej od XVI w. tą samą nazwą określano zupę gotowaną na bazie kiszonego barszczu. Łodygi, liście i baldachowate kwiaty siekano, zalewano ciepłą wodą, tak aby je przykryła, i zostawiano na kilka dni gdzieś przy piecu. Zalewa nabierała silnie kwaśnego smaku i mogła zostać wykorzystana jako surowiec na zupę, a także jako napój leczniczy (trudno jednak powiedzieć, czy na coś realnie pomagała).

Barszcz-zupa pozostał jednym z podstawowych dań kuchni polskiej polskich przez kilka stuleci. Już w XVI w. sporadycznie przenoszono nazwę bårszcz na inne kwaśne zupy, jak bårszcz żurowy na zakwasie z mąki żytniej3, ale jeszcze nie kojarzono jej z burakami. Nawiasem mówiąc, nie istniało wówczas nawet słowo burak, wprowadzone do użytku dopiero w XVIII w. Wcześniej zwykłą nazwą buraka była ćwikła, a od XVII w. nać buraka znana była jako botwina/boćwina (wyraz zapożyczony z języków wschodniosłowiańskich, a utworzony od prasłowiańskiego *bъty/*bъtъv- ‘pęd, źdźbło, łodyga’). Buraki interesują na tu jednak tylko o tyle, że w XVIII w. zaczęły wypierać barszcz pospolity jako podstawa kwaśnej zupy. Odtąd barszcz-roślina i barszcz-zupa wzięły rozwód semantyczny, a barszcz w sensie kulinarnym stał się czerwony.

W drugiej części tej serii zapoznamy się z innymi gatunkami Heracleum oraz przyczynami, dla których rodzaj ten przypomniał laikom o swoim istnieniu, a jego nazwa zabarwiła się odcieniem grozy.

Przypisy

  1. Jeśli ktoś z Czytelników jadł, będę wdzięczny za podzielenie się doświadczeniami w komentarzach. ↩︎
  2. Samogłoska była tu wymawiana jako staropolskie długie ā, które następnie rozwinęło się w tzw. pochylone å (samogłoska tylna, wymawiana z lekkim zaokrągleniem warg). W XVIII w. kontrast między pochylonym i zwykłym a zanikł w wymowie wykształconych Polaków. ↩︎
  3. Słowo żur pochodzi od średnio-wysoko-niemieckiego sūr (współczesne sauer) ‘kwaśny’. ↩︎

Ilustracja

Ryc. 1. Spodnia strona liścia barszczu pospolitego z widocznymi szczecinkami na ogonku i nerwach. Foto: eyekosaeder 2024. Lokalizacja: Hagen, Nadrenia Północna−Westfalia (Niemcy). Źródło: iNaturalist (licencja CC0 1.0).