Wakacje z łaciną. Część2: Abecadło z pieca spadło

Inne odcinki serii

Część 1. Lekcja martwego języka
Część 3. Dziwne przygody litery H [w przygotowaniu]
Część 4. I/J i U/V, czyli zbędne duplikacje [w przygotowaniu]
Część 5. Czy długość jest ważna? [w przygotowaniu]
Część 6. Dalsze losy G [w przygotowaniu]
Część 7. Przed i po, czyli miejsce łaciny w historii [w przygotowaniu]

Wstęp historyczny

Opowiadałem już kiedyś, jak powstał i jak ewoluował alfabet. Można o tym przeczytać tutaj, a na bieżące potrzeby niech wystarczy streszczenie: około 800 lat przed naszą erą Grecy przejęli od Fenicjan ideę pisma, w którym każdej „osobnej głosce” (co to znaczy, zaraz zobaczymy) odpowiada osobna litera. Oszczędni Fenicjanie oddawali na piśmie tylko spółgłoski, bo w rodzinie semickiej, do której należał fenicki, samogłoski odgrywały głównie rolę wykładników formy gramatycznej wyrazu, a ta w zasadzie wynikała z szyku zdania. Rola samogłosek w grece (podobnie jak w wielu innych językach indoeuropejskich) była poważniejsza i sam szkielet spółgłoskowy słów nie wystarczał do zrozumienia tekstu. Grecy wprowadzili zatem także litery samogłoskowe.

Kolejny etap rozwoju alfabetu rozegrał się w starożytnej Italii, gdzie istniały liczne kolonie greckie, a wokół nich żyły liczne ludy miejscowe, mówiące językami należącymi do kilku różnych rodzin. Nikt jeszcze wtedy nie zwracał szczególnej uwagi na barbarzyńskie plemię Latynów, które budowało sobie ośrodek polityczny (nazwany Rōma, czyli Rzym) blisko ujścia Tybru, na jego lewym brzegu. Przyszłość należała do nich i ich języka, ale nie sposób byłoby to przewidzieć w czasach, gdy koloniści greccy sprowadzali do Italii swoją kulturę i znajomość pisma. Ich najpojętniejszymi uczniami byli Etruskowie, lud nieindoeuropejski. Etruskowie, tak jak Grecy, posiadali system miast-państw bez scentralizowanej struktury władzy. Centrum świata Etrusków stanowiła Etruria (dzisiejsza Toskania), ale ich kolonizacja i wpływy polityczne sięgały znacznie szerzej. To oni przede wszystkim oni zapożyczyli od Greków ideę alfabetu, a inne ludy Italii często zapoznawały się z nią za pośrednictwem etruskim. Tak się stało w przypadku Rzymian.

Fonemy, głoski i litery

Fonem to naukowa nazwa podstawowej jednostki struktury fonologicznej języka. Z fonemów budujemy słowa, a także ich części składowe – morfemy, czyli najmniejsze jednostki niosące znaczenie lub posiadające funkcję gramatyczną. Fonem nie ma samodzielnego znaczenia, ale odgrywa funkcję różnicującą: pary słów mogą mieć różne znaczenie, jeśli różnią się choćby jednym fonemem. Na przykład polskie słowa kosa i koza różnią się od siebie tym, że pierwsze zawiera fonem /s/, a drugie – /z/.1 Widzimy na tym przykładzie, że Polakom nie jest wszystko jedno, czy przedniojęzykowa spółgłoska szczelinowa laminalna (wybaczcie żargon specjalistyczny) jest bezdźwięczna, czy dźwięczna. Język polski posiada w tym przypadku parę fonemów różniących się dźwięcznością. Podobnie jest w przypadku /t/ : /d/ (tama : dama) albo /k/ : /ɡ/ (koniec : goniec). Z kolei na przykład fonemy /b/ i /m/, które mają to samo miejsce artykulacji (wargowe) i tę samą cechę dźwięczności, różnią się nosowością. Żeby wymówić /m/, musimy obniżyć podniebienie miękkie i pozwolić, żeby strumień powietrza, wibrujący dzięki drganiom fałd głosowych, wypływał przez jamę nosową.

Głoski, które wymawiamy, mogą się różnić całym mnóstwem cech, ale tylko niektóre z tych różnic są istotne dla uznania, że dwie różne głoski reprezentują różne fonemy. Na przykład praktycznie w każdym języku posiadającym fonem realizowany jako bezdźwięczna tylnojęzykowa spółgłoska zwarta typu /k/ artykulacja tej głoski będzie nieco inna przed /i/ lub /e/ (samogłoski przednie), inna przed /a/ (samogłoska centralna), a jeszcze inna przed /o/ lub /u/ (samogłoski tylne). Następujące po sobie głoski wpływają nawzajem na swoje cechy artykulacyjne, bo narządom mowy trudno w jednej milisekundzie przeskoczyć z jednej konfiguracji do drugiej. Mają one swoją fizyczną bezwładność, której skutkiem jest częściowe zacieranie się granic między segmentami mowy. Jednak dopóki /k/ jest bezdźwięczne i wymaga kontaktu tylnej części języka z podniebieniem miękkim, ani mówiącego, ani słuchającego nie interesuje, czy miejsce kontaktu to przód, środek czy tylna część podniebienia miękkiego. Różnice te są ignorowane, bo za każdym razem mamy do czynienia z wariantem tego samego fonemu. Z fonologicznego punktu widzenia sekwencje /ke/, /ka/, /ko/ zawierają różne samogłoski, ale „tę samą”, choć niekoniecznie tak samo wymawianą spółgłoskę.

Kłopot z fonemem polega na tym, że jest to jednostka abstrakcyjna. Oznacza zbiór fizycznie artykułowanych głosek (tzw. alofonów), które uznajemy za realizacje „tej samej” spółgłoski czy samogłoski w różnych kontekstach (albo za dopuszczalne warianty nawet w tym samym kontekście). Żeby ustalić, iloma fonemami dysponuje dany język i jakie są ich cechy istotne (zwane dystynktywnymi, czyli pozwalającymi odróżnić jeden fonem od drugiego), trzeba przeprowadzić analizę, której wyniki nie muszą być jednoznaczne. Można bez wielkiej przesady stwierdzić, że gdzie dwóch fonologów, tam trzy odpowiedzi na pozornie proste pytanie typu „ile fonemów ma język polski”. Odpowiedź zależy od przyjętych kryteriów i preferencji metodologicznych, a nie ułatwia nam życia fakt, że definicji fonemu jest kilka i nie są one do końca równoważne.

Jak jednak wiadomo, nieostrość kategorii jest w nauce raczej normą niż wyjątkiem. I tak jak biolodzy nauczyli się żyć z wieloma definicjami gatunku i związaną z tym niejednoznacznością ustalania granic między nimi, tak i językoznawcy tolerują „pluralizm fonologiczny”, dopóki potrafią się porozumieć zdroworozsądkowo ponad akademickim dzieleniem włosa na czworo. Pamiętajmy, że język to system ewoluujący, odznaczający się wariantywnością i płynnością w czasie. System fonemów może być różny w różnych odmianach tego samego języka wskutek ich częściowo niezależnej ewolucji. Wystarczy porównać amerykański i brytyjski angielski (głównego nurtu, nie wspominając o dialektach regionalnych). A każda odmiana zmienia się także w czasie, i to nie ze stulecia na stulecie, ale dosłownie bez ustanku. Jeśli fonolodzy nie potrafią dojść do zgody, jak wyodrębnić fonemy, to co ma powiedzieć zwykły użytkownik języka? Naturalna wariantywność języka wręcz gwarantuje, że nie każdy z nas intuicyjnie rozkłada słowa na „atomy” fonologiczne w ten sam sposób. Skala różnic jest jednak na tyle ograniczona, że nie przeszkadza w skutecznym porozumiewaniu się na co dzień.

Użytkownicy danego języka mają w wystarczająco dużym stopniu zbieżne intuicje na temat tego, które różnice między głoskami są istotne, a na które można nie zwracać uwagi. Kiedy zaczęto tworzyć systemy pisma oparte na próbie oddania struktury dźwiękowej słów, starano się tak dopasować litery do głosek, żeby można było w miarę jednoznacznie zapisać każdy wyraz, ale też żeby uniknąć nadmiaru zbędnych liter. Z tego punktu widzenia optymalny jest taki zbiór znaków pisma, który odpowiada zasobowi fonemów, ponieważ pozwala w maksymalnie oszczędny sposób wyrazić wszystkie kontrasty.2 Fenicjanom zależało tylko na fonemach spółgłoskowych, a Grekom także na samogłoskowych. Ale jedni i drudzy mniej więcej trzymali się zasady, że litery odpowiadają fonemom.

Grecy i zapowiedź przyszłych kłopotów

Zasady są jednak od tego, żeby je naginać. Starożytni Grecy byli mniej konsekwentni w ich stosowaniu niż Fenicjanie. Na przykład z niejasnych pobudek używali kilku liter oznaczających połączenia spółgłosek, a nie pojedyncze spółgłoski. Były to następujące litery: Ζ /zd/, zwana zdē̂ta, czyli zeta (w późnej grece klasycznej jej wartość fonetyczna uprościła się do [z]), Ξ /ks/ i Ψ /ps/. Eksperymentowali też ze zróżnicowanym zapisem fonemu /k/ w zależności od tego, jaka samogłoska mu towarzyszyła. Język fenicki miał fonemy tylnojęzykowo-welarne (miękkopodniebienne) /ɡ/ i /k/, zapisywane literami gaml (lub gīml) i kāp, przejętymi przez Greków jako Γ (gámma) i Κ (káppa), ale ponadto używał osobnej litery (zwanej qōp) na oznaczenie spółgłoski tylnojęzykowo-języczkowej /q/, która w fenickim funkcjonowała jako osobny fonem. Grecy nie mieli fonemów języczkowych, ale zdawali sobie sprawę, że artykulacja fenickiego /q/ była cofnięta, bardziej „gardłowa” w porównaniu ze zwykłym /k/. Wpadli więc na pomysł, żeby zaadaptować literę fenicką dla oznaczania wariantu /k/ przed samogłoskami tylnymi /o, ɔː, u, uː/. Literę tę, pisaną Ϙ, nazwano kóppa (czy też, ściślej biorąc, qóppa). Grecy naruszyli tu zasadę oszczędności, wprowadzając dwie litery na oznaczenie jednego fonemu w różnych kontekstach.

Eksperyment nie trwał długo. Koppa, jako litera zbędna, już we wczesnych tekstach greckich była wypierana przez kappę. Do V w. p.n.e. znikła z obszaru, na którym dominowały dialekty wschodnie (attyckie i jońskie). Dłużej pozostawała w użyciu w zachodniej wersji alfabetu greckiego. Dla nas najważniejszy jest następujący fakt: kiedy Etruskowie wraz z innymi ludami Italii adaptowali do swoich potrzeb alfabet używany przez greckich kolonistów (w tzw. wariancie eubejskim, należącym do typu zachodniego), koppa jeszcze zdecydowanie była w nim obecna.

Etruskie komplikacje, czyli reguła C/K/Ϙ

Język etruski odróżniał dwa szeregi fonemów realizowanych jako spółgłoski zwarte: zwykłe bezdźwięczne /p, t, k/ i przydechowe /ph, th, kh/. Tak się składa, że oba typy głosek występowały także w grece. Grecy musieli się trochę nagimnastykować, żeby dobrać do nich odpowiednie litery. Dla /th/ zaadaptowali fenicką literę ṭēt, oznaczającą tzw. emfatyczne (mówiąc uczenie, faryngalizowane) /tʕ/, niewystępujące w grece. Tak powstała grecka litera Θ (thē̂ta). Natomiast dla liter Φ (ph) i Χ (kh), które nazywamy po polsku fi i chi, nie było stosownego fenickiego prototypu. Grecy po prostu wymyślili nowe litery, umieszczając je wraz z innymi innowacjami blisko końca alfabetu, za literą Τ (taû), na której kończył się alfabet fenicki (podkreślmy, że Grecy w ogólnych zarysach utrzymali oryginalną fenicką kolejność liter, nawet jeśli przypisywali im inną wymowę). Język etruski miał mniej fonemów niż greka, ale z wyjątkiem szczelinowego /ɸ/ (o którym pisałem wcześniej) nie miał takich, które nie występowałyby w grece. Wydawałoby się zatem, że Etruskowie mieli proste zadanie: wystarczyło przejąć pewien podzbiór liter greckich i już nic przy nich nie kombinować.

Ryc. 1.

Zanim alfabet grecki całkiem się ustabilizował, istniało kilka różnic między jego werają wschodnią a zachodnią. Na zachodzie litera X oznaczała nie /kh/, tylko /ks/, a litera Ψ oznaczała nie /ps/, tylko /kh/. Dlatego etruskie /kh/ oddawano graficznie jako coś podobnego do klasycznego greckiego Ψ (pseî, czyli psi). Pomijając takie drobne komplikacje, litery etruskie nie różniły się zbytnio od klasycznych greckich. Etruskowie dopuścili się jednak większego zamieszania, próbując za pomocą greckich liter zapisać swój fonem /k/. Mieli do dyspozycji kappę, koppę, a także gammę, bo skoro ich język nie miał fonemu /ɡ/, gamma nadawała się do recyklingu jako oznaczenie bezdźwięcznej spółgłoski o tym samym miejscu artykulacji. Dodajmy, że Etruskowie, aczkolwiek nie mieli także fonemów /b/ i /d/, uwzględniali w swoich wczesnych abecadłach (abecedariuszach) greckie litery beta i delta, jednak nie wykorzystywali ich do zapisu słów etruskich.3 Na podobnej zasadzie litery Q, V, X nie są integralną częścią alfabetu polskiego, choć egzystują sobie niejako na jego marginesie.

Którą literę wybrali ostatecznie Etruskowie? Otóż zatrzymali wszystkie trzy, a przy tym poszli o krok dalej niż Grecy. Przed samogłoskami przednimi /e, i/ używali litery pochodzącej od gammy, choć nadali jej kształt zaokrąglony (C); przed samogłoską centralną /a/ używali K, a przed samogłoską tylną /u/ używali Ϙ (czyli koppy). Etruskowie, podobnie jak Fenicjanie, a nieraz także Grecy w okresie archaicznym, pisali najczęściej od prawej strony do lewej, więc w rzeczywistości ich litery C, K stanowiły zwierciadlane odbicie swoich współczesnych odpowiedników.4 Jednak w drugiej połowie VII w. i na początku VI w. p.n.e. w potężnych miastach Veii (Weje) i Caere w południowej Etrurii (zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od Rzymu) zapanowała krótkotrwała moda na pisanie od lewej do prawej. Być może pod jej wpływem Rzymianie, którzy właśnie zaadaptowali pismo grecko-etruskie do własnego języka, po okresie eksperymentowania z różnymi możliwościami przyjęli kierunek od lewej do prawej jako kanoniczny.

Ryc. 2.

W VI w. p.n.e. Etruskowie, podobnie jak Grecy, zaczęli się wycofywać z wcześniejszych eksperymentów i upraszczać pisownię /k/. W środkowej i południowej Etrurii upowszechniła się we wszystkich kontekstach gamma (C), a kappa i koppa (K, Ϙ) wyszły z użycia. Natomiast w północnej Etrurii wygrała kappa (K), eliminując gammę i koppę (C, Ϙ).

Rzymianie dziedziczą i pogarszają bałagan

A co się działo w łacinie? W VII w. p.n.e. Rzymianie poszli śladem Etrusków i przejęli ich różnorodny sposób zapisywania głoski /k/. Pisali zatem CI, CE, ale KA, a na dodatek QO i QV (litera V mogła oznaczać samogłoski [ʊ, uː] lub ich spółgłoskowy odpowiednik [w]; Q było kontynuacją greckiej i etruskiej koppy). Przed spółgłoskami często używano K. Rzymianie postąpili nieco lekkomyślnie, ślepo naśladując Etrusków. Łacina posiadała fonemy dźwięczne /b, d, ɡ/, nieobecne w etruskim. Z zapisem dwu pierwszych spółgłosek Rzymianie poradzili sobie, zapożyczając bezpośrednio z alfabetu greckiego betę (B) i deltę (Δ > D). Dlaczego nie zaadaptowali gammy (Γ > C) jako zapisu /ɡ/? Ależ owszem, zaadaptowali, ale ponieważ u ich etruskich sąsiadów wartością fonetyczną gammy było /k/, łacińskie C zaczęło oznaczać obie głoski: dźwięczną i bezdźwięczną.

Było to kłopotliwe, bo np. lūcet ‘świeci’ i lūget ‘opłakuje’ zapisywano w archaicznej łacinie tak samo, jako LVCET, co mogło prowadzić do nieporozumień. A z kolei – gdyby konsekwentnie stosować starołacińską konwencję – formy odmiany tego samego wyrazu, takie jak dīcō ‘mówię’, dīcit ‘mówi’ i dīcam ‘powiem’, trzeba by było pisać DIQO, DICIT i DIKAM. Rzeczownik locus ‘miejsce’ miał oboczne formy liczby mnogiej locī i loca. Tu znów „reguła etruska” nakazywałaby pisać LOQVS, LOCI, LOKA. A jakby tego jeszcze było mało, przez analogię do C także K i Q mogły oddawać fonem /ɡ/ w odpowiednich kontekstach. Na przykład pisano EQO zamiast ego ‘ja’, a imię Gāius zapisywano KAIOS.

Byłoby prościej i wygodniej, gdyby do zapisywania /k/ konsekwentnie używano K, ale kiedy w południowej Etrurii zrezygnowano z K, Rzymianie zrobili to samo. Przez mniej więcej trzysta lat musieli się męczyć z niewygodną praktyką, którą sami wymyślili, czyli zapisywaniem /k, ɡ/ w identyczny sposób. K nie znikło doszczętnie, bo nadal bywało używane jako zamiennik K w kilku popularnych imionach, jak Kaesō (skracane jako K) oraz w słowie kalendae ‘kalendy, pierwszy dzień miesiąca’ (także skracanym jako K), a okazyjnie także w innych przypadkach przed A. Wariantów tych używano obocznie w stosunku do regularnej pisowni: Caesō, calendae.

W odróżnieniu od Etrusków Rzymianie nie zrezygnowali całkowicie z koppy (Q). Co prawda C zastąpiło ją przed samogłoskami, ale przynajmniej w jednym przypadku Rzymianie wykazali się oryginalnością. W łacinie zachowały się częściowo spółgłoski labializowane (czyli wymawiane z wysunięciem i zaokrągleniem warg) /kw/ i /ɡw/, odziedziczone z języka praindoeuropejskiego. Teoretycznie można by je było traktować jako połączenia dwóch fonemów, /kw/ i /ɡw/, ale ich rozwój historyczny i traktowanie w łacinie wskazują, że odczuwano je jako pojedyncze głoski o złożonej artykulacji, a nie grupy spółgłosek. W każdym razie Rzymianie konsekwentnie używali Q (a następnie połączenia liter QV) jako zapisu /kw/, a także /gw/.5

Dopiero w III w. p.n.e. zaczął się rozpowszechniać nowy wynalazek: modyfikacja litery C z dodaną kreseczką jako oznaczenie dźwięcznego odpowiednika /k/. Tak powstała litera G. Zaczęto wówczas także używać połączenia GV dla oddania fonemu /gw/ (np. w anguis [ˈaŋɡwɪs] ‘wąż’). Nieco wcześniej wyrzucono oficjalnie z alfabetu łacińskiego nieprzydatną, niemal nieużywaną literę Z, która na wzór greckiej zety zajmowała miejsce między F (dawna grecka litera wau/digamma, o której pisałem tutaj) a H. Wakujące miejsce wypełniono, umieszczając tam literę G. Mimo jej zalegalizowania niektóre dawne nawyki ortograficzne utrwaliły się na dłużej. Na przykład imię Gāius [ˈɡaːiʊs] zapisywane w bardzo archaicznej łacinie KAIOS, a następnie CAIVS, skracano do C mimo zmiany pełnej pisowni na GAIUS (np. C IVLIVS CAESAR).

Ryc. 3.

Co zawdzięczamy Rzymianiom?

Mimo powiązania przez Etrusków i Rzymian gammy z fonemem /k/, konwencjonalna kolejność liter łacińskich pozostała podobna jak w alfabecie greckim (a nawet w fenickim). Przestano natomiast używać greckich nazw liter, częściowo naśladujących fenickie. Prawdopodobnie już Etruskowie nazywali litery alfabetu po swojemu, a na pewno robili to Rzymianie epoki klasycznej, a zapewne i wcześniej, choć brak na to bezpośrednich dowodów. U schyłku okresu republiki standardowy alfabet łaciński miał 21 liter6 i wyglądał tak:

A B C D E F G H I K L M N O P Q R S T V X

Jak nazywano litery? Zacznijmy od tego, że nazwą każdej litery samogłoskowej była po prostu odpowiadająca jej samogłoska długa:

A [aː] E [eː] I [iː] O [oː] V [uː]

W przypadku liter oznaczających spółgłoski szczelinowe, nosowe i płynne (czyli te, których artykulację można przedłużać, dopóki starczy oddechu) nazwa składała się ze spółgłoski, do której się odnosiła, poprzedzonej przez krótkie e [ɛ]:

F [ɛf] L [ɛl] M [ɛm] N [ɛn] R [ɛr] S [ɛs]

Prócz tego mamy dwa przypadki specjalne. Pierwszy to spółgłoska krtaniowa /h/, która nie zawsze była wymawiana nawet przez wykształconych Rzymian. Traktowano ją raczej jak przydech niż jak pełnoprawną głoskę (choć z artykulacyjnego punktu widzenia jest spółgłoską szczelinową lub zbliżeniową). Oznaczano ją literą H, której nazwa brzmiała [haː]. Drugi przypadek specjalny to litera X. Zapożyczono ją z zachodniego alfabetu greckiego jako zapis nie pojedynczej głoski, tylko grupy spółgłoskowej /ks/. Nazwą X było zwykle [ɛks], ale istniał też wariant [ɪks].

Pozostaje ostatnia grupa liter, mianowicie te, które odpowiadały spółgłoskom zwartym. Ich nazwy składały się z danej spółgłoski, po której następowało długie [eː]:

B [beː] C [keː] D [deː] G [ɡeː] P [peː] T [teː]

Od tej reguły mamy dwa wyjątki: litery K i Q, którym na pamiątkę kontekstu, w jakim były pierwotnie używane, towarzyszyła samogłoska reprezentująca ten kontekst7:

K [kaː] Q [kuː]

Brzmi znajomo? Okazuje się, że nazwy klasycznych liter łacińskich są nadal używane z niewielkimi zmianami. Na przykład w języku polskim wszystkie samogłoski są krótkie, więc w nazwach liter używamy ich krótkiej wymowy, ale poza tym recydujemy alfabet prawie tak samo jak Rzymianie. Jedna tylko różnica rzuca się w uszy: literę C nazywamy ce [tsɛ], a nie [kɛ], w związku z czym mamy abecadło zamiast klasycznego łacińskiego „abekedarium”. I kto by pomyślał, że trzy różne samogłoski w nazwach liter „ce, ka, ku” to spadek po bałaganie, jaki wywołali w alfabecie Etruskowie i Rzymianie ponad 2600 lat temu?

To jeszcze nie koniec skomplikowanych dziejów łacińskich spółgłosek tylnojęzykowych. W następnych odcinkach poznamy kilka dodatkowych faktów z ich biografii.

Przypisy

  1. Nawiasów ukośnych /…/ używamy wtedy, gdy chcemy podkreślić, że mówimy o abstrakcyjnych fonemach, a nie o konkretnej wymowie. W tym drugim przypadku używamy transkrypcji fonetycznej w nawiasach kwadratowych […]. ↩︎
  2. Próby zoptymalizowania systemu pisma są charakterystyczne przede wszystkim dla okresu, w którym jest on tworzony dla danego języka. Jednak później tradycja piśmiennictwa stabilizuje i konserwuje ten system, przez co trudno mu nadążać za spontaniczną ewolucją wymowy (zwłaszcza jeśli dana kultura niechętnie odnosi się do reform pisowni). Ponadto ortografia może uwidaczniać etymologię lub strukturę morfologiczną wyrazów kosztem wierności fonetyce. Skutek tego jest taki, że w przypadku wielu języków o długiej i ciągłej historii pisanej z biegiem czasu narasta rozbieżność między pisownią a wymową. Przykładem może być język angielski, którego współczesna pisownia tylko w przybliżeniu odpowiada wymowie (częściowo odzwierciedlając angielski system fonologiczny sprzed ok. 750 lat). ↩︎
  3. Praktykę tę porzucili po pewnym czasie, ale w okresie, kiedy powstawał prototyp pisma łacińskiego, beta i delta nadal figurowały w alfabecie etruskim. ↩︎
  4. Litera Ϙ miała kształt symetryczny względem osi pionowej, wyglądała zatem tak samo niezależnie od kierunku pisania. ↩︎
  5. Przykłady wczesnej pisowni QV = /kw/ są o wiele liczniejsze niż QV = /gw/ z tej prostej przyczyny, że fonem /kw/ w ogóle występował znacznie częściej, np. w zaimkach pytajnych i względnych (jak quis ‘kto’), w enklitycznym spójniku -que ‘i’, w liczebnikach quattuor ‘4’, quinque ‘5’ i w wielu innych pospolitych wyrazach. ↩︎
  6. Jak to wyraził Cyceron, alfabet składał się z ūnīus et uīgintī formae litterārum, czyli „dwudziestu jeden kształtów liter”. Litera K, choć wykorzystywalna nieczęsto i opcjonalnie, była jego honorową członkinią, natomiast Y i Z uważano w czasach klasycznych za litery obce i używano ich niemal wyłącznie do zapisu zapożyczeń i nazw greckich. ↩︎
  7. Można się zastanawiać, dlaczego, skoro w nazwie C występowała samogłoska średnia [eː], w nazwie Q nie użyto dla zachowania symetrii samogłoski średniej tylnej [oː], tylko wysokiej [uː]. Jest to ewentualny argument na rzecz hipotezy, żę nazwy /ke/, /ka/, /ku/ nadali literom C, K, Q już Etruskowie, ponieważ etruski posiadał tylko cztery fonemy samogłoskowe /a, e, i, u/, wśród których nie było /o/. ↩︎

Opisy ilustracji

Ryc. 1. Tabliczka z Marsiliany (Marsiliana d’Albegna, Toskania), wykonana z kości słoniowej. Najstarszy i najbardziej znany przykład abecedarium wczesnoetruskiego (VII w. p.n.e.). Uwidoczniony na niej archaiczny alfabet zawiera litery B i D (nieużywane w słowach etruskich) i wszystkie trzy litery C, K, Ϙ (Q) oddające etruskie /k/. Foto: Shonagon 2014. Źródło: Wikimedia (domena publiczna).
Ryc. 2. Abecedarium z ryc. 1 skopiowane w oryginalnej formie (góra) i w lustrzanym odbiciu (dół) pokazującym, jak wyglądały te same znaki pisane od lewej do prawej (czyli w kierunku, który ostatecznie utrwalił się w łacinie).
Ryc. 3. Jeden ze sławnych listów z rzymskiego fortu Vindolanda (północna Anglia, ok. 100 r. n.e., tabliczka nr 291, The British Museum). Klaudia Sewera, żona Eliusza Brochusa (Aelius Brocchus), zaprasza na swoje przyjęcie urodzinowe (11 września) żonę prefekta IX kohorty Batawów Flawiusza Cerialisa, Sulpicję Lepidynę, i przesyła jej serdeczne pozdrowienia. W ostatniej linijce zwraca się do przyjaciółki karissima ‘najdroższa’ (ze staroświeckim K). W odróżnieniu od pięknego kroju pisma monumentalnego (jak na ilustracji w nagłówku), który zawdzięczamy Rzymianom i które zachowaliśmy w niemal niezmienionej postaci, łacińskie pismo odręczne wydaje się nam dziś nieczytelne, nawet jeśli piszący miał tak elegancki i staranny charakter pisma jak pani Klaudia (list jest jednym z najstarszych zachowanych tekstów łacińskich napisanych osobiście przez kobietę). Listy prywatne dają nam wgląd w swobodną łacinę elity społecznej imperium. Foto: Fæ 2011. Źródło: Wikimedia (licencja CC BY-SA 3.0).

Rozmówki indoeuropejskie. Część 4: Gra samogłosek i zadziwiający sukces pewnej hipotezy

Pozostałe części cyklu
Część 1: Zaproszenie
Część 2: Konary, gałęzie i gałązki drzewa rodowego
Część 3: Spółgłoski sprzed tysięcy lat
Część 5: Rdzenie i słowa
Część 6: Ach, te końcówki!
Część 7: Paleontologia językowa

Zachwyt nad doskonałością sanskrytu

Język staroindyjski (którego skodyfikowaną odmianę literacką nazywamy sanskrytem) miał pewną cechę, która bardzo ujęła europejskich językoznawców: minimalistyczny system samogłosek. W systemie tym istniały trzy samogłoski krótkie: /a, i, u/. Każda z nich miała odpowiednik długi: /aː, iː, uː/. Istniały ponadto dwie inne samogłoski długie, /eː, oː/, ale na odpowiednio wysokim poziomie abstrakcji można je było traktować jako połączenia /a/ + /i/ oraz /a/ + /u/, czyli dyftongi. Zresztą w okresie wedyjskim, poprzedzającym rozwój klasycznego sanskrytu, były one naprawdę dyftongami typu /ai, au/. Istniały też sanskryckie /ai, au/ (realizowane fonetycznie jako prawdziwe dyftongi), które z kolei wywodziły się z dawniejszych połączeń /aː/ + /i/ oraz /aː/ + /u/. W obocznościach pojawiających się w gramatyce staroindyjskiej samogłoski /i, u/ zachowywały się jak sylabiczne odpowiedniki półsamogłosek /j, w/ (konwencjonalnie zapisujemy je jako y, v).1 Można więc było uznać, że sanskryt posiadał tak naprawdę tylko jedną samogłoskę, /a/, a całą resztę systemu samogłoskowego można było wygenerować, podwajając tę samogłoskę lub łącząc ją z półsamogłoską.2

Ryc. 1.

Tak zresztą analizowali system sanskrytu gramatycy staroindyjscy, z których najsławniejszym i najwybitniejszym był Pāṇini (IV w. p.n.e.). Jego model teoretyczny wywarł wielkie wrażenie na badaczach zapoznających się z nim ponad dwa tysiące lat później.3 Sformalizowane reguły gramatyczne Pāṇiniego, opisujące fleksję i słowotwórstwo sanskrytu, biły na głowę ówczesne osiągnięcia językoznawstwa europejskiego. Sanskryt był postrzegany jako język „kunsztownej budowy; doskonalszy niż greka, bogatszy niż łacina i bardziej wyrafinowany niż obie”.4 Nic dziwnego, że elegancki system samogłosek, w którym – jak w algebrze – zaczynając od jednego elementu, można było otrzymać całą resztę za pomocą prostych operacji formalnych, uznano za tożsamy z systemem praindoeuropejskim. Uważano też, że inne języki rodziny zepsuły ten pierwotnie doskonały system, wprowadzając zbędne komplikacje.

Sanskryt strącony z piedestału

Jednak około roku 1877 kilku językoznawców niezależnie od siebie odkryło, że prostota staroindyjskiego systemu samogłosek (występującego także w pozostałych językach indoirańskich) była wtórna względem tego, co widzimy w łacinie lub grece. W obu tych językach mamy układ pięciu samogłosek krótkich /a, e, o, i, u/; oprócz nich występują także samogłoski długie i dyftongi. Badacze doszli do wniosku, że bardzo wcześnie w historii języków indoirańskich pierwotne samogłoski *a, *e, *o uległy utożsamieniu: wszystkie przybrały tę samą wymowę *a. Ich długie odpowiedniki także spłynęły w jedną głoskę długą *ā, a połączenia z półsamogłoskami, takie jak *ej, *oj lub *aj, utożsamiły się pod postacią dyftongu *ai, z którego powstało sanskryckie /eː/. Ale skąd wiadomo, że to system indoirański jest innowacją? Bo tu i ówdzie dawny kontrast między *e a *o lub *a pozostawił wyraźne ślady. Na przykład greckiemu ko odpowiada staroindyjskie ka, ale greckiemu ke – staroindyjskie ca, ze spółgłoską wymawianą /tɕ/. To zmiękczenie jest dowodem, że samogłoska była pierwotnie przednia, podobnie jak w grece. W rezultacie upadła wiara w nadzwyczajny konserwatyzm sanskrytu i podręczniki językoznawstwa historycznego trzeba było napisać od nowa (co niebawem uczyniono).

Jak dziś rekonstruujemy system samogłosek praindoeuropejskich? Panuje ogólna zgoda, że zawierał on samogłoski *e, *o. Istniały też samogłoski wysokie *i, *u, które w wielu przypadkach można traktować jako sylabiczną realizację półsamogłosek *j, *w. Nie zawsze jednak taka analiza jest uzasadniona, zatem można przyjąć, że samogłoski wysokie funkcjonowały także jako samodzielne fonemy. W pewnych warunkach *e, *o, a czasem także *i, *u, miały odpowiedniki długie (*ē, *ō). Główny nierozstrzygnięty spór dotyczy statusu samogłoski otwartej *a. Istniała ona niewątpliwie w języku praindoeuropejskim; pytanie tylko, czy była osobnym fonemem, czy jedynie wariantem samogłoski *e w szczególnych otoczeniach fonetycznych. Do tej kwestii jeszcze wrócimy.

Apofonia, czyli gra samogłosek

W gramatyce języków indoeuropejskich szczególną rolę odgrywa wymiana samogłosek, nazywana także z niemiecka ablautem lub z grecka apofonią. Polega ona na tym, że w danym morfemie (np. rdzeniu czasownikowym) występuje samogłoska *e, która w odmianie gramatycznej lub pod wpływem operacji słowotwórczych może zniknąć (zwłaszcza w sylabie nieakcentowanej) lub ulec wymianie na *o, podczas gdy szkielet spółgłoskowy pozostaje niezmienny. Na przykład rdzeń *preḱ- o znaczeniu ‘poprosić, zapytać’ miał warianty *proḱ- oraz *pr̥ḱ-. W tym ostatnim wskutek zaniku samogłoski spółgłoska wibrująca *r przejmowała jej funkcję, stając się ośrodkiem sylaby.5 Rdzeń *wejd-, oznaczający ‘ujrzeć’, miał warianty *wojd- i *wid- (tu z kolei półsamogłoska *j przejmowała rolę samogłoski, zmieniając się w *i).

A zatem morfem praindoeuropejski istniał w kilku formach obocznych różniących się barwą samogłoski, jej obecnością bądź nieobecnością, ewentualnie długością. Te odmienne stany samogłoskowe nazywamy stopniami apofonicznymi. Na przykład *proḱ- reprezentuje stopień *o, a *pr̥ḱ- nazywamy stopniem zerowym, zanikowym lub stopniem redukcji. Nie tylko *r, *j, ale też pozostałe spółgłoski sonorne (*m, *n, *l, *w) mogły się zachowywać w ten sam sposób, stając się sylabiczne (*, *, *, *u) w otoczeniu spółgłoskowym, gdy zanikała sąsiadująca z nimi samogłoski. Na przykład rdzeń *gwhen- ‘uderzać, zabijać’ miał warianty *gwhon-/*gwhn-. Jeżeli do tej ostatniej formy dodawano przyrostek zaczynający się na spółgłoskę, *n, uwięzione między spółgłoskami, stawało się sylabiczne: *gwhn̥-. Czasem w obrębie rdzenia występował więcej niż jeden kandydat do przejęcia funkcji samogłoski. Decydowało wtedy otoczenie fonetyczne, nie zawsze w oczywisty sposób: rzeczownik *ḱwon- ‘pies’ miał dopełniacz liczby pojedynczej *ḱun-es, ale miejscownik liczby mnogiej *ḱwn̥-su.

Ferdynand de Saussure zaprowadza porządek

Badaczem, który w pełni usystematyzował tę „grę samogłosek” w postaci spójnego modelu teoretycznego, był szwajcarski językoznawca Ferdinand de Saussure. Dziś znany jest powszechnie jako ojciec językoznawstwa dwudziestowiecznego i nowoczesnej teorii języka. Zawdzięcza tę reputację sile oddziaływania Kursu językoznawstwa ogólnego (1916) – wydanej przez jego uczniów pośmiertnej kompilacji notatek z wykładów mistrza. Jednak przez całe życie słynął głównie jako indoeuropeista i językoznawca historyczny. Jedyna monografia, jaką opublikował za życia, poświęcona była w całości systemowi samogłosek indoeuropejskich, a w szczególności analizie oboczności samogłoskowych w formach gramatycznych. Ukończył ją w roku 1878, mając zaledwie 21 lat, podczas studiów w Lipsku, który był ówczesną Mekką indoeuropeistyki.

Oprócz tego, co streściłem powyżej (i co do czego zgadzali się indoeuropeiści pod koniec XIX w.), Saussure odkrył jeszcze coś intrygującego. Istniały mianowicie rdzenie rekonstruowane jako zawierające długą samogłoskę, np. *stā- stanąć’ albo *dō- ‘dać’. Nie wykazywały one typowej wymiany typu *e/*o. Zamiast tego w ich stopniu zredukowanym pojawiało się coś, co rekonstruowano jako samogłoskę słabą *ə (która np. w łacinie rozwijała się w /a/, a w sanskrycie w /i/). Porównując dziwne zachowanie tych rdzeni z przypadkami bardziej typowymi, Saussure doszedł do wniosku, że wymianę typu *stā-/*stə- można sprowadzić do tego samego schematu co inne oboczności samogłoskowe. Wystarczy tylko założyć, że występowała w nich głoska o nieznanej wymowie, ale powodująca określone efekty fonetyczne. W omawianym przykładzie Saussure oznaczył ją symbolem *A i założył, że ten hipotetyczny segment zachowywał się podobnie jak spółgłoski nosowe, płynne lub półsamogłoski. Mógł teraz zrekonstruować czasownik ‘stanąć’ jako *steA- z wariantem zredukowanym *stA-.

W formie ze stopniem *e zagadkowa głoska ostatecznie zanikła, ale wcześniej spowodowała zmianę brzmienia samogłoski, a na pożegnanie zostawiła po sobie jej wydłużenie zastępcze: *steA- > *staA- > *stā-. Z kolei w stopniu zanikowym *A stawało się sylabiczne, a w językach potomnych przekształcało się w samogłoskę *ə. Analogicznie zamiast *dō-/*də- można było rekonstruować *deO-/*dO- z inną tajemniczą głoską, która tym się różniła od *A, że nadawała sąsiadującemu z nią *e barwę *o.6

Błyski geniuszu mają to do siebie, że nagle rozświetlają także inne, na pierwszy rzut oka niezwiązane zjawiska. Mamy na przykład morfemy z pozoru dwusylabowe, takie jak rdzeń czasownikowy ‘pożreć’, rekonstruowany jako *gwerə-, a w stopniu zanikowym *gwr̥̄- (z długą spółgłoską sylabiczną). Jeśli zmodyfikujemy rekonstrukcję, wprowadzając głoski postulowane przez Saussure’a, dostajemy *gwerX-/*gwr̥X- (gdzie *X oznacza któryś z segmentów *A lub *O). Domniemana długa spółgłoska sylabiczna staje się zbędna. Jej refleksy w językach potomnych wynikają ze specyficznego rozwoju połączenia *r̥X. Również długie *ī , *ū okazują się w wielu przypadkach sprowadzalne do połączeń odpowiedniej samogłoski krótkiej z którąś z głosek Saussure’a. Na przykład rdzeń *pewə-/*pū- ‘czyścić’ powinien wg Saussure’a być przedstawiany raczej jako *pewX-/*puX- o strukturze podobnej jak *lewk-/*lowk-/*luk- ‘zaświecić’.

Ryc. 2.

Hipoteza niesłusznie zlekceważona

Mimo swojej elegancji i mocy wyjaśniającej koncepcja Saussure’a miała dla ówczesnych językoznawców jedną kardynalną wadę: postulowane w niej głoski nie zachowały się w żadnym znanym języku. Została zatem potraktowana jako ćwiczenie wyobraźni studenta ze Szwajcarii – oryginalne, ale nazbyt wydumane. Całkowicie zignorowali tę „abstrakcyjną spekulację” indoeuropeiści niemieccy z tzw. szkoły neogramatyków, wiodący wówczas prym w swojej dziedzinie. W ich rekonstrukcji, uchodzącej za modelową, nadal widniały długie samogłoski wymieniające się ze słabym *ə. Jeśli ktoś w ogóle traktował hipotezę Saussure’a poważnie i próbował dociekać, czym mogły być proponowane przezeń tajemnicze głoski, byli to raczej badacze spoza głównego nurtu. Wśród tych ekscentryków był duński językoznawca Hermann Møller. Uzupełnił on model Saussure’a, postulując trzeci hipotetyczny segment, *E, żeby wyjaśnić zachowanie rdzeni takich jak *dhē-/*dhə- ‘położyć’ (z pierwotnego *dheE-). Møller zauważył również, że głoski tego typu mogły występować przed samogłoską, wpływając na jej brzmienie, ale nie powodując wydłużenia, np. *Aeǵ- > *aǵ- ‘poganiać, prowadzić’ albo *Ees- > es- ‘być’.

Møller był zwolennikiem hipotezy o bliskim pokrewieństwie języków indoeuropejskich i semickich. Poszukując odpowiedniości uzasadniających ten pogląd, porównał *E, *A, *O z semickimi spółgłoskami gardłowymi i krtaniowymi, niezbyt poprawnie określanymi zbiorowo jako „laryngalne”. Ważnym krokiem naprzód było postawienie tezy, że głoski Saussure’a były spółgłoskami szczelinowymi (które być może posiadały warianty sylabiczne). W tej zmodyfikowanej postaci hipoteza Saussure’a zaczęła być nazywana teorią laryngalną. Zdobyła ona uznanie wśród innych poszukiwaczy pokrewieństw indoeuropejsko-semickich, ale czołowi indoeuropeiści wciąż trzymali się kanonicznej rekonstrukcji skodyfikowanej przez neogramatyków – Brugmanna i Delbrücka (patrz tu, przypis 2). Na domiar złego brak postępów w uzasadnianiu wspomnianego pokrewieństwa spowodował, że językoznawcy stracili zainteresowanie teorią laryngalną, kojarząc ją ze zdeprecjonowaną koncepcją „indosemicką”, która zabrnęła w ślepy zaułek.

Jerzy Kuryłowicz przybywa z odsieczą

Tymczasem w Polsce zaczynał swoją błyskotliwą karierę były porucznik armii austrowęgierskiej, a po I wojnie światowej absolwent Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, Jerzy Kuryłowicz. W roku 1927 opublikował on rozdział w monografii zbiorowej poświęcony „indoeuropejskiemu ə” (jak wówczas określano głoski Saussure’a), oraz hetyckiemu h. Świeżo odkryty język hetycki od niedawna był uznawany za członka rodziny indoeuropejskiej. Kuryłowicz zauważył, że w wielu słowach hetyckich występuje tylnojęzykowa spółgłoska szczelinowa h o przybliżonej wymowie [χ] w miejscach, gdzie analizy Saussure’a lub Møllera przewidywały występowanie fonemu *A.7 To były właśnie te „konkretne ślady”, których tak brakowało neogramatykom. Oznaczało to, że przynajmniej część przewidywań teorii laryngalnej została potwierdzona empirycznie na podstawie nowych danych. Zresztą nie tylko całkiem nowych: w artykule z tego samego roku Kuryłowicz rozwinął sugestię Saussure’a, że głoska *A może być odpowiedzialna za pewne „efekty specjalne” w językach indoirańskich (na przykład przydech spółgłoski zwartej, po której następowała laryngalna).8

Obserwacje Kuryłowicza odwróciły złą passę teorii laryngalnej, która szybko (choć nie bez oporu konserwatystów) zyskała zwolenników w indoeuropeistyce głównego nurtu i stała się integralną częścią standardowej rekonstrukcji prajęzyka oraz nowej teorii struktury rdzeni indoeuropejskich, o której będzie mowa w kolejnym odcinku. Spółgłoski laryngalne odpowiadające symbolom *E, *A, *O zaczęto oznaczać *h1, *h2, *h3, żeby podkreślić ich spółgłoskowy charakter. Przez długi czas uważano, że miały one warianty sylabiczne (oznaczane często *ə1, *ə2, *ə3), ale obecnie ten pogląd stracił na popularności. Uważa się raczej, że „indoeuropejskie *ə” pochodzi od słabej samogłoski wstawnej, która służyła do rozbijania trudno wymawialnych grup spółgłoskowych, a w niektórych językach potomnych pojawiała się w sąsiedztwie laryngalnych wciśniętych między inne spółgłoski. Na przykład słowo *ph2ter‐ ‘ojciec’ realizowane było jako [pəħter-], stąd łacińskie pater, staroindyjskie pitar- albo staroangielskie fæder. Samogłoska w pierwszej sylabie nie jest kontynuacją samego *h2, tylko refleksem króciutkiej samogłoski wstawionej dla ułatwienia wymowy.

Ryc. 3.

Nowy model laryngalny i niepewność w sprawie *a

Kiedy już przyzwyczajono się do realności spółgłosek laryngalnych i włączono je do modelu standardowego jako pełnoprawne fonemy praindoeuropejskie, zaczęto odkrywać ich ślady tam, gdzie wcześniej je przeoczono. Na przykład akcent intonacyjny języków bałtosłowiańskich w wielu przypadkach zależy od pierwotnej obecności lub nieobecności laryngalnych. Nie brak dowodów, że w grupie indoirańskiej laryngalne istniały jako spółgłoski już po rozdzieleniu się języków irańskich i indoaryjskich, ale dopiero niedawno zwrócono baczniejszą uwagę na fakt, że w niektórych językach irańskich laryngalna *h2 (szczególnie odporna na „erozję” fonetyczną) zachowała się do dzisiaj jako spółgłoska szczelinowa tylnojęzykowa [x] lub krtaniowa [h]. Na przykład praindoeuropejska nazwa niedźwiedzia, *h2r̥tḱos, pojawia się w języku perskim jako xers, a w kurdyjskim jako hirč.

Na fali entuzjazmu po odkryciu śladów laryngalnych w hetyckim i innych językach anatolijskich zaczęto im przypisywać w sposób dość arbitralny wywoływanie różnych skutków fonetycznych, a także mnożyć ich liczbę. Pojawiły się rekonstrukcje praindoeuropejskie, w których liczba fonemów laryngalnych urosła do około tuzina. Z drugiej strony zwolennicy rekonstrukcji tradycyjnej próbowali znaleźć kompromis między niechęcią do nowinek a ustąpieniem wobec ciężaru materiału dowodowego. W rezultacie gotowi byli uznać istnienie jednego fonemu typu /h/. Po kilkudziesięciu latach ustabilizował się model zbliżony do propozycji Møllera. Wygląda na to, że liczby laryngalnych nie da się sprowadzić poniżej trzech, a z kolei postulowanie liczby większej niż trzy nie wnosi nic do wyjaśnienia znanych faktów.

Podsumujmy: po rozpadzie wspólnoty praindoeuropejskiej *h1, *h2, *h3 wymawiane były w poszczególnych językach coraz słabiej i wykazywały skłonność do zaniku.9 Spośród nich trzech *h1 nie wpływało na barwę sąsiedniej samogłoski; *h2 powodowało zmianę *e w *a, a *h3 – zmianę *e w *o. Ponadto zanik spółgłoski laryngalnej po pełnej samogłosce (przed spółgłoską lub na końcu wyrazu) powodował jej wzdłużenie zastępcze. Na przykład praindoeuropejskie rdzenie czasownikowe ‘położyć’, ‘stanąć’ i ‘dać’ na stopniu apofonicznym *e wyglądały tak: *dheh1, *steh2, *deh3 (realizowane fonetycznie jako *dheh1, *stah2, *doh3). Po zaniku laryngalnych w większości języków potomnych zrobiło się z tego *dhē- *stā-, *dō-, jak w klasycznych rekonstrukcjach dziewiętnastowiecznych.

Tu powraca problem samogłosek *a, *ā. Wiadomo, że w większości przypadków mamy do czynienia z praindoeuropejskim *e o barwie zmienionej pod wpływem *h2; np. greckie ágō ‘prowadzę’ pochodzi od rdzenia *h2eǵ- (wymawianego *h2aǵ-). Trzeba jednak postawić pytanie, czy w praindoeuropejskim istniało także *a innego pochodzenia. W przypadku barwy samogłoskowej *o wiemy, że tak było. Niektóre wystąpienia praindoeuropejskiego *o, *ō pochodzą od *e zmienionego przez wpływ *h3, ale inne wynikają z reguł apofonii i nie mają nic wspólnego z oddziaływaniem spółgłosek laryngalnych.

Co do *a, zdania są podzielone. Moim zdaniem pierwotne *a pochodzenia „nielaryngalnego” istniało, choć było rzadsze niż *e/*o i odgrywało skromniejszą rolę w gramatycznej wymianie samogłosek. Postulowanie pierwotnego *a w rzeczownikach takich jak *(h)nas- ‘nos’10, *sal- ‘sól’, *ǵhans- ‘gęś’ albo w czasownikach takich jak *h1jaǵ- ‘czcić’ wydaje mi się rozwiązaniem oszczędniejszym, a przez to rozsądniejszym, niż upychanie na siłę *h2 gdzieś wewnątrz rdzenia tylko po to, żeby „zabarwić” samogłoskę; następnym krokiem jest bowiem postulowanie specjalnych zmian dźwiękowych tylko po to, żeby wyjaśnić, dlaczego to *h2 zachowuje się nie tak, jak należałoby się spodziewać. Wydaje się, że *a miało własny schemat oboczności: krótkie *a wymieniało się z długim *ā, a czasem także z zerem (stopień zanikowy). Istniały zatem warianty takie jak *h1jāǵ-/*h1jaǵ-/*h1iǵ-. Kwestia ta pozostaje jednak otwarta.

Wszystkie powyższe zawiłości trzeba było niestety wyjaśnić, żebyśmy mogli się przyjrzeć słowom praindoindoeuropejskim, w których tworzeniu i odmianie oboczności samogłoskowe (często związane z przesunięciami akcentu) odgrywały fundamentalną rolę. Zapraszamy zatem do lektury kolejnego odcinka poświęconego słownictwu prajęzyka.

Przypisy

  1. Podobnie sylabiczne i (w standardowej notacji fonetycznej /r̩, l̩/) funkcjonowały w staroindyjskim jako sylabiczne odpowiedniki zwykłych /r, l/. Warto tu zauważyć, że indoeuropejskie *r i *l utożsamiły się już w języku praindoirańskim i choć sanskryt miał /l/ nowszego pochodzenia, była to spółgłoska znacznie rzadsza niż /r/. Sylabiczne /l̩/ było skrajnie rzadkie. Występowało w zasadzie tylko w odmianie czasownika kl̥p- ‘formować, układać się w porządku’. ↩︎
  2. Podobnie jak w dzisiejszym hindi, staroindyjska wymowa krótkiego a była nieco inna niż długiego ā (mniej otwarta i zbliżona do [ə]) ale nie przeszkadza to w analizowaniu samogłoski długiej jako sekwencji dwu samogłosek krótkich. ↩︎
  3. Jest to tym bardziej godne uwagi, że uczeni indyjscy w tym okresie nie używali pisma. Podobnie jak reszta klasycznej literatury sanskrytu, traktaty językoznawcze Pāṇiniego były komponowane w formie ustnej i przekazywane w tej postaci z pokolenia na pokolenie. Zapisano je wiele stuleci później. Recytacja najważniejszego z nich (Aṣṭādhyāyī) zajmuje około 2 godzin. ↩︎
  4. Tak to ujął William Jones w słynnym odczycie (1786), w którym pojawiła się koncepcja pokrewieństwa języków indoeuropejskich. ↩︎
  5. Istniał też wariant oboczny *prēḱ- ze wzdłużeniem samogłoski. ↩︎
  6. Bliską analogią jest zanik spółgłoski /r/ przed spółgłoską lub na końcu wyrazu w brytyjskim angielskim (w słowach takich jak card, bird, bear). Miał on miejsce w XVIII–XIX w. Zanikające /r/ spowodowało zarówno zmianę brzmienia poprzedzającej samogłoski, jak i jej wydłużenie. Wspominam o tym dla podkreślenia, że w efektach fonetycznych zaproponowanych przez Saussure’a nie było nic magicznego ani niespotykanego. ↩︎
  7. Jej wymowę można było w przybliżeniu ustalić, bo Hetyci posługiwali się sylabicznym pismem klinowym zapożyczonym od Asyryjczyków, którego znaki miały znaną wartość fonetyczną. ↩︎
  8. Obecnie wiemy, że także *h3 pozostawiło w językach anatolijskich refleksy spółgłoskowe podobne jak *h2. Niestety w roku 1927 ani Saussure’a, ani Møllera nie było już wśród żywych, ominęła ich zatem zasłużona satysfakcja z empirycznego potwierdzenia śmiałej hipotezy. ↩︎
  9. Najszybciej zanikało *h1, a największą trwałością odznaczało się zwykle *h2. ↩︎
  10. Słowo to prawdopodobnie zawierało początkową spółgłoskę laryngalną, ale trudno stwierdzić którą, stąd użycie w rekonstrukcji *h bez indeksu. ↩︎

Opis ilustracji

Ilustracja w nagłówku. Bohaterowie dzisiejszego odcinka. Od lewej: Ferdinand de Saussure (1857–1913), Hermann Møller (1850–1923) i Jerzy Kuryłowicz (1895–1978). Źródło: Wikipedia (domena publiczna).
Ryc. 1. Znak indyjskiego pisma devanāgarī oznaczający krótkie /a/, podstawowy element sanskryckiego systemu samogłosek. Devanāgarī jest od średniowiecza używane do zapisywania literatury wedyjskiej i sanskryckiej (wcześniej przekazywanej ustnie); służy także do zapisu ponad 100 języków współczesnych Indii. Pochodzi od starszego pisma brāhmī, wprowadzonego w Indiach w III w. p.n.e.
Ryc. 2. Fragment książki Saussure′a Mémoire sur le système primitif des voyelles dans les langues indo-européennes (Rozprawa o pierwotnym systemie samogłosek w językach indoeuropejskich, [1878] 1879), ilustrujący żelazną logikę autora. Źródło: Wikisource (domena publiczna).
Ryc. 3. Zapis klinowy hetyckiego słowa ha-an-za = hanz [χants] ‘z przodu’. Jest to forma zachowanego w grupie anatolijskiej rzeczownika hant- 'czoło, przód’ < *h2ant‐. Miejscownik *h2anti ‘na czele, z przodu’ stał się w różnych językach źródłem przysłówków i przyimków o znaczeniu ‘przed, przeciw’ (greckie antí, łacińskie ante). Rdzeń hant- był jednym z pierwszych, na które zwrócił uwagę Jerzy Kuryłowicz, identyfikując ich początkowe h jako refleks *h2.

Rozmówki indoeuropejskie. Część 3: Spółgłoski sprzed tysięcy lat

Pozostałe części cyklu
Część 1: Zaproszenie
Część 2: Konary, gałęzie i gałązki drzewa rodowego
Część 4: Gra samogłosek i zadziwiający sukces pewnej hipotezy
Część 5: Rdzenie i słowa
Część 6: Ach, te końcówki!
Część 7: Paleontologia językowa

Zmiany dźwiękowe, czyli ruch głównie jednostronny

Zmiany dźwiękowe zachodzą przez cały czas w językach, które znamy; możemy je obserwować i badać bezpośrednio, dlatego wiemy, że duża część z nich to zmiany częste i „naturalne”. Oznacza to, że z przyczyn zależnych od tego, jak artykułujemy i postrzegamy dźwięki, mają one tendencję do zachodzenia w określonym kierunku i do asymetrii (zmiana A > B jest bardziej prawdopodobna niż B > A). Na przykład często się zdarza, że spółgłoski tylnojęzykowe, takie jak [k], ulegają palatalizacji (przesunięciu artykulacyjnemu ku przodowi), jeśli występuje po nich samogłoska przednia: [ke] > [tɕe] ze spółgłoską zwartoszczelinową (wymawiane jak polskie cie). Zmiana odwrotna jest mało prawdopodobna, natomiast uprzednienie spółgłoski często posuwa się dalej, może więc dać wynik typu [tʃe] lub [tse]. Spółgłoska zwartoszczelinowa może następnie utracić komponent zwarty, możliwa jest zatem dalsza ewolucja w stronę [ʃe], [se] itp. Wiemy więc, że [ke] może w naturalny sposób zmienić się w [tʃe] albo [se], ale nie widziano jeszcze, żeby [se] zmieniło się w [ke].

Jeśli zatem porównamy pokrewne słowa w grupie języków pochodzących od wspólnego przodka, to z ich wymowy często można bez wielkiego trudu wydedukować, jaka musiała być forma pierwotna, zakładając, że setki i tysiące lat temu procesy fonetyczne przebiegały podobnie jak obecnie (a nie ma powodu sądzić, że było inaczej, bo ani anatomia i fizjologia ludzka, ani prawa fizyki nie zmieniły się w tym czasie). W języku włoskim słowo oznaczające liczbę 100 brzmi cento /tʃɛnto/, po francusku cent /sɑ̃/, po hiszpańsku ciento /θjento/ lub /sjento/ (zależnie od dialektu), po portugalsku /sẽtu/, a w języku sardyńskim /kentu/. Widzimy, że choć brak palatalizacji w sardyńskim jest wyjątkiem wśród dzisiejszych języków romańskich, to właśnie ta forma musi być bardzo konserwatywna, bo wszystkie pozostałe spółgłoski początkowe w romańskich refleksach liczebnika ‘100’ mogą pochodzić od pierwotnego *k, ale nie na odwrót.1

Jest to początek rozumowania, które prowadzi nas do wniosku, że praromańska wymowa ‘100’ brzmiała w przybliżeniu *kentu. Ale język praromański to przecież po prostu łacina, aczkolwiek prowincjonalna, ludowa i potoczna – niekoniecznie taka sama, jakiej używali wykształceni literaci i elita rzymska. W łacinie klasycznej słowo ‘100’ pisane było centum, a realizowane jako /kentum/ – fonetycznie [kɛntʊ̃], jeśli zależy nam na aż takiej precyzji. Świadczy o tym nie tylko rozwój tego wyrazu w językach romańskich, ale także informacje z pierwszej ręki: zachowane uwagi gramatyków rzymskich opisujących własny język.2

Jak rozpracowano wymowę praindoeuropejską

Analizy porównawczej tego typu nie możemy bezpośrednio zweryfikować w przypadku języków, których wspólny przodek nie zachował się w formie pisanej, ale samo rozumowanie jest na tyle dobrze sprawdzone, że otrzymane w ten sposób rekonstrukcje możemy traktować z dużą dozą ufności. Pionierskie próby Jacoba Grimma czy Augusta Schleichera do końca XIX w. rozwinęły się w szczegółową „mapę drogową”. Dla większości gałęzi składających się na rodzinę indoeuropejską zrekonstruowano niemal kompletne sekwencje zmian, jakie zaszły między ostatnim wspólnym przodkiem ich wszystkich (językiem praindoeuropejskim) a przodkami poszczególnych grup oraz między ostatnim wspólnym przodkiem każdej grupy a językami współczesnymi. Odkrycia XX w. w połączeniu z pogłębioną wiedzą na temat mechanizmów zmian językowych pozwoliły na uzupełnienia i korekty.3 W przypadku języków „trudnych”, jak albański i ormiański, których izolowany charakter i ograniczona dokumentacja utrudnia odtworzenie łańcuchów zmian, wiele szczegółów pozostaje do dziś niepewnych, ale świadectwo pozostałych języków pozwala sięgnąć aż do czasów ostatniego wspólnego przodka rodziny i odtworzyć jego system dźwiękowy.

Czasem jest to łatwe. Na przykład, jeśli skupimy się na nagłosie wyrazu – a jest to pozycja, w której spółgłoski najrzadziej ulegają zmianom – to okazuje się, że istnieje duża klasa słów pokrewnych, które w każdej grupie języków indoeuropejskich zaczynają się na /m/. Jest to po prostu w tej pozycji spółgłoska bardzo stabilna, odporna na zmiany. Nie ma powodu wątpić, że w tej klasie słów już język praindoeuropejski miał początkowe *m.4 Spółgłoska /t/ jest nieco bardziej zmienna. Tam, gdzie niemal wszystkie grupy języków języki indoeuropejskie mają początkowe /t/, język ormiański i grupa germańska wyłamują się z jednomyślności. Ormiański ma przydechowe /th/ (tradycyjnie transliterowane jako ), a z porównania języków germańskich wynika, że pragermańskim odpowiednikiem /t/ było *þ, wymawiane /θ/.5 Najoszczędniej jest przyjąć, że w praindoeuropejskim istniała głoska *t, która w większości linii potomnych zachowała się bez większych zmian, a tylko w pojedynczych przypadkach przybrała silny przydech lub zmieniła artykulację na szczelinową. Germańska zmiana *t > *þ jest zresztą częścią bardziej ogólnego procesu znanego jako prawo Grimma.

Ryc. 1.

Dziwactwa i niespodzianki

Kiedy już rozpracowano zmiany częste i naturalne, czyli gdy większa część puzzle’a została ułożona, można było zidentyfikować inne odpowiedniości, dziwne lub wręcz unikatowe, ale regularne i „pasujące do układanki”. Na przykład praindoeuropejskie *s w pozycji początkowej przed akcentowaną samogłoską pojawia się w albańskim jako gj /ɟ/ (wymawiane jak polskie „miękkie g” w giąć); zjawisko to nie powtarza się nigdzie indziej w rodzinie indoeuropejskiej. Praindoeuropejskie *kw (wymawiane z zaokrągleniem warg) przed samogłoskami przednimi rozwinęło się w greckie /t/, poza tym w /p/, ale w niektórych kontekstach straciło zaokrąglenie i stało się zwykłym /k/.6 Jedną ze zmian najbardziej kuriozalnych jest rozwój nagłosowego *dw w języku ormiańskim: *dw > erk. Na przykład polskiemu dwa, łacińskiemu duo czy staroindyjskiemu dvā odpowiada klasyczne ormiańskie erku (patrz ryc. 1).

Gdybyśmy wcześniej nie dopasowali do siebie innych kawałków układanki, trudno byłoby uwierzyć, że tak może wyglądać regularna odpowiedniość. Jest ona jednak poparta przez kilka innych solidnych przykładów, a jak mawiał Sherlock Holmes: „Gdy wyeliminujesz niemożliwe, to, co pozostanie, jakkolwiek nieprawdopodobne, musi być prawdą”. Oczywiście rozwój *dw > erk nie nastąpił w jednym kroku. Ten uproszczony zapis pokazuje stan początkowy i końcowy, pomijając stadia pośrednie. Co się działo pomiędzy nimi – to problem znany w literaturze przedmiotu jako „wielka zagadka ormiańska”.

Model standardowy: spółgłoski

Ale pomińmy problemy szczegółówe (których jest legion) i przyjrzyjmy się głoskom praindoeuropejskim zrekonstruowanym według modelu uznawanego obecnie za standardowy. Zacznijmy od systemu spółgłosek, pokazanego na ryc. 2. Wiele z nich to głoski występujące powszechnie, ale system praindoeuropejski miał swoje dziwactwa. Zresztą który język ich nie ma? Wystarczy wspomnieć barokowe bogactwo głosek szczelinowych i zwartoszczelinowych, dzięki którym język polski jest zmorą fonetyczną dla cudzoziemców pragnących się go nauczyć. W poniższej tabeli spółgłoski uporządkowane są według miejsca artykulacji (kolumny) i mechanizmu artykulacji (wiersze).

Ryc. 2.

Trzy szeregi, w tym jeden niezwykły

Pierwsze trzy wiersze tabeli zajmują spółgłoski zwarte. Osobliwością, na którą warto zwrócić uwagę, jest to, że tworzą one aż trzy szeregi różniące się fonacją, czyli aktywnością strun głosowych. Pierwszy szereg to zwykłe spółgłoski bezdźwięczne (np. *p). Drugi – to ich odpowiedniki dźwięczne (np. *b). Na razie nic niezwykłego. Ale istniał jeszcze trzeci szereg, reprezentowany przez *bh. Dodatkowy symbol (podniesione h) oznacza przydech, czyli energiczny wyrzut wydychanego powietrza towarzyszący rozwarciu narządów artykulacji. Podobne trzy szeregi istniały np. w klasycznej grece: /p, b, ph/, ale tam szereg przydechowy był bezdźwięczny, co zdarza się o wiele częściej. Spółgłoski łączące dźwięczność z przydechowością są bardzo rzadkie, ale można je spotkać np. w języku staroindyjskim i w wielu wywodzących się z niego współczesnych językach Indii, takich jak hindi. System indyjski obejmuje nawet aż cztery szeregi: /p, ph, b, bh/.7

Ze świecą szukać języka, w którym przydechowe byłyby tylko spółgłoski dźwięczne. Język praindoeuropejski był pod tym względem unikatem. Z fonetycznego punktu widzenia przydech bezdźwięczny [ph] jest czymś innym niż przydech dźwięczny [bh]. Pierwszy polega na tym, że w chwili rozwarcia fałdy głosowe krtani pozostają szeroko rozsunięte i powietrze wypływa jeszcze przez chwilę bez przeszkód, zanim fałdy przyjmą pozycję umożliwiającą wprawienie ich w wibracje (co wymaga zamknięcia szczeliny między nimi). W drugim przypadku trzeba jakoś pogodzić przydech z dźwięcznością (czyli jak gdyby wodę z ogniem). Można to zrobić na kilka sposobów (dających podobny efekt akustyczny), np. zbliżając fałdy głosowe na części ich długości, pozostawiając jednak w pozostałej części szczelinę (tak jest w języku hindi), albo zbliżając je do siebie niekompletnie, tak że wibrują „na pół gwizdka”, jak przy teatralnym szepcie. Głoski artykułowane w ten sposób nazywamy „dyszącymi” (po angielsku breathy-voiced).

Trudno mieć pewność, co dokładnie działo się z krtanią ludzi mówiący po praindoeuropejsku. Wiemy jednak, że w wielu językach (m.in. w bałtosłowiańskich, irańskich czy celtyckich) spółgłoski trzeciego szeregu straciły swoją dyszącą wymowę i utożsamiły się ze zwykłymi dźwięcznymi. W greckim uległy ubezdźwięcznieniu (np. *bh > /ph/). W językach indoaryjskich zachowały się jako bh (być może wymawiane nieco inaczej niż w prajęzyku, ale też dyszące). W języku praitalskim stały się szczelinowe: dawne *bh zmieniło się w *β (wymawiane jak hiszpańskie b) w środku wyrazu, a w nagłosie ubezdźwięczniło się, dając *f. W łacinie śródgłosowe *β ostatecznie „stwardniało”, zmieniając się w /b/, ale nagłosowe /f/ pozostało szczelinowe, jak w wyrazie frāter, spokrewnionym z polskim brat albo angielskim brother. W językach germańskich zgodnie z prawem Grimma ze spółgłosek dyszących powstały dźwięczne szczelinowe, które następnie w niektórych pozycjach przekształciły się w zwarte dźwięczne, w tym przypadku /b/.8

Krótko mówiąc, rozwój trzeciego szeregu wskazuje na tendencję do zaniku dźwięczności przy zachowaniu przydechu, do wzmocnienia dźwięczności połączonego z utratą „efektów specjalnych” albo do wymowy szczelinowej. Tego właśnie należałoby oczekiwać, jeśli trzeci szereg miał wymowę dyszącą, fonetycznie półdźwięczną. W językach indoaryjskich, które wykształciły dodatkowo głoski par excellence przydechowe typu /ph/, odziedziczone głoski typu /bh/ zostały zinterpretowane jako ich dźwięczne odpowiedniki.

Gdzie się podziało *b?

Inną osobliwością systemu spółgłosek praindoeuropejskich jest fakt nietypowej częstości występowania spółgłosek zwartych wargowych. Zarówno *p, jak i *bh występowały w bardzo wielu słowach, także w słownictwie podstawowym, natomiast *b było skrajnie rzadkie, a tam, gdzie da się je zrekonstruować, jest nieraz tylko wariantem *p udźwięcznionym przez upodobnienie do następującej po nim głoski dźwięcznej. Można nawet wątpić, czy w ogóle istniało jako odrębny fonem. Jak to możliwe, skoro bardziej skomplikowana artykulacja *bh była tak częsta? Jedna z hipotez głosi, że standardowa rekonstrukcja trzech szeregów jako /p, b, bh/ jest błędna i że w szczególności drugi szereg był czymś innym, niż się wydaje. Mogły to być np. spółgłoski glotalizowane – ejektywne lub „zgrzytliwe”, którym towarzyszyło zwarcie krtaniowe lub podobnego typu aktywność fałdów głosowych.

Z przyczyn fizycznych, które wyjaśniałem, omawiając języki Majów, w systemach zawierających spółgłoski tego typu może występować luka – brak spółgłoski wargowej. Ta hipoteza (tzw. „teoria glotalna”) jest pod niektórymi względami atrakcyjna, ale nie wyparła interpretacji standardowej. Można też rozważać możliwość kompromisową, że glotalizacja była cechą tych spółgłosek w zamierzchłych czasach pra-praindoeuropejskich, ale że w języku praindoeuropejskim zastąpiła ją zwykła dźwięczność. Taki scenariusz tłumaczyłby nieobecność *b (i kilka innych dziwnych zachowań spółgłosek drugiego szeregu), ale nie wymagałby modyfikacji modelu standardowego, który mimo wszystko dobrze wyjaśnia drogi rozwoju spółgłosek w późniejszym okresie.

„K“ w trzech smakach i języki satemowe

Następna ciekawa cecha zrekonstruowanego systemu to występowanie trzech odmian spółgłosek tylnojęzykowych: palatalnych, czyli „miękkich” (typu *, co oznacza wymowę uprzednioną, [kj]), zwykłych welarnych o artykulacji zdecydowanie cofniętej (typu *k) i labializowanych, czyli wymawianych z zaokrągleniem warg (typu *kw). System ten był historycznie mało stabilny. Kontrast między wszystkimi trzema odmianami zachował się szczątkowo w kilku językach (m.in. w albańskim), przeważnie jednak któraś z nich znikała. Jedną z możliwości było utożsamienie * z *k (poprzez utratę palatalizacji), podczas gdy *kw zachowywało swoją odrębność i ślady zaokrąglenia. Druga możliwość polegała na tym, że *kw traciło zaokrąglenie i utożsamiało się z *k, natomiast * nie tylko zachowywało swoją odrębność, ale jeszcze ją podkreślało, przesuwając swoje miejsce artykulacji coraz bardziej ku przodowi. W rezultacie przestawało być tylnojęzykowe, zmieniając się w spółgłoskę zwartoszczelinową lub szczelinową artykułowaną za pomocą środkowej lub przedniej części języka.

Oznaczmy sobie ten wynik zmiękczenia jako *ć (wymowa polskiej litery ć idealnie tu pasuje). Zmiana *, *k, *kw > *ć, *k, *k zaszła w językach indoirańskich i bałtosłowiańskich, a także w języku ormiańskim. Część badaczy uważa, że niezależnie. Moim zdaniem była to raczej wspólna innowacja języka będącego przodkiem tych trzech gałęzi. Równolegle zmieniły się dwa pozostałe szeregi zwartych: *ǵ, *g, *gw > *, *g, *g oraz *ǵh, *gh, *gwh > *h, *gh, *gh. Późniejszy rozwój *ć, *, *h przebiegał już różnie w poszczególnych liniach potomnych. Refleksami praindoeuropejskiego * są ormiańskie s, staroindyjskie ś [ɕ], prairańskie *c [ts] (a następnie awestyjskie s i staroperskie θ), litewskie š [ʃ], łotewskie s i słowiańskie s. Języki, w których zaszła ta zmiana, są określane zbiorowo nazwą satemowych.9 Urobiono ją od awestyjskiego liczebnika satəm ‘100’, który pochodzi od praindoeuropejskiego *ḱm̥tom i ilustruje losy początkowej spółgłoski (patrz też sanskryckie śatam, litewskie šimtas czy polskie sto). W łacinie, która nie należała do języków satemowych, początkowe * utożsamiło się z *k, dając centum /kentum/, słowo wspomniane już wyżej.

Tu ktoś czujny mógłby mi przerwać: Chwileczkę! Przecież język francuski ma w tym słowie /s/, hiszpański /θ/ lub /s/, a włoski /tʃ/. Czy w takim razie nie powinniśmy zaliczyć języków romańskich do grupy satemowej? Nie, ponieważ w ich przypadku zmiękczenie jest wtórne. Zmiana ta zaszła późno, około V w. n.e. (omijając język sardyński), i była uwarunkowana otoczeniem fonetycznym (wpływ samogłoski przedniej). Tymczasem „satemowe” *, *ǵ, *ǵh nie były wariantami pozycyjnymi spółgłosek welarnych, lecz niezależnymi fonemami, i ulegały zmianie niezależnie od kontekstu – także przed samogłoską tylną lub spółgłoską. A zatem fakt, że i polski, i francuski mają liczebnik ‘100’ zaczynający się od /s/ (sto, cent), jest wynikiem konwergencji (niezależnej zmiany w tym samym kierunku), a nie homologii (wspólnej innowacji odziedziczonej po wspólnym przodku).

Spółgłoski laryngalne i cała reszta

Ostatnia grupa głosek wymagająca specjalnego omówienia to tzw. spółgłoski laryngalne.10 Wśród indoeuropeistów istnieje dziś niemal pełna zgoda, że istniały trzy fonemy praindoeuropejskie tego typu. Wszystkie były spółgłoskami tylnymi, artykułowanymi gdzieś między krtanią a podniebieniem miękkim – co do tego badacze są zgodni. Ponieważ jednak nie jesteśmy na sto procent pewni szczegółów artykulacyjnych, dla świętego spokoju oznaczamy je symbolem h i numerkiem (indeksem): *h1, *h2, *h3. Najczęściej przyjmuje się, że *h1 było szczelinową spółgłoską krtaniową /h/, czyli głoską wymawianą tak samo jak angielskie /h/ w hat lub house.11 Według mniej popularnej hipotezy konkurencyjnej *h1 mogło być zwarciem krtaniowym /ʔ/. Tak czy owak było spółgłoską krtaniową, czyli właściwie pozbawioną miejsca artykulacji, fonologicznie słabą, z silną skłonnością do zaniku w językach potomnych. Pozostałe dwie spółgłoski były szczelinowe i „gardłowe” (w luźnym sensie, obejmującym różne możliwe artykulację). Niektóre dane wskazują na dźwięczność *h3, stąd podejrzenie, że *h2, *h3 tworzyły parę dźwięczna : bezdźwięczna. Ich wpływ na sąsiednie głoski sugeruje, że były to spółgłoski albo faryngalne, czyli /ħ, ʕ/ (spotykane np. w arabskim), albo języczkowe (uwularne), czyli [χ, ʁ] (wymawiane podobnie do standardowego francuskiego r).12 Przyjrzyjmy się dobrze trzem laryngalnym i zapamiętajmy je, bo odegrają one jeszcze ważną rolę w naszych rozmówkach.

Oprócz laryngalnych praindoeuropejski posiadał tylko jedną spółgłoskę szczelinową, *s, pospolicie spotykaną w językach świata. Jak to zwykle bywa, gdy system jest ubogi w głoski tej kategorii, *s zapewne miało dość szeroki zakres możliwych realizacji dopasowujących się do otoczenia fonetycznego. Przed dźwięcznymi spółgłoskami zwartymi ulegało udźwięcznieniu i było realizowane jako [z], ale był to tylko alofon (wariant pozycyjny) /s/, a nie osobny fonem. Cała reszta spółgłosek, umieszczona w wierszach 6–8 tabeli, to głoski bardzo pospolite i nienastręczające problemów. Są to wszystko sonoranty, czyli spółgłoski z natury dźwięczne: nosowe, płynne (boczne lub rotyczne) i półsamogłoski. Cechami akustycznymi przypominają one samogłoski i brały udział w praindoeuropejskiej „grze samogłosek”. Czym jednak była ta gra i jakie były jej zasady, dowiemy się w kolejnym odcinku.

Przypisy

  1. Gwiazdka, zwana fachowo asteryskiem, oznacza rekonstrukcję. ↩︎
  2. Nie mylić z dzisiejszą szkolną wymową łaciny, która wywodzi się z tradycji średniowiecznej i renesansowej, ale nie jest wierną rekonstrukcją autentycznej wymowy starożytnych Rzymian. ↩︎
  3. Najważniejsze z tych odkryć to odczytanie języków anatolijskich i tocharskich oraz pisma linearnego B, w którym zapisano najstarsze teksty greckie. ↩︎
  4. Zasada oszczędnego rozumowania, zwana „brzytwą Ockhama“, zaleca, żeby nie przyjmować wyjaśnień skomplikowanych, dopóki wyjaśnienie najprostsze dostatecznie dobrze tłumaczy fakty. ↩︎
  5. Spółgłoskę tę zachowały języki angielski i islandzki; miały ją także gocki i staronordyjski. W większości współczesnych języków germańskich /θ/ uległo dalszym zmianom, przekształcając się w /d/ jak w niemieckim czy niderlandzkim, lub w /t/ jak w duńskim, szwedzkim czy norweskim (przypadkiem powracając do punktu wyjścia). Wiemy, że to /t/ nie może być zachowaną wymową pierwotną, ponieważ dobrze udokumentowany staronordyjski – przodek dzisiejszych języków skandynawskich – niewątpliwie miał szczelinowe /θ/. ↩︎
  6. Wyjątkiem był archaiczny dialekt mykeński z II tysiąclecia p.n.e., w którym zachowała się pierwotna wymowa /kw/. ↩︎
  7. Drugi z tych szeregów jest innowacją indoirańską lub indoaryjską, nieznaną językowi praindoeuropejskiemu. ↩︎
  8. Dla uproszczenia w rekonstrukcjach pragermańskich piszemy często *b, *d, *g, *gw, jednak warto pamiętać, że rzeczywista wymowa tych głosek była szczelinowa: [β, ð, ɣ, ɣw], o czym świadczą ich dalsze losy w grupie germańskiej. ↩︎
  9. W albańskim * zmieniło się w th /θ/, a *ǵ, *ǵh dały dh /ð/. Przypomina to rozwój satemowy, ale albański zachował częściowo kontrast między *k a *kw. ↩︎
  10. Nazwa ta przylgnęła do nich na mocy tradycji, warto jednak wiedzieć, że przymiotnik „laryngalny“ odnosi się do krtani (larynx), a tylko jedna z tych spółgłosek była rzeczywiście krtaniowa. Nie ma jednak potrzeby kłócić się o konwencjonalne etykietki. ↩︎
  11. Nie mylić z polskim ch, które jest spółgłoską welarną [x]: podczas jej wymowy tylna część języka zbliża się do podniebienia miękkiego. ↩︎
  12. Francuskie r jest dźwięczne w lettre ′list, litera’, a dźwięczne w roi ′król’ – fonetycznie [lɛtχ] i [ʁwa]. Jeśli kogoś interesują szczegóły artykulacyjne, ich omówienie można znaleźć tutaj. ↩︎

Opisy ilustracji

Ilustracja w nagłówku. Klasyczny alfabet ormiański (36 liter), inspirowany pismem greckim, ale wybitnie oryginalny, opracowany na początku V w. n.e. przez Mesropa Masztoca (po ormiańsku Mesrop Maštoc’ z przydechowym [tsh] na końcu). Język ormiański ewoluował przez bardzo długi czas jako osobna linia rozwojowa języków indoeuropejski i słynie z zagadkowych, trudnych do zrekonstruowania zmian dźwiękowych nagromadzonych w tym czasie. Domena publiczna.
Ryc. 1. Piękna infografika Ryana Starkey, pokazująca refleksy praindoeuropejskiego liczebnika '2′ w językach potomnych. Źródło: Starkey Comics (fair use).
Ryc. 2. System praindoeuropejskich fonemów spółgłoskowych. Autor: Piotr Gąsiorowski (CC BY-SA 3.0).