Wakacje z łaciną. Część2: Abecadło z pieca spadło

Inne odcinki serii

Część 1. Lekcja martwego języka
Część 3. Dziwne przygody litery H [w przygotowaniu]
Część 4. I/J i U/V, czyli zbędne duplikacje [w przygotowaniu]
Część 5. Czy długość jest ważna? [w przygotowaniu]
Część 6. Dalsze losy G [w przygotowaniu]
Część 7. Przed i po, czyli miejsce łaciny w historii [w przygotowaniu]

Wstęp historyczny

Opowiadałem już kiedyś, jak powstał i jak ewoluował alfabet. Można o tym przeczytać tutaj, a na bieżące potrzeby niech wystarczy streszczenie: około 800 lat przed naszą erą Grecy przejęli od Fenicjan ideę pisma, w którym każdej „osobnej głosce” (co to znaczy, zaraz zobaczymy) odpowiada osobna litera. Oszczędni Fenicjanie oddawali na piśmie tylko spółgłoski, bo w rodzinie semickiej, do której należał fenicki, samogłoski odgrywały głównie rolę wykładników formy gramatycznej wyrazu, a ta w zasadzie wynikała z szyku zdania. Rola samogłosek w grece (podobnie jak w wielu innych językach indoeuropejskich) była poważniejsza i sam szkielet spółgłoskowy słów nie wystarczał do zrozumienia tekstu. Grecy wprowadzili zatem także litery samogłoskowe.

Kolejny etap rozwoju alfabetu rozegrał się w starożytnej Italii, gdzie istniały liczne kolonie greckie, a wokół nich żyły liczne ludy miejscowe, mówiące językami należącymi do kilku różnych rodzin. Nikt jeszcze wtedy nie zwracał szczególnej uwagi na barbarzyńskie plemię Latynów, które budowało sobie ośrodek polityczny (nazwany Rōma, czyli Rzym) blisko ujścia Tybru, na jego lewym brzegu. Przyszłość należała do nich i ich języka, ale nie sposób byłoby to przewidzieć w czasach, gdy koloniści greccy sprowadzali do Italii swoją kulturę i znajomość pisma. Ich najpojętniejszymi uczniami byli Etruskowie, lud nieindoeuropejski. Etruskowie, tak jak Grecy, posiadali system miast-państw bez scentralizowanej struktury władzy. Centrum świata Etrusków stanowiła Etruria (dzisiejsza Toskania), ale ich kolonizacja i wpływy polityczne sięgały znacznie szerzej. To oni przede wszystkim oni zapożyczyli od Greków ideę alfabetu, a inne ludy Italii często zapoznawały się z nią za pośrednictwem etruskim. Tak się stało w przypadku Rzymian.

Fonemy, głoski i litery

Fonem to naukowa nazwa podstawowej jednostki struktury fonologicznej języka. Z fonemów budujemy słowa, a także ich części składowe – morfemy, czyli najmniejsze jednostki niosące znaczenie lub posiadające funkcję gramatyczną. Fonem nie ma samodzielnego znaczenia, ale odgrywa funkcję różnicującą: pary słów mogą mieć różne znaczenie, jeśli różnią się choćby jednym fonemem. Na przykład polskie słowa kosa i koza różnią się od siebie tym, że pierwsze zawiera fonem /s/, a drugie – /z/.1 Widzimy na tym przykładzie, że Polakom nie jest wszystko jedno, czy przedniojęzykowa spółgłoska szczelinowa laminalna (wybaczcie żargon specjalistyczny) jest bezdźwięczna, czy dźwięczna. Język polski posiada w tym przypadku parę fonemów różniących się dźwięcznością. Podobnie jest w przypadku /t/ : /d/ (tama : dama) albo /k/ : /ɡ/ (koniec : goniec). Z kolei na przykład fonemy /b/ i /m/, które mają to samo miejsce artykulacji (wargowe) i tę samą cechę dźwięczności, różnią się nosowością. Żeby wymówić /m/, musimy obniżyć podniebienie miękkie i pozwolić, żeby strumień powietrza, wibrujący dzięki drganiom fałd głosowych, wypływał przez jamę nosową.

Głoski, które wymawiamy, mogą się różnić całym mnóstwem cech, ale tylko niektóre z tych różnic są istotne dla uznania, że dwie różne głoski reprezentują różne fonemy. Na przykład praktycznie w każdym języku posiadającym fonem realizowany jako bezdźwięczna tylnojęzykowa spółgłoska zwarta typu /k/ artykulacja tej głoski będzie nieco inna przed /i/ lub /e/ (samogłoski przednie), inna przed /a/ (samogłoska centralna), a jeszcze inna przed /o/ lub /u/ (samogłoski tylne). Następujące po sobie głoski wpływają nawzajem na swoje cechy artykulacyjne, bo narządom mowy trudno w jednej milisekundzie przeskoczyć z jednej konfiguracji do drugiej. Mają one swoją fizyczną bezwładność, której skutkiem jest częściowe zacieranie się granic między segmentami mowy. Jednak dopóki /k/ jest bezdźwięczne i wymaga kontaktu tylnej części języka z podniebieniem miękkim, ani mówiącego, ani słuchającego nie interesuje, czy miejsce kontaktu to przód, środek czy tylna część podniebienia miękkiego. Różnice te są ignorowane, bo za każdym razem mamy do czynienia z wariantem tego samego fonemu. Z fonologicznego punktu widzenia sekwencje /ke/, /ka/, /ko/ zawierają różne samogłoski, ale „tę samą”, choć niekoniecznie tak samo wymawianą spółgłoskę.

Kłopot z fonemem polega na tym, że jest to jednostka abstrakcyjna. Oznacza zbiór fizycznie artykułowanych głosek (tzw. alofonów), które uznajemy za realizacje „tej samej” spółgłoski czy samogłoski w różnych kontekstach (albo za dopuszczalne warianty nawet w tym samym kontekście). Żeby ustalić, iloma fonemami dysponuje dany język i jakie są ich cechy istotne (zwane dystynktywnymi, czyli pozwalającymi odróżnić jeden fonem od drugiego), trzeba przeprowadzić analizę, której wyniki nie muszą być jednoznaczne. Można bez wielkiej przesady stwierdzić, że gdzie dwóch fonologów, tam trzy odpowiedzi na pozornie proste pytanie typu „ile fonemów ma język polski”. Odpowiedź zależy od przyjętych kryteriów i preferencji metodologicznych, a nie ułatwia nam życia fakt, że definicji fonemu jest kilka i nie są one do końca równoważne.

Jak jednak wiadomo, nieostrość kategorii jest w nauce raczej normą niż wyjątkiem. I tak jak biolodzy nauczyli się żyć z wieloma definicjami gatunku i związaną z tym niejednoznacznością ustalania granic między nimi, tak i językoznawcy tolerują „pluralizm fonologiczny”, dopóki potrafią się porozumieć zdroworozsądkowo ponad akademickim dzieleniem włosa na czworo. Pamiętajmy, że język to system ewoluujący, odznaczający się wariantywnością i płynnością w czasie. System fonemów może być różny w różnych odmianach tego samego języka wskutek ich częściowo niezależnej ewolucji. Wystarczy porównać amerykański i brytyjski angielski (głównego nurtu, nie wspominając o dialektach regionalnych). A każda odmiana zmienia się także w czasie, i to nie ze stulecia na stulecie, ale dosłownie bez ustanku. Jeśli fonolodzy nie potrafią dojść do zgody, jak wyodrębnić fonemy, to co ma powiedzieć zwykły użytkownik języka? Naturalna wariantywność języka wręcz gwarantuje, że nie każdy z nas intuicyjnie rozkłada słowa na „atomy” fonologiczne w ten sam sposób. Skala różnic jest jednak na tyle ograniczona, że nie przeszkadza w skutecznym porozumiewaniu się na co dzień.

Użytkownicy danego języka mają w wystarczająco dużym stopniu zbieżne intuicje na temat tego, które różnice między głoskami są istotne, a na które można nie zwracać uwagi. Kiedy zaczęto tworzyć systemy pisma oparte na próbie oddania struktury dźwiękowej słów, starano się tak dopasować litery do głosek, żeby można było w miarę jednoznacznie zapisać każdy wyraz, ale też żeby uniknąć nadmiaru zbędnych liter. Z tego punktu widzenia optymalny jest taki zbiór znaków pisma, który odpowiada zasobowi fonemów, ponieważ pozwala w maksymalnie oszczędny sposób wyrazić wszystkie kontrasty.2 Fenicjanom zależało tylko na fonemach spółgłoskowych, a Grekom także na samogłoskowych. Ale jedni i drudzy mniej więcej trzymali się zasady, że litery odpowiadają fonemom.

Grecy i zapowiedź przyszłych kłopotów

Zasady są jednak od tego, żeby je naginać. Starożytni Grecy byli mniej konsekwentni w ich stosowaniu niż Fenicjanie. Na przykład z niejasnych pobudek używali kilku liter oznaczających połączenia spółgłosek, a nie pojedyncze spółgłoski. Były to następujące litery: Ζ /zd/, zwana zdē̂ta, czyli zeta (w późnej grece klasycznej jej wartość fonetyczna uprościła się do [z]), Ξ /ks/ i Ψ /ps/. Eksperymentowali też ze zróżnicowanym zapisem fonemu /k/ w zależności od tego, jaka samogłoska mu towarzyszyła. Język fenicki miał fonemy tylnojęzykowo-welarne (miękkopodniebienne) /ɡ/ i /k/, zapisywane literami gaml (lub gīml) i kāp, przejętymi przez Greków jako Γ (gámma) i Κ (káppa), ale ponadto używał osobnej litery (zwanej qōp) na oznaczenie spółgłoski tylnojęzykowo-języczkowej /q/, która w fenickim funkcjonowała jako osobny fonem. Grecy nie mieli fonemów języczkowych, ale zdawali sobie sprawę, że artykulacja fenickiego /q/ była cofnięta, bardziej „gardłowa” w porównaniu ze zwykłym /k/. Wpadli więc na pomysł, żeby zaadaptować literę fenicką dla oznaczania wariantu /k/ przed samogłoskami tylnymi /o, ɔː, u, uː/. Literę tę, pisaną Ϙ, nazwano kóppa (czy też, ściślej biorąc, qóppa). Grecy naruszyli tu zasadę oszczędności, wprowadzając dwie litery na oznaczenie jednego fonemu w różnych kontekstach.

Eksperyment nie trwał długo. Koppa, jako litera zbędna, już we wczesnych tekstach greckich była wypierana przez kappę. Do V w. p.n.e. znikła z obszaru, na którym dominowały dialekty wschodnie (attyckie i jońskie). Dłużej pozostawała w użyciu w zachodniej wersji alfabetu greckiego. Dla nas najważniejszy jest następujący fakt: kiedy Etruskowie wraz z innymi ludami Italii adaptowali do swoich potrzeb alfabet używany przez greckich kolonistów (w tzw. wariancie eubejskim, należącym do typu zachodniego), koppa jeszcze zdecydowanie była w nim obecna.

Etruskie komplikacje, czyli reguła C/K/Ϙ

Język etruski odróżniał dwa szeregi fonemów realizowanych jako spółgłoski zwarte: zwykłe bezdźwięczne /p, t, k/ i przydechowe /ph, th, kh/. Tak się składa, że oba typy głosek występowały także w grece. Grecy musieli się trochę nagimnastykować, żeby dobrać do nich odpowiednie litery. Dla /th/ zaadaptowali fenicką literę ṭēt, oznaczającą tzw. emfatyczne (mówiąc uczenie, faryngalizowane) /tʕ/, niewystępujące w grece. Tak powstała grecka litera Θ (thē̂ta). Natomiast dla liter Φ (ph) i Χ (kh), które nazywamy po polsku fi i chi, nie było stosownego fenickiego prototypu. Grecy po prostu wymyślili nowe litery, umieszczając je wraz z innymi innowacjami blisko końca alfabetu, za literą Τ (taû), na której kończył się alfabet fenicki (podkreślmy, że Grecy w ogólnych zarysach utrzymali oryginalną fenicką kolejność liter, nawet jeśli przypisywali im inną wymowę). Język etruski miał mniej fonemów niż greka, ale z wyjątkiem szczelinowego /ɸ/ (o którym pisałem wcześniej) nie miał takich, które nie występowałyby w grece. Wydawałoby się zatem, że Etruskowie mieli proste zadanie: wystarczyło przejąć pewien podzbiór liter greckich i już nic przy nich nie kombinować.

Ryc. 1.

Zanim alfabet grecki całkiem się ustabilizował, istniało kilka różnic między jego werają wschodnią a zachodnią. Na zachodzie litera X oznaczała nie /kh/, tylko /ks/, a litera Ψ oznaczała nie /ps/, tylko /kh/. Dlatego etruskie /kh/ oddawano graficznie jako coś podobnego do klasycznego greckiego Ψ (pseî, czyli psi). Pomijając takie drobne komplikacje, litery etruskie nie różniły się zbytnio od klasycznych greckich. Etruskowie dopuścili się jednak większego zamieszania, próbując za pomocą greckich liter zapisać swój fonem /k/. Mieli do dyspozycji kappę, koppę, a także gammę, bo skoro ich język nie miał fonemu /ɡ/, gamma nadawała się do recyklingu jako oznaczenie bezdźwięcznej spółgłoski o tym samym miejscu artykulacji. Dodajmy, że Etruskowie, aczkolwiek nie mieli także fonemów /b/ i /d/, uwzględniali w swoich wczesnych abecadłach (abecedariuszach) greckie litery beta i delta, jednak nie wykorzystywali ich do zapisu słów etruskich.3 Na podobnej zasadzie litery Q, V, X nie są integralną częścią alfabetu polskiego, choć egzystują sobie niejako na jego marginesie.

Którą literę wybrali ostatecznie Etruskowie? Otóż zatrzymali wszystkie trzy, a przy tym poszli o krok dalej niż Grecy. Przed samogłoskami przednimi /e, i/ używali litery pochodzącej od gammy, choć nadali jej kształt zaokrąglony (C); przed samogłoską centralną /a/ używali K, a przed samogłoską tylną /u/ używali Ϙ (czyli koppy). Etruskowie, podobnie jak Fenicjanie, a nieraz także Grecy w okresie archaicznym, pisali najczęściej od prawej strony do lewej, więc w rzeczywistości ich litery C, K stanowiły zwierciadlane odbicie swoich współczesnych odpowiedników.4 Jednak w drugiej połowie VII w. i na początku VI w. p.n.e. w potężnych miastach Veii (Weje) i Caere w południowej Etrurii (zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od Rzymu) zapanowała krótkotrwała moda na pisanie od lewej do prawej. Być może pod jej wpływem Rzymianie, którzy właśnie zaadaptowali pismo grecko-etruskie do własnego języka, po okresie eksperymentowania z różnymi możliwościami przyjęli kierunek od lewej do prawej jako kanoniczny.

Ryc. 2.

W VI w. p.n.e. Etruskowie, podobnie jak Grecy, zaczęli się wycofywać z wcześniejszych eksperymentów i upraszczać pisownię /k/. W środkowej i południowej Etrurii upowszechniła się we wszystkich kontekstach gamma (C), a kappa i koppa (K, Ϙ) wyszły z użycia. Natomiast w północnej Etrurii wygrała kappa (K), eliminując gammę i koppę (C, Ϙ).

Rzymianie dziedziczą i pogarszają bałagan

A co się działo w łacinie? W VII w. p.n.e. Rzymianie poszli śladem Etrusków i przejęli ich różnorodny sposób zapisywania głoski /k/. Pisali zatem CI, CE, ale KA, a na dodatek QO i QV (litera V mogła oznaczać samogłoski [ʊ, uː] lub ich spółgłoskowy odpowiednik [w]; Q było kontynuacją greckiej i etruskiej koppy). Przed spółgłoskami często używano K. Rzymianie postąpili nieco lekkomyślnie, ślepo naśladując Etrusków. Łacina posiadała fonemy dźwięczne /b, d, ɡ/, nieobecne w etruskim. Z zapisem dwu pierwszych spółgłosek Rzymianie poradzili sobie, zapożyczając bezpośrednio z alfabetu greckiego betę (B) i deltę (Δ > D). Dlaczego nie zaadaptowali gammy (Γ > C) jako zapisu /ɡ/? Ależ owszem, zaadaptowali, ale ponieważ u ich etruskich sąsiadów wartością fonetyczną gammy było /k/, łacińskie C zaczęło oznaczać obie głoski: dźwięczną i bezdźwięczną.

Było to kłopotliwe, bo np. lūcet ‘świeci’ i lūget ‘opłakuje’ zapisywano w archaicznej łacinie tak samo, jako LVCET, co mogło prowadzić do nieporozumień. A z kolei – gdyby konsekwentnie stosować starołacińską konwencję – formy odmiany tego samego wyrazu, takie jak dīcō ‘mówię’, dīcit ‘mówi’ i dīcam ‘powiem’, trzeba by było pisać DIQO, DICIT i DIKAM. Rzeczownik locus ‘miejsce’ miał oboczne formy liczby mnogiej locī i loca. Tu znów „reguła etruska” nakazywałaby pisać LOQVS, LOCI, LOKA. A jakby tego jeszcze było mało, przez analogię do C także K i Q mogły oddawać fonem /ɡ/ w odpowiednich kontekstach. Na przykład pisano EQO zamiast ego ‘ja’, a imię Gāius zapisywano KAIOS.

Byłoby prościej i wygodniej, gdyby do zapisywania /k/ konsekwentnie używano K, ale kiedy w południowej Etrurii zrezygnowano z K, Rzymianie zrobili to samo. Przez mniej więcej trzysta lat musieli się męczyć z niewygodną praktyką, którą sami wymyślili, czyli zapisywaniem /k, ɡ/ w identyczny sposób. K nie znikło doszczętnie, bo nadal bywało używane jako zamiennik K w kilku popularnych imionach, jak Kaesō (skracane jako K) oraz w słowie kalendae ‘kalendy, pierwszy dzień miesiąca’ (także skracanym jako K), a okazyjnie także w innych przypadkach przed A. Wariantów tych używano obocznie w stosunku do regularnej pisowni: Caesō, calendae.

W odróżnieniu od Etrusków Rzymianie nie zrezygnowali całkowicie z koppy (Q). Co prawda C zastąpiło ją przed samogłoskami, ale przynajmniej w jednym przypadku Rzymianie wykazali się oryginalnością. W łacinie zachowały się częściowo spółgłoski labializowane (czyli wymawiane z wysunięciem i zaokrągleniem warg) /kw/ i /ɡw/, odziedziczone z języka praindoeuropejskiego. Teoretycznie można by je było traktować jako połączenia dwóch fonemów, /kw/ i /ɡw/, ale ich rozwój historyczny i traktowanie w łacinie wskazują, że odczuwano je jako pojedyncze głoski o złożonej artykulacji, a nie grupy spółgłosek. W każdym razie Rzymianie konsekwentnie używali Q (a następnie połączenia liter QV) jako zapisu /kw/, a także /gw/.5

Dopiero w III w. p.n.e. zaczął się rozpowszechniać nowy wynalazek: modyfikacja litery C z dodaną kreseczką jako oznaczenie dźwięcznego odpowiednika /k/. Tak powstała litera G. Zaczęto wówczas także używać połączenia GV dla oddania fonemu /gw/ (np. w anguis [ˈaŋɡwɪs] ‘wąż’). Nieco wcześniej wyrzucono oficjalnie z alfabetu łacińskiego nieprzydatną, niemal nieużywaną literę Z, która na wzór greckiej zety zajmowała miejsce między F (dawna grecka litera wau/digamma, o której pisałem tutaj) a H. Wakujące miejsce wypełniono, umieszczając tam literę G. Mimo jej zalegalizowania niektóre dawne nawyki ortograficzne utrwaliły się na dłużej. Na przykład imię Gāius [ˈɡaːiʊs] zapisywane w bardzo archaicznej łacinie KAIOS, a następnie CAIVS, skracano do C mimo zmiany pełnej pisowni na GAIUS (np. C IVLIVS CAESAR).

Ryc. 3.

Co zawdzięczamy Rzymianiom?

Mimo powiązania przez Etrusków i Rzymian gammy z fonemem /k/, konwencjonalna kolejność liter łacińskich pozostała podobna jak w alfabecie greckim (a nawet w fenickim). Przestano natomiast używać greckich nazw liter, częściowo naśladujących fenickie. Prawdopodobnie już Etruskowie nazywali litery alfabetu po swojemu, a na pewno robili to Rzymianie epoki klasycznej, a zapewne i wcześniej, choć brak na to bezpośrednich dowodów. U schyłku okresu republiki standardowy alfabet łaciński miał 21 liter6 i wyglądał tak:

A B C D E F G H I K L M N O P Q R S T V X

Jak nazywano litery? Zacznijmy od tego, że nazwą każdej litery samogłoskowej była po prostu odpowiadająca jej samogłoska długa:

A [aː] E [eː] I [iː] O [oː] V [uː]

W przypadku liter oznaczających spółgłoski szczelinowe, nosowe i płynne (czyli te, których artykulację można przedłużać, dopóki starczy oddechu) nazwa składała się ze spółgłoski, do której się odnosiła, poprzedzonej przez krótkie e [ɛ]:

F [ɛf] L [ɛl] M [ɛm] N [ɛn] R [ɛr] S [ɛs]

Prócz tego mamy dwa przypadki specjalne. Pierwszy to spółgłoska krtaniowa /h/, która nie zawsze była wymawiana nawet przez wykształconych Rzymian. Traktowano ją raczej jak przydech niż jak pełnoprawną głoskę (choć z artykulacyjnego punktu widzenia jest spółgłoską szczelinową lub zbliżeniową). Oznaczano ją literą H, której nazwa brzmiała [haː]. Drugi przypadek specjalny to litera X. Zapożyczono ją z zachodniego alfabetu greckiego jako zapis nie pojedynczej głoski, tylko grupy spółgłoskowej /ks/. Nazwą X było zwykle [ɛks], ale istniał też wariant [ɪks].

Pozostaje ostatnia grupa liter, mianowicie te, które odpowiadały spółgłoskom zwartym. Ich nazwy składały się z danej spółgłoski, po której następowało długie [eː]:

B [beː] C [keː] D [deː] G [ɡeː] P [peː] T [teː]

Od tej reguły mamy dwa wyjątki: litery K i Q, którym na pamiątkę kontekstu, w jakim były pierwotnie używane, towarzyszyła samogłoska reprezentująca ten kontekst7:

K [kaː] Q [kuː]

Brzmi znajomo? Okazuje się, że nazwy klasycznych liter łacińskich są nadal używane z niewielkimi zmianami. Na przykład w języku polskim wszystkie samogłoski są krótkie, więc w nazwach liter używamy ich krótkiej wymowy, ale poza tym recydujemy alfabet prawie tak samo jak Rzymianie. Jedna tylko różnica rzuca się w uszy: literę C nazywamy ce [tsɛ], a nie [kɛ], w związku z czym mamy abecadło zamiast klasycznego łacińskiego „abekedarium”. I kto by pomyślał, że trzy różne samogłoski w nazwach liter „ce, ka, ku” to spadek po bałaganie, jaki wywołali w alfabecie Etruskowie i Rzymianie ponad 2600 lat temu?

To jeszcze nie koniec skomplikowanych dziejów łacińskich spółgłosek tylnojęzykowych. W następnych odcinkach poznamy kilka dodatkowych faktów z ich biografii.

Przypisy

  1. Nawiasów ukośnych /…/ używamy wtedy, gdy chcemy podkreślić, że mówimy o abstrakcyjnych fonemach, a nie o konkretnej wymowie. W tym drugim przypadku używamy transkrypcji fonetycznej w nawiasach kwadratowych […]. ↩︎
  2. Próby zoptymalizowania systemu pisma są charakterystyczne przede wszystkim dla okresu, w którym jest on tworzony dla danego języka. Jednak później tradycja piśmiennictwa stabilizuje i konserwuje ten system, przez co trudno mu nadążać za spontaniczną ewolucją wymowy (zwłaszcza jeśli dana kultura niechętnie odnosi się do reform pisowni). Ponadto ortografia może uwidaczniać etymologię lub strukturę morfologiczną wyrazów kosztem wierności fonetyce. Skutek tego jest taki, że w przypadku wielu języków o długiej i ciągłej historii pisanej z biegiem czasu narasta rozbieżność między pisownią a wymową. Przykładem może być język angielski, którego współczesna pisownia tylko w przybliżeniu odpowiada wymowie (częściowo odzwierciedlając angielski system fonologiczny sprzed ok. 750 lat). ↩︎
  3. Praktykę tę porzucili po pewnym czasie, ale w okresie, kiedy powstawał prototyp pisma łacińskiego, beta i delta nadal figurowały w alfabecie etruskim. ↩︎
  4. Litera Ϙ miała kształt symetryczny względem osi pionowej, wyglądała zatem tak samo niezależnie od kierunku pisania. ↩︎
  5. Przykłady wczesnej pisowni QV = /kw/ są o wiele liczniejsze niż QV = /gw/ z tej prostej przyczyny, że fonem /kw/ w ogóle występował znacznie częściej, np. w zaimkach pytajnych i względnych (jak quis ‘kto’), w enklitycznym spójniku -que ‘i’, w liczebnikach quattuor ‘4’, quinque ‘5’ i w wielu innych pospolitych wyrazach. ↩︎
  6. Jak to wyraził Cyceron, alfabet składał się z ūnīus et uīgintī formae litterārum, czyli „dwudziestu jeden kształtów liter”. Litera K, choć wykorzystywalna nieczęsto i opcjonalnie, była jego honorową członkinią, natomiast Y i Z uważano w czasach klasycznych za litery obce i używano ich niemal wyłącznie do zapisu zapożyczeń i nazw greckich. ↩︎
  7. Można się zastanawiać, dlaczego, skoro w nazwie C występowała samogłoska średnia [eː], w nazwie Q nie użyto dla zachowania symetrii samogłoski średniej tylnej [oː], tylko wysokiej [uː]. Jest to ewentualny argument na rzecz hipotezy, żę nazwy /ke/, /ka/, /ku/ nadali literom C, K, Q już Etruskowie, ponieważ etruski posiadał tylko cztery fonemy samogłoskowe /a, e, i, u/, wśród których nie było /o/. ↩︎

Opisy ilustracji

Ryc. 1. Tabliczka z Marsiliany (Marsiliana d’Albegna, Toskania), wykonana z kości słoniowej. Najstarszy i najbardziej znany przykład abecedarium wczesnoetruskiego (VII w. p.n.e.). Uwidoczniony na niej archaiczny alfabet zawiera litery B i D (nieużywane w słowach etruskich) i wszystkie trzy litery C, K, Ϙ (Q) oddające etruskie /k/. Foto: Shonagon 2014. Źródło: Wikimedia (domena publiczna).
Ryc. 2. Abecedarium z ryc. 1 skopiowane w oryginalnej formie (góra) i w lustrzanym odbiciu (dół) pokazującym, jak wyglądały te same znaki pisane od lewej do prawej (czyli w kierunku, który ostatecznie utrwalił się w łacinie).
Ryc. 3. Jeden ze sławnych listów z rzymskiego fortu Vindolanda (północna Anglia, ok. 100 r. n.e., tabliczka nr 291, The British Museum). Klaudia Sewera, żona Eliusza Brochusa (Aelius Brocchus), zaprasza na swoje przyjęcie urodzinowe (11 września) żonę prefekta IX kohorty Batawów Flawiusza Cerialisa, Sulpicję Lepidynę, i przesyła jej serdeczne pozdrowienia. W ostatniej linijce zwraca się do przyjaciółki karissima ‘najdroższa’ (ze staroświeckim K). W odróżnieniu od pięknego kroju pisma monumentalnego (jak na ilustracji w nagłówku), który zawdzięczamy Rzymianom i które zachowaliśmy w niemal niezmienionej postaci, łacińskie pismo odręczne wydaje się nam dziś nieczytelne, nawet jeśli piszący miał tak elegancki i staranny charakter pisma jak pani Klaudia (list jest jednym z najstarszych zachowanych tekstów łacińskich napisanych osobiście przez kobietę). Listy prywatne dają nam wgląd w swobodną łacinę elity społecznej imperium. Foto: Fæ 2011. Źródło: Wikimedia (licencja CC BY-SA 3.0).

Wakacje z łaciną. Część 1: Lekcja martwego języka

Inne odcinki serii

Część 2. Abecadło z pieca spadło
Część 3. Dziwne przygody litery H [w przygotowaniu]
Część 4. I/J i U/V, czyli zbędne duplikacje [w przygotowaniu]
Część 5. Czy długość jest ważna? [w przygotowaniu]
Część 6. Dalsze losy G [w przygotowaniu]
Część 7. Przed i po, czyli miejsce łaciny w historii [w przygotowaniu]

Od łaciny Rzymian do łacin narodowych

Łacina klasyczna była żywym językiem około dwa tysiące lat temu. Nie zachowały się z tego okresu żadne nagrania. Nie mamy też maszyny czasu, która mogłaby nas zabrać do starożytnego Rzymu, żebyśmy mogli usłyszeć na własne uszy, jak mówią jego mieszkańcy. Łacina co prawda w pewnym sensie istnieje nadal, ponieważ nigdy nie wymarła, tylko przekształciła się stopniowo w języki potomne, jak włoski, rumuński, portugalski, francuski i reszta języków romańskich. Łacina była ich ostatnim wspólnym przodkiem, czyli prajęzykiem całej tej grupy. Trzeba jednak zaznaczyć, że języki romańskie nie wywodzą się z odmiany łaciny używanej przez wykształconą elitę Rzymu, tylko z odmian ludowych, czyli regionalnych dialektów łaciny potocznej, używanych w różnych częściach imperium rzymskiego przez żołnierzy, kupców, rzemieślników, rolników, niewolników – mówiąc ogólnie, prosty lud. Poza tym oczywiście każdy z języków romańskich ma za sobą kilkanaście stuleci względnie niezależnej ewolucji. Miały one zatem dość czasu, żeby w porównaniu z łaciną z czasów Oktawiana Augusta (czy to wykształconą, czy ludową) zmienić się niemal nie do poznania.

Łacina naśladująca klasyczną, od czasu do czasu kodyfikowana i „reformowana” według aktualnych wyobrażeń o tym, jak mówili Rzymianie, pozostała w użyciu jako język kościoła zachodniego i ludzi uczonych, co przez wiele wieków na jedno wychodziło, bo w cywilizacji, która powstała na ruinach cesarstwa rzymskiego, kościół posiadał praktyczny monopol w dziedzinie edukacji. Istniała zatem łacina szkolno-kościelna, która była przede wszystkim językiem pisanym i książkowym. Nie była ona już w średniowieczu niczyją mową ojczystą, ale stanowiła podstawę formalnego wykształcenia. Używano jej także jako języka międzynarodowego, umożliwiającego osobom wykształconym kontakt ponad barierami językowymi. Jeśli zatem zachodziła potrzeba, mówiono po łacinie, wymawiając ją zgodnie z lokalną tradycją, a tradycji takich było wiele.

Od czasu do czasu jakiś ambitny intelektualista próbował uporządkować – choćby dla praktycznej wygody – panujący w tej dziedzinie bałagan. Na przykład w VIII w. Alkuin z Yorku, uczony doradca Karola Wielkiego, podjął wysiłki w celu zreformowania „zepsutej” wymowy łaciny, ale jego rekomendacje sprowadzały się w zasadzie do tego, żeby każdą literę łacińską jakoś tam wymawiać i żadnej nie pomijać. W roku 1528 Erazm z Rotterdamu, zwany księciem humanistów, opublikował dialog na temat właściwej wymowy klasycznej łaciny i starożytnej greki, podsumowujący jego wieloletnie badania i refleksje na ten temat (często trafne z naukowego punktu widzenia). Zamiarem Erazma było zrekonstruowanie i przywrócenie wymowy zbliżonej do klasycznej. Prawdę mówiąc, sam Erazm nie używał w praktyce proponowanej przez siebie wymowy, wychodząc z założenia, że na początek lepiej trzymać się przyjętych zwyczajów, niż szokować kolegów i narażać się na ich kpiny. Wymowa zreformowana była raczej propozycją na przyszłość, do której ludzie być może z czasem dojrzeją.

Tradycje narodowe (wśród nich na przykład francuska wymowa łaciny, która szczególnie irytowała Erazma) miały jednak twardy żywot. Modyfikowano je nieco z czasem, ale nigdy ich nie porzucono w szkolnej nauce łaciny. Choć niewiele osób korzysta dziś z dobrodziejstwa tradycyjnej edukacji klasycznej, ci, którzy liznęli nieco łaciny, zazwyczaj wymawiają słowa łacińskie zgodnie z tradycjami swojego kraju.

Cezar i kajzer to jedna rodzina

Weźmy pierwszy z brzegu prosty przykład. Cognomen (przydomek) słynnego dyktatora rzymskiego, Gajusza Juliusza (100–44 p.n.e.), pisany Caesar, w tradycji polskiej wymawiamy [ˈtsɛzar] i w wersji spolszczonej zapisujemy Cezar. Niemcy, których tradycyjna wymowa łaciny silnie wpłynęła na polską, używają podobnej wersji, tyle że z wyraźną fonetyką niemiecką: [ˈtsɛːzaʁ] lub [ˈtseːzaʁ]. Tradycyjna wersja francuska to [seˈzaʁ] (na ogół bez przejmowania się faktem, że akcent łaciński nie był końcowy), brytyjska – [ˈsiːzə], włoska – [ˈtʃɛzar], hiszpańska – [ˈθesaɾ] i tak dalej. W każdym kraju wymowa łaciny korzysta z rodzimego zasobu głosek, co nadaje miejscowej łacinie miejscowy koloryt.

Kościół rzymskokatolicki, który nadal używa łaciny jako języka oficjalnego i ceremonialnego, preferuje od ponad stu lat wymowę typu włoskiego, którą po I wojnie światowej Watykan propagował na całym świecie jako wzorcową dla zastosowań kościelnych. Ten typ wymowy, w którym centum brzmi [ˈtʃɛntum] ’sto‘, agnus [ˈaɲɲus] ’jagnię, baranek‘, a viginti [viˈdʒinti] ’dwadzieścia‘ („czentum”, „ańnius”, „widżinti”) dominuje w seminariach i uczelniach katolickich, a także w szkołach świeckich części krajów europejskich. W Niemczech, Austrii i w Europie Wschodniej tradycje lokalne trzymają się mocno, o ile łacina jest gdzieś w ogóle przedmiotem szkolnym. Na uniwersytetach filologie klasyczne mogą preferować „wymowę restytuowaną”, stanowiącą kompromis między tradycją a naukową rekonstrukcją wymowy klasycznej.

Ryc. 1.

A na który z powyższych sposobów sam Cezar wymawiał swój przydomek (który następnie stał się tytułem nadawanym władcy imperium)? Oczywiście na żaden. Za życia Cezara (i jeszcze nieco później) słowo Caesar wymawiane było [ˈkaɪsar]. Skąd o tym wiemy? Między innymi z informacji przekazanych nam przez gramatyków i pisarzy rzymskich, którzy pozostawili nam opisy własnej wymowy – niezbyt naukowe i czasem naiwne, ale dające się zinterpretować fonetycznie. Nie ma cienia wątpliwości, że w epoce klasycznej każde C wymawiano jako [k]. Samogłoska zapisywana jako AE (lub w postaci ligatury Æ) była dyftongiem [aɪ], a wymowa S była bezdźwięczna nawet między samogłoskami. Potwierdzają to zapisy słów łacińskich alfabetem greckim. Caesar transliterowano jako Καῖσαρ (Kaîsar). Ważnym dowodem są kontakty międzyjęzykowe skutkujące „transferem poziomym” słownictwa: w pierwszych stuleciach naszej ery Germanie zapożyczyli łaciński tytuł cesarski jako *kaisar (ewentualnie *kaisaraz lub *kaisārijaz, z końcówkami ułatwiającymi jego odmianę w językach germańskich. Stąd mamy gockie kaisar, staroangielskie cāsere, niemieckie Kaiser itd.1

Łacina starożytna nie była monolitem. Oprócz odmiany literackiej, którą znamy najlepiej, istniały też gwary ludowe. W niektórych z nich już w II w. p.n.e. dyftong [aɪ] przekształcił się w długą samogłoskę półotwartą [ɛː]. W późnej łacinie okresu imperialnego zmiana ta ogarnęła także wymowę elity społecznej. Wówczas przydomek imperatora wymawiano [kɛːsar]. W V w. n.e. spółgłoska [k] zaczęła ulegać wyraźnemu zmiękczeniu (palatalizacji) przed samogłoskami przednimi. W dawnej dwugłosce [aɪ] pierwszy element nie należał do szeregu przedniego, nie powodowałby zatem zmiękczenia, ale [ɛː] miało już odpowiednie właściwości. Efekty zmiękczenia (spółgłoski [tʃ, ts, s, θ]) widać we wszystkich językach romańskich prócz wymarłego języka dalmatyńskiego i niektórych dialektów sardyńskich (gdzie zachowało się pierwotne twarde [k]). Natomiast najstarsze zapożyczenia łacińskie w językach takich jak germańskie, celtyckie i greka, a także baskijski i języki berberyjskie, zawierają twarde [k] nawet przed pierwotnymi samogłoskami przednimi.

Cicerō, czyli pa pa pam

Kiedy mówię o wymowie klasycznej, mam na myśli okres obejmujący mniej więcej I w. p.n.e. i dwa pierwsze stulecia naszej ery. Okres od VII w. p.n.e. (najstarsze znane inskrypcje) do II w. p.n.e nazywamy starołacińskim. Obejmował on około 600 lat, jest więc oczywiste, że łacina uległa w tym czasie daleko idącym zmianom. Nie o tym jednak jest ta seria wpisów, więc łacinę archaiczną zostawimy sobie na inną okazję. Od III w. p.n.e. łacina rozwinęła się w kwitnący język literacki (naśladując grekę). I w. p.n.e. (schyłek republiki i początek cesarstwa) to zarazem umowny „złoty wiek” literatury Rzymu, kojarzony przede wszystkim z postacią człowieka, który doprowadził literacki styl łaciny  do doskonałości. Był to Marek Tulliusz Cyceron 106–43 p.n.e.). Jego przydomek pisano Cicero, a wymawiano, jak już możemy się domyślić, [ˈkɪkɛroː] („kikerō”), a nie jak w tradycji polskiej [ˈtsɨtsɛrɔ] („cycero”) albo w watykańskiej łacinie kościelnej [ˈtʃitʃero] („cziczero”).

Czujny czytelnik zapewne zauważył znak długości, towarzyszący końcowej samogłosce. Jak jeszcze zobaczymy, każda krótka samogłoska łacińska miała odpowiednik długi. Kontrast między nimi polegał nie tylko na długości trwania samogłoski (czyli na różnicy iloczasu), ale w większości przypadków także na różnicy artykulacyjnej (i wynikającej z niej różnicy brzmienia). Wyjątkiem były krótkie [a] i długie [aː], wymawiane identycznie. Krótkie O miało wymowę mniej więcej jak w języku polskim, czyli jako półotwarte [ɔ], natomiast jego odpowiednikiem długim było [oː], wymawiane z wyższą pozycją języka i silniejszym zaokrągleniem warg (czym przypominało staropolską wymowę długiego Ó, zwanego dziś kreskowanym).2

Ale skąd wiemy, że pierwsze dwie samogłoski były krótkie, a trzecia długa? Rzymianie nie byli niestety na tyle uprzejmi, żeby konsekwentnie oznaczać długość samogłosek. Niektórzy pisarze starożytni ubolewali nad tym niedopatrzeniem i próbowali je naprawić. Od II w. p.n.e. czasem podwajano literę oznaczającą samogłoskę długą (choć prawdę mówiąc, brak przykładów podwojonego OO), a nieco później stosowano dla oznaczenia długości specjalny znak diakrytyczny, tzw. apeks, który wyglądał albo jak apostrof: , albo jak akcent akutowy: Ó.3 Takie zabiegi były jednak rzadkie i nikt nie stosował ich konsekwentnie. Niemal zawsze pisano po prostu CICERO, nie sygnalizując różnic długości. Rodowity Rzymianin przecież i tak od dziecka znał właściwą wymowę.

Ryc. 2.

Nam, którzy nie jesteśmy Rzymianami sprzed dwóch tysięcy lat, często pomaga poezja łacińska, w której ważne było, czy sylaba jest lekka, czy ciężka. Lekka to taka, która zawiera samogłoskę krótką, po której nie następuje spółgłoska należąca do tej samej sylaby. Ciężka natomiast to taka, która kończy się na spółgłoskę, ewentualnie zawiera samogłoskę długą lub dyftong.

Cyceron wspomniany jest kilkakrotnie w Satyrach poety Juwenalisa, napisanych na początku II w. n.e. Juwenalis używał tzw. heksametru daktylicznego, prastarego i dostojnego metrum poetyckiego zapożyczonego od Greków – tego samego, w którym Homer skomponował Iliadę i Odyseję. Inaczej niż w naszej tradycyjnej poezji, w której ważna jest liczba sylab w wierszu i do pewnego stopnia rozkład akcentów, w heksametrze ważna jest liczba stóp (typu zwanego daktylem); musi ich być mianowicie w wierszu dokładnie sześć. Każdy daktyl składa się z jednej sylaby ciężkiej, po której następuje albo druga sylaba ciężka, albo dwie sylaby lekkie. Ma zatem rytm typu pam pam albo pam pa pa. Ostatnia stopa wiersza musi zawierać dwie sylaby, z których pierwsza jest ciężka, natomiast ciężar drugiej nie ma znaczenia. Wiersz może więc wyglądać na przykład tak (pionowe linie oznaczają granice stóp):

pam pa pa | pam pa pa | pam pa pa | pam pam | pam pa pa | pam pam

A teraz spójrzmy na rzeczywistą linijkę z „Satyry VIII” Juwenalisa:

Roma patrem patriae Ciceronem libera dixit
(Rzym [był] wolny [gdy] nazywał Cycerona ojcem ojczyzny).

Podział na sylaby i stopy jest tu dokładnie równoważny przykładowi podanemu wyżej:

Ro-ma pa|-trem pa-tri|-ae Ci-ce|-ro-nem | li-be-ra | dic-sit

Od razu widać, że pierwsza samogłoska w nazwie Rzymu musi być długa (Rōma), podobnie jak pierwsza samogłoska przymiotnika ‘wolna’ (lībera), że pierwsze dwie samogłoski słowa Cicero muszą być krótkie, podobnie jak pierwsza samogłoska słów pater ’ojciec‘ i patria ’ojczyzna‘4 – i tak dalej. Ale w bierniku Ciceronem przedostatnia sylaba z pewnością zawiera samogłoskę długą (Cicerōnem); inaczej imię nie pasowałoby do rytmu wiersza. Uzupełniając analizę metrum poetyckiego informacjami z innych źródeł (których na razie nie ma potrzeby wyliczać), możemy w pełni zrekonstruować długość samogłosek w całej linijce:

Rōma patrem patriae Cicerōnem lībera dīxīt.

No, pięknie, ale co z mianownikiem Cicero? Tu musimy się odwołać do znajomości gramatyki łacińskiej. Cicero odmienia sią jak typowy rzeczownik o temacie zakończonym na spółgłoskę nosową. Temat ten wyglądał tak: Cicerōn-, przy czym końcowe [n] znikało w bezkońcówkowym mianowniku i wołaczu liczby pojedynczej, natomiast było zachowywane, jeśli następowała po nim końcówka odmiany. Samogłoska natomiast pozostawała długa w całej odmianie. Wynika stąd, że jeśli biernik brzmiał Cicerōnem, a dopełniacz Cicerōnis, to mianownik musiał brzmieć Cicerō.

Tego typu pracę detektywistyczną przeprowadzały całe pokolenia filologów i językoznawców historycznych. Dzięki nim iloczas samogłosek łacińskich nie ma dziś dla nas tajemnic, albo w każdym razie ma ich niewiele (bo w nielicznych przypadkach jakaś wątpliwość może się okazać nierozstrzygalna). Żeby ułatwić życie miłośnikom łaciny, którzy nie są wysokiej klasy ekspertami od podobnych analiz, wyręczamy Rzymian i zaznaczamy długość tam, gdzie jest to przydatne. Wiedza o długości samogłosek potrzebna jest na przykład po to, żeby ustalić miejsce akcentowania wyrazu wielosylabowego. Zależało ono bowiem od tego, czy przedostatnia sylaba była ciężka (wtedy akcent padał na nią), czy lekka (wtedy akcent przesuwał się na trzecią od końca). A ponieważ w Ci-ce-rō przedostatnia sylaba była lekka, właściwa akcentuacja jest następująca: Cícerō.

Pamiętajmy, że oznaczenie długości samogłosek za pomocą makronu, czyli poziomej kreski umieszczonej nad literą (ā, ē, ī, ō, ū) jest współczesną pomocą dydaktyczną, a nie oryginalną pisownią łacińską. Rzymianie, nawet jeśli oznaczali długość (a zdarzało się to rzadko), robili to w inny sposób.

Morał z powyższej dyskusji jest dwojaki. Po pierwsze: rekonstrukcja autentycznej wymowy łacińskiej z czasów Cezara i Cycerona (czy raczej Kaisara i Kikerona) nie jest zadaniem trywialnym i wymaga często różnych typów danych i różnych dróg rozumowania. Po drugie: nie ma sensu pytać, kto lepiej wymawia łacinę w naszych czasach – Polacy, Niemcy, Włosi, Francuzi czy ktokolwiek inny. Wszystkie tradycyjne narodowe wersje łaciny są sztuczne i nawet ta watykańska nie góruje nad innymi podobieństwem do klasycznego oryginału, mimo że Watykan otoczony jest przez Rzym, gdzie wszystko się zaczęło.

W drugim odcinku serii zajmiemy się dziwną sprawą: historią kilku liter łacińskich, których był jednocześnie nadmiar i niedostatek.

Przypisy

  1. Od Germanów określenie władcy imperium *kaisārijaz zapożyczyli Prasłowianie jako *cěsarjь ~ *cьsarjь (stąd polskie cesarz, czeskie císař, rosyjskie carʹ). Prasłowiańska zmiana *k > *c [ts] to jeden z przykładów tzw. drugiej palatalizacji słowiańskiej (spowodowanej w tym przypadku powstaniem nowej samogłoski przedniej *ě z dawniejszego dyftongu *ai). Zmiana ta zaszła niezależnie od zmiękczenia [k] w językach romańskich, choć jej mechanizm i skutki były bardzo podobne. Biolog nazwałby to konwergencją. ↩︎
  2. O samogłoskach długich i tzw. pochylonych w dawnej polszczyźnie pisałem m.in. tutaj. ↩︎
  3. W przypadku długiego [iː] nie używano apeksu, natomiast – również niekonsekwentnie – pisano je jako tzw. I longa (długie I), wyższe niż inne litery. ↩︎
  4. Cyceron otrzymał od Senatu tytuł „ojca ojczyzny” (pater patriae) za ujawnienie spisku Lucjusza Sergiusza Katyliny i udaremnienie planowanego zamachu stanu w 63 r. p.n.e. ↩︎

Opis ilustracji

Ilustracja w nagłówku. Rzymska inskrypcja z Timgad (starożytnego Thamugadi) w Algierii, połowa II w. n.e. Foto: Reḍa Kerbuc 2022. Źródło: Wikimedia (licencja CC BY-SA 3.0).
Ryc. 1. Promocje doktorskie i habilitacyjne (Wydział Anglistyki Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu). Promocje to w naszych czasach jedna z niewielu okazji, kiedy profesorowie specjalności innych niż filologia klasyczna mogą wygłosić kilka dłuższych zdań po łacinie (Ergo ego, promotor legitime constitutus…). Źródło: UAM 2022 (fair use).
Ryc. 2. Epitafium Sepstyniusza Karona (Sepstinius Carō) z nekropolii Vrt Relja w Zadarze (starożytny Iader), Chorwacja. W zachowanym tekście inskrypcji widać kilkakrotne oznaczanie długich samogłosek za pomocą apeksu (Sepstinió, Pólla, máter, Rúfus, Caró) lub długiego I (CaronI, habentI). Foto: Ivana Juras. Źródło: Juras 2014 (fair use).

Rozmówki indoeuropejskie. Część 4: Gra samogłosek i zadziwiający sukces pewnej hipotezy

Pozostałe części cyklu
Część 1: Zaproszenie
Część 2: Konary, gałęzie i gałązki drzewa rodowego
Część 3: Spółgłoski sprzed tysięcy lat
Część 5: Rdzenie i słowa
Część 6: Ach, te końcówki!
Część 7: Paleontologia językowa

Zachwyt nad doskonałością sanskrytu

Język staroindyjski (którego skodyfikowaną odmianę literacką nazywamy sanskrytem) miał pewną cechę, która bardzo ujęła europejskich językoznawców: minimalistyczny system samogłosek. W systemie tym istniały trzy samogłoski krótkie: /a, i, u/. Każda z nich miała odpowiednik długi: /aː, iː, uː/. Istniały ponadto dwie inne samogłoski długie, /eː, oː/, ale na odpowiednio wysokim poziomie abstrakcji można je było traktować jako połączenia /a/ + /i/ oraz /a/ + /u/, czyli dyftongi. Zresztą w okresie wedyjskim, poprzedzającym rozwój klasycznego sanskrytu, były one naprawdę dyftongami typu /ai, au/. Istniały też sanskryckie /ai, au/ (realizowane fonetycznie jako prawdziwe dyftongi), które z kolei wywodziły się z dawniejszych połączeń /aː/ + /i/ oraz /aː/ + /u/. W obocznościach pojawiających się w gramatyce staroindyjskiej samogłoski /i, u/ zachowywały się jak sylabiczne odpowiedniki półsamogłosek /j, w/ (konwencjonalnie zapisujemy je jako y, v).1 Można więc było uznać, że sanskryt posiadał tak naprawdę tylko jedną samogłoskę, /a/, a całą resztę systemu samogłoskowego można było wygenerować, podwajając tę samogłoskę lub łącząc ją z półsamogłoską.2

Ryc. 1.

Tak zresztą analizowali system sanskrytu gramatycy staroindyjscy, z których najsławniejszym i najwybitniejszym był Pāṇini (IV w. p.n.e.). Jego model teoretyczny wywarł wielkie wrażenie na badaczach zapoznających się z nim ponad dwa tysiące lat później.3 Sformalizowane reguły gramatyczne Pāṇiniego, opisujące fleksję i słowotwórstwo sanskrytu, biły na głowę ówczesne osiągnięcia językoznawstwa europejskiego. Sanskryt był postrzegany jako język „kunsztownej budowy; doskonalszy niż greka, bogatszy niż łacina i bardziej wyrafinowany niż obie”.4 Nic dziwnego, że elegancki system samogłosek, w którym – jak w algebrze – zaczynając od jednego elementu, można było otrzymać całą resztę za pomocą prostych operacji formalnych, uznano za tożsamy z systemem praindoeuropejskim. Uważano też, że inne języki rodziny zepsuły ten pierwotnie doskonały system, wprowadzając zbędne komplikacje.

Sanskryt strącony z piedestału

Jednak około roku 1877 kilku językoznawców niezależnie od siebie odkryło, że prostota staroindyjskiego systemu samogłosek (występującego także w pozostałych językach indoirańskich) była wtórna względem tego, co widzimy w łacinie lub grece. W obu tych językach mamy układ pięciu samogłosek krótkich /a, e, o, i, u/; oprócz nich występują także samogłoski długie i dyftongi. Badacze doszli do wniosku, że bardzo wcześnie w historii języków indoirańskich pierwotne samogłoski *a, *e, *o uległy utożsamieniu: wszystkie przybrały tę samą wymowę *a. Ich długie odpowiedniki także spłynęły w jedną głoskę długą *ā, a połączenia z półsamogłoskami, takie jak *ej, *oj lub *aj, utożsamiły się pod postacią dyftongu *ai, z którego powstało sanskryckie /eː/. Ale skąd wiadomo, że to system indoirański jest innowacją? Bo tu i ówdzie dawny kontrast między *e a *o lub *a pozostawił wyraźne ślady. Na przykład greckiemu ko odpowiada staroindyjskie ka, ale greckiemu ke – staroindyjskie ca, ze spółgłoską wymawianą /tɕ/. To zmiękczenie jest dowodem, że samogłoska była pierwotnie przednia, podobnie jak w grece. W rezultacie upadła wiara w nadzwyczajny konserwatyzm sanskrytu i podręczniki językoznawstwa historycznego trzeba było napisać od nowa (co niebawem uczyniono).

Jak dziś rekonstruujemy system samogłosek praindoeuropejskich? Panuje ogólna zgoda, że zawierał on samogłoski *e, *o. Istniały też samogłoski wysokie *i, *u, które w wielu przypadkach można traktować jako sylabiczną realizację półsamogłosek *j, *w. Nie zawsze jednak taka analiza jest uzasadniona, zatem można przyjąć, że samogłoski wysokie funkcjonowały także jako samodzielne fonemy. W pewnych warunkach *e, *o, a czasem także *i, *u, miały odpowiedniki długie (*ē, *ō). Główny nierozstrzygnięty spór dotyczy statusu samogłoski otwartej *a. Istniała ona niewątpliwie w języku praindoeuropejskim; pytanie tylko, czy była osobnym fonemem, czy jedynie wariantem samogłoski *e w szczególnych otoczeniach fonetycznych. Do tej kwestii jeszcze wrócimy.

Apofonia, czyli gra samogłosek

W gramatyce języków indoeuropejskich szczególną rolę odgrywa wymiana samogłosek, nazywana także z niemiecka ablautem lub z grecka apofonią. Polega ona na tym, że w danym morfemie (np. rdzeniu czasownikowym) występuje samogłoska *e, która w odmianie gramatycznej lub pod wpływem operacji słowotwórczych może zniknąć (zwłaszcza w sylabie nieakcentowanej) lub ulec wymianie na *o, podczas gdy szkielet spółgłoskowy pozostaje niezmienny. Na przykład rdzeń *preḱ- o znaczeniu ‘poprosić, zapytać’ miał warianty *proḱ- oraz *pr̥ḱ-. W tym ostatnim wskutek zaniku samogłoski spółgłoska wibrująca *r przejmowała jej funkcję, stając się ośrodkiem sylaby.5 Rdzeń *wejd-, oznaczający ‘ujrzeć’, miał warianty *wojd- i *wid- (tu z kolei półsamogłoska *j przejmowała rolę samogłoski, zmieniając się w *i).

A zatem morfem praindoeuropejski istniał w kilku formach obocznych różniących się barwą samogłoski, jej obecnością bądź nieobecnością, ewentualnie długością. Te odmienne stany samogłoskowe nazywamy stopniami apofonicznymi. Na przykład *proḱ- reprezentuje stopień *o, a *pr̥ḱ- nazywamy stopniem zerowym, zanikowym lub stopniem redukcji. Nie tylko *r, *j, ale też pozostałe spółgłoski sonorne (*m, *n, *l, *w) mogły się zachowywać w ten sam sposób, stając się sylabiczne (*, *, *, *u) w otoczeniu spółgłoskowym, gdy zanikała sąsiadująca z nimi samogłoski. Na przykład rdzeń *gwhen- ‘uderzać, zabijać’ miał warianty *gwhon-/*gwhn-. Jeżeli do tej ostatniej formy dodawano przyrostek zaczynający się na spółgłoskę, *n, uwięzione między spółgłoskami, stawało się sylabiczne: *gwhn̥-. Czasem w obrębie rdzenia występował więcej niż jeden kandydat do przejęcia funkcji samogłoski. Decydowało wtedy otoczenie fonetyczne, nie zawsze w oczywisty sposób: rzeczownik *ḱwon- ‘pies’ miał dopełniacz liczby pojedynczej *ḱun-es, ale miejscownik liczby mnogiej *ḱwn̥-su.

Ferdynand de Saussure zaprowadza porządek

Badaczem, który w pełni usystematyzował tę „grę samogłosek” w postaci spójnego modelu teoretycznego, był szwajcarski językoznawca Ferdinand de Saussure. Dziś znany jest powszechnie jako ojciec językoznawstwa dwudziestowiecznego i nowoczesnej teorii języka. Zawdzięcza tę reputację sile oddziaływania Kursu językoznawstwa ogólnego (1916) – wydanej przez jego uczniów pośmiertnej kompilacji notatek z wykładów mistrza. Jednak przez całe życie słynął głównie jako indoeuropeista i językoznawca historyczny. Jedyna monografia, jaką opublikował za życia, poświęcona była w całości systemowi samogłosek indoeuropejskich, a w szczególności analizie oboczności samogłoskowych w formach gramatycznych. Ukończył ją w roku 1878, mając zaledwie 21 lat, podczas studiów w Lipsku, który był ówczesną Mekką indoeuropeistyki.

Oprócz tego, co streściłem powyżej (i co do czego zgadzali się indoeuropeiści pod koniec XIX w.), Saussure odkrył jeszcze coś intrygującego. Istniały mianowicie rdzenie rekonstruowane jako zawierające długą samogłoskę, np. *stā- stanąć’ albo *dō- ‘dać’. Nie wykazywały one typowej wymiany typu *e/*o. Zamiast tego w ich stopniu zredukowanym pojawiało się coś, co rekonstruowano jako samogłoskę słabą *ə (która np. w łacinie rozwijała się w /a/, a w sanskrycie w /i/). Porównując dziwne zachowanie tych rdzeni z przypadkami bardziej typowymi, Saussure doszedł do wniosku, że wymianę typu *stā-/*stə- można sprowadzić do tego samego schematu co inne oboczności samogłoskowe. Wystarczy tylko założyć, że występowała w nich głoska o nieznanej wymowie, ale powodująca określone efekty fonetyczne. W omawianym przykładzie Saussure oznaczył ją symbolem *A i założył, że ten hipotetyczny segment zachowywał się podobnie jak spółgłoski nosowe, płynne lub półsamogłoski. Mógł teraz zrekonstruować czasownik ‘stanąć’ jako *steA- z wariantem zredukowanym *stA-.

W formie ze stopniem *e zagadkowa głoska ostatecznie zanikła, ale wcześniej spowodowała zmianę brzmienia samogłoski, a na pożegnanie zostawiła po sobie jej wydłużenie zastępcze: *steA- > *staA- > *stā-. Z kolei w stopniu zanikowym *A stawało się sylabiczne, a w językach potomnych przekształcało się w samogłoskę *ə. Analogicznie zamiast *dō-/*də- można było rekonstruować *deO-/*dO- z inną tajemniczą głoską, która tym się różniła od *A, że nadawała sąsiadującemu z nią *e barwę *o.6

Błyski geniuszu mają to do siebie, że nagle rozświetlają także inne, na pierwszy rzut oka niezwiązane zjawiska. Mamy na przykład morfemy z pozoru dwusylabowe, takie jak rdzeń czasownikowy ‘pożreć’, rekonstruowany jako *gwerə-, a w stopniu zanikowym *gwr̥̄- (z długą spółgłoską sylabiczną). Jeśli zmodyfikujemy rekonstrukcję, wprowadzając głoski postulowane przez Saussure’a, dostajemy *gwerX-/*gwr̥X- (gdzie *X oznacza któryś z segmentów *A lub *O). Domniemana długa spółgłoska sylabiczna staje się zbędna. Jej refleksy w językach potomnych wynikają ze specyficznego rozwoju połączenia *r̥X. Również długie *ī , *ū okazują się w wielu przypadkach sprowadzalne do połączeń odpowiedniej samogłoski krótkiej z którąś z głosek Saussure’a. Na przykład rdzeń *pewə-/*pū- ‘czyścić’ powinien wg Saussure’a być przedstawiany raczej jako *pewX-/*puX- o strukturze podobnej jak *lewk-/*lowk-/*luk- ‘zaświecić’.

Ryc. 2.

Hipoteza niesłusznie zlekceważona

Mimo swojej elegancji i mocy wyjaśniającej koncepcja Saussure’a miała dla ówczesnych językoznawców jedną kardynalną wadę: postulowane w niej głoski nie zachowały się w żadnym znanym języku. Została zatem potraktowana jako ćwiczenie wyobraźni studenta ze Szwajcarii – oryginalne, ale nazbyt wydumane. Całkowicie zignorowali tę „abstrakcyjną spekulację” indoeuropeiści niemieccy z tzw. szkoły neogramatyków, wiodący wówczas prym w swojej dziedzinie. W ich rekonstrukcji, uchodzącej za modelową, nadal widniały długie samogłoski wymieniające się ze słabym *ə. Jeśli ktoś w ogóle traktował hipotezę Saussure’a poważnie i próbował dociekać, czym mogły być proponowane przezeń tajemnicze głoski, byli to raczej badacze spoza głównego nurtu. Wśród tych ekscentryków był duński językoznawca Hermann Møller. Uzupełnił on model Saussure’a, postulując trzeci hipotetyczny segment, *E, żeby wyjaśnić zachowanie rdzeni takich jak *dhē-/*dhə- ‘położyć’ (z pierwotnego *dheE-). Møller zauważył również, że głoski tego typu mogły występować przed samogłoską, wpływając na jej brzmienie, ale nie powodując wydłużenia, np. *Aeǵ- > *aǵ- ‘poganiać, prowadzić’ albo *Ees- > es- ‘być’.

Møller był zwolennikiem hipotezy o bliskim pokrewieństwie języków indoeuropejskich i semickich. Poszukując odpowiedniości uzasadniających ten pogląd, porównał *E, *A, *O z semickimi spółgłoskami gardłowymi i krtaniowymi, niezbyt poprawnie określanymi zbiorowo jako „laryngalne”. Ważnym krokiem naprzód było postawienie tezy, że głoski Saussure’a były spółgłoskami szczelinowymi (które być może posiadały warianty sylabiczne). W tej zmodyfikowanej postaci hipoteza Saussure’a zaczęła być nazywana teorią laryngalną. Zdobyła ona uznanie wśród innych poszukiwaczy pokrewieństw indoeuropejsko-semickich, ale czołowi indoeuropeiści wciąż trzymali się kanonicznej rekonstrukcji skodyfikowanej przez neogramatyków – Brugmanna i Delbrücka (patrz tu, przypis 2). Na domiar złego brak postępów w uzasadnianiu wspomnianego pokrewieństwa spowodował, że językoznawcy stracili zainteresowanie teorią laryngalną, kojarząc ją ze zdeprecjonowaną koncepcją „indosemicką”, która zabrnęła w ślepy zaułek.

Jerzy Kuryłowicz przybywa z odsieczą

Tymczasem w Polsce zaczynał swoją błyskotliwą karierę były porucznik armii austrowęgierskiej, a po I wojnie światowej absolwent Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, Jerzy Kuryłowicz. W roku 1927 opublikował on rozdział w monografii zbiorowej poświęcony „indoeuropejskiemu ə” (jak wówczas określano głoski Saussure’a), oraz hetyckiemu h. Świeżo odkryty język hetycki od niedawna był uznawany za członka rodziny indoeuropejskiej. Kuryłowicz zauważył, że w wielu słowach hetyckich występuje tylnojęzykowa spółgłoska szczelinowa h o przybliżonej wymowie [χ] w miejscach, gdzie analizy Saussure’a lub Møllera przewidywały występowanie fonemu *A.7 To były właśnie te „konkretne ślady”, których tak brakowało neogramatykom. Oznaczało to, że przynajmniej część przewidywań teorii laryngalnej została potwierdzona empirycznie na podstawie nowych danych. Zresztą nie tylko całkiem nowych: w artykule z tego samego roku Kuryłowicz rozwinął sugestię Saussure’a, że głoska *A może być odpowiedzialna za pewne „efekty specjalne” w językach indoirańskich (na przykład przydech spółgłoski zwartej, po której następowała laryngalna).8

Obserwacje Kuryłowicza odwróciły złą passę teorii laryngalnej, która szybko (choć nie bez oporu konserwatystów) zyskała zwolenników w indoeuropeistyce głównego nurtu i stała się integralną częścią standardowej rekonstrukcji prajęzyka oraz nowej teorii struktury rdzeni indoeuropejskich, o której będzie mowa w kolejnym odcinku. Spółgłoski laryngalne odpowiadające symbolom *E, *A, *O zaczęto oznaczać *h1, *h2, *h3, żeby podkreślić ich spółgłoskowy charakter. Przez długi czas uważano, że miały one warianty sylabiczne (oznaczane często *ə1, *ə2, *ə3), ale obecnie ten pogląd stracił na popularności. Uważa się raczej, że „indoeuropejskie *ə” pochodzi od słabej samogłoski wstawnej, która służyła do rozbijania trudno wymawialnych grup spółgłoskowych, a w niektórych językach potomnych pojawiała się w sąsiedztwie laryngalnych wciśniętych między inne spółgłoski. Na przykład słowo *ph2ter‐ ‘ojciec’ realizowane było jako [pəħter-], stąd łacińskie pater, staroindyjskie pitar- albo staroangielskie fæder. Samogłoska w pierwszej sylabie nie jest kontynuacją samego *h2, tylko refleksem króciutkiej samogłoski wstawionej dla ułatwienia wymowy.

Ryc. 3.

Nowy model laryngalny i niepewność w sprawie *a

Kiedy już przyzwyczajono się do realności spółgłosek laryngalnych i włączono je do modelu standardowego jako pełnoprawne fonemy praindoeuropejskie, zaczęto odkrywać ich ślady tam, gdzie wcześniej je przeoczono. Na przykład akcent intonacyjny języków bałtosłowiańskich w wielu przypadkach zależy od pierwotnej obecności lub nieobecności laryngalnych. Nie brak dowodów, że w grupie indoirańskiej laryngalne istniały jako spółgłoski już po rozdzieleniu się języków irańskich i indoaryjskich, ale dopiero niedawno zwrócono baczniejszą uwagę na fakt, że w niektórych językach irańskich laryngalna *h2 (szczególnie odporna na „erozję” fonetyczną) zachowała się do dzisiaj jako spółgłoska szczelinowa tylnojęzykowa [x] lub krtaniowa [h]. Na przykład praindoeuropejska nazwa niedźwiedzia, *h2r̥tḱos, pojawia się w języku perskim jako xers, a w kurdyjskim jako hirč.

Na fali entuzjazmu po odkryciu śladów laryngalnych w hetyckim i innych językach anatolijskich zaczęto im przypisywać w sposób dość arbitralny wywoływanie różnych skutków fonetycznych, a także mnożyć ich liczbę. Pojawiły się rekonstrukcje praindoeuropejskie, w których liczba fonemów laryngalnych urosła do około tuzina. Z drugiej strony zwolennicy rekonstrukcji tradycyjnej próbowali znaleźć kompromis między niechęcią do nowinek a ustąpieniem wobec ciężaru materiału dowodowego. W rezultacie gotowi byli uznać istnienie jednego fonemu typu /h/. Po kilkudziesięciu latach ustabilizował się model zbliżony do propozycji Møllera. Wygląda na to, że liczby laryngalnych nie da się sprowadzić poniżej trzech, a z kolei postulowanie liczby większej niż trzy nie wnosi nic do wyjaśnienia znanych faktów.

Podsumujmy: po rozpadzie wspólnoty praindoeuropejskiej *h1, *h2, *h3 wymawiane były w poszczególnych językach coraz słabiej i wykazywały skłonność do zaniku.9 Spośród nich trzech *h1 nie wpływało na barwę sąsiedniej samogłoski; *h2 powodowało zmianę *e w *a, a *h3 – zmianę *e w *o. Ponadto zanik spółgłoski laryngalnej po pełnej samogłosce (przed spółgłoską lub na końcu wyrazu) powodował jej wzdłużenie zastępcze. Na przykład praindoeuropejskie rdzenie czasownikowe ‘położyć’, ‘stanąć’ i ‘dać’ na stopniu apofonicznym *e wyglądały tak: *dheh1, *steh2, *deh3 (realizowane fonetycznie jako *dheh1, *stah2, *doh3). Po zaniku laryngalnych w większości języków potomnych zrobiło się z tego *dhē- *stā-, *dō-, jak w klasycznych rekonstrukcjach dziewiętnastowiecznych.

Tu powraca problem samogłosek *a, *ā. Wiadomo, że w większości przypadków mamy do czynienia z praindoeuropejskim *e o barwie zmienionej pod wpływem *h2; np. greckie ágō ‘prowadzę’ pochodzi od rdzenia *h2eǵ- (wymawianego *h2aǵ-). Trzeba jednak postawić pytanie, czy w praindoeuropejskim istniało także *a innego pochodzenia. W przypadku barwy samogłoskowej *o wiemy, że tak było. Niektóre wystąpienia praindoeuropejskiego *o, *ō pochodzą od *e zmienionego przez wpływ *h3, ale inne wynikają z reguł apofonii i nie mają nic wspólnego z oddziaływaniem spółgłosek laryngalnych.

Co do *a, zdania są podzielone. Moim zdaniem pierwotne *a pochodzenia „nielaryngalnego” istniało, choć było rzadsze niż *e/*o i odgrywało skromniejszą rolę w gramatycznej wymianie samogłosek. Postulowanie pierwotnego *a w rzeczownikach takich jak *(h)nas- ‘nos’10, *sal- ‘sól’, *ǵhans- ‘gęś’ albo w czasownikach takich jak *h1jaǵ- ‘czcić’ wydaje mi się rozwiązaniem oszczędniejszym, a przez to rozsądniejszym, niż upychanie na siłę *h2 gdzieś wewnątrz rdzenia tylko po to, żeby „zabarwić” samogłoskę; następnym krokiem jest bowiem postulowanie specjalnych zmian dźwiękowych tylko po to, żeby wyjaśnić, dlaczego to *h2 zachowuje się nie tak, jak należałoby się spodziewać. Wydaje się, że *a miało własny schemat oboczności: krótkie *a wymieniało się z długim *ā, a czasem także z zerem (stopień zanikowy). Istniały zatem warianty takie jak *h1jāǵ-/*h1jaǵ-/*h1iǵ-. Kwestia ta pozostaje jednak otwarta.

Wszystkie powyższe zawiłości trzeba było niestety wyjaśnić, żebyśmy mogli się przyjrzeć słowom praindoindoeuropejskim, w których tworzeniu i odmianie oboczności samogłoskowe (często związane z przesunięciami akcentu) odgrywały fundamentalną rolę. Zapraszamy zatem do lektury kolejnego odcinka poświęconego słownictwu prajęzyka.

Przypisy

  1. Podobnie sylabiczne i (w standardowej notacji fonetycznej /r̩, l̩/) funkcjonowały w staroindyjskim jako sylabiczne odpowiedniki zwykłych /r, l/. Warto tu zauważyć, że indoeuropejskie *r i *l utożsamiły się już w języku praindoirańskim i choć sanskryt miał /l/ nowszego pochodzenia, była to spółgłoska znacznie rzadsza niż /r/. Sylabiczne /l̩/ było skrajnie rzadkie. Występowało w zasadzie tylko w odmianie czasownika kl̥p- ‘formować, układać się w porządku’. ↩︎
  2. Podobnie jak w dzisiejszym hindi, staroindyjska wymowa krótkiego a była nieco inna niż długiego ā (mniej otwarta i zbliżona do [ə]) ale nie przeszkadza to w analizowaniu samogłoski długiej jako sekwencji dwu samogłosek krótkich. ↩︎
  3. Jest to tym bardziej godne uwagi, że uczeni indyjscy w tym okresie nie używali pisma. Podobnie jak reszta klasycznej literatury sanskrytu, traktaty językoznawcze Pāṇiniego były komponowane w formie ustnej i przekazywane w tej postaci z pokolenia na pokolenie. Zapisano je wiele stuleci później. Recytacja najważniejszego z nich (Aṣṭādhyāyī) zajmuje około 2 godzin. ↩︎
  4. Tak to ujął William Jones w słynnym odczycie (1786), w którym pojawiła się koncepcja pokrewieństwa języków indoeuropejskich. ↩︎
  5. Istniał też wariant oboczny *prēḱ- ze wzdłużeniem samogłoski. ↩︎
  6. Bliską analogią jest zanik spółgłoski /r/ przed spółgłoską lub na końcu wyrazu w brytyjskim angielskim (w słowach takich jak card, bird, bear). Miał on miejsce w XVIII–XIX w. Zanikające /r/ spowodowało zarówno zmianę brzmienia poprzedzającej samogłoski, jak i jej wydłużenie. Wspominam o tym dla podkreślenia, że w efektach fonetycznych zaproponowanych przez Saussure’a nie było nic magicznego ani niespotykanego. ↩︎
  7. Jej wymowę można było w przybliżeniu ustalić, bo Hetyci posługiwali się sylabicznym pismem klinowym zapożyczonym od Asyryjczyków, którego znaki miały znaną wartość fonetyczną. ↩︎
  8. Obecnie wiemy, że także *h3 pozostawiło w językach anatolijskich refleksy spółgłoskowe podobne jak *h2. Niestety w roku 1927 ani Saussure’a, ani Møllera nie było już wśród żywych, ominęła ich zatem zasłużona satysfakcja z empirycznego potwierdzenia śmiałej hipotezy. ↩︎
  9. Najszybciej zanikało *h1, a największą trwałością odznaczało się zwykle *h2. ↩︎
  10. Słowo to prawdopodobnie zawierało początkową spółgłoskę laryngalną, ale trudno stwierdzić którą, stąd użycie w rekonstrukcji *h bez indeksu. ↩︎

Opis ilustracji

Ilustracja w nagłówku. Bohaterowie dzisiejszego odcinka. Od lewej: Ferdinand de Saussure (1857–1913), Hermann Møller (1850–1923) i Jerzy Kuryłowicz (1895–1978). Źródło: Wikipedia (domena publiczna).
Ryc. 1. Znak indyjskiego pisma devanāgarī oznaczający krótkie /a/, podstawowy element sanskryckiego systemu samogłosek. Devanāgarī jest od średniowiecza używane do zapisywania literatury wedyjskiej i sanskryckiej (wcześniej przekazywanej ustnie); służy także do zapisu ponad 100 języków współczesnych Indii. Pochodzi od starszego pisma brāhmī, wprowadzonego w Indiach w III w. p.n.e.
Ryc. 2. Fragment książki Saussure′a Mémoire sur le système primitif des voyelles dans les langues indo-européennes (Rozprawa o pierwotnym systemie samogłosek w językach indoeuropejskich, [1878] 1879), ilustrujący żelazną logikę autora. Źródło: Wikisource (domena publiczna).
Ryc. 3. Zapis klinowy hetyckiego słowa ha-an-za = hanz [χants] ‘z przodu’. Jest to forma zachowanego w grupie anatolijskiej rzeczownika hant- 'czoło, przód’ < *h2ant‐. Miejscownik *h2anti ‘na czele, z przodu’ stał się w różnych językach źródłem przysłówków i przyimków o znaczeniu ‘przed, przeciw’ (greckie antí, łacińskie ante). Rdzeń hant- był jednym z pierwszych, na które zwrócił uwagę Jerzy Kuryłowicz, identyfikując ich początkowe h jako refleks *h2.